Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4/6. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4/6. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 sierpnia 2013

Scarlet - Marissa Meyer


Tytuł oryginału: Scarlet
Wydawnictwo: Egmont
Cykl: Saga Księżycowa
Tom: 2
Gatunek: science-fiction
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 494


Tym razem poznajemy nową bohaterkę. Tytułowa Scarlet to mieszkanka małego miasteczka we Francji, farmerka i hodowczyni warzyw. Poszukuje swojej babci, która zaginęła w tajemniczych okolicznościach kilka tygodni wcześniej. Poznaje Wilka – uczestnika nielegalnych walk, który może mieć coś wspólnego z tym zdarzeniem. Mężczyzna zabiera ją do Paryża i tam muszą stawić czoła lunarskiej organizacji. Tymczasem Cinder, po burzy, jaką rozpętała na cesarskim balu, jest zmuszona uciekać ze wspólnoty. Razem z pewnym kryminalistą udaje się w podróż kradzionym statkiem kosmicznym na poszukiwanie osoby, która może wiedzieć coś o jej pochodzeniu.

Niezbyt przypadło mi do gustu wprowadzenie nowej bohaterki. Jakoś zupełnie nie mogłam się do niej przekonać i podczas czytania cały czas wypatrywałam rozdziałów poświęconej mojej ulubionej Cinder. Takich, niestety, nie było zbyt wiele, ale dobre i trochę. Tym razem fabuła oparta była na kanwie „Czerwonego Kapturka”. Nieco mniej przewidywalna, za to znacznie bardziej absurdalna. Ten cały Wilk nieraz wywoływał u mnie napady niekontrolowanego chichotu. Taka ta postać z lekka idiotyczna, a zachowanie Scarlet w stosunku do niego głupie, naiwne i infantylne. Cinder w porównaniu do niej zdaje się być znacznie mądrzejsza, odpowiedzialna, a przede wszystkim bystrzejsza.

Ogólnie rzez biorąc, ten tom jest nieco gorszy od poprzedniego, w ogóle nie spodobali mi się nowi bohaterowie, a fabuła niby tam trochę nawiązywała do Kapturka, ale tylko tym, że Scarlet miała babcię, a jeden z mężczyzn pseudonim Wilk. To bardziej takie podciąganie na siłę, o ile pierwsza część była pod tym względem całkowicie dopracowana, to ta została potraktowana trochę po macoszemu.

Jednak jej końcówka zapowiada nam kolejne wielkie emocje w następnym tomie. Ciekawi mnie, jaką to baśń autorka przerobi tym razem. Jakoś tak wydaje mi się, że może to być „Księżniczka na ziarnku grochu”, ale pożyjemy, zobaczymy.

Tak czy inaczej drugą część warto przeczytać, choćby po to by móc sięgnąć po trzecią. Jest nieco gorsza od swej poprzedniczki, ale sympatia do postaci to kwestia gustu, także jedyne, co można jej zarzucić, to słabe nawiązanie do baśni. Reszta – tempo akcji, kreacja świata, opisy – nadal na wysokim poziomie. Czekam na kolejny tom.

Moja ocena:
4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Egmont.


AKTUALNOŚCI:
Już wiem, jakie baśnie zostaną wykorzystane w kolejnych częściach. W tomie trzecim będzie to "Roszpunka", a w czwartym "Królewna Śnieżka". Jeśli ktoś chce dowiedzieć się czegoś więcej na temat kontynuacji "Sagi Księżycowej" to zapraszam na wywiad z autorką TUTAJ (wywiad po angielsku).

niedziela, 30 czerwca 2013

Cienie spoza czasu - Antologia

Wydawnictwo: Dobre Historie
Typ: opowiadania
Gatunek: science-fiction, fantasy, horror
Ilość stron: 344

Nigdy nie miałam przyjemności czytać czegokolwiek autorstwa H.P. Lovecrafta. Słyszałam o jego dziełach, ale jakoś nie zdarzyło się, by jakaś jego książka wpadła mi w ręce. Kiedy nadarzyła mi się okazja przeczytania opowiadań inspirowanych jego twórczością, od razu zabrałam się za lekturę.

Ich autorami jest jedenastu pisarzy, a wśród nich takie sławy jak Graham Masterton, czy Edward Lee, a także inni – Alan Moore, Paul F. Wilson, Kin Newman, Ian Watson, Mort Castle, Alan Dean Foster, Ramsey Campbell, Gene Wolfe i Tomasz Drabarek.

Wszystkie opowiadania nawiązują do mitologi Cthulhu, akcja jednych dzieje się w czasach współczesnych, innych w przeszłości lub przyszłości. Stanowią ciekawy zlepek, żadne z nich nie odstaje poziomem od reszty. Mi najbardziej przypadło do gustu „W labiryncie Cthulhu” Iana Watsona. Opowiada ono o grupie turystów, która zostaje odcięta od świata na starym włoskim cmentarzu, wkrótce pojawia się Cthulhu i zaczyna porywać kolejnych uczestników wycieczki i krwawo się z nimi rozprawiać... Wzbudziło ono we mnie największy przestrach o losy bohaterów, a także ciekawość do czego zmierza ta okrutna zabawa. Przyznam, że czytałam je z wypiekami na twarzy, a zakończenie nieźle mnie zaskoczyło. Muszę koniecznie poszukać informacji o innych tekstach autorstwa tego pisarza.

Trochę ciężko szło mi czytanie, szczególnie na początku, a to dlatego, że nie mam zielonego pojęcia o Yog Sothocie, czy Cthulhu. W niektórych opowiadaniach zamieszczono ich opisy i mniej więcej określono czym są, ale takie trafiały się dopiero później, także na początku w ogóle nie wiedziałam, z czym mam do czynienia.

Choć rzadko sięgam po opowiadania, bo zdecydowanie wolę dłuższe historię, to jestem zadowolona, że zwróciłam uwagę na tę antologię. Wprowadziła mnie ona w fajny, nieco straszny klimat i była bardzo ciekawą rozrywką. Koniecznie muszę sięgnąć teraz do źródła, po dzieła samego mistrza i inspiratora tak wielu pisarzy – Lovecrafta.

„Cienie spoza czasu” polecam wszystkim miłośnikom fantasy, science-fiction, horroru i oczywiście Lovecrafta. Nie jest to lektura dla wszystkich, na pewno nie zainteresuje każdego czytelnika, bo te gatunki trzeba po prostu lubić, by móc się wczuć w treść opowiadań.

Moja ocena:

4/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Księgarni Merlin.  
Uwaga! Aktualnie jest w promocji! ;)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

HIM - Tears on tape [CD]

HIM - od prawie dziesięciu lat mój ulubiony zespół. Muzykę, którą grają określają jako "love metal", czyli nieco lżejszą odmianę metalu.
Moja fascynacja grupą zaczęła się od piosenki "Bittersweet", wykonywanej wspólnie przez Apocalypticę, Lauri Ylönena (wokalistę The Rasmus) i Ville Valo (lidera HIMu). Do dziś jest to jeden z moich ulubionych kawałków.


Po tylu latach jestem już szczęśliwą posiadaczką prawie wszystkich krążków grupy. Moje ulubione to zdecydowanie: "Uneasy listening vol.1" oraz "Venus doom". Zaś piosenka, która nigdy mi się nie znudzi to: "The kiss of dawn".



"Tears on tape" to ósma studyjna płyta grupy, zawierająca trzynaście piosenek, których łączna długość wynosi około 41 minut.

Stylem nawiązuje nieco do swego poprzednika "Screamworks: Love In Theory And Practice". Utwory są lżejsze, skomponowane pod kątem szerszej publiki, a nie tylko wiernych fanów. Wydaje mi się, że dawniejsze utwory charakteryzowały się bardziej oryginalnymi aranżacjami, a Ville swoim głosem tworzył wiele ciekawych efektów, których na tym krążku ze świecą szukać. Ta muzyka zrobiła się jak dla mnie zdecydowanie za bardzo ugrzeczniona.

Ale wciąż jest to mój ulubiony HIM i pozostanie taki na zawsze, nie ważne jakie będą następne płyty. "Tears on tape" poza tym, że różni się od wcześniejszych krążków, jest bardzo ciekawa. Piosenki zagrane są naprawdę na wysokim poziomie. Ja, słuchająca zespołu od dawna, tęsknie trochę za wcześniejszym HIMem, ale do tego też można się przyzwyczaić.

Wszystkim tym, którzy dzięki tej płycie zetknęli się po raz pierwszy z zespołem polecam zapoznanie się z wcześniejszymi utworami takim jak "Join me" "The path", "In joy and sorrow", "Right here in my arms", które   ukazują to, co najlepsze w muzyce zespołu.

