Ads 468x60px

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fryczkowska Anna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fryczkowska Anna. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 16 listopada 2014

Anna Fryczkowska "Kurort amnezja" - to pogadajmy o śmierci



Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data premiery: 13.11.2014
Liczba stron: 424
Cena: 34 zł

Polska prowincja jest wyjątkowo wdzięcznym settingiem. Zwłaszcza depresyjną porą, gdy hula wiatr, niebo płacze strugami deszczu, rozdziobują nas kruki i wrony. Wszechobecna brzydota i szarość. I ludzie, o, jakże zgrabnie się kreśli prowincjuszy: bo albo prostoduszni, albo niekonwecjonalni, tacy pokrzywieni trochę. Świetnie się to wszystko komponuje z opowieściami tragicznymi, infernalnymi, kasandrycznymi.

Takoż jest i w przypadku tej powieści. Nadmorska miejscowość Brzegi po sezonie, wiatr, plaża i brzydkie pensjonaty, gdzie straszne baby gotują niedobitkom wczasowiczów okropne jedzenie. I już jest ten klimat. Klimat ten pogłębia się jeszcze, kiedy poznajemy dwie główne bohaterki tej historii: Mariannę - "dwumiesięczną", jak sama na siebie mówi - i Wandę - "kobietę-jeża". Dwa, trzy słowa, a jakaż pełna charakterystyka!... Obie skrywają w sobie tajemnicę, obie czegoś szukają - jedna własnego życia, które uciekło w niebyt pamięci, druga - odpowiedzi, zemsty i zapomnienia. Łączy je więcej niż przypuszczają, więcej niż wiadomo czytelnikowi. Ale czytelnik wie, przeczuwa, że ta wieź gdzieś istnieje, bo inaczej przecież nie byłoby suspensu, intrygi, szarady.

Rozczaruje się jednak ten, kto będzie oczekiwał tu klasycznego kryminału, takiego jak pan Bóg przykazał: z trupem, śledczym, dochodzeniem. Fryczkowska przyzwyczaiła nas już, że kryminalne historie są dla niej jedynie tłem, pretekstem do pokazania czegoś więcej. Nie inaczej jest tutaj. Kryminalne wątki, choć determinują poczynania bohaterów, implikują akcję, nie wysuwają się na pierwszy plan. Tu królują kobiety: kobiety i ich emocje. Znakomicie się udały autorce ich portrety, zwłaszcza Marianna, z jej naiwną i bezkompromisową ciekawością świata, edukująca się na podstawie polskich seriali, próbująca układać sobie otoczenie i siebie samą ze strzępków przeszłości i okruchów teraźniejszości. Mocna postać, frapująca, niezwykła. Nie inaczej jest z Wandą, usiłującą poskromić śmierć, przechodzącą wszystkie podręcznikowe etapy żałoby i dużo więcej niż żałoby. Jej doznania są przytłaczające, może nawet zbyt druzgocące dla niektórych czytelników, który zechce odwrócić się od niej ku nieco bardziej oszczędnej w emocjach Mani.

I to właśnie ich wzajemne relacje są motorem tej książki, jej największym atutem. One i ewoluowanie, zmierzające w zaskakującym kierunku. Fanatycy szuflakowania będą mieli problem z przyklejeniem odpowiedniej etykietyki dla tej prozy - no bo skoro nie kryminalna, to jaka? Obyczajowa? Feministyczna? Kobieca? Same chybione określenia, dyskryminujące, obrzydliwe. Niepotrzebne. Fryczkowska wytrwale kontynuuje swoją pisarską wędrowkę drogą środka, i robi to w sposób warsztatowo doskonały. I jej warsztat, i poruszane tematy, niezmiernie ważkie tematy - kobiece i męskie role, odkrywanie siebie, definiowanie swojego miejsca w życiu, uporanie się ze śmiercią bliskiej osoby, przetasowanie uczuć po stracie - sprawiają, że autorka staje się postacią na literackiej scenie, której nie sposób ignorować. I choć wiadomo, że jej twórczość nie zostanie zaliczona do elitarnej (czy by tego chciała, to już inna kwestia), to jednak zaczyna tworzyć pewien nurt, dotychczas nieobecny wśród polskich twórców - literatury środka. To jeszcze nie są artystyczne wyżyny, ale już nie pisarstwo trywialne. Po prostu dobra proza, mocna, autentyczna, emocjonalna, bez zadęcia, bez większych zgrzytów. Taka dla ludzi.



