Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryminał. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryminał. Pokaż wszystkie posty

środa, 13 maja 2020

Skrzywiona litera - Tom Franklin



Skrzywiona litera Franklina najpierw bardzo długo czekała na lekturę, później drugie tyle na moment, w której o niej napiszę. 
Z tak długiej perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jest to kryminał przeciętny, który - choć do przeczytania na raz - równie szybko odpłynie z Waszej pamięci.

Do lektury skusiła mnie opinia Dennisa Lehane'a, autora, którego wczesną prozę szalenie cenię i do której wracam z przyjemnością. Jako że rzadko można znaleźć jego nazwisko przy blurbach, uznałam, że nie nazywa Franklina "genialnym" przez czystą sympatię.

Niestety, ja owego geniuszu zdobywcy Złotego Sztyletu chyba należycie nie doceniłam. Książkę tę porównywano do Zabić drozda, którego lektura właśnie za mną, a który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wniosek nasuwa się jeden: po raz kolejny wydawca poszedł o krok za daleko z porównaniami. Owszem, widoczne jest podobieństwo wątków i postaci, jednak realizacja daleka jest od brawurowej powieści Harper Lee - nie wyobrażam sobie, by można je było postawić na tej samej półce. 

Ad rem.

Małe, ciche miasteczko Amos - takie, jakie często zobaczyć możecie w wielu amerykańskich filmach. Porządku pilnuje w nim Silas Jones, który - mówiąc szczerze - roboty nie ma za dużo. Ostatnia afera miała miejsce dwadzieścia lat wcześniej, lecz jak to bywa w takich mieścinach - to, co wstrząsnęło ludźmi wówczas, pamiętają oni do dziś. Wtedy zaś skandal obił się szerokim echem, oto bowiem nastoletnia dziewczyna zaginęła po randce z Larrym Ott, nota bene, jednym z dawnych przyjaciół Silasa. Choć oficjalnie Larry nigdy nie został uznany za winnego, miejska społeczność dokonała samosądu, wykluczając go ze swojej społeczności i zdecydowanie opowiadając się za jego winą. 

Po latach ów chwiejny spokój Amos zostaje zaburzony, Larry bowiem zostaje zaatakowany, kolejna dziewczyna ginie, a na domiar złego lokalny handlarz narkotyków zostaje zamordowany. Jak to mówią - nieszczęścia chodzą parami. Tutaj zaś, poza wzmiankowanymi przypadkami unosi się jeszcze jedno - tajemnica łącząca dwu mężczyzn - białego i czarnego. Jak się pewnie domyślacie, to ona ma związek między innymi z niedawnymi wydarzeniami.

Choć pomysł na fabułę nosi znamiona historii, która powinna się podobać, mogłaby wciągać, to jednak toporny język kompletnie nie pozwala się w niej zatracić. Pytanie jest jedno: czy to efekt fatalnego tłumaczenia, czy nieporadności językowej oryginału? Nie mam zamiaru tego sprawdzać, bowiem tak umęczona podczas lektury dobrze rokującego kryminału nie byłam już dawno. Dość powiedzieć, że leżakował on u mnie rok zanim po niego sięgnęłam i drugi rok, zanim byłam w stanie zmusić się do napisania o nim czegokolwiek.

Siermiężny styl, kanciasty język - tego nie uratuje nawet najznakomitszy pomysł. I mimo że można by znaleźć w niej plusy, jak na przykład ukazanie tego, jak rasizm może wpłynąć na losy jednostki, jak ostracyzm społeczny może naznaczyć człowieka, jak melancholijni i mroczny może być świat (co potęgowane jest tu przez nagromadzenie odpowiednich środków językowych), to jednak moim zdaniem nie jest w stanie uratować tejże historii. A szkoda. 

Jestem na nie.


niedziela, 19 maja 2019

Wypadek - Chris Pavone



Podczas wyboru lektury, zwracam uwagę na wiele czynników, choć nie ukrywam, że w momencie, gdy autor jest mi nieznany, decydującą rolę bardzo często odgrywa okładka, która - jeśli przyciągnie mój wzrok - kieruje mnie następnie do opisu. To on jest być albo nie być dla nowości.

Jeśli chodzi o Wypadek - nie znałam autora, okładka nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, a mimo to z jakiegoś powodu wzrok padł na blurb, który to zadecydował za mnie. Tym bowiem, czemu nie umiem się oprzeć za żadne skarby świata, jest autotematyzm. Książki o książkach nigdy mi się nie znudzą. Powieść Chrisa Pavone'a to zaś nic innego jak właśnie publikacja wpisująca się w ów nurt.


Główna bohaterka, agentka literacka Isabel Reed, kończy właśnie lekturę szokującego anonimowego manuskryptu zatytułowanego Wypadek. Już podczas lektury wie, że weszła w posiadanie tekstu, który może na powrót wynieść ją na szczyty sławy w kręgach wydawniczych, z których spadła na skutek osobistych zawirowań. 

Isabel chce dołożyć wszelkich starań, by anonimowa praca została wydana, a ludzie dowiedzieli się co nieco o życiu i działalności wpływowych osób. Jej pobudki są z gruntu uczciwe - czuje się w obowiązku szerzenia prawdy. Nie sposób nie domyślić się, że równie usilnie jak ona będzie chciała go wydać, tak ktoś będzie próbował ją powstrzymać. Były agent CIA, Hayden Gray, dowiaduje się, że manuskrypt trafił w niepowołane ręce i musi zrobić wszystko, by nie dopuścić do jego upublicznienia - inaczej sam znajdzie się w nieciekawym położeniu. W tym celu wraca do Nowego Jorku z Kopenhagi, gdzie czeka go niełatwe zadanie, bowiem nie jest jedyną zdeterminowaną osobą w tej walce o książkę.

Autor Wypadku zaszywa się zaś w Zurychu, mając się na baczności i robiąc wszystko, by nikt go nie odnalazł. Ujawnienie treści manuskryptu ma być dla niego bowiem formą zadośćuczynienia za dotychczasowe życie, pisane zdradami i kłamstwami, stanowi dla niego jednak spore zagrożenie. Dla niego i dla innych.

Decyzja o przekazaniu manuskryptu stanie się bowiem impulsem do gradobicia wydarzeń, z których nie wszyscy wyjdą obronną ręką. Wypadek to tykająca bomba, a każdy, kto jest z nim związany, musi zachować skrajną ostrożność, licząc się z możliwością utraty życia - bez względu na to, po której stronie barykady się znajduje. Prawda i kłamstwo zlewają się tu w jedno. 

Powieść ta rozpisana została w różnych lokacjach - przeskakujemy z miejsca na miejsce, z teraźniejszości ku przeszłości, co wymaga od odbiorcy nieustającej czujności. Chwila nieuwagi wystarczy, by pogubić się w korowodzie wydarzeń i postaci. Tym bardziej, że podczas lektury odnosi się wrażenie, że bohaterowie mają przewagę nad czytelnikiem - ci znają bowiem treść manuskryptu, odbiorcom zaś dawkowana jest ona małymi porcjami. Oni giną, a my zżymamy się, nie wiedząc tak naprawdę, dlaczego wydarzenia toczą się takim rytmem. To zaś sprawia, że niecierpliwy czytelnik, może podczas lektury stracić sporo nerwów zanim jego ciekawość zostanie zaspokojona.

Autor wiele zaryzykował, decydując się na taki zabieg, bowiem może on nieść ze sobą tyleż korzyści, ile strat.  I to jednak nie zawsze, bowiem część elementów jest niestety sztampowa i przewidywalna, a tego zwolennicy akcji nie lubią. 

Walorem powieści jest podnoszenie istotnych z perspektywy współczesnego człowieka kwestii - powieść ukazuje jaką rolę odgrywają dziś media, jak wielu ludzi walczy o sukces za wszelką cenę, nie bacząc na nikogo i na nic, ulegając demoralizacji i ślepej żądzy pieniądza; jak łatwo dajemy się zmanipulować i uwieść taniej, nierzadko tandetnej rozrywce, papce, współczesnej pulpie. 

Przy tym wszystkim ukazuje też, jak wielką moc ma słowo - i jak wiele można poświęcić, by nie dopuścić do jego wybrzmienia.

