Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 marca 2017

Załatw pogodę, ja zajmę się resztą - Renata Frydrych



Bohaterka książki, Pola Kukułka, ma 27 lat i troje dzieci, które bardzo kocha. Jako że nie wszystkie są jej, a jej ukochany zmarł, kobieta musi szybko wyjść za mąż, by uzyskać szansę na adopcję dzieci zmarłego partnera. Panie z poradni nie są przekonane o jej zdolnościach wychowawczych, a warunki w jakich dzieci żyją także w ich opinii nie są korzystne dla ich prawidłowego rozwoju. 

Sprawy postanawia wziąć w swoje ręce Rzeczywistość. Ona zadbała bowiem o to, by kandydatów na mężów wokół Poli nie zabrakło. Klęska urodzaju jest jednak równie niepożądana jak posucha. Kobieta bowiem nie wiem kogo słuchać – serca czy głosu rozsądku. Każde bowiem wskazuje jej zupełnie inną drogę. 

Łukasz, Paweł, Wiktor – trzech kandydatów, każdy z innego świata. Szef kuchni, lekarz i gwiazda coachingu. Nieśmiali, przebojowi, weseli, pewni siebie, jąkający się – Pola może wybierać z całej palety cech. Poza swoimi uczuciami musi jednak zadbać o coś jeszcze – o uczucia dzieci, dla których wybranek ma być opiekunem. 

Załatw pogodę, ja zajmę się resztą to niezwykle ciepła, pogodna, rodzinna, pozytywna opowieść o poszukiwaniu szczęścia i miłości. Głowna bohaterka – nieco roztrzepana, zagubiona i niepewna własnej wartości – to postać, którą polubicie z miejsca. Niewyidealizowana, przestylizowana, lecz całkowicie normalna: z problemami, wiecznym brakiem czasu, niezdecydowaniem, jednak gorącym i wielkim sercem, którym chętnie obdarzyłaby cały świat. Wsparcie ma w rodzinie, która kibicuje jej jak może i chroni na każdym kroku. 

Pola to taki powiew świeżości – zarówno na kartach powieści, jak i w życiu jej bohaterów, wtłoczonych w sztywne schematy pracy. Jest kobietą, która musi zainteresować, choć wcale typową zdobywczynią męskich serc nie jest. Wręcz przeciwnie – jawi się jako niepokojąco normalna, zraniona dziewczyna, poszukująca własnej drogi. Zagubiona jak większość współczesnych młodych kobiet. Rzeczywistość co rusz płata jej figle – nie chce bowiem jedynie zdobyć dla niej Księcia, lecz także utwierdzić ją w przekonaniu, że jest wiele warta i niepotrzebnie ukrywa swoje talenty. 

Mimo że książka ta jest typową komedią romantyczną, wcale nie jest cukierkowa. Jest w niej wszystko to, co w dobrej, lekkiej powieści znaleźć się powinno – humor, pozytywny wydźwięk, mnogość barwnych bohaterów, uwypuklenie pozytywnych cech i wskazanie na to, że każdy – bez względu na zawód, sposób mówienia czy usposobienie – ma prawo do szczęścia. 


Ciepła, zabawna, pełna przedziwnych zwrotów akcji opowieść, która z pewnością wywoła uśmiech na waszych twarzach. Warto! Dla relaksu, rozluźnienia, dobrych wrażeń.




  




niedziela, 30 października 2016

Miłość bez granic - Nick i Kanae Vujicic



Nick Vujicic to postać, będąca autorytetem dla wielu, także dla mnie.
(...)
Autor urodził się bez rąk i nóg, co często wprawiało go w kompleksy. Ze swojej słabości uczynił jednak siłę, niosąc światu przekaz radości i nadziei. Nick często myślał, że nigdy nie znajdzie żony – osoby, która pokocha go bezwarunkowo, takim jakim jest, i która stanie się dla niego ziemską oazą miłości.

Jak wiemy – jego pesymistyczne myślenie nie miało podstaw. Dziś, jako mąż i ojciec, dzieli się swoim doświadczeniem miłości z czytelnikami, raz jeszcze pokazując, że wszystko jest możliwe. 
(...)


Mimo niewątpliwie wielości treści, także i anegdotycznych dotyczących związku pary, odnoszę wrażenie, że więcej niż opowieści o historii miłości Nicka i Kanae, jest tutaj porad dla czytelników – zarówno tych samotnych, którzy wciąż czekają na swoją drugą połówkę, jak i dla tych, którzy już znaleźli i trwają na etapie przygotowań do zaręczyn i późniejszego małżeństwa.

(...)

Jeśli zatem nastawiacie się (jak i ja) na czystą opowieść biograficzną, możecie się rozczarować. Jeśli jednak szukacie rad – jak się oświadczyć, jak się przygotować na związek i późniejsze szczęśliwe małżeństwo – tego typu treści otrzymacie w  obfitości.



Całość recenzji na:

Inna książka dotycząca Nicka na blogu:

poniedziałek, 9 maja 2016

Poza czasem szukaj - Katarzyna Hordyniec




Katarzyna Horodyniec, którą większość z Was z pewnością kojarzy z blogowego świata, zadebiutowała właśnie książką Poza czasem szukaj – romansem z dość wyraźnie zarysowaną linią erotyczną.

Helena, dla bliskich Lena, znudzona dotychczasowym życiem postanawia całkowicie je odmienić. Porzuca dotychczasowego (i jedynego) partnera i przenosi się z rodzinnego Koszalina do Warszawy, by tam odetchnąć powietrzem wielkiego świata, próbując jednocześnie swoich sił w nowej pracy zawodowej. Liczy na to, że wprowadzone zmiany pozwolą jej na nowo cieszyć się samą sobą i światem. Wyjazd do stolicy, choć mający znamiona skoku na głęboką wodę, bardzo szybko staje się oczekiwaną dawką orzeźwienia. Niemalże z miejsca bohaterka otrzymuje korzystną propozycję mieszkaniową, a także zawraca w głowie przystojnemu, sporo starszemu od siebie mężczyźnie, który choć z dość pokaźną przeszłością seksualną, całkowicie wariuje na jej punkcie, oczywiście już od pierwszego wejrzenia.