Pierwsze zdanie: "Miasteczko było paskudne, typowa nadmorska dziura ożywała od maja do września, w pozostałych miesiącach przypominała trupa z plamami opadowymi w postaci zagrzybionych tynków." 
Gdzie i kiedy: Brzegi, Warszawa, współcześnie
W dwóch słowach: kobieta i kobieta
Dla kogo: dla ceniących literaturę środka, wątki kryminalne i emocje
Ciepło / zimno: 86°

poniedziałek, 21 maja 2012

Anna Fryczkowska "Starsza pani wnika" czyli zemsta moherowych beretów


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 08.05.2012
Liczba stron: 440
Cena: 35,00 zł


Bardzo czekałam na tę książkę. Po świetnej "Kobiecie bez twarzy", która przekonała mnie o potencjale, drzemiącym w polskich współczesnych autorach, parających się literaturą kryminalną miałam nadzieję na kolejny kąsek z polskiego kryminalnego bufetu. Apetyt na nowy kryminał Fryczkowskiej zaostrzył intrygujący i chwytliwy tytuł. Ciekawa byłam, czy autorce uda się utrzymać poziom, czy też może nawet podniesie poprzeczkę i stworzy opus magnum, na które wszyscy tak bardzo czekamy. No właśnie, udało jej się?

"Starsza pani wnika" kontynuuje wypracowany już w "Kobiecie" styl i konwencję. Już poprzedniej powieści Fryczkowskiej zarzucano, że nie jest kryminałem. Tym razem wydawca już z góry ostrzegł, że "to więcej niż kryminał", ucinając wszelkie polemiki na ten temat. I faktycznie, jest w tej książce "więcej".

I tym razem mamy porządnego trupa, także i w tej książce brak porządnego policjanta - ba, nie spotykamy w ogóle żadnego śledczego z prawdziwego zdarzenia. Jest za to fajtłapowaty, pomieszkujący u babci Jaro, były nauczyciel wuefu z brzuszkiem, nieposkromionym apetytem i brakiem pomysłu na życie, który spontanicznie podejmuje działalność detektywistyczną (jak ja nie cierpię takich dyletanckich śledczych, którym wydaje się, że potrafią rozwiązywać zagadki kryminalistyczne nie gorzej od Wallandera, i, co gorsza, nawet to robią - w powieściach oczywiście). Tu jest nawet gorzej, bo z rozmamłanym Jarciem w detektywistycznych zapędach konkuruje jego babcia, staruszka rezolutna, cwana i niezwyciężona. Zagadek zaś jest więcej - do trupa nauczyciela angielskiego, znalezionego we własnym mieszkaniu z przeciętą tętnicą szyjną i wyraźnymi śladami tortur, dołącza starsza kobieta, która z dnia na dzień znika bez śladu. Obydwie sprawy - samozwańczego zamordowanego casanovy i zaginionej Agnieszki Zaufał przejmuje Jarcio, a za jego plecami również i wścibska babcia.

Nie można powiedzieć, by akcja się wlokła, wręcz przeciwnie, dzieje się dużo, sprawy się gmatwają, a autorka umiejętnie odsłania przed czytelnikiem kolejne okoliczności. Warsztatowo i językowo powieść jest absolutnie bez zarzutu. Więcej - językowo sprawiła mi bardzo dużo przyjemności, bowiem styl jest żywy, autentyczny, pełen trafnych, dobitnych wyrażeń, słów niezwykłych acz soczystych (jak choćby lampa, która nie świeciła, a bździła...). Przyznam, że zwłaszcza na pierwszych kilkudziesięciu stronach sposób narracji bardzo przypominał mi najlepsze wytwory Chmielewskiej, był wyjątkowo lesiowaty, w najlepszym tego słowa znaczeniu. W miarę czytania ironia i humorystyczne wtręty zaczynają się jednak zatracać, a na karty powieści wkracza powaga, a wręcz groza życia, a uśmiech, który co chwila zakwita na ustach czytelnika, odpływa, by ustąpić nucie refleksji, a miejscami nawet dołującej posępności.

