Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Balea. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Balea. Pokaż wszystkie posty

29 maja 2011

Majowe zużycia

Maj nie jest imponujący pod względem zużyciowym w porównaniu do poprzednich miesięcy, ale cieszę się, że udało mi się zużyć kilka produktów, które zalegały mi na półce już od dłuższego czasu. Od mniej więcej 1,5 miesiąca staram się zminimalizować zapasy kosmetyków pielęgnacyjnych i idzie mi całkiem nieźle. Nie kupuję nic zbędnego, wykańczam resztki produktów i wyciągam z kartonu kolejne butelki i tubki. Wszystko mam tak pochowane, że nie zdawałam sobie sprawy ile tak naprawdę mam kosmetyków.


  • Odżywka z grapefruitem Timotei - pięknie pachnie, włosy są po niej śliskie, dobrze się rozczesują. Nie ma specjalnych właściwości pielęgnacyjnych.
  • Tonik z różą Garnier - delikatny, skóra jest odświeżona i lekko nawilżona. Wolę wersję zieloną, ale ta nie jest zła.
  • Sól do kąpieli Oriflame - ma przedziwny zapach, według opisu ma w sobie ekstrakt z alg i olejek z mięty pieprzowej. Ogólnie zapach do mnie nie przemawia, ale sól naprawdę fajnie relaksuje i odpręża. Niestety jest niewydajna i wystarczyła tylko na 4 kąpiele.
  • Żel peeling Marion - ma fajny zapach białej czekolady i pomarańczy; nie peelinguje bardzo mocno, ale przyjemnie drapie; raczej do codziennego stosowania.
  • Pianka do golenia Gilette - regularnie używam dwóch pianek - albo męskiej Gilette albo Isany z Rossmanna. Dopiero teraz kupiłam pierwszy raz piankę Gilette dla kobiet ;)
  • Żel pod prysznic The Body Shop - mój najukochańszy żel! Nic tak pięknie nie pachnie grapefruitem jak seria z Body Shopu. Żele są bardzo wydajne, wystarczy odrobina, żeby uzyskać dużo piany.'
  • Chusteczki Cleanic - najlepsze na świecie; zużyłam już milion opakowań.
  • Chusteczki do demakijażu Balea - dobrze zmywają makijaż, są dość mocno nasączone, na zmycie tuszu trzeba poświęcić trochę czasu. Dobre na wyjazd, ale nie mogę się przekonać żeby używać ich do codziennego demakijażu.
  • Wysuszacz w kropelkach Inglot - naprawdę działa. Sprawia, że lakier szybciej wysycha. Pipeta jest trochę za krótka i ciężko wydobyć resztki produktu. Zastanawiam się czy kupić je kolejny raz czy spróbować kropelek Essence. Macie porównanie? Warto kupić Essence?

2 maja 2011

Rozprawiam się z kosmetykami, czyli kolejne zuzycia


Znowu duże zużycia, niestety tym razem trafiło mi się sporo kosmetyków, które były przeciętne i niczym mnie nie zachwyciły.W dalszym ciągu staram się odgruzować łazienkę ;) pozbyłam się wszystkich próbek produktów do ciała! Zostało mi kilka saszetek i miniaturek szamponów oraz sporo próbek do twarzy :/ ale tego praktycznie nigdy nie używam, więc nic dziwnego. Część maseczek w saszetkach zużyłam, część oddałam. Przydałoby się jeszcze zużyć coś z kolorówki...