Ciekawa i wciągająca historia, choć niewolna od wpadek i sztampy.




niedziela, 11 lutego 2018

Komisarz Gordon. Pierwsza sprawa - Ulf Nilsson


Komisarz Gordon. Pierwsza sprawa to książka, którą spisał Ulf Nilsson otwierająca tę szwedzką serię publikacji, w których ropuszy szef policji walczy z przestępczością swojego leśnego regionu.

Oto sprawa niemała: wiewiórka Waleria została okradziona! Jej zimowe zapasy – dokładnie 204 orzechy – znajdujące się w jednej z dziupli bezpowrotnie zniknęły. Ze względu na prószący śnieg wszelkie ślady zostały w większości zatarte, a sprawca nieujęty. Kradzież ta otwarła całą serię podobnych incydentów mających miejsce w lesie.

Komisarz Gordon postanawia podjąć się sprawy zagrażającej mieszkańcom jego rewiru. Podejrzani są wszyscy. Albo nikt. Szef policji stawia na tradycyjne metody detektywistyczne – obserwację i prowokację. Ta druga zasugerowana została mu przez nową wspólniczkę – policyjną asystentkę Paddy, myszkę, która uratowała mu życie, wydostając go spod śniegu, który pokrył go podczas wstępnego rozeznawania miejsca zbrodni.

Niecodzienna i niepozorna para wyrusza śladem przestępcy, by ukrócić jego działalność. Czy im się uda? Kto stoi za zuchwałą kradzieżą i czym był powodowany?

Zanim bohaterowie rozwiążą sprawę, czekać  ich będzie seria nie lada niespodzianek oraz cała masa pysznych ciasteczek przygotowanych specjalnie na różne pory dnia, wyznaczające dobowy rytm. Książka jest niepozbawiona humoru – tak postaciowego, jak sytuacyjnego. Komisarz Gordon, mimo że wyposażony w sprzęt policyjny z  prawdziwego zdarzenia – pałkę oraz kajdanki – nie lubi uciekać się do ostateczności. Jego celem i misją jest (ach, jakie to szwedzkie!) pokojowe rozwiązywanie wszelkich sporów i sprawiedliwe karanie sprawców. Być może dlatego cela w jego areszcie wciąż jest wolna i mogła zostać zaanektowana dla Paddy? Czy i tym razem uda mu się sfinalizować śledztwo nie uciekając się do siły?

Dochodzenie prowadzone klasycznymi metodami ujmuje, a bohaterowie wspaniale sprawdzają się w osadzonych rolach. Budzą oni ogromną sympatię i z miejsca zachęcają do dalszej lektury. Opowieść ta może nie tylko sprawić dzieciakom frajdę, ale też nauczyć ich dedukcji, logicznego myślenia i eliminowania niepasujących do całości elementów, po to, by ułożyć niełatwą układankę prawdy. Wszystko to zaś okraszone sporą dawką humoru. Idealne oswajania z  gatunkiem!

Serdecznie polecam!


czwartek, 8 lutego 2018

Strzały nad jeziorem - Marta Matyszczak


Po Tajemniczej śmierci Marianny Biel i Zbrodni nad urwiskiem nadszedł czas na Strzały nad jeziorem. Po irlandzkich perypetiach wydawało się, że wszystko powoli się unormuje. Solański z Guciem nie muszą się już martwić o pieniądze, Róża została odnaleziona – życie wróciło na właściwe tory. Niestety, Kwiatkowska długo nie wytrzymała i w wielkiej tajemnicy znów wyjechała. Dokąd? Po co? Mimo że Solański głowił się nad tą kwestią nie raz, nic nie wywnioskował.

Sprawa wyjaśniła się sama, gdy bohater odebrał telefon od rzeczonej Róży. Kobieta dzwoniła prosto z więzienia, bowiem podczas pobytu na obozie odchudzającym znalazła zwłoki swojego trenera, w związku z czym została z miejsca oskarżona o morderstwo. Miejscowa policja nie miała wątpliwości, że to właśnie przyjezdna jest winna śmierci wybitnego archeologa podwodnego, tym bardziej, że w  dzień poprzedzający jego zgon dokonała z nim niezwykłego odkrycia na skalę światową.

Róża może zaufać jedynie Solańskiemu, który natychmiast udaje się nad Jezioro Barlineckie, by tam dowieść niewinności kobiety. Niestety, sprawa jest nad wyraz skomplikowana, bowiem dowodów nie ma żadnych. Czy Gucio i Szymon wspólnie podołają rozwiązaniu sprawy?

Strzały nad jeziorem to kolejny kryminał pod psem, który łączy w sobie sporą dawkę humoru i grozy, starannie wyważonych tak, by jedno nie przysłaniało drugiego. Napisany nad wyraz sprawnie (pisarka chyba coraz lepiej czuje się w swoim fachu i coraz śmielej eksperymentuje słowem), z ciekawym wątkiem, zmyślnie zawikłany, jednak pozwalający czytelnikowi na samodzielne główkowanie i (być może!) rozwiązanie sprawy. Grunt to szare komórki!

Nie sposób nie skomentować także okładki – dotąd starałam się, by nie przysłaniała mi ona treści i nie zaciemniała obiektywnego spojrzenia na warstwę merytoryczną, jednak seria ta ma tak urokliwą warstwę graficzną, że pozostaję pod jej nieustannym wrażeniem. Kapitalnie wyróżnia ona cykl na sklepowych półkach, a to już pierwszy klucz do sukcesu, który niewątpliwie stał się udziałem Matyszczak.

Autorka wciąż dochowuje wierności Królowej Kryminału, Agacie Christie, do której ochoczo nawiązuje – tak rozwiązaniami, jak wspomnianym en passant Poirotem, czym u mnie rzecz jasna plusuje. Właściwie nie ma tutaj niczego, do czego mogłabym się przeczepić, jak rzep psiego ogona (sic!). Widać, że pisarka ma sprawny warsztat i głowę pełną pomysłów. Oby tak dalej!

Bardzo sprawnie napisana i wciągająca opowieść kryminalna, którą serdecznie polecam. 




poniedziałek, 29 stycznia 2018

Zbrodnia nad urwiskiem - Marta Matyszczak



Oto prywatny detektyw, Szymon Solański, znajduje się w nieciekawej sytuacji – Róża zniknęła bez śladu, pozostawiając go z pytaniami bez odpowiedzi, a pieniądze kończą mu się w zastraszającym tempie. Po rozwiązaniu sprawy Marianny Biel, jego życie diametralnie się zmieniło, z czym bohater nie do końca umie sobie poradzić. Gdy Gucio – psi detektyw – zaczyna widzieć ich przyszłość w ciemnych barwach, na parę spada nieoczekiwane zlecenie – mają odnaleźć zaginioną wnuczkę pewnego bogatego mężczyzny, płacącego krocie za podjęci się sprawy. Ślad za nią wiedzie aż na irlandzką wyspę Inishmore, na którą to udaje się nasza nietypowa para.

Na miejscu – wbrew oczekiwaniom Solańskiego – odnalezione zostają zwłoki. Bohater, który liczył na prostą sprawę – wyrwanie Kasi Walasek z imprezowego ciągu i odstawienie jej do dziadka – otrzymuje kolejną zagwozdkę z morderstwem w tle. Podejrzanymi w sprawie stają się mieszkańcy Kelly’s Bed&Breakfest – miejsca, w którym pracowała dziewczyna. Solański musi przesłuchać skąpą właścicielkę pensjonatu, która wielu osobom zaszła za skórę, Francuza o dość ekscentrycznym zachowaniu i innych podejrzanych znajdujących się w pobliżu. Na miejscową policję nie ma co liczyć – zajęta jest nie czym innym, jak romansowaniem z… Różą Kwiatkowską.

Zbrodnia nad urwiskiem pokazuje nie tylko, jak mały jest świat, ale także jak przypadek może zdeterminować czyjeś życie, czyniąc z niewinnych istot ofiary.

Przed Solańskim i Guciem wcale nie łatwe dochodzenie, tym bardziej, że emocje buzujące w bohaterze i wspierającej go w akcji Róży nie gasną, podgrzewając atmosferę śledztwa. W  irlandzkich warunkach słoty i mgły, takie buchające żarem relacje dodają życiu pikanterii.

