Ads 468x60px

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura niemiecka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura niemiecka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 sierpnia 2016

Till Raether "Fallwind" (Wiatr upadku) - o dobrym i złym wietrze



Wydawnictwo: rowohlt polaris
Seria: Adam Danowski tom 3
Data wydania: 22.07.2016
Liczba stron: 480
Cena: 14,99 €

Niedobrze jest być nadwrażliwcem. Kiedy cierpisz na szczególną postać sensoryzmu, polegającą na tym, że twój umysł, charakteryzujący się obniżonym progiem wrażliwości, nie radzi sobie z napływem bodźców, masz przechlapane. Jeśli w dodatku jesteś policjantem i twój pracodawca zna diagnozę tłumaczącą twoje dziwne zachowania w niektórych sytuacjach, masz przechlapane podwójnie. Jeśli o diagnozie dowiedzieli się koledzy i za twoimi plecami, a niekiedy i prosto w twarz pogardliwie mówią o tobie "mimoza", nie masz właściwie po co żyć.

Właściwie to ten pomysł na postać nie powinien funkcjonować. Masowe wyposażanie śledczych kryminalnych w rozmaite ułomności, dysfunkcje, felery i handicapy sprawia, że czytelnik tęskni już za zwyczajnym policjantem, który ma jakiś dom, rodzinę, trochę tylko niezwykłą pracę i koniecznie wielkie serce. Przesada, myśli. Hołdowanie modzie na dziwaczność. A jednak. A jednak coś jest w tej postaci, że wreszcie, po dwóch średnio udanych, przeładowanych wątkami tomach, zaczyna się czuć do tego balansującego na grani między normalnością a autyzmem faceta coś w rodzaju zrozumienia, a niekiedy wręcz sympatii. 

W trzecim tomie serii z Adamem Danowskim (nie, nasz śledczy nie jest Polakiem, nie ma nawet polskich korzeni, a jeśli już, to tkwią gdzieś bardzo głęboko i nawet sam autor ich jeszcze nie dostrzegł) wyrusza z Hamburga na północ, do chłostanej morskimi wiatrami pipidówy. Jego wyjazd właściwie jest pretekstowy, po tym, jak w dwóch poprzednich powieściach Danowski zawalił właściwie wszystko, co mógł zawalić i zadarł z każdą ważną personą w hamburskim policyjnym aparacie. Jego nowe zajęcie - profiling - ma go odsunąć od "żywego" śledztwa i tym samym chronić jego wrażliwą psychikę, a jednocześnie, o czym oczywiście nie mówi się oficjalnie, odstawić na boczny tor, gdzie nie będzie już mógł tyle bruździć. I Danowskiemu jest z tym wcale dobrze. Przybywa więc do Friederikenburga, niewielkiej miejscowości nad Morzem Wattowym, gdzie życie toczy się w osobliwym rytmie natury, w takt przypływów i odpływów. Miejscowa policja zgłosiła zapotrzebowanie na stworzenie profilu zabójcy i gwałciciela kobiety. Jej ciało, znalezione u stóp nieczynnej latarni morskiej, wykazuje obecność środka odurzającego wykorzystywanego w weterynarii, znaleziono również ślady nasienia. I żadnego punktu zaczepienia, DNA sprawcy nie widnieje w żadnych rejestrach. Danowski sporządza profil, zaleca przeprowadzenie masowego testu DNA wśród tubylców i właściwie prawie już wyjeżdża, ale... coś go przed tym powstrzymuje. Może świadomość, że odwala nikomu niepotrzebną fuszerkę, a może jego nieżyjąca od wielu lat matka, która w ostatnim czasie nie odstępuje go na krok, a może coś innego. 

Jest w tej powieści coś, co strasznie lubię. Taki rodzaj ironii, także autoironii (bo Danowski dysponuje całkiem pokaźną jej dozą), który sprawia, że w pozornie zwyczajnych scenach, postaciach i wątkach dostrzegamy pewien ukryty wymiar. Czasem będzie to dyskretna gra słów, czasem jakaś maleńka puenta na wygaszeniu sceny, czasem jakieś trafne spostrzeżenie na pograniczu absurdu. I za każdym razem to małe coś wywołuje uśmiech na twojej twarzy, i poczucie, że ten facet, który właściwie tylko pisze kryminały, nie tylko ma niezwykły dar obserwacji rzeczywistości, nie tylko jest zamaskowanym filozofem i poetą, ale w dodatku nadaje na tych samych falach co ty. I jeszcze wie, jak opowiedzieć o wyobcowaniu, samotności, odrzuceniu.

Mniej tutaj karkołomnych, niepotrzebnie poplątanych scen i wątków, które spokojnie mogły wyjść spod pióra amerykańskiego scenarzysty, więcej refleksji, spokojnego tempa i logiki. Raether odszedł od szpiegostwa i światowych spisków i udał się w kierunku skandynawskim, gdzie króluje mroczna, nordycka atmosfera, gdzie zbrodnia czyha w zakamarkach umysłów najbliższych i wcale nie jest spektakularna, drastyczna ani krwawa. I tylko na tym zyskał. Odnoszę wrażenie, że tutaj autor jest bardziej sobą, a jego bohaterowie plastyczniejsi, prawdziwsi i choć nadal dziwni, to w ten sympatyczny, ujmujący sposób. Wielki plus należy mu się za znakomitą konstrukcję powieści - nie sądziłam, że rozpoczęcie od finałowej, kulminacyjnej sceny wcale nie okaże się strzałem w stopę. I jeszcze większy plus za wyważenie. Rzadko czyta się kryminały, gdzie napięcie, tempo i tło są tak doskonale wybalansowane. A intryga tak naprawdę wcale nie jest taka ważna. Ważne jest, co jest pod nią. 


Pierwsze zdanie: "Budząc się, myślał o martwych kobietach.*"
Gdzie i kiedy: Friederikenburg nad Morzem Północnym, współcześnie
W dwóch słowach: skóra słonia
Dla kogo: dla miłośników morza, wiatru, ukrytej ironii i bohaterów, którzy są inni niż inni
Ciepło / zimno: 74°

* Tłumaczenie własne.

środa, 20 lipca 2016

Jens Lubbadeh "Unsterblich" (Nieśmiertelni) - who wants to live forever?...





