Obiecywałam sobie, że nie zaszaleję, nawet głównego bagażu nie kupiłam, wszystko po to, żeby chronić konto, mój kręgosłup przy targaniu walizy, no i honor czytelnika, który jednak więcej kupuje niż przerabia. A jak już czytam, to ciągle coś 'zawodowo'.
Wkleję trochę zdjęć, będę się chwalić, ale notki to wiecie, nie obiecuję szybko, bo moje wybory krętymi ścieżkami chodzą, a do tego czuję, że teraz co innego mnie bardziej zajmie niż czytanie. No i festiwalowe lektury cały czas są priorytetem.
Te książki nie zmieściły się w walizce i będę dosłane pocztą
Lot nisko nad ziemią Ałbeny Grabowskiej Grzyb od niej samej, niezwykle cenię sobie takie gesty i na pewno przeczytam z ciekawością, tym bardziej, że Ałbenę cenię jako pisarkę, zdecydowanie nie zaliczam jej do nurtu popularnego, chociaż może się też wpisać i ten gatunek.
Chwalipięta - rozmowy córki Anny z ojcem Jane Sztaudyngerem, panowie ze stoiska Wydawnictwa Literackiego ściągnęli to dla mnie, bo na stoisku nie było. Wspaniała obsługa, jak zwykle panowie i jedna pani (więcej nie widziałam), stanęli na wysokości zadania (czyli śmiali się z moich dowcipów).
Andrzej Mikołaj Grabowscy podarunek od Pani Anny z Grupy wydawniczej Zwierciadło. Pięknie wydana, ciekawa, bo już podczytałam, o braciach, których uwielbiam, każdego za coś innego.
Rozmowy z Martinem Scorsese - podarunek od Izusr z Czytadełka, czyli Izy, która pamiętała, że mi obiecała, a ja już zapomniałam, więc radość i niespodzianka duża. Iza!!! zapomniałam Ci piwo postawić. Dostałam od niej równiez Pożegnania Dygata, gdzieś tam na innym zdjęciu będą.
Dariusz Michalski - Starszy Pan A. opowieść o Jerzym Wasowskim. Tak się cieszę, że był dodruk i udało mi się to kupić. W ogóle stoisko wydawnictwa Iskry to było jedno z moich największych 'wodopojów'
Ja, kabareciarz. Marian Hemar. Od Lwowa do Londynu - Anny Mieszkowskiej. Zakup Allegrowy z wydawnictwa Muza, że okładka z wystawy. Ale dobry egzemplarz, więc się cieszę, bo nie była droga. A jak pięknie wydana!
Poniżej zdobycze Allegrowe, zbierane u znajomych w Polsce (bo tam przesyłki szły) przez ponad pół roku. Mąż odebrał i heroicznie przewiózł.
Drugie życie i Czas i miejsce Jurija Trifonowa
Miałam dar zachwytu Irena Szymańska, wspomnienia wydawcy
Wszystko przez wspomnienia STS-owe Jarosława Abramowa Newerlego - musiałam kupić wspomnienia Andrzeja Drawicza i Anny Prucnal też.
A po lewej zdjęcie stareńkiego wydania Herkulesów Stawińskiego, książki bardzo nie ten tego, słabej i komunistycznej, ale nie mogłam się oprzeć, bo takie rodzynki mnie rajcują.
Dalej książka o Barei Król krzywego zwierciadła i Życie w Przekroju Kominka, a na samym dole tomiszcze Czyżewskiego o Hłasce. Omnomnom.
Na niektóre polowałam wytrwale miesiącami, na wspomnienia pani Ireny latami.
Po prawe kilka pozycji Fleszarowej Muskat, moje guilty pleasure. Starotki w nowym wydaniu, a jedna naprawdę stara. Dorota mi odebrała z Allegro, a te trzy małe kupiła w Matrasie w jakiejś wyprzedaży po 5 za sztukę.
Marek Nowakowski niedawno zmarł. Był ulubionym pisarzem mojej mamy, pamiętam jego zbiory opowiadań u niej na stoliku. Nie mam tamtych książek, kupiłam tę, w czasie, kiedy jego zabrakło, u mnie go przybyło. Będę czytać. Wydawnictwo Iskry wydało kilka jego książek, w tym zapiski wspomnieniowe. Mam je w formie ebooka, tej ostatniej jeszcze nie, ale jedną chociaż chciałam mieć papierową.
Od dołu, Pokolenia od autorki dostałam, przekazana przez redaktorkę Teresę Drozdę z Polskiego Radia RDC. Tak coś czuję, że powieść Katarzyny Drogiej będzie mi droga.
Ludzie Philippe Labro kupione na stoisku Sonia Draga, bardzo mi się podoba opis na okładce, jakże mogłam ją przegapić wcześniej?
Czerwone niebo nad Wołyniem i Maria, dwa tomy opowieści Barbary Iskry Kozińskiej. Trudne karty historii w tle, to lubię.
Pożegnania Dygata od Izy
Listy Raszewskiego do Musierowicz
Starotka Jabłko granatu Auderskiej w wymianki LC, na którą pognała moja koleżanka, a ja skorzystałam.
Od Czarnej Owcy wydębiłam (no dobra, znowu tak błagać nie musiałam, bo Agnieszka ma miękkie serce) wspaniałą książkę, którą już podczytałam i której szukałam wszędzie, tylko nie na stoisku tego wydawnictwa, bo mi się kojarzyło głównie z kryminałami.
Bardzo polecana przez Filipa Bajona w Drugim śniadaniu mistrzów, poczytałam o niej dodatkowo i faktycznie warta uwagi.
Na deser moje największe miłości czytelnicze plus Michaśka, który/a musi sobie jeszcze na to zasłużyć. Ale lubię go bardzo, jeno nie kocham tak jak Pilcha, Karpowicza i Kisielewskiego. Jest jeszcze trzech panów, do których na kolanach, jak do Częstochowy, ale jeden nic ostatnio nie napisał, jeden w ogóle ze mną nie chciał gadać (ale jego książki i tak mi się podobają), a trzeci jest obecny w późniejszych relacjach.
Sońkę i Zbrodniarza i dziewczynę dostałam od Tosi Kozłowskiej, trafiła w dychę :-) Sońki sobie odmówiłam z bólem serca, bo bagaż. A tak, przed faktem dokonanym i musiała już jakoś przejechać.
I to by było na tyle. Ktoś w ogóle tu dotarł? Jeśli tak pokażę jeszcze wspaniały podarunek od redakcji Książek, nie wiem, ile osób dostało coś takiego, ale ja czuję się wyróżniona bardzo, ukochana wręcz. Nie wiem, czy pomysłodawca, wykonawca czy grupa, w ogóle sobie zdają sprawę, jakie to dla nas było miłe.
O targach napiszę w kolejnym wpisie, ten i tak już jest za długi.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niespodzianki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niespodzianki. Pokaż wszystkie posty
sobota, 31 maja 2014
poniedziałek, 1 lipca 2013
Trudne powroty, ale w walizce jak zwykle słodki ciężar
Niestety już tak jest, że moje wyjazdy i powroty są trudne. Ciągnąć tego wątku nie będę, jest tak i już. Tym razem wyjechana byłam jedynie z bagażem podręcznym, więc od razu wiedziałam, że marne szanse na jakiekolwiek zakupy. Zresztą nie miałam też i nastroju na buszowanie po regałach. No, ale nastrój to jedno, a druga natura człowieka to co innego. Oczywiście weszłam do kilku księgarń, żeby się trochę uspokoić, myśli zebrać, w okładkach ukojenia szukać.
Byłam w empiku, dwóch Matrasach i jednej takiej małej księgarence, o której napiszę oddzielnie.
