Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Londyn. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Londyn. Pokaż wszystkie posty

sobota, 12 listopada 2016

Muza - Jessie Burton



Muza Jessie Burton, to jedna z najbardziej intrygujących książek ostatnich miesięcy. Podobnie jak wcześniej w Miniaturzystce, także i tu autorka pokazuje, jak wielkim talentem pisarskim została obdarowana i jak świetnie potrafi z niego skorzystać, ku niewątpliwej uciesze czytelników.

Narracja prowadzona jest dwutorowo – pierwsza perspektywa to lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku, kiedy to do renomowanej galerii sztuki Instytutu Skeltona w Londynie trafia tajemniczy obraz niepewnej proweniencji. Przedstawia on lwa oraz dwie młode kobiety, z których jedna trzyma odciętą głowę swojej siostry. Dzieło to przekazał pewien młody człowiek, w którego rodzinie płótno znajdowało się – jak sam twierdzi – od zawsze. Szybko okazuje się, że wyszło ono spod pędzla młodego hiszpańskiego artysty z początku lat czterdziestych – Izaaka Roblesa – zaginionego podczas II wojny światowej. Dotąd świat zobaczyć mógł trzy jego dzieła – Rufina i lew może być czwartym, rzucającym zupełnie nowe światło na pozostały dorobek malarski twórcy. W tym samym czasie, w którym obraz trafia do galerii, pracująca w niej czarnoskóra maszynistka i niespełniona pisarka zmagająca się z rasizmem – Odelle Bastien – trafia na zagadkowy trop prowadzący aż do Andaluzji roku 1936.

W tamtych właśnie czasach prowadzona jest druga linia narracyjna. Oto Harald Schloss, marszand pośredniczący w handlu największymi dziełami owych czasów, staje przed szansą sprzedaży obrazu – jak mu się wydaje – wybitnego, choć początkującego Roblesa. Jego twórczość jednak, spowija więcej mroku i tajemnic, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Prawdę znają jedynie nieliczni, a po latach próbuje jej dociec także Odelle, niestrudzenie poszukująca sprawiedliwości. Losy wszystkich bohaterów zapętlają się, po to, by ostatecznie połączyć się jedno – w  kompletny i fascynujący obraz.

Burton bardzo umiejętnie wprowadza atmosferę tajemniczości, tworząc nastrój sprzyjający lekturze niespiesznej i, paradoksalnie, pospiesznej – jednocześnie bowiem chcemy czytać jak najprędzej, by odkryć wszystkie sekrety, ale też jak najwolniej, by niczego nie uronić ani Londynu lat czterdziestych i siedemdziesiątych nie opuszczać. Akcja zagęszcza się z rozdziału na rozdział i gdy już wydaje nam się, że jesteśmy blisko uchwycenia sedna, prawda po raz kolejny się wymyka, mile łechtając czytelnicze ambicje odkrycia wszystkich kart.

Autorka wspaniale zarysowała nie tylko zasady i konszachty panujące w artystycznym światku, ale także wewnętrzne przeżycia bohaterów – ich rozterki, troski, pasje, wątpliwości, pragnienia i trudności stojące na drodze do ich spełnienia.

Jestem całkowicie urzeczona. Muza jest książką, którą trawi się jeszcze długo po lekturze, a zaczyna w pełni doceniać dopiero po przewróceniu ostatniej strony. Takie powieści lubię najbardziej i na takie czekam z utęsknieniem. 

Szczerze polecam!


Premiera 24 listopada.


Recenzja Miniaturzystki - klik

piątek, 19 czerwca 2015

Tulipanowy wirus – Danielle Hermans



Jeśli wydaje Wam się, że to, co zostało rozpoczęte w  XVII wieku nie ma wpływu na to, co dzieje się dziś i nie znajduje swojej kontynuacji, szczególnie jeśli idzie o pieniądze, jesteście w  błędzie.

