Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpienie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpienie. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 lipca 2015

Słodycz wybaczenia - Lori Nelson Spielman


Po rewelacyjnej Liście marzeń obok kolejnej książki Lori Nelson Spielman nie mogłam przejść obojętnie. Wyglądałam jej na długo przed premierą, marząc, by wreszcie móc poznać nową fabułę stworzoną przez pisarkę, której książka poprzednio wybrała mnie sama, pomagając mierzyć się z wydarzeniami własnego życia.
Cudowna okładka znowu przykuła uwagę i pewnie będzie to robić z  wieloma potencjalnymi czytelnikami – obok niej nie można przejść obojętnie, a jeśli tylko podobny typ literatury nam odpowiada, zakup mamy jak w banku.

Choć wzruszeń było tym razem mniej, bo i wspólnoty doświadczeń z  bohaterami nie miałam, książka zapisze się w mojej pamięci jako słodko-gorzka opowieść o wybaczeniu i stawaniu przed sobą i bliskimi w prawdzie.

Jak wiele mamy do wybaczenia sobie i innym pewnie nawet nie zdajemy sobie sprawy. Na co dzień wszystkie złe wydarzenia z  życia spychamy w najodleglejszy zakamarek mózgu, zatrzaskując prowadzące do niego drzwi, nie chcąc nigdy więcej do nich wracać. I funkcjonujemy – a nasza podświadomość szaleje, generując niewytłumaczalny dla nas bunt, złość, smutek. Drogą do odnalezienia prawdziwego ja i harmonii jest wybaczenie i przepraszanie – dwa wyzwalające gesty, pozbawiające nas wstydu, poczucia winy i bezustannego obarczania się wydarzeniami, o których moglibyśmy dawno temu zapomnieć, jeśli tylko zostałyby zakończone.

Fiona Knowles przed laty znęcała się nad Hannah Far, czyniąc jej szkolne życie nieznośnym, a w  konsekwencji doprowadzając do rozpadu małżeństwa jej rodziców. Teraz, kobieta jest jaśniejącą gwiazdą telewizji – wydała książkę o kamykach wybaczenia, które stały się prawdziwym hitem. Jedną z  pierwszych osób, do których gwiazda wysłała swoje kamyki była właśnie Hannah – doskonale radząca sobie prezenterka telewizyjna, której idealnym życiem wstrząśnie na pozór nic nieznacząca idea. Po rozpoczęciu akcji wybaczania kobieta nie będzie już tak pewna tego, czym żyła przez minione dwadzieścia lat. Pod znakiem zapytania stanie także jej prestiżowa praca i relacje z  partnerem, z którym planowała ślub. Pozornie niewinne przepraszanie uruchomi całą lawinę wydarzeń, która pozwoli spod gruzów powstać nowej, prawdziwej Hannah.

Wiele w  tej opowieści nadziei dla tych, którzy boją się stanąć przed sobą w prawdzie i wybaczyć oraz przeprosić. To dobra inspiracja do poświęcenia dnia na własne kamyki wybaczenia: stworzenie listy osób spotkanych przez całe życie, których przebaczenia potrzebujemy, nawet jeśli oni o tym nie wiedzą. Czasem nawet błahostki mogą nas całkowicie spętać i nie pozwolić żyć pełnią życia i wolności. To wielka moc tej publikacji: oprócz śledzenia losów głównej bohaterki, dostajemy możliwość głębokiej autorefleksji połączonej z  czynem. Ale uwaga! Przeproszenie to dopiero początek lepszego życia.

Polecam tę książkę na letnie leżakowanie: mimo ciężaru brzemion niesionych przez główne postaci, jest ona opowieścią lekką i przez to doskonałą do czytania. Pozwala spojrzeć na siebie samych z dystansu i zastanowić się jak długo jeszcze będziemy w  stanie żyć, pozbawieni wybaczenia. A każdy z nas ma za co przepraszać. Każdego dnia, uwierzcie.


Macie odwagę, by pozbyć się swojego brzemienia?


piątek, 15 maja 2015

Życie na pełnej petardzie – ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka



Ks. Jan Kaczkowski to postać nietuzinkowa – zapewne nie raz mieliście okazję go oglądać czy to w  telewizji, czy to w  Internecie (szczególnie strona Rak’N’Rolla). Ja sama kilkakrotnie mu się przyglądałam, po to, by teraz zainteresować się kolejną z  jego książek, wywiadem-rzeką przeprowadzonym przez Piotra Żyłkę, pod rzucającym się w  oczy tytułem – Życie na pełnej petardzie.

