Szał na Mroza trwa w najlepsze. Potwierdziły to dobitnie tłumy wiernych czytelników w kolejkach do pisarza na Krakowskich Targach Książki. Sama rzadko podążam za czytelniczymi trendami, ale w przypadku tego autora sytuacja wygląda trochę inaczej. Jestem naprawdę bardzo ciekawa każdej wydanej książki, choć istnieje spore prawdopodobieństwo, że nigdy nie uda mi się być na bieżąco z kolejnymi pojawiającymi się w księgarniach tytułami. Po udanym spotkaniu z Parabellum nie mogłam oprzeć się chęci zmierzenia się z debiutem pisarza w postaci Wieży milczenia.
Niewielkim miasteczkiem w stanie Michigan wstrząsa informacja o śmierci młodej kobiety. Nie ma wątpliwości, że Heather padła ofiarą morderstwa, choć zabójca nie pozostawił na miejscu zbrodni żadnych śladów pomocnych w jego ujęciu. Wyjaśnieniem sprawy zajmuje się dwójka miejscowych detektywów, Evelyn Thomsen i Oscar Vilardo, a także działający na własną rękę chłopak zmarłej dziewczyny, Scott Winton. Sprawa zaczyna się coraz bardziej komplikować, gdy dochodzi do kolejnego morderstwa. Policja ma niewiele do powiedzenia, za to Scott - mężczyzna posiadający sporą wiedzę z zakresu różnych dziedzin i były wykładowca Yale, bierze sobie za punkt honoru rychłe odnalezienie zabójcy i poznanie jego motywów działania.
Remigiusz Mróz od pierwszych stron rzuca czytelnika w wir niezwykłych wydarzeń. Z każdą kolejną stroną prowadzone równolegle przez funkcjonariuszy policji oraz Scotta śledztwo wydaje się coraz bardziej skomplikowane, wręcz niemożliwe do rozwiązania. Do pewnego momentu książkę czytałam z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się rozwiązania stworzonej przez autora zagadki. Niestety, po pewnym czasie napięcie wyraźnie spadło, a wraz z nim moje zainteresowanie postępami w śledztwie. Spora liczba osób zaangażowanych w poszukiwanie zabójcy, a także nadanie morderstwom ogólnokrajowego rozgłosu były dla mnie zwyczajnie nienaturalne. Odniosłam wrażenie, że autor podjął zbyt wiele wątków, co również miało wpływ na znacznie zwolnienie tempa akcji. Nie przekonali mnie do siebie również wykreowani przez autora bohaterowie. Odrobinę sympatii w moich oczach zyskał jedynie Scott. Spodobała mi się przyjęta przez niego w pierwszej części książki postawa wszystkowiedzącego i przemądrzałego wykładowcy, jednak wraz z rozwojem akcji postać ta była w moim odczuciu coraz mniej wyrazista.
Remigiusz Mróz od pierwszych stron rzuca czytelnika w wir niezwykłych wydarzeń. Z każdą kolejną stroną prowadzone równolegle przez funkcjonariuszy policji oraz Scotta śledztwo wydaje się coraz bardziej skomplikowane, wręcz niemożliwe do rozwiązania. Do pewnego momentu książkę czytałam z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się rozwiązania stworzonej przez autora zagadki. Niestety, po pewnym czasie napięcie wyraźnie spadło, a wraz z nim moje zainteresowanie postępami w śledztwie. Spora liczba osób zaangażowanych w poszukiwanie zabójcy, a także nadanie morderstwom ogólnokrajowego rozgłosu były dla mnie zwyczajnie nienaturalne. Odniosłam wrażenie, że autor podjął zbyt wiele wątków, co również miało wpływ na znacznie zwolnienie tempa akcji. Nie przekonali mnie do siebie również wykreowani przez autora bohaterowie. Odrobinę sympatii w moich oczach zyskał jedynie Scott. Spodobała mi się przyjęta przez niego w pierwszej części książki postawa wszystkowiedzącego i przemądrzałego wykładowcy, jednak wraz z rozwojem akcji postać ta była w moim odczuciu coraz mniej wyrazista.