  • Balsam do ciała Fenjal - recenzowałam go tutaj
  • Odżywka i szampon do włosów blond Klorane (szampon na zdjęciu poniżej) - bardzo fajny zestaw kosmetyków, pięknie pachnie rumiankiem - po umyciu zapach jest nadal intensywny, lekko rozjaśnia włosy. Odżywka nie obciąża, ułatwia rozczesywanie. Szampon pod koniec opakowania zaczął podrażniać mi skórę.
  • Peeling trójsferyczny Iwostin - żelowy peeling z dość ostrymi drobinkami, pachnie olejkiem z drzewa herbacianego. Nie przypadł mi specjalnie do gustu, bo nie lubię takiej konsystencji. Bardzo wydajny, myślałam, że nigdy się nie skończy.
  • Tonik Rival de Loop - ładnie pachnie, ma niezły skład, niestety pieni się - dość dziwna właściwość jak na tonik. Może być, ale szału nie ma.
  • Żel do golenia Balea - ma bardzo słodki zapach, ale na pewno nie pachnie melonem. Robi bardzo marną pianę, o wiele lepszy jest żel do golenia Isany. Nie polecam.
  • Żel pod prysznic Fa - pięknie pachnie brzoskwiniami, ma kremową konsystencję, nie wysusza skóry. Warto!
  • Peeling do ciała Sephora - wersja z żurawiną i liczi, bardzo słodki zapach, trochę za słodki, ale ogólnie przyjemny. Kilka kosmetyków z tej linii dostałam w prezencie i chyba do tego najlepiej się nadają. Peeling jest poprawny, ale mógłby ścierać mocniej. Są lepsze w niższej cenie.
  • Cukrowy peeling do ciała Granat Bielenda - uwielbiam!!! Szczegółowa recenzję ze zdjęciami znajdziecie tutaj
  • Płyn micelarny Maybelline - naprawdę dobry produkt, gdyby był dostępny w sprzedaży pewnie stale gościłby w mojej kosmetyczce. Szkoda, że Mayblline tylko od czasu do czasu dorzuca go w prezencie do zakupów. Myślę, że sprzedawałby się bardzo dobrze.
  • Lipidowy balsam do ciała Pharmaceris A - ma lekką konsystencję, po wsmarowaniu czuję, że skóra jest 'mokra', nawilżona. Nie ma zapachu. Lubię go, ale chyba więcej nie kupię - jest fajny, ale nie rewelacyjny, ma tylko 150ml pojemności. Myślę, że osoby z bardzo wrażliwą, alergiczną skórą będą zadowolone, a osoby z normalną skórą mogą spokojnie znaleźć coś równie dobrego w niższej cenie (a może i lepszego).

  • Sól borowinowa z kwasami AHA Bingo - szkoda kupować, właściwie nic nie robi, nie pachnie, nie złuszcza, nie nawilża.
  • Żel pod prysznic z oliwą z oliwek Athena's - ma przyjemny zapach (trochę naturalny, trochę męski), jest dość rzadki, na skórze zamienia się w kremową piankę. Lekko natłuszcza skórę, nie trzeba po kąpieli używać balsamów. Można spróbować, ale nie powala na kolana.
  • Płyn micelarny Payot - nie, nie, nie! Już niedługo opiszę go w cyklu 'Rozczarowania'.

  • Zmywacz Sensique - bardzo slaby, kiepsko zmywa większość lakierów, niewydajny. Nie polecam.
  • Tonik nawilżający Artistry - pięknie pachnie (chyba pigwą); nie wysusza skóry, mam miniaturkę, więc specjalnie długo go nie testowałam; spełnia swoje podstawowe funkcje.
  • Balsam do ust Topicrem - fajny, ale się złamał i nie można go już używać :/ pachnie wanilią, pozostawia na ustach tłustawą warstwę ochronną. Nie ma parabenów.
  • Błyszczyk Heartbreaker BeYu - wodnisty, nadaje raczej lekki połysk; nie polecam.
  • Tusz High Impact Clinique - tusz, do którego nie byłam przekonana na początku, ale szybko stał się jednym z moich ulubionych. Koniecznie muszę poświęcić mu oddzielny post. Nie daje teatralnego efektu, ale pięknie podkreśla i rozdziela rzęsy.
  • Kredka Effet Smoky Bourjois - uwielbiam ją i na pewno kupię jeszcze nieraz (jak tylko zużyję inne brązowe). Jest miękka, bardzo łatwo maluje się nią kreski; kolor jest intensywny. Ma pędzelek, którym z łatwością można rozetrzeć kredkę. Muszę się z nią pożegnać, bo nie jestem w stanie jej zatemperować.