Nie będę oryginalna, ale moją ulubioną piosenką z "Tears on tape" jest właśnie ta tytułowa:


Mimo wszystko warto sięgnąć po tę płytę. Dostarcza wielu miłych muzycznych wrażeń i jeśli chodzi o mnie to zdecydowanie poprawia nastrój :)

Moja ocena:

4/6

Za możliwość słuchania płyty dziękuję serdecznie Księgarni Merlin.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Movie mondays - "360. Połączeni"

Tytuł oryginału: 360
Reżyseria: Fernando Meirelles
Scenariusz: Peter Morgan
Gatunek: melodramat
Rok produkcji: 2011
Czas trwania: 1 godz. 50 min.
W rolach głównych: Anthony Hopkins - John, Rachel Weisz - Rose, Ben Foster -Tyler, Jude Law - Michael

W miastach takich jak Wiedeń, Bratysława, Paryż, czy Londyn poznajemy kolejnych bohaterów tego filmu. Z pozoru nic ich nie łączy, jednak w miarę rozwoju akcji ich losy splatają się ze sobą. Słowaczka Mira chce wyrwać się z biedy i postanawia zająć się prostytucją, by jak najszybciej zarobić pieniądze na lepsze życie. Pewnego dnia na numerek umawia się z nią Michael, żonaty mężczyzna, który nie umie znaleźć wspólnego języka z żoną Rose. Rose ma kochanka, który zdradza z nią swoją dziewczynę Laurę. Gdy ta się o tym dowiaduje postanawia wrócić do rodzinnej Brazylii. W samolocie poznaje Johna, który opowiada jej swoją historię...

To tylko kilka postaci tego filmu, mamy jeszcze Siergieja i Valentinę, których uczucie małżeńskie już dawno się wypaliło, dentystę muzułmanina, który jest zakochany w Valentinie, ale religia nie pozwala mu żywić głębszych uczuć do mężatki, czy też siostrę Miry Annę, która ucieka w świat książek i marzy o wielkiej miłości.

To marzenie cechuje wszystkich bohaterów, każdy z nich chce być kochany, rozumiany przez drugą osobę. Usiłują uporać się ze swoim życiem, dojrzeć do zmiany i podjęcia konkretnych decyzji. Jednak każdy wybór obfituje w konsekwencje, z którymi także trzeba się liczyć.

Film toczył się wolno i nie wywoływał wielkich emocji. Jedyny fragment, który mnie zaniepokoił to, gdy Laura zaprosiła do siebie Tylera, który właśnie wyszedł z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za przestępstwa seksualne. Poza tym nie czułam strachu o losy bohaterów, czy też jakiejkolwiek ekscytacji związanej z ich perypetiami. Jest to raczej średni film, choć niesie ze sobą ważne przesłanie, że nie ważne co się zdarzyło, bo życie toczy się dalej.

Zdziwiło mnie, że jest określony jako melodramat. Nie wiem do jakiego gatunku ja sama bym go zaklasyfikowała, bo jest raczej mieszaniną różnych. Mamy romans, trochę dramatu, miejscami wątki mafijne i thriller. Ale bez wątpienia najlepszy z tego wszystkiego jest dzwonek telefonu Siergieja :D



Podsumowując, nie jest to może jakiś rewelacyjny film, ale zdecydowanie nie jest też najgorszy, ma przesłanie i Anthony'ego Hopkins'a, który gra po prostu świetnie. Jego wątek podobał mi się najbardziej. Polecam do obejrzenia na luźny sobotni wieczór.

Trailer:
Moja ocena:
4/6

Za możliwość obejrzenia filmu dziękuję serdecznie Księgarni Merlin.

W tym tygodniu do obejrzenia:

PON
TVP1 - 20.20 - Francuski numer
TVP Kultura - 21.45 - Duchy Goi
WT
TVN7 - 23.00 - Constantine
TVP Kultura - 22.10 - Bandyta (!)
ŚR
TCM - 21.00 - Doskonały świat
Polsat Film - 21.00 - Gladiator
TVP Kultura - 20.05 - Pornografia
CZW 
TCM - 21.00 - Dolores Claiborne (!)
PT 
Polsat - 22.00 - Kołysanka (!)
Polsat Film - 23.10 - Kod da Vinci
SOB
Polsat Film - 21.00 - Kod da Vinci
ND - nic

Na pewno obejrzę "Dolores Claiborne", czytałam książkę Kinga i jestem ciekawa, jak ją zekranizowali. Oprócz tego będę okupować telewizor podczas moich ulubionych "Bandyty" i "Kołysanki". A Wy?

wtorek, 30 kwietnia 2013

PRZEDPREMIEROWO: Odmieniec - Philippa Gregory

Tytuł oryginału: Changeling
Wydawnictwo: Egmont
Gatunek: powieść młodzieżowa
Cykl: Zakon Ciemności
Tom: 1
Ilość stron: 287
Premiera: 8 maja


Kilka dni temu miałam przyjemność odbyć moje pierwsze spotkanie ze znaną pisarką Philippą Gregory, pod postacią jej najnowszej powieści "Odmieniec". Czy jestem usatysfakcjonowana? 

Izolda po śmierci ojca zostaje zesłana do klasztoru, mimo że obiecywano jej, iż odziedziczy rodzinny zamek. Tuż po jej przybyciu zaczynają się tam dziać dziwne rzeczy - zakonnice lunatykują, mają wizje, a na ich dłoniach pojawiają się stygmaty. Winą za to obarczone zostają Izolda i jej mauretańska służąca. Czy jednak słusznie? Wkrótce zjawia się tam młody inkwizytor Luca, wraz ze skrybą i pachołkiem. Mają zbadać, co jest przyczyną dziwnych zachowań wśród kobiet. Sprawa jednak znacznie się komplikuje, gdy dochodzi do morderstwa...

Początek bardzo mnie zainteresował. Lubię wszelkie książki i filmy o Świętej Inkwizycji, to taka moja jedna z wielu historycznych fascynacji. Kiedy więc Luka został wysłany by rozwikłać sprawę w klasztorze z niecierpliwością czekałam, co  się dalej stanie i jak najszybciej przebiegałam wzrokiem kolejne strony. Miałam swoje podejrzenia i cóż, w większości się one sprawdziły... W sumie to fabuła potoczyła się dosyć schematycznie. Jedyna rzecz, która mnie naprawdę zaskoczyła to tajemnicze zniknięcie Izoldy i jej służki z lochu, gdzie były przykute do ścian. Autorka nie raczyła wyjaśnić tego "cudu" i myślę, że to chyba dlatego, że nie umie żadnego logicznego wyjaśnienia sklecić. 

Po zakończeniu sprawy klasztornej i kilku przygodnych perypetiach inkwizytor ruszył na odsiecz wiosce nawiedzanej przez wilkołaka. Wieśniacy już przed jego przybyciem zdążyli schwytać bestię i teraz w jego gestii leżało ustalenie do jakiego gatunku należy zwierzę i czy trzeba je uśmiercić. O ile poprzednia sprawa miała w sobie jeszcze jakieś znamiona prawdopodobieństwa i wzbudzała ciekawość, to zagadka z wilkiem była raczej nudna, a jej zakończenie dosyć niedorzeczne. 

Nasłyszałam się tyle pozytywów na temat twórczości Philippy Gregory, że spodziewałam się po niej nieco bardziej ambitnego dzieła, tymczasem otrzymałam raczej opowiastkę do poduszki. Momentami straszną, częściej jednak zabawną. W sumie nie jest to złe, choć nastawiłam się  na coś innego. Ciekawi mnie, co dalej przydarzy się bohaterom. Choć powieść w wielu momentach wydała mi się dość naciągana, to i tak miło spędzało mi się z nią czas. Na leniwe popołudnie jest w sam raz. 

Polecam ją szczególnie osobom lubiącym powieści historyczne ze szczyptą fantazji. Osoby obeznane z działaniem Świętego Oficjum także powinny się przy niej zrelaksować, jeśli tylko przymkną oko na pewne niedomówienia. 

Moja ocena: 
4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Egmont.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Muszę mieć dziecko za wszelką cenę! ("Źródła miłości" - Kishwar Desai)

Tytuł oryginału: Origins of Love
Wydawnictwo: Wielka Litera
Gatunek: powieść obyczajowa
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 393


Wszyscy z was pewnie słyszeli, że ostatnio modne zrobiło się wynajmowanie surogatki, aby urodziła dziecko zamiast biologicznej matki. Przy zabiegach in-vitro możliwy jest wybór płci potomka, a nawet kolor oczu, włosów i tak dalej... Niektóre kobiety decydują się na surogatkę, bo nie mogą same urodzić wymarzonego maleństwa, inne zwyczajnie nie chcą stracić ładnej figury podczas ciąży. Wokół in-vitro i surogatet od dawna  toczą się spory i dyskusje. Dziś przedstawiam wam powieść bardzo "na czasie", traktującą o indyjskiej klinice, gdzie takie zabiegi są wykonywane. 