W Holandii Anno Domini 1936, Wouter Winckel – szanowany, znany i ceniony handlarz tulipanami został znaleziony martwy w  swojej gospodzie. Do opinii publicznej przedostała się informacja o morderstwie będącym konsekwencją nadmiernej wolności słowa, objawiającej się krytyką religii, której denat sobie nie szczędził. Tym bardziej, że ofiara miała wepchnięty w  usta antyreligijny pamflet własnego autorstwa. Niewielu wiedziało, że za zbrodnią stało coś więcej – Winckel bowiem był właścicielem najpiękniejszej i najokazalszej kolekcji tulipanów w  Zjednoczonej Republice Siedmiu Prowincji Niderlandzkich. Mało tego – posiadał on najbardziej pożądaną i niemożliwą do zdobycia cebulkę odmiany Semper Augustus, której istnienie przez wieki poddawano w  wątpliwość, a która istniała jedynie w  trzech egzemplarzach.

W  Londynie 2007 roku historia zatacza koło. Martwy zostaje znaleziony Frank Schoeller, który jeszcze przed zgonem zdołał przekazać siostrzeńcowi, który go znalazł wskazówkę dotyczącą morderstwa. Trzymając w dłoniach siedemnastowieczną księgę o tulipanach, wskazał na datę mającą być podpowiedzią do dalszych poszukiwań. Kazał także ukryć trzymane dzieło i przed nikim się nie zdradzić.

Alek do pomocy wybiera Damiana, przyjaciela, antykwariusza, który wraz z nim podąży siedemnastowiecznym szlakiem tulipanowym, by odnaleźć mordercę i odpowiedzieć na dręczące ich pytania o przeszłość Schoellera, którego – jak się okazuje – wcale nie znali.

Danielle Hermans popełniła naprawdę dobrą książkę – pełną zwrotów akcji, opartą na niezwykle frapującej tajemnicy, historii niesłychanie zajmującej i przekonującej. Tulipany stoją w  niej na pierwszym planie, udowadniając, jak wiele ludzie są skłonni zaryzykować i poświęcić dla pieniędzy, a nade wszystko – dla sławy. W  niej to arogancja, pycha, chciwość i marzenie o potędze ściera się z nauką, religią i dążeniem do prawdy. To połączenie ewokuje zagrożenie, którego nikt się nie domyśla.

Narracja prowadzona jest dwutorowo – z  perspektywy współczesności i XVII wieku. Te dwie przestrzenie narracyjne zostały wyróżnione w  szczególny sposób – poza oczywistymi nagłówkami sygnalizującymi czasy, których dotyczyć będą kolejne rozdziały, historie toczące się przed ponad trzystu laty zostały zapisane innym odcieniem czcionki – zastosowany tusz jest jaśniejszy, niby wypłowiały, niby starszy. Bardzo dobre rozwiązanie, z  którym spotykam się w  książce po raz pierwszy – Marginesy udowadniają, że mają nosa nawet do najdrobniejszych, pozornie nieistotnych szczegółów – brawo!


Polecam – czyta się świetnie, wydanie dodatkowo podkreśla wartość publikacji, a sama historia – zwłaszcza dla fanów tejże – nadaje powieści smaczku. Wciąga.

wtorek, 7 października 2014

Mała księżniczka- Frances Hodgson Burnett


Tytuł: Mała księżniczka
Autor: Frances Hodgson Burnett
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788323770633
Ilość stron: 291