Nie zużyte, ale lecą do kosza:

30 marca 2011

Magda w kąpieli: Bademomente Balea

W Pradze kupiłam dwie sole do kąpieli w saszetkach marki Balea. Ostatnio mam fazę na kąpiele z solami, pudrami, płynami i innymi dodatkami ;) do wyboru były dwa rodzaje: Sense of India i Sense of Japan. Każda kosztowała ok. 3zł.
Ogólnie nie polecam - dość ładnie pachną, ale na tym się kończą ich zalety. Nie pielęgnują skóry, nie natłuszczają - jeśli jednak chcecie kupić sobie taką saszetkę polecam Sense of India - pachnie dużo przyjemniej niż Sense of Japan. A tak w ogóle to lepiej iść do Rossmanna i kupić Dresdner Essenz ;)


Na pierwszy ogień poszła saszetka Sense of Japan, która według producenta miała pachnieć orchideami. Ja ten zapach określiłabym raczej jako orientalny czy zen (cokolwiek to ma oznaczać, ale tak najczęściej określany jest zapach kosmetyków stylizowanych na 'japońskie', 'azjatyckie', 'relaksujące' itp.). Zapach jest bardzo 'czysty', jak powietrze po deszczu, czuć w nim kwiaty, minimalnie kokos.
Proszek jest niebieski i barwi wodę na delikatny błękitny kolor; nie robi piany.




Sense of India w saszetce pachnie sztuczną, syntetyczną różą, na szczęście rozpuszczony w wodzie staje się o wiele przyjemniejszy. Róża z drzewem sandałowym pachną intensywnie i naprawdę relaksują. W opakowaniu sól jest intensywnie różowa, barwi wodę na różowy kolor, nie robi piany.



6 marca 2011

Novinky z Pragi

Wszystko co dobre szybko się kończy i niestety jestem już po urlopie. Praga jest przeuroczym, magicznym miastem, mogłabym godzinami chodzić po maleńkich uliczkach na Starym Mieście :)




Jeśli chodzi o ceny to są bardzo porównywalne z polskimi, poza tym w naszych sklepach dostępne są te same marki, więc raczej nie należy nastawiać się na duże zakupy - H&M, Zara, Bata, Yves Rocher, Sephora, Rossmann...

Nowości, które widziałam: kolekcja Whoom Booom Essence, kolekcja Wonder Woman MAC, balsamy do ust w sztyfcie Garnier (to chyba nie nowość, ale u nas ich brak), nowe linie do włosów - jedna z orchideą, druga z granatem - marki Garnier, podkład Maybelline Affinitone Mineral, róż Bella Bamba Benefit, męska linia Dove i żel do higieny intymnej Dove.
Prawie wszędzie można kupić nasza polską markę Lirene!!!! :)

