Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MAKRO. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MAKRO. Pokaż wszystkie posty

piątek, 31 maja 2013

Garnki i patelnie marki Fissler – podsumowanie


Jak już część z Was wie, od kilu miesięcy - w ramach współpracy z MARKO - miałam okazję testować garnki i patelnie marki Fissler. Przyszedł czas na krótkie podsumowanie. O samych garnkach pisałam tutaj, a o patelniach tutaj. O woku wspomniałam przy okazji przygotowania kurczaka balti w jogurcie i sosie garam masala. Jeśli tylko macie ochotę poczytać to zapraszam – wystarczy kliknąć w link.


W czasie testowania garnków marki Fissler rzadko sięgałam po inne, aby jak najlepiej przekonać się o ich zaletach i wadach. Podsumowując mogę napisać, że tak garnki, jak i patelnie sprawdzają się doskonale. Gotowanie z ich pomocą to nie tylko przyjemność, ale również oszczędność czasu i energii. Dzięki grubym dnom długo utrzymują ciepło, poza tym nie wyginają się i co ważne dla mnie jako kobiety – są po prostu eleganckie. Lubię swoje garnki ceramiczne, ale te przewyższają je niewątpliwie tym, że można wstawiać je do piekarnika bez żadnych obaw. Poza tym nadają się do wszystkich rodzajów kuchenek, przez co stają się uniwersalne i mogą być garnkami na lata.
Jeśli ktoś planuje wymianę czy zakup garnków to garni marki Fissler z czystym sumieniem mogę polecić.
Jeszcze przez jakiś czas można je kupić aż z 75% rabatem, wystarczy robić zakupy w MAKRO i zbierać punkty. Wystarczy zebrać odpowiednią ilość punktów i można skorzystać z rabatu na wybrane przez siebie garnki czy patelnie.
Za każde wydane 50 zł brutto otrzymuje się 1 punkt. Każde zebrane 20 punktów daje możliwość zakupu garnków i patelni z rabatem. Punkty można zbierać od 19 lutego 2013 – 18.07.2013 roku, a produkty z rabatem można kupić do 22.07.2013 albo do wyczerpania zapasów. 
Regulamin akcji i ceny naczyń dostępne na stronie MAKRO

Wpis reklamowy

niedziela, 19 maja 2013

Garnki i patelnie marki Fissler – recenzja garnków

Od kilku miesięcy, dzięki współpracy z MAKRO i akcji "Wielkie gotowanie" mam okazję testować garnki i patelnie znanej i cenionej marki Fissler. O patelniach pisałam obszerniej TUTAJ, a dziś skupię się na garnkach, których używałam przez ostatnie miesiące prawie cały czas. 


Dotychczas używałam garnków stalowych, a przez dwa ostatnie lata głównie ceramicznych i w zasadzie to właśnie te ceramiczne rozgościły się na dobre w mojej małej kuchni. Z pewną dozą nieufności podchodziłam ponownie do ganków ze stali, ale zupełnie niesłusznie, bo użytkuje się je naprawdę doskonale.
Garnki marki Fisller, które mam okazję testować są przystosowane do używania na wszystkich rodzajach kuchenek, również indukcyjnych. I co bardzo ważne, w przeciwieństwie do moich garnków ceramicznych, garnki Fissler można wstawiać do piekarnika, bo w całości są wykonane ze stali. Mają stalowe rączki, więc bez żadnych obaw można w nich zapiekać.
Stalowe rączki i od razu myślę: nagrzewają się podczas gotowania. Owszem, nagrzewają się, ale nie na tyle, aby przeszkadzało to w normalnym użytkowaniu. Nie muszę zakładać rękawic, aby przestawić garnek z palnika na palnik.