Wydawnictwo: Heyne
Data wydania: 11.07.2016
Liczba stron: 448
Cena: 14,99 euro

Na początku utrwalaliśmy nasze podobizny. Nieporadne, skreślone węglem na śnianie jaskini, nietrwałe. Później nauczyliśmy się oddawać realistyczne detale, rzeźbić nasze sylwetki i malować rysy twarzy. Potem nadeszły czasy fotografii - najpierw czarno-białej, potem kolorowej. I film. Dawaliśmy się filmować, utrwalaliśmy obraz i dźwięk. Uwiecznialiśmy gesty, ruchy, przelotny wyraz twarzy, migotanie spojrzenia. A gdyby tak możliwe stało się uwiecznienie całego człowieka, wszystkiego co przeżył, co powiedział, co zrobił? Jak wyglądał? Jak myślał?

Jens Lubbadeh poszedł za tym odwiecznym marzeniem człowieka. I pokazał nam świat, w którym stało się to możliwe - stworzenie doskonałej kopii człowieka, jego wirtualnego klona, cyfrowej symulacji, kompilacji jego całej osobowości. Świat zasiedliły doskonałe hologramy umarłych, nie do odróżnienia od ich nieżyjących oryginałów. Michael Jackson wciąż nagrywa nowe albumy. Marlene Dietrich gra w filmach Larsa von Triera. A prezydentem Stanów Zjednoczonych znowu został J. F. Kennedy.

Ben Kari jest pracownikiem koncernu Fidelity i zajmuje się certyfikowaniem "Wiecznych". Uwierzytelnia ich osobowości, pilnuje, by wirtualne ludzkie kopie były jak najbardziej autentyczne, najbardziej zbliżone do oryginału. Lubi swą pracę, wszak dzięki niej może jednocześnie hołdować swej pasji - starym hollywoodzkim filmom. I dzięki niej "uwiecznił" już niejedną wskrzeszoną osobowość. Wszystko zmienia się pewnego dnia w 2044 roku, kiedy znika Marlene Dietrich. I jest to wydarzenie absolutnie niemożliwe, bo "Wieczny" wielkiej diwy filmu zniknąć nie ma prawa - jest przecież "tylko" komputerowym kodem, ciągiem zapisanych na serwerach koncernu Immortal sekwencji zerojedynkowych. A jednak. I to Ben Kari, jako ten, który certyfikował Marlene, wysłany zostaje do Berlina, żeby wyjaśnić sprawę zniknięcia gwiazdy.

Ten futurystyczny thriller nie byłby thrillerem, gdyby poszukiwania zaginionej aktorki nie zapoczątkowały lawinowych wydarzeń, które rzucą zwyczajnego bohatera w wiry, otchłanie, brudne odmęty i bagna - niektóre czysto wirtualne, inne jak najbardziej realne. "Unsterblich" jest bez wątpienia szybkim akcyjniakiem, i to z całym bagażem towarzyszącym zwykle temu gatunkowi. A bagaż, jak wiadomo, jest nieporęczny i ciąży. Bagaż stereotypów szczególnie. Nie uniknął go również i Jens Lubbadeh, wyposażając Kariego w piękną, a jakby tego było mało, również i mądrą oraz nieustępliwą kobietę, która odegra w misji szeregowego pracownika niebagatelną rolę. To nie jedyny stereotyp, po którym ślizga się autor i jego bohaterowie. Nawet niespodzianki i nieoczekiwane zwroty akcji pojawiają się we właściwych momentach, psując nieco moment zaskoczenia. A jednak, mimo wszystko, nie jest to akcyjniak kiepsko napisany, bowiem ma w sobie ów ukryty napęd, zmuszający do szybszego przewracania stronic, by dowiedzieć się co dalej, choć przecież jako wytrawni czytelnicy doskonale wiemy, co będzie dalej - bohater wpadnie w beznadziejne tarapaty bez wyjścia, z których w ostatnim momencie, cudem właściwie, się wykaraska. Niewiadomą pozostaje tylko, kto i jak umrze po drodze. Pozostawmy tę niewiadomą, niech nią pozostanie jak najdłużej. A skoro już jesteśmy przy matematyce, to na plus zaliczamy autorowi to, że jednak na koniec udaje mu się nas zaskoczyć.

Znacznie ciekawsza od zwrotów akcji i szybkiego "dziania się" jest wizja przyszłości, którą roztacza tutaj Jens Lubbadeh - twórca, który niniejszą powieścią debiutuje na polu beletrystyki, za to wielokrotnie sprawdził się jako dziennikarz i autor licznych publikacji naukowych. Jest to niepokojący obraz społeczeństwa technologicznego, uzależnionego od mediów i w mediach się zatracającego. Przenikanie się świata rzeczywistego i wirtualnego (zwanego tu Blended Reality) jest zatrważające i niesie ze sobą pytania nie tylko o przyszłość ludzkości, ale i - tak, naprawdę! - sens istnienia w ogóle. Czy istniejemy jako byt biologiczny i śmiertelny? Czy jako komputerowy kod, który po nas zostanie? I czyż nasz byt biologiczny również nie zasadza się na molekularnym kodzie? Gdzie kończy się człowiek, a zaczyna jego symulacja? Czym jest świadomość i wolna wola?

To wielkie, monumentalne pytania. Nie spodziewajmy się odpowiedzi na nie w sensacyjnej powieści. Nie znajdziemy ich. Ale znajdziemy refleksję. I czasem już pytanie, które pozostanie, by niepokoić i trawić samą swą obecnością, jest już wystarczającą odpowiedzią.

Kompilacja wielkich pytań i malutkiej filozofii z obfitującą w wydarzenia akcją sprawdza się tu wyjątkowo dobrze. Czytelnik, konfrontowany na co dzień z problematyką Big Data, wszechobecnej inwigilacji i coraz bardziej natrętnych mediów kontrolujących nasze życie, zatrzyma się może w tej huśtawce emocji, i pomyśli. Pomyśli o sobie, o świecie, o życiu. Bo o to przecież chodzi.



Pierwsze zdanie: "Deszcz wyglądał tak, jakby miał nigdy nie przestać."
Gdzie i kiedy: Los Angeles, Berlin, Las Vegas, Death Valley, 2044
W dwóch słowach: tech noir
Dla kogo: dla miłośników klasycznej sensacji, fanów Marleny Dietrich, filozofów-amatorów i zainteresowanych techniką przyszłości
Ciepło / zimno: 80° 

czwartek, 14 kwietnia 2016

Elisabeth Herrmann "Das Dorf der Mörder" (Wioska morderców) - o palącym skwarze środkowoeuropejskiej pustyni



Wydawnictwo: Goldmann
Data wydania: 25.02.2013
Liczba stron: 480
Cena: 9,99 euro

Źle wydano tę książkę. Nie o tej porze roku. Ta książka powinna ukazać się latem. Tak, by czytać ją w sierpniowe skwary, kiedy słońce przydusza człowieka do ziemi, kiedy świat zastyga w bezruchu, przyczajony w letargu, wyczekujący deszczu. Burzy. Ulgi. 

