Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kowieńszczyzna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kowieńszczyzna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata




Melchior Wańkowicz jest dziś twórcą w dużej mierze zapomnianym, aczkolwiek może coś się w tej materii zmieni, skoro wydawnictwo Prószyński i S-ka w 2009 roku rozpoczęło wydawanie dzieł wszystkich Autora. Kolejne tomy ukazują się w pięknej szacie graficznej, każdy tom opatrzony jest wstępem specjalisty lub badacza twórczości Wańkowicza. Mamy również możliwość zapoznania się z wydawnictwem Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm „Na tropach Wańkowicza… po latach”, co, miejmy nadzieję, przyniesie owoce w przywróceniu twórczości Melchiora Wańkowicza współczesnemu czytelnikowi.

Muszę przyznać, że nie znam twórczości Wańkowicza tak dobrze jak bym chciała. Czytałam co nieco w dość odległej przeszłości, ale wrażenia mam nieco mgliste. Ponieważ jednak „Szczenięce lata” to - jak by nie było - klasyk literatury odnoszącej się do Kresów Wschodnich, po prostu musiałam sięgnąć po tę książkę. I rzeczywiście warto ją przeczytać i zadumać się…

Melchior Wańkowicz wywodził się ze słynnej kresowej rodziny ziemiańskiej. Wańkowicze żyli na dalekich Kresach, tzw. Mińszczyźnie, a majątkiem rodowym rodziców Melchiora były Kałużyce. Jeden z jego przodków Walenty Wańkowicz, znany malarz, twórca jednego z najbardziej znanych portretów Adama Mickiewicza, promowany jest dziś zresztą przez Białorusinów jako artysta czysto białoruski.

„Po śmierci rodziców opieka, złożona z dwóch poważnych sąsiadów, wysłała mię, jako dwuletniego dzieciaka, z ojcowskich Kalużyc w powiecie ihumeńskim ziemi mińskiej - do majątku babki w Kowieńszczyźnie, bo to, panie, odpowiedzialność chować chłopca przez guwernerów, a do tego jeszcze Melchiorowicza.” [s. 15]

Pisarz został osierocony w wieku zaledwie dwóch lat i wtedy, jak wspomina, został wyekspediowany do majątku babki – Nowotrzeb na Kowieńszczyźnie, gdzie spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Te lata spędzone w otoczeniu kobiet wbiły mu się w pamięć swoim poszanowaniem wielowiekowej tradycji, staroświeckim językiem i zwyczajami. Opowieść o Nowotrzebach to rodzaj nieśpiesznej gawędy przywołującej obrazy, smaki, zapachy i zwyczaje z zamierzchłej epoki. Pisarz przywołuje anegdoty, historie związane z funkcjonowaniem dworu na kresowej prowincji. Te wspomnienia spisane są piękną polszczyzną, pełną archaizmów, określeń, które były już zapomniane w okresie międzywojennym, kiedy książka ukazała się drukiem po raz pierwszy. Autor opisuje etap nowotrzebski z sentymentem, melancholią zdając sobie sprawę, że jest kronikarzem czasów, które już nie wrócą.

„[Służba jadała] `abraduki - kluski z grubej mąki w słoninie, skrydle - z takiejże mąki placki ociekające tłuszczem i twarde jak skóra, szpekuchy - pierogi, których cienką powłokę rozdymała masa gorącej słoniny, szwilpiki - placki z gotowanych kartofli, pieczone w piecu kekory - takież placki nadziewane różnym nadzieniem z mięsa, warzyw i sera - wszystko to pływające w roztopionej słoninie lub zalane sosem, zwanym mizgutia (słonina z podśmietaniem); wreszcie nie wiem czemu z polska zwany maćkiem, ale piekielnie litewski wymysł - łój barani zakrzepły między dwiema warstwami ciasta`.(s. 17)
O ile Kowieńszczyzna była ważna dla dziecka, jakim był Wańkowicz, o tyle Kałużyce, gdzie przeniósł się później pod opiekę braci, były istotne w nastoletnim życiu Autora, gdy zrywał z podległością matriarchatowi babki i kuzynek. :) Jak sam mówi: „(…) spadło ze mnie całe babstwo nowotrzebskie” (s. 61). Mamy okazję dowiedzieć się, jak wyglądały polowania, zabawy z bronią młodzieży męskiej.