Kiedy rodzi się mała Amelia, dziecko zamówione przez parę z Londynu, nikt nie spodziewa się kłopotów. Stan dziecka jest dobry, pomimo tego, że urodziło się przedwcześnie. Jednak szybko okazuje się, że dziewczynka ma AIDS. Komórki rozrodcze jej biologicznych rodziców były wcześniej dokładnie badane, szpital też dochowywał wszelkich norm higieny. Rodzi się zatem pytanie jak doszło do zakażenia? Zrozpaczeni rodzice Amelii udają się na wycieczkę krajoznawczą, by ochłonąć po przykrej wieści. W trakcie niej giną w wypadku samochodowym. Surogatka, która urodziła Amelię także tajemniczo się ulatnia i dziecko zostaje bez prawnych opiekunów. Pracownica opieki społecznej - Simran udaje się do Londynu, by odnaleźć rodzinę dziewczynki i rozwikłać zagadkę zarażonego zarodka. Tam otrzymuje telefoniczne pogróżki, zauważa, że ktoś ją śledzi, a na domiar złego wkrótce sama pada ofiarą wypadku...

Przeczytałam już sporo książek o Indiach i wiem, że sieroty nie są tam darzone specjalnym szacunkiem, a już na pewno nie, kiedy są dodatkowo śmiertelnie chore. Także fakt, że tak bardzo przejęto się losem małej Amelii, że aż wysłano kogoś do Londynu na poszukiwanie jej bliskich, wydał mi się nieco naciągany. Można jeszcze uznać, że właściciele kliniki chcieli koniecznie wiedzieć, gdzie wydarzył się błąd i jak doszło do zakażenia, ale na pierwszy plan stawiano tylko dobro Amelii. Cóż, wiadomo wszyscy chcemy wierzyć w bezinteresowny i szczery altruizm i to, że świat jest lepszy niż jest, więc niech tak będzie. 

W powieści mamy do czynienia z piękną, ładnie wybudowaną kliniką, gdzie każda surogatka ma własny pokój, w którym mieszka przez dziewięć miesięcy. Dostaje wtedy wyszukane i bogate we wszelkie witaminy jedzenie a także prezenty od rodziców oczekujących na dziecko. A po urodzeniu otrzymuje około pół miliona rupii, czyli jakieś 125 tys. złotych. Jest to więcej niż przeciętny mieszkaniec Indii jest w stanie zarobić przez całe życie. Wymarzona praca dla kobiet? Nie bardzo... Wiele z nich przywiązuje się do dziecka, nie mogą się potem z nim rozstać, usiłują porwać. Zdarzają się też przypadki, gdy mąż kobiety, lub jakiś jej facet zgarnia cały zysk dla siebie, a potem znów zmusza ją do kolejnego zapłodnienia. Czyli jak zwykle, gdzie pieniądze, tam i mnóstwo nadużyć... 

"Gdy weszła do pokoju magnoliowego, zobaczyła Reenę w pospiechu pakującą walizkę. Dziecko spało w swoim łóżeczku. Kobieta była ubrana i gotowa do wyjścia. 
- Co robisz?
Reena wybuchnęła płaczem i rzuciła się w objęcia Preeti.
- Nie mogę go im oddać. Wiesz, że nie mam swoich dzieci. Wolę już mieć to, niż nie mieć żadnego.
- Nie bądź głupia. - Preeti usiadła na łóżku i mocno ścisnęła jej rękę. - Napytasz sobie w ten sposób biedy. Pojadą za tobą i zabiorą ci dziecko. Podpisałaś kontrakt. I nie zapominaj o pieniądzach. Stracisz je wszystkie!
- Nie zależy mi na pieniądzach. To jest moje dziecko, wiem to. On jest darem od Boga dla mnie. Nie zatrzymuj mnie, pozwól mi odejść. "

Książka mówi także o nielegalnym wykorzystaniu zarodków w celu zdobycia komórek macierzystych i użycia ich przy trudnych chirurgicznie, często nieuleczalnych przypadkach, jak naprawa złamanego kręgosłupa, przywracanie wzroku osobom od urodzenia niewidomym, czy regenerowanie uszkodzonego mózgu i wybudzanie ze śpiączki. I znów rodzi się pytanie czy cel uświęca środki? Czy można niszczyć ludzkie istnienia by ratować zdrowie i życie innych? Są to sprawy, które każdy musi sam rozważyć i wyrobić sobie o ich własne zdanie. Powieść jest świetnym pretekstem do takich właśnie refleksji. 

"Źródła miłości" prowadzone są wartko, akcja szybko idzie na przód, rodzi się coraz więcej pytań natury fabularnej i etycznej. Rozczarowuje jednak zakończenie - cukierkowe, rodem z taniego romansidła. Przy powadze problemów, jakich tyczy się powieść wydaje się wręcz śmieszne. To trochę tak jakby autorka zakończyła w ten sposób, bo był najprostszy, a inaczej nie potrafiła. 

W swojej powieści Kishwar Desai tylko dotknęła pewnych tematów. Są one jak rzeka, która od razu wciąga na głęboką wodę. Jednak warto uświadamiać ludzi o istnieniu w Indiach takiego "przemysłu". Stanowczo polecam powieść wszystkim, którzy chcą być na bieżąco ze sprawami współczesnego świata, a także tym, którzy chcą poznać prawdziwe oblicze Indii. Myślę, że ze względu na sprawy, o których mówi, jest ona w stanie zainteresować każdego. Szczerze zachęcam do przeczytania. 

Moja ocena:
4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Księgarni Merlin. 

środa, 17 kwietnia 2013

Wszyscy będziemy obserwowani... ("Czarna lista" Brad Thor)

Tytuł oryginału: Black List
Wydawnictwo: Sonia Draga
Gatunek: powieść sensacyjna

Cykl: Scot Harvath
Tom: 11
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 380

Pierwszy raz miałam okazję czytać książkę tego autora. Z tego co udało mi się ustalić jest to już jedenasty tom przygód głównego bohatera Scota Harvatha, zaś w Polsce wydano łącznie dopiero trzy (1, 6 i 11).
Podczas czytania nie miałam jednak wrażenia, że brakuje mi jakichś wcześniejszych treści, więc po powieść śmiało można sięgać bez znajomości poprzednich części.

W Paryżu ktoś urządza zasadzkę na Harvatha i jego znajomą. Mężczyźnie udaje się ujść z życiem i zaczyna ze swoimi prześladowcami grę w kotka i myszkę. Zatrzymuje się w Hiszpanii u zaprzyjaźnionego byłego agenta i próbuje skontaktować się z resztą swojej grupy. Nie udaje mu się to jednak, co każe mu domniemywać najgorszego. Niespodziewanie odzywa się do niego dawny druh Nicolas, który także wpadł w solidne kłopoty. A wszystkiemu winien jest nośnik pamięci, który znajoma Nicolasa wykradła ATS, podlegającej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego i przed śmiercią przekazała siostrze wraz z instrukcjami, jak dotrzeć do Nicolasa, bo tylko on jest w stanie odczytać zawarte na nim dane i udaremnić największy zamach terrorystyczny w historii Stanów Zjednoczonych.

Scot Harvath przez całą powieść przenosi się z miejsca na miejsce, czasem aż ciężko nadążyć za tokiem jego myślenia, ale dzięki temu zawsze o krok wyprzedza ATS. Trochę denerwuje fakt, że za każdym razem udaje mu się wyjść bez szwanku z choćby największej zasadzki. Ale w końcu to tajny agent ze świetnym wyszkoleniem i wieloletnim doświadczeniem, a w dodatku na pewno w lepszej kondycji fizycznej niż Bond w "Skyfall". Więc czego innego się spodziewać?

Należy zwrócić uwagę na wspaniałe wykreowanie Nicolasa. Człowiek o niskim wzroście, ale za to o genialnym umyśle. Autor stworzył mu wiarygodną, trudną przeszłość, która ukształtowała go i uczyniła z niego osobę silną, ale jednocześnie nieśmiałą i zakompleksioną. To ewidentnie najlepszy bohater w powieści,  przyznam, że czekałam kiedy znów pojawią się epizody o nim. (Bo musicie wiedzieć, że każdy kolejny rozdział jest przypisany konkretnej postaci, zatem w miarę czytania skaczemy od bohatera do bohatera.)

Czytanie może nie było bardzo ekscytujące, ale nie można powiedzieć, że książka mnie nudziła, czy nie wciągnęła. Wydarzenia wytworzyły we mnie potrzebę dowiedzenia się, jak to wszystko się zakończy, choć patrząc na to, jak poważny zamach terrorystyczny groził Ameryce, można było się spodziewać tylko jednego finału. Zbyt wiele się w moich domniemaniach się nie pomyliłam, jednakże byłam zszokowana tym, co zrobiono z radą ATS. Nie miało to dla mnie większego sensu, gdyż przez całą powieść bohaterowie walczyli, by między innymi takie rzeczy nie miały miejsca we współczesnych Stanach, a potem sami brali w tym udział i jeszcze byli z siebie bardzo zadowoleni...