Bo tak pamiętam tę powieść - czytałam ją trzy lata temu - była duszna, skwarna, mroczna. I to tę atmosferę zapamiętałam najbardziej. Owszem, jest w tej książce Berlin, ale to prowincja stanowi jej rzeczywiste kulisy. Bezludzie, upiorne, wyludnione wioski na terenach byłego enerdówka, gdzie nie chce mieszkać nikt, bo beznadzieja, bezrobocie, bezmożność. Zostali już tylko ci, którzy nie mają dokąd pójść. I ci, którzy muszą. Lub się ukrywają. Strzegą mrocznej tajemnicy. 

Z tej książki pamiętam też młodą niepokorną policjantkę, której imię brzmi identycznie jak znana marka margaryny. Sanela Beara. Kobieta wyposażona w niezawodny moralny kompas, który prowadzi ją na przełaj we właściwym kierunku, na wskroś, po wertepach, wybojach i przez przeszkody. Wkurzająca. Momentami dziecinnie naiwna. Taka, której poczynania skrycie komentujemy wołaniem "nie, nie rób tego". Jest jak burza, jak taran, a czasem jak upierdliwy komar, niedający spać po nocach, ale w końcu dopinający swego. Nie zważając na szkody uboczne. I na to, że może błyskawicznie zakończyć żywot zgnieciona na miazgę jednym klapsem ręki giganta. Pamiętam, jak niewiarygodna wydawała mi się jej wojenna trauma. No bo jak to? Żadna młoda dziewczyna nie powinna zmagać się z wojenną traumą we współczesnej Europie. Nie tu. Nie u nas. A jednak. I pamiętam rozdźwięk, prawie dysonans, jaki wywoływała ta postać w opozycji do jej przełożonego i mentora, komisarza Gehringa, starego wygi, pławiącego się w komforcie doświadczenia, wieku, nieomylności. Konfrontacja tych dwojga była źródłem wielu napięć, antagonizmów, tarć. I czegoś pozytywnego, nieuchwytnego, co dopiero się kształtuje, kiełkuje, i nie wiadomo, czym się stanie, kiedy będzie duże. 

Pamiętam też dobrą intrygę, zapętloną, nieoczywistą, szarpiącą nerwy. Taką bardzo skandynawską w wymowie. Brutalną. Drastyczną. Momentami aż za bardzo. Ale wybaczamy te lekkie naciągania, wybaczamy sztuczki Elisabeth Hermann, bo ulegamy jej, dajemy się wodzić za nos i wpadamy w tę mroczną, gorącą atmosferę prażonych słońcem pól i upiornej wioski, w której wciąż mieszka zło. 

I jeśli po trzech latach od lektury w pamięci zostają takie rzeczy, to nie była to lektura zła, albo niepotrzebna. Nie dajcie się zwieść tandetnemu tytułowi. Tu kryje się się więcej. Znacznie więcej.

PS. Książkę tę właśnie wydał u nas Prószyński i Ska.

Pierwsze zdanie: "Pomocy."
Gdzie i kiedy: Berlin, Wendisch Bruch, współcześnie
W dwóch słowach: mroczno, duszno
Dla kogo: dla szukających mrocznego napięcia, psychologicznych zawijasów i dobrej intrygi
Ciepło / zimno: 81° 

sobota, 16 stycznia 2016

Lista bestsellerów tygodnika Spiegel - notowanie 3/2016


Nowy Rok ma już dwa tygodnie, pora zatem zajrzeć na najbardziej prestiżową listę najlepiej sprzedających się książek w Niemczech, publikowaną przez tygodnik Spiegel. Dziś notowanie 3/2016. Co w ubiegłym tygodniu najchętniej czytali nasi sąsiedzi zza zachodniej granicy?

1. Jojo Moyes Ein ganz neues Leben (oryg. After You, pol.-) 
Autorka, która na dobre zagościła w sercach niemieckich czytelniczek i na listach bestsellerów całego świata, wypuściła kontynuację "Zanim się pojawiłeś", która natychmiast stała się hitem. I choć krytycy mówią, że to landrynkowy kicz w kolorze majtkowego różu, to miłośniczki wzdychów wiedzą swoje i zachwycają się dalej. Okładka też w kwiatuszki, ale jakże inna od pseudoprowansalskiego stylu "romantic" królującego w polskich wydaniach, prawda?


2. Dörte Hansen Altes Land (pol. -) 
Debiut literacki bliżej nieznanej nikomu lingwistki okazał się czarnym koniem dla wydawnictwa Knaus i zaskoczył zapewne nie tylko samego wydawcę. Książka ta sprzedała się bowiem najlepiej ze wszystkich wydanych w roku 2015 tytułów "fiction" i na razie nie zanosi się na to, by zniknęła z list bestsellerów. O czym traktuje? Po wojnie pięcioletnia Vera ucieka z matką z Prus Wschodnich i osiedla się w niewielkiej wsi na północy Niemiec. Stary, zimny, skrzypiący wiejski dom staje się świadkiem ich prób powrotu do normalności - dwie pokiereszowane dusze w poszukiwaniu domu, wiejskie życie odarte z cukrowej sielankowej warstwy, właściwa doza ironii i goryczy. Krytycy i wydawcy spoglądający zazdrośnie na ten literacki hit zastanawiają się nad jego fenomenem. Jedni mówią o modnym literackim trendzie określanym mianem "nature writing", inni tłumaczą ten sukces tęsknotą za sielanką wiejskiego życia. A może pani Hansen po prostu dobrze pisze? Krimifantamania książkę już ma i wkrótce odpowie na te pytania.


3. Camilla Läckberg Schneelöwin (oryg. Lejontämjarenpol. Pogromca lwów, wyd. Czarna Owca 2015) 
Ledwie się ukazała, już na topie. (Swoją drogą, tempo publikacji niektórych tytułów w Polsce jest zastanawiające - książka ta ukazała się pół roku wcześniej niż w Niemczech!). Kamilka z kursu kreatywnego pisania dobrze odrobiła swoje lekcje i choć składniki do przepisu na bestseller nie wszystkim są znane, ona zdała się posiąść tę tajemną wiedzę, bowiem co napisze, to hicior. Czy ktoś może mnie oświecić, dlaczego polski wydawca sprzedaje pogromcę lwów, a niemiecki lwa, a właściwie lwicę, i to śnieżną? Mam nadzieję, że nie kryje się w tym głębszy sens...