Ta książeczka niewielkich rozmiarów to świadectwo dawnych czasów, kiedy polskość dworków przenikała się ze zwyczajami miejscowej ludności; kiedy dwór był centrum świata dla okolicznych mieszkańców. To wszystko zmienił wybuch wojny i rewolucji, ale dzięki talentowi Wańkowicza możemy przenieść się w te dawno nie istniejące miejsca i poznać ludzi, którzy nie przewidzieli dramatycznego końca ich świata. To klasyka literatury kresowej i warto, a nawet trzeba ją znać.


Tekst ukazał się na blogu Notatnik Kaye 


Autor: Melchior Wańkowicz
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 1987
Liczba stron: 142


środa, 29 lipca 2015

"Jak takiego pisarza nie lubić, jak nie biegać jego tropem dość zawiłym w końcu".


Życiorys Melchiora Wańkowicza to jeden z owych pasjonujących reportaży, których bohaterem jest pisarz tropiący sens ludzkiej przygody.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Na tropach Wańkowicza po latach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 366.


Mistrz i ojciec polskiej opowieści reportażowej oraz twórca literatury patriotycznej. Korespondent wojenny, którego opisy bohaterskich walk Polaków na Westerplatte, oddziału majora Henryka Dobrańskiego oraz II Korpusu we Włoszech krzepiły w latach komunizmu („podbijał narodowy bębenek”). Najwybitniejszy i najpopularniejszy pisarz doby przedwojennej i powojennej. Demaskatorski publicysta. Dumny Kresowiak. Globtroter. Wielki indywidualista, na każdym kroku ujawniający wręcz magnackie sobiepaństwo. Tytan pracy. Człowiek niezwykle przedsiębiorczy (miał żyłkę do biznesu, o czym świadczy sukces założonego wspólnie z Marianem Kirsterem w 1924 roku Towarzystwa Wydawniczego „Rój”). Kochający i troskliwy mąż i ojciec, który stracił starszą córkę w Powstaniu Warszawskim. W PRL otoczony gęstą siecią donosicieli. Żarliwy patriota. Większość jego kultowych książek przedstawia losy Polaków w pierwszej połowie XX wieku. Przyjaciele i znajomi wspominają wyjątkowe poczucie humoru oraz barwną osobowość.  Ciągle udoskonalał swój warsztat pisarski. Dbał o sprawy materialne, by mieć komfortowe warunki do pisania. Bywał oszczędny, ale i szczodry, np. wspierał hojnie i bez rozgłosu antykomunistyczną opozycję. Miłośnik życia, czerpiący z niego garściami i tryskający optymizmem mimo przeciwności i trudnych wojennych doświadczeń. Kochał przebywać wśród ludzi, potrafił ich słuchać, a rozmowy swoje nazywał sondowaniem duszy. Agnostyk, choć wychowany jako katolik i bardzo przywiązany do tradycji. Taki wizerunek Melchiora Wańkowicza wyłania się z książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm − spadkobierczyni jego ogromnego archiwum.
                                                