Poza czasem szukaj to tak naprawdę historia ich romansu rozkwitającego na oczach czytelnika, rozwijającego się w tempie ekspresowym. Ściśle mówiąc, akcja ogranicza się do kilku dni maja, podczas których bohaterka przyjeżdża do Warszawy, znajduje mieszkanie, poznaje mężczyznę, odpycha go, ulega mu, przyłapuje na nie do końca uczciwym zachowaniu, porzuca, wraca, nie potrafi zapomnieć – klasyczny romans rozegrany w kilku aktach, skumulowany w kilku dniach do policzenia na palcach dwu rąk.

Jedynym interesującym dla mnie wątkiem było właściwie wprowadzenie do narracji motywu Targów Książki, spotkań autorskich, wplecenie znanych z literackiego świata nazwisk. Poza tym – bez oczekiwanej dawki emocji.

Wszystko działo się za szybko, miejscami także za wulgarnie – zupełnie niepotrzebnie, bo ustępy z nagromadzonymi frazami wulgarnymi (docelowo miało chyba być młodzieżowo, a wyszło jak wyszło) czytało się nieprzyjemnie, czasami wręcz z niesmakiem, przede wszystkim dlatego, że nie przystawało to do reszty języka. Mimo że bohater widocznie zakochał się w  kobiecie, wciąż traktował ją przedmiotowo, co doskonale widoczne było w warstwie językowej. Być może się czepiam, lecz gdy dojrzały (jakikolwiek!) mężczyzna mówi o kobiecie fajna dupa dla mnie nie stanowi to komplementu, lecz raczej obrazę i kompletny brak szacunku połączony z uprzedmiotowieniem. I tak właśnie odczytałam zachowanie Juliusza.

Poza czasem szukaj rozczarowało mnie skupieniem się jedynie na wątku romansowym – poza nim nie odnajduję w tej pozycji niczego: ani tła społeczno-obyczajowego, ani bogatego zarysowania postaci (chyba że uznać za nie ciągłe wspominanie o czerwienieniu się), ani nawet ciekawych wątków pobocznych. Jakby tego było mało, sam romans nie jest tak ekscytujący jak mógłby być. Nie wiem czy odzywa się we mnie prowincjonalizm, jednak wizja kobiety, która wyjeżdża do obcego miasta, jest niepewna siebie, lecz od razu cały świat jej sprzyja, a mężczyźni kładą się u stóp, by wyznawać jej uczucia, całować na pierwszym spotkaniu i szeptać na ucho, że są dla niej gotowi, jest dla mnie co najmniej mało prawdopodobny – a tym samym cała powieść traci dla mnie na autentyczności i – niestety – boleśnie balansuje na granicy dobrego smaku i nieumyślnie wprowadzonego kiczu.

Irytujące były również co rusz wplatane fragmenty dotyczące kupowanych cieni do powiek, sprayów, balsamów, tuszy, podkładów, wynikające jak sądzę z fascynacji Autorki tym tematem. Cały kosmetyczny wątek trąci lokowaniem produktu, zupełnie nic nie wnosząc do samej i tak już miernej akcji. Podobnie złe skojarzenia budziły we mnie niektóre dialogi wewnętrzne bohaterów prowadzone wówczas, gdy napięcie seksualne między nimi robiło się niebezpieczne – sformułowania, w które ubierali wówczas swoje myśli tak silnie przypominały mi osławione zwroty E.L. James, że nie sposób było mi traktować bohaterów poważnie. Tym bardziej, że wiele z nich było powtarzanych słowo w  słowo ze względu na próbę prowadzenia narracji dwutorowej (tu jednak zapanował chaos – ta narracja raz była, innym razem jej brakowało; pojawiała się i znikała zupełnie dowolnie). Miałam wrażenie, że Poza czasem szukaj to zebranie dwu tomów pisanych z  dwu różnych perspektyw w  jedno i nie do końca przemyślane ich połączenie. Nic nie mierzi mnie bardziej, niż wielokrotne odczytywanie tych samych dialogów.

Mimo że warsztat autorki jest faktycznie sprawny, po drodze coś poszło nie tak. A to język wymykał się spod kontroli, a to postaci stawały się mało wiarygodne i dziecinne, a to wątki poboczne nie spełniały pokładanych w  nich oczekiwań. Jako że to debiut – nie skreślam Hordyniec, lecz – jeśli tylko coś znowu napisze – dam jej kolejną szansę. Po cichu liczę jednak, że pokieruje się bardziej w stronę powieści obyczajowej niż romansu (erotyku?). A jak będzie - zobaczymy.




sobota, 26 grudnia 2015

Obietnica pod jemiołą - Richard Paul Evans



Czy gdyby dano Wam możliwość wymazania jednego dnia z  Waszego życia, wraz ze wszystkimi jego konsekwencjami, wiedzielibyście który wybrać?

Elise wie doskonale. Od lat nie myśli o niczym innym, zadręczając się i raz po raz każąc za wydarzenie sprzed lat, które na zawsze odmieniło życie jej i jej najbliższych, naznaczając je niewyobrażalnym bólem i cierpieniem nie do ukojenia. Kobieta czuje i wie, że nie zasługuje już na miłość i dobre słowo. Biczuje się dzień po dniu, zmieniając w szarą myszkę bez aspiracji. Błąd przeszłości zmienił ją nie do poznania  - zamknął w skorupie bólu i wiecznej kary. Wszystko ma szansę zmienić się w dniu, gdy na jej drodze staje szalenie przystojny prawnik, oferując jej niecodzienną propozycję…

Zgoda na jego warunki może być dla kobiety szansą na rozpoczęcie nowego życia, a przede wszystkim na wybaczenie sobie i katartyczne wejście w kolejny rok.