Gdzie kupić kosmetyki:
  • Rossmann - asortyment niemal identyczny z polskim, ale mają tu Essence, NYC, nieznaną mi markę Gabriella Salvete, maseczki w dużych tubach Freemann
  • Drogerie DM - niestety nie mają marki p2, ale kupimy tu m.in. Alverde, Baleę, S-he oraz Dermacol (który jest bardzo popularny, mają nawet serię kosmetyków pielęgnacyjnych do ciała; nie znalazłam korektora w metalowej tubie)
  • Sephora -Too Faced! ;)
  • LUSH - niestety dość drogi; byłam zdziwiona, bo obsługa w ogóle nie zwracała uwagi na klientów - byłam w kilku innych Lushach i zawsze spotkałam się z dużym zainteresowaniem ze strony obsługi
  • MAC - mieli już nowa kolekcję Wonder Woman i nowe szminki, wszystko sobie przetestowałam, ale ceny były porównywalne z polskimi, więc zrezygnowałam z zakupów
  • małe drogerie - kiepski wybór, chyba są rzadko odwiedzane, bo kosmetyki były dość mocno zakurzone, widziałam np. Joko, a w jednej sporej drogerii nawet żele pod prysznic Bourjois po ok. 20zł.
  • Yves Rocher - ten sam asortyment co w Polsce
  • The Body Shop - jak wyżej :)
  • Manufaktura - fajne kosmetyki do sprezentowania, mają przeróżne sole do kąpieli, mydła, szampony, żele itp. - warto zwrócić uwagę przede wszystkim na serię z piwem ;)linia dziecięca ma na opakowaniach wizerunek Krecika. Oprócz kosmetyków mają też trochę kubków, ślicznych pojemników na miód, herbat i drewnianych zabawek. Tutaj możecie sprawdzić asortyment.
Kupiłam parę kosmetyków, ale raczej na wypróbowanie - myślę, że gdybym nie miała takich ogromnych zapasów to przywiozłabym znacznie więcej ;)


sól do kąpieli Balea; lakier do paznokci S-he, maseczka z awokado i cień wypiekany Alverde


mini lakier do włosów, mini dezodoranty, żel pod prysznic, krem do rąk z mocznikiem i chusteczki do demakijażu Balea

1 listopada 2010

Mini przewodnik + berliński haul...

... czyli jednym słowem: wróciłam ;) tydzień zleciał bardzo szybko, zrobiłam drobne zakupy w Berlinie, które Wam niżej pokażę. Postanowiłam napisać krótki 'przewodnik' po niemieckich drogeriach. Na pewno nie ujmę w nim wszystkiego, na pewno o czymś zapomnę, o czymś nie wiem, ale jeśli wybieracie się choć na parę dni do Niemiec i chcecie przywieźć sobie kosmetyki, których u nas nie ma to na pewno Wam się przyda :)
  • Lush - znalazłam jeden przy Alexanderplatz (bliżej wieży telewizyjnej), a drugi przy Friedrichstarße. Asortyment ten sam co w Lushu na całym świecie, niestety ceny wysokie - bardziej opłaca się zamawiać z  Anglii.
  • Drogerie DM - moje ulubione miejsce ;) dwie znajdują się na Alexanderplatz, jedną widziałam na Ku'dammie (jest ich oczywiście o wiele więcej, ale te są w bardzo znanych i często odwiedzanych przez turystów miejscach). Znajdziemy w nich przede wszystkim sporo kosmetyków: Weleda, Alverde, Balea, p2, Essence, John Frieda, Nivea, Garnier itp.
  • Rossmann - w większości asortyment pokrywa się z polskim; w niektórych są szafy Essence, w innych tylko np. stand z naklejkami i pilnikami do paznokci. Warto zwrócić uwagę również na Fenjal, któego od wielu lat nie widziałam w Polsce, markę Alterra oraz kosmetyki do włosów Ghul.
  • Karstadt - duży wybór różnych marek - od Nivei, przez Yes to Carrots do Diora czy Shiseido; kosmetyki naturalne Dr. Hauschka czy Weleda, Catrice (na Alexanderplatz) oraz Burt's Bees - krem do rąk, krem do skórek i balsamy do ust.
  • KaDeWe - MAC, Dior, Kanebo, Khiel's, Benefit, Armani, Chanel - sklepu chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - to luksus w czystej postaci (kosmetyki znajdują się na parterze tuż obok Louis Vitton, Michaela Korsa, Prady czy Burberry)
  • Douglasy - podobny asortyment do naszego + balsamy do ust Burt's Bees, w jednym widziałam lakiery Catrice.
  • Galeria Lafayette - oprócz luksusowych marek znajdziemy Benefita, Illamasqua i Laura Mercier.
  • Nivea Haus - na Unter den Linden w pobliżu Bramy Brandenburskiej - jak nazwa wskazuje znajdziemy tam tylko kosmetyki Nivea :)
Przemyślenia i wypatrzone nowości
Lush trochę zaskoczył mnie dość wysokimi cenami, ale warto się tam wybrać choćby po to, żeby powąchać niektóre produkty i nie kupować ich w ciemno przez internet. Już wiem, że np. mydło Vanilla in the Mist to wcale nie sztuczna, irytująca czy okropnie słodka wanilia - wiem, że kawałek mydła dodam do następnego zamówienia. Niestety wiele zapachów maseł do ciała mnie rozczarowało, dlatego cieszę się, że je wcześniej powąchałam. Kupiłam tylko świeżą maseczkę Love Lettuce (wczoraj wypróbowałam i jestem w niej zakochana) oraz galaretkę pod prysznic Calacas. Nie można wymieniać pustych opakować na darmową maseczkę - jestem tym totalnie rozczarowana i zawiedziona - wg ekspedientki najbliższa wymiana w Londynie...