Garnki są dosyć ciężkie, co może być uciążliwe, gdy trzeba je przestawić, a w środku jest np. zupa czy gołąbki. Jednak coś za coś. Grube dna sprawiają, że garnki są ciężkie, ale też nie wyginają się, nie odkształcają i bardzo długo trzymają ciepło.
Co ciekawe, nawet w największym garnku można spokojnie gotować na niewielkim ogniu, bo bardzo dobrze rozprowadzają ciepło i szybko się nagrzewają. Każdy garnek ma płaską, dobrze dopasowaną pokrywkę, która „nie skacze” podczas gotowania.
Przelewanie zawartości też nie sprawia większego problemu, bowiem garnki mają dobrze wyprofilowane, wysunięte lekko na zewnątrz brzegi.
Gdy zobaczyłam garnki po raz pierwszy zastanowiło mnie to, że mają dziwne proporcje – szeroki i niski garnek nijak mi nie pasował do gotowania. Jednak bardzo szybko stał się moim ulubionym garnkiem, bowiem okazało się, że właśnie w takich garnkach gotuje się najwygodniej. 


Na początku zastanawiałam się też jak je przechowywać, bowiem miejsca w kuchni mało, a garnki jakoś tak się „nie składały”. Okazało się, że w bardzo prosty sposób to rozwiązałam i wszystkie 4 garnki zajmują mi tyle miejsca na półce co ten największy. Ustawiłam je sposobem i wszystko ładnie się do szafki zmieściło.
Myje się je dosyć dobrze, nie mają żadnych ostrych rantów, można je również wstawiać do zmywarki i nie obawiać się, że powłoka zostanie uszkodzona. Jednak jeśli chodzi o ręczne mycie to z pewnością przegrywają z garnkami ceramicznymi, które wystarczy przetrzeć miękką gąbką i wszystkie zabrudzenia idealnie schodzą. Po ugotowaniu rosołu w jednym z garnków musiałam się przyłożyć do jego umycia. Pewnie, to nie jest nic dziwnego, ale jak człowiek się przyzwyczai, że nie musi włożyć żadnego wysiłku w umycie garnka, to potem jest zaskoczony.
Reasumując jestem z garnków zadowolona, mają znacznie więcej plusów niż minusów, bardzo dobrze się w nich gotuje, no i bez obaw mogę je wstawiać do piekarnika, co w moim przypadku bardzo się przydało.

Garnki i patelnie marki Fissler nie należą do najtańszych, ale z pewnością są inwestycją na lata. Jedna z czytelniczek na FB napisała, że używa garnków tej marki od 20 lat, więc niewątpliwie jest to świetna rekomendacja. Teraz można je kupić z 75% rabatem w halach MAKRO. Wystarczy zebrać odpowiednią ilość punktów i można skorzystać z rabatu na wybrane przez siebie garnki czy patelnie.
Za każde wydane 50 zł brutto otrzymuje się 1 punkt. Każde zebrane 20 punktów daje możliwość zakupu garnków i patelni z rabatem. Punkty można zbierać od 19 lutego 2013 – 18.07.2013 roku, a produkty z rabatem można kupić do 22.07.2013 albo do wyczerpania zapasów.
Dodatkowo w okresie od 14 do 27 maja 2013 roku, za każde wydane 200 zł wydawane są zdrapki, dzięki którym można zdobyć dodatkowe punkty. 
Regulamin akcji i ceny naczyń dostępne na stronie MAKRO 


Wpis reklamowy

czwartek, 18 kwietnia 2013

Garnki i patelnie marki Fissler – recenzja patelni

W ramach współpracy z MAKRO i akcji „Wielkie gotowanie” zostałam zaproszona do przetestowania zestawu garnków i patelni marki Fissler. Trochę się wahałam, bo obawiałam się, że po moich ceramicznych garnkach już żadne inne nie będą w stanie z nimi konkurować. Ale osoba, z którą współpracuję zapewniła mnie, że opinia ma być rzetelna i jak najbardziej prawdziwa. Pomyślałam, że nic nie tracę, wszak spróbować czegoś nowego zawsze warto. 


