Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura faktu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura faktu. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 listopada 2014

Wybór Ireny - Remigiusz Grzela

Już dawno nie czekałam na żadną książkę tak jak na tę. Remigiusz Grzela umiejętnie budował napięcie postami na FB, trzymał nas w napięciu i oczekiwaniu na to wydawnictwo. A to zdjęcie pokazał, a to rzucił ciekawą anegdotę, a my jak te sieroty na powrót ojca z tułaczki czekające.
Byłam jedną z osób, która dostała egzemplarz przedpremierowy. Rzuciłam się na nią od razu, ale okazało się, że nie tak łatwo mi było się z nią zmierzyć. Z różnych powodów.


Pierwsze rozdziały to wojenna przeszłość Ireny, opisy jej brawurowych akcji jako łączniczki, bohaterska karta z czasów, kiedy była częścią Żydowskiej Organizacji Bojowej. Brała udział w dwóch warszawskich powstaniach, wyprowadzała ludzi z obozów, działała w konspiracji, co ja wam będę tłumaczyć, codziennie przecież narażała życie.

Moja ostatnia wizyta w Warszawie to w dużej mierze podążanie śladami nieistniejącej już kultury żydowskiej (a przynajmniej nieistniejącej już w takim wymiarze jak kiedyś), obecności tylu ludzi, tak ważniej części naszego polskiego społeczeństwa, którzy nagle, bo kilka lat naprzeciwko prawie dwóm tysiącom bytności Żydów w Polsce, to przecież nagle, zniknęli z naszego świata - albo ulotnili się w powietrze, albo zostali zagrzebani w gruzach, zamordowani albo wyjechali.
Wiem, że to się może wydać dziwne, przecież nie jestem pochodzenia żydowskiego, ale czasem czuję bóle fantomowe, dziwi mnie, że była ręka i jej nie ma. Stąd te moje poszukiwania, bardziej sensualne niż akademickie, chodzenie po ulicach, wyczuwanie tej energii, Słuchanie opowieści. O tak, bardzo lubię słuchać ludzi, bardziej chyba niż czytać ich wspomnienia.
Ale nie zawsze się da. Lubię zatem 'słuchać' Remigiusza Grzeli, bo on tak pięknie umie pisać, jakby siedział i opowiadał obok. A ponieważ cechuje go wielka dbałość o fakty, szczegóły, detale, to jakbym widziała jego skupioną twarz, lekkie przygarbienie sylwetki, marszczenie brwi, kiedy próbuje sobie coś dokładnie przypomnieć.
Często odkładałam tę książkę, żeby pomyśleć, pogrzebać w książkach o Kaziku i Edelmanie (a te mam tylko w bibliotece, więc musiałam czekać na niedziele). Mąż budził mnie w nocy, bo śniłam powstanie w getcie, mówiłam przez sen, skarżyłam się na odgłos wystrzałów (a to burza była), czułam swąd spalenizny. Faktycznie śniłam treść tej książki. W moim egzemplarzu przedpremierowym niestety nie było zdjęć (podobno są w tych przeznaczonych do sprzedaży), tak więc Irenę musiałam sobie wyobrazić, przypomnieć trochę z tego, co widziałam wcześniej w zapowiedziach, zanim jeszcze zobaczyłam w telewizji zdjęcia. I wiecie co, nawet mi się udało ją całkiem dobrze wizualnie wyczuć.