Marta Matyszczak po raz kolejny trafiła w moje upodobania i zamiłowania – pierwsza część serii tocząca się w moich okolicach urzekła mnie swojskością; druga zaś – irlandzka – to odpowiedź na moje marzenie podróżnicze. Do Irlandii tęsknię od lat i bardzo się cieszę, że Zbrodnia nad urwiskiem połączyła zarówno to pragnienie podróży, jak i jeden z moich ulubionych gatunków literackich. A że przy okazji się pośmiałam, a wizerunek chłodnej i deszczowej Irlandii został –  paradoksalnie – ocieplony – tym większe brawa dla autorki, która zdecydowanie wyróżnia się stylem na wielkiej scenie polskiego kryminału.

Polecam!


środa, 13 grudnia 2017

Nie całkiem białe Boże Narodzenie - Magdalena Knedler




Jeśli święta Bożego Narodzenia dotąd przywodziły Ci na myśl czas sielski, rodzinny, wypełniony miłością i życzliwością, pora na zrewidowanie poglądów.

Oto Magdalena Knedler, oferuje czytelnikowi Nie całkiem białe Boże Narodzenie, dzięki któremu czerwień nie będzie się już kojarzyła jedynie z kokardą zdobiącą pięknie zapakowany prezent czy też z nosem pewnego animowanego renifera.

Biel puchu otulającego ziemię skażona została bowiem najpierw krwią mężczyzny zamordowanego w hotelu Mścigniew, zrzeszającym ludzi, którzy z różnych powodów nie chcą spędzić świąt w gronie rodzinnym, lecz z dala od codziennej rutyny, niesnasek i gorączki przygotowań; później zaś krwią kolejnego bohatera. Czy te dwie sprawy łączą się ze sobą? Jakie sekrety skrywa znajdująca się na uboczu, przy granicy z lasem kwatera? Kim jest żona właściciela spędzająca całe dnie w zamkniętym pokoju? Jaka jest prawdziwa tożsamość zamordowanego? Kto z urlopowiczów był kiedyś w Wiedniu i wreszcie jaki związek z całością ma Agatha Christie?

Inspirowana klasyczną powieścią detektywistyczną historia, w której dominuje kultura osobista, pozorna sielskość, dobre obyczaje i spokojne tropienie sprawcy spod pióra Knedler, wprowadza nas w nastrój (anty)świąteczny, o jakiem raczej nikt nie marzy, a który jednak pozwala na docenienie czasu (oby spokojnego), który przed nami.

(...)

Sezonowa lektura, którą szkoda byłoby przeoczyć, a którą koniecznie czytać należy w towarzystwie angielskiej herbatki i świątecznych hitów muzycznych. Od tych bowiem roi się na kartach tejże niesamowicie.

Czytaj dalej:




poniedziałek, 27 listopada 2017

Tajemnicza śmierć Marianny Biel - Marta Matyszczak



Tajemnicza śmierć Marianny Biel, to prozatorski debiut Marty Matyszczak, chorzowianki, znanej każdemu szanującemu się czytelnikowi kryminałów z prowadzonej przez siebie od lat Kawiarenki Kryminalnej. Oto osoba, która dotąd powieści kryminalne opiniowała, teraz, po solidnym procesie samokształcenia się i próbowania swych sił (ukończone dziennikarstwo; warsztaty literackie podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału, laureatka konkursów na opowiadanie kryminalne, adeptka kursu scenopisarskiego i autorka scenariuszy oraz fars kryminalnych, uff!) oddaje się pod osąd innych recenzentów. Jednym z głównych (a na pewno głównym zwierzęcym) bohaterów powieści jest Gucio, pies, którego pierwowzorem stał się inny Gucio, przygarnięty przez Autorkę ze schroniska.

Książkowy psiak również został adoptowany. Pod swój dach przyjął go Szymon Solański, zwolniony z pracy policjant, próbujący swoich sił jako prywatny detektyw. Niegdyś na szczycie, teraz na ostatnim piętrze chorzowskiego familoka, wynajmuje on zapuszczoną kawalerkę w miejscu, które jakby go wezwało. Oto bowiem znalezione w nim zostają zwłoki Marianny Biel, kobiety niespecjalnie lubianej przez sąsiadów. Kiedyś, podobnie jak on, również sięgała gwiazd – była bowiem najjaśniejszym elementem na firmamencie Teatru Uciecha. Zdaniem policji całość była nieszczęśliwym wypadkiem – podczas ściągania przetworów z piwnicznej półki, jedna z nich nie wytrzymała i przygniotła nieszczęsną kobietę. Inną opinię ma Solański, szukając winnego nie tylko pośród podejrzanych sąsiadów, ale także dalej… Jeśli uda mu się udowodnić swoje racje, utrze nosa byłemu pracodawcy i udowodni, że wciąż warto go zatrudniać.

Psią pomocą służyć mu będzie Gucio, zawsze na miejscu i zawsze z odpowiednią podpowiedzią.
Matyszczak udało się stworzyć humorystyczny kryminał ulokowany w samym sercu Górnego Śląska, co dało mi przyjemność lektury podwójną. Jej bohaterowie są pełnokrwiści i nierzadko odrzucający (co w  świecie kryminału paradoksalnie jest komplementem). Językowo i merytorycznie niczego całości nie brakuje – jest niby krwawo, a jednak z dozą słodyczy, która nie pozwala czytelnikowi wpaść w odmęty smutku i żałości. To kryminał z serii lekkich, po które chętnie się sięga, jeśli z  lektury pragnie się mieć przyjemność.

Książkę wciągnęłam w jedno popołudnie, żałując, że okoliczności nie sprzyjały wcześniejszej lekturze. Drugi tom już czeka na mnie przy łóżku, zerkając kusząco w moją stronę za każdym razem, gdy buszuję po regałach. Czuję, że prędko dam się uwieść…:)



piątek, 11 sierpnia 2017

Nie myśl, że znikną - Marcin Grygier



Po kapitalnym debiucie – Nie patrz w tamtą stronękwestie powstania i sięgnięcia po kolejną książkę Marcina Grygiera były dla mnie jedynie sprawą czasu.

Autor poprzeczkę ustawił sobie niebezpiecznie wysoko – debiutantom często z wielkim trudem przychodzi dorównanie lub prześcignięcie samego sobie, jednak pisarz udowodnił, że poprzednia książka nie była dziełem przypadku, lecz naturalną konsekwencją wielkiego talentu.

Oto komisarz Walter otrzymuje propozycję pracy w stolicy Górnego Śląska. Choć Katowice kojarzą mu się bardzo stereotypowo, postanawia podjąć się pracy w miejscowej policji. Tutejszym wydaje się to mocno podejrzane – kto przy zdrowych zmysłach przenosi się ze stołecznej na Śląsk? Zazwyczaj drogi awansu biegną zgoła odwrotnie. Przełożony Waltera przydziela mu do pomocy mężczyznę, który dzięki znajomościom swojego wuja, prokuratora Jarząbka, ostrzył sobie pazury na jego miejsce. Niestety teraz musi pracować pod czyjeś dyktando, co bardzo mu się nie podoba.

W  tym samym czasie, gdy Walter zostaje przeniesiony na Śląsk i przydzielony do sprawy brutalnego zabójstwa pary gejów, w  jego życiu pojawia się Luiza – bratanica, której dotąd nie miał okazji poznać. Jej obecność, jak się okazuje, nie jest dziełem przypadku, nie ma też nic wspólnego z próbą zacieśnienia więzi rodzinnych…

Co mają ze sobą wspólnego znalezione w parku zmasakrowane zwłoki śląskiego biznesmena i pojawienie się Luizy?

Grygier po raz kolejny udowodnił, że pisanie ma we krwi. Intryga, którą stworzył jest spójna, fabuła wciągająca, a akcja pędzi w zawrotnym tempie – gdy raz zaczniesz czytać, nie możesz wysiąść z wagonu zwanego powieścią, bo pędzi tak prędko, że nie sposób się z niego wydostać. 

