Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 lutego 2015

My – David Nicholls


Tytuł: My
Autor: David Nicholls
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379438549
Ilość stron: 480
Cena: 36,90 zł




David Nicholls zyskał globalną sławę za sprawą książki Jeden dzień, która po ogromnym sukcesie wydawniczym została sfilmowana, by znowuż docierać do coraz szerszego kręgu odbiorców. I to samonapędzające się koło popularności trwa.
Na polski rynek wydawniczy trafiła właśnie najnowsza propozycja autora – My. Książka z  obłędną okładką, od której wciąż nie mogę oderwać wzroku, okładką będącą cichym wyznaniem miłosnym do treści czy też samej formuły bycia z  kimś, bycia razem. Niesamowite jak dobrze zaprojektowana grafika może otwierać nowe pola interpretacyjne – świetnie zagrana sprawa z  ukrytym przesłaniem.
Jestem pod wrażeniem.
Okładka jednak jest jedynie kluczem, pewną zapowiedzią tego co czeka nas dalej – a tam rzeczywiście jest o co powalczyć.
Oto pewnego wieczoru, tuż przez ostatnim planowanym wyjazdem z rodziców synem Albiem po Europie, będącym swoistym chrztem kulturalnym mającym przygotować chłopaka do dalszego życia studenckiego; Douglas słyszy od swojej żony, że ta chyba chce się z  nim rozstać.
W  ten eufemistyczny i dość pokrętny sposób kobieta sieje w  mężczyźnie ziarno niepewności – żadne z  nich do końca nie wie czy rozstanie jest już przesądzone, ale to Connie jest w  tej sytuacji depozytariuszką wszelkich odpowiedzi. Mężczyzna postawiony pod ścianą próbuje wykorzystać ostatni dany im wyjazd na odbudowanie podupadających relacji z  żoną. Z  synem dawno już je utracił albo właściwie nigdy ich nie miał – Douglas i Albie tworzą stereotypowy przykład fatalnych układów ojcowsko-synowskich mających źródło we wczesnym dzieciństwie. Twarda ręka mężczyzny była zbyt twarda, by dać miejsce naturalnej miłości rodzicielskiej.
Wyjazd po największych miastach Europy ma być zatem nie tylko zalewem kulturalnym i podróżą inicjacyjną dla syna, ale też odnowicielskim wojażem dla wszystkich. Nie wszystko jednak pójdzie po myśli głównego bohatera, co z  kolei sprawi, że do samego końca nie będzie wiadomo, w  którym miejscu zakończy się ta eskapada, mająca pierwszy przystanek w  Paryżu, gdzie to Albie poznaje nietuzinkową młodą akordeonistkę, znacząco wpływającą na dalsze losy całej rodziny.
Mówi się, że dopiero podczas wyjazdów, z  dala od domu, poznaje się prawdziwe oblicze bliskich nam osób. W  przypadku tej rodziny ma to znaczenie fundamentalne.
Piękna to historia o wysiłku odnalezienia dawno zagubionej nici porozumienia, o heroicznej próbie odbudowania relacji ojcowsko-synowskiej, ale też małżeńskiej. Historia, w  której na bok muszą zostać odłożone ambicje i własne pragnienia, a głównym celem ma stać się uszczęśliwienie najbliższych w  ich własny sposób – nie w  nasz.
Tytułowi my mogą mieć wiele odczytań – czy to „my” jako ludzie, o których kondycji opowiada ta historia, „my” jako rodzina, najmniejsza komórka społeczeństwa, „my” jako małżeństwo, czy też „my” jako indywidualności, które należy kochać bez względu na wszystko i okazywać tą miłość bez względu na wszystkich (a już najbardziej siebie samych). Każde odczytanie będzie dobre, a uwierzcie mi – można by je wciąż mnożyć.
Polecam tę opowieść wszystkim – jest jak życie: trochę słodka, trochę gorzka, miejscami kwaskowata, nagle zmieniająca bieg wydarzeń, wymagająca natychmiastowego reagowania, często impulsywnego. Nigdy nie wiadomo na co się trafi, do finału nie ma się pojęcia jak rozwinie się całość, mimo że wszystko od początku było skrupulatnie zaplanowane przez głównego bohatera.
Dokładnie jak w  życiu, prawda?
Można rzec, że to opowieść o tym jak plany wzięły w  łeb. My sobie, życie sobie.  

Świetna! 


A oto jak mnie rozpieściło Wydawnictwo:) Były jeszcze naklejki z moim nowym ulubionym motywem:) Pani Zosiu - dziękuję!

sobota, 15 listopada 2014

Książka do kolorowania – Herve Tullet


Tytuł: Książka do kolorowania
Autor: Herve Tullet
ISBN: 9788328103832
Wydawnictwo: Egmont
Cena: 34,99 zł
Ilość stron: 208


To co mam Wam dziś do zaproponowania, może wydać się Wam dziwne, ale… mnie sprawiło wielką frajdę i – jak sądzę – doskonale nada się na prezent świąteczny (pora się rozglądać!) dla dzieciaków pasjonujących się kolorowaniem, gryzmoleniem, dobieraniem barw,  mieszaniem ich, krócej – tworzeniem.
Książka do kolorowania, to nic innego jak… książka z kolorowankami.
Ale, ale! Nie jest to wydany na kiepskim papierze zbiór znanych i oklepanych szablonów, prawie wcale nie poruszających wyobraźni.
Jest to doskonałej jakości, duża książka, w skład w której wchodzą niesztampowe wzory do wypełnienia barwami, uzupełnione słowem. Część z nich przypomina kleksy, gryzmoły, mazy, wariacje po przypadkowym rozlaniu farby na papier, część zaś to doskonale znane szablony, m.in. zwierzątka czy owoce.
Dzięki publikacji tej dziecko dowie się, co stanie się po złączeniu odpowiednich barw, będzie w stanie uporządkować kolory według tonacji, łączyć rozsypane elementy, zmyślnie tworzyć nowe wzory i połączenia.



Sposób formułowania wypowiedzi, rozbudza ciekawość odbiorcy, zachęca go do własnych badań, działań i eksperymentów, pobudzając kreatywność i twórcze myślenie. Ponadto to doskonałe ćwiczenia pobudzające sprawność obu półkul mózgowych, świetna nauka poprzez zabawę, doskonała stymulacja, zachęta do tworzenia oryginalnych rozwiązań i lekcja szybkości, umiejętności analizowania barw i ich znaczenia, wychodzenia poza schematy myślowe i prototypowe rozwiązania, a także… koordynacji (część ćwiczeń odbywa się przy zamkniętych oczach, ha!) oraz alfabetu i matematyki. Mało tego – mały odbiorca nauczy się kolorów poszczególnych flag państw (a  może stworzy własne?), znaków drogowych, nada miastu barw, stworzy miasta przyszłości.
Dziecko raz będzie architektem, budowniczym, projektantem,  innym razem kierowcą samochodu wyścigowego, to znów człowiekiem, próbującym wydostać się z labiryntu, a czasami także i sobą samym, piszącym graficzny list do św. Mikołaja.
Żeby nie było nudno (czy to w ogóle możliwe?), w książeczce tej dziecko spotka się także z superbohaterami, kosmitami, czerwonym kapturkiem i… kroworybą oraz krowowężem.

I drodzy rodzice, nie myślcie, ze w tej książce maluje się tylko kredkami czy farbkami – co to, to nie. Barwy uzyskuje się także dzięki trawie, ziemi, czekoladzie, truskawkom i wszystkim innym, co tylko przyjdzie nam do głowy.

Wiele przygód czeka dzieciaki, które obdarowane zostaną tą książką. To wspaniała podróż szlakami dziecięcej, wybujałej wyobraźni i fantazji, której nie możecie swoim pociechom nie zafundować.
Gwarantuję popis inwencji!
Polecam gorąco.

sobota, 8 listopada 2014

Wracajmy do domu – Lisa Scottoline


Tytuł: Wracajmy do domu
Seria: Kobiety to czytają!
Autor: Lisa Scottoline
Wydawnictwo: Prószyński
ISBN: 9788378397946
Ilość stron: 512
Cena: 38 zł


Lisa Scottoline zdobyła moje uznanie za sprawą ksiązki Nie odchodź. Tak bardzo, że gdy tylko ukazał się tekst Wracajmy do domu miałam pewność, że warto po niego sięgnąć.