W skład zestawu wchodzą 4 patelnie, 4 garnki, rondelek i wok. Postanowiłam podzielić moją recenzję na trzy części. Dziś skupię się na patelniach, których używałam ostatnio bardzo intensywnie. W zestawie są trzy patelnie klasyczne (20 cm, 24 cm, 28 cm) i patelnia grillowa, wszystkie są pokryte powłoką Non Stick, która zapobiega przywieraniu.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest ładny wygląd i dobre wykonanie. Patelnie mają dobrze zamocowane rączki (skręcone na śruby), które się nie luzują, co daje poczucie stabilności, a to w patelniach jest dla mnie ważne, bo nie chciałabym, aby jej zawartość wylądowała np. na podłodze.
Patelnie mają grube dna, co sprawia, że się nie wyginają, nie wybrzuszają. Ale coś za coś – stabilność i grube dno sprawiają, że patelnie są dosyć ciężkie, co z pewnością nie ułatwia np. przestawienia patelni z palnika na palnik. Jednak akurat dla mnie fakt, że patelnie są ciężkie to zaleta, bo ja osobiście takie lubię (choć np. przerzucanie naleśników na takiej patelni to nie lada wyzwanie). Rączki, mimo że są stalowe to się nie nagrzewają zbyt mocno – jedynie przy samym łączeniu są ciepłe, więc spokojnie można patelnie przestawiać bez użycia rękawiczek. Nie mają elementów plastikowych, więc można je wstawić do piekarnika jeśli jest taka potrzeba (np. z frittatą).
Na patelniach przygotowywałam różne dania i w zasadzie po każdym daniu nie miałam żadnego problemu z ich umyciem, wszystko ładnie schodziło. Jednak dla mnie takim testem jest umycie patelni po przygotowaniu jajecznicy. W tym przypadku nie miałam żadnego problemu i podobnie jak przy patelniach ceramicznych mycie okazało się bardzo łatwe. Patelnie nadają się do mycia w zmywarkach. 


Zaletą tych patelni jest również to, że dosyć długo utrzymują ciepło, a to wszystko za przyczyną grubego dna. W dużej patelni przygotowywałam dania, do których przeważnie używam brytfanny. Tu okazało się, że patelnia jest na tyle głęboka, że przygotowanie zrazów czy kurczaka w porach nie stanowiło żadnego problemu – wszystko się zmieściło. Udało mi się też bez problemu dopasować pokrywkę od innego garnka i tym samym patelnia stała się bardziej funkcjonalna. 


Jedyną rzeczą, której może tym patelniom brakować to właśnie pokrywki. Jednak zważywszy na to, że patelni raczej używam do smażenia to dopasowanie pokrywki od innego garnka nie stanowi problemu, gdy jest taka potrzeba.
Patelnie są przystosowane do używania na wszystkich rodzajach kuchenek, również indukcyjnych. Na tę chwilę naprawdę trudno znaleźć mi coś, do czego mogłabym się przyczepić. Ja osobiście jestem z tych patelni zadowolona.


Patelnie marki Fissler nie należą do najtańszych, ale z pewnością są inwestycją na lata. Teraz można je kupić z 75% rabatem w halach MAKRO. Wystarczy zebrać odpowiednią ilość punktów i można skorzystać z rabatu na wybrane przez siebie garnki czy patelnie.
Za każde wydane 50 zł brutto otrzymuje się 1 punkt. Każde zebrane 20 punktów daje możliwość zakupu garnków i patelni z rabatem. Punkty można zbierać od 19 lutego 2013 – 18.07.2013 roku, a produkty z rabatem można kupić do 22.07.2013 albo do wyczerpania zapasów. 
Regulamin akcji i ceny naczyń dostępne na stronie MAKRO
 

Wpis reklamowy

piątek, 12 kwietnia 2013

Tort makowy z kremem kokosowym

Tort zrobiłam na wtorkowe urodziny mojego Taty i mam nadzieję, że jeszcze wiele tych tortów dla niego będę mogła zrobić.
Odeszłam tym razem od klasyki i poszłam w szaleństwo. Niewielkie, ale jednak. No i niestety cześć rodzinki zachwycona nie była, bo jednak nie wszyscy lubią makowe biszkopty. Młody wyjadał krem, a blaty zostawiał, po czym uznał, że zepsułam tort. Stwierdził, że gdybym dała normalny biszkopt i ten krem to zjadłby ze trzy kawałki, a tak czuł niedosyt.
Tort jest ciężki i bardzo sycący, nie da się go zjeść dużo, ale bardzo dobrze się kroi, więc jest podzielny. Ja moich blatów nie nasączałam dodatkowo, bo piekłam biszkopty z maku, który sama mieliłam i wcześniej namoczyłam. Jednak jeśli ktoś skorzysta już ze zmielonego maku i nie będzie go namaczał, to raczej bez ponczu się nie obejdzie. Przy użyciu gotowego mielonego maku trzeba też skrócić czas pieczenia biszkoptu, bo mak jest suchy i nie musi odparować.
Biszkopt upiekłam z przepisu na tort makowy z masą kawową, który dostałam ponad 20 lat temu od mojej kuzynki Izy, a masę wykombinowałam sama. Odkąd pojawił się w sprzedaży serek mascarpone jest on moją ulubioną bazą do wszelkich kremów. Z biszkoptu wyrzuciłam migdały, ale za to dodałam pastę waniliową, co sprawiło, że wyszedł waniliowy biszkopt makowy. Większości osób ciasta makowe kojarzą się z zapachem migdałowym, a ja chciałam, aby było waniliowo i tak właśnie wyszło.