Przejdźmy do intrygi, bo do niej mam najwięcej zarzutów. Kto pamięta wczesne książki Chmielewskiej, ten potwierdzi, że fabuły tych najlepszych nie zawsze grzeszyły wysokim stopniem prawdopodobieństwa. Ale przecież nie o to w nich chodziło. Miało być śmiesznie, wciągająco i tak absurdalnie, by czytelnik tylko kręcił głową. I właśnie ten stopień absurdu spotykamy w "Starszej pani". No bo jak, jeśli nie absurdem nazwać wątek bandy podstarzałych kociar, obezwładniających mordercę kotów, rozważających tortury, następnie taszczących go skrępowanego po schodach, by wreszcie przygwoździć do ściany śmietnika i tam zostawić na pastwę losu? Co z tą genialną babcią i sierotą Jarciem, którzy bez trudu wywlekają na światło dzienne wszystkie informacje niezbędne do rozwiązania zagadki? Jeśli zostalibyśmy przy slapstickowej konwencji, moglibyśmy się przy tym dobrze obśmiać. Jeśli potraktować jednak rozwój tej opowieści bardziej serio, pewne wątki stają się przerysowane, niewiarygodne, na wyrost. Być może jednak przejaskrawienie pewnych sytuacji było celowe, by ukazać coś jeszcze poza śmieszną historyjką o wyjątkowo skutecznej starszej pani o detektywistycznych zapędach.

Jest bowiem w tej książce coś jeszcze, co wyjątkowo dobitnie dotarło do mnie przez mgiełkę komediowości. Otóż dostrzegłam w tej powieści nie tyle drugie dno, co pewien zabarwiony goryczą wgląd w świat nie do końca mi znany. Świat ludzi starszych, często opuszczonych przez bliskich, zapomnianych i niewidzialnych dla reszty. Hermetyczny, czasem absurdalny, i w większości przejmująco smutny. Fryczkowska pokazała tu aspekty starości, których nie widzimy i nie chcemy widzieć - dla wielu może śmieszne lub nudne, dla mnie - przerażające. Scena w "pensjonacie" na dalekiej prowincji, w której w niedzielne przedpołudnie zasuszone staruszki wyczekująco przyklejają nosy do szyb - tego się nie zapomina...

Podobały mi się też opisane realia - i nie mówię tu tylko o znajomych miejscach w Warszawie, ale o nowych zjawiskach społecznych, o zderzeniu nowoczesnego świata z jego fejsbukami, przedłużonymi espresso, jutjubami z odchodzącym światem starszego pokolenia. Chłonęłam tę prawdziwą atmosferę teraźniejszej Polski - nigdy mi tego za wiele...

No i owacji na stojąco nie ma, ale są rzęsiste brawa za sprawnie napisaną powieść (nie)kryminalną, za niekłamaną przyjemność czytania, za chwilę refleksji i prarę bolesnych prawd o dzisiejszym świecie, wreszcie za wskrzeszenie lesiowatości i, co tu dużo mówić za dobrą rozrywkę.

Daję mocą czwórę z plusem, naprawdę ogromnym (4+/5). 

Baza recenzji syndykatu Zbrodni w Bibliotece


sobota, 11 lutego 2012

Anna Fryczkowska "Kobieta bez twarzy"



Wydawca: Prószyński i Ska
Data wydania: 16.06.2011
Liczba stron: 416
Cena detaliczna: 34,00 zł


Swego czasu dość głośno było o tej książce. Powieść, która wypłynęła na fali coraz liczniejszych i, trzeba przyznać, coraz sprawniej i ciekawiej pisanych polskich kryminałów, podzieliła fanów sceny kryminalnej na oczarowanych i tych, którzy rzucili się do gardła pisarce, monitując, że to w ogóle nie jest żaden tam kryminał, a po drugie, to polska wieś i prowincja wcale tak nie wygląda. I praca w szkole też nie...

