Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja przedpremierowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja przedpremierowa. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 stycznia 2018

Ocalałe - Riley Sager




„Ocalały” to w slangu amatorów kina ta osoba, która jako ostatnia i jedyna dożywa końca filmu – motyw znany każdemu, kto z lubością oddaje się oglądaniu horrorów. U Riley Sager „ocalałe” są trzy – Lisa, Sam i Quincy – każda z nich przeżyła typową masakrę znaną z filmowych produkcji (las, obce miejsce, stara chata, studenci, tajemniczy gość, seks, alkohol), w której reszta ich przyjaciół zginęła. Ich historie stanowią pożywkę dla rozszalałych mediów, zaś same kobiety, na przekór traumatycznym doświadczeniom, od lat próbują ułożyć swoje życia na nowo. Lisa i Sam przyjmują rolę ocalałych, zaś Quincy całkowicie się od niej odcina, nie pozwalając dziennikarzom (na tyle na ile to możliwe) wtargnąć do swojego życia.

Po masakrze, w której zginęli wszyscy jej przyjaciele z akademika, a której policji nie udało się wyjaśnić przez wzgląd na utratę pamięci przez dziewczynę, zaczyna ona żyć normalnie – prowadzi poczytny blog kulinarny, wiedzie szczęśliwe życie ze swoim partnerem Jeffem, a w chwilach zwątpienia zawsze może zadzwonić do Coopa – policjanta, który ją znalazł i ocalił tamtej feralnej nocy w Pine Cottage. Wydarzenia przeszłości wypiera, udowadniając sobie i innym, że jest silna i nie pozwoli się zniszczyć tragicznymi wspomnieniami. Szczęście łyka w postaci xanaxu popijanego sokiem winogronowym.

Wszystko zmienia się, gdy media donoszą o samobójczej śmierci Lisy – najbardziej wojowniczej i zażartej w walce o życie swoje i cudze ocalałej – a u jej drzwi staje Sam, od lat skutecznie chowająca się przed światem. Jej pojawienie się w życiu Quincy budzi wiele wątpliwości – jej, Jeffa, Coopa. Kobieta zachowuje się nieprzewidywalnie, a jej przeszłość jest bardzo burzliwa, dlatego jej obecność na pewno nie zapewni Quincy poszukiwanego przez nią spokoju. Mimo początkowych animozji bohaterki szybko znajdują jednak wspólny język. Pojawienie się Sam zmienia Quincy – kobieta próbuje wyzwolić w niej uśpioną wściekłość i przywrócić jej pamięć o wydarzeniach Pine Cottage, którą ta straciła, uniemożliwiając policji wyjaśnienie tego, co naprawdę miało miejsce podczas masakry, w której zginęli wszyscy, poza nią samą – dziwnym zbiegiem okoliczności ranioną znacznie subtelniej niż reszta. Sam za wszelką cenę dąży do poznania prawdy o tamtej nocy. Dlaczego? Kim naprawdę jest? I czemu godzinę przed śmiercią z Quincy próbowała się skontaktować wzburzona i zaniepokojona Lisa?

Sager tak umiejętnie buduje napięcie i układa narrację, że podczas lektury czytelnik wielokrotnie zmienia zdanie na temat tego, kto w jego opinii mógł być prawdziwym zabójcą i brakującym ogniwem we wspomnieniach Quincy, ostatecznie jednak i tak będąc zaskoczonym finałem. Co rusz zdaje nam się, że jesteśmy pewni rozwiązania, po czym prawda znów nam się wymyka. Wprowadzanie nowych wątków, zmyślne operowanie kolejnymi dowodami czy też wydarzeniami nakierowującymi podejrzenia w odpowiednią stronę są niewątpliwym atutem powieści. Napięcie podkręca przeplatanie rozdziałów dziejących się w teraźniejszości tymi, które są zapisem wspomnień z feralnej nocy w Pine Cottage. Dzięki takiemu prowadzeniu narracji podczas lektury nie ma czasu na nudę i ziewanie – szare komórki będą pracować na najwyższych obrotach, by samemu odtworzyć przebieg wydarzeń sprzed dziesięciu lat. Sama kreacja bohaterów również godna jest pochwały – powieść ukazuje różne sposoby radzenia sobie z traumą, prezentuje jak głęboko skrywana złość może wpływać na nasze życie, decyzje i osąd; jak łatwo manipulować człowiekiem i jak dramatyczne w skutkach może być chorobliwe zainteresowanie mediów jakąś osobą. Postaci zarysowane przez Sager mogą budzić wiele wątpliwości, lecz z całą pewnością są krwiste i wyraziste – ich zachowania, przemyślenia oraz sposób działania opisane są bardzo precyzyjnie, dzięki czemu czytelnik ma wgląd w psychikę każdej z nich, a sytuację obserwować może z różnych punktów widzenia. Językowo powieści również niczego nie brakuje. Mimo że początkowo może się wydawać, że to kinowy horror klasy B przeniesiony do powieści, tutaj mamy do czynienia zgoła z czymś innym – tam, gdzie kończy się film, Ocalałe dopiero się zaczynają, będąc odpowiedzią na wszystko to, co zazwyczaj dręczy nas po seansie.

Dobrze skonstruowany thriller, dla którego warto zarwać noc. Ja bawiłam się przednio.



wtorek, 22 sierpnia 2017

Ludzie na drzewach - Hanya Yanagihara [recenzja przedpremierowa]


Hanya Yanagihara zasłynęła dzięki kapitalnemu Małemu życiuktóre dla mnie okazało się książką totalną, sprawującą władzę nad myślami jeszcze na długo po lekturze.

Ludzie na drzewach to debiutancka powieść autorki, podejmująca zgoła inną tematykę, lecz wciąż przemycająca jeden wątek, który stanie się chyba dla niej stałym i znaczącym (choć raz mimochodem wyznaczającym całą oś narracyjną, innym razem będący jedynie tłem dla opowieści) – molestowanie seksualne. Pisarka podjęła się dość karkołomnej próby literackiej, z której wyszła jednak obronną ręką.

Zaczynamy od końca, zaburzając linearność – oto Norton Perina, wybitny naukowiec, zdobywca Nagrody Nobla, zostaje postawiony w stan oskarżenia za molestowanie seksualne swoich podopiecznych. Skargę składa jedno z jego adoptowanych dzieci – Victor, od samego początku sprawiający największe trudności wychowawcze.

Owo zaskarżenie i wyrok są jednak jedynie pretekstem do poznania historii życia Periny, rozpoczynającej się w murach uniwersytetu. Jako  niezwykle zdolny, choć egotyczny i przemierzający uczelnię własnym szlakiem student medycyny, mężczyzna oddelegowany zostaje do podróży na jedną z mikronezyjskich wysp z wybitnym antropologiem, Paulem Tallentem. Podróż ta jawi się jednocześnie jako kara i szansa. Na miejscu bowiem okazuje się, że niektórych tubylców, żyjących według zrytualizowanego rytmu,  cechuje niesłychana długość życia – potrafią oni przeżyć setki lat bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym, zaś ze sporymi deficytami psychicznymi i społecznymi. Perina, próbując odkryć sekret nieśmiertelności, pozwala sobie na odwieczne niszczycielskie działanie w imię wyższych celów – skazuje nieskażoną dotąd wyspę na dewastację i europeizację zamieszkujących ją plemion, po to tylko, by ze swoich badań uczynić prawdziwie znaczące odkrycie. Yanagihara za sprawą historii Periny stawia pytania o to, jak daleko może posunąć się człowiek w imię nauki; czy dewastacja środowiska naturalnego i niszczenie plemiennych obyczajów jest zasadne; czy dla badań można poświęcać miejscowych: ich poglądy, tradycje, święte obrzędy? Czy ważniejsze nad dobro plemienia, jest dobro całej ludzkości? Jak daleko leży altruizm od egoizmu pod maską dobroczynności?