Składniki na tortownicę o średnicy 23 – 24 cm

Biszkopt:
8 jaj
250 g cukru pudru (użyłam domowego cukru pudru z wanilią)
250 g maku (użyłam maku marki własnej MAKRO)
1 pełna łyżka płynnego miodu
2 czubate łyżki bułki tartej
1 łyżeczka pasty albo esencji waniliowej

Krem:
150 g wiórków kokosowych (użyłam wiórków marki własnej MAKRO)
500 g serka mascarpone
350 ml śmietanki kremówki (użyłam 30 %)
150 g białej czekolady

Dodatkowo:
1 szklanka wiórków kokosowych
1 łyżka masła klarowanego (może być zwykłe)
8 łyżek dżemu (ja dałam agrestowy domowej roboty)


Biszkopt makowy:
Mak zalać wrzątkiem i zostawić na godzinę. Odcedzić i poczekać, aż ostygnie i dobrze odcieknie (można odcisnąć na sicie). Zemleć go przez maszynkę (użyłam maszynki sitkiem o najdrobniejszych oczkach) przynajmniej dwa razy. Żółtka utrzeć z miodem, cukrem i wanilią na puszystą masę (i znowu wyręczył mnie robot). Białka ubić na sztywną pianę (można dodać szczyptę soli). Do żółtek dodać mak, bułkę tartą i wymieszać. Na końcu dodać ubitą pianę i delikatnie połączyć już bez użycia miksera.
Tortownicę wysmarować masłem i posypać bułką tartą. Do tortownicy przełożyć ciasto i wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni. Piec 50 – 60 minut (grzałka dolna i górna, bez termoobiegu) do tzw. suchego patyczka. Wyciągnąć ciasto z piekarnika i zostawić do ostygnięcia. Biszkopt przekroić na trzy części – dolna powinna być ciut grubsza.

Posypka:
Na patelni rozpuścić 1 łyżkę masła i wsypać wiórki kokosowe, zrumienić je na ładny złoty kolor i od razu przesypać z patelni do miski, bo gdy zostaną na gorącej patelni to mogą się przypalić i zrobić gorzkie.

Krem:
Czekoladę połamać na kawałki, wrzucić do rondelka i wlać 4 – 5 łyżek śmietany kremówki, a następnie rozpuścić (można w kąpieli wodnej, albo na bardzo małym ogniu). Resztę śmietany ubić na sztywno. Do miski przełożyć serek mascarpone, powoli wlać roztopioną, lekko przestudzona czekoladę i zmiksować. Dodać ubitą śmietanę i wiórki kokosowe, delikatnie wymieszać. Podzielić na 3 części – jedna powinna być większa, bo musi starczyć również na posmarowanie boków.

Pierwszy blat biszkoptu posmarować połową dżemu i na to wyłożyć jedną cześć masy, równo rozsmarować i przykryć drugim krążkiem ciasta. Posmarować kremem i ułożyć trzeci krążek ciasta. Górę posmarować raz jeszcze dżemem i wyłożyć trzecią część kremu. Rozsmarować ją równo na górze i bokach tortu. Całość posypać zrumienionymi wiórkami kokosowymi i schłodzić.