[…]  interesujący człowiek, monumentalny pisarz - tak popularny i tak słabo znany i rozumiany - słowa puentujące jeden z najbardziej przejmujących rozdziałów książki najlepiej odzwierciedlają zamierzenia autorki, która za główny cel postawiła sobie przede wszystkim przybliżenie czytelnikom sylwetki Melchiora Wańkowicza. O jednej z największych indywidualności polskiej literatury w ostatnich dwudziestu latach mówi i pisze się bowiem  zbyt mało. Na tropach Wańkowicza... to dowód wielkiej empatii, literaturoznawczej dokładności oraz obiektywizmu, a także osobiste świadectwo wchodzenia w życie Melchiora Wańkowicza z tym specyficznym rodzajem zaangażowania, w którym czają się i ciekawość, i podziw, i niepokój czasem, bo odkrywać można wciąż wiele i są ślady, którymi nikt wcześniej nie podążał lub po prostu się urywają.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm pieczołowicie rekonstruuje losy pisarza rodem z Mińszczyzny, pokazuje jego artystyczną drogę, a przede wszystkim osobowość tej niezwykłej, elektryzującej postaci. Portretuje również utrwalone w jego przejmujących wspomnieniach: Szczeniących latach i Zielu na kraterze, postacie żony i córek: Królika (Zofii), Don Kichota (Krystyny) i Sancho Pansy (Marty). Przywołuje opinie krytyków twórczości, poznajemy także przyjaciół (np. Pawła Jasienicę), reakcje środowiska literackiego czy emigracyjnego, w którym nie brakowało zwykłych zazdrośników o jego gigantyczny sukces wśród czytelników. Dużo w tej książce odniesień do twórczości, fragmentów dzieł i korespondencji, nie brakuje też zdjęć z całego życia Wańkowicza, stale cieszącego się wielką popularnością, z której znakomicie potrafił korzystać, wpływając na czytelników i na różne środowiska, również polityczne. Aleksandra Ziółkowska-Boehm poznała córkę Wańkowicza, Martę Erdman („ostatnią z Domeczku”), a także ludzi, którzy byli mu bliscy albo którzy go zawiedli, np. Kazimierza Koźniewskiego - przedwojennego przyjaciela jego córek, a po wojnie donosiciela na ich ojca (bardzo interesujący jest wywiad z nim przeprowadzony przez autorkę 7 lutego 1990 roku). Zadziwia ogrom pracy włożonej w opisanie życia i dorobku króla reportażu. Czytelnik otrzymuje pieczołowicie prześledzone losy nie tylko autora Bitwy o Monte Cassino, ale także bliskich pisarza, ich dramatyczne przejścia w trakcie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu.

W tej książce Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest śledczym, reporterką, dokumentalistką, researcherką i krytykiem literackim równocześnie. Z pietyzmem, posiłkując się dokumentami  i listami, odpiera różne zarzuty, podważa ich wiarygodność, np. podejmuje polemikę ze Sławomirem Cenckiewiczem, który w tekście Melchiora Wańkowicza kręta droga do Polski Ludowej próbował dowieść, że Wańkowicz został przez komunistów uwiedziony, a nawet przekupiony. Dowodem miała być willa „ofiarowana w hołdzie Wielkiemu Pisarzowi przez komunistów”. Aleksandra Ziółkowska-Boehm przypomina w tym kontekście, że tekst historyka wywołał protest m.in. Jana Sawy, który doglądał budowy domu na ulicy Studenckiej. To sprostowanie ukazało się w „Biuletynie IPN”, gdzie pierwotnie opublikowano artykuł Cenckiewicza. Dużo miejsca poświęca Aleksandra Ziółkowska-Boehm epizodom, mniej do tej pory badanym przez biografów. Drąży głębiej w wątki z życia Wańkowicza, które dotąd nie zostały szerzej opisane, np. kwestię jego stałej pomocy finansowej dla represjonowanych w PRL opozycjonistów, współpracy z Jerzym Giedroyciem czy choćby uwięzienia pisarza i przebiegu jego słynnego procesu w 1964 roku.