Kaczkowski mówi o sobie, że jest onkocelebrytą – a więc postacią znaną z tego, że ma raka (u niego ‘celebryta’ kojarzy się także z  celebracją Mszy Św., nie jest to zatem określenie jednoznaczne). I owszem – ma. Najpierw zmagał się z  nowotworem nerki, później zaś zdiagnozowano u niego IV stopień glejaka wielopostaciowego.

 Mimo tak trudnych doświadczeń w tak młodym wieku i właściwie na przekór wyrokowi śmierci (choć prognozowany przez lekarzy czas przeżycia dawno już przekroczył) ks. Jan ma w sobie ogromne pokłady optymizmu. Nie poddał się zwątpieniu, nie pozwolił lękowi przejąć kontroli nad swoim życiem. Wciąż prężnie działa jako duszpasterz puckiego hospicjum, które sam powołał do istnienia i wspiera przebywające w  nim osoby.

Z  Żyłką rozmawiał o wszystkim: od dzieciństwa naznaczonego chorobą oczu, przez dojrzewanie, bunt, późniejsze odnalezienie powołania i odrzucenie przez jezuitów, a wreszcie seminarium, święcenia i drogę kapłańską. O Kościele mówi z  dystansem i odwagą, mając pełną świadomość jego wad, ale też w  duchu posłuszeństwa i pokory. Z  jego wypowiedzi płynie wielka mądrość – nieważne czy mówi o papieżu, czy swojej chorobie, widać, że posiadł wielkie doświadczenie i obdarzony został darem wymowy. To piękne świadectwo bogatego życia, które poznało co to wytykanie palcami z powodu różnienia się od innych, to opowieść o konieczności zanurzenia w kulturze, uczenia się dyskutowania o niej, wyrażania swojej opinii, poszerzania słownictwa, by nie cofnąć się do epoki kamienia łupanego, to kurs głoszenia dobrych i złych kazań, to lekcja pokory, modlitwy o cud, to wreszcie debata o bioetyce: eutanazji, aborcji i wielu innych zagadnieniach, które wciąż bolą i prowokują społeczeństwo do agresywnej wymiany zdań (czy raczej: narzucania własnego stanowiska). To także historia miłości do Eucharystii, o tym, że cierpienie fizyczne ma zerową wartość etyczną. Wiele w niej humoru, nieraz gorzkiego (np. gdy mówi o katolicyzmie kucanym, niezwykle przykrym widoku).


Inspirująca, mądra, ważna rozmowa, do której chętnie będę wracała, gdy nadmiernie skupię się na swoich porażkach i urojonym lęku. Gorąco polecam! Trzeba nam tak budujących rozmów, bez względu na poglądy czy wyznanie – to świadectwo życia człowieka, którego naśladować warto.

sobota, 27 grudnia 2014

Dobra pamięć, zła pamięć – Ewa Woydyłło


Tytuł: Dobra pamięć, zła pamięć
Autor: Ewa Woydyłło
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 9788308053928
Ilość stron: 280
Cena: 32,90 zł




Ewa Woydyłło – doktor psychologii, specjalistka do spraw leczenia uzależnień w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.
Jej dziełem jest rozpowszechnienie w Polsce leczenia według tzw. modelu Minnesota, opartego na filozofii Anonimowych Alkoholików. W swoim dorobku ma między innymi takie publikacje jak: Bo jesteć człowiekiem, Rak duszy, My rodzice dorosłych dzieci, Buty szczęścia, Poprawka z matury.
Za osiągnięcia w swojej dziedzinie otrzymała wiele nagród i odznaczeń.

Od jakiegoś czasu w księgarniach znajduje się jej najnowsza książka Dobra pamięć, zła pamięć, będąca swoistą wskazówką i drogowskazem, wskazującym jak zamienić tytułową złą pamięć na dobrą, nie tracąc przy tym siebie, bo przecież jesteśmy tym, co pamiętamy.

Książka ta jest o tyle wyjątkowa, że do jej współtworzenia zaproszeni zostali rozmówcy, w tym Anna Dodziuk (psychoterapeutka, poszukująca odpowiedzi na to jak radzić sobie ze wstydem i poczuciem winy), Małgorzata Sieczkowska (psychoterapeutka, trenerka w zakresie Somatic Experiencing, wypowiada się na temat leczenia traum), Jerzy Korzewski (psycholog kliniczny, psychoterapeuta i hipnoterapeuta, wyjaśniający rolę hipnozy w docieraniu do ukrytej prawdy o sobie) i wreszcie Wiktor Osiatyński (prawnik, autor książek o uzależnieniu, afirmatyw pracy nad własną pamięcią w rozwoju osobistym).