Empik jak to Empik, chociaż ten inny jakiś, bo mały. W centrum Koszalina, niedaleko Domku Kata, na skraju zieloności parkowej miasta, można by sobie od razu na ławeczce z książką przysiąść, jeśli taka wola i czas pozwala. I menele, bo jak ci się w jakimś kątku zadomowią, to już po ptakach. Nie wiem, czy ja tego wcześniej nie widziałam, czy faktycznie jest ich więcej, ale wydawało mi się, że opanowali miasto. W upał ubrani w wełniane czapki lub takie z daszkiem jakieś zeszmelcowane, w kurtkach, z reklamówkami, wszędzie gdzie okiem nie rzucić. Więc lepiej nie rzucać :-)
Wracając do Empiku - obsługa młoda, przemiła i do tego niezwykle dowcipny chłopak, który mnie wkręcił, że za reklamówkę muszę zapłacić 7 zł. Na czole mam chyba wypisane, że naiwniak spoza Polski. Wzięłam to na poważnie i aż mi szczęka opadła, ale zaraz zaczął się śmiać, więc się zorientowałam. Tym razem nie było pana z ochrony, który z oddechem na karku podąża za kupującymi. Czy to za wcześnie, czy nie było potrzeby?
Zaraz obok mieści się księgarnia Matras. Nie wiem, co tam jest nie tak, ale mieści się w miejscu, gdzie odkąd pamiętam były książki sprzedawane i wtedy lubiłam to miejsce, a teraz wchodzi się tam i jakieś napięcie dziwne. Niby niczego konkretnie złego nie można się doszukać, ale jakaś taka niechęć do asortymentu tam panuje. Panie stoją za ladą, jak coś zapytać, to ugrzecznione, ale serca to one do tego fachu księgarskiego nie mają. Równie dobrze mogłyby tam być buty czy krawaty, może nawet by wolały. A może jakieś kłopoty firma przechodzi, dostały złą wiadomość, obcięli pensje? Nie wiem, ale byłam tam rok temu, dwa lata temu i też tak sztywno i jakoś niezręcznie było.
Za to w Matrasie w centrum handlowym Atrium wręcz przeciwnie - babki świetne. Bystre oko mola zaraz wyczuło 'swojego'. Od razu poczułam się 'jak w domu', nie było nikogo innego, można było pogawędzić o książkach. Gdyby nie moje ograniczenie bagażowe, pewnie bym tam dużo pieniędzy zostawiła. Wrócę na pewno. O trzeciej napiszę oddzielnie, bo to dłuższa opowieść o jednej z ostatnich, wprawdzie w sieci, ale jakby niezależnych księgarni.
Zakupów miało nie być, ale właśnie w tej ostatniej się nie oparłam tej oto książce
Jakże bym mogła? Przeczytałam kilka pierwszych zdań i nie było takiej siły, żebym jej ze sobą do domu nie zabrała.
Wiedziałam, że na wsi u rodziny męża czekają na mnie dwie książki, szykowałam na nie miejsce
Kochana Paula odsprzedała mi pierwszy tom Mojego życia z książką Rabskiej. Tak trudno mi było dokupić początek do drugiego, który już od prawie dwóch lat stoi na półce. Wreszcie mam.
A do tego wydawnictwo Bukowy Las wysłało dla mnie swoją nowość wydawniczą - książkę o Przybyszewskiej. Na FB poprosiłam i jest :-) Już podczytałam w autobusie, wygląda na to, że hit!
I to miał być już koniec. Przecież miejsca nie miałam. Ale przyjaciel jak zwykle obdarował mnie dwoma książkami. Marku wybacz, ale Katarzynę Wielką już posiadam, więc mi wymieniono na Kobiet Władzy PRL. Towarzyszka panienka to było moje marzenie, odłożyłam, bo wiadomo. Ale i tak mnie znalazła :-) Już przeczytana, niedługo o niej napiszę.
U mamy podczas porządków znalazłam dwie książki ukochanej przeze mnie i mamę Stefanii Grodzieńskiej. Kupiłam je kiedyś na urodziny mamie, ale ona już nie poczyta, bo straciła zdolność do tego (to musi być straszne), nie miałaby też cierpliwości, żeby słuchać czytanej książki, więc je zabrałam ze sobą. Jakby co (nadzieja zawsze umiera ostatnia) zawiozę z powrotem
Już w tym momencie nie wiedziałam zupełnie, jak ja się spakuję? Tym bardziej, że miałam już kupioną 'Panią', gdzie był wywiad z Janem Jakubem Kolskim, 'Twój Styl', bo widziałam, że tam wiele ciekawych artykułów i wywiad z Pilchem, do tego 'Wysokie Obcasy Extra', bo cały ciekawy numer (felieton prof.Mikołejki i o Dorocie Wellman) i nie mogłam po prostu przejść obojętnie. Zawsze sobie obiecuję, a potem jak jakaś przemytniczka mięsa z okupowanej Warszawy, jadę wyładowana książkami w kieszeniach kurtki. Niosę ją pod pacha i palę głupa jak mój pies Franek, że to nie ja.
Przed samym wyjazdem pobiegłam jeszcze do kiosku po Wyborczą z Dużym Formatem i co widzę od wejścia?
A w domu czekała przesłana przez autorkę dla polskiej biblioteki powieść - dziękujemy
A że nie samym i książkami człowiek żyje, przywiozłam też film, przyjaciele mi sprezentowali, bo jęczałam, że nie widziałam. Teraz leży obok telewizora, a ja się boję go obejrzeć. Zawsze tak mam ze Smarzowskim, trudna miłość :-)
To by było na tyle. Mam dużo książek do opisania, postaram się nie opuszczać w blogowaniu. Miałam blokadę po wyjeździe, nie miałam w sobie słów, a tam nic nie czytałam, nie mogłam jakoś. Starałam się być na bieżąco z prasą. Zazdroszczę Polakom dzienników, prasy w ogóle. Wyborcza niezwykle ciekawa, a już sobotnia z Wysokimi Obcasami szczególnie. Czwartkowego wydania nie udało mi się kupić, raz za późno poszłam do sklepu, a drugi czwartek opisałam wyżej. Jeden miałam tylko problem, nie wzięłam okularów i pierwszy raz w życiu miałam problem (do tej pory mogłam i bez tego od biedy), litery malutkie, szare, a w magazynach takich jak np. Papermint czy WO Extra druk na obrazkach, częściowo 'zaburzony' jakimiś cudami na kiju, do tego szary, czcionka zmieniana, raz pochyła, raz inna, nie dało rady. Pierwszy raz mi przyszło do głowy, że przyjdzie mi się przeprosić z wersjami na Kindla i będę musiała z czasem kupować takie. Żal, bo lubię papier, zapach druku i nie będzie już to samo, jakkolwiek by mi ktoś nie imputował, że chodzi głównie o treść. Może teraz młodzi tak na to patrzą, ale ja mam jeszcze nawyki - kawa, rogalik, i gazeta w rękach, a nie tablet, nie Kindle. Ech, westchnęła i oddaliła się w stronę zachodzącego słońca...
Byłam w empiku, dwóch Matrasach i jednej takiej małej księgarence, o której napiszę oddzielnie.
Empik jak to Empik, chociaż ten inny jakiś, bo mały. W centrum Koszalina, niedaleko Domku Kata, na skraju zieloności parkowej miasta, można by sobie od razu na ławeczce z książką przysiąść, jeśli taka wola i czas pozwala. I menele, bo jak ci się w jakimś kątku zadomowią, to już po ptakach. Nie wiem, czy ja tego wcześniej nie widziałam, czy faktycznie jest ich więcej, ale wydawało mi się, że opanowali miasto. W upał ubrani w wełniane czapki lub takie z daszkiem jakieś zeszmelcowane, w kurtkach, z reklamówkami, wszędzie gdzie okiem nie rzucić. Więc lepiej nie rzucać :-)
Wracając do Empiku - obsługa młoda, przemiła i do tego niezwykle dowcipny chłopak, który mnie wkręcił, że za reklamówkę muszę zapłacić 7 zł. Na czole mam chyba wypisane, że naiwniak spoza Polski. Wzięłam to na poważnie i aż mi szczęka opadła, ale zaraz zaczął się śmiać, więc się zorientowałam. Tym razem nie było pana z ochrony, który z oddechem na karku podąża za kupującymi. Czy to za wcześnie, czy nie było potrzeby?