Dużo materiałów przyniosło Aleksandrze Ziółkowskiej-Boehm bogate archiwum, do którego miała i ma nadal nieograniczony dostęp, odkąd pisarz zapisał swojej sekretarce w testamencie (autorka była asystentką Wańkowicza przez ostatnie dwa lata jego życia). Dowody tego mamy w książce, sporo tu ciekawych drobiazgów, anegdot, potwierdzonych, wcześniej istniejących jako plotki, informacji. A skoro o anegdotach mowa, to warto wspomnieć, że Aleksandra Ziółkowska-Boehm włączyła do swojej publikacji niezmiernie ciekawe relacje małżeństwa poznanego w trakcie jednego ze spotkań autorskich. Janina i Henryk Trebertowie w czasie swoich młodzieńczych wakacji (było to w 1932 roku) przypadkowo poznali autora Na tropach Smętka. Dzięki spisanym przez nich wspomnieniom możemy się dowiedzieć, jak humorystycznie przebiegała pierwsza w życiu Melchiora Wańkowicza wyprawa kajakowa rozpoczęta od Słonima (obecnie miasta na Białorusi w obwodzie grodzieńskim, przy ujściu Issy). Oto fragmenty:

[…] Rano prawie jednocześnie zwijaliśmy nasze obozy. Przypływa swoją „Kuwaką” nieco zasapany Wańkowicz - czyżby znowu kłopoty z prymusem? Ale nie. „Kochani, ratujcie, prymus palił się wspaniale, ale nie mogę dać sobie rady z upchnięciem całego majdanu do kajaka!” […] Było to  jedno pasmo uciech, płynęliśmy już wolniej, a Wańkowicz od czasu do czasu strofował żonę: „Machaj mocniej wiosłem - patrz, Króliku, jak oni szybko płyną”, a sam niewidoczny dla żony, pluskał tylko głośno wiosłem, szelmowsko uśmiechając się do nas. Wańkowicz towarzyszył nam zawsze przy zakupach mleka czy jajek w nadbrzeżnych wioskach. Byliśmy wręcz zafascynowani jego umiejętnościami nawiązywania kontaktu z ludnością. Z błahych na pozór rozmów wyławiał wszystko, na czym mu zależało; było to, według jego określenia, sondowanie dusz. […] Panu Melchiorowi spływ wyraźnie się spodobał. Już w następnym roku z córką Tirliporkiem wędrował po ziemi mazurskiej, a owocem tej wędrówki była głośna i wstrząsająca książka „Na tropach Smętka”, wydana w 1936 roku”.

Melchior Wańkowicz ma dużo warstw jako jedna z największych postaci polskiej literatury. Był nie tylko pisarzem, ale i intelektualistą, którego teksty zawsze wzbudzały niemałe zainteresowanie i dyskusje. Aktywnie angażował się w bieżące polskie sprawy, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Nie pozwalał na to, by go szufladkowano, trzymał się z dala od wszelkich koterii, chadzał swoimi ścieżkami, co musiało drażnić wiele osób. Aleksandra Ziółkowska-Boehm pokazuje wpływ jego biografii na twórczość, stara się wytłumaczyć pewne jego specyficzne konteksty, a także dlaczego tak wielu Polaków kochało lub nie znosiło pisarza. Próbuje także czasami rozbić prywatne sekrety, ale delikatnie, częściej jednak wchodzi w rolę krytyka literackiego oraz przywołuje poglądy innych badaczy twórczości autora Szczenięcych lat. Fragmenty dzieł wkomponowuje w życie Wańkowicza, pozostawiając je bez komentarza, by czytelnicy sami wyrobili sobie zdanie o nim i by zachęcić ich do lektury jego dzieł. To się udało autorce wręcz znakomicie, gdyż sama sięgnęłam po książki króla reportażu po przeczytaniu na Tropach Wańkowicza po latach. Warto bowiem skupić się na jego dziełach i ich przesłaniu.