Wypowiedzi Woydyłło, przeplecione z wywiadami specjalistów w wymienionych dziedzinach, dają całkowity obraz poruszanej tutaj problematyki. Dopiero całościowe ujęcie, może stanowić próbę odpowiedzi na pytanie o to jak zmieniać pamięć toksyczną na to, co dobre, jak panować nad tym, co zniewalające i destrukcyjne w nas samych, jak kontrolować emocje i negatywne retrospekcje.
Oprócz konkretnych wskazówek działania, publikacja ta zawiera także część teoretyczną o sposobach funkcjonowania naszej pamięci – tego co, dlaczego i jak zapamiętujemy, tego, co z pamięci wymazujemy, czego do niej nie dopuszczamy, dlaczego wspomnienie sprawia ból i jak się takiemu stanowi rzeczy przeciwstawić. Autorka sięga do czasów dzieciństwa, które choć odległe, jest siedliskiem największej ilości zranień, toksycznych wspomnień: to ono w dużej mierze konstytuuje to, kim jesteśmy i jak pamiętamy dzisiaj. Znacie to, prawda? Rodzice są pierwszym lustrem, w którym się przeglądamy i to co o nas mówili, myśleli, jak do nas mówili wpłynęło na to, jaki obraz samych siebie mamy i jak się w związku z tym zachowujemy.


Czasem się mówi: „Słowa nie bolą”. To prawda, nie powodują siniaków ani krwawiących ran, ale potrafią głęboko w nas zapaść i pozstać tam jako część samooceny. Niesamowicie trudne jest odróżnienie części obrazu własnej osoby, którą ktoś nam wszczepił do świadomości czy podświadomości (…) od tej pozostałej, zdrowej i normalnej, choć oczywiście zawsze niedoskonałej. Dlaczego to takie trudne?(…) [1]

Ważna książka, zwłaszcza dla tych, którzy wciąż nie uporządkowali obrazu siebie, którym na bakier z ich własną pamięcią (dla wszystkich?). Polecam! Do refleksji, przemyśleń. To zakup dla samorozwoju.

[1] Ewa Woydyłło, Dobra pamięć, zła pamięć, Kraków 2014, s. 107.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Zagubione niebo – Katarzyna Grochola


Tytuł: Zagubione niebo
Autor: Katarzyna Grochola
Wydawnictwo: Literackie
ISBN
: 978-83-08-05359-1
Ilość stron: 308
Cena: 36,90 zł


Zagubione niebo, to pierwszy przystanek na mojej drodze z Katarzyną Grocholą. Dotąd jej książki nie były dla mnie lekturą obowiązkową i w tej kwestii niewiele się zmieni, jednak – stanowią bardzo dobrą propozycję na letnie dni. Publikacja ta, to zbiór opowiadań, które doskonale sprawdzą się podczas odprężających dni na ogródku czy plaży. Tematem wiążącym wszystkie teksty w nim zawarte jest miłość – szczęśliwa, nieszczęśliwa, spełniona, spóźniona, przypadkowa, od pierwszego wejrzenia, dojrzała, szczenięca, zdolna do poświęceń, przejęta trwogą. Grochola maluje słowami całą paletę jej odcieni, podkreślając jak różne ma oblicza, jak przedziwnie może się objawiać i jak niespodziewanie może nas dotykać.
Każde z zawartych w tym zbiorku opowiadań, pozwala na ponowne zaufanie i odkrycie miłości, otaczającej nas ze wszystkich stron. Grochola nie raz sięga po świadectwa miłości bolesnej, pokazując tym samym, że nie jest ona jedynie słodkim dodatkiem do życia, lecz nierzadko tą jego częścią, która rani i zdolna jest całkowicie je odmienić. Autorka nie stara się pokazać jej nieprawdziwego oblicza – dąży raczej do ukazania jej wielkowymiarowości. Tym co niewątpliwie stanowi o wartości tego zbioru opowiadań, jest ich pochodzenie – ukazywały się one bowiem przez lata na łamach gazet dziś już zapomnianych. Zagubione niebo odświeża i zbiera w całość to, co Grochola kiedyś już powiedziała, a co po latach wciąż ma tę samą moc oddziaływania i uniwersalny wymiar. Świat się zmienia, ludzkie uczucia i sposób reagowania na nie – wcale. I o tym właśnie jest ta książka. O miłości, dobroci zdolnych się objawić w każdym wieku, o każdej porze, bez względu na nasze wcześniejsze doświadczenia. Grochola bierze czytelnika za rękę i prowadzi go przez świat sukcesów, porażek, spełnień i rozczarowań. Pokazuje samo życie i człowieczą zdolność do wybaczania, zapominania, brania odpowiedzialności za siebie i innych, umiejętność radzenia sobie z cierpieniem.
Bohaterowie jej piętnastu opowiadań, to prości ludzie, których życie nie oszczędza: wielu czytelników i czytelniczek odnajdzie w nich samych siebie i swoje rozterki. To właśnie te elementy sprawiają, że od lat po jej teksty z wielką chęcią sięgają miliony Polaków. Nie sposób się temu dziwić - jej opowiadania mają różne zabarwienie emocjonalne: jedne wzruszają, inne bawią, kolejne smucą: nadają się zatem na każdy okres życia, bez względu na samopoczucie. Grochola to dobra obserwatorka i dobra pisarka popularna: wie, jak mówić o emocjach, by inni chcieli o nich czytać. Wie jak prosto (nieraz zbyt prosto) powiedzieć o tym, co tli się na dnie serca i doskonale pokazuje nieraz zbyt wybuchowe i impulsywne reakcje, które w konsekwencji są w stanie całkowicie zmienić życie i prowadzić do niepotrzebnych nieporozumień.
Rzadko po opowiadania sięgam, bo też nieczęsto potrafią mnie one zainteresować. Tu było inaczej: każdą kolejną opowieść czytałam z chęcią i dużą przyjemnością. Choć były one przewidywalne i nieraz naiwne – taka dawka tendencyjności przydaje się latem.
Polecam tę pozycję wszystkim: na pocieszenie, osłodę, prezent, dla oddechu, dla rozrywki. Każdy powód jest dobry, by odnaleźć swoje zagubione niebo.