Historia opowiedziana przez autorkę, to prawdziwy kocioł emocji – zwłaszcza tych trudnych, wpływających na podejmowanie decyzji ważących na życiu wszystkich bohaterów. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, niecierpliwie przewracając kolejne strony, ale też stale zastanawiając się nad tym, jak postąpiłabym na miejscu tej czy innej postaci, jakie byłyby moje reakcje, na ile pozwalałabym ponieść się emocjom, nierzadko trudnym do poskromienia, bo wywołanych wieloletnim zamiataniem ich pod dywan.

Scottoline po raz kolejny opowiada o miłości rodzicielskiej, szczególnie zaś macierzyńskiej – i to niekoniecznie biologicznej. Zabiera nas w niełatwą przestrzeń relacji na linii macocha-córki eksmęża, eksżona- eksmąż, mąż-żona, mąż macochy-pasierbic, pasierbice-córka, ojczym-pasierbica i byłe pasierbice żony. Skomplikowane już w samej fazie rozpisywania, a co dopiero, gdy przeniesie się te zestawienia na życie obfitujące w wydarzenia nieprzewidziane i niechciane.

Jill Farrow kilka lat przed rozpoczęciem akcji książki poślubiła mężczyznę, który miał już dwie córki – Abby i Victorię. Choć związek małżeński był krótki i rozpadł się z hukiem, relacja miłości, jaka zrodziła się między kobietą a jej pasierbicami była znacznie trwalsza, choć przez kłamstwa nie tak zażyła jak dotąd.
Okazała się jednak tak mocna, że gdy już kilka lat po rozwodzie ojciec dziewczyn umiera, Abby swoje pierwsze kroki kieruje właśnie do Jill, u której szuka nie tylko pociechy, ale i pomocy w przeprowadzeniu dochodzenia na własną rękę. Bohaterka głęboko wierzy w to, że śmierć jej ojca nie jest samobójstwem, lecz morderstwem.

Jill, jako zawodowy pediatra z powołania, doskonale rozumie, nawet najgłębsze potrzeby dzieci. Przejmuje się ich losem i robi wszystko, by pomóc im w każdy możliwy sposób, nie raz wykraczający poza jej obowiązki. Nie inaczej chce traktować własne córki – nie tylko rodzoną Megan, ale także Abby i Victorię.
Mimo wielu wątpliwości jakie nią targają, kobieta decyduje się na podjęcie karkołomnego i brzemiennego w skutki śledztwa, by pomóc w ten sposób pasierbicy, która wyraźnie nie radzi sobie z przepracowywaniem żałoby.
Bohaterka nie wie jeszcze wówczas, że podjęte przez nią działania, skażą jej rodzinę i przyszłe szczęście na niebezpieczeństwo.  Zdaje sobie jednak sprawę, że burzy spokój, który tak długo budowała i skazuje nowy związek na wielką próbę. Wszystko to jednak w imię miłości, której nie jest w stanie przekreślić rozwód ani chwilowa utrata regularnych kontaktów.

Scottoline po raz kolejny ofiarowała mi książkę, której treść chłonęłam jak gąbka – to nie zwykła powieść obyczajowa, lecz wielopoziomowa historia, z wysuwającym się na plan pierwszy wątkiem sensacyjno-kryminalnym. Nie brak w niej mocnych wrażeń, ogromu ładunku emocjonalnego i trudnych pytań o rodzicielstwo, a także siłę więzów.
Polecam ją gorąco – każdemu! Doskonała, trzymająca w napięciu jak najlepszy thriller, mocno odwołująca się do hierarchii wartości i podkreślająca moc macierzyńskiej miłości.


Recenzja książki Nie odchodź:

http://shczooreczek.blogspot.com/2014/03/nie-odchodz-lisa-scottoline.html


sobota, 1 listopada 2014

Okruchy magii – Kathryn Littlewood



Tytuł: Magiczna cukiernia. Okruchy magii
Autor: Kathryn Littlewood
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 978-83-237-7051-0
Ilość stron:  376


Magiczna cukiernia, to jedna z najbardziej urokliwych, a jednocześnie trzymających w napięciu serii dla młodzieży, jakie miałam okazję czytać.
Jej najnowszy tom – Okruchy magii – również nie pozwala się nudzić. Oto Rozmarynka Szczęsna po odzyskaniu rodzinnego Almanachu wiedzy kulinarnej i wygranej w międzynarodowym konkursie pieczenia cieszy się rosnącą sławą, która miast ją cieszyć – powoduje jedynie liczne komplikacje. I nie chodzi wcale o bezustanne prośby o udział w jakimś programie, włączenie się do spółki, udzielenie porady, ciągłe śledzenie i fotografowanie, mogące skutecznie zaburzyć życie dorastającej dziewczynki. Jej sława dosięgła tak daleko, że do swoich niecnych planów postanowił wykorzystać bohaterkę Pan Smalec – szef Korporacji Wypieków Cukierniczych Hostess, który po wydaniu przez grupę Wałka do Ciasta Ustawy o przeciwdziałaniu dyskryminacji wielkich firm cukierniczych, porwał ją i zmusił do udoskonalenia swoich przepisów, mających ostatecznie zapewnić mu władzę nad światem. Co gorsza Rozmarynka nie mogła sprzeciwić się woli kidnapera, bo ten w krótkim czasie uwięził także jej ukochanych rodziców. Dziewczynka chcąc, nie chcąc musiała opracować obłędne proporcje i sposób mieszania ingrediencji, mający daleko idące konsekwencje. Przeszła ona samą siebie – jej przepisy na firmowe ciasteczka spełniły wszystkie oczekiwania Pana Smalca  - niestety, nieuchronnie prowadzić miały do tragedii na masową skalę.  Bohaterka, mając świadomość zbliżającej się katastrofy, przy pomocy braci, gadającego kota, grającej na instrumentach myszy i grupy piekarzy zatrudnionych przez firmę Hostess, musiała przeszkodzić porywaczowi we wprowadzeniu ciasteczek do sprzedaży. Nie była to jednak sprawa prosta, bowiem tenże nie tylko miał doskonały zmysł jeśli idzie o wszelkie próby oszukania go, ale też władał zastępem wiernych mu robotów, wyczulonych na każdą ewentualną nieprawidłowość.
Kathryn Littlewood po raz kolejny zapewniła mi doskonałą rozrywkę – mimo że wiekowo przekroczyłam już docelową grupę odbiorców, wciąż świetnie bawię się czytając tę serię. Nie ukrywam, że czytanie o magicznym jedzeniu pobudza moje kubki smakowe i znacząco przyczynia się do rosnących przychodów pobliskich firm cukierniczych, ma jednak także dodatkową zaletę: w trymiga poprawia humor!
Plejada barwnych postaci, które budzą moją ogromną sympatię, znów została przez autorkę rozszerzona – jej bohaterów nie sposób nie lubić! Oczywiście, nie mogło zabraknąć kolejnego szwarccharakteru, dodającego książce pikanterii, by nie doprowadzić do zbyt wysokiego poziomu cukru we krwi po przewróceniu ostatniej strony.

Okruchy magii to arcyapetyczna lektura przeznaczona do niespiesznego delektowania się – wyliżecie talerz do ostatniej kropelki smakowitego sosu, jakim została okraszona. Niezapomniany smak tego rarytasu pozostanie na Waszych językach jeszcze długo po lekturze i z całą pewnością z niecierpliwością będziecie zlizywać cieknącą ślinkę, myśląc o kolejnej części:) Uważajcie jednak na dzieci – mogą do cna wypróżnić Wasze zapasy słodyczy.