 Zarówno dzieje pisarza, jak i osobiste wspomnienia Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm ze spotkań z wielkim pisarzem to mieszanka faktów i podań, prawd i interpretacji, uchwytnych szczegółów i umykającej istoty zdarzeń. To kolaż prawdziwych wspomnień (nie tylko swoich) oraz potwierdzonych w różnych źródłach informacji, w tym także w przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej teczkach, w których gromadzono nie tylko donosy, ale także różne uwagi i kłamstwa dotyczące Wańkowicza, a nawet jego sekretarki i asystentki. Książka jest raczej powieścią biograficzną niż klasyczną biografią. Jakby to powiedział mistrz autorki, stanowi mozaikę faktologiczną. Kamyczek do kamyczka i tak powstał spójny i arcyciekawy portret niepokornego i niezależnego pisarza.

 Tytuł mojej recenzji to słowa O. Jędrzejczaka z 1973 roku, zacytowane przez autorkę na s. 352.
***********************************************************************

 26 maja miałam przyjemność posłuchania opowieści (nie tylko o Melchiorze Wańkowiczu) Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, która przyjechała do  Stalowej Woli na zaproszenie tamtejszej Biblioteki im. Melchiora Wańkowicza. Spotkanie miało niezwykły, bo muzyczno-literacki charakter. Przybyło wielu sympatyków twórczości pisarki. To był niezapomniany majowy wieczór! Na pamiątkę otrzymałam od mojej ulubionej pisarki piękną dedykację.


Fot. moje
Fot. moje


Dwa piękne zdjęcia można zobaczyć na blogu autorskim bohaterki pamiętnego spotkania (TUTAJ). 
Recenzja opublikowana pierwotnie na blogu Szczur w antykwariacie.

piątek, 10 lipca 2015

Powrót Melchiora Wańkowicza do "wielkiej, szmaragdowej doliny Niewiaży"


[...] Rozrachowały się dwie prawdy. Kresom to nie nowina. Szumią sobie lasy dalej, jak przed laty, broczy żywica na wrzosowiska, pachnie ziemia, lśni rzeka, mrówki po lasach odbudowały kopce na wyrąbanych przez wojnę przesiekach i snują się drożynami z igliwia. […] Ziemi tej to nie pierwszyzna i Bogu nie pierwszyzna, pamięci lat kresowych nie pierwszyzna […].
 
Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata, wstęp Anna Bernat, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 93.

Uwodzicielskim urokiem gawędy i miłością do tradycji (co wyraża choćby taka inwokacja: O, jakże przedziwnie mocne szpony ma tradycja wieków) tchnie Melchiora Wańkowicza opowieść o „kraju lat dziecinnych” i jego blaskach. Nie ma bowiem cenniejszej i piękniejszej książki o Kresach, zwyczajach, minionej epoce niż „Szczenięce lata” - jak pisze  Aleksandra Ziółkowska-Boehm w swojej książce Na tropach Wańkowicza po latach, poświęconej pisarzowi rodem z Mińszczyzny. Jej zdaniem piękniejsza niż Dolina Issy Czesława Miłosza. 

Wańkowicz powraca myślą do czasu, gdy życie w dworku kalużańskim i „majątku babki, matczynych Nowotrzebach”, było dla niego oazą tradycji, polskości, piękna i dobra. Kultywowany we wspomnieniach arkadyjski obraz przeszłości ulega mitologizacji, nie brakuje jednak gorzkich refleksji, np. o tajemnicy istnienia, nieubłaganym upływie czasu lub dramatycznych zakrętach historii, gdy pisze w puencie: Pstrokatemu srokoszowi historii podobało się przewłóczyć żywe serca ludzkie.

 Pisarz odtwarza niewzruszone piękno pejzażu Kowieńszczyzny i Mińszczyzny, ponadczasowy urok domostw tam położonych oraz pokrytych patyną dziesięcioleci przedmiotów. Nie stanowią one jedynie tła i odległego echa wspomnień, ale odżywają na naszych oczach dzięki rzadkiemu talentowi autora, który potrafi wzbudzić entuzjazm i rozrzewnienie czytelnika odpowiednim budowaniem nastrojów, sposobem narracji i innymi zabiegami literackimi. Potrafi także rozśmieszyć, wplatając w swoją opowieść „witaminy humoru”, jak to nazywał, by rozładować wzniosłość. 