Potem to już była część o zapominaniu siebie, o zaprzeczeniu swoim korzeniom, o samo-unicestwianiu siebie, wymyślaniu na nowo i autodestrukcji kolejnej. Właściwie mam wrażenie, że ona niszczyła nie tylko siebie, ale i ludzi, którzy ją kochali. Jakby była ćmą i lampą wabiącą ćmy jednocześnie. Ale umiała też zjednać sobie ludzi obcych, żeby potem oni uważali się za jej przyjaciół. Ale czy ona była im przyjacielem? Takie relacje też potrafią być tylko jednostronne, wiem coś o tym i wiem, jak to boli.
Dlatego bolała mnie ta część opowieści.
Inna strona historii, chociaż ta akurat najmniej wyeksponowana (rozumiem), to relacje z córką. O ludzie, tu to ja w ogóle wysiadłam, bo bardzo mi to przypominało moje z mamą. Aż się trochę z tego pochorowałam. Znowu przychodziło mi odkładać książkę, nosiłam w sobie te toksyny, które jakoś i tam wyczuwałam.
Irena i mężczyźni - tu znowu ten syndrom ćmy i lampy. Kiedy przeczytałam list Romka do Ireny z 3 lutego 1947 roku, tak się spłakałam, że na kilka dni znowu strzeliłam focha. Tak się na nią zdenerwowałam. Nie, że nie kochała wystarczająco, nie, że nie chciała z nim być, czy jakiekolwiek tam były powody, ale, że on tak skamlał, że prosił, nawet jeśli udawał, ze nie, a ona widocznie musiała mu dawać jakieś sprzeczne sygnały, że czuł, że jest nadzieja. List Kazika z końca książki w podobnym stylu i znowu te prośby, a jej chłód, obojętność na nie. Moje wnioski tylko z domysłów, bo nie ma jej listów w odpowiedzi na te wysłane (czy niewysłane, bo Romka chyba ostatecznie nie został). W wielu z tych pism przebija właśnie prośba o odpisanie, odezwanie się, co mnie doprowadzało do rozpaczy, bo nie ma nic gorszego jak pisanie do kogoś dla nas ważnego i wiedza granicząca z pewnością, ze ta osoba nie odpisze. To jest straszny kamień w sercu i ja to czułam za nich, wraz z nimi, kurczę, i złość na tę kobietę, ze ona tak ludzi traktowała, tych dla niej najmilszych, najbardziej uważnych na jej nastroje i to, co się z nią dzieje.

Ale z drugiej strony miałam do siebie pretensje - kim ty jesteś, żeby ją oceniać, nie przeszłaś drogi w jej butach, nie wiesz, jak naznaczyła ją wojna, jej działalność, jakie blizny ta podziwiana u niej brawura, zostawiła. Z drugiej strony wielu, a nawet większość potrafiła się podźwignąć po wojnie, prowadzić normalne życie. Inna rzecz, co my tam wiemy, jakie ono było, czy normalne, czy tylko na wierzchu takie, a pod skórą ból i niekończąca się trauma?

I tak to się plecie podczas lektury tej książki - wzruszenia, podziw, złość, łzy, ciekawość, fascynacja, ale i niesmak czasem. Na pewno nikt nie pozostanie obojętny na tę historię. Każdy pewnie znajdzie coś dla siebie. Ja, jak widzicie z tej notki, bardzo przeżyłam jej czytanie. Czego i wam życzę.

sobota, 9 marca 2013

Zbiorowo o zakupach i prezentach czyli jak mawia mąż 'okładki, okładki'

Nie prezentuję tutaj zakupów zbyt często, bo ich nie robię. A jak tak, to korzystam z jakiś kosmicznych promocji, książki są słane do znajomych, albo znajomych znajomych i docierają do mnie z dużym opóźnieniem. Co ja będę wklejać zdjęcia jednej książki, nikomu nie zaimponuję, bo na blogach stosy całe. No, ale po kilku miesiącach coś się jednak nazbierało, a do tego, wraz z koleżankami wizytującymi mnie dopiero co, przybyło kilka prezentów. Pomyślałam, że może jednak zamieszczę, bo lubię oglądać Wasze zakupy, czasem wynajduję w nich coś dla siebie. Zresztą i poniższe książki, na pewno kilka z nich, były podsunięte do przegródki w mózgu pt. 'żyć bez tego nie mogę'. No to zaczynam.


Jeszcze na początku roku przyszła do mnie przesyłka od Kasi Sawickiej z bloga Moja Pasieka, pisała o tej książce, ja się oczywiście zapaliłam, ale nie chcieli do mnie słać, a Kasia kupiła i mi ją wysłała w podarku. Marii Zientarowej nie trzeba chyba nikomu przedstawiać (Wojna domowa, Drobne Ustroje). Bardzo cenne są dla mnie takie książki, tym bardziej gesty. Jak to Kasia powiedziała, ona posłała dla mnie, ja poślę komuś innemu, co będę miała, a będzie w sferze marzeń i rzecz się wyrównuje.
Mam nadzieję, że i ja będę mogła sprawić komuś radość taką, jak Kasia mnie.
Od Marty prawie w tym samym czasie, czyli choinkowym jeszcze, przyszła Katarzyna Wielka, Dobra krew (nie ma na zdjęciu, bo mąż mi gdzieś wywlókł), a na zdjęciu poniżej jest jeszcze książka o Paryżu, którą Marta właśnie napisała z Małgorzatą Gutowską -Adamczyk.
Miłość z kamienia została kilka dni temu przesłana przez koleżankę Ulę. Ale niespodzianka, bardzo chciałam to przeczytać.
Mad Women kupiona przeze mnie na fali miłości do Mad Men i tematu reklamy w latach sześćdziesiątych, dla mnie i dla córki gratka, zresztą dla męża też.
Dzienniki Anny Iwaszkiewiczowej, jak również trzeci tom Dzienników Iwaszkiewicza kupione jakiś czas temu, inaczej być nie mogło. Skorzystałam z wyprzedaży noworocznej.