Wybitny naukowiec, którego losy poznajemy za sprawą snutej przez niego samego narracji (do ręki dostajemy bowiem swoiste wspomnienia tegoż), zmienia się na naszych oczach. Ten, którego początkowo uznajemy za odkrywcę działającego w imię wyższych celów, za mężczyznę o dobrym sercu, bowiem adoptującego dziesiątki plemiennych dzieci bez przyszłości; bohatera, któremu trzeba współczuć; powoli jawi się przed nami jako okrutnik i człowiek działający z perfidią i premedytacją. Wcześniejsze próby utożsamienia się z nim, tworzonych w umyśle mów obronnych, wewnętrznego buntu wywołanego jawną niesprawiedliwością, powoli tracą na znaczeniu i obracają się wniwecz. 

Oto bowiem ten, któremu dzięki sprawnej narracji Yanagihary można by współczuć, okazuje się postacią godną pogardy i zasłużonej kary. Zżymać można się jednak na jej dość delikatny wymiar, szczególnie w obliczu popełnionych zbrodni przeciwko moralności. Autorka zdecydowanym głosem pokazuje, że poza prawem nie może funkcjonować nikt – nawet ten, który zrobił wiele dla nauki, teoretycznie w imię wyższych wartości, które miałyby go usprawiedliwiać. Brakiem moralności przekreślił on bowiem swoje odkrycia, a jego wyniszczający wpływ na świat zdaje się niewart ofiary.

Ludzie na drzewach, to lektura tyleż fascynująca, ileż bulwersująca. Stawia szereg niewygodnych, choć aktualnych i uniwersalnych pytań, nakreślona została zaś bardzo sprawnie. Jest zapisem zmian środowiska pod wpływem cywilizacji oraz prób dopasowania się plemion do nowej rzeczywistości i konsekwencji tegoż. Mroczna, egzotyczna, tajemnicza i pasjonująca – taka właśnie jest debiutancka powieść Yanagihary.

Polecam!


Autorka w swoim projekcie literackim inspirowała się bulwersującymi losami noblisty Daniela Gajduska, tekst tworząc niemalże osiemnaście lat. 


Premiera książki 13 września.


Recenzja Małego życia:


wtorek, 15 sierpnia 2017

Dan-sha-ri. Jak posprzątać, by oczyścić swoje serce i umysł - Hideko Yamashita


Dan-sha-ri. Jak posprzątać, by oczyścić swoje serce i umysł Hideko Yamashity, to książka, która – jeśli tylko będziemy korzystać z autorskich zaleceń sztuki porządkowania – umożliwi nam uporządkowanie przestrzeni wokół nas i w nas.

Autorka, odżegnując się od Marie Kondo i jej Magii sprzątania, pragnie zaprezentować metodę, będącą rodzajem medytacji w ruchu, polegającą nie tyle na porządkowaniu tego, co mamy ani na minimalizowaniu według restrykcyjnych zasad ilości posiadanych rzeczy, ile na wyrzucaniu, tego co zbędne, a co do tej pory zagracało naszą przestrzeń, ewokując wewnętrzny bałagan i prowadząc do rozedrganych myśli.

Danshari docelowo prowadzić ma do wyzwolenia się od przywiązania do rzeczy, zrozumienia i polubienia siebie, a także konsekwentnego zatrzymywania tylko rzeczy ulubionych, z których fatycznie korzystamy. Jej celem niekoniecznie jest zatem uporządkowanie przestrzeni, ile uporządkowanie własnych przywiązań, których naturalną konsekwencją będzie większy ład panujący wokół nas.

Yamashita nie chce nauczyć nas tworzyć równe stosiki i szukać miejsca rzeczom. Jej pragnieniem jest wskazanie nam naszych uzależnień od przedmiotów, od konsumpcjonizmu, do kompulsywnego otaczania się nowymi obiektami, wypełniającymi pustkę, którą nosimy w sobie samych. Jest Dan-sha-ri nie tylko poradnikiem sprzątania, ale także publikacją o charakterze psychologicznym, pozwalającą na wniknięcie w  głąb siebie i uporządkowanie panującego tam rozgardiaszu. Dan – to mówienie „nie” kolejnym przedmiotom, Sha – wyrzucanie tego, co zbędne, Ri – rezygnacja z przywiązania do rzeczy.

Razem są one drogą do uwolnienia i redukcji stresu wywołanego nadmiarem, z którego często nawet nie zdajemy sobie sprawy.

Tym co przekonuje mnie w tej metodzie, jest to, że nie narzuca ona ile rzeczy maksymalnie powinniśmy mieć, lecz pozwala samemu znaleźć odpowiedź na tę kwestię, która z  oczywistych względów dla każdego będzie inna. Przekonuje mnie także idea wyrzucania, zamiast kupowania kolejnych pudeł, by uporządkować to, co się wala wokół nas, po to tylko, być zyskać złudzenie porządku, ale nadal z pochowanych rzeczy nie korzystać, tworząc sztuczny i niepotrzebny nadmiar – w  tym jestem specjalistką. Przydasie ukrywają się po dziesiątkach kartonów w całym domu, zagracając przestrzeń i wywołując niepokój.

Dzięki Danshari udało mi się pozbyć kilku rzeczy, efekty możecie obserwować poniżej.


Nadal jednak droga do uwolnienia się od przywiązania do rzeczy jest w moim przypadku dalekaJ Zbyt daleko zabrnęłam w konsumpcjonizm, podsycany wyssaną z mlekiem matki tendencją do chomikowania. Warto jednak mieć przewodnika po świecie zdominowanym przez nadmiar, za którego dziś obrałam sobie właśnie Yamashitę.

Premiera książki 30 sierpnia.

środa, 26 lipca 2017

Tetsuya Honda - Przeczucie [recenzja przedpremierowa]


Przeczucie otwiera cykl książek autorstwa cesarza japońskiego kryminału jakim jest Tetsuya Honda, którego bohaterką jest młodziutka komisarz Reiko Himekawa.

Kobieta przed laty doznała traumy na skutek napadu i dziś – chcąc iść w ślady policjantki, która jej wówczas pomogła – śmiało pokonuje kolejne stopnie zawodowej kariery.  Jej droga nie jest usłana różami – jako kobieta musi się liczyć z seksistowskimi uwagami kolegów, uważających ją za policjanta gorszej kategorii, patrzących na nią z pobłażaniem przesłuchiwanych, którzy tak długo, jak nie przedstawi się swoim stopniem – mają ją za nic. Kobieta w tokijskiej policji traktowana jest przez niektórych bez należnego jej szacunku, a jej droga dochodzenia do kolejnych awansów jest dłuższa i znacznie bardziej wyboista niż w przypadku mężczyzn.