"- Jaki wyrok?
- Moim zdaniem kłamie - rzekł Middleton.
- Co mam zrobić?
- Śledź go.
- A jeśli faktycznie kłamie?
- Dodaj go do listy."

Podsumowując, "Czarna lista" była całkiem niezłą rozrywką, cieszę się że mogłam poznać postać Nicolasa. Książka w kilku miejscach, a szczególnie pod sam koniec staje się dosyć kontrowersyjna. Mam nadzieję, że czarna lista to tylko wymysł autora, a nie rzeczywistość. Powieść mogę polecić miłośnikom sensacji, na pewno znajdziecie tutaj coś dla siebie. Zainteresują się nią także ci, którzy lubią akcję, tajnych agentów, a także najnowsze technologie komputerowe.

Moja ocena:

4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sonia Draga.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

piątek, 12 kwietnia 2013

PRZEDPREMIEROWO: Pozaświatowcy. Zarzewie buntu - Brandon Mull

Tytuł oryginału: Beyonders. Seeds of Rebellion
Wydawnictwo: MAG
Gatunek: fantasy
Cykl: Pozaświatowcy
Tom: 2
Ilość stron: 579
Premiera: 17 kwietnia

Pamiętacie jeszcze Jasona i Rachel, którzy przenieśli się z naszego świata do Lyrianu, by tam wziąć udział w misji przeciwko złemu czarnoksiężnikowi Maldorowi?

Kilka dni temu skończyłam lekturę drugiego tomu ich przygód. Odkąd Jason wrócił na ziemię z ręką Ferrina, kombinuje jak by tu znów przenieść się do Lyrianu. W końcu z pomocą znanego nam już z pierwszej części hipopotama udaje mu się tego dokonać. Na miejscu musi odnaleźć Rachel, a także powiadomić Gallorana, że Słowo to podpucha. No i oczywiście nie dać się złapać ludziom nasłanym przez cesarza. Tymczasem Rachel odkrywa w sobie talent do edomickiego i magii i z pomocą pewnej zaklinaczki uczy się z niego korzystać. Jej tropem także podążają wrogowie. Czy nastolatkom uda się połączyć? Czy jest jeszcze możliwość zdławienia tyranii Maldora?

„Zarzewie buntu” jest w sumie bardzo podobne do poprzedniej części. Konwencja ta sama – bohaterowie cały czas pozostają w ruchu a Maldor krok za nimi. Odwiedzają dawne miejsca, jak pałac Ślepego Króla, czy bagna, ale poznają też nowe nacje i zamieszkiwane przez nie kraje.
Miejscami jednak fabuła zaczyna się już wyraźnie dłużyć, a czytelnik czeka tylko na rozwiązanie akcji. To w sumie taki typowy tom „na przetrzymanie”, aby za szybko nie przejść do końca opowieści. Istotnym tutaj dla całości jest fakt, że mieszkańcy Lyrianu zaczynają organizować rebelię, do tego autor dołożył trochę ekscytujących wydarzeń, kilku nowych bohaterów, zmiksował to z zombie i voila – mamy ponad pięćset stron powieści.

No właśnie, dlaczego akurat zombie? Teraz te stwory atakują nas zewsząd, nie można było wymyślić czegoś innego? Albo w ogóle pominąć ten wątek, bo jak dla mnie niczemu nie służył (nie licząc trwających chwilę obaw o losy bohaterów).

Na początku Jason otrzymuje świeże wieści z Lyrianu dzięki ręce Ferrina, którą nauczył języka migowego. Zastanawiałam się sporo czasu, czy to w ogóle możliwe i doszłam do wniosku, że nie. No bo to trochę tak jakby głuchoniemego i niewidomego jednocześnie chciał uczyć języka migowego. Wydaje mi się, że chociaż jeden zmysł jest potrzebny by nauczyć się jakim częściom mowy odpowiada dane ustawienie rąk. Czyli ten dość zasadniczy wątek, na którym potem opiera się część fabuły można raczej włożyć między bajki.

Czyli krótko mówiąc poziom w porównaniu do „Świata bez bohaterów” nieco opadł, ale nadal jest to świetna seria. Czytanie tego tomu było wspaniałą rozrywką i teraz z niecierpliwością czekam na kolejny, już ostatni, gdzie wszystko się rozstrzygnie. Końcówka „Zarzewia buntu” może nie jest tak szokująca jak u poprzednika, ale także pozostawia czytelnika bez jakiejkolwiek wizji o tym, jak potoczą się losy bohaterów i stanowi zapowiedź dalszej ekscytującej przygody. Nie mogę się jej doczekać!

Polecam cały cykl młodzieży a także miłośnikom fantastyki i szalonego tempa akcji. Na pewno nie będziecie zawiedzeni.

Moja ocena:
4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu MAG.

Na cykl składają się:
1. "Świat bez bohaterów" - RECENZJA
2. "Zarzewie buntu" <---
3. "Chasing the Prophecy"

środa, 20 marca 2013

Sprawa trzech Desperado - Caroline Lawrence

Tytuł oryginału: The Case of the Deadly Desperados
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2013
Gatunek: western / powieść młodzieżowa
Cykl: Tajemnice Dzikiego Zachodu
Tom: 1
Ilość stron: 294

"Nazywam się P.K. Pinkerton i nie dożyję końca tego dnia"
 Lubicie westerny? Podobają wam się czasy kowbojów, saloonów oraz dzikiego galopowania po prerii? Jeśli czasem wyobrażacie  sobie siebie w tej rzeczywistości, powinniście koniecznie sięgnąć po książkę „Spawa trzech Desperado”.

Młody P.K. właśnie stracił swoich przybranych rodziców. Zostali oni zamordowani przez trzech tytułowych zabijaków, którzy teraz chcą dopaść chłopca, gdyż znajduje się on w posiadaniu niezwykle cennego dokumentu. P.K. ucieka do Virginia City, ale mordercy szybko wpadają na jego trop. Rozpoczyna się gra w kotka i myszkę, z której tylko jedna strona ujdzie z życiem…

Nie lubię westernów… Ja je uwielbiam! Wychowałam się na „Tańczącym z wilkami”, „Bezprawiu” i „Ostatnim Mohikaninie”. Z ogromnym entuzjazmem sięgnęłam zatem po pierwszy tom cyklu „Tajemnice Dzikiego Zachodu”. Powieść na pewno ma w sobie charakterystyczny dla gatunku klimacik, choć nie jest to jakaś rewelacyjna pozycja.

Postać P.K. (co to w ogóle za imię?) drażni, bo momentami zachowuje się on jak dorosły (a ma dopiero 12 lat), by w następnej chwili działać głupio i naiwnie. Zupełnie, jakby autorka nie mogła się do końca zdecydować, czy jej bohater ma być dzieckiem, czy też osobnikiem „nad wiek dojrzałym”.
Zupełnie niemożliwe jest dla mnie, aby dwunastolatek mógł założyć własną firmę. To brzmi tak niedorzecznie, że prawie spadłam z krzesła ze śmiechu. Nie wiem, czy pani Lawrence chciała obrazić inteligencję czytelnika, czy pod koniec sama się już nieco pogubiła w tworzonej przez siebie historii…

Jeśli chodzi o fabułę to toczy się ona bardzo szybko i jest w sumie w miarę ciekawa. Pisarka zastosowała sprytny zabieg – w zasadzie każdy rozdział urywa się w trakcie jakiejś ważnej i ekscytującej sceny. To sprawia, że książkę ciężko jest odłożyć choćby na chwilę (ja pochłonęłam ją w jeden wieczór).

Ponieważ większa część akcji toczy się w miasteczku możemy z P.K. odbyć podróż ciemnymi, wąskimi uliczkami chińskiej dzielnicy, odwiedzić saloony, ochlapać się błotem z rynsztoka… Czyli innymi słowy opisy Virginia City zostały dobrze i wiarygodnie skonstruowane, pozwalały czytelnikowi wyobrazić sobie tamtejszą rzeczywistość.

Myślę, że ta powieść będzie świetną lekturą dla nastolatków w wieku między jedenaście a czternaście lat. Jest to także pozycja obowiązkowa dla miłośników westernów, niezależnie od ich metryki. Ze świecą szukać w naszych czasach książek z tego gatunku, dlatego obok „Sprawy trzech Desperado” nie można przejść obojętnie. Choć ma swoje minusy, to i tak miło jest powrócić do fascynacji ze swojego dzieciństwa. Na pewno sięgnę po kolejną część.