 

Natanna z bloga Moje zaczytanie nagrodziła mnie podarkiem miesiąca, czy jakoś tak, dostałam od niej zakładkę z koralików, kamień na szyję (ale to zabrzmiało) i książkę Pawłowskiej, świetną, bardzo polecam tę autorkę.
Poniżej wielka radość podarunkowa, Ninga i Dorota mnie odwiedziły i to zwiozły na wyspę:
'Rozdzielone' o losie dzieci rozdzielonych z rodzicami za czasów komuny w NRD, wypatrzone na blogu Młodej pisarki
'Przepowiednia Romanowów' zapodane w zapowiedziach przez Martę (tę od Paryża)
'Dzień zwycięstwa' Hagena, inaczej być nie mogło, wreszcie mam
Najnowsza książka z reportażami Małgorzaty Szejnert 'My właściciele Teksasu'
Na samym dole, jak zwykle pięknie wydana przez Wydawnictwo Literackie, książka Tuszyńskiej o Irenie Krzywickiej.
Że ja nie zemdlałam to cud.

tym bardziej, że dostałam też gazetki, a Dorota zrobiła mi na szydełku do tego jeszcze jajka wielkanocne do powieszenia na bazie.

Na dole moje zakupy, poza Paryżem, o którym wspominałam wyżej, 'Tyrmand zły' Urbanka, biografia Antczaka, dwie pozycje Zofii Kucówny (ależ one smakowite, ileż tam anegdot z teatru, ale i o życiu, o uczeniu sztuki aktora), pierwszą książkę mam kupioną dawno, dawno, teraz dokupiłam dwie pozostałe, dalej biografia Bodo, 'Ta piękna mitomanka. O Izabeli Czajce-Stachowicz', 'Mikołajska. Teatr i PRL', ponoć świetna biografia aktorki i działaczki, dla miłośnika teatru pozycja nie do pominięcia, a na samym dole 'Kalina Jędrusik' Dariusza Michalskiego.


Jak pisałam, nie jest to zakup jednorazowy, tylko mozolnie wyszarpywane rzeczywistości finansowej książki. Albo podarunki, które mnie niezmiennie bardzo wzruszają i dają poczucie przynależności do wielkiej rodziny moli książkowych.

sobota, 27 października 2012

Był dom... O utracie, ale i paradoksalnie wolności wynikającej z tej utraty

Tę książkę dostałam do przeczytania od Moniki z błękitnej biblioteczki z poleceniem, że na pewno mi się spodoba i w ogóle jest świetna. Raz mi proponowała, ale wymówiłam się długą kolejką do czytania. Drugi raz mi do ręki dała i też chciałam się wymówić, ale pomyślałam, że my mole przecież zawsze mamy kolejkę do czytania i jak nie teraz, to kiedy? No niby można by kiedy indziej, ale wtedy też będzie co innego do czytania, bo ja po prostu ZAWSZE coś czytam i coś mam już na stoliku nocnym w stosie zabójczym, bo kiedyś mnie on przywali we śnie i mąż rano zimne nóżki zastanie.
Poniosłam ją więc ze sobą do domu. Zresztą jak trzy inne, bo tama puściła, a u Moniki człowiek się czuje jak alkoholik zamknięty na noc w monopolowym, jeden 'łyczek' i poooooszło...

Był dom... zachwycił mnie od pierwszych zdań, chociaż... ale o tym później. Nie wiem, co ze mną się dzieje ostatnio, ale lubię czytać biografie i dzienniki, to podobno jest znak wieku, jaki osiągnęłam, bo jak się jest młodym, to głównie idzie się w fikcję, a im człowiek starszy tym niej zainteresowany wymysłami, a bardziej życiem i dziejami innych. Jak widać będzie po lekturach, jestem w wieku średnim, fikcja nadal mnie pociąga, ale ręce mi się trzęsą do takich książek jak te wspomnienia Anny Szatkowskiej właśnie.