Prym w chamskim traktowaniu kobiet wiedzie Katsumata – policjant, zwany Kozłem, któremu przychodzi pracować z Reiko nad nową sprawą. Ani jedno, ani drugie nie jest zadowolone z takiego obrotu spraw.

Tokijska policja odnajduje zwłoki podrzucone pod żywopłotem. Poza śmiertelną raną przecinającą tchawicę, ciało ofiary znaczą dziwne i głębokie cięcia – jak to na brzuchu. Ich sens odkrywa Reiko, wprowadzając dochodzenie na zupełnie nowe tory. Ofiar przybywa, a ślad zdaje się prowadzić w niechciane rewiry Internetu – na stronę Strawberry Night – grupy, która spotyka się, by na żywo oglądać makabryczne morderstwa dokonywane na poszczególnych jej członkach.

Przeczucie to powieść, która poza oczywistym (i trzeba dodać – bardzo dobrym!) wątkiem kryminalnym, pochyla się nad traktowaniem kobiet w tokijskiej policji (myślę jednak, że spokojnie możemy granice rozszerzyć nie tylko o państwa, ale także wykonywany zawód), a także nad ich walką z tymże. Honda zarysował niezwykle silną postać kobiecą, która cały czas nad sobą pracuje – nie tylko nad swoją pozycją zawodową, ale też kobiecością, respektem, charakterem, jak również sposobem myślenia o tym, co się jej przytrafiło. Jest postacią dynamiczną, wiedzioną podczas śledztwa kobiecą intuicją, instynktem czy właśnie tytułowym przeczuciem. Jest bohaterką niezwykle młodą, piękną i utalentowaną, co budzić może niezadowolenie kolegów po fachu. Świat policji jest bowiem silnie zmaskulinizowany, a pozycja kobiety-szefa zdaje się znacząco (czy aby na pewno?) odbiegać od tego, co znamy z kultury europejskiej.

Lektura kryminału japońskiego, to przyjemność podwójna – poza świetnie zarysowanym wątkiem sensacyjnym, mamy tutaj bowiem okazję przyjrzeć się pracy policji na tle bardzo konserwatywnej kultury, gdzie jakiekolwiek wychodzenie przed szereg jest niemile widziane, gdzie praca zespołowa ma ogromne znaczenie, a hierarcha stanowi wartość nadrzędną.

Doskonała lektura, do przeczytania na jednym wdechu – tak przez wzgląd na spójny i świetnie prowadzony wątek kryminalny, jak przez szansę obserwowania silnej kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn, tak odległym kulturowo i mentalnie od nas. Zapowiada się kapitalna seria.

Gorąco polecam i niecierpliwie czekam na kolejne tomy.



Premiera 16 sierpnia.

wtorek, 4 lipca 2017

Światło, które utraciliśmy - Jill Santopolo


.
11 września 2001 roku, Nowy Jork. Jednym właśnie zawalił się świat, inni, obserwując puste miejsce po wieżach WTC, zaczynają nowe życie.

Lucy i Gabe uświadomili sobie tego dnia, że ich czas na ziemi jest zbyt krótki, by marnować go na bezwartościowe życie. Oboje chcąc robić coś, co będzie miało sens, co zostawi po nich ślad i zmieni świat na lepsze. Ona realizuje się zawodowo jako producentka programów telewizyjnych dla dzieci – spełnia tym sposobem swoje marzenie, mając jednocześnie poczucie misji.

On zawodowo fotografuje. Ich związek, mający źródło w chmurze dymu unoszącego się znad zapadniętych wież WTC, właśnie stanął na zakręcie – gdy Lucy zostaje doceniona za swoją pracę nagrodą Emmy, Gabe postanawia przedłożyć swoją karierę nad ich związek. Czuje on bowiem, że jego miejsce jest na Bliskim Wschodzie – w miejscu, które trzeba fotografować, by pokazywać światu co tak naprawdę dzieje się tam, gdzie nie każdy chce kierować swój wzrok. Uważa, że jedynie tam będzie w stanie należycie wykorzystać swój talent. Pasja jest tak silna, że jest w stanie poświęcić dla niej uczucie rodzące się na zgliszczach.

Ich drogi rozchodzą się, jednak kontakt wcale się nie urywa – jest szarpany, znaczony długimi miesiącami milczenia, jednak stały. Mimo upływu lat, mimo zmiany sytuacji życiowej każdego z nich, wciąż szukają ze sobą kontaktu, wciąż lgną do siebie, wiedząc, że rozumieją się jak nikt inny na świecie.

Gdy on spędza lata w Bagdadzie, Strefie Gazy i innych miejscach na Bliskim Wschodzie, ona pozwala sobie na rozpoczęcie nowego związku. Wychodzi za mąż, rodzi dzieci, jednak sercem wciąż jest daleko, uciekając myślami do ich wspólnych dni.

Książka obejmuje relację z 10 lat – najpierw wspólnych, później spędzanych oddzielnie – spisanych z perspektywy Lucy. Finał, do którego dąży ich historia jest druzgocący i każe po wielokroć zastanawiać się nad tym czy naszym życiem kierują nasze decyzje, czy też z góry określone przeznaczenie? Co by było gdyby miało się odwagę pewne rzeczy wykrzyczeć prędzej? Na te pytania odpowiedzi nie poznamy, lecz zostaniemy z nimi porzuceni, by móc rozważać je na długo po lekturze.

Santopolo decydując się na spisanie historii oczami kobiety, nadała jej bardzo emocjonalny wydźwięk. Buzuje ona od trudnych uczuć, często tłumionych namiętności, prawdy, której nie chce się dopuścić do głosu, rozterek, a jednocześnie zrozumienia dla drugiej osoby, którą kieruje ta sama świadomość możności przeżycia tylko jednego życia i chęć zrobienia tego najlepiej, jak tylko się da.

Autorka utkała opowieść, którą czyta się bardzo dobrze – jest idealna dla osób, które lubią niełatwe opowieści o miłości, i które cenią sobie teksty pod płaszczykiem banału skrywające szereg egzystencjalnych pytań. Takie właśnie jest Światło, które utraciliśmy pochylające się nad przemijaniem i stanowiące intertekstualną zabawę dla dociekliwych czytelników.



W księgarniach od 5 lipca 2017.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Trzecia - Magda Stachula



Magdę Stachulę polski czytelnik miał okazję poznać rok temu, kiedy to rynek wydawniczy szturmem podbiła doskonała Idealna. Idąc za ciosem, autorka napisała kolejny thriller psychologiczny, również rozpisany na kilka głosów.

I tak oto zaprasza nas dziś do świata Elizy, Lilianny i Antona.

Eliza próbuje odbudować swoje życie po druzgocącym rozstaniu ze zdradzającym ją mężczyzną. Pracuje jako psychoterapeutka, jednak sama wciąż jeszcze nie uporządkowała swoich myśli i emocji, bojąc się zaufać nowo poznanym ludziom. Na domiar złego odnosi wrażenie, że jest śledzona i prześladowana przez nowego sąsiada.