Moja ocena:

4/6 – sentyment nie pozwala mi dać niższej ;)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Egmont.

poniedziałek, 18 marca 2013

Droga nadziei - Carlo Meier

Tytuł oryginału: Hope Road
Wydawnictwo: PROMIC
Rok wydania: 2012
Gatunek: kryminał
Ilość stron: 184

W londyńskim domu starców mają miejsce kradzieże pieniędzy pensjonariuszy. Emerytowany nadinspektor Scotland Yardu Owen i jego przyjaciel Patrick postanawiają rozwikłać tę zagadkę. W niedługim czasie umiera jeden z mieszkańców ośrodka. Owen podejrzewa jednak, że to coś więcej niż zwykła śmierć i rozpoczyna działanie na własną rękę…

W zasadzie nie jest to tak do końca kryminał, ale taka jakby jego namiastka. Powieść obfituje w mnóstwo zabawnych scenek z życia starszych panów i przede wszystkim pokazuje, że życie nie kończy się po sześćdziesiątce, a emeryci także mogą mieć swoje pasje i  wykonywać ważne zadania.  A historia ze śmiercią pensjonariusza jest tylko tłem do ukazania tej idei.

Bo nie oszukujmy się, cała ta intryga z kradzieżami i morderstwem jest w gruncie rzeczy naiwna i płaska, rozwiązanie zostaje w zasadzie podane od razu, bo też nie ma zbyt wielu podejrzanych. I szkoda tylko, że jak złodziej to od razu Polak…

Oprócz kryminalnej sprawy przedstawione zostało też życie Owena i Patricka w ich komunie, codzienna beztroska, przestrzegane zwyczaje typu poranna gimnastyka, herbatka o siedemnastej i tym podobne. Cóż taka codzienność może z pozoru nie wydaje się być zbyt ciekawa, ale mimo to powieść przyjemnie się czyta, bo jest bardzo miła w odbiorze. „Miła w odbiorze” to może nie najlepsze określenie, ale chodzi mi o to, że podczas czytania wywołuje uśmiech na twarzy i stan pewnego rozrzewnienia.

Tak więc, jeśli macie zamiar przeczytać tę książkę, to nie nastawiajcie się na jakieś emocje związane ze sprawą kryminalną, a raczej skupcie się na relacji między dwoma panami i na ich podejściu do starzenia się. Gwarantuję, że poprawi wam się humor ;)

Moja ocena:

4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu PROMIC.

wtorek, 29 stycznia 2013

Intryga i namiętność - Rosemary Rogers

Tytuł oryginału: Scandalous Deception
Wydawnictwo: Harlequin
Rok wydania: 2012
Gatunek: romans historyczny
Ilość stron: 396


Edmond Summerville to rosyjsko-angielski arystokrata, służący carowi Aleksandrowi Pawłowiczowi jako specjalista od wykrywania spisków. Kiedy jednak dochodzą go słuchy, że na życie jego brata  Stefana zorganizowano kilka nieudanych zamachów, niezwłocznie opuszcza Petersburg, by mu pomóc. Chce zmusić sprawców do ujawnienia się i udając Stefana, zamiaszkuje w Londynie, podczas gdy jego bliźniak zostaje w rodzinnej wsi. Nagle jednak w jego życie gwałtownie wkracza młoda Brianna Quinn. Rozbudza ona pożądanie Edmonda i swoimi problemami krzyżuje jego plany odkrycia tożsamości zamachowców. Wkrótce okazuje się, że próby zamordowania Stefana były tylko przygrywką do wielkiej politycznej intrygi...

Dawno nie miałam w rękach żadnego romansu historycznego, więc z niespożytą energią zabrałam się za czytanie książki. Historia Edmonda i Brianny porwała mnie od pierwszej strony, nie mogłam się wręcz od niej oderwać. Bohaterowie wplątują się w sieć zagmatwanych spisków, muszą o walczyć o życie swoje i swoich bliskich, a przede wszystkim muszą zapanować nad szaleństwem własnych uczuć. Prawie cały czas mamy doczynienia z trójkątem miłosnym. Najpierw jego głównymi postaciami są Edmond, Brianna i jej ojczym, który chce położyć łapy zarówno na pięknej wychowanicy, jak i jej majątku, a potem na jego miejsce wkracza Stefan i akcja jeszcze bardziej się zagęszcza.

Mam jednak pewne zastrzeżenia co do bohaterów. Wydalimi się dosyć płascy. Edmond i Brianna kierowali się przede wszystkim pożądaniem i zachowywali jak zwariowane nastolatki. Edmond nie potrafił opanować żądzy, która przyćmiewała mu zdolność logicznego myslenia, a Brianna, która podjęła bardzo ryzykowne działania, by uchronić swoją niewinność przed ojczymem, bez żadnych oporów oddawała się swemu wybawcy. Cóż, nieco to żenujące, a gdy weźmie się jeszcze pod uwagę fakt, że w tamtych czasach przebywanie z mężczyzną sam na sam przed ślubem było dla kobiety hańbą,  to mamy całkiem dziwny obrazek. Samą Briannę można zaliczyć do feministek, czy może raczej emancypantek, no ale chwilami w swoich zachowaniach podchodziła już pod lekkie obyczaje...

Ale jako że fabuła dobrze się plotła, mogłam jakoś przymknąć oko na powyższe niuanse i skupić się na zmieniającej się praktycznie strona po stronie akcji. I w ostatecznym rozrachunku nie żałuję, że powieść przeczytałam, choć miejscami, to aż za dużo się w niej działo. I wydawało się aż nieprawdopodobne, że bohaterowie cały czas wychodzą cało z tylu opresji...

Podsumowując - książka jest idealna dla miłośników romansu, osoby obeznane z gatunkiem po prostu muszą po nią sięgnąć. A co do tych, którzy aż tak się nim nie pasjonują, to na pewno macie czasem takie okresy, gdy chcecie odpocząć i zrelaksować się przy lekturze, a także zmienić nieco czytelniczy klimat. Właśnie wtedy powinniście sięgnąć po "Intrygę i namiętność" i na pewno Was nie rozczaruje.

Moja ocena:

4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Harlequin.





czwartek, 29 listopada 2012

Rozdroża - Wm. Paul Young

Tytuł oryginału: Cross Roads
Wydawnictwo: Nowa Proza
Gatunek: literatura piękna
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 325

No i nie zdążyłam z recenzją przed premierą tak, jak wcześniej zapowiedziałam. Ale dzień po to jeszcze nie najgorzej.

W nowej powieści Williama Paula Younga, autora cieszącej się ogromną popularnością "Chaty", poznajemy Anthony'ego Spencer'a - samolubnego i wyrachowanego drania, który dąży tylko do zdobycia pieniędzy i zaspokajania przyjemności. Jego hobby to niszczenie innych ludzi i robienie sobie wrogów. Przez to właśnie zaczyna popadać w paranoję, montuje monitoring we wszystkich swoich nieruchomościach, posiada tajne mieszkanie i jest przekonany, że ktoś cały czas go śledzi i chce zabić. Pewnego dnia potworny ból głowy przyprawia go o omdlenie i ląduje w szpitalu w stanie krytycznym w śpiączce. W tym czasie jego duch przenosi się do nieznanej krainy, gdzie wędruje długimi ścieżkami  w poszukiwaniu sensu tego, co się dzieje. Podczas tułaczki spotyka Jacka a potem Jezusa i Babkę, którzy zamierzają uświadomić mu, jakim człowiekiem jest w oczach innych i jakie krzywdy wyrządził bliźnim. Czy Tony przejmie się tymi faktami? Czy zmieni swoje postępowanie? I wreszcie, czy dostanie drugą szansę na Ziemi?

Szczerze powiedziawszy autor za bardzo się nie popisał. Stworzył powieść na wzór swojego poprzedniego bestsellera z nieco innym bohaterem, aczkolwiek przyczyna "złych zachowań" obu postaci pozostaje ta sama. Ciężko określić, czy taka powtórka z rozrywki jest wadą czy zaletą. Wszystko zależy od podejścia. Ja wobec tej książki specjalnych oczekiwań nie miałam, więc się też za bardzo nie rozczarowałam.

Dobrze nakreślono postać Tony'ego sprzed wypadku, jako typowego egoisty, skoncentrowanego tylko na sobie, który jednak głęboko skrywa własne demony. Jedyną irytującą rzeczą jest to, że z niego taka beksa. Rozpłakał się podczas trwania powieści pewnie ponad pięć razy. No cóż choć na początku wydawał się twardzielem, to jednak pozory mylą...

Muszę pogratulować autorowi pomysłu z "nawiedzaniem" innych ludzi przez głównego bohatera. To jakaś innowacja w porównaniu do fabuły "Chaty", która sprawiła, że powieść stała się nieco inna, ciekawsza i nie aż tak przegadana. Czasami nawet było zabawnie.

Często spotykam się w różnych artykułach o tej książce z pytaniem, czy autor podołał z wyzwaniem stworzenia powieści równie dobrej jak "Chata". Cóż dla mnie "Rozdroża" wydają się znacznie lepsze, bardziej wiarygodne, choć wiadomo, że to tylko fikcja. No i zakończenie można uznać za dosyć niespodziewane.