Poprzednie tomy (recenzje po kliknięciu):

http://shczooreczek.blogspot.com/2013/07/magiczna-cukiernia-kathryn-littlewood.html?q=magiczna+cukierniahttp://shczooreczek.blogspot.com/2013/11/magiczna-cukiernia-szczypta-magii.html?q=magiczna+cukiernia

 

poniedziałek, 20 października 2014

Sońka – Ignacy Karpowicz


Tytuł: Sońka
Autor: Ignacy Karpowicz
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 9788308053539
Ilość stron: 208
Cena: 32,90 zł

Po lekturze tej książki bardzo długo nie wiedziałam co napisać. Próbowałam kilkakrotnie. Zawsze brakowało mi odpowiednich słów, by nazwać emocje towarzyszące lekturze, opisać tło dla wydarzeń i ich sedno.
Miałam wrażenie, ze cokolwiek bym nie napisała, w nawet najmniejszym stopniu nie oddałoby to ułamka tego, co miałam na myśli, byłoby zbanalizowane i niepotrzebne.
Jeśli słowa wciąż mają moc urzekania i czarowania – to właśnie Sońka stanowi przykład kunsztu w posługiwaniu się językiem i dobierania wyrazów w taki sposób, by doskonale układały się na języku, sprzyjając niespiesznej i przepysznej lekturze.
Jeśli okładka wciąż ma moc tworzenia jedności z narracją – to właśnie Sońka posiadłą zewnętrzną warstwę idealnie komponującą się z wnętrzem: delikatną, spokojną, zrównoważoną, nieuchwytną.

Sońka to historia miłości i wojny, które tak silnie wyrywają się na sercu, że na zawsze pozostawiają po sobie niezatarty ślad – bliznę wciąż na nowo przypominającą to, co minione, lecz wciąż żywe i palące.

Tytułowa postać stanie się dla czytelnika podobną blizną – nie do usunięcia i nie do zapomnienia: prostą, a jednak godną podziwu. Wydarzenia, w których wzięła udział tak silnie umocniły jej wewnętrzną siłę, że nie sposób było jej już złamać. Zestawienie miłości i wojny – stare i znane, a jednak wciąż możliwe do opowiedzenia na nowo, do wysłuchania po raz pierwszy. Zlanie okrucieństwa z czystym dobrem, kontrast goniący kontrast – te obrazy pozostają w głowie na zawsze.

Tym co charakterystyczne dla Sońki jest oszczędność a jednocześnie bogactwo słów, ich precyzja, celność, ale także pewna baśniowość w opisywaniu Kresów, ludowość, prostota tak silnie komponująca się z cechami głównej bohaterki i wreszcie niecodzienny sposób ukazania realiów wojennych. Zdawać by się mogło, że wymieszane w niej zostały wszystkie możliwe konwencje, zatarte zostały wszystkie granice, synkretyzm został osiągnięty w najpełniejszej z dostępnych form.

Nie jest to książka porywająca w tradycyjnym rozumieniu tego określenia. A jednak ma w sobie coś – ten magnetyzm – który każe po nią sięgać nawet największym przeciwnikom Karpowicza czy szerzej – prozy polskiej. I chyba między innymi to świadczy o tekstach wybitnych: siła oddziaływania, której nie da się racjonalnie wytłumaczyć, która trwa i trwać będzie niezmiennie. I choć książka ta w dużej mierze zasmuca, właśnie dlatego chce się i warto po nią sięgać: bo ma moc transformującą.
Urzekająca, choć sprawiająca ból.
Godna uwagi.




czwartek, 26 czerwca 2014

Sarah Jio – Dom na plaży


Tytuł: Dom na plaży
Autor: Sarah Jio
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 9788324025664
Ilość stron: 304
Cena: 34,90 zł
Premiera: 17 lipca 2014

Jestem zachwycona! Sarah Jio została przeze mnie zapamiętana jako autorka Marcowych fiołków, o których bardzo długo było głośno, a do których wciąż nie zdołałam dotrzeć. Odtąd – jej książki będę kupowała w ślepo, wierząc, że czytelnicy nie mogą się mylić i każda kolejna będzie przynosiła tak wiele emocji, jak Dom na plaży.
Słodko-gorzka historia miłości, o jakiej każdy z nas marzy. Niespodziewanej, namiętnej, zdolnej do poświęceń, romantycznej.

Anne to młoda kobieta, która na dniach ma zostać żoną Gerarda. Ich małżeństwo zostało zaaranżowane już  w dzieciństwie. Ich rodziny przyjaźniły się od zawsze, a młody mężczyzna był człowiekiem zamożnym i wymarzonym partnerem dla wielu dziewczyn, toteż bohaterka nie wahała się ani chwili z przyjęciem jego oświadczyn. Kochała go jak brata, a jako, że nie znała innych uczuć, uważała, że to wystarczy. Ziarno niepewności zasiała w niej jednak przyjaciółka Kitty oraz opiekunka – Maxine. W dniu odbywającego się przyjęcia zaręczynowego, Anne decyduje się na wyjazd wraz z Kitty na wyspy Pacyfiku, gdzie służyć będą żołnierzom umiejętnościami zdobytymi w szkole pielęgniarskiej.
Wyjazd jedynie pogłębia jej wątpliwości w stosunku do związku z Gerardem, a poznanie Westry’ego ostatecznie przypieczętowuje jej obiekcje. Dziewczyna zakochuje się, poznając w końcu co to namiętność i troska o drugiego, wynikająca z miłości nie do okiełznania. Młodzi odnajdują przy brzegu Pacyfiku chatkę, którą postanawiają odremontować. Gdy w niej dojrzewa ich miłość, dowiadują się o ciążącej na niej klątwie, sięgającej pamięcią czasy Paula Gauguina, który niegdyś w niej zamieszkiwał i tworzył. Choć Anne przejmuje się zasłyszaną opowieścią, Westry zdaje się ją ignorować. Do czasu, gdy nad miejscem stacjonowania ich obozu zaczynają zbierać się ciemne chmury: para staje się świadkiem morderstwa, które wyjaśnione ma zostać dopiero po wielu latach, niosąc sprawiedliwość i przełamując klątwę.

Wciąż jestem tak rozemocjonowana, że  nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, zdolnych nazwać to to, co dzieje się ze mną na parę chwil po lekturze. Wzruszająca, ściskająca za serce, oszałamiająca.
Wyraziści bohaterowie, kontrastująca ze sobą wojna i przepiękny krajobraz wysp Bora-Bora, karmazyn krwi i biel hibiskusów, dobro i zło. Wyspa, która odmienia, wojna, która niszczy i buduje. Przyjaźń i zazdrość. Klątwa i wiara. Tęsknota i nadzieja. Tak wiele w książce tej połączeń zbudowanych na opozycji, tak wiele wątków, które splatają się ze sobą, tworząc niezwykle emocjonującą opowieść o miłości, rodzącej się w cieniu wojny, w oddaleniu od zobowiązań pozostawionych w domu rodzinnym. Podczas lektury nic nie było w stanie mnie od niej oderwać – żadne obowiązki, żadne plany, żadne zadania do wykonania. Jio całkowicie mnie uwiodła, zakręciła wokół palca i dosłownie przykleiła do snutej przez siebie narracji. Nie było takiej mocy, która mogłaby mnie od tej ksiązki oderwać. Ostatnie kilkadziesiąt stron śledziłam gorączkowo – kartki przewracałam z zawrotną szybkością, mój wzrok obłąkańczo przesuwał się po kolejnych słowach, połowę z nich pomijając, bo nie byłam w stanie doczekać się zakończenia, choć gdzieś w głębi serca je przeczuwałam. Pal sześć! Byłam go pewna, a mimo to z niecierpliwością i lękiem brnęłam przez ostatnie stronice, targana identycznymi emocjami, co bohaterowie: tęsknotą, nadzieją, ale też obawą przed rozczarowaniem. Niewyobrażalny ładunek emocjonalny. I choć moja buzująca od wciąż żywego napięcia opinia, może skłaniać Was do odczytania jej, jako tekstu o kolejnym romansidle jakich wiele – nie dajcie się zwieść. To rewelacyjna historia miłości ulokowana w rzeczywistości ciągłego zagrożenia, w realiach wojennych, podejmująca en passant wiele wątków o cięższej materii, takich jak macierzyństwo i konieczność oddania dziecka obcym ludziom, przemoc i okrucieństwo dowódców, morderstwa, zdrady, depresja poporodowa, podążanie za wyborami rodziców,  nieszczęśliwe, bo zaaranżowane związki. Wiele w niej tajemnic, a i sposób narracji urzeka – przywodzi na myśl Miłość w czasach zarazy, równie cierpliwą i wierną. Żałuję jedynie, że autorka nie zdecydowała się na rozbudowanie niektórych wątków – z całą pewnością byłoby to dla książki korzystne i wartościowe.
Myślę, że dobrze znacie stan kaca książkowego – uważajcie zatem na tę książkę – ona go gwarantuje. I jeśli jeszcze nie znacie Jio – nie wahajcie się ani chwili – pędźcie do księgarni i kupcie wszystko, co tylko jest. Warto!
Chyba nie muszę wspominać jak bardzo chciałabym się znaleźć na Bora-Bora?