Mała księżniczka, to moja ulubiona książka czasów dzieciństwa i wczesnego dorastania. Ja i Sara –  główna bohaterka –  spędziłyśmy ze sobą długie godziny, puszczając wodze fantazji i wzajemnie podnosząc się na duchu. Od tamtej pory żadna inna powieść nie miała tak silnego wpływu na moje postrzeganie rzeczywistości i przeżywanie codzienności. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że to Francis Hodgson Burnett ukształtowała moją wyobraźnię i nadała jej ostateczny kształt, pokazując jak ogromną moc mają marzenia i czarowanie nieraz trudnej rzeczywistości, czyniąc ją lżejszą i piękniejszą.
Moje stare wydanie tej ksiązki jest zaczytane i pewnie gdyby nie twarda oprawa, dawno temu nie byłoby czego po niej zbierać – tak często ją wertowałam, tak wiele razy zaglądałam jej pod okładkę, by albo czytać od nowa, albo wyłuskiwać najważniejsze dla mnie momenty.
Wydawnictwo Egmont, wypuszczając na rynek wznowienie tej powieści, uczyniło mnie podwójnie szczęśliwą – spełniło moje marzenie, umożliwiając kolejny raz powrót do moich najbarwniejszych czasów czytelniczych, a także dając mi szansę na nowe odczytanie tej powieści – tym razem z perspektywy lat i doświadczeń.
Fakt, że wracając do niej znów świat wokół zawirował, a ja znalazłam się w samym centrum wydarzeń, podkreśla jedynie jej uniwersalność i ponadczasowy charakter. To jedna z tych książek, które nie tracą na aktualności i w ogóle się nie starzeją.
Mała księżniczka traktuje o Sarze Brewe – niepoprawnie zamożnej dziewczynce, która z dnia na dzień staje się bezdomną sierotą. Gdy bohaterka trafia do londyńskiego pensjonatu dla dziewczyn, ma wszystko: kochającego ojca, pokaźny majątek, sympatię otocznia, a przy tym wszystkim zachowała skromność i pokorę. Jej największą siłą była życzliwość wobec innych, których zawsze traktowała równo. Swoją postawą szybko zjednała sobie większość koleżanek, jedynie u niektórych stając się obiektem kpin. Sympatią nie darzyła jej także właścicielka pensjonatu, która jedynie z wyrachowania i świadomości wpływów ojca Sary, godziła się na jej w miarę przyzwoite traktowanie.
Wszystko zmieniła jednak nagła śmierć mężczyzny, pozwalająca zarówno pannie Minchin, jak i kilku nieprzyjaznym Sarze dziewczynkom na pokazanie prawdziwego oblicza.
Nic jednak nie było w stanie złamać tej dziewczynki o ogromnym harcie ducha, zdolnej każdą niedogodność życia zastąpić lub obłaskawić tym, co wyobrażone. Mimo dramatycznej zmiany sytuacji życiowej, Sara wciąż pozostawała tą samą pogodną i serdeczną osobą, budzącą we mnie podziw i nieopisany szacunek.
Cudowny język, typowy jedynie dla klasycznych opowieści, pełen wdzięku, niezwykle plastyczny i współgrający z ogólnym przekazem książki, czyni tę publikację na tyle wyjątkową, by wracać do niej nie raz, lecz wielokrotnie. To opowieść chwytająca za serce, która nikogo nie pozostawi obojętnym. Baśń dla dorosłych, w której zwycięża dobro i miłość, stanowiące podstawę piramidy wartości.
Burnett nadała jej wymiar dydaktyczny: mimochodem uczy ona bowiem szacunku do każdego człowieka, bez względu na jego status społeczny czy materialny, pokazuje, że każdy ma równe prawa.
Mała księżniczka to przede wszystkim afirmacja marzeń, podkreślenie ich wartości nie tylko dla uatrakcyjniania sobie codzienności, ale też dla radzenia sobie z przeciwnościami losu.

Wspaniała, niezwykła, zachwycająca. Synonimy mogłabym jedynie mnożyć: tę książkę musicie przeczytać! I basta.

poniedziałek, 8 września 2014

Inicjały zbrodni – Sophie Hannah


Tytuł: Inicjały zbrodni
Autor: Sophie Hannah
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-05391-1
Ilość stron:
360
Cena:
30,40zł
Data premiery: 11 września 2014.