W mojej opinii książka jest warta przeczytania, choć dla mnie była przede wszystkim rozrywką, z której wyciągnęłam parę ogólnych nauk, aczkolwiek tego typu historie nie są w stanie jakoś szczególnie do mnie trafić. Wydaje mi się, że dla innych czytelników może ona stać się lekturą ważną i wartościową, która wpłynie na ich życia. Zarówno "Chata", jak teraz pewnie też "Rozdroża" to pozycje dyskusyjne, które zbierają skrajne różnie recenzje. Sądzę, że każdy sam powinien wyrobić sobie o nich własne zdanie.

Moja ocena:
4/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie AIM Media. 

poniedziałek, 19 listopada 2012

W ciemności nocy - Ewa Agnieszka Frankowska

Tytuł: W ciemności nocy
Autor: Ewa Agnieszka Frankowska
Wydawnictwo: Pi
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 218

Pogrzeb członka rodziny staje się dla Tomasza, jego przybranych dzieci Ryszarda i Danuty  oraz wnuczki Magdy okazją do spotkania i wypełnienia ostatniej woli zmarłej rok wcześniej Marii – siostry bohatera. Spadkobiercy wedle jej woli dzielą między siebie zabytkową srebrną zastawę. Nieoczekiwanie dołącza do nich Janina – przyjaciółka Tomasza i jego rodzeństwa z dawnych lat. To krzyżuje plany trojga młodych, gdyż każde z nich miało zamiar porozmawiać z Tomaszem na osobności. Zostawiają go więc z nowym gościem, ale niezależnie od siebie postanawiają wrócić później, by załatwić swoje sprawy. Magda chce otrzymać od niego wartościowe nuty, a Rysio i Danka chcą namówić go do sprzedaży domu.  Rano zaniepokojona tym, że Tomasz nie stawił się na umówione spotkanie, sąsiadka Zuzia, dzwoni do Magdy i razem odkrywają w piwnicy ciało mężczyzny. Z początku wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek, ale po przeprowadzeniu badań sprawy komplikują się i policja zaczyna się zastanawiać, które z gości doprowadziło do śmierci Tomasza…

Z początku powieść rozwijała  się bardzo wolno, ale w miarę przewracania kolejnych kartek nabrała rozpędu i mocno mnie zaintrygowała. Co chwila pojawiały się nowe ślady i dowody, które sprawiały, że nie potrafiłam  domyślić się, kto stoi za śmiercią Tomasza.  Każda z podejrzanych osób zdawała się mieć dobry motyw, by go ukatrupić.

Autorka ma bardzo dobry zmysł obserwacji ludzkich zachowań. Świetnie przedstawiła, jak rujnują się więzy rodzinne, gdy w grę wchodzą pieniądze i duży spadek. Nie ma wtedy miejsca na żadne sentymenty i uczucia. To przykre, ale niestety w wielu przypadkach boleśnie prawdziwe.

Dopatrzyłam się jednej drobnej nieścisłości, związanej z przesłuchaniem Ryszarda. Komisarz Frączak mówi mu, że we krwi Tomasza wykryto „sporo pewnego lekarstwa”, a on w następnym rozdziale przekazuje Danucie, że Tomasz „miał we krwi jakiś środek nasercowy”, co oczywiście jest prawdą, tyle, że Ryszard nie mógł tego wiedzieć, chyba że sam mu go podał…  Tak więc to chyba był taki niezamierzony i fałszywy trop, który powstał przez niedopatrzenie.

„W ciemności” to powieść wciągająca, zajmująca myśli i uwagę. W pewnym momencie lektury dochodzi do tego, że ciężko ją choćby na chwilę odłożyć. Dzięki swoim małym gabarytom, doskonale nadaje się na wyjazd, gdyż nie zajmie dużo miejsca w torbie, a czas podróży upływa przy niej bardzo szybko.

Bez wątpienia mogę polecić tę książkę wszystkim, zarówno miłośnikom kryminału, jak i tym, którzy mają ochotę na chwilę rozrywki i relaksu przy zajmującej lekturze.

Moja ocena:

4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi nakanapie.pl



niedziela, 14 października 2012

Podwodny świat. Mroczny dar - Kat Falls

Tytuł oryginału: Dark Life
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Przekład: Agnieszka Klonowska
Gatunek: powieść młodzieżowa
Cykl: Podwodny świat
Tom: 1
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 295
Czas czytania: jeden dzień

Tay od urodzenia mieszka pod wodą. Ale nie myślcie sobie, że jest jakimś syrenem, pół-rybą, czy mutantem ze skrzelami. Poza tym, że jego skóra świeci się od spożywania bioluminescencyjnych roślin, jest to człowiek z krwi i kości, taki, jak każdy z was... Oczywiście do momentu, gdy ujawniają się jego specjalne talenty, zapowiedziane przez tytuł powieści...
Pewnego dnia podczas jednej ze swoich wypraw znajduje opuszczony statek, a na jego pokładzie dziewczynę z powierzchni - Gemmę, która przybyła do jego świata, by odnaleźć brata.
Powinniście wiedzieć, że ludzie nie osiedlili się na dnie oceanu dla zabawy. Zostało to spowodowane katastrofą - przez efekt cieplarniany podniósł się poziom wody i większość lądów zatonęła. Na nielicznych skrawkach ziemi tłoczą się ocaleni ludzie, lecz ci, którzy bardziej cenią sobie przestrzeń postanowili zasiedlić nieznane podwodne czeluści.

Odkąd pierwszy raz ją ujrzałam, powieść wydała mi się niezwykle interesująca, ze względu na pomysł umieszczenia ludzi pod wodą. I rzeczywiście z ciekawością czytałam o pięknie flory i fauny oceanicznej głębi i sposobach budowania domostw, przemieszczania się, czy hodowli zwierząt.

Jeśli chodzi o fabułę to przyznam, że właśnie ze względu na wyimaginowane tło jest ona bardzo oryginalna, choć cała historia to raczej banał. Ma się wrażenie, że autorce zabrakło trochę pomysłu, bo można by to wszystko nieco lepiej rozegrać. To trochę tak, jakby chciała nam przede wszystkim pokazać wymyślony przez siebie świat, a opowieść o Tayu i Gemmie stanowiła tylko do tego znakomitą okazję. Świadczą o tym nieścisłości na przykład to, że Gemma na początku płynęła (a może chodziła po dnie?) z łodzi podwodnej do swojego batyskafu razem z Tayem, a po kilkudziesięciu stronach, gdy musiała znów zrobić coś podobnego, wyznała mu, że nie umie pływać i rzeczywiście w ogóle sobie nie radziła. Czyli pani Falls zapomniała, co wcześniej wymyśliła? Bo nie rozumiem...

Książkę czyta się szybciuteńko. Po jakimś czasie akcja zaczyna bardziej wciągać i przestaje się zwracać uwagę na powyższe błędy. Jednak zdecydowanie nie jest to jakieś wielkie arcydzieło. Sama idea była dobra, jednak gorzej z wykonaniem. Autorka mogła stworzyć na tej kanwie o wiele więcej, ale niestety ograniczyła się do minimum.

Uważam, że powieść nadaje się do czytania, gdy chcemy się zrelaksować, odpocząć po trudnym dniu pełnym ciężkiego wysiłku intelektualnego. Plusem, który może dodatkowo zachęcić są opisy podwodnego życia, bo tutaj akurat autorka się popisała. W sumie polecam tę powieść, bo każdy z nas potrzebuje czasami czegoś lekkiego i niewymagającego, by oderwać się na chwilę od codzienności. Myślę, że jak wpadnie mi w ręce kolejna część, to się z nią zapoznam, choć nie wiem, co tu jeszcze można wymyślić.

Moja ocena:
4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Księgarni Merlin.


czwartek, 16 sierpnia 2012

Alkaloid - Aleksander Głowacki


Wydawnictwo: Powergraph
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 425

„Alka,
Żyjąca, istniejąca!
Nie chwyta jej ni drzemka, ni sen.
Do niej należy to, co jest w niebiosach,
I to, co jest na ziemi!
Wie, co było przed nią
I co będzie po niej.” 
Wyobraźcie sobie bohatera „Lalki” Stanisława Wokulskiego, słynnego romantyka-pozytywistę, który poszedł po rozum do głowy i zamiast uganiać się za piękną Izabelą Łęcką, poświecił swe życie wzniosłej idei nauki – swojemu drugiemu pożądaniu.  Odkrył wspaniały, przywracający siły, odmładzający, leczący rany boski nektar – Alkaloid, zwany pieszczotliwie Alką. Od tej pory jego odkrycie fascynowało wszystkich – rządy wrogich sobie państw wykorzystywały go na wojnie, tworząc zmutowanych żołnierzy, zażywali go ludzie pochodzący z arystokratycznej elity, artyści tworzyli swe dzieła pod jego wpływem. Alkaloid stworzył nowy świat, gdzie wszystko stało się możliwe, a ludzie tworzyli coraz to nowsze i oryginalniejsze wynalazki. Wokulski stał się bogaczem, właścicielem potężnego i wciąż rozrastającego się imperium. Jednakże nie brakowało ludzi, którzy chcieli mu te władzę odebrać i poznać skrywaną przez niego tajemnicę pozyskiwania cudownego eliksiru.