Zaraz obok mieści się księgarnia Matras. Nie wiem, co tam jest nie tak, ale mieści się w miejscu, gdzie odkąd pamiętam były książki sprzedawane i wtedy lubiłam to miejsce, a teraz wchodzi się tam i jakieś napięcie dziwne. Niby niczego konkretnie złego nie można się doszukać, ale jakaś taka niechęć do asortymentu tam panuje. Panie stoją za ladą, jak coś zapytać, to ugrzecznione, ale serca to one do tego fachu księgarskiego nie mają. Równie dobrze mogłyby tam być buty czy krawaty, może nawet by wolały. A może jakieś kłopoty firma przechodzi, dostały złą wiadomość, obcięli pensje? Nie wiem, ale byłam tam rok temu, dwa lata temu i też tak sztywno i jakoś niezręcznie było.
Za to w Matrasie w centrum handlowym Atrium wręcz przeciwnie - babki świetne. Bystre oko mola zaraz wyczuło 'swojego'. Od razu poczułam się 'jak w domu', nie było nikogo innego, można było pogawędzić o książkach. Gdyby nie moje ograniczenie bagażowe, pewnie bym tam dużo pieniędzy zostawiła. Wrócę na pewno. O trzeciej napiszę oddzielnie, bo to dłuższa opowieść o jednej z ostatnich, wprawdzie w sieci, ale jakby niezależnych księgarni.
Zakupów miało nie być, ale właśnie w tej ostatniej się nie oparłam tej oto książce
Jakże bym mogła? Przeczytałam kilka pierwszych zdań i nie było takiej siły, żebym jej ze sobą do domu nie zabrała.
Wiedziałam, że na wsi u rodziny męża czekają na mnie dwie książki, szykowałam na nie miejsce
Kochana Paula odsprzedała mi pierwszy tom Mojego życia z książką Rabskiej. Tak trudno mi było dokupić początek do drugiego, który już od prawie dwóch lat stoi na półce. Wreszcie mam.
A do tego wydawnictwo Bukowy Las wysłało dla mnie swoją nowość wydawniczą - książkę o Przybyszewskiej. Na FB poprosiłam i jest :-) Już podczytałam w autobusie, wygląda na to, że hit!
I to miał być już koniec. Przecież miejsca nie miałam. Ale przyjaciel jak zwykle obdarował mnie dwoma książkami. Marku wybacz, ale Katarzynę Wielką już posiadam, więc mi wymieniono na Kobiet Władzy PRL. Towarzyszka panienka to było moje marzenie, odłożyłam, bo wiadomo. Ale i tak mnie znalazła :-) Już przeczytana, niedługo o niej napiszę.
U mamy podczas porządków znalazłam dwie książki ukochanej przeze mnie i mamę Stefanii Grodzieńskiej. Kupiłam je kiedyś na urodziny mamie, ale ona już nie poczyta, bo straciła zdolność do tego (to musi być straszne), nie miałaby też cierpliwości, żeby słuchać czytanej książki, więc je zabrałam ze sobą. Jakby co (nadzieja zawsze umiera ostatnia) zawiozę z powrotem
Już w tym momencie nie wiedziałam zupełnie, jak ja się spakuję? Tym bardziej, że miałam już kupioną 'Panią', gdzie był wywiad z Janem Jakubem Kolskim, 'Twój Styl', bo widziałam, że tam wiele ciekawych artykułów i wywiad z Pilchem, do tego 'Wysokie Obcasy Extra', bo cały ciekawy numer (felieton prof.Mikołejki i o Dorocie Wellman) i nie mogłam po prostu przejść obojętnie. Zawsze sobie obiecuję, a potem jak jakaś przemytniczka mięsa z okupowanej Warszawy, jadę wyładowana książkami w kieszeniach kurtki. Niosę ją pod pacha i palę głupa jak mój pies Franek, że to nie ja.
Przed samym wyjazdem pobiegłam jeszcze do kiosku po Wyborczą z Dużym Formatem i co widzę od wejścia?
Zacukałam się, bo nie znam tej powieści Fleszarowej-Muskat. Zrobiłam dzióbka i uruchomiłam proces myślowy, jak to możliwe, przecież mam wszystkie... i nagle mnie olśniło - niżej w tym różowym kółku przecież napisane, że to Biografia pisarki. Odwaliłam indiański taniec w tym kioseczku, napchanym rajstopami, pieluchami, gazetami, proszkami do prania, kołami dmuchanymi i czym tam jeszcze, sami sobie dopowiedzcie. Oczywiście zanabyłam drogą kupna i taka byłam rozemocjonowana, że dopiero w domu, za późno, zorientowałam się, że nie kupiłam Wyborczej z upragnionym DF. Ale skucha.
Spakowałam to wszystko i tylko się zastanawiałam, jak sobie poradzę, kiedy zważą ten bagaż? Jechałam dwie godziny na lotnisko i zaklinałam rzeczywistość.
Mole czasem mają szczęście, przeszłam, ale tyle nerwów mnie to kosztowało, że cały lot przespałam. W Dublinie czekały na mnie jeszcze dwie książeczki, daaaawno kupione na Allegro, przywiezione przez przyjaciółkę córki, dwie z czterech w serii (ukochane klimaty)
Najpierw musiałam odreagować pobyt, stres, trochę wylizać rany, ale po dwóch dniach rozłożyłam się ze stosikiem na łóżku i z godzinę przeglądałam, podczytywałam, cieszyłam się po prostu. Tak oto postanowienia nie kupowania wyglądają w praktyce. Wprawdzie kupiona jedna, ale przytargane kilka.
To by było na tyle. Mam dużo książek do opisania, postaram się nie opuszczać w blogowaniu. Miałam blokadę po wyjeździe, nie miałam w sobie słów, a tam nic nie czytałam, nie mogłam jakoś. Starałam się być na bieżąco z prasą. Zazdroszczę Polakom dzienników, prasy w ogóle. Wyborcza niezwykle ciekawa, a już sobotnia z Wysokimi Obcasami szczególnie. Czwartkowego wydania nie udało mi się kupić, raz za późno poszłam do sklepu, a drugi czwartek opisałam wyżej. Jeden miałam tylko problem, nie wzięłam okularów i pierwszy raz w życiu miałam problem (do tej pory mogłam i bez tego od biedy), litery malutkie, szare, a w magazynach takich jak np. Papermint czy WO Extra druk na obrazkach, częściowo 'zaburzony' jakimiś cudami na kiju, do tego szary, czcionka zmieniana, raz pochyła, raz inna, nie dało rady. Pierwszy raz mi przyszło do głowy, że przyjdzie mi się przeprosić z wersjami na Kindla i będę musiała z czasem kupować takie. Żal, bo lubię papier, zapach druku i nie będzie już to samo, jakkolwiek by mi ktoś nie imputował, że chodzi głównie o treść. Może teraz młodzi tak na to patrzą, ale ja mam jeszcze nawyki - kawa, rogalik, i gazeta w rękach, a nie tablet, nie Kindle. Ech, westchnęła i oddaliła się w stronę zachodzącego słońca...
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Pasja do książek może zabić, ale skoro żyję, na tę cześć - konkurs :-)
Od dawna już wiem, ale odsuwałam od siebie tę wiedzę, że nie mam już miejsca na książki. Może i moje regały wydają się jak z gumy, ale są z drewna niestety. W sobotnie przedpołudnie postanowiłam przemeblować nieco na półkach, tak, żeby jak najwięcej książek się zmieściło, ergo, żeby uzyskać chociaż trochę miejsca na to, co leży w sypialni (żeby nie powiedzieć wala się wszędzie).
Zabrałam się ochoczo za przesuwanie, ustawianie, odkurzanie przy okazji. Oczywiście nakaszlałam się i nakichałam okropnie. Mało łba mi nie urwało. Zmiana konfiguracji na regałach też mało nie pozbawiła mnie życia, zdrowia to już na pewno. Spadająca książka prawie wybiła mi oko, a jak się przed tym broniłam, potknęłam się o odkurzacz i gdyby nie kanapa, pewnikiem skręciłabym kark. Dopychanie książek, zmiana zdania i ich wyjmowanie z powrotem, mało brakowało zakończyłoby się wyrwaniem sobie paznokcia, poprzestałam jednak na jego złamaniu 'za daleko' - kobiety wiedzą, o czym mówię, aż mi ciarki do tej pory po plecach chodzą.