Źródło zdjęcia


PS Dziś w Znaku promocja 3za2. Może akurat się skusicie?:)

niedziela, 22 czerwca 2014

Drzewo migdałowe – Michelle Cohen Corasanti


Tytuł: Drzewo migdałowe
Autor: Michelle Cohen Corasanti
Wydawnictwo: Sine Qua Non
ISBN: 9788379241941
Ilość stron: 392
Cena: 34,90 zł

Młodziutki Ahmad to Pakistańczyk, który przez całe życie zmaga się z rzeczywistością wojenną. Izraelczycy na jego oczach walczą z Arabami, żywiąc do siebie nienawiść, której on nie potrafi zrozumieć. Mimo ogromnych talentów, bohater dorasta w środowisku, które nie daje mu żadnych szans na samorealizację – dominuje  w nim chroniczny strach i poczucie zagrożenia. Kładąc się spać, nie ma pewności, że rano jego dom będzie jeszcze stał, a rodzina w komplecie zasiądzie do stołu. W dniu swoich dwunastych urodzin przekonuje się na własnej skórze, jak bezlitosna potrafi być wojna – niemalże w jednej chwili ginie jego siostra, a ojciec z jego winy trafia do więzienia, z którego niewielu uchodzi z życiem, a na domiar złego, izraelskie wojska konfiskują jego dom, a cała okolica zaczyna traktować ich jak rodzinę terrorystów. Mimo nauk ojca, brat Ahmada zaczyna pałać nienawiścią nie do poskromienia. Nienawiścią, wokół której zbuduje całe swoje przyszłe życie.
Młody Pakistańczyk musi odtąd zaopiekować się bliskimi i zapewnić im byt, nie mając tak naprawdę nic. By utrzymać rodzinę, musi być ponad nienawiść, która jako naturalna mogłaby toczyć jego serce. Wie, że jego jedyna szansa na lepszą przyszłość to nauka. Z tym jednak nie jest się w stanie pogodzić jego rodzina. Ahmad, mający wsparcie jedynie w ojcu, musi podjąć decyzję – zostać w kraju bez przyszłości czy rozpocząć studia, które pozwolą zaistnieć jego geniuszowi i za parę lat zapewnić rodzinie życie, jakiego nigdy nie mogliby sobie nawet wymarzyć.
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie ta książka. Człowiek przewraca ostatnią stronę i w jego głowie kłębią się setki myśli, zarówno o charakterze ogólnoludzkim, pytania o pochodzenie zła, o źródło konfliktów i realne szanse na ich zakończenie, aż po rozważania indywidualne: ile we mnie siły do walki o lepszą przyszłość, co mnie zniechęca, dlaczego nie daję z siebie wszystkiego, nie wykorzystuję talentów, nie potrafię uwierzyć w swoje możliwości i zawalczyć o świat, jaki chciałbym oglądać. Nierzadko gorzkie refleksje mogą sprowokować do konkretnych działań, bowiem książka ta pokazuje, że kropla drąży skałę, że każdy, nawet najmniejszy wkład nie będzie zmarnowany, że każda myśl przełożona na czyn ma szansę na konkretne zmienianie rzeczywistości, żee przemiany i wiedza są ponad podziałami, ponad wyznaniami, ponad konfliktami, ponad narodami – wystarczy wiara w siebie, upór i cel i motywacja tak silne i skonkretyzowane, że nie pozwolą nam zaprzestać wysiłku nawet w sytuacjach wyglądających na bezsensowne. To książka o wielkiej mądrości, ucząca tolerancji, ale też pokazująca bezsens wojen i naszą niewiedzę o tym, co dzieje się naprawdę i jak dalekie jest to od przekazów medialnych. Mocna powieść, której nie sposób traktować jak kolejnej powiastki niosącej nadzieję. Ta książka jednocześnie nadzieję niesie i jej pozbawia, pokazuje ofiary, które musimy ponieść, by coś osiągnąć. Wskazuje, że to co wielkie w oczach świata, nie zawsze znajdzie uznanie w oczach bliskich, lecz nie należy się tym przejmować bardziej niż to konieczne. Świat będzie próbował łamać nasze dusze, pozbawiać je życia, a my nie możemy się poddać. Musimy walczyć bez względu na wszystko.
Przejmująca lektura, pełna obrazów trudnych, widm wojny, zmasakrowanych ciał i skrajnej biedy. Konflikt jest tutaj jedynie tłem do pokazania tego, jak wielką moc kryje w sobie człowiek. Krew, łzy, mieszają się na kartach tej powieści z bogactwem natury: świeżymi morelami, jabłkami, drzewami migdałowymi, wspaniałymi zapachami, które gdy już prawie wdzierają się do nosa, mieszają się ze słodkim odorem krwi, tworząc synestezyjną mieszankę nie do zignorowania. Wielka siła narracyjna, ogromna moc oddziaływania.
Choć należę do osób zupełnie polityką nie zainteresowanych, po lekturze tej książki w jednej chwili sytuacja ta odwróciła się – i chociażby miał to być efekt tylko czasowy, spełniła ona swoje zadanie.

O wielkich tekstach powinno mówić się prostymi słowami, by nie stracić dla nich czytelnika – trudno jednak rzec cokolwiek, co mogłoby dać wyraz głębi tej powieści i jej wpływowi na odbiorcę, bez popadania w pompatyczność i ogólnikowe frazy. Nie chcąc uronić nic z jej wartości, należałoby milczeć i tym milczeniem zyskać jej posłuch. Cisza po zakończonej lekturze dudni bowiem w uszach i każe odwoływać się do emfatycznych porównań niemal bezwiednie. Niech i u was wywoła te same emocje.
Fenomenalna proza.  

środa, 28 maja 2014

Miód na serce – Sarah-Kate Lynch


Tytuł: Miód na serce
Tytuł oryginału: The Wedding Bees
Autor: Sarah-Kate Lynch
Wydawnictwo: Prószyński
ISBN: 9788378397618
Ilość stron: 320
Cena: 34 zł

Miód na serce to jedna z najcieplejszych, najbardziej podnoszących na duchu i radosnych książek jakie czytałam w ostatnim czasie. Już sama jej okładka przyciąga wzrok i wprowadza w fantastyczny nastrój. Kolorystyka doskonale oddaje to, co znajdziemy w środku – dobroć, serdeczność, promienność, troskliwość, słodycz zamknięta w słoiku miodu i… słońce. Ta opowieść to prawdziwe antidotum na wszystkie smutku. Utrzymana w lekkim, pogodnym tonie staje się z miejsca największą radością dnia i prawdziwym wytchnieniem.
Sugar to trzydziestosześciolatka, która wiele lat temu uciekła sprzed ołtarza, skazując się na utratę kontaktu z rodziną. Od tamtej pory przemierza cały świat wraz ze swoimi pszczołami, które odziedziczyła po ukochanym dziadku i które teraz decydują o ich kolejnych miejscach zamieszkania. To dzięki ich interwencji  bohaterka nie uwikłała się w związek bez przyszłości i to one dają jej radość życia. Brzmi szalenie? Być może, ale gdy zagłębicie się w lekturę, dostrzeżecie, że w tym szaleństwie jest metoda:)
Sugar „Honey” Wallace jest taka jak jej imię – słodka, urocza i nade wszystko – dobra oraz cechująca się niezwykłą kulturą osobistą. Niemalże każdy dzień jest dla niej okazją do niesienia innym pomocy i wprowadzania w ich życie słońca. Wszędzie gdzie pojawi się kobieta natychmiast dzieją się niespodziewane rzeczy: godzą się odwieczni wrogowie, w miejsce uszczypliwości pojawia się życzliwość, ludzie odnajdują sens życia, zdobywają się na odwagę w walce o własne szczęście i radość. Gdy bohaterka stawia swoje pierwsze kroki w Nowym Jorku, niemal natychmiast trafia na staruszka, któremu potrzebna jest pomoc. W wyniku splotu okoliczności poznaje wówczas Theo Fitzgeralda– Szkota, który raz spoglądając jej w oczy od razu wiedział, że jest kobietą, na którą czekał całe życie i nie zawahał się jej tego powiedzieć, budząc jedynie konsternację. Sugar jest bowiem kobietą zranioną, która na zawsze postanowiła zablokować się na miłość. Theo jednak jest nieugięty, a i jej pszczoły mają w jego sprawie wiele do powiedzenia…:)