Niemalże 40 lat po premierze ostatnich przygód Poirota, na światowej scenie pojawia się kolejna powieść z udziałem tego detektywa wszech czasów. Spisaniem jego przygód zajął się nie kto inny, jak Sophie Hannach, wybrana do tego zadania przez spadkobierców Agaty Christie, zgodnie twierdzących, że nikt inny tak dobrze nie sprawdzi się jako kontynuator dokumentowania perypetii Małego Belga, jak uznana pisarka wychowana na kryminałach anglosaskiej autorki.
Także ja i wychowałam się na jej powieściach, zatem wieść o ponownym oddaniu głosu Poirotowi była dla mnie piorunująca – z miejsca pojawił się szereg obaw, ale i nadziei na świetne projekty literackie, które będą nie lada gratką dla fanów, ale też ogromnym hołdem złożonym samej autorce.
Sumiasty, czarny wąs, szare komórki zdolne rozwikłać dowolną zagadkę, wysokie poczucie własnej wartości, nieco irytujący ton i fenomenalny zmysł obserwacji, to cechy, które wyróżniają Poirota spośród innych detektywów. To one sprawiły, że wiele lat temu Mały Belg umościł się wygodnie w mojej głowie i ani myśli z niej wyjść.
A jego ani myślą opuścić przygody – gdy na emeryturze spędza wieczór w londyńskim hotelu, gdzie delektuje się smaczną kolacją, z miejsca zaangażowany zostaje do rozwiązania niełatwej, jak się okaże, sprawy. Pewna kobieta, której poruszenie mocno go zainteresowało, a wrodzona ciekawość nie pozwoliła pozostawić sprawy bez wyjaśnienia, wyznaje mu, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Mimo wyraźnego poruszenia, błaga detektywa, by nie próbował szukać mordercy, bo jej śmierć jest konieczna. Jej relacja stanowi tak mocno chaotyczną szarpaninę słowną, że detektywowi z trudem przychodzi wysunięcie z niej rozsądnych wniosków. Sprawa okazuje się tym bardziej osobliwa, że tego samego wieczoru, w innym hotelu, popełnione zostaje trzykrotne morderstwo, o którym wieść szybko dociera do mężczyzny. W ustach ofiar zabójca pozostawił spinki do mankietów z grawerem PJI. Tym razem, w dochodzeniu pomaga Poirotowi (choć powinno być odwrotnie) Catchpool, przedstawiciel Scotland Yardu.
Jaki związek mają ze sobą obie sprawy? Czy Poirotowi uda się rozwiązać zagadkę, zanim dojdzie do kolejnego morderstwa?
Na te pytania odpowiedzi poznacie dopiero, gdy wejrzycie tej książce pod okładkę, a zaręczam, że warto.

Jak poradziła sobie Hannah z tym ogromnym wyzwaniem jakim jest próba dorównania do poziomu Christie, by całość nie wypadła blado?
Muszę przyznać – doskonale.
Inicjały zbrodni, pomimo kilku odstępstw od charakterystycznego rytmu powieściowego Christie, jakim jest przede wszystkim długość historii (około 350 stron przy dużym formacie, podczas gdy u Christie było to około 250 stron) i rozbudowanie wątków, a także osadzenie w roli narratora Catchpoola, a nie jak było to dotąd – narratora wszechwiedzącego (nie ukrywam, że do formy narracji zastosowanej przez Hannah bardzo ciężko było się przyzwyczaić, a dodatkowo sprawiała ona, że ułuda czytania Christie zanikała – dość nieudany zabieg), są książką bardzo sprawnie napisaną, wierną rozwiązaniom fabularnym znanym z tekstów Królowej Kryminału i – gdyby nie owe niedopatrzenia (specjalne zastosowania?) – wręcz łudząco podobną do oryginału.
Spadkobiercy Christie nie pomylili się – Hannah to właściwa autorka, na właściwym miejscu.
Nic nie uroniła z pewności siebie, kultury osobistej, impertynencji i analitycznego umysłu Poirota, który lubował się w popisywaniu się swoją wiedzą i zdolnością od odkrywania prawdy, nawet tej najbardziej wymyślnej. W Inicjałach zbrodni czuć atmosferę znaną z książek Christie, namacalne jest podobieństwo postaci, a ewentualne różnice są niezauważalne i zupełnie bez znaczenia. To wręcz lustrzane odbicie, które jednak w pewien sposób zostało zniekształcone – skazą na powieści jest bowiem jednocześnie jej najmocniejsza strona… Poirot. Autorka tak silnie chciała oddać jego najbardziej charakterystyczne cechy, że w którymś momencie miarka się przebrała, sprawiając, że detektyw –  dotąd irytujący jedynie dla innych bohaterów – teraz stał się  denerwujący także dla czytelników. Uwielbiałam tę zarozumiałość Poirota i jego wrodzoną  nieomylność, u Hannach zaś mocno mnie ona drażniła, sprawiała, że Poirot wydawał się… sztuczny, nieswój, obcy i przesadzony.
Cieszę się, że wydawcy zachowali charakterystyczne logo znane z niemalże wszystkich wydań książek o Poirocie, choć przyznaję, że nieco mylące jest wyolbrzymienie jej nazwiska na niekorzyść prawowitej autorki, ale marketingowo to zdecydowanie jasne i – jak sądzę – najlepsze rozwiązanie. Sprawi jednak, że Hannah nie będzie oceniania jako samodzielna autorka, a jako naśladowczyni – dla jednym mniej, dla innych bardziej wiarygodna.
Z niecierpliwością oczekuję kolejnych przygód Poirota, a Was zachęcam do szybkiego odwiedzenia księgarni i zrobienia miejsca na półkach – będzie Wam w najbliższym czasie potrzebne, zwłaszcza, że format znacząco wybiega od formatu książek samej Christie;)