4. Joachim Meyerhoff Ach, diese Lücke, diese entsetzliche Lücke (pol. -) 
Widzę tę okładkę, widzę tytuł ("Ach, ta luka, ta straszliwa luka") i już kocham tę książkę. Jak niewiele trzeba, żeby wzbudzić zainteresowanie czytelnika!... Wydaje się jednak, że w tym wypadku ani okładka, ani tytuł nie są miodową pułapką na niewinne pszczółki. Książka ta (a właściwie cykl, bo to już trzeci tom autobiograficznej powieści Meyerhoffa) jest niemiecką odpowiedzią na Knausgarda, i to taką, że Norweg może się chować, podobno. Jeśli wiodący krytyk literacki w Niemczech okrzykuje autora wirtuozem słowa, to chyba coś jest na rzeczy. Recenzja wkrótce. 


5. Martin Walser Ein sterbender Mann (pol. -) 
Jeden z wiodących niemieckich literatów przypomina się nową powieścią o jakże znamiennym tytule "Umierający mężczyzna" - autor, znany również w Polsce, choć wydano u nas zaledwie niewielką część jego dorobku, ma 89 lat. Przez jednych wychwalany, przez innych miażdżony - obojętne, jak odbiera się jego twórczość, nie sposób jej ignorować. Krimifantamania do dziś wspomina jedną z jego wcześniejszych książek "Ein fliehendes Pferd" z wielką atencją. Czas pokaże, czy najnowsza książka Walsera to tylko efemeryda, czy też i ona wryje się w umysły czytelników i historię niemieckiej literatury.

6. Sebastian Fitzek Das Joshua-Profil (pol. -) 
Król niemieckiego thrillera, kura, tfu, kogut znoszący złote... nie, nie pasuje. Więc niech będzie król. Może Midas. Albo cesarz. Władca niepodzielny. Częstotliwość, z jaką Fitzek wypuszcza kolejne bestsellery, zaczęła ostatnio niepokojąco wzrastać i jest odwrotnie proporcjonalna do jakości jego prozy. Autor sypie pomysłami jak piaskiem z dziurawego worka - co jeden to bardziej nieprawdopodobny. Od głupich i głupszych zwrotów akcji człowiek dostaje oczopląsu i pulpetacji serca, a nawet wątroby, a tymczasem grosiwo nabija kabzę... Po ostatnich dokonaniach Fitzka odczuwam niemrawą chęć na sięgnięcie po "Profil Joshuy", ale niech mi tam, pocierpię dla idei. A może tym razem obędzie się bez cierpienia?...

7. Kerstin Gier Silber. Das dritte Buch der Träume (pol. -) 
Trylogia "Silber" to niezaprzeczalnie jeden z większych komercyjnych sukcesów tej autorki. I choć zwykle bardzo sceptycznie odnoszę się do literatury tak zwanej "młodzieżowej" zwłaszcza tej fantastycznej, to tym razem twierdzę, że mało jest osób odpornych na czar tej historii. Gier pisze z pazurem, humorem, ironią, fajnie imaginuje i wplata fantastyczne elementy we współczesną, obyczajową opowieść. Niniejszy tytuł to trzeci, ostatni tom trylogii. Pozostaje teraz tylko czekać na ekranizację i... polskie wydanie ;-)



8. David Safier Mieses Karma 2 (pol. -) 
Autor "Mrówki w wielkim mieście" (lub "Marnej karmy", jak chciało wydawnictwo Amber, które wznowiło tę książkę na polskim rynku) powraca. Po kontynuacji nie należy spodziewać się niczego odkrywczego: ma być śmiesznie, odrobinę filozoficznie i rozrywkowo. Jak widać, recepta na sukces sprawdza się nawet w wersji odgrzewanej. 




9. Donna Leon Endlich mein (oryg. Falling in Lovepol. -) 
Dwudzieste czwarte śledztwo komisarza Brunnettiego. Dwudzieste czwarte!... To się nazywa popularność. Donna Leon trafia na listę Spiegla z regularnością szwajcarskiego zegarka, więc co tu się będę rozpisywać. Fani łykają, niefani kręcą głową. 






10. Cecelia Ahern Der Glasmurmelsammler (oryg. The Marble Collector, pol. -) 
Kolejna autorka taśmowych czytadeł, która zdaje się i w Polsce cieszy się niejaką popularnością. Przesuwają mi przed oczami jej książki, przychodzą i odchodzą, lekkostrawne i słodkie jak desery z fabryki. A ponieważ cukru nie jem, pozostawię opinię o tej powieści amatorkom. 





Wnioski? Kondycja niemieckiej literatury jest chyba niezła, przynajmniej sprzedażowo, bo na 10 tytułów 6 to książki niemieckojęzyczne. Trudno jednak się oprzeć wrażeniu, że początek roku obfituje w strawę dość lekką, jakby ludzie nie otrząsnęli się jeszcze po sylwestrowej nocy... choć to akurat grząski temat. Na coś ambitniejszego trzeba będzie pewnie poczekać do wiosny, kiedy wydawnictwa sypną nowościami, by zdążyć na lipskie targi książki. 
Z ciekawostek okołoksiążkowych warto nadmienić, że nowe wydanie "Mein Kampf" z historyczno-krytycznym komentarzem tuż po premierze w zeszłym tygodniu uplasowało się na dwudziestym miejscu wśród książek non-fiction. Nie należy się chyba obawiać, że ta wysoka sprzedaż to wyraz ciągle żywych nacjonalistycznych resentymentów. To raczej wynik zainteresowania naukowym komentarzem do wydania i medialnego tumultu wokół tej publikacji, która stała się możliwa ze względu na wygaśnięcie praw, będących dotychczas w posiadaniu Bawarii. 

I na koniec mały "Schmankerl", czyli czym się zachwycali Niemcy dwadzieścia lat temu: na pierwszym miejscu "Spadkobierczyni Medicusa" Noah Gordona, na drugim romansidło Rosamunde Pilcher "Powrót do domu", na trzecim "Zaklinacz koni" Evansa, czwarte - "Świat Zofii" Gaardera, i na piątym "Syn cyrku" Johna Irvinga. Straszne. 

czwartek, 22 października 2015

Friedrich Ani "Der namenlose Tag" (Bezimienny dzień) - opowieść o milczeniu



Wydawnictwo: Suhrkamp
Data wydania: 08.08.15
Liczba stron: 301
Cena: 19,95 euro
Są takie kryminały, które szydzą sobie z konwencji i rozmaitych przymusów rynku. Ich autorzy nie trzymają się ustalonych (przez kogo właściwie?) reguł gatunku i piszą tak jak piszą, bo tak chcą, bo tak czują. Literacka wrażliwość Friedricha Aniego, monachijskiego twórcy kryminałów, który już dawno przestał cokolwiek musieć, wynosi go poza sztywne ramy tego, co serwuje większość powieści o zbrodni. I pewnie dlatego nie podoba się czytelnikom oczekującym szablonowych bohaterów, szablonowej intrygi i szablonowych rozwiązań.

