Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Babina Natalia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Babina Natalia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 kwietnia 2016

Natalka Babina, Miasto ryb




Miasto ryb” Natalki Babiny opowiada o tym, co dzieje się dzisiaj na naszych wczorajszych Kresach Wschodnich.

Zastanawiam się, by określenie „Kresy” jest tu adekwatne. Bo jakież to Kresy, skoro akcja powieści dzieje się nad Bugiem, po stronie białoruskiej, w okolicy miasta zwanego dawniej Brześć Litewski, a dzisiaj Brześć nad Bugiem. Toż to kiedyś nie były żadne Kresy, ale miasto w centralnej Polsce! No, ale co było a nie jest, nie pisze się w rejestr! Brześć był nasz przez kilkaset lat, potem zabrał go nam Stalin i włączył do Związku Radzieckiego. Dzisiaj to miasto na Białorusi. A co będzie jutro? Przyszłość pokaże.

Babina opisuje wioskę Dobratycze nad Bugiem, leży ona mniej więcej na wysokości Kostomłotów w Polsce. Uzupełniam – chodzi o Kostomłoty w województwie lubelskim, gmina Kodeń. Geograficznie, z naszej strony Bugu jest to prawdopodobnie Podlasie. A więc pewnie i z tamtej strony jest to także Podlasie. No, chyba że to jest Polesie, co także należy wziąć pod uwagę.

Czyli mamy już miejsce akcji „Miasta ryb”: Podlasie/Polesie. Wioska Dobratycze położona w sąsiedztwie Brześcia oddzielona jest od Bugu zasiekami granicznymi z drutu kolczastego. Pierwowzorem dla powieściowych Dobratycz była prawdziwa wioska Zakazanka, w której mieszka autorka tego tekstu.

Narratorką utworu oraz główną bohaterką jest 50-letnia Ałka Babylowa, kobieta po przejściach (była narkomanka i alkoholiczka), która po rozstaniu z mężem i ucieczce z miasta na wieś mieszka z 97-letnią babcią Makrynią w Dobratyczach. Coś tam pisze, a poza tym pomaga babce w gospodarstwie. Ałka ma siostrę bliźniaczkę, Uljanę, która jest archeologiem i zajmuje się średniowiecznym pobytem Wikingów na terenach nadbużańskich. Wioska Dobratycze pełna jest oryginałów, jak to we wszystkich wioskach w tamtej okolicy bywa. Słynna magia Podlasia/Polesia zrealizowana w pełni.

Pewnej nocy babcia Makrynia zostaje zamordowana, a dokładnie otruta za pomocą silnego lekarstwa na serce dosypanego do kawy Jacobs. Po tej kawie staruszka dostała zawału serca i trup na miejscu. No i zaczyna się akcja! Ałka szuka mordercy babci, a do tego zaczyna się lawina rozmaitych wydarzeń, w które wplątani są: siostra Ałki, jej koleżanka weterynarz, jej dawny chłopak (obecnie traktorzysta w kołchozie), pozostali mieszkańcy wsi, nowoczesny dorobkiewicz, który wykupuje ziemię od wieśniaków po to, by postawić na niej domki letniskowe dla mieszczuchów oraz policja białoruska i białoruskie służby specjalne. Ałka wplątuje się w rozmaite tarapaty, które owocują pobiciem i połamaniem palców, a także krótkim pobytem w areszcie. W tle rozgrywa się kampania wyborcza na urząd prezydencki. Kandyduje obecny prezydent (autorka prosi, by nie mylić go z Łukaszenką), były mąż Ałki oraz znajomy jej siostry, Uljany, która jest członkiem sztabu wyborczego. Żeby sytuacja była jeszcze bardziej zakręcona, Ałka zajmująca się digitalizacją zbiorów archiwum w Brześciu, odkrywa stare dokumenty wskazujące na to, że w jej okolicy w XVII wieku pewien lwowski jubiler zakopał ogromny skarb.

W powieści współczesność przeplata się z historią. Służy do tego sprytny zabieg narracyjny. Otóż, Ałka ma zdolności paranormalne i czasem wpada w „nory czasowe”. Dzięki temu widzi sceny, które rozgrywały się w Dobratyczach, Brześciu i w okolicy w dawnych czasach. Widzi, jak tam było „za Polski” w okresie międzywojennym, a potem cofa się w czasie aż do XVII wieku, w czasy powstania Chmielnickiego. Ogląda też tytułowe „miasto ryb”, czyli dawny, nieistniejący już stary Brześć przeglądający się w falach Bugu. Tam, w rzece, znajduje się zatopione, baśniowe miasto.