Jak widzicie igrałam ze śmiercią (odrobina przesadyzacji nie zaszkodzi) :-)
Gdyby były zawody w układaniu puzzli złożonych z tysięcy elementów, nie według obrazka, a według zasady - zmieść jak najwięcej elementów na metrze kwadratowym - wygrałabym puchar świata, Europy to juz na pewno i pokazywaliby mnie u Wojewódzkiego zamiast Żyły.
Mąż siedział na sąsiedniej kanapie, zajadał lunch, kawka, relaksik, a ja z rozwianym włosem, obłędem w oczach, uwijałam się między stosami książek, z odkurzaczem w ręku. Potem układałam to według nowego klucza - czyli chrzanić wydawnictwa, autorów i kolory okładek, liczy się wysokość, dopasowanie ich wzdłuż i w poprzek do przestrzeni danej mi w tej chwili, żeby w dziury coś wlazło, a czy to jest ta sama seria, czy inna kategoria to już naprawdę szczegół. Ja i tak zawsze wiem, gdzie co jest, z zamkniętymi oczami, po zapytaniu o tytuł, mogę wskazać półkę i miejsce na niej. Nawet zaraz po tych zmianach.
Mąż się śmiał, a ja byłam bliska płaczu, widziałam, że to żałosne, ale nic na to nie potrafię poradzić, że pozbyłam się iluś tam książek przy wielu przeprowadzkach, ale tych, co mam teraz, nie potrafię. Jeszcze kilka oddałam do biblioteki polskiej, co ją prowadzę i mam niby 'we władaniu' więc nie czuję takiej utraty, ale reszta zostaje i basta. Wprawdzie obiecuje mi on dorobienie regałów, ale to wyższa szkoła jazdy, bo wiąże się też z przemeblowaniem i uzyskaniem miejsca na nie, więc na razie przeprowadzam czynności doraźnie rozwiązujące problem.
Tak się namachałam, natrudziłam, ale zlikwidowałam stosiki, rządki, pojedyncze sztuki, co udawały, że sobie tak leżą przypadkiem i nie wyglądają, kartoniki podsunięte pod łóżko, coś tam poszło do córki, coś wyszło, efekt zadowalający na ten moment i możliwości.
Tak się cieszę, że jestem w całym kawałku i mam nadal oko, że postanowiłam dzisiaj, przy wiośnie i ptakach śpiewających jak oszalałe, zaproponować Wam wygranie książki. Pani z Agory ufundowała dla Was tę nagrodę, wysłała do mnie, a ja będę rozsyłać dalej.
Nie trzeba spełniać żadnego kryterium - nie mam banerów do umieszczania u siebie, nie mam wymogów prowadzenia bloga, trzeba tylko u mnie bywać, czytać i napisać kilka zdań - a mianowicie o tym, jakie jest Wasze najmilsze wspomnienie związane z dziadkiem, babcią, razem lub osobno, a jak ktoś nie ma, albo nie pamięta, to może ciocia babcia, przyszywany wujek, piastunka? Ktoś w każdym razie starszy i nie rodzic. Zresztą nie musi być miłe wspomnienie, może być też traumatyczne czy bardzo poruszające w innym wymiarze, jeśli oczywiście chcecie się takim podzielić. Nie zapomnijcie dodać do siebie adresu mailowego, jakiegoś namiaru, żebym mogła dać znać w przypadku wygranej.
Na komentarze czekam do końca miesiąca, czyli do 30 kwietnia. Wysyłam wszędzie na świecie, więc odpowiadać mogą też czytelniczki / czytelnicy spoza Polski, Europy nawet.
O książce pisałam wcześniej u siebie, bardzo mi się podoba i cieszę się, że mogę ją wysłać do jednej z Was.
Zabrałam się ochoczo za przesuwanie, ustawianie, odkurzanie przy okazji. Oczywiście nakaszlałam się i nakichałam okropnie. Mało łba mi nie urwało. Zmiana konfiguracji na regałach też mało nie pozbawiła mnie życia, zdrowia to już na pewno. Spadająca książka prawie wybiła mi oko, a jak się przed tym broniłam, potknęłam się o odkurzacz i gdyby nie kanapa, pewnikiem skręciłabym kark. Dopychanie książek, zmiana zdania i ich wyjmowanie z powrotem, mało brakowało zakończyłoby się wyrwaniem sobie paznokcia, poprzestałam jednak na jego złamaniu 'za daleko' - kobiety wiedzą, o czym mówię, aż mi ciarki do tej pory po plecach chodzą.
Jak widzicie igrałam ze śmiercią (odrobina przesadyzacji nie zaszkodzi) :-)
Gdyby były zawody w układaniu puzzli złożonych z tysięcy elementów, nie według obrazka, a według zasady - zmieść jak najwięcej elementów na metrze kwadratowym - wygrałabym puchar świata, Europy to juz na pewno i pokazywaliby mnie u Wojewódzkiego zamiast Żyły.
Mąż siedział na sąsiedniej kanapie, zajadał lunch, kawka, relaksik, a ja z rozwianym włosem, obłędem w oczach, uwijałam się między stosami książek, z odkurzaczem w ręku. Potem układałam to według nowego klucza - czyli chrzanić wydawnictwa, autorów i kolory okładek, liczy się wysokość, dopasowanie ich wzdłuż i w poprzek do przestrzeni danej mi w tej chwili, żeby w dziury coś wlazło, a czy to jest ta sama seria, czy inna kategoria to już naprawdę szczegół. Ja i tak zawsze wiem, gdzie co jest, z zamkniętymi oczami, po zapytaniu o tytuł, mogę wskazać półkę i miejsce na niej. Nawet zaraz po tych zmianach.
Mąż się śmiał, a ja byłam bliska płaczu, widziałam, że to żałosne, ale nic na to nie potrafię poradzić, że pozbyłam się iluś tam książek przy wielu przeprowadzkach, ale tych, co mam teraz, nie potrafię. Jeszcze kilka oddałam do biblioteki polskiej, co ją prowadzę i mam niby 'we władaniu' więc nie czuję takiej utraty, ale reszta zostaje i basta. Wprawdzie obiecuje mi on dorobienie regałów, ale to wyższa szkoła jazdy, bo wiąże się też z przemeblowaniem i uzyskaniem miejsca na nie, więc na razie przeprowadzam czynności doraźnie rozwiązujące problem.
Tak się namachałam, natrudziłam, ale zlikwidowałam stosiki, rządki, pojedyncze sztuki, co udawały, że sobie tak leżą przypadkiem i nie wyglądają, kartoniki podsunięte pod łóżko, coś tam poszło do córki, coś wyszło, efekt zadowalający na ten moment i możliwości.
Tak się cieszę, że jestem w całym kawałku i mam nadal oko, że postanowiłam dzisiaj, przy wiośnie i ptakach śpiewających jak oszalałe, zaproponować Wam wygranie książki. Pani z Agory ufundowała dla Was tę nagrodę, wysłała do mnie, a ja będę rozsyłać dalej.
Na komentarze czekam do końca miesiąca, czyli do 30 kwietnia. Wysyłam wszędzie na świecie, więc odpowiadać mogą też czytelniczki / czytelnicy spoza Polski, Europy nawet.
O książce pisałam wcześniej u siebie, bardzo mi się podoba i cieszę się, że mogę ją wysłać do jednej z Was.
wtorek, 25 grudnia 2012
A pod choinką?
Macham do Was łapką świątecznie, uśmiecham się szeroko i mam nadzieję, że Wasze święta przebiegają według planu, nawet jeśli go nie macie, to też jest plan (żeby go nie mieć), potrawy wyszły jak na przyjazd teściowej, a pod choinką to, o czym marzycie.