Lilianna od dwu lat nie potrafi pogodzić się ze swoją stratą. Po rozstaniu z kochankiem, dla którego porzuciła męża, nie umie na nowo poukładać swojego życia. Ciągle wspomina ich wspólne chwile, nie mogąc zrozumieć, dlaczego tak nagle i bez uprzedzenia zniknął on z jej życia.

Anton od lat żyje, nigdzie nie mogąc zagrzać dłużej miejsca. Pochodzi z Rosji, jednak uciekając przed swoją przeszłością, przyjeżdża do Polski, do Krakowa.
Losy tej trójki splatają się, choć sami jeszcze oni nie wiedzą, do jakich konsekwencji może doprowadzić ich spotkanie i jak wiele będą sobie zawdzięczać oraz jak wiele przez siebie wycierpią – oni oraz otaczający ich ludzie.

Nie ma w Trzeciej żadnego bohatera, z którym czytelnik chciałby się utożsamić – są oni wyrachowani, działają z premedytacją, są niesieni zemstą lub zranieniem. Nie można jednak powiedzieć, by byli oni źli – każdemu wszak towarzyszy miłość, przywiązanie, a ich wybory są jedynie konsekwencją wydarzeń, jakie zdominowały ich życie, nadwątlając osłabioną już wcześniej psychikę i pchając do zachowań nieprzemyślanych, choć w i ich mniemaniu – koniecznych.

Książki Stachuli cechuje prosty język, a narracja pierwszoosobowa pozwala na dokładnie wniknięcie w psychikę każdego z bohaterów. Mimo to jednak, po lekturze został mi spory niedosyt – zakończenie wydaje mi się urwane, brakuje jeszcze jednego rozdziału,który niekoniecznie by wszystko wyjaśniał – wszak tego nie chcemy – ale który byłby jakimś spoiwem. Odniosłam wrażenie, że końcówce przyświecał niepotrzebny pośpiech.

Ostatecznie jest niestety słabiej niż w przypadku Idealnej, powieść ta nie udźwignęła ciężaru poprzedniej, rozkręca się bardzo długo, nie powodując aż takiego ewokowania napięcia jak debiutancka książka Stachuli. Nie oznacza to jednak, że jest źle. Gdyby wymazać z pamięci doskonałą Idealną, Trzecia jawiłaby się jako dobry, sprawnie napisany i spójny thriller psychologiczny, w którym wszystko jest przemyślane, poukładane, logiczne i prowadzące do zaskakującego, choć niedopracowanego zakończenia. To lektura na jedno popołudnie, podczas którego chcielibyśmy się zagłębić w meandry ludzkiej psychiki i zrozumieć, co powoduje takie, a nie inne reakcje, a także jak silnie jedno wydarzenie może naznaczyć całe nasze życie.


Polecam rozpoczęcie znajomości z prozą Stachuli właśnie od Trzeciej – po to, by najlepsze wciąż mieć jeszcze przed sobą. Autorce zaś nadal kibicuję.

W księgarniach od 5 lipca 2017.

___________________

Debiutancka powieść Autorki:


piątek, 6 stycznia 2017

Dziewczyna, którą kochałeś - Jojo Moyes (recenzja przedpremierowa)



Dziewczyna, którą kochałeś to Jojo Moyes jakiej dotąd nie znałam.

Opowiedziana przez nią historia sięga czasów I wojny światowej, kiedy to w hotelu madame Lefèvre stacjonować zaczęli niemieccy okupanci, których ta musiała żywić. Ich dowódcą był kommandant, któremu w  oko wpadł niezwykły obraz wiszący na jednej ze ścian Dziewczyna, którą kochałeś. Jego autorem był mąż Sophie, aktualnie przebywający w obozie pracy. 

Mimo że bohaterka nie przyjęła Niemców z własnej woli, w oczach sąsiadów stała się zdrajczynią, mającą dostęp do najwykwintniejszego jedzenia, podczas, gdy oni cierpieli głód oraz bratającą się z wrogiem. Pomówieniom nie było końca, szczególnie wówczas, gdy kobieta poza oddaniem kommandantowi upatrzonego sobie przez niego obrazu, dopuściła się czegoś strasznego, po to tylko, by kupić swojemu mężowi wolność.


Jej historia ożywa niemalże wiek później, kiedy to Liv, kobieta niemogąca się pogodzić z przedwczesną śmiercią swojego męża, za największą wartość uznająca obraz przypominający jej o dawnym życiu, tonąca w długach i zrozpaczona, spotyka na swojej drodze Paula. Wydaje się, że mężczyzna może pomóc uleczyć jej rany. Okazuje się jednak, że na drodze do ich szczęścia stanie ów hołubiony obraz, o który teraz, po wielu latach, upominają się jego rzekomo prawowici właściciele, sądzący, że został on skradziony ich rodzinie podczas wojny.

Liv zaczyna walczyć o obraz, a także o siebie oraz… Sophie. Zapomnianą, zhańbioną, okrytą złą sławą. Jest zdeterminowana zrobić wszystko, byle tylko oczyścić jej imię i zachować dzieło sztuki.
Obie kobiety, poza dziełem malarskim, łączy postawa waleczności. Każda z nich pragnie odzyskać coś, co utraciła i każda jest w stanie w imię tego poświęcić bardzo wiele.

Moyes utkała powieść o oddaniu, stracie, tęsknocie i walce o ideały oraz prawdę i szczęście. Jej bohaterki, to niezwykle silne osobowości, które mimo przeciwności losu są skłonne do heroicznych postaw i gestów. Choć tematyka nie jest łatwa, przedstawione dylematy moralne również nie – jej wartość jest nie do przecenienia. Oczywiste dobro zestawia pisarska z chorobliwą wręcz nienawiścią podsycaną przez plotki i pomówienia, zdolną zniszczyć niejedno serce. Całość napisana jest z wielką pasją i dbałością o szczegół oraz zakorzenienie w historii.

Bardzo dobra powieść, która ponad walką o prawo do własności stawia sentyment, przywiązanie i symbolikę. Istotniejsi od pieniędzy i kariery są zaś ludzie, których kochamy, i na których nam zależy.

Warto.




sobota, 12 listopada 2016

Muza - Jessie Burton



Muza Jessie Burton, to jedna z najbardziej intrygujących książek ostatnich miesięcy. Podobnie jak wcześniej w Miniaturzystce, także i tu autorka pokazuje, jak wielkim talentem pisarskim została obdarowana i jak świetnie potrafi z niego skorzystać, ku niewątpliwej uciesze czytelników.

Narracja prowadzona jest dwutorowo – pierwsza perspektywa to lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku, kiedy to do renomowanej galerii sztuki Instytutu Skeltona w Londynie trafia tajemniczy obraz niepewnej proweniencji. Przedstawia on lwa oraz dwie młode kobiety, z których jedna trzyma odciętą głowę swojej siostry. Dzieło to przekazał pewien młody człowiek, w którego rodzinie płótno znajdowało się – jak sam twierdzi – od zawsze. Szybko okazuje się, że wyszło ono spod pędzla młodego hiszpańskiego artysty z początku lat czterdziestych – Izaaka Roblesa – zaginionego podczas II wojny światowej. Dotąd świat zobaczyć mógł trzy jego dzieła – Rufina i lew może być czwartym, rzucającym zupełnie nowe światło na pozostały dorobek malarski twórcy. W tym samym czasie, w którym obraz trafia do galerii, pracująca w niej czarnoskóra maszynistka i niespełniona pisarka zmagająca się z rasizmem – Odelle Bastien – trafia na zagadkowy trop prowadzący aż do Andaluzji roku 1936.