niedziela, 5 stycznia 2014

Szukając Alaski – John Green


Tytuł: Szukając Alaski
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 9788362478934
Ilość stron: 320
Cena: 34,90 zł
John Green cieszy się ogromną popularnością oraz serią hurraoptymistycznych recenzji w sieci. Gwiazd naszych wina oraz Papierowe miasta wzbudziły prawdziwą eksplozję pozytywnych doznań czytelniczych, przeniesionych na testy opiniotwórcze, a te kolejno – na wzrost i tak ogromnej sprzedaży.
Takie literackie fenomeny zawsze mnie ciekawią – co sprawia, że tysiące ludzi sięga po tę, a nie inną książkę i odnajduje w niej dokładnie to, czego wymaga od literatury?
Zaintrygowana dałam się ponieść fali entuzjazmu i pochylić nad najnowszym wydanym w Polsce „dzieckiem” Greena – tekstem Szukając Alaski.

Miles Halter to typowy nastolatek, mający jednak nietypowe hobby – nie słucha głośnej muzyki, nie ugania się za dziewczynami, nie spędza nocy na imprezach ani nie szuka tanich rozrywek – jego pasją jest zapamiętywanie ostatnich słów ludzi.
Chcesz wiedzieć co na łożu śmierci powiedział Walt Diney czy Araham Lincoln? Nie daje Ci spokoju myślenie o ostatnich wypowiedziach Picassa? Zwróć się do Milesa – na pewno zna odpowiedź.
Życie bohatera było do tej pory naznaczone nudą, która w jego przekonaniu miała się zmaksymalizować po wstąpieniu do szkoły z internatem. Tam jednak spotyka on Alaskę Young – dziewczynę tyleż energiczną, co nieprzewidywalną.
Ta niewyobrażalnie smutna i głęboko nieszczęśliwa osoba, skrywająca się za kpiącym uśmieszkiem, stała się ilustracją jego wyobrażeń o pięknie, inteligencji, zabawności i seksowności. Nie trudno było jej sprawić, by Miles robił wszystko, o co tylko go poprosi.
Ten z kolei, nie myślał wcale o tym, co dzieje się naprawdę w sercu jego nowej towarzyszki – skupiony był bowiem na poszukiwaniu Wielkiego Być Może oraz znalezieniu odpowiedzi na pytanie dręczące Alaskę, wywiedzione z jednego z dzieł Marqueza – I jakże ja wyjdę z tego labiryntu?

Green prezentuje swoim czytelnikom opowieść o nastolatkach poszukujących szczęścia i odnoszących się do zastanej rzeczywistości z czujnością i ostrożnością. Nie byli oni ślepymi biorcami tego, co przynosi los, lecz myślącymi istotami, pragnącymi poznać sens istnienia i zgłębić odpowiedzi na pytania od stuleci dręczących ludzkość: czym są prawdziwa miłość i przyjaźń, jak odnaleźć szczęście i dokąd tak naprawdę zmierzamy.
W ich poszukiwaniach nie brakowało manifestacji przeciwko władzy i ograniczeniom, bohaterowie byli bowiem mistrzami w robieniu internatowych „akcji”, mającymi być zapamiętanymi i wspominanymi przez kolejne pokolenia uczniów, pragnących wydobyć z życia jego esencję i moc wrażeń, wyrywających ich z codziennej nudy i zogniskowaniu na tym, co przyziemne.