Nie mogłabym wyobrazić sobie doskonalszej książki na świąteczny poranek. Ta ma w sobie wszystko co potrzebne w ten wyjątkowy czas: ogromne pokłady nadziei, wybaczenia, miłości i prawdziwego ciepła. Brak w niej wszechobecnego i atakującego zewsząd zła, przemocy, wulgarności, kipi za to pozytywnym obrazem człowieczeństwa i wiarą w ludzi i ich możliwość przemiany. Promieniuje miłością i buduje niepowtarzalny świąteczny klimat, porusza serce i ogrzewa atmosferę. Piękna, wzruszająca, mądra historia – kwintesencja tego czego zawsze poszukujemy u Evansa.

Bo autor ten niczym nie zaskakuje – w najbardziej pozytywny sposób. Jego książki są obietnicą odegrania znanej i ukochanej melodii – podnoszą na duchu, dają wsparcie, wzruszają i zapewniają lekką lekturę, o której nie będzie się chciało prędko zapomnieć, która odbuduje drzemiące w  nas pokłady dobra i zachęci do niesienia go dalej. Książka rozbudza dobre postawy, promuje wybaczenie i konieczność dawania ludziom drugiej szansy, a także patrzenia na każdego jak na człowieka, który przecierpiał znacznie więcej niż możemy się domyślić, stąd  nierzadko sfrustrowanego, złośliwego, zazdrosnego. Pokazuje jak nie reagując złem na zło, tylko dobrem na wszelkie uszczypliwości, możemy zjednać sobie ludzi i nieść światło dalej.

Prawdziwie bożonarodzeniowa opowieść, którą mogę gorąco polecić do czytania w  łóżku: z  ciepłym kakao na podorędziu, wełnianymi skarpetami na nogach, świątecznymi lampkami wokół – wszystko to przeniesie nas w magiczne przestrzenie, będące jednymi z powodów, dla których tak bardzo oczekujemy świąt.

Dla zmęczonych, zabieganych, nieszczęśliwych, znerwicowanych – dawka ukojenia i pokoju.
Polecam!





piątek, 25 września 2015

Pulse – Gail McHugh


Nie będę ukrywać, że podobało mi się znacznie mniej niż Collide. Czuję pewne rozczarowanie, bo lektura poprzedniego tomu rozochociła mnie mocno, mimo że powoli zaczynam czuć przesyt podobnymi opowieściami i chyba należy mi się ucieczka w inny gatunek. Pulse daleki jest od emocji pierwszej części, brakuje tego wulkanu energii, siły wybuchającego uczucia. Jest jedynie… nuda?
Przeczytałam ją nad wyraz szybko, jednak równie prędko rozstałam się z bohaterami i zanurzyłam nos w innej książce.  Nie znaczy to jednak, że jest że – jest po prostu poniżej oczekiwań.

Gavin, mimo poświęcenia ze strony Emily, wciąż dąży do autodestrukcji. Mało tego – on sieje zniszczenie wszędzie, gdzie się pojawi, aż strach byłoby podobną osobę spotkać na swojej drodze. Kobieta musi podjąć rozpaczliwą decyzję – próbować ratować ukochanego przed nim samym, nie mając żadnej gwarancji na powodzenie swojej misji lub też zapomnieć o nim i wrócić do swojego dawnego życia, które tak właściwie przestało istnieć. Decyzja byłaby może prostsza, gdyby nie niepewność towarzysząca bohaterce – tak do końca nie jest ona przekonana o uczuciach Gavina – bo ten manifestuje je w bardzo dziwny dla niej sposób. Tak właściwie losy tej dwójki to ciągłe miotanie się – rozpaczliwa próba stworzenia związku, wydobycia z siebie choć krztyny siły i wiary w uczucie, a przy tym bezustanne zmaganie się z trudami życia, które bohaterów nie oszczędza ani trochę. Wydaje się wręcz, że pisane jest im trwałe rozstanie i życie w cierpieniu.

Choć zdawać by się mogło, ze emocji  nie brakuje, funkcjonują one jedynie na poziomie fabularnym, nie mają mocy przedostania się do z kartek do emocjonalności czytelnika – zupełnie inaczej niż było to w Collide. Tam gdy cierpiał Gavin, cierpieliśmy my; gdy płakała Emily, łzy ciurkiem ciekły nam po policzkach. Tutaj brakuje tej jedności i intensywności, mimo ogromnego ładunku emocjonalnego zawartego w treści, odbiór jest znacznie spokojniejszy, może dlatego, że wyczuwamy dobry finał. Owszem, odczytujemy wachlarz złożonych uczuć na poziomie intelektualnym, ale… przecież nie o to chodzi w emocjach.

Oczywiście jest także dużo scen łóżkowych ze „szmeksownym” Gavinem, które to epizody tej jesieni mogą rozpalić co niektóre czytelniczki do czerwoności.

Powieść ratuje finał – jest na co poczekać, bo staje się on doskonałym triumfem dobrego nad złym. Nie mogę także odmówić autorce talentu do tworzenia plastycznych i działających na wyobraźnię opisów.

To książka, która rewelacyjnie sprawdzi się w chłodniejsze dni – rozgrzeje Was od środka, zapewni sporą dawkę emocji, zagwarantuje szybko płynący czas przy lekturze i nie będzie wymagać dodatkowych źródeł ciepła z zewnątrz – powieść wygeneruje odpowiednią temperaturę sama.