Kto szuka polskich śladów u Babiny, może być trochę rozczarowany. Są wzmianki o Polsce, ludzie widziani przez Ałkę w norach czasowych, mówią, oczywiście, po polsku, ale ta Polska jest jakaś obca, położona „za Bugiem”, oddzielona nie tylko granicą faktyczną, ale także mentalną. Autorka wsadza nam złośliwe szpile w postaci różnych wzmianek, a to napisze, że za sanacji ktoś tam siedział w Berezie, bo „gadał na Piłsudskiego”, a to wspomni, że w Kostomłotach, za Bugiem jest prawosławny czy też unicki ksiądz, który uratował się z Akcji Wisła i został w swojej parafii. Nieprzypadkowo Natalka Babina pisze o Akcji Wisła, dzięki której oczyszczono Polskę z niebezpiecznych elementów upowskich.

Akcja Wisła boli bardzo Babinę, bo Babina nie jest Białorusinką, ale Ukrainką. Mieszka na Białorusi, pisze po białorusku, ale jej domowym językiem jest ukraiński. Akcja Wisła dla Babiny to nie była akcja mająca na celu ratowanie Polaków przed morderczymi bandami UPA, ale jakaś kolejna, niezrozumiała restrykcyjna akcja ze strony Polaków. Z lektury powieści można nawet wysnuć wrażenie, że narratorka jakoś nas nie lubi. Nie lubi także legalnej władzy na Białorusi, a już do Łukaszenki zionie taką nienawiścią, że trudno to sobie wyobrazić. Wszystkie wzmianki Babiny o „obecnym prezydencie” przepełnione są niesamowitym jadem. „Obecny prezydent” to dla Babiny wszechobecna korupcja i przestępczość w obliczu prawa. W tym sensie powieść ta jest utworem zaangażowanym politycznie i – z tego co wyczytałam w sieci – na Białorusi jest chyba nielegalna. W każdym razie, autorka sama zajmowała się jej dystrybucją, ukrywając się przed władzą. Prócz tego, złośliwe wzmianki dotyczą także wszystkiego, co rosyjskie, a zwłaszcza języka rosyjskiego, którym – według autorki – Białorusini nie powinni chyba w ogóle mówić.

Ale mimo tych minusów i dziwacznych uprzedzeń politycznych autorki (mnie tam język rosyjski oraz Łukaszenka nie wadzą), muszę stwierdzić, że dawno nie czytałam tak interesującej powieści. „Miasto ryb” jest napisane niezwykle barwnym i obrazowym językiem i zaskakująco świeżym stylem, który łączy w sobie elementy kresowego stylu Mickiewicza i Czarnyszewicza i zabawnej narracji jak u Chmielewskiej. A wszystko podlane sosem realizmu magicznego rodem z Marqueza. Powiadam wam, że Dobratycze są jak Macondo ze „Stu lat samotności”! Babina przedstawia świat jak z ballad romantycznych, świat, w którym realizm przeplata się z fantastyką, świat miłości sąsiaduje ze światem śmierci, a nad sprawiedliwością ludzką stoi wyższa, boska sprawiedliwość. I to ona zawsze zwycięża.

Chcecie wiedzieć, kto zabił babcię Makrynię i czy Ałka znalazła skarb lwowskiego jubilera ukryty nad Bugiem w czasach powstania Chmielnickiego? Przeczytajcie „Miasto ryb”!


Alicja Łukawska


Babina Natalka, „Miasto ryb”, tłum. Małgorzata Buchalik, wyd. Rebis, Poznań 2010


Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko 

piątek, 11 września 2015

Natalia Babina, Miasto ryb





To moje pierwsze spotkanie z literaturą białoruską i szczerze powiem, że ta książka to jedno wielkie zaskoczenie i jej ocena nie jest łatwa. Podobny problem miał chyba autor opisu na okładce, bo ma się on nijak do zawartości treściowej książki. Ale po kolei.