Najnowsza powieść Aniego "Bezimienny dzień" to nowy bohater, być może nowa seria, ale stara, dobrze znana melancholia. Jakob Franck to emerytowany komisarz monachijskiej policji, nieżonaty, niedzieciaty, za to żyjący z całym zastępem duchów zmarłych, odżywiający się suchymi wspomnieniami, które zbyt długo już przeżuwał*. Pewnego dnia zostaje wyrzucony z rutyny niecodziennym telefonem. Dzwoni do niego Ludwig Winther, ojciec siedemnastolatki, która dwadzieścia lat odebrała sobie życie. Tak przynajmniej ustaliła wówczas policja - choć istniały pewne niepotwierdzone ostatecznie wątpliwości, nie stwierdzono udziału osób trzecich. Esther powiesiła się na drzewie w parku. Winther jest jednak przekonany, że jego córka została zamordowana i prosi Francka o zajęcie się zadawnioną sprawą. Były policjant zaś jest jak neurotyczny terier o niespożytej energii - podejmuje wyzwanie i z uporem, z szokującą zawziętością wgryza się w nie, zaciska szczęki i nie puszcza, dopóki nie się dowie, co naprawdę wydarzyło się dwadzieścia lat temu.

Nie należy się tu jednak spodziewać rutyniarskiego procedurala typu "cold case" - Franck jest przecież emerytem, nie ma zbyt wielkich możliwości, środków, ani pola manewru. Jest tylko starym, szarym mężczyzną, który wyszukał sobie śmierć, by zbliżyć się do ludzi, a niekiedy nawet objąć któregoś z nich.* Jedyne, co może zrobić, to porozmawiać z kilkoma osobami. I właśnie to robi. A właściwie słucha. Milczy. Czasami naciska. Nie popuszcza. I z relacji tych powoli zaczyna wyłaniać się obraz rodziny otoczonej murem milczenia. To milczenie jest kluczem całej tragedii, w której nie sposób szukać winnego, bo każdy jeden dźwiga jakąś jej cząstkę. Milczenie dziedziczy po rodzicach także Esther, zamknięta w dźwiękoszczelnym systemie rodzinnej niekomunikacji.

Siła tej prozy nie tkwi w sprytnie zarysowanej kryminalnej intrydze, jej siłą są słowa - język tak silny, że od jego uderzeń kręci się w głowie, i tak liryczny, że miejscami odnosi się wrażenie, że zabłądziliśmy na stronice tomiku z wierszami. Jej siłą są również bohaterowie - wyraźni jak w świetle teatralnego spotu, momentami przesterowani, niespełnieni, przepełnieni tęsknotą za czymś lepszym.

Pozostaje po tej lekturze szary spleen. I przeświadczenie, że przeczytaliśmy może niezbyt widowiskowy i mało odkrywczy kryminał, za to głęboko poetycką, pozostawiającą zadzior w duszy opowieść o samotności i milczeniu.

* Friedrich Ani, "Der namenlose Tag", tłum. Agnieszka Hofmann


Pierwsze zdanie: "Jakaś kobieta nieustannie wołała moje imię, ale nie chodziło jej o mnie."
Gdzie i kiedy: Monachium, współcześnie 
W dwóch słowach: komisarz i duchy
Dla kogo: dla lubiących kryminał niekonwencjonalny, liryczny, literacki
Ciepło / zimno: 88°

niedziela, 4 października 2015

Maxim Leo "Waidmannstod" (Śmierć myśliwego) - i powiał wiatr nOSTalgii...



Wydawnictwo: KiWi
Data wydania: wrzesień 2014
Liczba stron: 288
Cena: 14,99 euro

Wczoraj Niemcy świętowali dwudziestopięciolecie zjednoczenia swego kraju. Niby nic wielkiego, ot, rocznica jakich wiele, paru polityków wygłosiło okolicznościowe mowy, w paru większych miastach odbyły się festyny, pojawiła się garstka felietonów, podsumowujących ćwierćwiecze jednych, scalonych Niemiec. Była mowa o zainwestowanych na wschodzie miliardach i o wciąż obecnej przepaści między zachodnią (tą lepszą) i wschodnią (tą gorszą) częścią kraju. O większym bezrobociu, o mniejszych zarobkach i upodobaniu do opalania się na golasa ex-enerdowców. Temat-rzeka. O różnicach i podobieństwach, o przepaści w głowach i gospodarce dywagowali dużo mądrzejsi niż ja - i Maxim Leo, autor jednego z wielu - ale może innego niż wszystkie - kryminału.

Rzecz bowiem dzieje się na zapadłej wschodniej prowincji, w Brandenburgii, krainie graniczącej z dziką Polską i otulającej jedną z najbardziej hipsterskich metropolii Europy - Berlin. Komisarz Voss powraca w swe rodzinne strony. Tu nadal żyje wymagająca opieki matka, tu był wakat w lokalnej policji kryminalnej. I choć zwykle morderstwa nie zdarzają się tutaj zbyt często, nowy komisarz może od razu sprawdzić się w swej roli, ponieważ w lesie podczas polowania znalezione zostają zwłoki myśliwego - i nie był to nieszczęśliwy wypadek. Okazuje się, że zmarły miał wielu wrogów. Jako właściciel lasu zamierzał wydzierżawić swą własność firmie budującej farmy wiatrowe - i w konsekwencji zrujnować niejedną ludzką egzystencję. A zatem zemsta?... Ślady na miejscu zbrodni są niejednoznaczne, tropy wiodą w kilku kierunkach i urywają się znienacka - dosłownie i w przenośni. A potem pojawia się kolejny trup...