Melchior Wańkowicz urodził się 10 stycznia 1892 roku w ziemiańskiej rodzinie herbu „Lis odmieniony”, w rodzinnym majątku Kalużycach w powiecie ihumeńskim, ziemi mińskiej na Białorusi, jako syn Melchiora, powstańca 1863 roku i zesłańca na Syberię, i Marii ze Szwoynickich. Ojciec zmarł, gdy Melchior miał rok, matka - gdy miał trzy lata. Oddany został na wychowanie do babki, Felicji z Baczyżmalskich. Dzieciństwo spędził we dworze w Nowotrzebach na Kowieńszczyźnie. Scenerią różnego rodzaju inicjacji chłopięcych był krajobraz wielkiej, szmaragdowej doliny Niewiaży, tej samej, której piękno obserwował w dzieciństwie, a potem rozsławił, także Czesław Miłosz.

Wańkowicz w swojej gawędzie nie tylko odmalował i utrwalił duch czasu, bezpowrotnie minionej epoki, której był świadkiem (jak podkreśli w Przedmowie do wydania z 1958 roku: wtedy, kiedy pisał te wspomnienia, na głębokich Kresach konserwowały się obyczaje z końca XVIII wieku), ale także wyraził nabytą przez lata spędzone na Kresach pewność przemijania (symboliczna jest scena zastrzelenia w czasie pierwszego w życiu polowania wiewiórki) i niedostępność ideałów. Szczenięce lata to również jedna z najwspanialszych powieści o dzieciństwie i dojrzewaniu. Książka napisana przez Wańkowicza w Warszawie, gdzie w latach 1930-1933 pracował jako doradca reklamowy Związku Cukrowników, i wydana po raz pierwszy w 1934 roku, ukazuje pasje młodego bohatera, Mela, zdobywającego samotnie wiedzę o świecie.

Najbarwniejszą część gawędy stanowią opisy skłonności do hulanek, ukazujące niecierpliwość i bujny temperament małego Melchiora, którego swoboda i wolność były jak koń bez uprzęży. Nic dziwnego, że po ukończeniu pisania gawędy Wańkowicz schował ją do szuflady i nie od razu zdecydował się oddać ją do druku. Jak napisze we wspomnianej już przedmowie, uląkłem się demonstracji nicnieróbstwa, rozpusty, obżarstwa i siedmiu grzechów głównych i zatrzasnąłem nad rękopisem szufladę, jak nad tylu gawędami i diariuszami przede mną. Istotnie, niektóre fragmenty mogą nawet dziś zaskakiwać śmiałością zachowań. Mowa w nich o dziecięcych figlach diabelskich, zdumiewająco wyszukanych i niekonwencjonalnych. Nie brakuje fascynujących opisów żmudnej pracy dorosłych, kulinariów, codziennego, zwyczajnego dnia (sączyła się cicha melodia nowotrzebskiego dnia), polowań, wizyt różnych oryginałów i osobistości (np. Wandy Siemaszkowej), „rycerskich” metod wychowawczych (jak stwierdza Wańkowicz - chłopak w Kalużycach rósł, dziwnym rozpędem tradycji, niby w kasztelu obronnym). Pisarz podąża tropem sytuacji codziennych i nadzwyczajnych, gdyż życie w tym bastionie wszeteczeństwa zróżnicowane było. Opowiada o zabawnych nieporozumieniach wynikających z polszczyzny „kowieńskiej”, poznawaniu tajników lasu (od lat paliły się dwory kresowe, [ale] las trwał, las trwał), życiu panów, którzy byli i pozostali aż do końca klasą żyjącą z pracy chłopskiej, o bogactwie świątecznych i codziennych obrzędów i rytuałów… 

Wańkowicz barwnie odtwarza niespieszną egzystencję toczącą się w dworkach kresowych (ich babskiej i męskiej, kawalerskiej części) oraz portretuje swoich bliskich, nie ukrywając przy tym swojej nostalgii. W Szczenięcych latach zachował pęk świeżych wspomnień i wylewy żrącej tęsknoty.