W tamtych właśnie czasach prowadzona jest druga linia narracyjna. Oto Harald Schloss, marszand pośredniczący w handlu największymi dziełami owych czasów, staje przed szansą sprzedaży obrazu – jak mu się wydaje – wybitnego, choć początkującego Roblesa. Jego twórczość jednak, spowija więcej mroku i tajemnic, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Prawdę znają jedynie nieliczni, a po latach próbuje jej dociec także Odelle, niestrudzenie poszukująca sprawiedliwości. Losy wszystkich bohaterów zapętlają się, po to, by ostatecznie połączyć się jedno – w  kompletny i fascynujący obraz.

Burton bardzo umiejętnie wprowadza atmosferę tajemniczości, tworząc nastrój sprzyjający lekturze niespiesznej i, paradoksalnie, pospiesznej – jednocześnie bowiem chcemy czytać jak najprędzej, by odkryć wszystkie sekrety, ale też jak najwolniej, by niczego nie uronić ani Londynu lat czterdziestych i siedemdziesiątych nie opuszczać. Akcja zagęszcza się z rozdziału na rozdział i gdy już wydaje nam się, że jesteśmy blisko uchwycenia sedna, prawda po raz kolejny się wymyka, mile łechtając czytelnicze ambicje odkrycia wszystkich kart.

Autorka wspaniale zarysowała nie tylko zasady i konszachty panujące w artystycznym światku, ale także wewnętrzne przeżycia bohaterów – ich rozterki, troski, pasje, wątpliwości, pragnienia i trudności stojące na drodze do ich spełnienia.

Jestem całkowicie urzeczona. Muza jest książką, którą trawi się jeszcze długo po lekturze, a zaczyna w pełni doceniać dopiero po przewróceniu ostatniej strony. Takie powieści lubię najbardziej i na takie czekam z utęsknieniem. 

Szczerze polecam!


Premiera 24 listopada.


Recenzja Miniaturzystki - klik

czwartek, 21 kwietnia 2016

Tylko Ty - Federico Moccia


Jeśli tęsknicie do wakacji, mam dla Was książkową propozycję, która kapitalnie oddaje klimat tego czasu.

Federico Moccia zasłynął dzięki zekranizowanej już serii rozpoczynającej się od tomu Trzy metry nad niebem. Cykl zyskał mu tak wielu zagorzałych czytelniczek (ze znaczącą przewagą płci pięknej), że dziś właściwie każda kolejna powieść staje się gwarantem bestsellera. Mało tego – powieści Mocci są właściwie gotowymi scenariuszami filmowymi. Lekka, ciepła produkcja romantyczna jest właściwie wpisana w książkę – nie sposób nie przerzucać niektórych fragmentów bezpośrednio na ekran, a kolejnych aktorów obsadzać w głównych rolach.

Tylko Ty to bezpośrednia kontynuacja powieści Chwila szczęścia, w której jedną z głównych bohaterek jest Polka. Po perypetiach Nicca i bolesnym rozstaniu z Anią, w  której zdążył się już zakochać, Moccia zabiera nas… do Polski właśnie. Akcja jego najnowszej książki toczy się przede wszystkim w Warszawie oraz częściowo w Krakowie, a także epizodycznie (choć kluczowo) nad Morskim Okiem.

Nicco po wakacjach nie jest już sobą. Mimo iż myślał, że to Alissia była miłością jego życia, przekonał się jak w wielkim był błędzie i jak wiele stracił, gdy tylko Ania wróciła do Polski. Wiedziony impulsem, a także zmotywowany przez zmarłego już ojca i samą Alissię, która zaczęła spotykać się z  jego dobrym znajomym, postanawia wyruszyć w ciemno do Warszawy, by tam odnaleźć swoją ukochaną i wyznać jej uczucia. W podróży towarzyszyć ma mu najlepszy przyjaciel i wielki kobieciarz, Gruby.

O ile sam wyjazd był sprawą bardzo prostą, o tyle odnalezienie jednej dziewczyny, której adresu, nazwiska ani profesji się nie zna – stało się już kwestią mocno skomplikowaną. Na szczęście na drodze do przeznaczenia Włocha stoją sami pomocni ludzie, którzy gotowi są nagiąć niektóre zasady, by tę romantyczną historię należycie sfinalizować. Bohaterowie poznają bowiem w Warszawie osoby dzięki którym zdolni są pokonać nawet największe przeszkody. Kto wszak mógłby się oprzeć dwojgu przystojnym i bardzo przekonującym Włochom?:)

Najnowszą powieść Mocci czyta się z niebywałą lekkością. Sama historia przypomina te najlepsze powieści romantyczne dedykowane przede wszystkim młodzieży – budzą one nadzieje, pokazują miłość jako uczucie czyste, piękne i sprawiające, że wszystko inne wydaje się nieważne, gdy tylko obok siebie ma się ukochaną osobę.  Każda przeszkoda jest wówczas do pokonania, każda sprawa może być pomyślnie rozwiązana, a nawet najwięksi przeciwnicy stałych związków, okazują się roztapiać w obliczu prawdziwej miłości.

Lekka, romantyczna, zmierzająca ku pomyślnemu finałowi opowieść, którą kapitalnie można zainaugurować sezon czytania w plenerze.


Świetny relaks!

środa, 2 marca 2016

Raven - Sylvain Reynard



Sylvain Reynard to jeden z najbardziej tajemniczych autorów (autorek, duetów?). Utrzymuje kontakt z czytelnikami jedynie za pośrednictwem swojej strony internetowej, nadając twórczości rys tajemniczości. Nie przeszkadza to jednak jego tekstom wspinać się na listy bestsellerów, a raczej – jak przypuszczam – jedynie tę wędrówkę przyspiesza.

Wielu z Was zrezygnuje pewnie z lektury jeszcze zanim porządnie się zastanowi. Wampiry źle się już dziś bowiem kojarzą – motyw wyeksploatowany okrutnie i to niekoniecznie przez wszystkich dobrze. Był czas gdy sklepowe półki mieniły się od wykwitów wampiropodobnych, niszczących tradycję gatunku, na wiele lat skazując książki o tychże na kpiące uśmieszki – Stoker odszedł w niebyt, pozostała Meyer i mniej lub bardziej udane kopie jej twórczości. Tym z Was jednak, którzy nie do końca przejedliście się tematyką – zachęcam do lektury. Oto bowiem pojawia się coś, co może wspomóc walkę wampirów o dobre imię.

Raven, to poruszająca się o lasce dziewczyna, która nad własne bezpieczeństwo, przedkłada troskę o innych. Na co dzień zajmuje się ona renowacją obrazów we florenckiej galerii Uffizi. Jej tradycją jest odbywająca się po pracy rozmowa z bezdomnym Angelo. Gdy pewnego wieczoru, podczas powrotu z imprezy, staje się świadkiem brutalnego napadu na tegoż, nie waha się, by spieszyć mu z pomocą. Jej decyzja pociąga za sobą wściekłość napastników, co może skończyć się dla niej tragicznie. I tak faktycznie by było, gdyby z pomocą nie pospieszył jej tajemniczy wybawca.