Autor wykreował postać komisarza bardzo stereotypowego – mierzącego się z traumą przeszłości i bolesną utratą ukochanych kobiet, które zabrała mu praca w policji; topiącego swe smutku w alkoholu i próbującego wyrwać się ze szpon nałogu, lecząc bezsenność i koszmarne wizje innymi środkami. Jego przeszłość policyjna nie jest krystaliczna, co rzecz jasna wykorzystują jego antagoniści, znajdujący się nie gdzie indziej, jak właśnie w jego środowisku zawodowym. Oto Jarząbek – ten, który ma największe kontakty, okazuje się uwiązany w konszachty z mafią narkotykową, co rusz stawiającą nowe żądania do natychmiastowej realizacji. Podejrzani w sprawie o zabójstwo także borykają się z pamięcią o wydarzeniach sprzed wielu lat, a żądza zemsty dojrzewa w nich od dawna. Autor stworzył powieść, w której nie ma postaci jednoznacznie dobrych i złych. Są za to ludzie z krwi i kości, dręczeni demonami przeszłości, borykający się z trywialnymi problemami oraz traumatycznymi doświadczeniami, determinującymi każdy ich ruch.

Nie myśl, że znikną w niczym nie ustępuje powieści debiutanckiej, potwierdzając jedynie zdolności twórcze Grygiera. Lektura – na skutek lokalizacji tak bliskiej mojemu sercu (szczególnie moja rodzinna Ruda Śląska) – stała się dla mnie przyjemna w dwójnasób, bowiem nie ma nic bardziej łechcącego czytelniczą próżność niż wiedza empiryczna na temat przestrzeni, w których poruszają się bohaterowie. Znajomość topografii miejsc, w których toczyła się akcja, potęgowała moją radość płynącą z czytania i sprawiała, że z miejsca poczułam wspólnotę doświadczeń z bohaterami. Zupełnie inaczej będę także od dziś patrzeć na opisywane w powieści miejsca. Zaczynam także rozumieć, dlaczego wedle statystyk moje miasto jest jednym z najniebezpieczniejszych w Polsce…;)

Jeśli szukacie kryminału z wyższej półki,a nie taniej ramoty klasy B - trafiliście doskonale.


Autorowi zaś ogromnie kibicuję, czekając jednocześnie na kolejny tom - nie mam wątpliwości, że będzie doskonały.


czwartek, 20 kwietnia 2017

Powrót w wielkim stylu [Pragnienie - Jo Nesbø]


Twój szef ma serce z  kamienia, chłopcze, zapamiętaj to sobie. A teraz znów odczuwa pragnienie.  Tak jak ten, który krąży na zewnątrz. To ich pragnienie jest jak pożar. Właśnie dlatego mówi się o gaszeniu pragnienia. Dopóki się go nie ugasi, będzie pochłaniać wszystko, z czym tylko się zetknie.

Jo Nesbø powraca w wielkim stylu.

Po serii opowiadań jakimi były Krew na śniegu oraz Więcej krwi, stanowiących widoczny spadek formy norweskiego autora bestsellerowych kryminałów, powraca on z kolejnym, jedenastym już tomem z cyklu, którego głównym bohaterem jest Harry Hole – legenda policji.

Tym razem jest tak, jak lubię – krwiście, mocno, mrocznie, soczyście, doskonale warsztatowo oraz językowo, spójnie i co najważniejsze – wciągająco. Choć w przypadku tego tytułu, stosowniej byłoby napisać – zasysająco.

Gdy po odbyciu internetowej randki młoda kobieta, nosząca specyficzne ślady po ugryzieniu, odnaleziona zostaje martwa we własnym mieszkaniu, media nie zostawiają na policji suchej nitki – siejąc zamęt i ewokując strach wśród społeczeństwa, generują ogromną presję, z którą niewielu potrafi sobie poradzić. Wtedy to Harry Hole, już na policyjnej emeryturze, realizujący się zawodowo jako wykładowca, wezwany zostaje do sprawy, z  którą – jak się zdaje – jedynie on będzie sobie w stanie poradzić, i która ma być jego nemezis, powrotem do tego, czego nie udało się zamknąć przed laty. I choć były śledczy początkowo ani myśli wracać do pracy, poświęcając dobro swojej rodziny, decyduje się na podjęcie rękawicy, gdy uświadamia sobie, że brutalna zbrodnia łączy się z nierozwiązaną sprawą z przeszłości. Sprawą, która ciągnie się zanim niczym mroczny cień, niedający spokoju.

Gdy Hole wkracza do gry, rozpoczyna się pościg. Kto jednak jest zwierzyną, a kto łowcą w tej nierównej grze? Nesbø porywa czytelnika, igrając z nim i podsuwając mu różne, nierzadko mylne tropy. Krew leje się (dosłownie) strumieniami, a coraz to bardziej wyrafinowane morderstwa każą się zastanawiać czy autor aby na pewno to wszystko wymyśla i czy wszystko w porządku z jego psychiką. Sam Harry ukazany zostaje (znów) jako postać wielowymiarowa: skłonna do poświęceń, oddana bliskim, ale także walcząca z własnymi demonami, uzależniona od pracy śledczej i całkowicie zafiksowana na punkcie sprawy, którą się zajmuje, zdolna oddać za jej rozwiązanie wiele, jeśli nie wszystko, nawet za cenę bezpieczeństwa (niekoniecznie i nie zawsze własnego).

Choć książka ta jest częścią większej całości, z powodzeniem możecie po nią sięgać nawet wówczas, gdy nie znacie poprzednich tomów – wątki obyczajowe bardzo szybko poukładają Wam się w głowie, tworząc obraz głównego bohatera, a sama intryga wciągnie Was na tyle, że  –  gwarantuję – ochoczo nadrobicie wcześniejsze braki lekturowe.

Zwyrodniały morderca, którego ścigać będziecie wraz ze śledczymi w tym tomie, to doskonały przykład chorego, wypaczonego i zmanipulowanego umysłu, którego portret psychologiczny – tak jak portret Hole – zarysowany został bardzo precyzyjnie, zmuszając do refleksji nad kondycją ludzkiej psychiki i źródłem zła.

Doskonały warsztat, dopracowana fabuła i mistrzowskie wykonanie. Najlepszy kryminał ostatnich czasów.

Czytelnicy (ja) byli wygłodniali Harry’ego tak, jak zabójca kolejnej niewinnej krwi. Oto jest – rewelacyjna kontynuacja serii, dla której warto zarwać noc.

P O L E C A M !



[1] Pragnienie, Jo Nesbø, Wydawnictwo Dolnośląskie , s.156.

wtorek, 21 marca 2017

Księga luster - E.O. Chirovici


Księga luster to powieść wciągająca od pierwszych stron.

Oto słynny agent literacki, Peter Katz, otrzymuje fragment książki, nad którą w normalnych okolicznościach by się nie pochylił. Coś jednak każe mu ją przeczytać, a gdy mężczyzna poddaje się temu wewnętrznemu naciskowi, zostaje wciągnięty bez reszty. Przedmiotem narracji jest pewne niewyjaśnione morderstwo popełnione na znanym profesorze psychologii, Josephie Wiederze, do którego popełnienia prawdopodobnie przyznawać będzie się jego autor, związany z nim kiedyś pracą zawodową. Z nim i z pewną atrakcyjną panią psycholog, z którą łączyła go (ich) zażyłość o nie do końca jasnej proweniencji. Tego jednak nie wiemy, gdyż rękopis urywa się, zaś jego twórca niespodziewanie umiera, nie pozostawiając żadnych dyspozycji ani wskazówek na jego temat. Zaintrygowany agent, wietrząc doskonały materiał na chwytliwą książkę, postanawia dowiedzieć się co stało się w  domu profesora w dniu zabójstwa. Zatrudnia dziennikarza śledczego, ten zaś postanawia skontaktować się z detektywem, który przed laty prowadził sprawę, lecz nie pokierował nią należycie, gdyż ciągle był pod silnym wpływem alkoholu. Od 25 lat sprawa ciąży mu na sumieniu, a prywatne wznowienie śledztwa jest dla niego szansą na odkupienie win i zaniedbań. Tropy rwą się, Katz nie potrafi dociec prawdy, bowiem oplata ją misterna sieć kłamstw plecionych i dopracowywanych przez lata.