Utwór przepełnia głęboka miłość do rodzinnych stron - pisarz poświęca wiele miejsca apostrofom do Mińszczyzny i Kowieńszczyzny oraz przyrodniczych uroków tych krain. Jego wspomnienia są mocno wrośnięte w rodzinną ziemię. Stworzył przepiękną opowieść o Kresach, w której połączył formę gawędy z poetyckim refleksjami, liryczny zapis z jędrnym dialogiem, aluzje literackie (np. do Pana Tadeusza Mickiewicza) z kolorytem lokalnym. Z upodobaniem malował okolicę w księżycowej poświacie czy autentyczną szlachecko-sarmacką mentalność i obyczajowość. 

Szczenięca lata zarażają magią słowa, ukazują jego wartość i wielką moc kreacyjną, budującą więź między ludźmi. Wańkowicz między wierszami wspomnień zastanawia się nad rolą języka, stawia pytania o wartość kultury, w której słowa straciły wagę. To słowa nadają znaczenie codziennej mitrędze w walce o życie.

Szczenięce lata są niezmiernie ciekawym dokumentem romantycznej epoki, mającym duże walory poznawcze. Pozwalają przenieść się na ziemie kresowe utracone w wyniku krwawej topieli rewolucji, ale nie tylko. Lektura tego dzieła może mieć również wymiar eskapistyczny. Dzięki niemu mogłam całkowicie oderwać się od dzisiejszej, przaśnej, rzeczywistości i - mówiąc słowami pisarza - popięknoduszyć. Sfera językowa, do pewnego stopnia archaiczna, nie okazała się tak trudną przeszkodą w odbiorze, czego się obawiałam, choć oczywiście jest dużym czytelniczym wyzwaniem. Chwilowo raziła mnie pompatyczność, ale jej dawki są do zaakceptowania. Narracja ma wiele tonacji, dlatego nie pozwala popaść w znużenie czy irytację. Szczenięce lata porywają bowiem żywiołem kresowej polskości, przyrody, obyczajowości i języka. Używając słów córki pisarza, Krystyny (zapisanych oczywiście w innym kontekście i innej kwestii dotyczących), każda literka napęczniała sercem (z listu do ojca, 2 lipca 1940 r.). 

Doprawdy krzepiąca to literatura pod każdym względem. Wańkowiczowska gawęda, choć stanowi symboliczne i niepozbawione nutki goryczy pożegnanie ze „zmarłymi dworami kresowymi”, zawiera balsamiczne tchnienie. Przepojona jest ogromną miłością do życia i świata, wyrażoną w pamiętnych słowach: źdźbło każde jego [świata] rośnie ku lepszemu. Utwierdza w nadziei, że mimo burzliwych i tragicznych wydarzeń, czy - jak to określił pisarz - dowcipów historii, wieczne pozostają Rozum i Dobro, które jak słońce przenikają świat. Nawet po największym kataklizmie zawsze odradza się życie.



Wańkowicz nieraz twierdził, że ogromnie dużo zawdzięczał swemu pochodzeniu, ziemi, na której się urodził i wychował. Była ona dla niego źródłem wspomnień, to one dały pierwsze rysy jego bogatej, kolorowej osobowości, to jej zawdzięcza swą bliskość z ziemią, przyrodą. Z tęsknoty i miłości do nich powstała najpiękniejsza - moim zdaniem - książka pisarza, „Szczenięce lata”.
 

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Na tropach Wańkowicza po latach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 365.

Recenzja ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...