Wpis zawiera lokowanie produktów marki własnej MAKRO:



Do przygotowania tortu użyłam maku i wiórków kokosowych kupionych w MAKRO. To marka własna, ale naprawdę dobrej jakości. Mak był czysty, nie znalazłam w nim żadnych śmieci, żadnych niespodzianek. Natomiast wiórki bardzo mnie zaskoczyły, bo były wyjątkowo grube, takich już dawno nigdzie nie spotkałam. Okazały się idealne do tego kremu, a i posypka z nich przygotowana wyglądała bardzo efektownie i ładnie. Zdecydowanie będę sięgać po nie częściej, bo nie dosyć, że są dobrej jakości to i cena nie była wygórowana. Z całą odpowiedzialnością mogę je polecić.


Już wcześniej miałam okazję próbować bakalii marki własnej MAKRO z serii BIO i byłam bardzo mile zaskoczona jakością. Podczas ostatnich zakupów niestety nie udało mi się ich kupić, była tylko morwa, a tę jeszcze miałam w domu. Doskonałe suszone pomidory, daktyle, winogrona i migdały, które bardzo smakowały Zielonookiemu i zniknęły w tajemniczych okolicznościach.

poniedziałek, 18 marca 2013

Zrazy wołowe w sosie chlebowym

To jedno z dań, które znam od dziecka, a jadam od jakiś 20 lat. Robiła je moja babcia i moja mama. Teraz robię i ja. Podobnie jak bitki wołowe w sosie warzywnym, kaczka z kluchami na łachu (pyzami na parze) i modrą kapustą, tak i zrazy w sosie chlebowym są nieodłącznym elementem kuchni wielkopolskiej.
Kiedyś nie przepadałam za zrazami, więc dla mnie mama zawsze robiła bitki. Ale dojrzałam i do takiej formy wołowiny i bardzo polubiłam. Co prawa moja babcia i mama dodawały do środka cebulkę, ogórka i skórkę od chleba w większych kawałkach, ale ja wolę wszystko pokroić w drobną kostkę i wymieszać. Ale to pełna dowolność, mnie po prostu tak smakuje bardziej. Obowiązkowym dodatkiem jest ostra musztarda – używam sarepskiej, bo to moja ulubiona.
Rolady podaję albo z kluchami na łachu i słodko – kwaśną modrą kapustą z jabłkami, albo z kaszą i buraczkami na ciepło. 


Składniki na 6 sztuk:

6 plastrów wołowiny po około 150 – 170 g (użyłam steków z udźca wołowego Horeca)
2 ogórki kiszone
1 mała czerwona cebula
2 grube plastry wędzonki (użyłam polędwicy wędzonej, ale może to być boczek czy wędzonka krotoszyńska)
2 -3 małe kromki razowego chleba na zakwasie bez dodatków
6 łyżeczek musztardy sarepskiej
2 duże cebule cukrowe
4 – 5 suszonych grzybków (u mnie borowiki)
1 łyżka klarowanego masła albo smalcu
1 liść laurowy
sól, czarny mielony pieprz, mielone chili
½ łyżeczki cukru trzcinowego (może być też zwykły)
1 łyżka śmietany do sosów


Czerwoną cebulkę obrać i pokroić w drobną kostkę. Ogórki i wędzonkę również pokroić w drobną kostkę. Wszystko razem wymieszać i doprawić szczyptą pieprzu. Z kawałków chleba odkroić skórki, a miąższ zostawić. Skórki pokroić w kostkę.
Cebule obrać i pokroić w piórka.
Plastry wołowiny rozbić dosyć cienko. Każdy plaster oprószyć solą i pieprzem z dwóch stron. Na każdym plastrze rozsmarować po 1 łyżeczce musztardy, położyć po 1 łyżce farszu. Założyć brzeg, następnie boki i zwinąć w roladę. Spiąć szpilką do mięsa albo zawiązać białą nitką.
Na głębokiej patelni albo w rondlu roztopić 1 łyżkę klarowanego masła lub smalcu. Na gorący tłuszcz włożyć zrazy i obsmażyć je na rumiano. Wrzucić liść laurowy przełamany na pół i cebulę pokrojoną w piórka. Podsmażyć na złoto (można na ten moment zrazy przełożyć na talerz, ale nie jest to konieczne). Wlać 400 - 500 ml wody, wrzucić suszone grzyby, wsypać ½ łyżeczki soli, ½ łyżeczki pieprzu i ¼ łyżeczki mielonego chili. Dusić około 90 minut, w razie potrzeby podlać wodą. Po tym czasie wrzucić pokruszony na drobno miąższ z chleba razowego i dusić jeszcze 10 minut – miąższ z chleba częściowo zagęści sos. Miękkie zrazy wyciągnąć z rondla, sos można zmiksować. Jeśli jest zbyt rzadki, to można go odparować albo lekko zagęścić mąką. Spróbować i ewentualnie doprawić solą, pieprzem i wsypać ½ łyżeczki cukru. Dodać 1 łyżkę śmietany i wymieszać.
Podawać z ulubionymi dodatkami, choć tak jak wspomniałam we wstępie u mnie najczęściej są to kluchy na łachu i modra kapusta albo kasza i buraczki na ciepło. 