Maxim Leo nie jest literackim nowicjuszem, ma na swoim koncie kilka tytułów, ale w gatunku kryminalnym stawia pierwsze kroki. I są to kroki spokojne, wyważone, nieśpieszne - ktoś złośliwy mógłby nawet powiedzieć: flegmatyczne i ospałe. Nie oznacza to jednak, że w zapadłej dziurze, która przypadkiem jest jego ojczystym gniazdem i miejscem zbrodni, nic się nie dzieje. Dzieje się całkiem sporo - ale nie tak, jak na stronicach amerykańskich akcyjniaków czy skandynawskich bestsellerach o mrocznych patologicznych zbrodniach. Leo opowiada swoją historię w swoim własnym tempie, adekwatnym do atmosfery brandenburskiej wsi i mentalności tamtejszych ludzi. I jest w tym pewien urok. Kiedy autor zaprasza czytelnika do lasu - do jego lasu, lasu jego dzieciństwa, który ani trochę nie stracił swej magii - to nie sposób oprzeć się temu urokowi. Cisza, niebędąca ciszą, gra światła i cieni łamiących się w koronach drzew, majestat i piękno - tak, to cudowny świat, to także MÓJ świat, świat mojego dzieciństwa, który odnalazłam niespodziewanie na wschodnioniemieckim zadupiu. I już choćby dla tych magicznych momentów warto było przeczytać tę książkę.

"Śmierć myśliwego" jest kryminałem w stylu "slow" - bez ociekających krwią drastyczności, bez patologii, bez tych wszystkich krzykliwości, atakujących ze stron innych współczesnych kryminałów, walczących o uwagę czytelnika. Ma w sobie szczyptę staroświeckiej galanterii, ale i coś z anachronicznej nieporadności, safandułowatości, przybierającej irytujące wręcz rozmiary w osobie prowadzącego śledztwo komisarza. Voss, niestety, nie jest supermenem. Jest melancholikiem bez wiary w siebie, sceptykiem bez asertywności i romantykiem, nieumiejącym się odciąć. Ale ma w sobie wiarę w ludzi, w cudowny sposób potrafi czerpać siłę z natury i nie płynie z prądem. Przyszłość pokaże, czy autor zrobi z niego komisarza Ciepłe Kluchy, czy też pozwoli mu nabrać cech, dzięki którym zyska nieco szacunku w oczach czytelnika - i samego siebie. Ja zaś, zaintrygowana ciekawie rozwijającym się wątkiem Vossa i polskiej pielęgniarki Mai, opiekującej się matką komisarza, zakupiłam drugi tom tej nietypowej serii, która jak żadna inna pozwala zrozumieć sposób myślenia tych - w mniemaniu wielu - gorszych, wschodnich Niemców. Bez zbędnej nOSTalgicznej ckliwości czy rozliczeniowego dogmatyzmu.



Pierwsze zdanie: "Blade światło jesiennego słońca przebija się przez korony potężnych buków, kiedy w lesie rozbrzmiewają myśliwskie rogi." 
Gdzie i kiedy: pewna wioska w Brandenburgii, współcześnie
W dwóch słowach: wiatr przeszłości
Dla kogo: dla myśliwych, kochających magię lasu i n-OST-algików
Ciepło / zimno: 61°

czwartek, 24 września 2015

Skrótem


Postanowiłam Was trochę oszwabić. Zaległości recenzyjne mnie dobijają, lista książek do omówienia dziwnym sposobem wydłuża się coraz bardziej, a przecież coś jednak się Wam należy. Niektóre z przeczytanych ostatnio książek okazały się prawdziwymi perłami, sporo było średniaków, gniotów już nawet nie kończę, ale kilka z przeczytanych tytułów zasługuje przynajmniej na parę słów omówienia. Oszwabiam więc i zamiast regularnych notek aplikuję krótki przegląd lektur ostatnich tygodni. 



Greg Iles "Natchez burning"
Wydawnictwo: Rütten & Loening Auflage 2015

To pierwszy tom trylogii (nie wiedziałam) i czwarty tom z serii z ex-prokuratorem Penem Cagem (też nie wiedziałam) - nie ma to zresztą większego znaczenia. Jeśli sądziliście, że dyskryminacja rasowa w USA należy do przeszłości, jeśli wydawało Wam się, że Ku-Klux-Klan palił i mordował KIEDYŚ, ale nie TERAZ, to jesteście w błędzie - przynajmniej jeśli wierzyć autorowi tej powieści, będącej więcej niż kryminałem. Natchez Burning jest powieścią szokującą - ale nie obliczoną na tanią sensację. Jest tu rozmach, jest rozliczenie z przeszłością i teraźniejszością Ameryki, jest niesamowite wręcz tempo i kawał dobrej literatury. Nie wiem, czy ktoś zechce wydać tę książkę w Polsce, ale jeśli tak, nie wahajcie się ani sekundy. Jest naprawę mocna.

Pierwsze zdanie: "- Jeśli mężczyzna ma wybór między prawdą a ojcem, tylko głupiec wybierze prawdę." 
Gdzie i kiedy: Natchez w stanie Mississippi, współcześnie
W dwóch słowach: płonące południe
Dla kogo: dla wielbicieli Faulknera i serialu Breaking Bad
Ciepło / zimno: 92°



Paula Hawkins "Girl on train" (Dziewczyna w pociągu)
Wydawnictwo Blanvalet, 2015

Jeden z wielu interesujących debiutów ostatnich miesięcy. Historia pijącej nałogowo kobiety, która dla utrzymania pozorów (a może z przyzwyczajenia?) spędza sporą część swej smutnej i pustej egzystencji na jeżdżeniu podmiejskim pociągiem. Z braku własnego życia staje się niemą uczestniczką życia innych - i mimowolnym świadkiem sceny, która okaże się kluczową dla wyjaśnienia pewnego przestępstwa. Jej zamroczony alkoholem i wypierający traumę umysł nie jest jednak dobrym obserwatorem. Rojenia mieszają się ze przebłyskami rzeczywistości, prawda ze spekulacjami. Świetne portrety bohaterów, niezła intryga, dobry, kameralny klimat. Mimo pewnych niedociągnięć warto zapamiętać tę autorkę, może nas jeszcze przyjemnie zaskoczyć.

Pierwsze zdanie: "Leży pod srebrną brzozą niedaleko starych torów, pod kopczykiem usypanym z kamieni." 
Gdzie i kiedy: Wielka Brytania, współcześnie
W dwóch słowach: jedzie i jedzie
Dla kogo: dla podglądaczy, dla dojeżdżających pociągami i miłośników kameralnych dramatów
Ciepło / zimno: 73°


Jax Miller "Freedom's Child" (Mam na imię Freedom)
Wydawnictwo rowohlt, 2015

Kolejny zaskakujący debiut - jednak zupełnie inny od poprzedniczki. Tam, gdzie w "Dziewczynie w pociągu" dominowały subtelne psychologiczne klimaty, tu rządzi spluwa, zemsta i akcja. To szalona książka, bezkompromisowa, ostra i przesadzona. Nie sposób brać jej do końca na serio - wszystkiego jest tu "too much", wszystko jest większe, szybsze, brutalniejsze. A jednak nie da się wyrzucić tej książki do kosza - jest tu młodzieńczy pazur, zadziorność, zuchwałość. Są wielkie emocje - te w amerykańskim stylu, gonitwy, zwroty akcji, niespodzianki. I lekkie przymrużenie oka.  