Faktycznie, E.O. Chirovici stworzył szkatułkową powieść kryminalną, w której jedna odkryta sprawa prowadzi do kolejnego zamkniętego pudełeczka, te zaś do kolejnego i kolejnego, i kolejnego. Nikt nie wie, co zostanie odkryte w ostatnim i czy tym, co zostanie odnalezione, aby na pewno będzie prawda, czy też jej lustrzane, zniekształcone odbicie. Spojrzenie na sprawę i relacje łączące zaangażowane w nie osoby zmienia się w zależności od tego, komu zostanie oddany głos. Każdy konfabuluje, ubarwia rzeczywistość, oddaje swój punkt widzenia (czy aby rzeczywisty?) i komplikuje sprawę. Czytelnik do samego końca nie wie, w co wierzyć, komu ufać i kto mówi prawdę. Postawiony on zostaje w roli detektywa, który samodzielnie dociec musi istoty rzeczy, bowiem zmieniający się co rusz narratorzy, niczego mu nie ułatwią, a wręcz przeciwnie – prowadzą z nim zwodniczą grę. Zastanawiające jest również to, jak zmienia się myślenie odbiorcy podczas lektury – wydaje się, że w pewnym momencie to, kto zabił staje się sprawą drugorzędną. Istotniejszy okazuje się sposób mówienia o sprawie, psychologiczne gry, mamienie słowem, oszukiwanie i tworzenie nowych półprawd, mających zaciemnić obraz i nie pozwolić na jego pełne odsłonięcie, niż to, kto faktycznie dopuścił się morderstwa.

Historia pełna jest niedopowiedzeń, niedomówień, urwanych w połowie fraz, dochodzeń, śledztw, a przez to wszystko niezwykle frapująca i angażująca czytelnika, który odczuwa przemożną chęć rozstrzygnięcia zagadki rękopisu.

Bardzo dobra. 

sobota, 16 lipca 2016

Czarna wołga - Maciej Żurawski


Czarna wołga Macieja Żurawskiego, to kryminał osadzony w latach osiemdziesiątych, we Wrocławiu. Realia PRL-u, połączone z charakterystycznym światkiem milicji i układów oraz układzików nadają książce specyficznego kolorytu, czyniąc z niej nie tyle kryminał retro, ile kryminał milicyjny właśnie.

Gdy Wrocławiem wstrząsa seria brutalnych zabójstw, ewidentne z podtekstem seksualnym, których ofiarą padają okaleczeni i pozbawieni członków mężczyźni, sprawą zajmuje się kapitan Kazimierz Zgrobel. Postać posiada wszystkie specyficzne dla gatunku cechy: nie układa mu się z żoną, pocieszenia szuka w ramionach prostytutek, smutki zatapia w pracy i wódce.

Na domiar złego morderca wciąż mu się wymyka, pozostawiając za sobą kolejne ofiary. Trop prowadzi szlakiem miejskich spelunek, gdzie kapitan dodatkowo narażony jest na pokusy, których nie potrafi odeprzeć – zarówno alkoholu, jak i miejscowych pań do towarzystwa. Ich wdzięki działają na niego kojąco, pozwalając choć na moment zapomnieć o frustracji i przygnębieniu.

Czarna wołga to krótka powieść, a może raczej – rozbudowane opowiadanie, w którym poza dociekaniem prawdy o sprawcy,  milicjant usiłuje uporządkować własne życie osobiste, szczególnie zaś relacje z  żoną. W oparach alkoholu stara się ustalić kto i czemu zabija i jaki związek z tym wszystkim ma Agnieszka.

Atmosfera opowieści jest przytłaczająca – całość jest brutalna, brudna, wyuzdana, spocona i spowita dymem papierosowym kiepskiej jakości.

Maciej Żurawski napisał tekst, który wolny jest od pościgów i wartkiej akcji. Narracja jest niespieszna, nikt nikogo nie goni na siłę, raczej snuje smętne rozważania o własnym życiu, pomiędzy którymi ukryte są także myśli poświęcone bestialskim mordom i tożsamości zabójcy.

Nie jest to powieść najwyższych lotów, lecz całkiem sprawnie skonstruowany debiut literacki, który z  całą pewnością bardziej przypadnie do gustu tym, którzy pamiętają smutne czasy PRL-u – kolejki, towary spod lady, załatwianie wszystko znajomościami, układziki, kolacyjki w hotelowych knajpach. Z  całą pewnością ta sentymentalna podróż nada lekturze dodatkowego, nieco cierpkiego smaku.



Na jedno, niezobowiązujące popołudnie.

piątek, 29 kwietnia 2016

Kamienna noc - Gaja Grzegorzewska



Gaja Grzegorzewska świeci od kilku lat na polskim firmamencie gwiazd literatury. Jej najnowsza powieść z całą pewnością sprawi, że drogę do jej twórczości znajdą kolejne osoby – jest ona bowiem tak nietuzinkowa, że z całą pewnością zarówno jej treść, jak i sama forma oraz nazwisko autorki na długo zostaną w pamięci czytelnika, wywołując apetyt na więcej.  

A wszystko przez to, że Grzegorzewska ma w nosie konwenanse i reguły gatunkowe. Język narracji został spuszczony ze smyczy, podobnie jak niektórzy bohaterowie, trwający w kazirodczym związku. Nie ma tu miejsca na subtelności i delikatności. Warstwa lingwistyczna jest mięsista, tak samo jak przewrotna fabuła.

Autorka dzieli swoją najnowszą powieść na części: wprowadza kilka równoległych wątków, które przeplatają się, zacierając jednocześnie ślady – nie tylko poszukiwanego przestępcy, ale też poczynań bohaterów. Tym bardziej, że Grzegorzewska nic sobie nie robi z linearności: czemu by nie pobawić się formą i nie zacząć opowiadać od końca? Dlaczego pewnych kwestii nie wyjaśnić, a w innych zdradzić aż nadto? Nie ma wszak żadnych przeszkód, można się bawić.

Mamy zatem historię Julii Dobrowolskiej i jej brata-męża, Łukasza. Mamy również Elizę Florek, dziennikarkę, która spisuje książkę dotyczącą ich życia. Mamy archeologiczne wykopaliska, mamy Grecję, mamy spisek, mamy nieufnego Profesora.

Wokół bohaterów narasta atmosfera niepewności i niebezpieczeństwa. Stają się oni niepożądani, poszukiwani, nie czeka ich nic poza ostracyzmem społecznym.  

Kilkanaście pierwszych stron może być trudnych – czytelnik musi oswoić się z formą, poukładać w swojej głowie wątki, by nie utracić sedna i odczarować zaburzoną chronologię. Gdy już jednak przejdzie przez ten literacki chrzest, czeka go torpeda – narracja pędzi jak szalona, wątki się mnożą, trupy wyskakują zza rogu, autorka zaskakuje. Jeśli wydaje Wam się, że kazirodztwo jest najgorszą poruszaną kwestią – oj, zdziwicie się!

Kamienna noc jest niejednolita gatunkowo. Jednym z  wielu pomysłów na tę książkę był synkretyzm – kryminał miesza się tu z pseudoromansem, powieścią obyczajową, społeczną, miejscami pojawiają się surowe zapisy przesłuchań dodające całości smaczku.


Fantastyczny koncept i realizacja!

piątek, 15 kwietnia 2016

Ślepy trop - Jørn Lier Horst



Ślepy trop to już czwarta wydana w Polsce książka Jørna Lier Horsta. Wcześniej polski rynek został przez autora zdobyty Jaskoniowcem, Psami gończymi i Poza sezonem, czyniąc z niego pisarza zawsze wyczekiwanego z napięciem i niecierpliwością.

Sofie Lund przeprowadza się właśnie do nowego domu z córeczką, którą samotnie wychowuje. Na swojej drodze spotyka długo niewidzianą koleżankę ze szkolnej ławy, Line, będącą ciężarną córką śledczego Williama Wistinga. Postanawia podzielić się z nią swoimi sprawami i poprosić o pomoc. Kobieta odziedziczyła bowiem dom po dziadku – człowieku, który wzbogacił się na nielegalnym handlu, od lat budzącym zainteresowanie organów ścigania. Nie dziwi więc, że bohaterka z niechęcią odnosi się do wszystkiego, co w jakikolwiek sposób przypomina jej o zmarłym krewnym. Mimo że przy pomocy specjalnie do tego celu wynajętej ekipy pozbywa się niemalże wszystkich śladów jego istnienia, jeden element pozostaje nienaruszony – jest nim stojący na środku piwnicy, przytwierdzony do podłogi sejf o nieznanej nikomu zawartości.