Autor stworzył powieść pisaną językiem współczesnych nastolatków, wolną od narzucających się wulgaryzmów i języka troglodytów. Wydobył za to na światło dzienne przemyślenia grupy dorastających ludzi, negujących wszelkie wyobrażenia o współczesnej młodzieży: zarysował uniwersum osób zdolnych do głębokich refleksji i wzniosłych uczuć, w którym niejeden młody człowiek będzie potrafił się odnaleźć i znaleźć odbicie własnych myśli.


Choć lektura, była dla mnie ciekawym doświadczeniem, obyło się bez fajerwerków, a sam autor nie stał się nagle moim nowym ulubieńcem, deklasując tym samym z podium, okupujących je twórców. Nie czuję się porwana ani niesiona falą wszechobecnego rozgorączkowania na myśl o kolejnych tekstach Greena. Sądzę jednak, że mogłam trafić na złą książkę, której zapowiadana moc na mnie nie podziałała, dlatego z równie wielką ciekawością co początkowo, zwrócę się ku dwu poprzednim znanym polskim czytelnikom tomom, mając nadzieję na to, o czym zapewniają ich okładkowe rekomendacje – geniusz i poruszenie, tak rzadkie dziś w świecie odgrzewanej raz po raz literatury.

czwartek, 12 grudnia 2013

Mniej znaczy więcej – Brian Draper


Tytuł: Mniej znaczy więcej. Duchowość dla zabieganych
Autor: Brian Draper
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 978-83-7785-170-8
Ilość stron: 176

Mniej znaczy więcej stoi od dziś na mojej półce zaraz obok innej, o podobnej tematyce  - Skup się!.
Oba tytuły to niewyczerpane źródło inspiracji i motywacji dla mnie – człowieka zabieganego, chcącego ciągle więcej, szybciej, bardziej. Niezmiennie jest to swoisty kopniak w tyłek, ustawiający mnie do pionu i przypominający o tym, co naprawdę się w życiu liczy. Mimo że świadomość tego, co najistotniejsze ciągle mam przed oczami, w erze konsumpcjonizmu i ogromnej zachłanności, często ciężko jest w odpowiedniej chwili przypomnieć sobie, że tak naprawdę ważniejsza jest jakość, nie zaś ilość, że nie muszę mieć wszystkiego i to natychmiast, że nie warto zaśmiecać sobie głowy bezwartościowymi treściami, podczas gdy chwila oczekiwania i refleksji, pozwoliłaby na uniknięcie wielu wpadek: czy to zakupowych, czy to czytelniczych, czy właśnie – duchowych.
O ile Skup się! skupiało się raczej na konkretnych wskazówkach, przepisach  i zadaniach do wykonania, by w cywilizacji instant pozwolić sobie na chwilę oddechu i wyciszenia, o tyle Mniej znaczy więcej jest raczej refleksją teoretyczną, która – owszem – prezentuje kilka pomysłów do wdrożenia w życie, ale bardziej skupia się na wyjaśnieniu problemu, przy użyciu wielu metafor i anegdot. Przyjmuje także formę – tak ją przynajmniej odczytuję – pogadanki uświadamiającej i dyscyplinującej, mającej wyzwolić nas spod jarzma rozgorączkowanej i zabieganej kultury Zachodu, zalewającej nas z niesłabnącą siłą.

Książa ta stara się wyodrębnić ze świata technologii, szumu informacyjnego i trwałego zalewu treściami dla nasz zupełnie zbędnymi to, co dla nas, konkretnie dla Ciebie, jest sprawą ważką i wartą uwagi. Próbuje odpowiedzieć na pytania i doradzić jak wyrwać się z obezwładniających pęt ciągłego i natychmiastowego uaktualniania statusów, sprawdzania skrzynki pocztowej, odczytywania SMS-ów, zerkania na krótkie i często kłamliwe artykuły, brania na siebie większej liczby obowiązków i projektów, niż jesteśmy w stanie zrealizować bez konieczności rezygnowania ze snu czy spotkań z przyjaciółmi albo też z chwili relaksu w sposób najbardziej nam odpowiadający. Na skutek życia we współczesnym świecie, coraz więcej ludzi niezdolnych do świadomego i w miarę możliwości zorientowanego na to, co wartościowe i konieczne życia, cierpi na załamania nerwowe, depresje i nerwice. Rozpadają się międzyludzkie więzi, a rodzi frustracja, smutek i permanentne poczucie, że nie jest się wystarczająco dobrym.
Draper radzi jak skutecznie temu przeciwdziałać.