Bardzo podobało mi się wykorzystanie motywu pszczół – naznaczając je funkcją doradców i przewodników, autorce udało się przekazać sporo wiedzy o tych niezwykle pożytecznych owadach. Wyposażając je w wiele cech ludzkich ukazała ich przydatność dla człowieka i mnogość zadań, przed którymi stoją, a także ich przyzwyczajenia oraz potrzeby. Świetny dodatek edukacyjny, będący wisienką na torcie tej błyskotliwej, zabawnej i ujmującej opowieści o ludzkiej dobroci i korzyściach płynących z grzeczności. Akcja jest miarowa, spokojna, bez żadnych zwrotów, ale przy tym tak niezwykle wciągająca, że nie sposób porzucić lektury na rzecz innych zajęć.
Czytanie tej historii przypomina picie ulubionej herbaty – smak i ciepło powolutku rozchodzą się po całym organizmie, zapewniając doskonałe samopoczucie. Barwna plejada postaci jest zaś niczym miód, który właśnie przy okazji tej książki powinniśmy do gorącego napoju dodać.

Choć Sarah-Kate Lynch była mi do tej pory autorką nieznaną, od tej pory będę sięgała po jej książki w ciemno! Jej narracja jest niewymuszona, lekka, czytając, ma się wrażenie unoszenia się nad ziemią. Rewelacyjne odprężenie po ciężkim dniu. Tytuł tej książki to jej kwintesencja – jest prawdziwym  miodem na serce.
Całkowicie mnie zauroczyła! I uwierzcie – nawet jeśli nie przepadacie za romansami, ta książka Was uwiedzie. Nie spodziewałam się tak przyjemnie spędzonych dni i bez wahania będę tę arcyuroczą opowieść proponować wszystkim znajomym, bez względu na ich dotychczasowe upodobania czytelnicze. Stanowi ona bowiem idealny przykład lektury krzepiącej, podnoszącej na duchu, a przy tym propagującej dobre maniery, grzeczność i łagodność w świecie zwulgaryzowanym i agresywnym. Czytając ją, miałam wrażenie, jakby ktoś bardzo bliski poklepywał mnie po plecach – to historia, z której promieniują jedynie pozytywne emocje. Gorąco polecam!


środa, 16 kwietnia 2014

W słusznej sprawie – Diane Chamberlain


Tytuł: W słusznej sprawie
Autor: Diane Chamberlain
Wydawnictwo: Prószyński
ISBN: 9788378397496
Ilość stron: 456
Cena: 38 zł


W latach 1929-1975 w Karolinie Północnej wysterylizowano ponad siedem tysięcy obywateli, w ramach Programu Sterylizacji Eugenicznej. Decyzję o podjęciu zabiegu podejmowały opiekunki socjalne, najczęściej za zgodą prawnych opiekunów młodocianych.  Wysyłając wniosek, miały dać rodzinom żyjącym w skrajnym ubóstwie gwarancję tego, że nie pojawią się w niej kolejne niechciane dzieci, na których wychowanie nie będzie ich stać. Program podejrzanie przypominał nazistowskie dążenia, mające wyłonić i zachować „rasę wyższą”, zupełnie eliminując słabszą. Osoby, które kwalifikowały się do zabiegu, były najczęściej ubogimi, nieświadomymi swoich praw nastolatkami, z „upośledzeniem” lub „ograniczeniem” umysłowym (w celu jego wykrycia przeprowadzano test IQ, gdzie wynik poniżej 70 predysponował do zabiegu), a często także i cierpiące na epilepsję lub inne choroby, mogące być przekazywane następnym pokoleniom. Sterylizacji poddawano zarówno chłopców jak i dziewczęta, zazwyczaj nie dość, że nie pytając ich o zgodę, to jeszcze ukrywając przez nimi informacje o odbytym zabiegu. Powszechnie uznawano, że w interesie dobra publicznego leży eliminowanie wszelkiego ewentualnego potomstwa, którego przyszłość nie będzie rysowała się w jasnych barwach. Prawdopodobnie wielu pracowników socjalnych żywiło przekonanie o niesieniu pomocy i dobrodziejstwa, niestety wielu z nich dopuszczało się nadużyć.

Wśród nich nie znalazła się Jane – jedna z głównych bohaterek najnowszej powieści Diane Chamberlain, uznawanej w Polsce za jedną z najlepiej charakteryzujących ludzkie losy autorek.

Jane Forrester to dwudziestodwuletnia młoda mężatka, której nie w głowie wstąpienie do Ligi Żon i potulne dbanie o mieszkanie pod nieobecność małżonka-pediatry, mimo że ten chętnie widziałby ją właśnie w takiej roli i nie w smak mu jej inne zapędy. Choć czasy, w których żyje (lata 60-te) i doskonała sytuacja materialna nie zmuszały jej do podjęcia pracy zarobkowej, jej wielkim pragnieniem było niesienie pomocy innym – właśnie jako pracownica socjalna, co wybitnie nie podobało się Robertowi, co rusz podważającemu sensowność jej zachowania, które – w jego przekonaniu – przynosiło wstyd całej rodzinie, sugerując jakoby im się nie powodziło. Należy pamiętać, że rzeczywistość lat sześćdziesiątych wciąż była czasem dominacji patriarchatu w klasycznym wydaniu: mąż pracował, żona dbała o dom i opiekowała się gromadką dzieci. Robert jednak, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów przyzwalających na pasje swoich ukochanych,  nie dość, że traktował żonę jako własność, która ma się przy nim dobrze prezentować i niewiele odzywać, to jeszcze na siłę pragną ją wtłoczyć w ramy swoich wyobrażeń o idealnej kobiecie i z pogardą wypowiadał się o innych, którym nie wiodło się tak dobrze jak jemu. W jego krwi obok bufonowatości i ważniactwa płynął rasizm, co sprawiało, że nie był w stanie pogodzić się z tym z kim i w jakich warunkach pracuje jego żona – w jego przekonaniu istnieli bowiem ludzie równi i równiejsi. Nie on jest jednak w powieści najważniejszy.

Choć już po pierwszej rozmowie przełożeni Jane zwrócili uwagę, że jest ona dziewczyną zbyt wrażliwą i empatyczną, by mogła dać sobie radę z surowymi przepisami bez nadmiernego angażowania się w życie swoich podopiecznych, dali jej szansę na pracę. Choć trwała ona bardzo krótko, wywróciła do góry nogami nie tylko życie rodzin, nad którymi miała pieczę, ale też wprowadziła ogromny chaos do biura, jawnie sprzeciwiając się polityce przymusowej kastracji.
Jane szczególnie zaangażowała się  w relacje z rodziną Hartów: Nonny, Ivy, Mary Ellą oraz Williamem, zwanym Dzidziusiem. Bardzo szybko zawiązała nić szczególnej przyjaźni z Ivy, której losami żywo się interesowała i z którą mimo różnic społecznych połączyła ją wspólnota doświadczeń.  W odróżnieniu od poprzednich pracowników socjalnych, ta zachęcała do zwierzeń i była szczerze zaciekawiona historiami dziewczyny, z której opowieści dowiadywała się między wierszami znacznie więcej, niż z wywiadu, do którego przeprowadzania szkoliły ją podręczniki. Jane wykazała się upodobaniem do  nietypowych i nieregulaminowych zachowań: po godzinach pracy spełniła marzenie nastolatek, cierpliwie słuchała zwierzeń Ivy, dzieliła się z nią swoim doświadczeniem, okazywała szczerą troskę o dobro jej i całej rodziny. Niestety, zbytnia poufałość sprowokowała szereg problemów w pracy, zwłaszcza gdy Jane zdecydowała się na wyjawienie Ivy i Mary Elli prawdy o zabiegu na, jak sądziły, „rostek”. Kobieta uważała, że mają one prawo wiedzieć, co się z nimi dzieje, bez względu na to czy Ośrodek Socjalny uzna je za nierozumne i niezdolne do pojęcia idei sterylizacji i jej pozytywnych konsekwencji.
Choć droga, którą wybrała bohaterka nie była łatwa i przysporzyła jej wiele cierpienia, stała się głosem sprzeciwu wobec społecznego przyzwolenia na bezprawną segregację i decydowanie o losach nastolatek, pozbawianych prawa do wyboru, a nawet wiedzy.