środa, 16 lipca 2014

Ukryta brama – Eva Völler


Tytuł: Ukryta brama
Autor: Eva Völler
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788323770268
Ilość stron: 448

Ukryta brama to już trzeci tom przygód zakochanych w sobie podróżników w czasie – Anny i Sebastiana. Młoda para, mając za sobą udane misje ocalania biegu historii w Wenecji i Paryżu, tym razem trafia do XIX-wiecznego Londynu, by tam praktycznie bez żadnych wskazówek, zapobiec katastrofie, której ogromu nie mogli się domyślać.
Brak sugestii co do celu i rodzaju misji, miał być dla bohaterów ochroną – był to bowiem najniebezpieczniejszy z ich dotychczasowych przeskoków w czasie, mogący przebiec niepomyślnie jeśli tylko para wiedziałaby zbyt wiele na temat tego, czemu mają zapobiec i jak to zrobić.
O ważkości ich misji, świadczyć mógł status społeczny zapewniony im w Londynie – konto bohaterów wypełniono ogromnym majątkiem, przygotowano dla nich potężną rezydencję z mnogością służby, a ich samych przedstawiono jako parę rodzeństwa wracającą z Indii Zachodnich, gdzie na wielkich plantacjach dorobili się horrendalnego majątku. Podobne zaplecze nigdy wcześniej nie stało się ich udziałem – dotąd wysyłający ich na misje starali się możliwie jak najbardziej obniżyć koszty. Tym razem gra toczyła się o najwyższą stawkę, dołożono zatem wszelkich starań, by wszystko przebiegło w niej pomyślnie i bez jakichkolwiek, chociażby najmniejszych, przeszkód.
Tym, co ściągnęło ich do Londynu była próba zniszczenia wszystkich bram czasu przez jednego ze Strażników, który chciał zapewnić sobie własny przebieg historii w wybranej epoce i niepodzielną władzę nad światem. Zadaniem bohaterów będzie zatem rozpoznanie zdrajcy i powstrzymanie go przed szerzeniem dzieła zniszczenia. Niestety sprawy nie ułatwia ani utracony przez Annę dar wyczuwania niebezpieczeństwa, ani zbyt natarczywi adoratorzy, którym podróżnicy nie mogą zaufać, bojąc się, że wśród nich znajdują się wrogowie, starający się uśpić ich czujność.
Jedyne czym mogą kierować się Anna i Sebastian to instynkt, który jednak nie zawsze prowadzi ich we właściwym kierunku.

Ukryta brama niczym mnie nie zaskoczyła – stanowi dobrą kontynuację serii, którą polubiłam na tyle, by bez obiekcji sięgać po każdy kolejny tom. Tym razem jednak, odczuwałam już jednak pewne znużenie, spowodowane bardzo schematycznie budowaną fabułą – brakuje tutaj zaskoczeń i twistów fabularnych, brakuje niepewności, choć na pewno nie emocji. To powieść przygodowa, która zmierza do jasnego zakończenia, które nigdy nie zostaje zawieszone i nieodgadnione. W prozie autorki cenię sobie wprowadzanie do akcji postaci autentycznych i podkoloryzowanie ich życiorysów, sugerujące, że ich rola w historii była większa niż można by przypuszczać. Tym razem Völler wplotła w narrację Turnera i Stephensona – wybitne postaci swoich czasów – i nadała ich talentom zupełnie nowego znaczenia. Tym co również zwróciło moją uwagę, był znaczny przeskok czasowy – trzecia część nie rozpoczyna się bezpośrednio po zamknięciu poprzedniej, lecz wychyla się dalej: dzięki temu zabiegowi nie jesteśmy już świadkami świeżego związku głównych bohaterów, lecz związku z trzyletnim stażem, który ze strony na stronę staje się coraz poważniejszy.