I choć książka ta stanowi dla mnie ogromną wartość, nie sposób nie zauważyć, że jej końcówka jest już mocno przegadana i, jak sądzę, zbędna.
To właśnie pierwsze kilka działów świadczy o jej ogromnej sile, uczy zachwytów nad światem; obecności w teraźniejszości, a nie tylko biernego przelewania się przez kolejne dni, których nie dość, że nie przeżywamy w pełni, ale w oczekiwaniu na emeryturę, mającą być wyzwoleniem z okowów tego, co nieinteresujące, to jeszcze trwonimy ją na zajęcia frustrujące. Autor próbuje nauczyć nas jak nie dążyć do posiadania, jak sprawić, by mniej znaczyło więcej, jak przedłożyć jakość nad ilość, jak się dzielić i czerpać z tego radość, jak uporządkować swoją przestrzeń, zrezygnować z zadań i towarzystwa, które nas nie rozwijają, lecz wyzwalają negatywne emocje.
Dzięki tej książce będziecie mogli znaleźć swoje własne duchowe źródło energii i inspiracji, swój własny rytm, nauczycie się robić na raz jedną rzecz i dawać w niej z siebie wszystko, spróbujecie inaczej niż dotychczas spojrzeć na otaczających Was ludzi.
Warto poświęć jedno popołudnie swojego cennego czasu, by dowiedzieć się jak go rozmnożyć. Warto zajrzeć w głąb siebie, dokonać introspekcji i poznać swoje, nawet najgłębiej ukryte i najszczelniej chronione, myśli.


Przed Wami szansa, by coś zmienić.
Nie będzie łatwo – za pierwszym, drugim, a być może nawet za trzecim razem się nie uda. Warto jednak wciąż od nowa próbować i się starać. Efekty przekroczą Wasze najśmielsze oczekiwania. I choć będzie to metoda małych kroczków, nie wolno się zniechęcać. Mniej znaczy więcej.
Zrealizujcie ten plan, uporządkujcie myśli.


Jak więc chcesz przeżyć swoje życie?

Zawsze w biegu?

Ciągle niezadowolony?

Bezustannie chcąc więcej?

Oczywiście, że nie.[1]

W tych pytaniach, niestety, widzę siebie.
Od kilku miesięcy żyję w pogłębiającym się strachu: przed porzuceniem przez przyjaciół, przez tym, że nie spełnię oczekiwań i pokładanych we mnie nadziei, przed tym, że nie będę wystarczająco dobra, przed tym, że zostanę sama, przed samą sobą, przed wszystkim.



Lęki potrafią bardzo szybko się rozprzestrzeniać. Szepczą głośniej, niż większość z nas potrafi krzyczeć.[2]


Strachowi towarzyszą złość, bezsilność i niechęć do korzystania z czyjejkolwiek pomocy, a w konsekwencji frustracja. Kto chciałby tak żyć? Nikt. Zatem książka w ręce - czas na porządki.


[1] S. 27
[2] S. 65.

____

Recenzja książki Skup się!

http://shczooreczek.blogspot.com/2013/09/skup-sie-prosta-droga-do-sukcesu-leo.html?q=skup+si%C4%99


środa, 11 grudnia 2013

Smutek – Clive Staples Lewis

Tytuł: Smutek
Autor: Clive Staples Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 978-83-61989-01-1
Ilość stron:
120
Cena:
24, 90 zł

Nikt też nigdy nie powiedział mi, że smutek tak rozleniwia człowieka. Z wyjątkiem chwil, kiedy zajęty jestem pracą w biurze – gdzie machina zdaje się toczyć naprzód ta samo jak zawsze – nienawidzę najmniejszego wysiłku. Nie tylko napisanie,a le nawet przeczytanie listu wydaje się zbyt uciążliwe(…)[1]