Po zajściu dziewczyna budzi się z  kompletną luką w pamięci. Okazuje się, że w  pracy nie było jej ponad tydzień, a jej zniknięcie zbiegło się z kradzieżą cennych dzieł Boticellego z galerii. Siłą rzeczy dziewczyna stała się jedną z głównych podejrzanych w śledztwie, tym bardziej, że po powrocie wygląda jak zupełnie nowy człowiek – nie kuleje, jest o wiele szczuplejsza i piękniejsza. Okazuje się, że bohaterka uwikłała się w znacznie poważniejszą sprawę, a pomocą może jej służyć jedynie tajemniczy wybawca, William.

Podobało mi się pochodzenie mężczyzny i jego znajomości. Wtręty o obrazach Boticellego, o Dantem, Machiavellim, Stokerze dodawały lekturze smaczku i uczyniły z niej – miast płytkiej powieści wampirycznej – ciekawą przygodę intertekstualną. Interesujące było ludzkie życie Williama i czasy, w których żył, które uczyniły z niego erudytę i znawcę Pisma Świętego biegle posługującego się łaciną oraz specjalistę od najwybitniejszych dzieł sztuki. Chwała autorowi również za to, że jego książka nie epatuje seksem i rozbuchanym erotyzmem. Owszem, ten w przypadku sagi o wampirach jest nieunikniony, bo stanowi element natury tychże, jednak autor pokazał jak można smacznie i mądrze zaprezentować rzeczywistość często skupiającą się właśnie na scenach łóżkowych, które stanową dominantę kompozycyjną. U Reydana na szczęście jest to jedynie element poboczny, nieprzyćmiewający głównej osi fabularnej, stanowiący nieunikniony i niezbędny dodatek, czyniący z  opowieści miłosną grę.

Niczego nie można odmówić także językowi. Powieść napisana jest tak, by wciągnąć. Nie ma w niej zbędnych opisów spowalniających akcję, sceneria zmienia się co rusz, podobnie jak emocje i doznania głównych bohaterów. Jest nad czym się zastanowić, jest czemu się przyjrzeć, jest się czym pobawić.

Mądra powieść o wampirach? Macie ją przed sobą. Reynard rozpoczął serię będącą opowieścią o tym, co z  pozoru niemożliwe – uczuciu rodzącym się pomiędzy kaleką dziewczyną a niezdolnym do kochania i empatii Księciem Florencji. Ich spotkanie zmienia losy całego miasta, mieszając świat ludzi z przestrzenią ich koszmarów, a czytelnikom dostarczając wielu emocji.


Zapraszam do lektury. Premiera już 16 marca.

środa, 20 stycznia 2016

Amber - Gail McHugh




Amber to książka, która budzi tak skrajne emocje, że nie sposób podejść do niej z należytym obiektywizmem.

Opowiada historię dziewczyny, która mimo młodego wieku została tak bardzo doświadczona przez życie, że dziś chroni się przed każdą formą zaangażowania emocjonalnego, kompensując je seksem bez zobowiązań. Wychowywana była przez rodziców uzależnionych od narkotyków, którzy nie tylko ranili ją swoim nałogiem, ale także zginęli na jej oczach – ojciec zastrzelił matkę, po czym popełnił samobójstwo. Scena ta na zawsze wryła się w  młody i nieukształtowany jeszcze umysł dziewczyny. Dziś pragnie zacząć nowe życie – jako studentka w  miejscu, w którym  nikt nie zna jej przeszłości i demonów.

Niestety od początku nic nie idzie po jej myśli – potykając się, wpada wprost na kolana największego szkolnego przystojniaka i uwodziciela, Rydera, mającego opinię złego chłopaka, który całując ją kradnie jej serce. Parę chwil później z pomocą spieszy jej jego najlepszy przyjaciel oraz drugi szkolny obiekt westchnień – Brock, gentelman ratujący ją z opresji. Nie mija wiele czasu, gdy Amber uświadamia sobie, że z osoby niezdolnej do obdarzenia kogokolwiek uczuciem zamienia się w kobietę kochającą jednocześnie dwu mężczyzn. To z kolei sprowokuje ciąg dalszy jakiego nikt nie mógłby się spodziewać…


Mimo dobrze skrojonego zarysu fabularnego, w wielu miejscach razi i załamuje jej język – chwilami jak u Greya. Skoncentrowany jest on przede wszystkim wokół seksu traktowanego jako zaspokojenie podstawowych żądz seksualnych ukierunkowanych na dowolnego, względnie atrakcyjnego przedstawiciela płci przeciwnej (w większości), sceny w prawdziwie amerykańskim stylu. Przy wielu fragmentach zastanawiałam się: czy nastolatkowie naprawdę myślą w  ten sposób? Czy dialogi, które czytałam nierzadko z obrzydzeniem są standardem u dzisiejszej młodzieży? Nie wiem, do głów nie wejdę, mam jedynie świadomość, że dla mnie, mimo braku przesadnej pruderii, były w  książce momenty niestrawne: wulgarne, epatujące erotyzmem, zwierzęcością, nieważne czy pisane z  perspektywy dziewczyny czy chłopaka. Co bardziej irytujące, sformułowania typu (cytat oryginalny) „dochodzę tak mocno, że chyba deformuję mu twarz” zestawione są tu z czułostkami rzędu „brzoskwinko” czy „bursztynowa królewno”, które w takim kontekście jawią się jako infantylne, niestosowne i zupełnie nie na miejscu, wychodzące z gardła schizofrenika.

Mimo porażki językowej to opowieść emocjonująca, generująca sprzeczne uczucia, sprawiająca, że jej lektura staje się – chcąc, nie chcąc – niezapomniana. Z  całą pewnością trafi do nastolatków czy też młodych dorosłych coraz częściej zmagających się z  podobnymi sytuacjami.



Emocjonalny wulkan, który kipiąc, pozostawia czytelnika w oczekiwaniu na wybuch mający nieuchronnie nadejść. Odbiorca, mimo realnego zagrożenia, nie będzie potrafił oderwać się od lektury, narażając się na poważną w skutkach uczuciową erupcję: będzie trawiony to niezrozumieniem, to zniesmaczeniem i gniewem na niesprawiedliwość losu, to współczuciem i współodczuwaniem cierpienia wraz z bohaterami, to wreszcie radością z ich szczęścia. Prawdziwa jazda bez trzymanki, kolejka, z której po starcie nie da się już wysiąść – nawet jeśli często ma się na to ochotę. 


Inne książki Gail McHugh:


Premiera 3 lutego.

piątek, 25 września 2015

Pulse – Gail McHugh


Nie będę ukrywać, że podobało mi się znacznie mniej niż Collide. Czuję pewne rozczarowanie, bo lektura poprzedniego tomu rozochociła mnie mocno, mimo że powoli zaczynam czuć przesyt podobnymi opowieściami i chyba należy mi się ucieczka w inny gatunek. Pulse daleki jest od emocji pierwszej części, brakuje tego wulkanu energii, siły wybuchającego uczucia. Jest jedynie… nuda?
Przeczytałam ją nad wyraz szybko, jednak równie prędko rozstałam się z bohaterami i zanurzyłam nos w innej książce.  Nie znaczy to jednak, że jest że – jest po prostu poniżej oczekiwań.