Cóż, przy takich kontrowersyjnych opiniach nie pozostało mi nic innego, jak przekonać się samemu. Pierwsze wrażenie, jakie mi się nasunęło, to że powieść czyta się świetnie. Nieczęsto się zdarza, by dzieło polskiego autora wchodziło jak przysłowiowy nóż w masło, a etykietkę "pageturner" można przykleić naprawdę niewielu książkom znad Wisły. "Kobieta bez twarzy" spokojnie i dumnie może taką etykietkę nosić. Mało tego, autorce udało się obejść niebezpieczne mielizny i płycizny, bo często lektury, które łatwo się czyta, noszą znamiona trywialności, są szablonowe, wymienialne, czarno-białe. Tutaj można chłonąć doskonały język, wiarygodne, autentyczne charaktery, pokazane jednak z lekkim przerysowaniem, jakby pisarka chciała mrugnąć do czytelnika okiem, mówiąc "hej, to sarkazm, nie bierz tego serio". Niemało tutaj trafnych obserwacji tła obyczajowego i społecznego i w tym punkcie rzeczywiście trzeba przyznać trochę racji tym, którzy zauważyli przesunięcie ciężaru gatunkowego z kryminału w stronę współczesnej powieści obyczajowej z elementami kryminału, a nawet grozy.

Bohaterką jest kobieta dźwigająca ciężkawy bagaż życiowych doświadczeń, którą odumarł mąż, decydując się na samobójczy krok na tamten świat i zostawiając ją z dwójką dorastających dzieci. By odciąć się od toksycznej przeszłości i rozpocząć nowe życie, Hanna Cudny decyduje się osiąść na wsi. Wraca na prowincję, w strony znane jej z wakacji, które spędzała tam jako dziewczę. Zamiast ukojenia i rozlewiskowych sielskich obrazków, zastaje jednak typowe polskie prowincjonalne piekiełko. Mało tego, jej córka znajduje w stawie trupa, syn zaczyna zachowywać się w sposób niepokojący i nadel osobliwy (skądinąd Maks jest dla mnie postacią numer jeden tej książki - trzynastolatek, wchodzący jedną nogą w okres dojrzewania, na umór zakochujący się w pięknej Ukraince, jego teksty, zachowanie - miodzio!), a jakby tego było mało, znika bez śladu jej przyjaciółka, we wsi prawdopodobnie grasuje pedofil, a w dodatku przyczepia się miejscowy absztyfikant, zamiast bukietów róż obdarowujący wybrankę pętami własnej roboty kiełbasy... Cóż za klimaty. I klimaty te zagęszczają się, momentami przybierając nawet dość klaustrofobiczne, z lekka psychodeliczne wymiary, kiedy to czytelnik zaczyna podejrzewać każdego i wszystkich o najgorsze. Jest w tej książce parę scen, których się nie zapomni, jest też kilka takich, które ocierają się o absurd, a przynajmniej wywołują uczucie niedowierzania - scena gorącego prawie-seksu w miejscowym pubie na przykład, albo nocne wyprawy dziecięcia na cmentarz.

Nie można się zatem do niczego poza tym przyczepić? Można. Próżno szukać w tym kryminale solidnego policyjnego śledztwa czy silnego, błyskotliwego komisarza o pociągającej osobowości, dźwigającego brzemię tragicznej przeszłości lub borykającego się z innymi przypadłościami. Można się nawet przyczepić, czy rozwikłanie tych wszystkich zagadek nie jest zbytnio przekombinowane, sztuczne, nieprawdopodobne, a motywy działań niektórych postaci nieco naciągane.

Ale suma sumarum, przeważają plusy, z jednym, wielkim plusiskiem - to powieść, która dobrze się czyta, zaskakuje, kiedy trzeba, dostarcza niemałych emocji, we właściwych momentach wywołuje uśmiech i uznanie dla trafnych spostrzeżeń. Pani Fryczkowska zdaje się zmierzać właściwą pisarską drogą i już teraz wiem, że nie odwrócę się od jej następnych dokonań.

Moja ocena: solidna czwórka! 4/5.

Baza recenzji syndykatu Zbrodni w Bibliotece