„Nawet Mumie wstają i zaczynają znowu żyć, gdy zażyją Alki.” 
Z głównym bohaterem spotykamy się w Hong Kongu, gdzie dowiadujemy się razem z nim, że Brytyjczycy maja zamiar rozszerzyć swe wpływy w Chinach, aby mieć pod kontrolą jego fabrykę. Wokulski nie może do tego dopuścić i układa sobie w głowie zawrotny plan. W jego zrealizowaniu usiłuje mu przeszkodzić nasłany przez Brytyjczyków zmutowany wojownik. Czy Stanisławowi uda się go pokonać i wprowadzić swoje zamysły w życie?

Powieść podzielona została na cztery części. Akcja każdej z nich dzieje się w innym miejscu – zaczynamy podróż w Chinach, potem udajemy się do ogarniętej rewolucją Rosji, aby następnie przez Interzonę Polska dostać się do świata przyszłości.  W poszczególnych częściach zmieniają się także główne postacie, zaczynamy od Wokulskiego, z którym usiłujemy pokrzyżować plany Brytyjczyków. W Rosji towarzyszymy malarzowi Witkacemu, który musi dostarczyć pewien przedmiot Stanisławowi. W Polsce poznajemy angielskiego agenta Falka van Breyun’a,  który usiłuje dotrzeć do Wokulskiego. W ostatniej części wracamy zaś do niego samego. Stanisław wraz z grupą naukowców usiłuje skonstruować maszynę, która przeniesie go w przeszłość. Nie wszystko jednak dzieje się po jego myśli i zamiast w dawne czasy zmuszony zostaje do podążenia w przyszłość…

Autor, który jako swój przydomek obrał prawdziwe imię i nazwisko niezrównanego pisarza Bolesława Prusa, stworzył kawał dobrej prozy. Zgrabnie zmieniał bohaterów i przenosił ich w nowe miejsca. Zadbał o to by nie zanudzić czytelnika zbyt dużą ilością naukowych opisów. Dzięki jego lekkiemu pióru oraz temu, że poszczególne rozdziały nie należały do szczególnie długich, książkę czytało się bardzo szybko i przyjemnie.
Bardzo podobały mi się sposoby opisywania chwil po zażyciu Alkaloidu, gdy bohaterowie byli w tak zwanym Surżu. Wtedy czas przeszły zmieniał się na teraźniejszy, co wywoływało na mnie wręcz niezwykłe wrażenie.
Początkowo poważnie obawiałam się, jak uda mu się posklejać tak wiele wątków i stworzyć logiczne spójne zakończenie, ale musze przyznać, że nie doceniałam jego kunsztu. Zdecydowanie nie byłam rozczarowana, a wręcz przeciwnie.

Na uwagę zasługuje także oprawa książki, na okładce został świetnie sportretowany Wokulski. Wraz z tekstem przeplatały się wycinki z gazet, zdjęcia, listy, fragmenty notatek, co miało pokazać, jak Alka zapanowała nad światem. Często było jednak przykrym przerywnikiem, a to z powodu zastosowanej tam maciupciej czcionki, która dodatkowo często zlewała się z szarym tłem. Dla moich oczy stanowiło to wręcz katorgę – często odszyfrowanie małego fragmentu tekstu zabierało mi ponad dziesięć minut.

To nie wszystko, jeśli chodzi o wady.  Przede wszystkim muszę ostrzec wszystkich tych, którzy sięgną po nią z takiego samego powodu co ja – nawiązań do „Lalki”. Otóż wbrew zapewnieniom na okładce, powieść wcale w nie nie obfituje, oprócz paru nazwisk i jednej scenki, która rozgrywa się w sklepie Wokulskiego w Warszawie. W tym względzie spotkał mnie zatem dość spory zawód. W zasadzie odniosłam wrażenie, że autor wcale nie musiał wykorzystać  bohaterów z „Lalki”, a mógł stworzyć całkiem innych i nie byłoby specjalnej różnicy. Oczywiście oprócz tego, że książka nie osiągnęła by wtedy tak dużego rozgłosu…

Kolejna sprawę stanowiły opisy walk rodem z chińskich filmów. Dzięki Alce bohaterowie mogli prowadzić walki na innym poziomie świadomości, wnikać w ciało wroga, teleportować się, biegać po ścianach, koziołkować po suficie i tym podobne…
To było już raczej trochę przesadzone.

„Non omnis moriar” brzmi napis, jaki nakazał wykuć Wokulski na miejscu upamiętniającym jego śmierć. I rzeczywiście, skoro jego przewrotne dzieje potrafią dać  inspirację kolejnym pokoleniom  twórców, aż po  XXI wiek. 

Moja ocena:
>>4/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi upadli.pl.



niedziela, 12 sierpnia 2012

Dym i lustra - Neil Gaiman


Tytuł oryginału: Smoke and Mirrors: Short fictions and illusions
Wydawnictwo: Nowa Proza
Przekład: Paulina Braiter
Rok wydania zagranicznego: 1988
Rok wydania polskiego: 2012
Ilość stron: 372 
„Dym i lustra” to zbiór kilkunastu opowiadań i wierszy, stworzonych przez autora na przestrzeni wielu lat jego twórczej pracy. We wstępie szczegółowo przedstawił on, jakie były przyczyny powstania każdego z utworów, które różnią się od siebie tematyką a często także i stylem.

Mi ogromnie podobały się trzy nowelki – „Rycerskość”, „Złote rybki i inne historie” oraz „Morderstwa i tajemnice”. Pierwsza z nich opowiadała o starszej pani, która kupiła w second-handzie kielich - Święty Graal, a następnie zaczął ją odwiedzać rycerz, przybywający z czasów króla Artura. Kolejna przytaczała wydarzenia z życia pisarza, którego książka miała zostać sfilmowana. Pojechał więc do Hollywood by ustalić szczegóły scenariusza. Zmuszony wnosić kolejne poprawki, raz za razem, w końcu zaczął się zastanawiać, po co w ogóle go tam sprowadzono i jaki naprawdę film chcieli nakręcić spotykający się z nim ludzie. Ostatnie opowiadanie trafiło do mnie chyba najbardziej ze wszystkich. Pewnego wieczoru jego bohater, tułając się samotnie po ulicach, spotkał mężczyznę, który poprosił go o papierosa, a w zamian obiecał opowiedzieć mu pewną historię. Przekazał mu opowieść sprzed stworzenia wszechświata, o zbrodni, którą popełniono w mieście aniołów…

 
Wszystkie utwory są bardzo oryginalne, niebanalne, mają w sobie pewną dozę magii i niezwykłości charakterystyczną dla tego pisarza. Neil Gaiman posiada bardzo wszechstronny talent do tworzenia zarówno prozy, jak i poezji. Niestety nie wszystkie jego dzieła oczarowały mnie jednakowo. Tak jak to zwykle bywa w tego typu zbiorach, jedne były lepsze a inne gorsze. W niektórych z nich  problem stanowiło to, że niezbyt wciągały, nie porywały, nie wzbudzały szczególnych emocji. Zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu opowiadania niż wiersze, zresztą zawsze bardziej ceniłam beletrystykę.

Bez wątpienia należy wspomnieć w tym miejscu o przepięknej, cudownej, przyciągającej wzrok okładce. Została świetnie dopasowana do treści jednego z utworów. Bardzo podoba mi się to zatarcie granic między fotografią a rysunkiem, no po prostu coś wspaniałego!

Neil Gaiman to pisarz, który bez wątpienia wyróżnia się na tle innych, posiada swój własny niepowtarzalny styl, którym od lat przyciąga czytelników. Cieszy mnie to, że jego dzieła, które powstały już dosyć dawno i obecnie dość trudno je zdobyć, są wciąż na nowo wydawane. Czekam na kolejne reedycje, bo na pewno nie skończyłam jeszcze mojej przygody  z jego twórczością.
Polecam tę książkę wszystkim, bo jestem w stu procentach pewna, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

 Moja ocena:
>>4/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Nowa Proza.



czwartek, 26 lipca 2012

Carska roszada - Melchior Medard


Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 392

Z okładki:
Koniec XIX wieku, Warszawa. Miasto niespokojne, dopiero co spacyfikowane po kolejnym spisku antycarskim. Miasto wielkich interesów i ekskluzywnych hoteli, ale też dzielnic biedy i zawszonych burdeli.
Miasto, w którym ktoś w okrutny sposób morduje kobiety...
Estar Pawłowicz Van Houten, tajny urzędnik do zadań specjalnych, przyjeżdża ze stolicy Imperium, by wyjaśnić sprawę zabójstw młodych kobiet. Musiał radzić sobie już z podobnymi wyzwaniami, nie tylko w Rosji. W pracy śledczego wykorzystuje najnowsze zdobycze nauki i techniki. Czasem wywołuje to podziw, a czasem niesmak kolegów z policji.
Dopiero w Warszawie Van Houten orientuje się, że sprawa ma drugie, a nawet trzecie dno. Zaczyna się rozgrywka sięgająca szczytów władzy i europejskich dworów monarszych. Szpiedzy, mordercy, zboczeńcy, piękne kobiety, spiski, zabójstwa – oto świat tajnego radcy Estara Pawłowicza.