Anna jest córką Zofii Kossak, pisarki, działaczki, w czasie wojny mimo tego, że Niemcy bardzo chcieli ją dostać w swoje łapska i gdzieś unieszkodliwić, również bardzo aktywnej w tajnej organizacji katolickiej, między innymi ratowała Żydów.

Pierwsza część opowieści dotyczy domu w Górkach i beztroskich chwil przed wojną. Stanowi to kontrast do tego, co działo się potem, do czasów okupacji i wygnania. O tym ostatnim etapie mało pisze, tylko sygnalizuje, co się działo po 'wyzwoleniu'.

Anna była w czasie wojny nastolatką, świadomą już tego, co się dzieje, jednocześnie z jej zapisków wynika, że starającą się jak najlepiej odnaleźć w tamtej rzeczywistości, nie tracąc empatii, dobrego humoru, ludzkich odruchów i takiej podstawowej przyzwoitości ludzkiej, która sprawia, że człowiek może być zawsze z siebie dumy i śmiało patrzy w swoje odbicie w lustrze.

Była w Powstaniu Warszawskim, najpierw na Starówce, potem kanałami udało jej się uciec. Czytałam kilka innych pozycji będących świadectwem tamtego zrywu i pamiętam, jak na przykład podczas czytania Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego,  mało się nie pochorowałam z emocji. Tutaj tego nie było, jakoś tak zimne i wyważone jest to świadectwo. Poszli, wrócili, ktoś zginął, ktoś zagrał na fortepianie. Nawet opisy rannych, że robactwo w ranach, że na żywca krojeni, było zaskakująco beznamiętne. Po prostu Anna Szatkowska oddawała świadectwo prawdzie, ale jakby się blokowała przed traumą wspomnień i nie dawała dojść do słowa emocjom. Nie mnie oceniać, jak najlepiej o tym pisać, to był czas tak straszny, że każdy ma prawo opisywać to jak uważa, ale mnie to trochę zdziwiło, że jakoś gładko mi poszło czytanie o tym, co spodziewałam się przeżyć ciężko i odchorować jeszcze kilka dni potem.
Do tej pory pamiętam opisy tortur w Kolumbach u Bratnego, zapach powietrza w ogrodzie, kiedy na leżaku czytałam kolejny tom, jaką herbatę piłam, jak czas mi się zatrzymał i byłam tylko ja i ta historia. Śniło mi się to po nocach, ale wcale nie chciałam, żeby było lekko, oni się tak męczyli w czasie wojny, i ja mogłam się pomęczyć wchłaniając wiedzę o tamtym czasie.
Tu po prostu przyjęłam do wiadomości, co się działo i że było ciężko. 

Najbardziej wzruszyło i zastanowiło mnie to, co napisała pani Anna pod koniec książki, kiedy to opuszczały z mamą Szwecję i pierwszy raz od wielu lat musiały kupić walizkę, bo tyle rzeczy nagromadziły. Pani Anna pisze:
"Lecz przepadła całkowita swoboda, z jaką żyłyśmy przez ostatni rok i którą tak pokochałam - bez bagażu, bez własności, bez niczego, co mogłoby krępować nasza gotowość do działania. ...skończyła się nasza niezwykła wolność"
Rozumiem to, bo przez chwilę czułam tę wolność, kiedy przyjechałam tu do Irlandii, z jedną walizką na osobę, w której zamykało się dotychczasowe życie. Najpierw poczucie straty, a potem niesamowita przestrzeń i wolność właśnie. Długo to nie trwało, zaraz obrośliśmy w przedmioty, książki przyjechały i chociaż kocham je nad życie, wspominam z łzą w oku poczucie tej przestrzeni bez niczego.

W młodości dostałam kilka książek Zofii Kossak od babci, ale wstyd się przyznać, nie sięgnęłam po nie wtedy, a potem przepadły w zawierusze likwidowania moje domu rodzinnego. Jestem z tego powodu teraz zrozpaczona. Wiem jednak, że książka, którą najbardziej chciałabym przeczytać, czyli 'Z otchłani. Wspomnienia z lagru', nie była wśród tych zaginionych, a to tę właśnie najbardziej bym chciała poznać, więc czeka mnie teraz jej poszukiwanie. Innych tez, bo bardzo jestem ciekawa tej pisarki.

A na moim Co-Dzienniku piszę dzisiaj o wrażeniach z obejrzenia Wyspy Tajemnic. Zapraszam