Pierwsze zdanie: "Nazywam się Freedom Oliver i zabiłam swoją córkę." 
Gdzie i kiedy: USA, współcześnie
W dwóch słowach: miłość i zemsta
Dla kogo: dla kochających amerykańskie thrillery i amerykańskie dramaty
Ciepło / zimno: 63°


Peter Høeg "Der Susan Effekt"
Wydawnictwo Hanser, 2015

Trudna do zaszufladkowania książka. Po pierwszych pięćdziesięciu stronach mój początkowy zachwyt oklapł i potem zmierzał już tylko w stronę zera. Historia, którą opowiada Peter Hoeg, autor rewelacyjnej "Smilli w labiryntach śniegu", jest śmiała, zwariowana i chaotyczna - Susan, specjalistka od fizyki eksperymentalnej, posiada niezwykły dar: potrafi sprawić, że jej rozmówca przejawia absolutną i niekontrolowaną szczerość w słowach i emocjach. By uniknąć więzienia, Susan podejmuje się pewnego szczególnego zadania, polegającego - w wielkim skrócie - na uratowaniu świata. Brzmi karkołomnie - i jest.
Czytelnik, który nie bierze wszystkiego na serio, który potrafi oderwać się od rzeczywistości, wsiąść do kolejki górskiej bez zapinania pasów i pozwoli zabrać się na szaloną jazdę bez trzymanki, będzie zachwycony. Jazda bez trzymanki jest jednak odrobinę męcząca. Takoż i ja, dotarłszy z powrotem na ziemię, poczułam ogromne zmęczenie.

Pierwsze zdanie: "Osoba zainteresowana honorową kwaterą fundacji Carlsberga w Valby, 850 metrów wkwadratowych, z pełnym podpiwniczeniem, parkiem i dożywotnio bez czynszu, powinna zawczasu postarać się o nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki." 
Gdzie i kiedy: Dania, współcześnie
W dwóch słowach: chaos i fizyka
Dla kogo: dla miłośników teorii spiskowych, Bonda, absurdu i zwariowanego odrealnienia
Ciepło / zimno: 69°


Keigo Higashino "Verdächtigte Geliebte" (Podejrzana kochanka)
Wydawnictwo Piper, 2014

NIespodzianka roku. Jakże mnie zaskoczył ten kameralny kryminał, w którym od pierwszych stron wiadomo już, kto popełnił zbrodnię. A jednak ten pasjonujący pojedynek profesora fizyki Yukawy, który przy pomocy tak staroświeckiego instrumentu jakim jest dedukcja, próbuje wykryć sprawcę, a matematykiem Ishigami, który próbuje zatuszować zbrodnię, okazał się jednym z lepszych kryminałów, jakie kiedykolwiek czytałam. Początkowo zagadka wydaje się prosta i banalna, z każdą chwilą komplikuje się jednak, by zakończyć w sposób, który zwalił mnie z nóg. A wszystko to w japońskich, purystycznych klimatach, bez zbędnych ozdobników i świecidełek. A jednocześnie jest to niebanalna opowieść o wielkiej miłości i poświęceniu. Niech ktoś to wyda w Polsce!

Pierwsze zdanie: "Ishigami wyszedł z domu jak zwykle o siódmej trzydzieści pięć." 
Gdzie i kiedy: Japonia, współcześnie
W dwóch słowach: profesor i matematyk
Dla kogo: dla koneserów ceniących wyrafinowaną intrygę i kameralny klimat
Ciepło / zimno: 89°


Merle Kröger "Havarie" (Kolizja)
Wydawnictwo ariadne, 2015

Książka, która mną wstrząsnęła - swoją aktualnością i bezkompromisowością. Autorka opowiada o kolizji na Morzu Śródziemnym i kolizji dwóch światów. Ponton z uciekinierami rozbija się o luksusowy wycieczkowiec - incydent, który wprawia w zniecierpliwienie pławiących się w dobrobycie pasażerów, zmierzających do portu na Majorce, zaś w bezgraniczną desperację podróżujących pontonem dwunastu mężczyzn - uciekinierów z Syrii. Migawkowe ukazanie bohaterów z kompletnie odmiennych światów, ich pobudek, motorów, nadziei i lęków - suche, lapidarne, a jednocześnie niosące ogromny ładunek emocjonalny. Autorka przez dwa lata zbierała materiał do tej książki - pływała na wycieczkowcu, na frachtowcu i na statku ratowniczym. Realizm tego, co opisała, jest zatrważający. Nie ma chyba w tej chwili bardziej aktualnej i bolesnej lektury. Jak wygram w totka, to będzie pierwsza książka, którą wydam w swoim własnym wydawnictwie.

Pierwsze zdanie: "Dolphins at Dawn grają ostatni song na scenie na środku basenu." 
Gdzie i kiedy: Morze Śródziemne, współcześnie
W dwóch słowach: ponton i wycieczkowiec
Dla kogo: dla fanów mocnej, politycznej i bezkompromisowej literatury
Ciepło / zimno: 93°


Christian Jungersen "Du verschwindest" (Znikasz)
Wydawnictwo btb, 2014

Niezwykła, poruszająca książka, która kompletnie wybiła mnie z rytmu i zachwiała fundamentami mojego światopoglądu. Ile z nas, z naszych uczuć, emocji i czynów to naprawdę efekt naszej świadomości, "duszy", własnej woli, a ile w tym chemii, szarej nagiej mózgowej tkanki, bodźców nerwowych, sterowanych przez biochemiczne procesy? Gdzie zaczyna się człowiek? I czy miłość to tylko mrzonka, sztuczka ewolucji, zmierzająca do zachowania gatunku? Jungersen opisuje historię szanowanego rektora prywatnej szkoły, u którego niespodziewanie stwierdzają guza mózgu. Frederik nie umiera, jego inteligencja, język, pamięć pozostają bez najmniejszego uszczerbku, cierpi jedynie empatia i umiejętność przewidywania konsekwencji. Rodzina Frederika, jego żona i syn, stają przed kwestią, kim jest człowiek, z którym spędzili ostatnie lata, i gdzie kończy się jego osobowość, a zaczyna zwyrodnienie spowodowane patologicznymi zmianami w mózgu. 
Jungersen po mistrzowsku, krok po kroku, bardzo detalicznie relacjonuje rozpad rodziny, przemycając cały szereg niełatwych pytań egzystencjalnych. Znakomite. 