U nas różności, a wśród nich książki oczywiście, jakżeby inaczej.
Od dołu patrząc:
A co na Was czekało? Dostaliście jakieś książki?
U nas różności, a wśród nich książki oczywiście, jakżeby inaczej.
Od dołu patrząc:
- Trzy pierwsze to książki dla Michaliny od Marka, wszystkie dla grafików
- Nigellissima i Cake Rachel Allen - ode mnie dla córki
- To była bardzo dobra telewizja - kupiłam sobie, miało być dla męża, ale potem udało mi się zdobyć Kalisza 'Z prawa na lewo' (było ciężko), to telewizyjna mogła być dla mnie
- Kuchnia polska jest pod choinką, ale powinna była być pod poduszką dla Misi - sama chciała tę właśnie o polskiej kuchni. Mąż przejrzał i też chce. Zazdrośnik
- Maeve Binchy 'A Week in Winter' ostatnia jej powieść, uśmiech ukochanej pisarki sponad chmur - od córki dla mnie
- Kolejna to Robert Krasowski i jego 'Po południu' o Solidarności, do góry nogami leży, sorry - dla męża
- Również dla męża wspomniana książka Kalisza
- Oksana Zabużko - Muzeum porzuconych sekretów ode mnie dla mnie
- Jarosław Grzędowicz Pan lodowego ogrodu tom 4, dla Misi ode mnie, ale mąż też skorzysta, bo oboje są fanami tej sagi. Cała jeszcze przede mną
- Larry McMurtry 'Lonesome Dove' - u nas wydana jaki 'Na południe od Brazos' - fantastyczna powieść dziejąca się na Dzikim Zachodzie. Zawsze staram się wynajdywać książki dla jeszcze-nie-zięcia, które nie są nowościami, a warto je przeczytać
- I ostatnia też dla jeszcze-nie-zięcia - Ziarno prawdy Miłoszewskiego w wersji angielskiej A Grain of Truth
A co na Was czekało? Dostaliście jakieś książki?
poniedziałek, 21 maja 2012
Warszawskie Targi Książki - preludium
Targi to była wisienka na torcie mojego dwutygodniowego pobytu w Polsce. Specjalnie pozostawione na koniec, miały ukoić moje skołatane serce i tak też się stało.
W przeddzień przyjazdu do Warszawy urządziłam sobie jednodniowy wypad do Siedlec. O tym będzie na moim Co-Dzienniku Z babskiej perspektywy, ale jeszcze nie dziś, bo tam teraz inny wpis wisi.
Kiedy przyjechałam z powrotem do Warszawy, bo wcześniej w piątek przybyłam pociągiem, a potem busem na Podlasie i w sobotę znowu wylądowałam w hotelu w stolicy, okazało się, nie dziwota, bo to wcześnie dosyć było, że pokoje są jeszcze nie gotowe. Ja z upału siedleckiego najpierw, pod rynnę w Warszawie dosłownie wpadłam, bo ulewa była niezła, nie dałam się recepcjoniście wysłać do spraw swoich, urządziłam okupację holu (jego oczami tak to wyglądało, bo moimi to po prostu padłam na fotel w lobby i sięgnęłam po gazetę zrezygnowana i gotowa czekać jak długo trzeba będzie, bo przecież nie mogłam na targi taka po-targana nomen omen jechać, prysznic i makijaż to była absolutna konieczność) - czy ktoś widział dłuższą dygresję w nawiasie? Biłam rekord Guinessa. W kategorii dygresja i w kategorii nawias, hehe.
Recepcjonista, nie wiedzieć czemu, wcale nie taki jak z Hotelu 52 czy jaki mu tam numer w Polsacie nadali (hotelowi nie recepcjoniście), naburmuszony i do rozmowy nieskory, a ja przecież po irlandzku skora, bo u nas to afront się tak do ludzi w sklepach, stacjach benzynowych, hotelach czy restauracjach nie odzywać, o dzieciach trzeba pogadać, o tym co się nam przydarzyło po drodze, o pogodzie oczywizda, no więc ja do pana tratatata-tratatata, a pan do mnie plecami, czyli zapleczem do klienta. Kij ci w oko pomyślałam, oddaliłam się z godnościom osobistom na z góry upatrzone pozycje, zagarnęłam Gazetę Wyborczą do siebie, wściekłam się, bo mimo reklamy Wysokich Obczasów (jak mawia moja jedna kuleżanka), nie było, pocieszyłam się jednym czy dwoma artykułami wcale nie mniej ciekawymi niż wyżej wymienione, ale widocznie moja osoba niemiła panu była, bo czem prędzej mnie wyekspediował do cudem zmaterializowanego pokoju. Czem prędzej to znaczy po mniej więcej godzinie, ale wiecie, miotałam się trochę z walizami po tym lobby, a poza tym czytanie bez okularów z cieknącą wodą z włosów (trochę przesadyzacji musi być :-) też mi trochę zajęło.
Pokój dla odmiany nie był żadnym rozczarowaniem, był przestronny, czysty, była kawa, kubek i czajnik oraz ręczniki i suszarka (czasem trzeba o nią prosić, a ja się wzdrygałam na myśl, że będę z panem na dole musiała po raz kolejny rozmawiać), a to przecież tylko dwie gwiazdki (Campanille).
Jak się już doprowadziłam do stanu oglądalności dla innych, wskoczyłam rączo (trochę przesadyzacji po raz drugi nie zawadzi) w taxi, bo jakżebym w ten deszcz dała radę tramwajem, a zapobiegliwie nie chciałam brać kurtki, gdyż wiedziałam i miałam rację, że tam zaduch i gorąc będzie.
Wyrzucił mnie taksiarz, Warszawiak starej daty z dziada pradziada, z zaczeską i sygnetem, mówiący 'kielner, cuker proszę' - dosyć daleko od głównego wejścia do Pałacu Kultury i Nauki. Zarzuciłam więc na włosy szal swój zwiewny i pędzę jak wiatr, bez przesadyzacji, po prostu nie chciałam zmoknąć. Mało sobie nóg nie połamałam. Dobiegłam pod filary i natychmiast zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu, żeby zadzwonić do Agi po obiecaną wejściówkę, co ją dla nas Świat Książki, nieoceniony przyjaciel blogerów, w postaci Agi się materializujący, przygotował. Sięgam, dzwonię i inne figury wyczyniam, ale kątem oka, mimo tego szala, widzę obok piękną kobietę, co mi się znajoma wydaje. Bardzo nawet. Doszłam do wniosku, po zeskanowaniu pamięci podręcznej mojego mózgu, że to Małgorzata Warda, ale w towarzystwie była i nie odważyłam się, chociaż w tym amoku targowym i z tej radości wielką ochotę miałam, na szyję się jej rzucić. Potem nawet się zgadałyśmy na FB i mówiła, że powinnam była. Odezwać się, nie na szyję rzucać. Szkoda, że jej nie zaczepiłam, bo potem na podpisywanie nie dałam rady dojść. A tak powiedziałabym chociaż,, że jej książki lubię i ją też. No cóż, okazja pewnie jeszcze będzie.
A co się działo potem, opowiem w kolejnym wpisie. Tych, którzy tu się na-ten-tychmiast zdjęć i relacji bezpośredniej spodziewali, przepraszam, ale ja muszę to przeżyć jeszcze raz powoli i sumiennie. Szybko i skrótowo nie będzie.
W przeddzień przyjazdu do Warszawy urządziłam sobie jednodniowy wypad do Siedlec. O tym będzie na moim Co-Dzienniku Z babskiej perspektywy, ale jeszcze nie dziś, bo tam teraz inny wpis wisi.