poniedziałek, 25 lutego 2013

Warzywa zapiekane z sosem mięsno - warzywnym i żółtym serem

W zimowym okresie bardzo często korzystam z mrożonych warzyw, są prawie tak samo wartościowe jak świeże i zdecydowanie wolę wybrać brokuły, groszek czy kalafiora w postaci mrożonej niż sztucznie pędzonej. W mojej zamrażarce zawsze jest jakaś paczka mieszanki, która mnie ratuje w zimowe dni.
Tym razem przedstawiam danie, które było na starym blogu, choć w nieco innej odsłonie. To przepis, w którym można użyć dowolnych produktów, dowolnych warzyw – wszystko wg uznania. Sama do tego dania używam różnych warzyw – czasem króluje fasolka, czasem kalafior, cukinia czy brokuły. Każda wersja smakuje bardzo dobrze. 


Składniki na 4 porcje:

900 g mrożonych mieszanych warzyw (u mnie kalafior, fasolka, marchewka, groszek, brokuły) – w sezonie można użyć świeżych

400 g mięsa (u mnie mięso od szynki, ale może być wołowe albo drobiowe)
1 średnia marchewka
1 średnia cebula
kawałek pora (ok. 5 cm)
2 łodygi selera naciowego
½ litra przecieru pomidorowego (tomatery, gęstego soku)
1 liść laurowy
3 ziarna czarnego pieprzu
sól (u mnie 1 płaska mała łyżeczka, ale ja solę mało)
1 płaska łyżeczka pieprzu
¼ łyżeczki chili
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka suszonej bazylii
1 łyżeczka suszonego oregano
1 łyżka oleju (u mnie rzepakowy)

120 g tartego żółtego sera (u mnie gouda Fine Food)


Przygotowanie dania zacząć od ugotowania sosu mięsnego. Mięso zemleć na średnich oczkach (można kupić mielone, ale ja wolę mielić sama). Cebulę i marchew obrać. Cebulę pokroić w drobną kostkę, a marchewkę zetrzeć na tarce jarzynowej. Por i seler naciowy też pokroić w miarę drobno.
W garnku rozgrzać olej, wrzucić cebulę i por, dodać szczyptę soli i delikatnie podsmażyć. Dodać mięso i smażyć razem około 5 minut. Dodać marchew, seler naciowy, wlać 1 szklankę gorącej wody, wrzucić listek laurowy, pieprz w ziarnach, wsypać 1 łyżeczkę soli, 1 łyżeczkę pieprzu, odrobinę chili i dusić około 40 -50 minut. Wlać tomaterę, wsypać cukier i jeszcze przez 15 minut gotować. Pod sam koniec wsypać zioła, spróbować i jeśli trzeba dodać odrobinę soli czy pieprzu. 


W czasie, gdy sos się gotuje (ostatnie 15 minut) nagrzać piekarnik (do 180 stopni) i przygotować warzywa . Można je ugotować na parze albo klasycznie. W dużym garnku zagotować wodę, wsypać 1 łyżeczkę cukru i ½ łyżeczki soli, wrzucić warzywa i gotować 5 minut od momentu zagotowania. Odcedzić. Warzywa przełożyć do naczynia do zapiekania (albo 4 pojedynczych), zalać gorącym sosem, posypać żółtym serem. Wstawić do nagrzanego piekarnika i zapiekać około 10 minut, aż ser się ładnie rozpuści. 



Wpis zawiera lokowanie produktów marek własnych MAKRO.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...