Alterra (z Rossmanna) rozczarowała mnie składami, natomiast Alverde (DM) pokochałam. Żałuję, że mam tyle kosmetyków w zapasie, bo chętnie kupiłabym coś więcej z tej marki. Stanęło na odżywce do włosów bez silikonów (szampony również są bez ich zawartości), mydle (to idiotyczne przywozić mydło, wiem, ale pachnie obłędnie grapefruitem, a to mój najukochańszy zapach), dwóch olejkach do ciała. Jeden olejek kosztuje niecałe 3 euro, ma bardzo fajny skład, poza tym Alverde to produkty wegańskie. Z Rossmanna wzięłam tylko ręczniczek z mikrofibry do mycia twarzy.
W DM znajdziemy również fajną, niedrogą markę p2 - przypomina mi trochę Essence lub Catrice. Ma duży wybór produktów do pielęgnacji dłoni i paznokci. Ja wzięłam rozcieńczalnik do lakierów, krem do skórek oraz peeling do dłoni + 3 lakiery (pomalowałam sobie jednym z nich paznokcie, lakier trzymał się tydzień! leciutko starł się na końcówkach). Ceny niskie - lakiery ok. 1,50 euro, produkty do paznokci 2-3 euro.
Balea mnie nie zachwyciła, ale wzięłam na spróbowanie maseczkę w saszetkach oraz piankę do golenia melonową; ceny baaaardzo niskie od 50 centów do ok. 3-4 euro.

Maybelline wypuścił serię, podobno limitowaną, I'm a jungle chick - masa fajnych kosmetyków - kolorowych lakierów, cieni, błyszczyków, balsamów do ust i tego co lubię najbardziej - róży do policzków.
Essence - pojawiła się kolekcja Mettalics, a w niej grube kredki do oczu, ładne zestawy cieni, szminki (bardziej jak błyszczyki lub szminki nabłyszczające), spray do ciała i lakiery. Lakiery z magnesem, który mają dawać fajny efekt. Od razu przestrzegam - są dwa typy lakierów, na co nie zwróciłam uwagi. Są to zwykłe lakiery bez naklejki na nakrętce oraz te, na które działa magnes. Niby oczywiste, ale w ferworze zakupów łatwo się pomylić czy przeoczyć ten fakt.

Z nowości wypatrzyłam linię Garniera z Eco certem bez parabenów - chciałam kupić tonik, ale był z dużą zawartością aloesu, a nie przepadam za tym zapachem. Nivea ma nowe zapachy dezodorantów - pure & natural action - lotos lub jaśmin, oba pachną przyjemnie.





Zakupy nie są imponujące, ale to dlatego, że mam zbyt duże zapasy. Niestety, okazało się, że potrafię bez problemu pomalować się paroma kosmetykami i cała ta masa kolorówki, która została w domu jest mi niepotrzebna. No cóż, czas zminimalizować zbiory (po raz kolejny ;). Pochwalę się tylko, że zużyłam sporo produktów pielęgnacyjnych i próbek, które mi strasznie zalegają.