Kiedy przyjechałam z powrotem do Warszawy, bo wcześniej w piątek przybyłam pociągiem, a potem busem na Podlasie i w sobotę znowu wylądowałam w hotelu w stolicy, okazało się, nie dziwota, bo to wcześnie dosyć było, że pokoje są jeszcze nie gotowe. Ja z upału siedleckiego najpierw, pod rynnę w Warszawie dosłownie wpadłam, bo ulewa była niezła, nie dałam się recepcjoniście wysłać do spraw swoich, urządziłam okupację holu (jego oczami tak to wyglądało, bo moimi to po prostu padłam na fotel w lobby i sięgnęłam po gazetę zrezygnowana i gotowa czekać jak długo trzeba będzie, bo przecież nie mogłam na targi taka po-targana nomen omen jechać, prysznic i makijaż to była absolutna konieczność) - czy ktoś widział dłuższą dygresję w nawiasie? Biłam rekord Guinessa. W kategorii dygresja i w kategorii nawias, hehe.
Recepcjonista, nie wiedzieć czemu, wcale nie taki jak z Hotelu 52 czy jaki mu tam numer w Polsacie nadali (hotelowi nie recepcjoniście), naburmuszony i do rozmowy nieskory, a ja przecież po irlandzku skora, bo u nas to afront się tak do ludzi w sklepach, stacjach benzynowych, hotelach czy restauracjach nie odzywać, o dzieciach trzeba pogadać, o tym co się nam przydarzyło po drodze, o pogodzie oczywizda, no więc ja do pana tratatata-tratatata, a pan do mnie plecami, czyli zapleczem do klienta. Kij ci w oko pomyślałam, oddaliłam się z godnościom osobistom na z góry upatrzone pozycje, zagarnęłam Gazetę Wyborczą do siebie, wściekłam się, bo mimo reklamy Wysokich Obczasów (jak mawia moja jedna kuleżanka), nie było, pocieszyłam się jednym czy dwoma artykułami wcale nie mniej ciekawymi niż wyżej wymienione, ale widocznie moja osoba niemiła panu była, bo czem prędzej mnie wyekspediował do cudem zmaterializowanego pokoju. Czem prędzej to znaczy po mniej więcej godzinie, ale wiecie, miotałam się trochę z walizami po tym lobby, a poza tym czytanie bez okularów z cieknącą wodą z włosów (trochę przesadyzacji musi być :-) też mi trochę zajęło.
Pokój dla odmiany nie był żadnym rozczarowaniem, był przestronny, czysty, była kawa, kubek i czajnik oraz ręczniki i suszarka (czasem trzeba o nią prosić, a ja się wzdrygałam na myśl, że będę z panem na dole musiała po raz kolejny rozmawiać), a to przecież tylko dwie gwiazdki (Campanille).
Jak się już doprowadziłam do stanu oglądalności dla innych, wskoczyłam rączo (trochę przesadyzacji po raz drugi nie zawadzi) w taxi, bo jakżebym w ten deszcz dała radę tramwajem, a zapobiegliwie nie chciałam brać kurtki, gdyż wiedziałam i miałam rację, że tam zaduch i gorąc będzie.
Wyrzucił mnie taksiarz, Warszawiak starej daty z dziada pradziada, z zaczeską i sygnetem, mówiący 'kielner, cuker proszę' - dosyć daleko od głównego wejścia do Pałacu Kultury i Nauki. Zarzuciłam więc na włosy szal swój zwiewny i pędzę jak wiatr, bez przesadyzacji, po prostu nie chciałam zmoknąć. Mało sobie nóg nie połamałam. Dobiegłam pod filary i natychmiast zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu, żeby zadzwonić do Agi po obiecaną wejściówkę, co ją dla nas Świat Książki, nieoceniony przyjaciel blogerów, w postaci Agi się materializujący, przygotował. Sięgam, dzwonię i inne figury wyczyniam, ale kątem oka, mimo tego szala, widzę obok piękną kobietę, co mi się znajoma wydaje. Bardzo nawet. Doszłam do wniosku, po zeskanowaniu pamięci podręcznej mojego mózgu, że to Małgorzata Warda, ale w towarzystwie była i nie odważyłam się, chociaż w tym amoku targowym i z tej radości wielką ochotę miałam, na szyję się jej rzucić. Potem nawet się zgadałyśmy na FB i mówiła, że powinnam była. Odezwać się, nie na szyję rzucać. Szkoda, że jej nie zaczepiłam, bo potem na podpisywanie nie dałam rady dojść. A tak powiedziałabym chociaż,, że jej książki lubię i ją też. No cóż, okazja pewnie jeszcze będzie.
A co się działo potem, opowiem w kolejnym wpisie. Tych, którzy tu się na-ten-tychmiast zdjęć i relacji bezpośredniej spodziewali, przepraszam, ale ja muszę to przeżyć jeszcze raz powoli i sumiennie. Szybko i skrótowo nie będzie.
środa, 28 września 2011
Gorączka, rozedrganie, stosunek przerywany
Taka jestem ostatnio rozgorączkowana, ze sobie miejsca nie mogę znaleźć, jeśli idzie o mój stosunek do czytelnictwa w tym tygodniu i ostatnim, to można powiedzieć, że jest przerywany - siadam z książką, ale zaraz się zrywam niespokojna czegoś, sprawdzam maile, okazuje się, że trzeba ratować sytację, gasić pożary.... Przynajmniej w moich oczach to tak wygląda.
A wszystko dlatego, ze dostaliśmy niespodziewaną dotację dla biblioteki polskiej w Irlandii i oprócz spodziewanego zamówienia na około 2 tysiące złotych, doszło jeszcze jedno na 3 tysiące. I mnie rozłożyło z emocji, normalnie gorączki dostałam. Te dodatkowe pieniądze przeznaczone są dla dzieci, kiedy zamawiałam dla nich książki (wszystkie grupy wiekowe), najpierw musiałam solidne rozpoznanie zrobić, a potem samo zamówienie mi chyba ze 3 godziny zajęło. Następnie trzeba było rozwiązać problem płatności, potem czegoś tam nie było i zamiankę trzeba było strzelić, ciągle coś. Ale Pani Ewa z Merlina jest taka dla nas cudowna, że nie tylko wszystko rozwiązuje w mig, ale i nam gratisowe książki do tego zamówienia dokłada. Obietnica prezentu od Merlina wyszła jeszcze zanim okazało się, że możemy domówić na tę większą kwotę, więc niech nikomu nie przyjdzie do głowy myśleć, że to w ich interesie, bo takie zamówienie duże. Zresztą w zeszłym roku też dostaliśmy 2 kartony książek za darmo, a kupiliśmy za nieporównywalnie niższą kwotę. Poza tym ceny tam są świetne, w porównaniu z innymi księgarniami, z których mogę korzystać, bo nie wszyscy wysyłają do Irlandii. Nikt mnie nie prosił o reklamę tutaj, po prostu pomyślałam, że skoro ostatnio tak suczyłam na Empik, to czasem trzeba też coś dobrego o innych napisać, jak się należy.
Kolega mi kupił kilka książek w Polsce, w Empiku właśnie, co mnie podkusiło, żeby go prosić, myślałam, ze taniej będzie. Okazało się, że każda z nich kosztowała mnie w przeliczeniu 10 euro, na Merlinie kupiłabym te same tytułu za 6-7 euro. Gdyby nie paragon myślałabym, że coś się koledze pokiełbasiło.
Ale nic to, czasem człowiek traci, nie ma się nad tym co rozwodzić, tym bardziej, że mnie życie i znajomi, blogowi również, rozpieszczają ostatnio. Portal Zbrodnia w Bibliotece, już sama nie wiem, czy dla biblioteki, czy zasłużyłam sobie w konkursie na recenzję blogową kryminału, w każdym razie wysłali kilka pozycji, za co jestem bardzo wdzięczna. W stosiku to są te pod Leaving Ardglass do dołu aż do Hospital Babylon.