Premiera 7 października.

poniedziałek, 21 września 2015

Przypadki Callie i Kaydena - Jessica Sorensen


Przypadki Callie i Kaydena to książka budząca wśród czytelników tak wielkie emocje, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Okładka i opis sugerują klasyczne czytadło w stylu young adult jakich przeżywamy ostatnio prawdziwy wysyp. Wydaje się, że niewiele może zaskoczyć, a jednak  dzieje się zgoła inaczej.

Bohaterami tej powieści, będącej tak naprawdę preludium do dalszej narracji, swoistym wydłużonym prologiem, są Callie i Kayden – zranieni nastolatkowie, którym wielką trudność sprawia prawdziwe zaufanie i okazanie uczuć drugiemu człowiekowi. Oboje przeżyli piekło zgotowane przez własną rodzinę i każdy z nich trzyma swój sekret głęboko na dnie serca, nikomu o nim nie mówiąc i samodzielnie próbując sobie radzić z ranami zadanymi przez życie. I nie, wcale nie chodzi o klasyczne zranienia wieku młodzieńczego, kłótnie rodzinne czy minidramaty, których doświadczył każdy z nas, będąc nastolatkiem.

Ona, mając dwanaście lat i dopiero powoli wchodząc w kobiecość, została zgwałcona przez starszego brata, które to wydarzenie zmieniło ją nie do poznania – zaczęła ukrywać się pod luźnymi bluzami, na siłę próbując uczynić się niewidoczną. Rodzice, choć mocno przeżywali jej zachowanie, złożyli je na karb młodzieńczej depresji. A ona nie chciała wyprowadzać ich z błędu. Przez swoje zachowanie była wytykana przez otoczenie, wyśmiewana i  nierzadko szykanowana, jednak dzięki temu mogła trzymać się z dala od ludzi i ograniczać każdy fizyczny kontakt do minimum.

On, mimo pozornej siły, którą okazuje na zewnątrz jako futbolista, jest tak naprawdę sponiewieranym przez ojca nastolatkiem. Ten, upatrując w nim gwiazdę, karze go fizycznie za każde najdrobniejsze wykroczenie. Przelewa na siebie swoje frustracje, znacząc jego ciało i psychikę kolejnymi bliznami. Pewnego dnia, gdy ojciec osiągnął nienawiść tak wielką, że bicie syna doprowadziło go niemalże na skraj morderstwa, widzi ich Callie, która zmyślnie przerywa ten popis agresji.

Od tamtej pory ścieżki tej dwójki młodych ludzi będą się przecinać, po to, by w końcu młodzi zdołali sobie zaufać na tyle, by zwierzyć się ze swojej przeszłości i spróbować budować prawdziwą relację, której przez wcześniejsze doświadczenia byli pozbawieni.

Sorensen to autorka, która pod osłoną historii dla nastolatków zaprezentowała bolesny i często zbywany milczeniem w tej grupie ludzi problem przemocy domowej i agresji, o której się milczy.

Ważna książka, konieczną do podsuwania młodym ludziom, którzy – mam nadzieję – dzięki tej powieści zaczną nie tylko mówić o swoich problemach i szukać wsparcia, ale przede wszystkim zostaną dotknięci nadzieją na stworzenie relacji z drugim człowiekiem i dojrzeją do zdania, że miłość nie zawsze musi boleć, a rodzina może być (powinna być!) ostoją i pociechą.


Cieszę się z istnienia tej powieści i z niecierpliwością wypatruję kolejnego tomu – jestem okrutnie zainteresowana tym, w jakim kierunku poprowadzona zostanie narracja i jak ułożą się życia głównych bohaterów.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Obietnica Łucji – Dorota Gąsiorowska

Czterdziestoletnia Łucja znajduje się na zakręcie – rozczarowana nieudanym małżeństwem i życiem osobistym, a także nieszczęśliwym dzieciństwem, z  którym nie potrafi się pogodzić, postanawia porzucić doskonałą pracę i wrócić do wyuczonego zawodu nauczyciela historii na odległej podkarpackiej wsi Różany Gaj.

Na miejscu zwraca szczególną uwagę na jedną ze swoich uczennic – Anię, będącą łudzącą podobną do jej samej z czasów dzieciństwa: wyciszonej, siedzącej w ostatniej ławce, zmagającą się z brakiem przychylności ze strony klasy. Bardzo szybko Łucja zaprzyjaźnia się ze swoją podopieczną, dowiadując się, jak wielkim ciężarem jest obarczona – samodzielnie opiekuje się umierającą mamą. Dla jedenastolatki to ogromnie trudne doświadczenie, przez które bohaterka postanawia pomóc jej przejść. Między nią, a Ewą – mamą Ani – prędko wytwarza się szczególna więź. Łucja obiecuje jej, że po jej śmierci odnajdzie ojca Ani.

Obietnicę łatwo złożyć, trudniej jednak spełnić, tym bardziej jeśli życie układa się tak, jak się nie spodziewamy i to co pozornie mogłoby być łatwe, staje się szalenie trudne do realizacji.
Mamy więc spóźnione wyznanie – to, które zawsze konfliktuje główne postaci, najczęściej wyrażone przez najmniej pożądanego bohatera – nie inaczej jest w tejże powieści.


Cechuje ją przewidywalne, acz urocze zakończenie. To taki typ książki, którą opłaca się wziąć na wakacje – dla rozluźnienia, usłyszenia po raz kolejny znanej melodii – tej najbardziej chwytliwej, zapadającej w  pamięć, przyjemnej dla ucha. Czytadło, na które warto zwrócić uwagę podczas kompletownia urlopowej biblioteczki.