Polecam lekturę fanom serii Poza czasem. Nie jest może tak rewelacyjna jak poprzednia, ale wciąż smaczna.

Recenzje poprzednich tomów:
http://shczooreczek.blogspot.com/2012/12/magiczna-gondola-eva-voller.html?q=voller

http://shczooreczek.blogspot.com/2013/07/zoty-most-eva-voller.html?q=voller 

piątek, 14 marca 2014

Gra o miłość – Eve Edwards


Tytuł: Gra o miłlość
Autor: Eve Edwards
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788323770121
Ilość stron: 296

Eve Edward i jej saga o losach rodu Lacey uwiodła wielu. Rozpoczęta świetną Alchemią miłości, kontynuowana nieco słabszymi Demonami miłości, teraz zatrzymuje się na Grze o miłość.
Historia zarchiwowana w tej książce, dotyka dwu młodych ludzi, pochodzących z dramatycznie różnych światów.
Ona - młodziutka Mercy Hart, wychowana została przez kochającego, aczkolwiek rygorystycznego i bardzo konsekwentnego w swej pobożności ojca. Jej rodzina posiada dość znaczny majątek i cieszy się wielkim poważaniem, uchodząc za prawych i bogobojnych.
On - syn z nieprawego łoża zmarłego hrabiego Dorset, spełnia swe marzenia jako aktor.
Gdy ich drogi się splatają, wiadomo, że nie będzie łatwo – nie dość, że młodzi będą musieli poradzić sobie z oporem ojca Mercy, z wielką dezaprobatą, myślącym o teatrze, a także z konwenansami i ogromną przepaścią społeczną, to jeszcze na drodze ku ich szczęściu stanie fala aresztowań ludzi podejrzanych o konszachty, mające na celu zamach stanu.
Mercy stanie przed trudnym wyborem: wyrzeczeniem się miłości do Kita lub też wyrzeczeniem się nazwiska i majątku. Każda z decyzji spowoduje jej niespełnienie i nieszczęście w innym punkcie, jej zadaniem zaś będzie oszacowanie, który wybór przyniesie najmniej szkód.
Edwards po raz kolejny maluje słowami barwny świat Londynu czasu Tudorów, w którym co rusz spotykały się światy biedy i bogactwa, purytanizmu i rozwiązłości, dobra i zła, które oddziałując na siebie miały moc zmieniania rzeczywistości. Autorka czaruje biegłością opisu, podsuwając pod nos czytelnika chyba najlepszą (choć mocno konkuruje o palmę pierwszeństwa z Alchemią miłości) z dotychczasowych części – niezwykle ciepłą i choć znowuż naiwną (czy ludzie w tamtych czasach naprawdę kochali już po pierwszym spojrzeniu i od niego uzależniali resztę życia? Jakież to słodko prostoduszne!), to wcale nie przesadzoną i niebywale miłą (tak, to dobre słowo) w odbiorze.
Ujęcie w tytule słowa „gra” ma podwójne dno – nie dość, że bohaterowie podejmują walkę, grę o uczucie, w której stawką jest jego spełnienie, to jeszcze oboje zaczynają pałać do siebie miłością właśnie podczas gry – na lutni, równie subtelnie wplecionej w okładkę, skądinąd bardzo atrakcyjną. Nie sposób pominąć także gry, którą para się Kit.
Tytuł otwiera zatem co najmniej trzy furtki interpretacyjne, konsekwentnie w całej serii obudowując słowo „miłość” innym, typowym dla przebiegu fabuły.
Choć po Edwards sięgam już ślepo, gdy mam ochotę na romans historyczny, autorka kupiła mnie także za sprawą jednej z postaci, którą zgrabnie włączyła w akcję powieści, dając jej epizodyczną rolę. Mówię oczywiście o Szekspirze, tutaj jeszcze niewiele znaczącym Willu, aktorzynie, próbującym swoich sił w pisaniu, uznawanym przez żonę za głupka bez wiedzy i doświadczenia. Śledzenie jego literackiego raczkowania, choć jedynie migoczącego gdzieś w tle, było doświadczeniem nader ciekawym.