Jadąc do Babadag pożyczyła mi sympatyczna pani, która korzysta z naszej biblioteki, książkę Małgorzaty Wardy Środek lata, której nie mogłam nigdzie kupić, bo nie mogę korzystać z Allegro, zamówiła tam dla mnie sama autorka, ja tylko zapłaciłam, fajnie nie? Gwałt Chmielewskiej przyjechał z moją koleżanką z Polski. Empress Orchid to nasze klubowe czytanie na ten miesiąc, nie wiem, czy przeczytam, bo mi się jakoś chińskich klimatów nie chce. Leaving Ardglass poleciła mi Margaret z biblioteki i jak na razie wszystko, co o niej mówiła jest prawdą. Potem te z ZwB, a na koniec prezent urodzinowy od córki Hospital Babylon, kolejna z serii babylonowej, tym razem dzieje się wśród lekarzy, jak nietrudno się domyślić. Może niezbyt ambitna, ale najlepsza na czas pt odpoczynek wojownika.
Te kupione w Polsce jeszcze u mojej córki w Dublinie, a te kupione dla biblioteki będą tu w październiku, a tam kolejny stos takich, których jeszcze nie znam. Czy ja musze mówić, ze mnie to do rozpaczy doprowadza? Najpierw nie miałam czasu, a teraz zero koncentracji do czytania, bo.... patrz pierwszy paragraf. Pozdrawiam
A wszystko dlatego, ze dostaliśmy niespodziewaną dotację dla biblioteki polskiej w Irlandii i oprócz spodziewanego zamówienia na około 2 tysiące złotych, doszło jeszcze jedno na 3 tysiące. I mnie rozłożyło z emocji, normalnie gorączki dostałam. Te dodatkowe pieniądze przeznaczone są dla dzieci, kiedy zamawiałam dla nich książki (wszystkie grupy wiekowe), najpierw musiałam solidne rozpoznanie zrobić, a potem samo zamówienie mi chyba ze 3 godziny zajęło. Następnie trzeba było rozwiązać problem płatności, potem czegoś tam nie było i zamiankę trzeba było strzelić, ciągle coś. Ale Pani Ewa z Merlina jest taka dla nas cudowna, że nie tylko wszystko rozwiązuje w mig, ale i nam gratisowe książki do tego zamówienia dokłada. Obietnica prezentu od Merlina wyszła jeszcze zanim okazało się, że możemy domówić na tę większą kwotę, więc niech nikomu nie przyjdzie do głowy myśleć, że to w ich interesie, bo takie zamówienie duże. Zresztą w zeszłym roku też dostaliśmy 2 kartony książek za darmo, a kupiliśmy za nieporównywalnie niższą kwotę. Poza tym ceny tam są świetne, w porównaniu z innymi księgarniami, z których mogę korzystać, bo nie wszyscy wysyłają do Irlandii. Nikt mnie nie prosił o reklamę tutaj, po prostu pomyślałam, że skoro ostatnio tak suczyłam na Empik, to czasem trzeba też coś dobrego o innych napisać, jak się należy.
Kolega mi kupił kilka książek w Polsce, w Empiku właśnie, co mnie podkusiło, żeby go prosić, myślałam, ze taniej będzie. Okazało się, że każda z nich kosztowała mnie w przeliczeniu 10 euro, na Merlinie kupiłabym te same tytułu za 6-7 euro. Gdyby nie paragon myślałabym, że coś się koledze pokiełbasiło.
Ale nic to, czasem człowiek traci, nie ma się nad tym co rozwodzić, tym bardziej, że mnie życie i znajomi, blogowi również, rozpieszczają ostatnio. Portal Zbrodnia w Bibliotece, już sama nie wiem, czy dla biblioteki, czy zasłużyłam sobie w konkursie na recenzję blogową kryminału, w każdym razie wysłali kilka pozycji, za co jestem bardzo wdzięczna. W stosiku to są te pod Leaving Ardglass do dołu aż do Hospital Babylon.
Jadąc do Babadag pożyczyła mi sympatyczna pani, która korzysta z naszej biblioteki, książkę Małgorzaty Wardy Środek lata, której nie mogłam nigdzie kupić, bo nie mogę korzystać z Allegro, zamówiła tam dla mnie sama autorka, ja tylko zapłaciłam, fajnie nie? Gwałt Chmielewskiej przyjechał z moją koleżanką z Polski. Empress Orchid to nasze klubowe czytanie na ten miesiąc, nie wiem, czy przeczytam, bo mi się jakoś chińskich klimatów nie chce. Leaving Ardglass poleciła mi Margaret z biblioteki i jak na razie wszystko, co o niej mówiła jest prawdą. Potem te z ZwB, a na koniec prezent urodzinowy od córki Hospital Babylon, kolejna z serii babylonowej, tym razem dzieje się wśród lekarzy, jak nietrudno się domyślić. Może niezbyt ambitna, ale najlepsza na czas pt odpoczynek wojownika.
Te kupione w Polsce jeszcze u mojej córki w Dublinie, a te kupione dla biblioteki będą tu w październiku, a tam kolejny stos takich, których jeszcze nie znam. Czy ja musze mówić, ze mnie to do rozpaczy doprowadza? Najpierw nie miałam czasu, a teraz zero koncentracji do czytania, bo.... patrz pierwszy paragraf. Pozdrawiam
piątek, 5 sierpnia 2011
Błogosławieni gadulscy, w tym wypadku ja :-)
Błogosławienie wspaniałymi ludźmi wokół i gadulstwem, który prowadzi do takich oto niespodzianek.
Siedzę sobie w pracy, pogrążona w otchłani rozpaczy, jak Ania Shirley, a tu nagle przychodzi listonosz i przynosi paczkę. Déjà vu, chociaż wcześniej to nie listonosz, a koleżanka kopertę z 'Czekiem bez pokrycia Stulgińskiej', którą dostałam od Kasi. Tym razem koperta zawierała tytuły nie z tej ziemi, a raczej dla mnie trudne do zdobycia. Może gdybym była w Polsce, na miejscu, gdybym mogła na Allegro kupować to tak? W kazdym razie szukałam ich długo, bezowocnie i już straciłam nadzieję. Pani Wanda, ta o której Wam pisałam kiedyś, moja ulubiona kierowniczka księgarni, odezwała się z informacją, ze kupiła 'Męża z ogłoszenia' Stulińskiej (tylko tej mi brakowało do kompletu), podarowuje mi swoją 'Martę, Monikę i Adama' Lewandowskiej i dokupiła jeszcze Gdy miłość dojrzeje Patury, której Trudnej miłości to już w ogóle nie mogę dostać. Ta ostatnia wygląda jak straszny romans, ale to raczej obyczaj normalny, taka polska powieść w stylu filmów o niej i o nim i co dalej?
Tak się ucieszyłam, że aż mnie zatkało. Chodzę i je macam, nie mogę się nacieszyć. I uwierzyć nie mogę, że wciąż spotykam na swojej drodze ludzi, którzy mi takie przyjemności sprawiają. Ja nigdy nie uważam, że mi się to należy, zawsze traktuję to jak wielkie wyróżnienie i zaszczyt, że ktoś o mnie pomyślał w ten sposób, że aż mi książkę sprezentował. Teraz ja muszę pomyśleć, czym panią Wandę zaskoczyć czytelniczo?
A druga radość, to długo oczekiwana darowizna z Rebisu, którą za pośrednictwem Hanny Cygler (mojej ulubionej autorki z Trójmiasta), 'wygadałam' i wyprosiłam dla polskiej biblioteki. Cały karton przyszedł, już bym wcześniej go miała, ale dzięki uprzejmości właścicieli sklepu polskiego szedł dziwnymi szlakami z kraju do nas tutaj i dopiero go niedawno odebrałam, a wysłany był już jakiś czas temu. Rebisowym darczyńcom z całego serca dziękuję :-)
Jednej na zdjęciu brak, bo już wypożyczona. Koleżanka mnie ubłagała, zanim aparat chwyciłam. Czyż nie imponujący prezent dla moich bibliotekowiczów kochanych? Już się nie mogę doczekać prezentacji nowości. Tym bardziej, ze czekają mnie jeszcze zakupy dla biblioteki.