Jane swoim buntem uratowała godność niejednej istoty, a mnie jako czytelnikowi dodała odwagi do sprzeciwiania się niesprawiedliwości, nawet kosztem wyjścia z własnej strefy komfortu.
Chamberlain po raz kolejny wykazała się niezwykłą drobiazgowością i troską o szczegóły. Zadbała o to, by język bohaterów różnił się, w zależności od ich wykształcenia, pokazała przepaść dzielącą ludzi, będących pod opieką ośrodków socjalnych a śmietanki towarzyskiej tamtych czasów. Zatroszczyła się również o doskonałe sportretowanie postaci, nękanych różnymi trudnościami i wątpliwościami, różniące się charakterami, co zostało precyzyjnie wyostrzone, ale złączone jednym: człowieczeństwem.

Trudna tematyka po raz kolejny poddaje w wątpliwość wiele naszych poglądów, zmusza do przedefiniowania pojęć, burzy hierarchię i na nowo ją ustanawia. Emocji towarzyszących lekturze nie sposób oddać słowami, które nie trąciłyby banałem i truizmem. Wystarczy powiedzieć, że takich przeżyć i refleksji, jak teksty Chamberlain nie dostarcza mi dziś wiele tekstów kultury. Autorka nie stara się bowiem wpisać w rwący nurt popkultury, ślepo idąc za trendami, lecz konsekwentnie wyznacza własną ścieżkę, mnogą od zakrętów i zawirowań, znaków stopu i bolesnych doświadczeń, które wpijają się w nasze głowy niczym uciążliwy kamyk w stopę, a przez to wartościową i wyróżniającą się na tle innych, otwierającą pole do dyskusji mocno rozwijających wrażliwość.
Serdecznie polecam! Jeśli od literatury i siebie wymagacie czegoś więcej niż czczej rozrywki – Chamberlain na pewno Was nie zawiedzie.





Recenzje innych książek autorki:


http://shczooreczek.blogspot.com/2012/09/tajemnica-noelle.html?q=chamberlainhttp://shczooreczek.blogspot.com/2013/08/zatoka-o-ponocy-diane-chamberlain.html?q=chamberlain




piątek, 4 kwietnia 2014

Wszechświat kontra Alex Woods – Gavin Extence


Tytuł: Wszechświat kontra Alex Woods
Autor: Gavin Extence
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-05342-3
Ilość stron: 424
Cena: 39,90 zł

Często zdarza się, że książki wybierają nas, a nie my ich, a ich treść na skutek nierzadko przykrej koincydencji koresponduje z naszymi przeżyciami lub stanowi ich zapowiedź. Tak stało się ze mną i Alexem Woodsem – spotkaliśmy się 2 kwietnia, a już następnego dnia, w premierę, jego i moje losy połączyła wspólnota doświadczeń, która nakazała mi książkę poświęconą jego losom traktować nader osobiście.
Nie sposób nie dostrzec wyjątkowości opowieści snutej przez Gavina Extence’a. Książka ta stanowi bowiem nie tylko zapis arcyciekawej historii, ale może także pełnić funkcję swoistego przewodnika po astronomii i szerzej – po życiu.
Alexa znają wszyscy. Odkąd w jego głowę trafił odłamek meteorytu, stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób na świecie, o której losach rozpisywały się światowej renomy pisma. Jego niezwykłość nie kończyła się jednak na przypadkowym wypadku, który zainicjował cały szereg związanych z nim następstw. Woods był chłopakiem o ponadprzeciętnej inteligencji, zafascynowanym astronomią, z ogromną specjalistyczną wiedzą i pędem do nauki, ale też z niebywałą zdolnością do wpadania w tarapaty. Przez jedno niefortunne wydarzenie poznaje on weterana wojennego - pana Petersona, z którym znajomość stanie się początkiem inspirującej przygody.
Książka ta zaczyna się nietypowo, bo… od końca. Najpierw poznajemy wydarzenia finałowe, które pozornie stanowią niespotykaną mieszankę niefortunności, po to, by cofnąć się o siedem lat i kolejno śledzić losy bohaterów, zmierzające równomiernie ku zakończeniu, które zrozumieć możemy dopiero po zapoznaniu się z trasą ku niemu wiodącą.
Inwersja czasowa pomaga w tym procesie i co ważne – pełni funkcję zaciekawienia: początkowy fragment jest bowiem jednym z najbardziej intrygujących  w całym tekście.

Oto pewnej nocy Alex zostaje zatrzymany przez celnika w dość nietypowym położeniu – na tylnym siedzeniu znajduje się urna z prochami, zaś w schowku spora dawka marihuany. Sam chłopak zaś, odmawia wyjścia z pojazdu, przeżywa bowiem właśnie atak padaczkowy, który próbuje zneutralizować, słuchając muzyki klasycznej na cały regulator.
Jeśli już teraz wydaje Wam się, że Alex mógł być traktowany przez rówieśników jak prawdziwe kuriozum, nie zapomnijcie do jego bagażu doświadczeń dodać matki tarocistki, trudniącej się handlem między innymi magicznymi przedmiotami, a zarysuje Wam się pełniejszy obraz.

Na skutek urazu spowodowanego uderzeniem meteorytu, Alex nie tylko stał się depozytariuszem ogromnej wiedzy, ale też epileptykiem, tykającą bombą, zdolną wybuchnąć w każdym momencie.

Choć na pierwszy rzut oka wydawać się może, że powieść ta posiada zbyt wiele smutnych elementów, tak naprawdę jest historią pełną brytyjskiego humoru, dowcipną i krzepiącą. Pokazuje proces dorastania Alexa, jest swoistym przekrojem jego dojrzewania, szukania własnej tożsamości, poszerzania horyzontów, niezwykłej przyjaźni z mężczyzną w podeszłym wieku, zdeklarowanym pacyfistą. Prezentuje młodzieńcze niezdecydowanie i ogromny zapał, opisuje Alexa-astrofizyka, Alexa-neurologa, wreszcie Alexa-bibliotekarza, zdolnego od najmłodszych lat poświęcić się dla nauki, a także – jak się okazuje – dla drugiego człowieka, w imię przyjaźni i szacunku dla jego woli.

Extence stworzył historię, która dotyka swoją nietuzinkowością – jest słodko-gorzka, taka jak życie i choć zdawać by się mogło, że dominują w niej zdarzenia niemożliwe, okazuje się, że takowe nie istnieją – prawdopodobne jest wszystko, podobnie jak wszystko jest przypadkiem, który możemy umiejętnie wykorzystać.