Książki o tematyce funeralnej mają to do siebie, że nigdy się nie zdezaktualizują. Wystarczy wspomnieć Treny Kochanowskiego, by zrozumieć, że przepracowywanie żałoby, o której tak obficie pisywała Julia Kristeva, jest procesem uniwersalnym i wiecznie żywym.
Ludzie umierają i umierać będą, a próby uporania się ze stratą ukochanej osoby nierzadko dokonywanie są przy pomocy słowa pisanego, pełniącego w tym momencie funkcje katartyczne.
Oczyszczająca moc przelewania traumatycznych doświadczeń na papier, pozwala na szybsze wrócenie do psychicznej równowagi i zaakceptowanie nowej rzeczywistości – już bez bliskiej naszemu sercu osobie.
Za jedną z najlepszych książek dla ludzi przeżywających żałobę uznawany jest Smutek Clive’a Staplesa Lewisa. Powolny proces dochodzenia autora bestsellerowej sagi Opowieści z Narnii do stanu decathexis, jest w niej przedstawiony nadzwyczaj sugestywnie.
Ten znany z traktatów filozoficznych, w których w sposób jednoznaczny wyraża swoje poglądy religijne i wiarę w Boga, pisarz, w książce tej portretuje inne swoje oblicze: złamanego bolesną utratą, cierpiącego i poddającego w wątpliwość wszelkie dotychczasowe wierzenia. Śmierć zawsze stanowi moment przełomowy, w którym przeorganizowujemy dotychczasowy światopogląd i na nowo budujemy hierarchię wartości.
Tym trudniej pogodzić się ze stratą osoby bliskiej, gdy jej cierpienie musiano obserwować przez długie miesiące, kiedy daleka była od ludzkich zachowań, gdyż choroba i paroksyzmy bólu tak dalece przybliżyły jej reakcje do reakcji wijącego się z bólu zwierzęcia, że nie sposób było nie dostrzec tak realnego podobieństwa, a człowiek mimo wszystko miał nadzieję, że to stan przejściowy, wcale nie agonia, lecz powolny proces uzdrawiania. Gdy żona Lewisa po dwu latach walki z rakiem odeszła, pisarzowi nie sposób było się pogodzić z zaistniałą sytuacją. Ich związek był późny i dojrzały. Ze swoją żoną stanowili symfonię dusz i intelektów jaka rzadko się dziś zdarza. Tym trudniej było mu się z pogodzić z jej odejściem, że mieli jeszcze wiele wspólnych planów, które zostały przerwane w półbiegu.
Smutek jest zapisem rozdzierającego cierpienia Lewisa, próbującego za sprawą dziennika oswoić nową rzeczywistość i dać wyraz bólowi, który toczył jego umysł i ciało.
Wejrzenie w jego próbę przepracowywania żałoby i smutku może okazać się zbawienne dla innych, znajdujących się właśnie w podobnej sytuacji. Okazuje się, że nawet tak światły umysł jak Lewis, pokonuje swoje traumy identycznie, jak każdy inny człowiek: przechodzi te same etapy, które tak wyraziście nakreślił już w renesansie Kochanowski: nie dowierza, rozpacza, wątpi w istnienie Boga, po to, by ostatecznie doznać iluminacji, pozwalającej na ponowny powrót do Stwórcy i pogodzenie się ze stratą.  
Jego relacja streszcza w sobie tygodnie pełne niewypowiedzianego bólu, kiedy to Lewis czuł się wyobcowany i zagubiony, kiedy próbował zracjonalizować śmierć żony, oswoić ją i zrozumieć. Jego zapiski są gestem rozpaczy człowieka, który wcale nie chce zwątpić, lecz pozwala sobie na heroiczny gest walki o decathexis, o wyjście ze swojego przetransformowanego wraz z śmiercią żony mikroświata, w przestrzeń ogólnoludzką, dla której ta niewielka, z perspektywy uniwersum, strata jest niezauważalna.
Często po śmierci ukochanej osoby słyszymy od bliskich serię nicnieznaczących komunałów, które nie dość, że nie pocieszają, to jeszcze silniej wpędzają w nastój depresyjny, wyjaskrawiający utratę. Książka Lewisa taka nie jest – jego przemyślenia, mimo ogromu cierpienia, którego na naszych oczach doznaje, są niezwykle precyzyjne i ważne – nie tchną banałem, lecz są drobiazgowym szlakiem wiodącym ku nadziei i pocieszeniu, są monologiem wewnętrznym, modlitwą, która nie dość, że pełni funkcje konfesyjną, to jeszcze stanowi autoterapię. W dzienniku jako gatunku,  od dłuższego czasu  upatruje się tego typu cech, toteż nie inaczej jest w przypadku zapisów człowieka, o tak niezwykłym intelekcie, postawionego w sytuacji końca i przemijalności.

Choć nie jest to publikacja wielkich rozmiarów, gromadzi w sobie niepomiernie wiele emocji i refleksji, zdolnych przemienić myślenie ludzi przepracowujących żałobę i próbujących uporać się z własnym smutkiem i wyrwą w sercu po utracie. Nie sposób przejść obok niej obojętnie, nie sposób kiwnąć ręką na to, co właśnie się przeczytało.

To inny Lewis. Już nie tyle Lewis-filozof, Lewis-erudyta, lecz Lewis-człowiek sparaliżowany bólem.
Bardzo polecam, szczególnie tym, którym doświadczenie śmierci nie jest obce.


Na podstawie wydarzeń z życia Lewisa, które zostały opisane w książce, powstał film Cienista dolina z Anthony Hopkinsem i Debrą Winger.

