Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinarnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinarnie. Pokaż wszystkie posty
Sezon na dynię trwa, więc trzeba go wykorzystać. Dla mnie ulubioną formą jadania tego wielkiego pomarańczowego warzywa jest zupa dyniowa. Przepisów na to proste danie znajdziecie mnóstwo, ale u mnie od paru lat króluje tylko jeden, którym chcę się dziś z Wami podzielić i zachęcić do wypróbowania - nie będziecie żałować!



Składniki (3-4 porcje):
- 0,5 kg dyni (zważonej po obraniu!)
- 1 łyżka masła klarowanego
- 1,5 łyżeczki startego imbiru świeżego
- 1/3 - 1/2 szklanki soku z pomarańczy (najlepiej świeżo wyciśniętego)
- bulion (ewentualnie woda) ok. 0,5l
- opcjonalnie śmietana lub jogurt grecki
- płatki migdałowe lub łuskane pestki z dyni 
- sól, pieprz


Dynię myję, rozkrawam, usuwam pestki i obieram (chyba, że jest to dynia hokkaido - tej nie trzeba obierać ze skórki). Kroję w kostkę. W garnku topię masło i podsmażam na nim imbir przez około pół minuty. Wrzucam pokrojoną dynię, lekko ją solę i dalej podsmażam przez około 2-3 minuty. Następnie dolewam sok pomarańczowy i bulion w takiej ilości, by przykryć dynię. Zakrywam garnek pokrywką i gotuję na niewielkim ogniu przez pół godziny. Jeśli płyn za bardzo odparuje, dolewam odrobinę bulionu. Gdy dynia jest wystarczająco miękka, miksuję całość blenderem na gładką masę. Po skosztowaniu doprawiam pieprzem i ewentualnie jeszcze solą. Zupę podaję z kleksem śmietany lub jogurtu naturalnego i z prażonymi na suchej patelni płatkami migdałów lub pestkami dyni.
Pyszota!



Zupa dyniowa to naprawdę genialne danie - banalnie proste i szybkie w przygotowaniu, niedrogie (dziś za dwie dynie hokkaido zapłaciłam 1,40zł), a przy tym smaczne, pożywne, rozgrzewające i zdrowe. Nic, tylko jeść :)
Lubicie zupę dyniową? Może macie jakiś sprawdzony przepis?


Witajcie Kochani!
Ufffff, wreszcie wracam do regularnego blogowania. Ta "mała" przerwa spowodowana była kilkoma czynnikami - przede wszystkim czynnikiem technicznym. Poza tym chwilowe "wyłączenie się" chyba było mi potrzebne. Teraz mogę wrócić z nową porcją energii :)

Źródło

Co się u mnie działo?
Stałam się starsza o rok :) W marcu obchodziłam 24 urodziny. Jako że połączyliśmy moją imprezę ze świętowaniem okrągłych urodzin taty, odstąpiłam mu klasyczny tort, a sama zrobiłam sobie urocze muffiny w wersji "na wypasie" (na bazie cytrynowego ciasta jogurtowego, nadziewane lemon curdem, udekorowane bitą śmietaną z różowym barwnikiem spożywczym i kolorową posypką).



Nie mogę nie pochwalić się prezentami, które dostałam od najbliższych.
Siostra przygotowała dla mnie ręcznie robioną bransoletkę z jadeitów (w moim ulubionym kolorze!) z akcentem białych kamieni księżycowych. To cudeńko mogliście już oglądać na blogowym Facebooku i Instagramie.


Mój kochany chłopak spełnił kolejne moje marzenie z tegorocznej wishlisty - kupił mi podświetlane lusterko kosmetyczne! Z jednej strony był to świetny prezent, bo teraz nawet zwykły codzienny makijaż stał się o wiele prostszy, nie mówiąc już o czymś bardziej skomplikowanym na wielkie okazje. Z drugiej jednak strony lusterko to nie raz doprowadza mnie do załamania, kiedy w 5-krotnym powiększeniu widzę wszystkie moje pryszcze, przebarwienia, blizny, rozszerzone pory xD

Źródło


Nie mogę nie pochwalić się Wam moimi obuwniczymi zdobyczami. Jeśli pamiętacie notkę o Timberlandach, na pewno wiecie, jak ważne są dla mnie solidne i wygodne buty, a także jak trudno mi je kupić, gdyż moja stopa ma długość niecałych 22 cm (rozmiar 34).
Tej wiosny miałam już serdecznie dość balerinek kupowanych po 40zł w sieciówkach. Niby to ładne, ale koszmarnie niewygodne, w dodatku spada mi ze stopy, bo sieciówki robią buty od rozmiaru 36. Dlatego wybrałam baleriny Ryłko P1MJOT2 w kolorze granatowym- nie należą do najtańszych, ale komfort chodzenia jest dosłownie nieporównywalny z butami z sieciówek odzieżowych.

Źródło

Tego lata planuję kolejne rzymskie wakacje, a to wiąże się z dużą ilością zwiedzania, całodziennym łażeniem po brukowanych uliczkach. Musiałam więc zaopatrzyć się w wygodne sandały. Szukałam czegoś w moim rozmiarze, kobiecego, a nie dziecięcego, wygodnego (z grubą i miękką podeszwą) i czegoś, co nie będzie przypominało buty ortopedyczne. Chciałam móc nosić te sandały zarówno do spodni jak i do sukienki. Wybór padł na Crocs: Women's Huarache Flat w kolorze island green /  ultraviolet. Są genialne! Chodzi się w nich tak, jakby pod piętą była umieszczona jakaś miękka poduszeczka :)

Źródło


W kwestii kosmetyków... na razie było minimalistycznie, bo zabrakło czasu i ochoty, poza tym na szaleństwa nie pozwalała kuracja dermatologiczna - swoją drogą niestety nieskuteczna, ale nie poddaję się ;)
Poza tym rozpoczęłam nietypową kurację - ssanie oleju (kiedyś opowiem Wam o tym coś więcej), zaczęłam korzystać z usług zaufanego bioenergoterapeuty, przygotowuję się do zabiegu wszczepienia implantów zębów (panicznie się boję, ale jestem pod opieką prawdziwych profesjonalistów).