Pierwsze zdanie: "Pędzimy w szalonym tempie w dół, pokonujemy ostre wiraże, mijając o włos ciemne skalne ściany, suche zarościa i srebrzyście blade drzewa, i znowu do góry na wierzchołek". 
Gdzie i kiedy: Dania, współcześnie
W dwóch słowach: miłość i medycyna
Dla kogo: dla miłośników dobrej, psychologicznej literatury i dla tych, którzy nie boją się konfrontacji z trudnymi pytaniami 
Ciepło / zimno: 90°

Uff. No to trochę nadgoniłam. Teraz notki powinny pojawiać się już bardziej regularnie. 

czwartek, 23 kwietnia 2015

Harald Gilbers "Germania" - historia o Żydzie, gestapowcu i seryjnym mordercy



Wydawnictwo: DW PWN
Tytuł oryginału: Germania
Tłumaczenie: Agnieszka Hofmann
Data wydania: 20 kwietnia 2015
Liczba stron: 472
Cena: 34,90 zł

"Najbardziej uważnym czytelnikiem jest tłumacz" - jakże prawdziwe to słowa. Tłumacz nie jest zwyczajnym czytelnikiem, który prześliźnie się po tekście, zatrzyma tu i ówdzie, by pogalopować dalej, pomijając to, co nudne, błahe, miałkie. Tłumacz wchodzi w tekst na wiele długich tygodni, żyje nim i oddycha, aż przestaje traktować go niczym ciało obce i zaczyna tworzyć na nowo, w innym, (własnym?) języku. Słowa autora stają się jego własnymi słowami, myśli bohaterów - jego własnymi myślami. I nadchodzi taki moment, kiedy nie da już oddzielić się tekstu od własnej osobowości, kiedy staje się on cząstką tłumacza, zagnieżdża się w nim i zostaje, niczym osobliwy pasożyt - osobny byt, a jednak wchłonięty i udomowiony. 

Nie dziwcie się zatem, kiedy powiem, że pisanie o przetłumaczonej przez siebie książce jest trochę jak wprowadzenie na salony własnego dziecka, zaprezentowanie go światu przez rodzica przepełnionego dumą, ale i obawą, jak zostanie przyjęta wypieszczona latorośl. Spędziłam z "Germanią" wiele intensywnych tygodni, aż przeniknęła do mojej podświadomości, snów i codziennych myśli. Widziałam tłuste cielska bombowców wiszących nad zaciemnionym miastem i obracałam w ustach szewskie przekleństwa Hilde. Sprawdzałam, czy nie odpruła się gwiazda Dawida i rozkoszowałam aromatem prawdziwej ziarnistej kawy. Główkowałam gorączkowo, próbując wytypować mordercę, gnana instynktem łowczego i stawiałam opór wewnętrznej pokusie opóźnienia śledztwa. Byłam tam, przeżywałam to i odtwarzałam krok po kroku wszystko, co wydarzyło się tamtego lata pod koniec wojny, po polsku. 

A teraz "Germania" - moja wypieszczona latorośl - wyszła na świat. Nieprawdopodobna historia Żyda o znamiennym nazwisku Oppenheimer, byłego komisarza policji kryminalnej w Berlinie, który - choć zachował instynkt łowcy - nie jest już tym, kim był. Jest zastraszonym, stłamszonym i prawie odartym z nadziei cieniem człowieka. Aż do pewnej majowej nocy, kiedy zostaje zabrany przez gestapowca Voglera na miejsce bestialskiej zbrodni. I nagle dostaje szansę, by na krótko - na dzień? tydzień? miesiąc? - znów stać się tym człowiekiem, którym był. Wejść w skórę łowczego, którym był. I udowodnić - przede wszystkim sobie - że jeszcze nie umarł, że jest jeszcze pełnowartościowym człowiekiem, śledczym, policjantem. Wspaniały to pojedynek, w którym podłamany (ale nie złamany) były gliniarz staje w szranki nie tylko z niezidentyfikowanym zbrodniarzem, ale i z zimnym (na pewno?) nazistą, a de facto i z całą machiną hitlerowskiego imperium. I choć wiadomo z góry, że w tym pojedynku nie będzie zwycięzcą, że po zakończeniu śledztwa stanie się zbędny, to jednak walczy do końca - także o siebie i swoją miłość. 

Gilbers stworzył tę nieprawdopodobną (choć przecież wiemy, że rzeczywistość pisała jeszcze bardziej nieprawdopodobne) historię i umieścił ją w Berlinie - kulisach, które odtworzył w sposób wierny i drobiazgowy. Ta czy inna odsłona zapewne okaże się niespodzianką, nawet dla czytelnika obeznanego z historią. Pojawią się przerażające wątki Lebensborn i zaskakujące oblicze Bertolda Brechta, motywy autentycznych zbrodni, które wstrząsnęły Berlinem w czasie wojny i miejsca prawdziwe, owiane legendą - hotel Adlon, salon Kitty, osiedle funkcjonariuszy w Zehlendorfie. 

Może niektórym z Was przeszkadzać będzie lakoniczność narracji. Może uznacie, że ta relacja jest zbyt sucha, wyprana z emocji, faktograficzna. I owszem, nie znajdziecie tu łzawego melodramatu. Tu przemawiają fakty. I ludzkie losy. A także ludzkie decyzje i czyny. W nich jest wystarczający ładunek emocji, nie trzeba ich dodatkowo krasić zbędnymi słowami i ubierać w sukieneczkę kiczu. Autor poważył się na temat trudny, na którym niejeden się wyłożył, oskarżany o "banalizację zła". Mógł popaść w sentymetalizm, mógł potknąć się na kreacji głównego nazisty w tej opowieści, pójść na skróty, próbować wybielać (bo to jednak dobry nazista był) lub wręcz przeciwnie. Nie znajdziecie tu jednak gotowych osądów. Tylko próbę zarysowania pewnej nieprawdopodobnej, choć nie niemożliwej konstelacji. Ciekawi jesteście, jak z tego wybrnął?...

Oto moja latorośl. 


Pierwsze zdanie: "Światło wskazywało na dziesiątą przed południem." 
Gdzie i kiedy: Berlin, 1944
W dwóch słowach: Berlin i zbrodnia
Dla kogo: dla kochających Berlin, tropicieli nowych historycznych odsłon i fanów dobrego kryminału
Ciepło / zimno: 83°