Doskonały debiut!

niedziela, 16 marca 2014

5 języków miłości – Gary Chapman


Tytuł: 5 języków miłości
Autor: Gary Chapman
Wydawnictwo: Esprit
ISBN: 978-83-63621-67-4
Ilość stron:
256
Cena:
29,90 zł

O pięciu językach miłości po raz pierwszy usłyszałam podczas którychś rekolekcji wakacyjnych. Już wtedy byłam nimi zachwycona, zdając sobie sprawę, że zawsze najprostsze rozwiązania są najlepsze, a niestety brak wiedzy na ich temat powoduje nieraz ogromne tragedie.
Jako ludzie XXI wieku, jesteśmy złaknieni natychmiastowości i efektów żądanych od zaraz w każdej dziedzinie życia, do jakich nas przyzwyczajono. W związku z tym zżymamy się na siebie i swojego partnera gdy w naszym związku zaczyna coś zgrzytać, co niestety lubi się dziać krótko po ślubie, dostarczając pretekstów do narzekania na sensowność zawierania związków małżeńskich, a my nie potrafimy dokonać przemiany od ręki. Mamy wrażenie, że wypruwamy sobie żyły, by okazać partnerowi miłość, a zamiast tego dostajemy od niego zupełnie nie to, czego byśmy oczekiwali. Frustracja rośnie, nerwy potęgują atmosferę złości, a nasz zbiornik miłości świeci pustkami, kierując nasze myśli zamiast ku szukaniu rozwiązań, np. terapii, ku myślom o rozwodzie.
Nigdy jednak nie pytamy siebie czy tak naprawdę znamy język miłości naszego partnera/męża i czy to nim komunikujemy mu swoje uczucia. Rzadko zdajemy sobie w ogóle sprawę, że coś takiego istnieje. Najczęściej okazujemy przywiązanie swoim językiem, który niezwykle rzadko jest także ojczystym językiem naszej drugiej połówki. W związku z  tym ona „nie czuje” naszej miłości, mimo że my w swoim przekonaniu niestrudzenie ją okazujemy. I odwrotnie – my nie czujemy uczucia partnera, gdyż on okazuje je w swoim języku, tym, który dla nas nie jest wcale najważniejszy.
Kluczem do sukcesu w związku jest zatem poznanie języka miłości naszego partnera i to w nim komunikowanie mu naszych uczuć. Proste? Niezwykle! Efektywne? Nad wyraz!

Gary Chapman wyróżnił pięć podstawowych języków miłości (a wśród nich dialekty), którymi są:
dotyk, wyrażenia afirmatywne, dobry czas, drobne przysługi, przyjmowanie podarunków.
I tak: jeśli Twoim językiem miłości jest dotyk, będziesz wolała, by mąż mocno Cię przytulił, niż zasypywał podarunkami, które być może odbierzesz źle: jako próbę wkupienia się w łaski. Dla niego jednak to właśnie przyjmowanie podarunków jest językiem miłości i najlepszym sposobem na jej okazanie i „poczucie”. On po prostu nie wie, że wolałabyś, żeby złapał Cię za rękę niż przynosił następny bukiet kwiatów, bo on chciałby coś od Ciebie dostać, by poczuć Twe przywiązania i swoje pragnienia projektuje na Ciebie. Należy zatem rozmawiać, poznać swoje języki i w nich się komunikować. Jeśli Ty podarujesz mu nowy zegarek, a on mocno Cię obejmie w towarzystwie znajomych: Twój i jego zbiornik miłości natychmiast się napełni, momentalnie poprawiając atmosferę między Wami.
Genialne rozwiązanie, choć niejednokrotnie wymagające wiele samozaparcia i dyscypliny, zwłaszcza, gdy ojczysty język miłości naszego partnera jest dla nas wyjątkowo trudny.
Chapman w swojej książce prezentuje zarówno przykłady przemawiania w języku naszego partnera, jak również dzieli się doświadczeniami swoimi i swoich pacjentów. Pokazuje, że nawet pary, które od lat nie potrafią się porozumieć i pragną jedynie rozwodu, nagle, za sprawą poznania języka partnera, nie dość, że odbudowują swój związek, to jeszcze czynią go doskonalszym niż kiedykolwiek wcześniej, nawet w okresie wczesnego zakochania.

Za sprawą testów zawartych w tej książce, będziecie mogli zdefiniować swój język i język partnera, a następnie zasięgnąć szeregu rad i odczytać świadectwa innych ludzi.
Warto spróbować, by lepiej i szczęśliwiej żyć.  Z doświadczenia wiem, że to się naprawdę sprawdza! I nawet jeśli teraz wydaje Ci się, że Twój związek jest idealny, prędzej czy później nadejdą kłopoty. Wtedy będziesz już przygotowana/ny. Książka ta to wspaniała pomoc i promocja zdrowych związków, opartych na wzajemnej miłości i zrozumieniu. W moim przekonaniu powinna znaleźć się na półce każdego małżeństwa, najlepiej z dniem powiedzenia sakramentalnego „tak”. Nie masz pomysłu na prezent? To będzie najlepszy wybór!

Jeśli marzy Ci się, by za 50 lat spacerować ze swoim mężem, trzymając się za rękę, z uśmiechem i wciąż tym samym błyskiem miłości w oku, warto zainwestować czas w lekturę tej pozycji, a później realizację jej założeń.

Polecam serdecznie! Genialność tkwi w prostocie.

wtorek, 25 lutego 2014

Zorkownia – Agnieszka Kaluga



Tytuł: Zorkownia
Autor: Agnieszka Kaluga
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-2882-5
Ilość stron:
288
Cena:
32,90 zł





W telefonie jednak wciąż mam Twój numer – forma mikrobuntu, zasuszony liść z drzewa, po którym zostały korzenie

Ksiązka, która sprawia, że czytelnik przewraca strony z coraz bardziej ściśniętym gardłem. Książka, która z blogu powstała i w blogu ma kontynuację.
Książka, stanowiąca memento.
Książka, którą każdy powinien przeczytać i wycisnąć dla siebie jak najwięcej.
Książka-świadectwo.
Zorkownia.

Agnieszka Kaluga bardzo wcześnie straciła córeczkę, której obiecała, że może odejść, bo da sobie radę. Doświadczenie to wyzwoliło w niej pokłady ogromnej empatii i chęci niesienia pomocy innym – tym, którzy znaleźli się na ostatniej stacji swojego życia.
Autorka sens znalazła tam, gdzie śmierć zagląda ludziom w oczy i gdzie podkreśla swoją demokratyczność i uniwersalność. Od 2010 roku Kaluga jest wolontariuszką w hospicjum. Trzeba dodać – wolontariuszką z powołania i z potrzeby serca, co nie zawsze jest jednoznaczne.
Codziennie spotyka ludzi – młodych i starych – znajdujących się w miejscu, w którym albo stają do ostatniej heroicznej walki, albo w zgodzie ze sobą i ze światem, świadomi nieodwracalności, w pełni przeżywają ostatnie dni swojej ziemskiej wędrówki. Ona jest dla nich oparciem, „krzesłem”, pomocą, pociechą i współtowarzyszką cierpień.

Wydaje się, że ludzi dotyka coraz większa znieczulica. Gdy jednak wejdziemy w cztery ściany hospicjum, ujrzymy coś zupełnie innego: mimo ogromu cierpienia, widoku wciąż tych samych przypadłości, kończonych zawsze w identyczny sposób, jego pracownicy nadal pozostają otwarci na drugiego: z nim współcierpią, przeżywają żałobę po utraconym zdrowiu, a później – życiu.
Kaluga cierpienia i odejścia swoich podopiecznych przeżywa niezwykle intensywnie. Mocą swojego współodczuwania promieniuje na czytelnika (mnie), dzieląc się z nim emocjami i doznaniami: przytłaczającymi, bolesnymi.

Ludzie w hospicjum zmieniają się jak w kalejdoskopie: jeszcze wczoraj na tym samym miejscu spał Henio, dziś jest Stefan. I choć wolontariusze otaczają ich ogromem ciepła, serdeczności i dobroci, zdarzają się także pracownicy bezduszni, którzy albo nie pozwalają sobie na emocjonalne zaangażowanie, by się nie złamać, albo zupełnie beznadziejnie zainwestowali czas poświęcony na pracę.

Książka ta nie dość, że chwyciła mnie za serce w sposób nie do opisania ze względu na wspólnotę doświadczeń z bohaterami, to jeszcze wywołała morze łez, ciurkiem spływających po policzku. Przywróciła widok umierającego na raka człowieka, który ostatkiem sił chwyta się życia, przypomniała cierpienie, głębokie rany, zwierzęce krzyki spowodowane bólem, którego nie ułagodzi żadna dawka morfiny.


Moje własne bolesne miejsca otwarły się na oścież.

Zdaje się, że okładka ma przeciwdziałać tak silnym emocjom: jej radość, nadzieja, optymizm, energia, stanowią idealną przeciwwagę dla treści. Treści, która nie jest jedynie świadectwem pracy w hospicjum, ale też tym, co mieści się w sensie ukrytym. Ona woła: doceń życie, ciesz się zdrowiem, nigdy nie przekładaj badań, celebruj każdy kolejny dzień, nie trwoń czasu.
Może (i w moim wypadku – robi to) notorycznie przypominać o śmierci, uświadamiać, że może nadejść niespodziewanie, w każdym wieku, często bezobjawowo: za sprawą tego memento człowiek budzi się z letargu, porzuca zbędne, bzdurne myśli zaprzątające mu głowę i zaczyna… żyć.