Line pomaga Sofie uporać się z otwarciem tegoż, jednak jego zawartość zaskakuje nie tylko obie kobiety, ale także policję, na którą musiały zgłosić odnalezione elementy. Znaleziony w środku przedmiot łączy się bezpośrednio z pewną sprawą kryminalną, od lat nierozwiązaną, a teraz, na skutek wydarzeń mających niedawno miejsce w Larviku, ponownie wypływającą na powierzchnię. Okazuje się, że prowadzone właśnie przez Wistinga śledztwo, w przedziwny sposób wiążę się nie tylko z zawartością sejfu, ale też z niedawną, nie do końca jasną sprawą śmierci dziadka starej znajomej jego córki.

Jeśli macie ochotę na naprawdę dobry kryminał, hołdujący tradycyjnym jego realizacjom – po najnowszą książkę Horsta sięgajcie w ciemno. Obok wciągającej narracji znajdziecie tu bowiem wielką troskę o wiarygodność opisywanych wydarzeń, brak popadania w przesadę i autorską zdolność do pozyskiwania i skupiania uwagi czytelnika. Świetny w  odbiorze, doskonale oddający klimat, fantastycznie realizujący fundamentalne elementy gatunku.

Dwugłos jaki zastosowany został w powieści, w pewnym momencie przekształca się w unisono, czyniąc z opowiedzianej historii, pozornie traktującej o dwu osobnych sprawach, zmyślnie zespoloną całość, wzajemnie się uzupełniającą i naświetlającą.

Jeśli wciąż nie znudziły Was skandynawskie kryminały, koniecznie sięgnijcie po Horsta, który swój gatunek reprezentuje z prawdziwą godnością. Inteligentny śledczy, świetne zarysowanie zarówno jego życia zawodowego, jak i osobistego – to elementy niesamowicie przykuwające uwagę i wysuwające autora na prowadzenie wśród autorów Skandynawii. Wydaje się, że nie ma sposobności, by od tej książki się nie uzależnić – adrenalina rośnie z każdą kolejną stroną, podkręcając napięcie i uniemożliwiając rezygnację z lektury, chociażby na moment. Niezwykle istotne jest to, że to właśnie śledztwo w prowadzonej sprawie jest w tej książce najważniejsze. Coraz częściej obserwuję powolne odchodzenie od tego schematu, na rzecz większego zainteresowania życiem osobistym (szczególnie miłosnym) głównych bohaterów. Horst wierny jest tradycji, dzięki czemu jego kryminał czyta się z wypiekami na twarzy, bez niepotrzebnego odwracania uwagi od meritum i zaśmiecania gatunkami naleciałościami synkretycznymi.


Świetna! 

wtorek, 5 kwietnia 2016

Nie patrz w tamtą stronę – Marcin Grygier



Jeśli masz słabą psychikę – nie czytaj!

Brutalność mordu dokonanego w tej książce zrobiła wrażenie także na mnie – osobie, która rzadko daje się poruszyć krwawym opisom, bo niejeden już czytała, niejedno zabójstwo widziała w tv, a wyobraźnię ma bujną nad wyraz, tak, że nie trzeba jej stymulować dodatkowymi elementami, by potrafiła zdziałać cuda. Marcinowi Grygierowi udało się jednak zjeżyć włos na mojej głowie i sprawić, że książka zaprząta moje myśli na długo po lekturze.

Zaczyna się mocno – oto odnalezione zostaje ciało zamordowanej dziewczyny. Standard, powiedzielibyście. Nic bardziej mylnego – w miejsce głowy, zwłoki mają doczepiony koński łeb, pochodzący prawdopodobnie z jednej z pobliskich licznych stajni. Co symbolizować ma ten bestialski czyn, o czym ma zaświadczać?

Jeśli wydaje wam się, że to makabra, lojalnie uprzedzam – dalej jest już tylko mroczniej i mocniej. Nieobliczalny i wciąż przebywający na wolności morderca dopiero się rozgrzewa. Pierwsza zbrodnia stanowi jedynie przykrywkę do jego pieśni zbrodni, a niezwykły talent do mylenia tropów wskazuje, że nie jest to pierwszy lepszy głupek, lecz ponadprzeciętnie inteligentny zabójca, z którym nie ma żartów i który doskonale wie, do czego zmierza. A zmierza do tego, by zemścić się za piekło, którego doświadczył w przeszłości.

Grygier kapitalnie pokazuje mechanizmy działania zła – wizualizuje to, jak jeden zły czyn prowokuje drugi, jak cierpienie ewokuje cierpienie, jak doznane krzywdy prowadzą do wyrządzania im innym, jak łatwo dać się uwieść żądzy zemsty i jak trudno wydobyć się ze spirali piekła, które gotujemy jedni drugim. Autor uwypukla zasadę kół na wodzie – pokazuje jak drobiazgi mogą zataczać coraz szersze kręgi – w przypadku tej powieści są to drobinki wyrządzonych krzywd, lecz doskonale wiemy, że podobnie działa i dobro – raz rozsiane, rozpromienia się na kilometry. Do nas należy wybór co będziemy wokół siebie roztaczać.

Coraz rzadziej zdarza mi się trafić na kryminał, który od pierwszych stron przyciągałby mnie na tyle, że nie chciałabym się od niego oderwać. Tutaj tak właśnie się stało. Aż dziw bierze, że to debiut, wszak jest kapitalny! Nie mogę się doczekać kolejnych tekstów autora – obok doskonale poprowadzonego wątku głównego, świetnie poradził on sobie również z portretowaniem postaci i trzymaniem w ryzach motywów pobocznych, które znacząco wpływały na linię narracyjną. Świetna robota!

Czytałam dojeżdżając do pracy i za każdym razem, gdy znajdowałam się w miejscu docelowym żałowałam, że pociąg nie jechał dłużej. Z niecierpliwością czekałam też przerwy i powrotu do domu, by móc wrócić do punktu, w którym przerwałam tę pasjonującą lekturę. Polecam ogromnie! Jeśli tylko szukacie dobrego kryminału, zdolnego wstrząsnąć i przerazić, Nie patrz w tamtą stronę będzie doskonałym wyborem, którego na pewno nie pożałujecie. No, chyba że zaczną was nawiedzać senne koszmary.


Czytajcie na własną odpowiedzialność. 

czwartek, 17 marca 2016

Sprawa Niny Frank – Katarzyna Bonda





Sprawa Niny Frank otwiera cykl Katarzyny Bondy, w którym pierwsze skrzypce gra psycholog śledczy z Katowic, Hubert Meyer.

Mężczyzna jako jeden z pierwszych w Polsce proponuje tworzenie profili psychologicznych zabójców, jako jedną z metod pościgu za tymiż.
Praca pochłania go na tyle, że zaniedbuje życie małżeńskie, doprowadzając je do ruiny. Wie jednak, że to czemu się oddaje, może mieć wielki wpływ nie tylko na rozwój współczesnej kryminalistyki, ale także wpłynąć na szybsze aresztowanie i karanie morderców grasujących każdego dnia po ulicach miast.

Na efekty jego działań nie trzeba dużo czekać, gdyż niespodziewanie ginie jedna z najgłośniejszych gwiazd polskiej telewizji –  Nina Frank. Jej zwłoki znajduje zakochany w niej po uszy mężczyzna, rzucając na siebie oczywisty cień podejrzenia. Tym bardziej, że na miejscu zbrodni pozostawił coś więcej, niż jedynie ślady butów, a sama ofiara potraktowana została wyjątkowo bestialsko. Policja mając tak oczywistego podejrzanego, chciałaby jak najprędzej zamknąć sprawę, jednak sprowadzonemu do niej Meyerowi, coś nie daje spokoju.

Ma nieodparte wrażenie, że morderca znajduje się gdzie indziej niż wszyscy przypuszczają. Co więcej – jest to początkujący seryjny, który jeśli mu na to pozwolić, zaatakuje ponownie.