Polubicie głównych bohaterów – granica między dobrem i złem została tutaj zaznaczona bardzo wyraźnie – mamy postaci jednoznacznie pozytywne i jednoznacznie negatywne, które od początku budzą naszą niechęć i złość. Obietnica Łucji wiąże się z lukrowaniem – jest słodko, ale nie zbyt słodko. Przede wszystkim jest uroczo, a zwycięża dobro i przebaczenie.  Jeśli lubicie historie kobiet, które obarczone sporym bagażem doświadczeń uciekają od miejskiego zgiełku na wieś – Gąsiorowska stanowi dobrą propozycję w szerokim wachlarzu literatury tego typu. Dobry debiut, w którym właściwie debiutu się nie czuje.

Mam jednak zażalenie.


Okładka jest piękna, klimatyczna, ale… myląca. Nie lubię sytuacji, w których bohaterka opisywana jest jako kobieta z hebanowymi włosami, a z pierwszej strony spogląda na nas jasnowłosa piękność, mająca przecież symbolizować tytułową postać. 

wtorek, 14 lipca 2015

Bellagrand – Paullina Simons



Bellagrand stanowi drugi tom cyklu poświęconego perypetiom rodziców Aleksandra znanego z  bestsellerowej trylogii rozpoczynającej się Jeźdźcem miedzianym

Jego rodzice – Gina i Harry – na długo przed tym zanim w ich życiu pojawi się dziecko, będą uczestnikami wydarzeń, które przy jednej odmiennej decyzji mogłyby prowadzić do daleko innej przyszłości niż ta, którą później możemy śledzić w  trylogii. 

Gina, to niezależna imigrantka z  Włoch, która dla swojego ukochanego postanowiła poświęcić wszystko – poskromić swój sycylijski temperament, zainteresować się tym, co sprawiłoby, że Harry mógłby ją pokochać.

Ten zaś, mimo rezygnacji z rodzinnej spuścizny, nie odpuścił swoich zatwardziałych poglądów politycznych, raz po raz prowadzących go do więzienia, z  którego wychodził – nic o tym nie wiedząc – jedynie za sprawą koneksji ojca, które ten uruchamiał niejako potajemnie. Młodzi często spodziewali się dziecka, nigdy jednak ciąża nie została przez Ginę donoszona, bowiem kobieta, nawet będąc w stanie błogosławionym, musiała ciężko pracować. Gdy po raz kolejny bohaterka poczęła dziecko, jej mąż został zamknięty w  więzieniu na 10 lat. Ich małżeństwo wisiało na włosku, Harry nie zarabiał, toteż nie mieli żadnych oszczędności, a wizja samotnego rodzicielstwa przez najbliższą dekadę była dla Giny nie do zniesienia. Na tyle, by chowając swoją godność i dumę, szukać wsparcia i kolejnego wstawiennictwa u ojca ukochanego. Jego pomoc niemalże całkowicie odmieni ich losy.

Paullina Simons stworzyła książkę, w której prym wiedzie historia – nierzadko miałam wrażenie, że to ona – obok miłości – jest główną bohaterką. Początki XX wieku, strajki, bunty, zamęt, przewroty polityczne, rzeczywistość międzywojnia w Bostonie i – później – na Florydzie, oto główne wątki przewijające się przez kolejne stronice.
Choć w opowieści toczącej się w owych latach ciężko uniknąć tematu polityki, bohaterowie Simons są w  nią uwikłani nad wyraz – częste wstawki dotyczące kolejnych poglądów: kapitalizmu, socjalizmu i innych, coraz bardziej mnie nużyły. Mimo wyraźnego zniechęcenia, nie można było ich pominąć, bo to właśnie polityka zdominowała i zrujnowała życie głównych bohaterów, czyniąc je wielokrotnie nieznośnym. Bez znajomości tła, nie zrozumie się sensu ich poświęcenia i kolejnych decyzji.

Muszę przyznać, że nie polubiłam Harry’ego. Od początku wydał mi się nieznośny, nieskory do kompromisów, działający z premedytacją, poświęcając wszystko i wszystkich wokół w imię głoszonych ideałów. Za to Gina? Wierna zasadom i rodzinie poświęciła swoje szczęście, by nie sprzeciwiać się tradycji i małżonkowi, gorzko za to płacąc.

Z  wielką trudnością brnęłam przez kolejne strony – brakowało mi tej mocy oddziaływania znanej z  trylogii o Tatianie i Aleksandrze – synu bohaterów Bellagrand. Nie przekonał mnie ten tom, jest zbyt upolityczniony (a przecież Jeździec miedziany też jest – z tym, że tam wyraźnym i porywającym tematem jest miłość, tutaj zaś prym bierze walka o idee). 

Polecam tym, którzy rozkochali się w trylogii Simons – dzięki tej książce przekonacie się jaka miłość umożliwiła wybuchnięcie tamtej i jak niewiele brakowało, by wszystko wyglądało inaczej.
Weźcie jednak poprawkę na to, że wiele tutaj wspomnianych wtrętów politycznych – jeśli podobnie jak ja znosicie je raczej ciężko, uzbrójcie się w  cierpliwość.



poniedziałek, 13 lipca 2015

Tully - Paullina Simons

Tully to opowieść o dojrzewaniu, przemianie pokaleczonej przez życie nastolatki w kobietę próbującą budować zdrowy dom i relacje oraz wreszcie przejąć kontrolę nad tym, co ją spotyka. Jest ona bohaterką dynamiczną, zmienia się, a mimo to wciąż nie udaje jej się przepracować skrytych głęboko w sercu traum i zranień, które stale ją paraliżują.