Gavin, mimo poświęcenia ze strony Emily, wciąż dąży do autodestrukcji. Mało tego – on sieje zniszczenie wszędzie, gdzie się pojawi, aż strach byłoby podobną osobę spotkać na swojej drodze. Kobieta musi podjąć rozpaczliwą decyzję – próbować ratować ukochanego przed nim samym, nie mając żadnej gwarancji na powodzenie swojej misji lub też zapomnieć o nim i wrócić do swojego dawnego życia, które tak właściwie przestało istnieć. Decyzja byłaby może prostsza, gdyby nie niepewność towarzysząca bohaterce – tak do końca nie jest ona przekonana o uczuciach Gavina – bo ten manifestuje je w bardzo dziwny dla niej sposób. Tak właściwie losy tej dwójki to ciągłe miotanie się – rozpaczliwa próba stworzenia związku, wydobycia z siebie choć krztyny siły i wiary w uczucie, a przy tym bezustanne zmaganie się z trudami życia, które bohaterów nie oszczędza ani trochę. Wydaje się wręcz, że pisane jest im trwałe rozstanie i życie w cierpieniu.

Choć zdawać by się mogło, ze emocji  nie brakuje, funkcjonują one jedynie na poziomie fabularnym, nie mają mocy przedostania się do z kartek do emocjonalności czytelnika – zupełnie inaczej niż było to w Collide. Tam gdy cierpiał Gavin, cierpieliśmy my; gdy płakała Emily, łzy ciurkiem ciekły nam po policzkach. Tutaj brakuje tej jedności i intensywności, mimo ogromnego ładunku emocjonalnego zawartego w treści, odbiór jest znacznie spokojniejszy, może dlatego, że wyczuwamy dobry finał. Owszem, odczytujemy wachlarz złożonych uczuć na poziomie intelektualnym, ale… przecież nie o to chodzi w emocjach.

Oczywiście jest także dużo scen łóżkowych ze „szmeksownym” Gavinem, które to epizody tej jesieni mogą rozpalić co niektóre czytelniczki do czerwoności.

Powieść ratuje finał – jest na co poczekać, bo staje się on doskonałym triumfem dobrego nad złym. Nie mogę także odmówić autorce talentu do tworzenia plastycznych i działających na wyobraźnię opisów.

To książka, która rewelacyjnie sprawdzi się w chłodniejsze dni – rozgrzeje Was od środka, zapewni sporą dawkę emocji, zagwarantuje szybko płynący czas przy lekturze i nie będzie wymagać dodatkowych źródeł ciepła z zewnątrz – powieść wygeneruje odpowiednią temperaturę sama.



Premiera 7 października.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Marzenie Łucji – Dorota Gąsiorowska


Marzenie Łucji to druga część serii dotyczącej losów tytułowej bohaterki. Kontynuacja utrzymana na bardzo dobrym poziomie, na tyle, bym ponownie mogła podkreślić, że wśród lekkich czytadeł to książka wyróżniająca się jakością i dobrym rozegraniem tematu.

Łucja szykuje się do ślubu z Tomaszem. Już od roku wspólnie wychowują jego córkę, tworząc szczęśliwą rodzinę. Wydaje się, że ich związkowi nic nie może zagrozić, jednak kobieta ma przeczucie, że wyjazd na miesięczną trasę koncertową do Włoch położy się cieniem na ich relacji.

Nie pomyliła się – Tomek, który swoją poprzednią partnerkę utracił przez nadmierne zaangażowanie w muzykę, tym razem znów się zatraca. Dzwoni coraz rzadziej, a jego telefonu stają się coraz bardziej zdystansowana. Lęk Łucji wzmaga informacja o tajemniczej piękności, towarzyszącej jej przyszłemu mężowi w  trasie.

W  czasie gdy ten wyjechał do Włoch, do Polski z  tegoż kraju przyjechał Luca – znajomy Tomka, malarz, pragnący odnaleźć zgubione natchnienie. Pomóc ma mu w ty pobyt w Różanach i… malowanie Łucji. Kobiecie trudno będzie się oprzeć przystojnemu Włochowi…

Na tym jednak perypetie się nie kończą: będzie jeszcze dawno niewidziany przez Łucję ojciec i wiele innych problemów oraz rozterek, przed którymi stanie główna bohaterka.

Czytelnik z zainteresowaniem śledzi jej losy i obserwuje jak kobieta radzi sobie z trudną sytuacją, w  jakiej niewątpliwie się znalazła. Lekturze towarzyszy jednak nieustanne przeczucie, że wszystko zakończy się dobrze, a cały proces czytania przypomina spotkanie z  serdeczną przyjaciółką: niemalże czuje się zapach i smak świeżo zaparzonej herbaty wypijanej na ganku i słyszy niekończące się rozmowy…

Warta poznania powieść, szczególnie dla entuzjastów ciepłych historii, nad którymi unosi się duch miłości, przebaczenia, harmonii, porządkowania wnętrza i relacji z innymi. Urokliwa, ujmująca opowieść, do której chętnie będę wracać i którą z  ochotą będę polecać innym kobietom, bo to głównie im jest dedykowana.

Premiera 26 sierpnia.


Obietnica Łucji



czwartek, 6 sierpnia 2015

Zbrodnia w szkarłacie - Katarzyna Kwiatkowska

Katarzyna Kwiatkowska to chyba jedna z najbardziej pożądanych pisarek kryminałów retro ostatnich czasów. W kręgu jej zainteresowań znajdują się tereny zaboru pruskiego przełomu wieków XIX i XX i to właśnie tym czasom poświęca swą powieść.

Jak to dobry kryminał retro – jest porządną dawką morderstwa i śledztwa, z domieszką fantastycznie opowiedzianej historii czasów powstania Związku Ziemian. A podejrzanych tutaj nie zliczycie!

Kwiatkowska zabiera nas do roku 1900, kiedy to w  dworze Jezierskich trwają przygotowania do ślubu Heleny, córki właścicieli posiadłości Jeziory.

W  tym czasie Jan Morawski poszukuje zaginionego i nigdy przez nikogo nieodnalezionego skarbu dziadka, w którego istnienie zaczęto już wątpić. Odnalezienie go byłoby dla rodziny prawdziwym ratunkiem, bowiem jej sytuacja finansowa nie jest godna pozazdroszczenia: grozi im nie tylko bankructwo, ale także utrata dworu i tym samym szacunku, jakim Jezierscy byli darzeni.

Jakby kłopotów było mało, na parę dni przed ślubem, w Jeziorach zostaje zamordowany człowiek. Podejrzanych nie brakuje – wszyscy brani są pod lupę, bowiem każdy miał doskonały motyw, by zabić Józefa Szulca mającego przejąć rodzinny majątek. Morawski dzieli swoje zainteresowania między poszukiwanie skarbu, a poszukiwanie mordercy. Śledztwo prowadzi także wymiar sprawiedliwości – niechciany, bo to właśnie pruski zaborca ma teraz przejąć posiadłość i okryć rodzinę hańbą.