Moja recenzja:
Od pierwszego wejrzenia książka mnie intrygowała. Najpierw ciekawość wzbudziła bardzo ładnie wykonana grafika na okładce, a potem króciutki opis zawarty nad tytułem – „Opowieść prawie sensacyjna, momentami romansowa, częściej zagadkowa, niekiedy erotyczna.”  Kiedy zaczęłam przewracać pierwsze strony ilość wydarzeń wręcz we mnie uderzyła. Ale niestety tak było tylko przez moment, bo dalej wszystko się jakoś rozlazło.  Fabuła z ciekawej zmieniła się na przeciętną, nie była ani porywająca ani nudna, ot taka sobie. Autor miał naprawdę fajny pomysł, który chyba jednak trochę go przerósł.

Na jakość czytania bardzo źle wpłynęła przede wszystkim dość chaotyczna narracja. W powieści liczne były przeskoki na innych bohaterów, wtrącane spore retrospekcje. Jednak te przejścia zostały słabo zaakcentowane. Do tego w środku jakiejś ciekawszej akcji pojawiały się ni z gruszki ni z pietruszki fragmenty jakichś listów i dzienników, które bez wątpienia miały wzbudzić w odbiorcy emocje, jednak w moim przypadku niestety tak nie było.

Inną sprawą była duża liczba bohaterów, którzy mieli wymyślone długie i dziwaczne imiona, nazwiska i tytuły, co sprawiło, że najzwyczajniej w świecie mi się mylili. Często też zapominałam, ze dana postać została już wcześniej przedstawiona i dziwiłam się, skąd nagle się wzięła.

Do tego wszystkiego doszły też wątki wypełniacze, jak na przykład spotkanie po latach dwóch dawnych kochanek, które zakończyło się szczegółowo opisaną sceną miłosna, czy też występy hinduskiej tancerki.  Autor z całą pewnością usiłował nadać swojemu dziełu nieco pikanterii, ale przede wszystkim dzięki temu nabrała ona większej objętości.

No dobra, dotąd wyłuszczałam same wady, teraz zaś czas na jakąś zaletę. A tą jest na pewno język powieści. Opisy obfitują w detale, epitety, zagraniczne powiedzenia i idiomy. Można chyba powiedzieć, że jest to taki „kwiecisty” styl pisania, przyznam, że nigdy się jeszcze z czymś takim nie zetknęłam. Kiedy czytałam książkę miałam wrażenie, że pan Medard musi być zapalonym gadułą, czy też krasomówcą. I to właśnie ta cecha jego prozy przekonuje mnie do zapoznania się z przyszłymi utworami, które (mam nadzieję) wyjdą jeszcze spod jego ręki. 
Kiedyś czytałam książki tylko dla ciekawej fabuły i akcji, ale teraz nauczyłam się zauważać także inne cechy. Musze przyznać, że w znacznej mierze wpłynęło na to rozpoczęcie blogowania.

Tak więc, dzięki wspaniałemu warsztatowi pisarskiemu powieść wybroniła się. Nie żałuję czasu, który spędziłam, czytając ją. Polecam Wam ją z tego względu, ale na wstępie ostrzegam, że wymaga ona skupienia i uwagi przy lekturze.

Moja ocena:
>>4-/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica.

sobota, 14 lipca 2012

Czerwony hotel - Graham Masterton

Tytuł oryginału: The Red Hotel
Wydawnictwo: Rebis
Przekład: Piotr Kuś
Rok wydania zagranicznego: 2011
Rok wydania polskiego: 2012
Ilość stron: 265

Z okładki:
Sissy Sawyer potrafi przewidzieć przyszłość z kart i posiada zdolności parapsychiczne. Pewnego dnia Sissy odwiedza jej przyrodni bratanek Billy wraz ze swoją dziewczyną, T-Yon, którą nawiedzają potworne koszmary związane z jej bratem, Everettem. W tym samym czasie w należącym do Everetta Czerwonym Hotelu w Luizjanie, dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Znika pokojówka, zostawiając po sobie jedynie kałużę krwi. Słychać dziwne, niepokojące dźwięki, których źródła nie da się zlokalizować, w wannie znajdują się poćwiartowane zwłoki policjanta. Powoli staje się jasne, że to miejsce jest nawiedzone przez duchy poprzednich właścicieli, które chcą dokonać zemsty. Nie wiadomo jednak, za co chcą się mścić ani – co gorsza – jak je powstrzymać…

Moja recenzja:
Kilka lat temu zetknęłam się z "Czarnym aniołem", moją pierwszą powieścią tego autora. Nie wywarła ona na mnie specjalnie pozytywnego wrażenia i sprawiła, że przez długi okres czasu nie miałam ochoty sięgnąć po nic, co wyszło spod jego ręki. Ostatnio stwierdziłam, ze nie warto się jednak tak z gruntu uprzedzać i postanowiłam zapoznać się z jego najnowszą powieścią.

Właściwie to „Czerwony hotel” można bardziej sklasyfikować jako thriller niż horror. Nie wiem jak Wy, ale ja po horrorach oczekuję, że wbiją mnie w fotel, sprawią, że będę trzęsła się z emocji, dostarczą wyobraźni przerażających obrazów, tak że spanie w nocy na pewno nie będzie spokojne. Może fundowanie sobie takich wrażeń jest dziwne, ale chyba przede wszystkim tym zajmuje się ten gatunek. W powieści, którą dziś omawiam, nie znajdziemy przeszywającej do szpiku kości grozy, tylko raczej jej marny cień. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka jest kiepska, lecz, że jest zdecydowanie za mało straszna.

Pomysł na fabułę jest zaś całkiem ciekawy. Wydarzenia następowały po sobie powoli, przenikała je aura tajemniczości. Sugestywna narracja pozwalała czytelnikowi znaleźć się w centrum wydarzeń. Podobało mi się, że na przykład jak czytałam opisy strasznych hałasów, czy dziwnych zapachów, to odnosiłam wrażenie, że sama je czuję, że ich źródła znajdują się gdzieś obok mnie.

Dało się odczuć, że autor przygotował się wcześniej do pisania, zapoznał (przynajmniej teoretycznie) się ze sposobami wróżenia z kart, wyczuwania duchów i zjaw, czy odczytywania przyszłości. Wiedział o czym pisze i dzięki temu przedstawił te wszystkie paranormalne rzeczy w sposób zrozumiały i interesujący dla każdego czytelnika. Mnie osobiście zafascynowały używane przez główną bohaterkę magiczne karty z wymalowanymi na nich przedziwnymi obrazami i symbolami.

Co do głównych postaci, przyznam, że miałam mieszane uczucia w stosunku do Sissy. Przyzwyczaiłam się już do młodych, często nastoletnich kobiet, które odgrywały pierwsze skrzypce w innych powieściach, a tu zetknęłam się z dojrzałą, czy wręcz już podstarzałą panią, która wciągnięta w wir tajemniczych wydarzeń zapomniała o swoim wieku i hasała jak podlotek… No cóż – człowiek ma tyle lat, na ile się czuje, ale jak dla mnie to jednak trochę nie pasowało. Poza tym, co do reszty bohaterów to nie mam zastrzeżeń.

Podsumowując, „Czerwony hotel” z całą pewnością należał do bardzo wciągających powieści, które czyta się w zasadzie jednym tchem. Sprawił, że pozbyłam się mojej niechęci do twórczości pana Mastertona i z pewnością sięgnę jeszcze po coś więcej jego autorstwa. Książkę mogę polecić, jako dobry, niezobowiązujący przerywnik w pracy i codziennych obowiązkach. Może nie wywołuje wielkich emocji, ale na pewno jest ciekawą rozrywką.
Moja ocena: 
>>4/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Rebis. 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Uwaga!

Wszystkie teksty zawarte na niniejszym blogu chronione są prawem autorskim [na mocy: Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa z dnia 4 lutego 1994r o prawie autorskim i prawach pokrewnych]. Kopiowanie treści, choćby fragmentów oraz wykorzystywanie ich w innych serwisach internetowych, na blogach itp itd wymaga pisemnej zgody autorki bloga.