Poza tym czyta się, niech no tylko znajdę czas na opisanie wrażeń, a storczyk coraz piękniejszy
Siedzę sobie w pracy, pogrążona w otchłani rozpaczy, jak Ania Shirley, a tu nagle przychodzi listonosz i przynosi paczkę. Déjà vu, chociaż wcześniej to nie listonosz, a koleżanka kopertę z 'Czekiem bez pokrycia Stulgińskiej', którą dostałam od Kasi. Tym razem koperta zawierała tytuły nie z tej ziemi, a raczej dla mnie trudne do zdobycia. Może gdybym była w Polsce, na miejscu, gdybym mogła na Allegro kupować to tak? W kazdym razie szukałam ich długo, bezowocnie i już straciłam nadzieję. Pani Wanda, ta o której Wam pisałam kiedyś, moja ulubiona kierowniczka księgarni, odezwała się z informacją, ze kupiła 'Męża z ogłoszenia' Stulińskiej (tylko tej mi brakowało do kompletu), podarowuje mi swoją 'Martę, Monikę i Adama' Lewandowskiej i dokupiła jeszcze Gdy miłość dojrzeje Patury, której Trudnej miłości to już w ogóle nie mogę dostać. Ta ostatnia wygląda jak straszny romans, ale to raczej obyczaj normalny, taka polska powieść w stylu filmów o niej i o nim i co dalej?
Tak się ucieszyłam, że aż mnie zatkało. Chodzę i je macam, nie mogę się nacieszyć. I uwierzyć nie mogę, że wciąż spotykam na swojej drodze ludzi, którzy mi takie przyjemności sprawiają. Ja nigdy nie uważam, że mi się to należy, zawsze traktuję to jak wielkie wyróżnienie i zaszczyt, że ktoś o mnie pomyślał w ten sposób, że aż mi książkę sprezentował. Teraz ja muszę pomyśleć, czym panią Wandę zaskoczyć czytelniczo?
A druga radość, to długo oczekiwana darowizna z Rebisu, którą za pośrednictwem Hanny Cygler (mojej ulubionej autorki z Trójmiasta), 'wygadałam' i wyprosiłam dla polskiej biblioteki. Cały karton przyszedł, już bym wcześniej go miała, ale dzięki uprzejmości właścicieli sklepu polskiego szedł dziwnymi szlakami z kraju do nas tutaj i dopiero go niedawno odebrałam, a wysłany był już jakiś czas temu. Rebisowym darczyńcom z całego serca dziękuję :-)
Jednej na zdjęciu brak, bo już wypożyczona. Koleżanka mnie ubłagała, zanim aparat chwyciłam. Czyż nie imponujący prezent dla moich bibliotekowiczów kochanych? Już się nie mogę doczekać prezentacji nowości. Tym bardziej, ze czekają mnie jeszcze zakupy dla biblioteki.
Poza tym czyta się, niech no tylko znajdę czas na opisanie wrażeń, a storczyk coraz piękniejszy
piątek, 6 maja 2011
Nic nie poprawia humoru tak, jak nowa książka
Trochę mnie przybiły wydarzenia z ostatniego weekendu, nie szukałam pocieszenia, ale ono mnie samo znalazło. Najpierw przyszły zamówione książki z Merlina. Tym razem głownie wybór córki, kończy trzeci rok studiów, ciężko pracowała przez ostatnie 10 miesięcy i należy jej sie wytchnienie, tak więc, jej zachciewajki były tym razem ważniejsze. Nie myślcie jednak, że ze mnie jakaś cierpiętnica, ja też lubię czytać ten gatunek, który ona uwielbia, więc skorzystam przy okazji.
Od dołu patrząc -
Uzgodniłyśmy więc z Kasią, że odeślę Obstinate Heart jej z powrotem, bo sobie ją z serca wraz z mięsem wyrwała, byłoby niesprawiedliwe, gdybym ja została z dwoma, a ona z żadną. Mam też przygotowane różności dla Kasi, niech i ona ma jakieś pocztowe niespodzianki.
Ta druga też wydaje się ciekawa, już sobie podczytałam kilka stron. Jestem teraz 'za-austinowana' i będę ekspertem w tej dziedzinie, haha. E tam, żartuję, Padma może spać spokojnie.
Wystarczyłoby już tych niespodzianek, ale widocznie opatrzność, los, stwórca, jak zwał tak zwał, zdecydował/a, że zbalansowanie traumy po wielkim pożarze nie będzie takie łatwe i akurat w tym też czasie nadeszła inna przesyłka, tym razem od innej blogowiczki Agaty z Krakowa - a w pakiecie Małgorzata Warda i jej Czarodziejka.
Leżę teraz przywalona tymi książkami, z wielkim uśmiechem na buzi i zupełnie, ale to zupełnie nie potrzebne mi żadne tabletki na lęki, które mi przepisał lekarz. Jak bum cyk cyk, przeszło mi. Książki ci to sprawiły. I dobroć bezinteresowna znajomych, w realu i blogowych, od których przyszły te trzy ostatnie. A że najważniejsza w przyrodzie jest równowaga, i ja chcę teraz sprawić im odrobinę przyjemności i ruszam na łowy, a zaraz potem na pocztę. Ale najpierw muszę obwąchać wszystkie te nowo przybyłe.
Od dołu patrząc -
- Kolejny tom Czarnych kamieni, wszyscy w domu szaleją na punkcie tej serii, nie mogło go zabraknąć.
- Michal Viewegh - Powieść dla mężczyzn - dawno chciałam już poznać tego pisarza, a jakoś się nie składało, skorzystałam z tego, ze była przecena. Strasznie jestem go ciekawa. Bardzo chciałam Wycieczkowiczów, ale akurat tej nie było. Ta i następna jest dla mnie
- Druga tego samego autora Wychowanie dziewcząt w Czechach. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie.
- M.Kisiel Dożywocie - wszyscy ją chwalą, a jest bardzo w stylu ulubionych mojej córki, więc kupilam
- Nowy Pilipiuk Operacja Dzień Wskrzeszenia - no cóż, jak dobra zabawa, jak rozrywkowo, to tylko on, potrafi rozbawić i zaciekawić nas wszystkich, przechodzi z rąk do rąk
- Wiktoria Tokariewa - Miłość na całe zycie - lepiej niech będzie dobra, bo nie dość, że prawie 20 złotych, to jeszcze tylko 140 stron i to napisanych wołami, litery mają pół metra wysokości. Szlak mnie trafił, bo chciałam kupić jeszcze Stację Tajga Hulovej i mi zabrakło pieniędzy. Ta była tańsza, to sobie pomyślałam - a niech. Jak zobaczyłam, to mi łzy w oczach stanęły, ze taka malutka.
Uzgodniłyśmy więc z Kasią, że odeślę Obstinate Heart jej z powrotem, bo sobie ją z serca wraz z mięsem wyrwała, byłoby niesprawiedliwe, gdybym ja została z dwoma, a ona z żadną. Mam też przygotowane różności dla Kasi, niech i ona ma jakieś pocztowe niespodzianki.
Ta druga też wydaje się ciekawa, już sobie podczytałam kilka stron. Jestem teraz 'za-austinowana' i będę ekspertem w tej dziedzinie, haha. E tam, żartuję, Padma może spać spokojnie.
Wystarczyłoby już tych niespodzianek, ale widocznie opatrzność, los, stwórca, jak zwał tak zwał, zdecydował/a, że zbalansowanie traumy po wielkim pożarze nie będzie takie łatwe i akurat w tym też czasie nadeszła inna przesyłka, tym razem od innej blogowiczki Agaty z Krakowa - a w pakiecie Małgorzata Warda i jej Czarodziejka.
Leżę teraz przywalona tymi książkami, z wielkim uśmiechem na buzi i zupełnie, ale to zupełnie nie potrzebne mi żadne tabletki na lęki, które mi przepisał lekarz. Jak bum cyk cyk, przeszło mi. Książki ci to sprawiły. I dobroć bezinteresowna znajomych, w realu i blogowych, od których przyszły te trzy ostatnie. A że najważniejsza w przyrodzie jest równowaga, i ja chcę teraz sprawić im odrobinę przyjemności i ruszam na łowy, a zaraz potem na pocztę. Ale najpierw muszę obwąchać wszystkie te nowo przybyłe.
Subskrybuj:
Posty (Atom)