Sprawa ta jest dla Meyera trudna z wielu względów. Przede wszystkim to, co szef nazywał urlopem stało się dla niego pracą ponad miarę. Ponadto rozważania o życiu Frank i powolne dociekanie jej przeszłości, zmusza bohatera do refleksji nad własnym życiem. Rozmowy ze świadkami ujawniają emocje, które skrywał od dawna; przesłuchując ich, często nie umiał oprzeć się pokusie, by otworzyć się przed tymi zupełnie obcymi ludźmi. Dochodzenie stało się dla niego podwójnie ważne: nie dość, że walczył o życie wielu nieświadomych jeszcze ofiar seryjniaka, to jeszcze odkrywał prawdę o sobie samym.

Bonda napisała kryminał bardzo sprawny, otwierający trylogię, którą niezwykle lubię (wszak linearne czytanie nie jest moją domeną, stąd już wiem, jak sprawy się potoczą).  Śledztwo toczy się tutaj powoli, mamy wgląd w życie ofiary obfitujące w szczegóły, poznajemy elementy układanki z wielu stron, a przy tym zostajemy pozostawieni sam na sam z bohaterami, którym chce się kibicować.

Meyer to osoba, której w prawdziwym życiu pewnie nie byłabym skłonna polubić, a już na pewno nie umiałabym się pogodzić z  jego trybem życia, jednak Bonda kreśli go tak żywo, ubierając go w niemalże same pozytywne cechy, że jako bohatera kryminału cenimy go nieopisanie.

Były w tej części wątki, których nie rozumiem albo które wydały mi się zbędne: motyw wróżbitów i run, który to miał nadać sprawie nietypowego kolorytu, był moim zdaniem niewarty zachodu, a sam wątek mało czytelny i potrzebny. Nie do końca wyjaśnia się również kwestia sprawcy tajemniczego tatuażu, co pozostawia czytelnika z pewną pustką, bez nadziei na pełne rozwikłanie śledztwa.

Jako że to debiut prozatorski Bondy, a ja już wiem, jak jej pisarstwo rozwinęło się dalej, mogę z  pełnym przekonaniem książkę polecić: jako wstęp do twórczości dalszej.


Kryminał napisany jest sprawnie, z pomysłem i należytą troską o język oraz szczegóły. Mimo że widać jeszcze pewne niedociągnięcia, na kilometr czuć talent i obietnicę coraz doskonalszych części. A to chyba wystarczająca rekomendacja, czyż nie?

Seria z Meyerem:
Sprawa Niny Frank / Tylko martwi nie kłamią / Florystka

Pozostałe:

Całą serię kupisz w atrakcyjnej cenie na:



wtorek, 9 lutego 2016

Żniwa zła – Robert Galbraith




Gdy do biura Cormorana Strike’a dociera odcięta kobieca noga, zaadresowana na nazwisko jego partnerki – Robin – sytuacja ich biura detektywistycznego robi się dramatyczna. Bohaterowie tracą zaufanie swoich klientów, coraz rzadziej otrzymują nowe zlecenia i z trudem wiążą koniec z końcem. Sytuacja robi się coraz bardziej skomplikowana, co rusz odbijając się na życiu prywatnym bohaterów. 
Robin, jeszcze do niedawna zaręczona, rozstaje się z wieloletnim partnerem, a Cormoran wikła się w coraz mniej interesujący go związek z Elin. Doskonale zdaje sobie również sprawę, że osoba przesyłająca mu kobiecą nogę, a więc grasujący seryjny morderca, zbierający coraz większe żniwo, grozi jego partnerce z pracy, chcąc tym samym jak najmocniej uderzyć w jego firmę. Policja i detektyw wzajemnie się wspierają, chcąc jak najszybciej ująć przestępcę i ocalić niewinne kobiety.
Świetne zakończenie, cliffhanger co prawda spodziewany, a jednak piorunujący.

W sposobie budowania relacji między bohaterami, zauważam pewne podobieństwa do prozy Dennisa Lehane’a – para współpracujących ze sobą detektywów, którzy powinni być razem także w życiu prywatnym (czemu gorąco kibicujemy!), a którzy od lat wikłają się w przedziwne, często toksyczne związki; przyjaciel głównego detektywa pochodzący z półświatka, zawsze gotowy nieść pomoc, wyróżniający się siłą i wyglądem budzącym postrach u każdego, który go nie zna, dochodzący swojego poprzez przemoc. Wszystko to znana mi melodia pochodząca z tekstów ulubionego pisarza, stąd pewnie i moje upodobanie do lektury Galbraith(a). Różnica jest jednak zasadnicza – Lehane mimo wszystko, mocno angażując się w zapis życia osobistego swoich postaci, nie traci rezonu przechodząc na powrót do scen czyniących z jego książek, kryminałów. U autorki czasami wątki sensacyjne, a więc stanowiące oś narracyjną, kuleją i odbiegają od reszty, przede wszystkim poprzez słabą dynamikę. Nie sposób nie zauważyć jednak znaczącego progresu od czasów Wołania kukułki.

Kapitalna zabawa towarzyszyła mi podczas całej lektury, co jedynie dowodzi ogromnego talentu Rowling, którego nie sposób jej odmówić – nieważne czy tworzy ona powieść o czarodzieju dla nastolatków, czy rasowy kryminał – wychodzi jej to przednio (choć jak wiemy, nie od początku tak było). W każdym kolejnym tomie widać drogę jaką przeszła autorka – książka za książką staje się coraz lepsza i bardziej interesująca, a namnożenie wątków coraz lepiej wykorzystane i ujęte w  całość.


Jeśli jeszcze nie znacie tej serii – gorąco zachęcam do lektury. Tym bardziej, że ta część zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie ze wszystkich dotychczas wydanych – zarówno pod względem treściowym, jak i przez uwagę na zdolność wciągania. 




Recenzje poprzednich tomów:




wtorek, 2 lutego 2016

Tylko martwi nie kłamią – Katarzyna Bonda



Tylko martwi nie kłamią to druga powieść, gdzie pierwsze skrzypce gra Hubert Meyer, profiler policyjny, któremu  nie sposób odmówić talentu do wnikania w ludzką psychikę i motywacje.

Rzecz dzieje się w Katowicach przy ulicy Stawowej 13. W zabytkowej i obciążonej historią kamienicy dochodzi do brutalnej zbrodni. Początkowa faza śledztwa prowadzi jednak w nieco innym, niż pożądany dla dobra sprawy kierunek. Podejrzanych jest wielu, świadków prawie żadnych – centrum miasto stało się doskonałą przestrzenią dla mordercy – mógł zbiec z miejsca zbrodni niezauważony, całkowicie wtapiając się w krajobraz – przy dworcu prawie nigdy nie brakuje ludzi, a skrzyżowanie 3-go maja i Stawowej tętni życiem, zamierając jedynie w weekendy, kiedy to popełniona zostaje zbrodnia.

Hubert Meyer, mając do pomocy niezwykle piękną panią prokurator, próbuje rozwikłać zagadkę śmierci, swym śladem prowadzącą zarówno daleko w przeszłość, jak i poza obszar Katowic. Przy okazji prowadzenia dochodzenia, główni bohaterowie zbliżają się do siebie bardziej niż to konieczne, prowokując się do myślenia o czymś zgoła innym niż śledztwo.

Podziwiam Bodnę za jej dbałość o szczegóły. Każdy, nawet najmniejszy detal zdaje się wkomponowany dokładnie tam, gdzie powinien przynależeć, każda błahostka jest sprawdzona, dograna, zbadana, tak, by nie budziła żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Choć książka do najkrótszych nie należy, czyta się ją w mgnieniu oka, chłonąc jak gąbka każdy kolejny szczegół.

Ogromnie ucieszyło mnie zlokalizowanie akcji w Katowicach i częściowo w mojej rodzinnej Rudzie Śląskiej. Aż dziw brał mnie, gdy dowiadywałam się o nich kolejnych rewelacji, o których – mieszkając tu niemalże ćwierćwiecze, nie miałam pojęcia. Stanowiło to dla mnie dodatkowy walor podczas lektury.