Co tu dużo kryć, lubię Edwards i jej barwne postaci, ot co.

____________
Poprzednie tomy (recenzja po kliknięciu):

http://shczooreczek.blogspot.com/2013/09/alchemia-miosci-eve-edwards.html
http://shczooreczek.blogspot.com/2014/01/demony-miosci-eve-edwards.html




poniedziałek, 17 lutego 2014

Czwartki w parku – Hilary Boyd


Tytuł: Czwartki w parku
Autor: Hilary Boyd
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 9788308052754
Ilość stron: 400
Cena: 34,90 zł

Miłość nic sobie nie robi z wieku i czasu: przychodzi i odchodzi kiedy tylko chce. Do jednego serca puka gdy te dopiero zaczyna dojrzewać, do innego gdy targane jest już niepokojami dorosłości, a nieraz również i wieku średniego. Zakochują się młodzi, dojrzali i starzy – ci ostatni przekreślając tym samym starość, która nie istnieje dla osób kochających i kochanych.


Jeanie Lawson zbliża się właśnie do sześćdziesiątki, jednak wcale nie czuje się staro. Prowadzi sklep ze zdrową żywnością, spełnia się i odnajduje wiele radości z dni spędzanych z wnuczką, Ellie. Niestety, w oczach bliskich jest już panią w starszym wieku, która powinna zachowywać się stosownie do swojego wieku: zrezygnować z pracy zawodowej, przenieść się do domku na wieść i tam spędzić spokojną starość.
Nikt jednak nie bierze pod uwagę jej własnych pragnień, które znacznie odbiegają od narzucanych jej ról.
Gdy dziesięć lat wcześniej jej mąż, George, bez słowa wyjaśnienia wyszedł z ich wspólnej sypialni, by już nigdy do niej nie wrócić, w Jeannie doszło do rozłamu. Stopniowo przyzwyczajała się do samotniczego, aktywnego życia, w którym mąż pełnił jedynie apodyktycznego kontrolera, szczególnie od momentu przejścia na emeryturę.
Bohaterka zgadzała się na wszystko, do czego zmuszali ją bliscy, za nic sobie mający jej zdanie. Rezygnowała z własnego szczęścia, przyzwyczajona do bylejakości i miałkości życia. W oczach innych jej małżeństwo uchodziło za idealne, była to jednak gra pozorów, która ukrywała prawdziwą martwotę związku, istniejącego już tylko formalnie.

Wszystko zmieniło się, gdy pewnego czwartkowego popołudnia poznała w parku dojrzałego mężczyznę, z którym mimo początkowych oporów połączyła ja wielka zażyłość. Obcy sobie ludzie zaczęli się sobie zwierzać, opowiadać najtrudniejsze i najgłębiej skrywane sekty, obdarzyli się zaufaniem, jakie żadne z nich od dawna nie doświadczyło.
Ray dawał jej poczucie bezpieczeństwa, wysłuchiwał jej i szanował jej zdanie, nie nazywał jej, jak większość „staruszką”, lecz podobnie jak ona chciał jeszcze czerpać z życia garściami, wcale nie przystając na społeczne konwenanse i próby wtłoczenia go w rolę dziadka bez praw do marzeń.
Oboje byli zranieni, dlatego do swojej znajomości podchodzili z wielką ostrożnością, co jednak wcale nie sprawiało, że uczucie słabło.
Każde czwartkowe popołudnie spędzane wraz z wnukami w parku, było dla nich czasem szczególnie upodobanym w ciągu całego tygodnia. Z czasem przenieśli swoją znajomość także i w inne miejsca…