Kiedy nie pisałam bloga, oddawałam się boskiej przyjemności czytania ;) Pochłonęłam wszystkie dostępne na chwilę obecną tomy sagi "Pieśń lodu i ognia" (na kanwie której powstaje serial "Gra o tron"). Cieszę się, że sięgnęłam po książki, zanim obejrzałam serial, bo moje wyobrażenia książkowych postaci w większości totalnie rozmijają się z doborem aktorów do serialu (największy ból 4 liter mam o to, jak wygląda serialowy Jon Snow - przecież on nie jest ani trochę podobny do Nedda, a według książki był mega podobny do swojego ojca, poza tym kojarzy mi się z Mariuszem Kałamagą, a przez to nie potrafię traktować go serio xD).
"Pieśni lodu i ognia" chyba polecać nie trzeba - to się samo przez się rozumie, że warto sięgnąć po te grube tomy.
P.S. Łączę się w bólu ze wszystkimi oczekującymi na to, aż Martin wykokosi się wreszcie z wydaniem kolejnego tomu...

Źródło


Od jutra postaram się wrócić do kosmetycznych tematów, bo mimo minimalizmu kosmetycznego nazbierało się sporo recenzji do napisania :)

Uściski!
Droga do serca podobno wiedzie przez żołądek, dlatego nic dziwnego, że na Walentynki powstają chyba największe ilości domowych słodkości (no dobrze, Święta Bożego Narodzenia może wygrywają z Walentynkami :P). Ja w tym roku postawiłam na oreowe muffiny.
Zbliża się weekend, więc może będziecie chcieli osłodzić sobie wolne dni, dlatego pomyślałam, że podzielę się z Wami przepisem na muffiny z Oreo, które bardzo posmakowały moim bliskim.


Jedni uwielbiają ciastka Oreo, inni ich nie znoszą. Gwarantuję, że oreowe muffiny posmakują nawet tym, którzy na ciastka Oreo kręcą nosem. Bazą muffinek jest pyszne, mocno czekoladowe, wilgotne ciasto (z trochę zmodyfikowanego przepisu Nigelli Lawson), którego słodki smak zrównoważony jest śmietanowo-oreowym kremem. W środku każdej muffinki kryje się oreowa niespodzianka ;)

Z podanych składników powstały 24 sztuki średniej wielkości muffinek (na użytych papilotkach znalazłam oznaczenie 12,5cm).

Składniki na ciasto:
  • 3½ szklanki mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • ½ łyżeczki sody oczyszczonej
  • 4 łyżki kakao
  • 1 szklanka cukru pudru
  • 1 drobno posiekana gorzka czekolada
  • 2 szklanki mleka
  • 1 szklanka oleju
  • 2 jajka
  • cukier wanilinowy lub ekstrakt z wanilii do smaku
  • 24 sztuki ciastek Oreo*

Składniki na krem:
  • 1 litr słodkiej śmietany 30% (schłodzonej!)
  • 2 opakowania Śmietan-fix
  • 12 sztuk ciastek Oreo*
* w dużym opakowaniu ciastek Oreo jest 16 sztuk, więc ja zużyłam 2 duże opakowania + 1 małe

Ja posiekałam czekoladę bardzo drobno, ale można też dodać trochę większe kawałki.

Wykonanie:
Wszystkie sypkie składniki ciasta przesiałam do miski, następnie dodałam resztę - poza ciastkami Oreo. Rozmieszałam wszystko łyżką. Nalewałam do papilotek po ½ łyżki ciasta, kładłam ciastka Oreo i dolewałam ciasta w ten sposób, by zapełnić ¾ papilotki. Piekłam muffinki przez 20 minut w temperaturze 160ºC z termoobiegiem.


W czasie gdy babeczki stygły, rozprawiłam się z resztą ciastek Oreo - najpierw drobno je posiekałam, potem jeszcze rozgniotłam tłuczkiem do mięsa. Gdy babeczki były już zupełnie chłodne, ubiłam śmietanę, pod koniec ubijania dodałam do niej Śmietan-fix (jeśli macie zamiar podać muffiny od razu, możecie darować sobie Śmietan-fix, moje muffiny musiały przetrwać podróż, więc wolałam usztywnić krem). Bardzo delikatnie wmieszałam ciastka do ubitej śmietany i nałożyłam krem na babeczki.
Całość fajnie byłoby udekorować połową lub ćwiartką ciastka Oreo, ja jednak wybrałam do ozdoby walentynkowe etykiety stworzone przez Paulę z bloga one little smile - znajdziecie je TUTAJ.


Próbna babeczka rozkrojona ;) W pozostałych ciastko Oreo było niżej - tutaj musiałam nalać za dużo ciasta na spód.



Powiem Wam, że są mega, mega sycące - wystarczy jedna babeczka, by zaspokoić dzienne zapotrzebowanie na słodycze, dlatego jeśli chcecie upiec muffiny tylko dla siebie i najbliższych, możecie zrobić je z połowy porcji.

Smacznego ;)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...