Początkowo – o dziwo – trudno się w lekturę wgryźć. Urywki z życia Tully zdają się niejasne, niepewnego znaczenia. Dopiero z biegiem czasu, po śmierci jej przyjaciółki, wszystkie puzzle zaczynają do siebie pasować, czyniąc obraz – głównie psychologiczny – pełnym. Simons tym razem bardziej niż na wątku obyczajowym i romansowym, który notabene rozwinięty jest mocno, skupiła się na portretowaniu głównej postaci i jej wyborów znaczonych poranioną psychiką. Toksycznych działań, zabawy uczuciami swoimi oraz innych, wynikających najpierw z przemocy, której zaznała w domu rodzinnym (psychicznej i fizycznej), opuszczenia przez ojca, który zamiast ją wybrał jej brata, molestowania seksualnego, później zaś z samobójstwa popełnionego przez przyjaciółkę, które Tully długo odbierała jak zdradę, z którym nie mogła sobie poradzić – wiele lat, wówczas gdy inni radzili sobie z  utratą, ona trwała w szoku, próbując znaleźć się na granicy śmierci, czego śladem są znaczone głębokimi bliznami nadgarstki. 

Jestem rozczarowana gorzkim, jak sądzę, zakończeniem. Kibicowałam bohaterce, mimo że swoim cierpieniem początkowo epatowała i usprawiedliwiała nim wszystko – także rozbuchaną seksualnie młodość, pragnęłam jej przemiany i długo wyczekiwanego spełnienia. A tutaj? Pozornie dobry finał, ale czytelnik mający przed oczami i w  pamięci całą historię Tully doskonale zdaje sobie sprawę, że jej ostateczna decyzja wcale nie jest trafiona, że bohaterka nie jest w stanie takiej podjąć, bowiem całkowicie spętana została przez  nieustanną niemożność bycia szczęśliwą: tak jakby całe życie musiała pokutować, by innym było dobrze, doskonale wiedząc przy tym, że taki model się nie sprawdza, bo swoje samopoczucie będzie przenosiła na bliskich, czyniąc ich życie – paradoksalnie – nieznośnym. 

Po lekturze czuję się rozdarta – najwidoczniej się starzeję, oczekując wciąż pozytywnych finałów: w  życiu chyba za dużo tych niedobrych, by mieć jeszcze siłę przeżywać literackie.  Mimo tego bolesnego zakończenia, książkę zapamiętam jako bardzo dobrą opowieść o kobiecie usiłującej zmagać się z życiem, które nie rozpieszcza. O sile miłości, namiętności, przyjaźni, ale też szeroko rozumianej zdradzie, niezdolności do działania i pragnieniu oszczędzenia cierpień bliskim.

Simons tworzyła kolejną wielowątkową, rewelacyjnie napisaną powieść, która choć trudna – sprawia wielką czytelniczą satysfakcję. Podczas lektury kibicuje się bohaterce, pragnie się jej szczęścia. Autorka ułatwia syntonię – wręcz namacalnie czuje się przed jak dramatycznym wyborem staje Tully, jak bardzo chciałaby mieć wszystko to, co dotąd, nie raniąc przy tym bliskich, jak rozpaczliwie pragnie szczęścia i jak trudno jest jej je osiągnąć. Współodczuwamy także z Jackiem i Robinem – dwoma mężczyznami życia Tully, którzy swoją miłością próbują ją uleczyć.

czwartek, 9 lipca 2015

Słowa pamięci – Rowan Coleman





Tematykę przybliża już sama okładka i wyróżniająca się czcionka – wyraźne słowa i rozmywające się powoli pamięci. Podobnie jak tytuł, tak i bohaterka powoli zanika – nie fizycznie, lecz umysłowo. Jej ciało trawi przekazywana genetycznie choroba Alzheimera, bardzo szybko zbierająca swoje żniwo.

Po diagnozie bohaterka, Claire, sądzi, że będzie miała jeszcze trochę czasu, by powoli oswoić się z  nieubłaganym traceniem pamięci, a wraz z  nią – siebie. Niestety Alzheimer postępuje niezwykle szybko, z  dnia na dzień pozbawiając ją tego, na co pracowała całe życie. Kobieta powoli zapomina, kim jest jej mąż, nie pamięta, że go kocha; nie potrafi wrócić do domu; nie rozpoznaje ludzi, ulic, domów. Każda kolejna czynność jest dla niej niezwykle trudna, tym bardziej, że chciałaby jak najdłużej być ze swoją nastoletnią córką oraz jej ojczymem Gregiem, ze związku z  którym poczęła się malutka jeszcze Ester, nierozumiejąca sytuacji w  jakiej znalazła się jej rodzina.

Kobieta coraz bardziej oddala się od bliskich, czym sprawia im ogromny ból: jej matka opiekuje się nią jak umie, podobnie jak przed laty swoim mężem; Greg robi wszystko, by być blisko żony, która go zapomina; a córka Caitlin przedkłada problemy mamy nad własne, mimo że właśnie dowiedziała się kim jest jej ojciec i dlaczego nigdy go nie poznała, a także, że sama mimo młodego wieku zachodzi w  ciążę.

Claire ciężko pogodzić się z postępem choroby – odtąd każdy patrzy na nią właśnie przez jej pryzmat, nieumyślnie sprawiając jej zawód. Jedyną osobą, w  oczach której kobieta wciąż jest sobą, jest nowo poznany mężczyzna – Ryan, w  którym bohaterka stopniowo się zakochuje.
Oprócz potajemnych spotkań z  tymże, Claire postanawia pomóc córce uporządkować jej sprawy, zanim choroba całkowicie pozbawi ją możliwości świadomego uczestniczenia w  życiu najbliższych.
By nie uronić ani chwili z  tego, co minione, cała rodzina postanawia współtworzyć dziennik, w  którym zapisywać będą najważniejsze dla nich momenty, tworząc wytłaczaną miłością kronikę.