Kawał świetnej roboty – widać jak wiele pracy włożyła Bonda w zgromadzenie materiału, jak ogromnego poświęcenia to wymagało. Efekty są jednak więcej niż zadowalające. Póki co, Tylko martwi nie kłamią, to dla mnie top 1 powieści autorki. Dopracowana, doskonale pomyślana, zahaczająca o historię, zakorzeniona w  teraźniejszości. Także elementy topografii nie są przypadkowe – opisy są odzwierciedleniem rzeczywistości, czytelnik mógłby wziąć książkę do ręki i potraktować ją jako przewodnik po stolicy Górnego Śląska.

Świetna – doceniam masę mrówczej roboty i podziwiam za talent!


Recenzje innych książek Bondy:

Pochłaniacz / Okularnik 

Książkę kupisz w okazyjnej cenie (-36%!) tutaj:



czwartek, 7 stycznia 2016

Psychopata - John Lutz








Doskonały, jeden z najlepszych (zaraz po Mroku) tekstów Lutza, który zadowoli każdego fana dobrych kryminałów. Pełen napięcia, niepozwalający na oddech, rewelacyjnie wchodzący w psychikę mordercy, który w  książce pokazany zostaje z perspektywy tego mądrzejszego i będącego dwa kroki do przodu przez policją, co rusz wywodzoną w  pole. Towarzyszyć będzie nam od pierwszych od ostatnich stron, dzięki czemu nie będziemy musieli głowić się „kto morduje”, lecz wsłuchując się w  jego myśli, zastanawiać się „dlaczego i po co?”. 


Obłędna lektura, dostarczająca potężnego ładunku emocjonalnego, cechująca się niezwykłą dynamiką. Dzięki typowej już dziś dla twórców kryminałów dwutorowości narracji, adrenalina będzie rosnąć – zestawienie działań policji i rozgrywających się w tym samym czasie łowów mordercy nie pozwoli na spokojną lekturę, lecz ewokować będzie niesłabnące napięcie.

Morderca jest wyjątkowo brutalny – swoje starannie dobrane ofiary, oczywiście przypominające kobietę odpowiedzialną za jego traumę psychiczną – rozbebesza, umieszczając w ich wnętrznościach miniaturową wersję Statui Wolności, możliwą do zakupienia na każdym rogu Nowego Jorku. Perfidia jego działań jest nieopisana – z  dnia na dzień staje się zuchwalszy i sprytniejszy, a finał swoich działań nieuchronnie kieruje na bliskich detektywa prowadzącego śledztwo – Quinna. Detektywa, z którym świadomie prowadzi tę krwawą grę i w  którym upatruje godnego przeciwnika.
Ten zaś, widząc dokąd nieuchronnie zmierza ich przepychanka, stara się zapewnić bliskim swemu sercu kobietom należytą ochronę, wiedząc jednocześnie, że uratować je może jedynie czujność i zdrowy rozsądek, którym to – mimo wielu ostrzeżeń w mediach – nie wykazały się dotąd żadne ofiary mordercy.

Rewelacyjnie poprowadzona narracja, fenomenalnie rozegrana akcja – Lutz po raz kolejny podniósł sobie poprzeczkę, pokazując w jak dobrej kondycji pisarskiej wciąż się znajduje.

Jeśli zatem lubujesz się w kryminałach, a ścielący się gęsto trup nie jest Ci straszny – zachęcam do tej lektury i pościgu za mordercą.

Ale uważaj! On może być tuż obok Ciebie…


Inne książki Lutza na blogu:



poniedziałek, 4 stycznia 2016

Żelazna krew - Liza Marklund




Rzecz dzieje się w Sztokholmie, zahaczając momentami o Hiszpanię. Annika Bengtzon postanawia powrócić do niewyjaśnionych wątków ze starych śledztw. Jej uwagę szczególnie przyciąga sprawa, do której kobieta ma stosunek mocno emocjonalny, jaką było zabójstwo młodej dziewczyny, do którego (jak i do czterech innych) przyznał się Gustav Holmerud. Detektyw jest pewna, że jego zachowanie podyktowane było chęcią zyskania popularności, nie zaś prawdziwym poczuciem winy. Annika widzi w nim mordercę jednorazowego, a co za tym idzie – kryjącego czterech innych zabójców, wciąż przebywających na wolności.

Gdy sprawa zostaje wznowiona, w tajemniczych okolicznościach znika siostra Anniki – Brigitta. Kobiety od dłuższego czasu nie utrzymywały ze sobą kontaktu, jednak niedawno bohaterka zaczęła dostawać od niej SMS-y zawierające prośbę o pomoc. Bardzo prędko wychodzi na jaw, że sprawa porwania powiązana jest z morderstwami sprzed lat, które dotąd nie dawały Annice spokoju

Żelazna krew nie wzbudziła we mnie takich emocji, jakie chyba powinna. Lekturę kilkakrotnie przekładałam, nie mogąc wgryźć się w początek. Gdy już jednak zmotywowana zaczęłam czytać na dobre – bardzo sprawnie przez nią przebrnęłam. Wszystko za sprawą języka, którym niczym się nie wyróżnia i stanowi świetne tło dla całości - jest prosty w odbiorze i wolny od sformułowań wyprowadzających go przed szereg. 

Niestety – podobnie jak szybko czytałam, równie prędko zaczęłam powieść tę z pamięci wypierać. Wszystko to wcale nie przez jej miałkość, lecz raczej przeciętność i klasyczność – nic mnie nie zaskoczyło, nie ujęło, nie zdziwiło, nie zaniepokoiło. Zabrakło wrażeń, których oczekuję od Czarnej serii, i które z niej pamiętam.


W rezultacie otrzymałam dobre, choć niczym niewyróżniające się czytadło kryminalne, które z żalem (choć bez żalu) odłożyłam na półkę. Szkoda, że cykl z Anniką Bengtzon w roli głównej (to była jedenasta już część) kończy się tak pospolicie, bo nie zachęca to wcale do powrotów.

Jeśli jesteście fanami cyklu - warto lekturę dokończyć, jeśli jednak nie - z powodzeniem możecie sięgnąć po inny tytuł Czarnej serii, niczego nie tracąc.

wtorek, 24 listopada 2015

Śmiercionośny upominek – Erik Axl Sund



Sztokholm został zainfekowany przez wirusa samobójstw. Co rusz słyszy się o kolejnej ofierze, która w chwili śmierci znaleziona zostaje ze słuchawkami na uszach, z muzyką Hungera w tle.
Podczas sekcji zmarłych okazuje się, że ich żołądki wypełnione są papierem, co wskazywać by mogło na dokonaną już wcześniej czynność patomorfologa. Śledczy podejrzewają, że każda z ofiar przed śmiercią zjadła własny pamiętnik.

Co jeszcze łączy wszystkich samobójców? Dlaczego każdy z nich ma rys powtarzalności? Czy za serią śmierci stoi ktoś inny?


Erik Axl Sund to pseudonim artystyczny dwu piszących w duecie pisarzy, którzy sprawdzają się jako twórcy niepokojących tekstów. Choć w Śmiercionośnym upominku było kilka momentów przestojowych, ostateczne wrażenie pozostaje dobre – autorzy sprawnie kołują czytelnika, wprowadzając zamieszanie do jego sposobu myślenia i powoli klarującego się rozwiązania. Co prawda brakuje tutaj wielkich emocji, wciąż jednak pozostaje to kryminał na dobrym poziomie, po który bez obaw możecie sięgnąć, gdy zapragniecie ponurzać się w literaturze skąpanej krwią i niejasnymi zgonami.

Na jakość mojego odbioru wpłynęła w znakomitej mierze moja znajomość większości opisywanych miejsc – niedawna wizyta w Sztokholmie pozwala mi teraz pełniej i głębiej wchodzić w narracje zbudowane właśnie w tym mieście, sprawia, że czytam bardziej świadomie i potrafię poradzić sobie z topograficznym rozmieszczeniem kolejno opisywanych przestrzeni bez konieczności nerwowego zerkania w mapę. Czytając o Södermalmie, widzę tę dzielnicę, jestem w stanie zwizualizować sobie to, o czym piszą autorzy. Świetne dopełnienie!


Lekturę polecam fanom kryminałów, w których trup ściele się gęsto, a wyjaśnienie zagadki nie przychodzi prędko, przynosząc chwałę detektywowi.  Wręcz przeciwnie – skandynawski mroczny klimat został utrzymany, prowadząc do nieoczywistego finału.