Jeśli kiedykolwiek wydawało Wam się, że dojrzali ludzie, którzy nagle się zakochują są śmieszni lub niepoważni – nigdy chyba nie byliście prawdziwie zakochani i nie wiecie, jak nieokiełznana to siła.
Kto powiedział, że ludzie sześćdziesięcioletni nie mają już prawa kochać, mają jedynie tkwić w nieszczęśliwych związkach i realizować oczekiwania społeczne?
Czwartki w parku, to książka, która udowadnia, że miłość możliwa jest w każdym wieku i przeżywa się ją niemalże tak samo – metryki nie mają znaczenia dla uczuć, ważni są ludzie oraz ich pragnienia szczęścia i wzajemności.
Hilary Boyd stworzyła ciepłą powieść o uczuciu przekraczającym granice wieku. Zarysowała bohaterów dojrzałych, stłamszonych przez trudne relacje, rezygnujących z siebie dla innych i dla świętego spokoju, którzy w obliczu niespodziewanego uczucia przemieniają się w pełnych życia, gotowych na zmiany ludzi.  Ich czwartków w parku życzę każdemu – bez względu na wiek!

czwartek, 3 maja 2012

Londyńczycy – Ewa Winnicka

Londyńczycy, to termin odnoszący się do osób urodzonych lub wychowanych w Londynie.
Wraz ze wzrostem imigracji termin ten też określa się w regionie Wielki Londyn.
Ewa Winnicka, to reporterka, która studiowała dziennikarstwo oraz amerykanistykę. Oba kierunki na Uniwersytecie Warszawskim.
Studia, był to dla niej czas, w którym mogła drukować pierwsze reportaże. Zamieszczała je wówczas na łamach „Gazety Wyborczej”.  Rok 1999 był dla niej rokiem przełomowym – zaczęła wtedy pracę w „Polityce”, którą kontynuuje po dziś dzień.
Winnicka ma na swoim koncie także wykładanie kultury wywiadu na Uniwersytecie Warszawskim. Jest współautorką kilku scenariuszy filmów dokumentalnych oraz dwukrotną laureatką nagrody Grand Press za teksty o tematyce społecznej.
Jej publikacja, Londyńczyk, to reportaż bardzo subiektywny oraz wybiórczy – opisywane w nim historie są jednak poruszające i w maleńkim stopniu ukazują rzeczywistość Polaków na emigracji w czasach II wojny światowej i zaraz po niej.
Jej bohaterami są zarówno ludzie anonimowi, nieznani szerszej publiczności, jak i postaci historyczne. Wszystkie łączy jedno – poczucie bycia na „innej planecie”. Wyspy Brytyjskie stanowić miały dla naszych rodaków ucieczkę od rzeczywistości powojennej, zdominowanej przez Rosję, a stało się swoistą pułapką rozdzielającą rodziny. Większość prób tworzenia związków z Anglikami kończyło się niepowodzeniami, a życie stało się banicją. Dramaty ludzi pragnących uciec od komunistycznej polski są ludzkie i w tej ludzkości zatrważające.

Autorka w swoim zbiorze reportaży zamieściła zarówno historie rozdzierające serce, jak i opowieści zabawne. Zestawienie to jednak nie ma żadnego celu – ani nie podkreśla tragedii Polaka nie potrafiącego sobie poradzić z życiem na obczyźnie, ani też jego cierpienia nie umniejsza. Jest odskocznią, choć nie bardzo wiadomo od czego.
Książka ta zawiera teksty nierówne – są bardzo słabe, są i bardzo dobre. Nie sposób więc ocenić jej jednoznacznie, budzi uczucia ambiwalentne. Właściwie, czyta się ją mimo wszystko bardziej jak swoisty podręcznik, niż historię prawdziwych ludzi, ludzi z krwi i kości; ludzi, o których niejednokrotnie słyszeliśmy. Jest mądrą lekcją, kolejną próbą ukazana dramatu powojennej emigracji, jednak – niczym więcej.

Z uwagi na tematykę – warto się z tą publikacją zapoznać, jednak jeśli tego nie zrobimy – chyba nie stracimy zbyt wiele, a tylko kilka mniej lub bardziej godnych uwagi reportaży. Ot, cała historia.