[1]  Smutek, Clive Staples Lewis, 2009, s. 29.



Recenzje innych książek Lewisa:

http://shczooreczek.blogspot.com/2012/03/problem-cierpienia-clive-staples-lewis.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2011/01/listy-starefo-diaba-do-modego-cs-lewis.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2013/05/koniec-czowieczenstwa-cs-lewis.html
http://shczooreczek.blogspot.com/2013/11/mroczna-wieza-clive-staples-lewis.html
http://shczooreczek.blogspot.com/2011/03/rozwazania-o-psalmach-clive-staples.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2012/02/o-modlitwie-clive-staples-lewis.html

 




środa, 13 listopada 2013

Taft – Ann Patchett


Tytuł: Taft
Autor: Ann Patchett
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-2427-8
Cena: 34,90 zł
Ilość stron: 312

Ann Patchett, to autorka, która pozyskała sobie nie tylko sympatię czytelników na całym świecie, ale też uznanie krytyków, którzy docenili ją za tworzenie prozy, charakteryzującej się zintensyfikowanymi emocjami, towarzyszącymi lekturze każdej z jej kolejnych książek. Pisarka ta, z godną podziwu wirtuozerią, zestraja się z oczekiwaniami odbiorcy, bombardując go serią wzruszeń i uczuciowych uniesień.
Autorka prowadzi nas śladami bohaterów spędzających większość swojego czasu na pracy w barze. Jest John, którego życie zmienia się po zatrudnieniu Fay – młodej dziewczyny, której ani na krok nie odstępuje jej brat, Carl. Mężczyzna nie wie wówczas, jak silnie przeobrazi się jego życie, dotąd zogniskowane wokół próby zapomnienia o nieszczęśliwym związku z Marion i zabraniu przez nią ich syna do Miami. Jego relacja z Fay, choć z powodzeniem mogłaby stać się stosunkiem opartym na uczuciach ojcowskich, przeradza się w intymny związek, który nie powinien zostać spełniony. Urok młodej dziewczyny tak silnie działa jednak na Johna, że ten nie zauważa innych zdarzeń, toczących się wokół niego, których konsekwencje będą dla niego samego niebezpieczne.
Fay i Clark tak intensywnie wpłyną na jego życie, że zmuszony on będzie do wybicia z dotychczasowego rytmu i ponownego zajrzenia we własną przeszłość.

Patchett ma dar przejrzystego docierania do głębi, tworzenia postaci tętniących życiem, o bogatym rysie psychologicznym. Malowanie ich przeszłości, przeplatanej z fabułą właściwą, wpływa na pogłębienie związku bohaterowie-odbiorca, wzmaga proces identyfikacji i sprawia, że utwór oddycha. Urzeka on swym czarem, porusza i zmusza do wejścia w głębszą relację czytelniczą. Mimo pozornie błahej fabuły, książka ta pozostawia po sobie niezatarte wrażenie ważnej i buzującej od emocji. Na długo po lekturze zostaje w człowieku uczucie tęsknoty za bohaterami, pewne niezaspokojenie spowodowane zawieszeniem akcji. Nie jest to cliffhanger, który sprawiałby, że nocami będziemy zastanawiać się co dalej, nie ma tu suspensu, bo też nie taki to gatunek. Zostało tutaj jednak zwielokrotnione poczucie związku z postaciami, które sprawia, że wchodząc w rytm ich życia, nie potrafimy przejść od niego do własnej codzienności.
Autorka stworzyła powieść, która zmusza do weryfikacji własnych wyborów i ponownego zastanowienia się nad źródłem naszych zachowań, ukrytym w dalekiej, nierzadko bolesnej przeszłości. Pisarka zdaje się ostrzegać, że przeniesienie pewnych uczuć na innych ludzi, nie zawsze kończy się dobrze, a wykorzystywanie zaślepienia każdorazowo prowadzi do dramatów.
Patchett snuje opowieść o dwojgu młodych ludzi, którzy w obliczu rodzinnej tragedii, szukają szczęścia gdzieś indziej. Zarysowuje postać dorastającej kobiety, spragnionej silnego, męskiego ramienia, którego zabrakło wraz z nagłą śmiercią ojca. Swoje uczucia lokuje więc w człowieku starszym, który zdecydował się okazać jej odrobinę ciepła. Jak w obliczu tej sytuacji zachowa się mężczyzna silnie doświadczony przez los?
Autorka stawia wiele pytań, nie zawsze udzielając jednoznacznych odpowiedzi. Koncentruje się na ewokowaniu emocji potężnych, mających powieść tę na trwale ulokować w naszej pamięci.
Czy jej się to udało? Sprawdźcie sami.