Kwiatkowska to nazwisko do zapamiętania – tak sprawnie napisanego kryminału retro faktycznie dawno nie było – ze skomplikowaną intrygą, oddaniem historycznych realiów i konfliktów, znakomicie umotywowaną paletą podejrzanych, ze szczyptą ironii i wyprowadzaniem czytelnika w  pole. Ponadto autorka z wielką starannością zadbała o koloryt lokalny – gwara poznańska spotykana jest tu na każdym kroku, dzięki czemu powieść zyskuje na autentyczności i wartości.

To czwarta część cyklu, ale właściwie nie sposób tego orzec – nie czytałam poprzednich, ba! Dotąd nie miałam świadomości ich istnienia i wcale nie czuję się przez to uboższa. Nadrobię, ale świadczę, że nie ma konieczności poznawania wcześniejszych dla zrozumienia tego.

Do obowiązkowej lektury!

Premiera książki 12 sierpnia.


poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Jeśli się odnajdziemy, kotku - Wioletta Sawicka

Anna i Patryk wciąż mają pod górkę.

Ona w końcu ostatecznie zdecydowała się na rozstanie, on wciąż nie może się z  tym pogodzić, zadręczając ją esemesami, odwiedzinami, telefonami. 

Gdy w  końcu oświecony rozmowami z najbliższymi postanawia na jakiś czas zniknąć z  jej życia, bohaterka dostrzega jak bardzo wciąż jej na nim zależy i jak trudno pogodzić jej się z rozstaniem.
Trzecia część cyklu poświęconego ich historii to tak naprawdę zapis codzienności dwójki miotających się ludzi: i chcą być razem, i nie umieją się dogadać. A gdy już oboje chcą jednocześnie, to nagle jedno drugiego przyłapuje w  dwuznacznej sytuacji i nie czekając na wyjaśnienia rzuca się w  ramiona innego. Zawirowaniom zdaje się nie być końca, kolejne rozterki mnożą się zaskakująco prędko – i to nie tylko w  życiu głównych bohaterów, ale także ich bliskich. W codzienności wszystkich pojawia się mała Amelka - córka Małgosi i Witka, która - jak to małe dzieci mają w zwyczaju – zupełnie zamiesza życiem tych dwojga.

Tom ten przeznaczony jest jedynie dla tych, którzy znają już historię Anny i Patryka z poprzednich części. Bez tego lektury nie doradzam, bowiem będzie ona w  większości niezrozumiała – jest ona jedynie ostatecznym rozwiązaniem kwestii rozpoczętych wcześniej, zwieńczeniem trylogii o dwójce młodych ludzi, z których jedno chce oprócz wychowywania dzieci postawić na karierę, a drugie zupełnie tego nie rozumie, zaślepione przez zaborczość. 

Utrzymana w takim samym stylu, napisana na bliźniaczym poziomie jak poprzednie, do polecenia dla entuzjastów kobiecej literatury obyczajowej, w  którym śledzi się losy młodych zakochanych i zagubionych ludzi. 

Wyjdziesz za mnie, kotku? / Będzie dobrze, kotku
Premiera 04.08.2015

Zainteresowani? Jeśli tak - znów apeluję o czujność;) Będzie rozdanie tej i poprzedniej części.
Jak szaleć, to szaleć!

piątek, 3 kwietnia 2015

Uczmy się na błędach. Cudzych. (Na błędach! Poradnik-odradnik – Paulina Młynarska)




Na błędach! Poradnik-odradnik Pauliny Młynarskiej, to – jak sugeruje sam tytuł – książka dwuczęściowa. Do jej lektury zachęciły mnie bardzo miłe wspomnienia z publikacji napisanej przez autorkę wspólnie z  Dorotą Wellman Kalendarzyka niemałżeńskiego.  Tam wydała mi się ona osobą o wielkiej życiowej mądrości, od której można wiele zaczerpnąć, wiele się nauczyć.

I taką formę – nauki czy też raczej przestrogi – przybiera poniekąd jej najnowsza książka. Jej budowa jasno wskazuje na to, co znajduje się wewnątrz. 

Pierwsza, „jasna” strona, to poradnik, a w  nim przykład życiowych fuksów Młynarskiej ze szczegółowym ich omówieniem. W  części tej autorka dzieli się swoimi życiowymi powodzeniami, radzi co robić, by przeżyć swoje życie równie obficie i w pełni.


Druga, „ciemna” strona książki, to z  kolei odradnik, a więc lista nieudolności, nieszczęść, złych wydarzeń i koincydencji w życiu pisarki. Co ciekawe – to co stanowiło fuks dziennikarki, było jednocześnie jej pechem – i tak wielokrotnie. Takie zarysowanie życia pokazuje, że wiele zależy od naszego spojrzenia na własną tożsamość i to, co nas spotyka: to, co dobre, może być jednocześnie złe, a to, co złe, może równocześnie nieść jakieś dobro. Świetne, racjonalne podejście. 


Nie była to dla mnie lektura komfortowa – w  wielu, naprawdę wielu punktach mój światopogląd nie styka się ze światopoglądem Młynarskiej. Choć w  kilku miejscach się z  nią zgadzam, w  ogólnym rozrachunku wiem, że nigdy byśmy się nie dogadały: pomijam już różnicę wieku (która w  wielu miejscach była znacząca, bo o problemach z  dziećmi póki co nic mi nie wiadomo), lecz właśnie kwestię radykalnych różnic w kwestii fundamentalnych spraw, takich jak aborcja, religia itd.
Nie chodzi o to, że czytanie wypowiedzi osób, z  którymi się nie zgadzam jest dla mnie przykre – nie jest, z  tym stykam się na co dzień, nie jest to dla mnie żadne novum, nic dziwnego, nic, co wprawiałoby mnie w  zakłopotanie, nic niekomfortowego – raczej standard.

To w  formie było coś, co budziło moją niechęć – być może właśnie zbytnie nagromadzenie spraw, o których jeśli nie chcę, czytać wcale nie muszę, lecz trudno byłoby je ominąć bez konieczności opuszczania sporych ustępów tekstu. Przeczytałam tę książkę niezwykle szybko, ale też niewiele z  niej we mnie pozostało: tym, co na pewno udało się Młynarskiej to zachęta do podróżowania, samorealizacji, doceniania swoich potrzeb, dzielenia się obowiązkami, wielokrotnego zastanawiania się zamiast podejmowania pochopnych decyzji w ważkich kwestiach.

Myślę, że książkę tę o wiele bardziej docenią rówieśniczki autorki – dla mnie zbyt wiele było tu kwestii, których póki co nie rozumiem, nie są one moimi problemami, nie jestem w  stanie się do nich ustosunkować. Zdarzały się już w  moim czytaniu podobne sytuacje, ale wówczas autor(ka) zawsze potrafiła pisać w  taki sposób, by dotrzeć do kilku pokoleń, nie tylko swoich równolatek. W  przypadku tej pozycji jednak, powinna się pojawić gwiazdka informująca o docelowej grupie odbiorców.

Dla mnie – bez zachwytu.
Premiera 7 kwietnia.