Mam obowiązek WIDZIEĆ rzeczy, smakować rzeczy, cieszyć się nimi.
Bo jestem.
Póki jestem.
Fenomenalna ksiązka, która nie jest skończona – wciąż pisze ją życie, a efekty tego procesu możemy śledzić na blogu zorkownia.blogspot.com .


Dokąd tak pędzisz?
Zwolnij trochę...
Po drodze coś ważnego zrób
Dokąd tak pędzisz?
Zwolnij trochę
I kochaj albo chociaż lub...
[Artur Andrus, Na każdym liściu komunikat]


piątek, 3 stycznia 2014

Zaklinacz czasu – Mitch Albom


Tytuł: Zaklinacz czasu
Autor:
Mitch Albom
Wydawnictwo: Znak - w sprzedaży od 8 stycznia!
ISBN: 978-83-240-2479-7
Ilość stron: 288
Cena: 32,90 zł

Nikogo nie trzeba już przekonywać, że żyjemy w czasach natychmiastowości i pogoni za bliżej nieokreślonym celem. Pokolenie konsumpcjonizmu z niczego się nie cieszy, zdaje się wyznawać zmienioną zasadę – chodzi o to, by gonić króliczka, ale nie o to, by złapać go.
Ludzie (ja) żyją w nieustającym strachu przed tym, że zabraknie czasu.
A kto z nas potrafi się wyciszyć, wyłączyć, nie odliczać, nie spoglądać na wszechobecne zegary przez chociażby pół dnia, ba! przez kilka godzin (sic!).
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się kto konkretnie jako pierwszy zaczął mierzyć czas i jakie przyniosło to konsekwencje dla ludzkości?




Raz obudzone pragnienie już nie ustanie. Rozrośnie się w sposób, którego nie potrafisz sobie wyobrazić. Niebawem człowiek będzie liczyć wszystkie swoje dni, potem mniejsze cząstki dnia, a potem jeszcze mniejsze – aż wreszcie liczenie pochłonie go całkowicie i utraci ten cud, którym został obdarowany na początku czasów: świat.[1]



Mitch Albom, którego zapamiętałam z fenomenalnej ksiązki Pięć osób, które spotykamy w niebie, oddaje w ręce czytelników tekst, mający być próbą odpowiedzi na pytania o czas, których nigdy sobie nie zadajemy, bo tak bardzo jesteśmy zaślepieni gonitwą, że podobne refleksje nie mają już dla nas znaczenia.
Ciągle zmierzamy do wydłużenia doby, zmaksymalizowania wydajności, wykroczenia poza własne ograniczenia, zaoszczędzenia czasu – w imię czego? Na co tak naprawdę poświęcamy ukradzione chwile? Na kolejne odliczanie, na kolejne bicie rekordów i przekraczanie granic – nie zaś na odpoczynek i wsłuchanie się w siebie. Wciąż przedkładamy ilość nad jakość, pogoń nad spokój  wyciszenie.





Oznaczałeś minuty – odezwał się starzeć – lecz czy używałeś ich mądrze? Po to by być spokojnym? By się zachwycać? Być wdzięcznym? By podnosić i dawać się podźwignąć?[2]

Autor za sprawą swojej książki zdaje się przeraźliwie krzyczeć, bylebyśmy tylko się zbudzili i wyrwali się z sideł marazmu. Prezentuje swoją autorką wizję życia człowieka, który jako pierwszy zesłał na ludzi przekleństwo, starając się zmierzyć czas, by wiedzieć. Jego badania nie dość, że skradły go światu i rodzinie, to jeszcze zapoczątkowały samonapędzający się proces udoskonalania i doprecyzowywania pomiarów. Dor przy użyciu patyków liczył jedynie dni, godziny i minuty, nie spodziewając się jak na pozór błahe pragnienie wiedzy, opęta całą ludzkość, sprawiając, że zamiast prawdziwie żyć, goniła ona za tym, by nie uronić ani sekundy i zmaksymalizować własną wydajność.



Narzędzia tej epoki – telefony, komputery – pozwalały ludziom poruszać się w zawrotnym tempie. Niemniej pomimo wszystkich swoich dokonań ci ludzie zdawali się nigdy nie zaznawać spokoju. Nieustannie spoglądali na swe urządzenia, żeby sprawdzić, która jest godzina.[3]

Dor za swoje działania został ukarany sześciotysięcznoletnim życiem, podczas którego wysłuchiwał modlitw, pragnień, krzyków rozpaczy, licytacji ludzi, którzy raz po raz prosili Boga o jeszcze jeden dzień, miesiąc, rok.
Pewnego dnia jego misja zostaje ukierunkowana na dwójkę ludzi: umierającego na nowotwór miliardera, który śmierć pragnie przechytrzyć zamrażając się i wyprzedzając zgon oraz młodziutkiej Sary, która pragnęła przedwcześnie pozbawić się życia, gdy jej serce zostało po raz kolejny złamane, utwierdzając ją  przekonaniu, że nie jest nic warta.
Każde z nich chciało zapanować nad czasem i życiem – jedno skrócić swoją ziemską wędrówkę, drugie nienaturalnie ją wydłużając.

Po co? Zadaniem Dora będzie odnaleźć odpowiedź na to pytanie od lat zachwaszczające ludzkie umysły.





Wszystko to, co dzisiejszy człowiek robi, aby być wydajnym, t dobrze wykorzystać czas –powiedział Dor, nie przynosi mu to satysfakcji. Wywołuje tylko głód, by robić jeszcze więcej. Człowiek chce być panem własnej egzystencji. Ale nikt nie jest panem czasu. Kiedy odmierza się życie, nie żyje się nim.[4]

Choć książka Alboma nie jest dziełem monumentalnym, cechuje ją charakterystyczna dla autora wielka mądrość i subtelność w jej przekazywaniu czytelnikom zawarta na stronicach, tętniących wiarą w to, co się pisze. Nie ma nachalności, mentorskiego tonu ani też – mimo porównań do Alchemika – kotylionowych sentencji, które cechuje pustka semantyczna. Nie będziemy zżymać się na wieloznaczność kolejnych sformułowań, lecz cieszyć mnogością złotych myśli, ustawiających nas do pionu, choć dotyczących spraw najprostszych, lecz często przez nas zapomnianych. Cenię Alboma za jego prostotę wyrażania myśli, lekkość pióra i zdolność zachwytu nad codziennością. Jego teksty uderzają każdorazowo w najczulsze punkty, miejsca, których nie odwiedzamy, by nie naruszać swojej tak skrzętnie zbudowanej warstwy ochronnej, przez którą nie dopuszczamy do siebie refleksji nad własnym sensem.
Ogromnie polecam – wszystkim – bo nie wierzę, by był na świecie ktoś, kto potrafi o czasie nie myśleć. Świetna historia, w bardzo dobrym wydaniu, inspirująca do dialogu o sprawach fundamentalnych.

Doskonała książka na nowy rok – pozwala ona bowiem na wszystko spojrzeć z dobrej perspektywy, uporządkować chaos panujący w życiu i zajrzeć w przyszłość – już tę bez nas, po naszych egoistycznych decyzjach.


W miarę jak ludzkość ogarniała obsesja godzin, żal nad straconym czasem stał się wieczną raną w sercu człowieka. Ludzie trapili się straconymi szansami, niewykorzystanymi dniami; bezustannie martwili się tym, jak długo będą żyli, liczenie chwil w życiu nieuchronnie prowadziło bowiem do odliczania ich do końca.
Wkrótce czas stał się – dla każdego narodu i w każdym języku – najcenniejszym artykułem. A pragnienie, by mieć go więcej, zaczęło rozbrzmiewać w jaskini Dora niemilknącym chórem.[5]


[1] Zaklinacz czasu, Mitch Albom, Kraków 2013, s. 61.
[2] Tamże, s.104.
[3] Tamże, s.188
[4] Tamże, s. 265.
[5] Tamże, s. 81.