Słowa pamięci stanowią propozycję klubu Kobiety to czytają! Powieść po raz kolejny skupia się na tematyce walki z chorobą pochodzenia neurologicznego, sprawiającą, że dotknięta nią osoba powoli traci kontrolę nad własnym życiem i postępowaniem. Mimo mocnego tematu, mam wrażenie, że powieść ta odstaje poziomem od pozostałych klubowych publikacji – jest dobrze, płynnie, ciekawie, ale brakuje tej mocy rażenia, do której tak bardzo przyzwyczaiły mnie należące do serii książki. Autorka, mimo wszelkich starań, mimo wzruszającej historii, zupełnie nie zagrała na moich uczuciach – sfera emocjonalna została niemalże nietknięta, nie potrafiłam poczuć silnej więzi z  bohaterami, nie zżymałam się na ich ciężki los, bo zwyczajnie Rowan Coleman o to nie zadbała – mimo poprawności, brakuje tej powieści polotu, co pozostawia mnie ostatecznie z  tak zwanymi mieszanymi doznaniami czytelniczymi. Wciągnęła mnie bardzo – przeczytałam ją w jedno popołudnie, a mimo to rozstałam się z bohaterami bez większej przykrości. 

Bardziej niż więź z postaciami, istotne okazuje się tutaj śledzenie relacji matka-córka (widoczna zarówno w  postawie Claire jak i jej mamy), żona-mąż, córka-ojciec, pasierbica-ojczym, dziewczyna-chłopak: wszelkich konfiguracji rodzinnych. To one, związki bliskich osób, stanowią jeden z przewodnich wątków. Autorka pokazuje siłę zjednoczenia rodziny w  obliczu choroby i wyższość miłości nad wszelkimi przeciwnościami. I dla tego literackiego świadectwa – warto.


środa, 8 lipca 2015

Słodycz wybaczenia - Lori Nelson Spielman


Po rewelacyjnej Liście marzeń obok kolejnej książki Lori Nelson Spielman nie mogłam przejść obojętnie. Wyglądałam jej na długo przed premierą, marząc, by wreszcie móc poznać nową fabułę stworzoną przez pisarkę, której książka poprzednio wybrała mnie sama, pomagając mierzyć się z wydarzeniami własnego życia.
Cudowna okładka znowu przykuła uwagę i pewnie będzie to robić z  wieloma potencjalnymi czytelnikami – obok niej nie można przejść obojętnie, a jeśli tylko podobny typ literatury nam odpowiada, zakup mamy jak w banku.

Choć wzruszeń było tym razem mniej, bo i wspólnoty doświadczeń z  bohaterami nie miałam, książka zapisze się w mojej pamięci jako słodko-gorzka opowieść o wybaczeniu i stawaniu przed sobą i bliskimi w prawdzie.

Jak wiele mamy do wybaczenia sobie i innym pewnie nawet nie zdajemy sobie sprawy. Na co dzień wszystkie złe wydarzenia z  życia spychamy w najodleglejszy zakamarek mózgu, zatrzaskując prowadzące do niego drzwi, nie chcąc nigdy więcej do nich wracać. I funkcjonujemy – a nasza podświadomość szaleje, generując niewytłumaczalny dla nas bunt, złość, smutek. Drogą do odnalezienia prawdziwego ja i harmonii jest wybaczenie i przepraszanie – dwa wyzwalające gesty, pozbawiające nas wstydu, poczucia winy i bezustannego obarczania się wydarzeniami, o których moglibyśmy dawno temu zapomnieć, jeśli tylko zostałyby zakończone.

Fiona Knowles przed laty znęcała się nad Hannah Far, czyniąc jej szkolne życie nieznośnym, a w  konsekwencji doprowadzając do rozpadu małżeństwa jej rodziców. Teraz, kobieta jest jaśniejącą gwiazdą telewizji – wydała książkę o kamykach wybaczenia, które stały się prawdziwym hitem. Jedną z  pierwszych osób, do których gwiazda wysłała swoje kamyki była właśnie Hannah – doskonale radząca sobie prezenterka telewizyjna, której idealnym życiem wstrząśnie na pozór nic nieznacząca idea. Po rozpoczęciu akcji wybaczania kobieta nie będzie już tak pewna tego, czym żyła przez minione dwadzieścia lat. Pod znakiem zapytania stanie także jej prestiżowa praca i relacje z  partnerem, z którym planowała ślub. Pozornie niewinne przepraszanie uruchomi całą lawinę wydarzeń, która pozwoli spod gruzów powstać nowej, prawdziwej Hannah.

Wiele w  tej opowieści nadziei dla tych, którzy boją się stanąć przed sobą w prawdzie i wybaczyć oraz przeprosić. To dobra inspiracja do poświęcenia dnia na własne kamyki wybaczenia: stworzenie listy osób spotkanych przez całe życie, których przebaczenia potrzebujemy, nawet jeśli oni o tym nie wiedzą. Czasem nawet błahostki mogą nas całkowicie spętać i nie pozwolić żyć pełnią życia i wolności. To wielka moc tej publikacji: oprócz śledzenia losów głównej bohaterki, dostajemy możliwość głębokiej autorefleksji połączonej z  czynem. Ale uwaga! Przeproszenie to dopiero początek lepszego życia.

Polecam tę książkę na letnie leżakowanie: mimo ciężaru brzemion niesionych przez główne postaci, jest ona opowieścią lekką i przez to doskonałą do czytania. Pozwala spojrzeć na siebie samych z dystansu i zastanowić się jak długo jeszcze będziemy w  stanie żyć, pozbawieni wybaczenia. A każdy z nas ma za co przepraszać. Każdego dnia, uwierzcie.