Akcja zaczyna się, gdy Ała, kobieta w sile wieku, przebywająca w domku swojej babci Makryni w Dobratyczach przepędza skutecznie atakującego ją czarta używając, że tak powiem, broni fizjologicznej, czyli podpaski nasiąkłej krwią menstruacyjną. Początek z gatunków mocnych, nieprawdaż? Potem to już jest jazda bez trzymanki. Ała wychowała się wraz ze swą siostrą bliźniaczką w Dobratyczach, wiosce nad Bugiem, gdzie obecnie mieszka po traumatycznych problemach i zawirowaniach, w jakie obfitowało jej życie. Jej przeżycia z przeszłości odsłaniane są stopniowo, ale chwila obecna nie nosi znamion spokojnego odpoczynku. Dzieje się wiele, a kolejne turbulencje obejmują: dwa morderstwa, szantaż szemranego biznesmena, bezprawne aresztowanie, fałszywe zeznania, poszukiwania skarbów w pasie nadgranicznym, a w tle wybory prezydenckie z jedynym słusznym kandydatem nachalnie promowanym przez państwową telewizję.

Wszystko jest opisane w tonie autoironicznym i ma posmak gorzkiej komedii, gdyż przedstawione w tonie lekko surrealistycznym wydarzenia nie są lekkie, łatwe i przyjemne, choć ton wypowiedzi mógłby to sugerować. Z naszej perspektywy niektóre sytuacje są wręcz niewyobrażalnie niesprawiedliwe i bezprawne. Ale rzeczywistość, w której żyje Ała, nie jest całym jej światem. Mamy tu również element fantastyczny, gdyż główna bohaterka odkrywa w sobie umiejętność przenoszenia się w czasie i obserwacji życia ludzi, którzy żyli tu na tej ziemi przed wiekami, w czasach unii brzeskiej i później.

Autorka z miłością pisze o Dobratyczach, o swojej małej ojczyźnie. Z dużą dozą uczucia maluje też portrety mieszkańców jej rodzinnej wioski, ich życzliwość, dziwactwa składające się na wielobarwną mozaikę ludzką, która przyciąga uwagę i nie pozwala o sobie zapomnieć.

Na okładce dość wyraźnie zaznaczone jest zdanie, że „to nie jest książka o Łukaszence”. Wspomina się też o „normalności” kraju: Internet w domu, dobrze funkcjonujące firmy. A tymczasem w książce tej „normalności” w sensie uznawanym przez obywateli demokratycznego kraju jak na lekarstwo. Być może ta zapowiedź z okładki jest „zasłoną dymną” dla autorki, która nadal mieszka na Białorusi, ale może też wynikać z faktu, że osoba opracowująca ten tekst nie czytała książki.

Książka jest napisana specyficznym stylem, który summa summarum zyskał moje uznanie swoją jędrnością i autoironicznym wydźwiękiem. Dużą wartością są odwołania do historii tych ziem, mieszanki języków i kultur, choć w moim odczuciu zbyt mało jest tu odniesień do polskiego żywiołu i jego wpływu na wydarzenia historyczne kształtujące oblicze tych ziem, a jeśli już są wzmianki, to niezbyt pochlebne. Vide wspomnienie o osadzeniu człowieka w Berezie Kartuskiej za "wygadywanie na Piłsudskiego" czy wzmianka o akcji Wisła w Polsce.

Czy to bajka, czy surrealistyczna opowiastka z nierealnym happy endem czy też próba pokazania specyfiki tych ziem i tego kraju, który ma coraz więcej problemów z własną tożsamością narodową, o czym świadczy wzrastający lawinowo odsetek ludności posługującej się jeżykiem rosyjskim kosztem białoruskiego, trudno powiedzieć. Niech każdy oceni samodzielnie. Wydaje mi się, że warto sięgnąć po tę książkę, jeśli szukamy czegoś świeżego i niestandardowego.


Natalia Babina (ur. 1966) - białoruska dziennikarka i pisarka ukraińskiego pochodzenia. Wychowywała się na pograniczu kultur białoruskiej, ukraińskiej i polskiej. Jest autorką powieści "Miasto ryb". Mieszka obecnie w Mińsku. Pisze po białorusku i ukraińsku.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Notatnik Kaye



Autor: Natalka Babina
Tytuł oryginalny: Рыбін горад
Wydawnictwo: Rebis
Seria: Salamandra
Tłumacz: Małgorzata Buchalik
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 304
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...