Macie odwagę, by pozbyć się swojego brzemienia?


sobota, 4 lipca 2015

Grając w miłość – Abbi Glines


Przed Wami kolejna powieść Abbi Glines, w której na plan pierwszy wysuwa się trudna i na pozór niemożliwa miłość dwojga młodych ludzi.

Znani już z  poprzednich tomów Grant i Harlow zaczynają się do siebie zbliżać. Gdy jednak dziewczyna zaczyna powoli ufać mężczyźnie, ten znika bez znaku życia po ich pierwszej wspólnej nocy, nie próbując się z nią także i później skontaktować. Choć bohater miał dobry powód, by odejść bez uprzedzenia, dla dziewczyny jest to ogromny cios. Tym boleśniejszy, gdy po przeprowadzce do domu swojej siostry i byłej kochanki Granta – Nany – widzi go wychodzącego z  jej sypialni. Harlow, podwójnie zraniona, nie chce mieć nic wspólnego z mężczyzną, w  którym zaczęła się zakochiwać, podczas gdy ten stara się zrobić wszystko, by ją uzyskać jej przebaczenie, a z  czasem – także i zaufanie. Na ich drodze staje jednak nie tylko niszcząca wszystko wokół Nan…

Wszystko byłoby dobrze, gdyby część ta była utrzymana na podobnym poziomie co poprzednie, niestety jednak – nie wiadomo dlaczego, bo sposób pisania jest identyczny – jest to najsłabsza ze wszystkich dotychczas wydanych w Polsce książek autorki. Potencjał był, jednak gdzieś po drodze nie wszystkie elementy układanki zagrały ze sobą, sprawiając, że ów został zaprzepaszczony – czytelnik dostaje czytadło jedynie przyzwoite, które mimo nagromadzenia emocjonujących wydarzeń, wcale tych emocji nie generuje – wszystko rozgrywa się na poziomie racjonalnym. 

W porównaniu do historii Blaire i Rusha, ta zdaje się blednąć na ich tle. Mam jednak nadzieję, że autorka wróci do formy i kontynuacja losów Harlow i Granta pozwoli zapomnieć o tej wpadce. Mocno trzymam za to kciuki, gdyż polubiłam wszystkie serie Glines i żal byłoby mi się z nimi rozstawać. Są idealne wtedy, gdy chce się zrelaksować i odpocząć od innych gatunków. Mają w sobie niezwykłą lekkość, która także i tutaj – mimo elementów nużących – sprawia, że chętnie się do nich wraca oraz podrzuca je bliskim.

Jeśli szukacie serii niezobowiązującej, a przy tym wciągającej – polecam zacząć od historii Blaire i Rusha – jeśli w  niej zakosztujecie, na resztę nie będzie was trzeba długo namawiać.




czwartek, 2 lipca 2015

Sekret O’Brienów – Lisa Genova


Joe O’Brien to czterdziestotrzyletni bostoński policjant. Jego życie wydaje się ustabilizowane – od lat ma tę samą kochającą żonę, cudowną, dorosłą już czwórkę dzieci, stabilną pracę i szacunek wśród bliskich oraz znajomych. Na ten ostatni zasłużył sobie przez lata, będąc dla innych uosobieniem dobra, opanowania i sprawiedliwości. Jego żona, Rosie, coraz częściej zauważa jednak, że mąż zachowuje się inaczej – ma napady niekontrolowanego gniewu, coraz trudniej mu się skoncentrować, ciałem rządzą niezauważane przez niego dziwne drgawki. Początkowo kobieta podejrzewa go o nadmierne spożycie alkoholu – wszak Joe całe życie żył w przeświadczeniu, że jego matka zmarła jako alkoholiczka, a predyspozycje do łatwego uzależniania się przekazywane są w genach stąd i o skojarzenia nietrudno.

Po badaniach neurologicznych okazuje się, że diagnoza jest znacznie gorsza – to pląsawica Huntingtona przekazywana genetycznie zaburza jego funkcjonowanie. Najgorsza dla Joego była nie sama wieść o obciążeniu genetycznym, ale przede wszystkim świadomość, że jego dzieci mają 50% szans na odziedziczenie wadliwego genu. Ich los może potwierdzić jedynie badanie krwi, na które niełatwo się zdecydować. Bohaterowie staną w obliczu wyzwania: żyć ze świadomością prawdy jakakolwiek by nie była czy zadręczać się wątpliwościami, skazując na śmierć już za życia.

Opowieść Lisy Genovy to nie tylko historia choroby i opis coraz trudniejszej codzienności osoby się z  nią zmagającej, ale przede wszystkim opowieść o rodzinie, która próbuje mierzyć się z tak okrutną diagnozą i mimo wątpliwości i świadomości braku leków – walczyć. Z  miłością, cierpliwością, serdecznością, godnością. 

Choć tematyka jest trudna, sama książka nie należy do przytłaczających. Wielki wpływ na jej wydźwięk mają relacje rodzinne głównych bohaterów, którzy mimo niewątpliwych trudności próbują iść przez życie z podniesionym czołem: humorem, radością, celebracją chwili.

To już druga książka poświęcona pląsawicy Huntingtona, którą czytam w krótkim odstępie czasu – dobrze, bo każda z nich pokazuje zupełnie inny sposób jej przeżywania i radzenia sobie z  jej konsekwencjami. Cieszę się, że o chorobach neurologicznych się nie milczy, lecz pisze, uświadamiając i uwrażliwiając czytelników, którzy z  pewnością nie na każdą osobę chwiejącą się na nogach będą odtąd patrzeć przez pryzmat „alkoholika”.

Ważna, warta poznania książka. Moje pierwsze spotkanie z prozą Genovy, zapewne nie ostatnie.




Polecam również inną książkę poświęconą tematyce pląsawicy Huntingtona - Ostatnie pięć dni Julii Lawson Timmer.