Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podlasie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podlasie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 grudnia 2015

"Szeptem" – Vital Voranau




"Chcąc o kimś zapomnieć, należy o wschodzie słońca wybrać się nad rzekę i, stojąc nad wodą, trzykrotnie powiedzieć: "Kudy heta wada, tudy maje mysli!", spluwając przy tym za każdym razem do wody".

Świat ten odchodzi powoli w zapomnienie. Świat zamów szeptuch, które dzięki dziedziczonej wiedzy i darowi, potrafią zrobić to, czego nie są w stanie dokonać dyplomowani lekarze. I można nazywać je różnie - znachorkami, szamankami czy czarownicami, jednak nie ulega wątpliwości, iż świat szeptuch jest pełen barw i kolorów, a więc warto o nim pisać.
Vital Voranau to urodzony w 1983 r. w Mińsku, białoruski pisarz, wydawca, tłumacz a także wykładowca akademicki. Jest współzałożycielem i przewodniczącym "Białoruskiego Kulturalno-Naukowego Centrum" w Poznaniu i wydawnictwa "Bieły Krumkacz". Autor ukończył UAM w Poznaniu oraz Uniwersytet im. Masaryka w Brnie.

"Szeptem" to zbiór siedemnastu tekstów, zarówno dłuższych i krótszych, ukazujących "szeptuństwo" białoruskiego Polesia i Podlasia. Źródłem, z jakiego autor czerpał inspirację do napisania tych tekstów były pogańskie tradycje i medycyna ludowa, jakie poznał podczas podróży po regionie białorusko-polskim. Zbiór wydany został w dwujęzycznej wersji: polskiej i białoruskiej.

Zbiór Vitala Voranau to połączenie opowiadań z krótkimi impresjami, będącymi ciekawym opisem literackim zjawiska uzdrawiania przez kobiety, zwane potocznie szeptuchami. I już od pierwszego tekstu, zauważyć można ogromną fascynację autora naturalnym uzdrawianiem, które z pewnością po części wynika z własnych doświadczeń pod postacią uratowania jego palca przed amputacją, przez jedną z takich właśnie kobiet. W sytuacji, w której uznana medycyna nie była w stanie wyleczyć, a szeptucha, kojarząca się z zabobonem i ciemnotą, zwyczajnie uchroniła pisarza przed stratą palca, trudno pozostać sceptycznym. I wobec tego faktu, nie dziwię się, że świat szeptuch, rzucania zaklęć i korzystania z wiekowej wiedzy, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, tak zafascynował tego młodego, białoruskiego pisarza. Tę fascynację czuć, przy każdej historii, jaką przedstawia czytelnikom.

Opowiadania i impresje, jakie Vital Voranau zebrał w swoim zbiorze odnoszą się praktyki "szeptuństwa", do szeroko pojętej medycyny ludowej i rzucania uroków oraz ich odczyniania. To, co najbardziej zajmujące w tych historiach to ich prawdziwe pochodzenie, realizm opisywanych wydarzeń i skutków "zamawiania". To także opowieści o odrzuconej miłości i ranach, jakie pojawiają się w sercu każdego człowieka. W mojej głowie utkwiły w szczególności trzy teksty, które wprawiły mnie w zdumienie: o Dorocie, którą znalazł w zbożu brat jej męża; o Sidarze, który szukał grzybów oraz o Bohusiu, którego ganiał duży kogut.

Warto wspomnieć o samym, dość oryginalnym wydaniu tej książki. Na pierwszy rzut oka wprawia w zdumienie niecodzienny format zbioru, a także okładka, na której dość tajemnicza ilustracja zwraca niewątpliwie uwagę. "Szeptem" zostało wydane jako dwujęzyczna książka, zatem po jednej stronie zbiór jest po polsku, natomiast druga połowa to białoruska wersja. W środku znajdziecie także kilka czarno-białych ilustracji artysty – Uładzimira Bludnika, które idealnie komponują się z treścią książki.

Vital Voranau pokazuje czytelnikom świat szeptuch. Świat, który wraz z nastaniem XXI wieku, odchodzi powoli w zapomnienie, stając się wielką stratą dla współczesnej nauki. Trudno bowiem nie oprzeć się wrażeniu, że wiedza, jaką posiadają ludzie uprawiający "szeptuństwo", zniknie bezpowrotnie, wraz z utratą wiary przez ludzi w takie leczenie. Oby książka białoruskiego autora przybliżyła ten niezwykły świat, tak inny i tak fascynujący.


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Subiektywnie o książkach

sobota, 31 października 2015

Zbigniew Adrjański, „Polesia czar. Wspomnienia, gawędy, opowieści”




„Polesia czar. Wspomnienia, gawędy, opowieści” Zbigniewa Adrjańskiego to urocza gawęda literacka i chyba najbardziej dowcipna książka o polskich Kresach Wschodnich, jaką kiedykolwiek czytałam. 

Jej autor to Poleszuk z krwi i kości, urodzony w 1932 roku w Brześciu nad Bugiem dziennikarz i literat, długoletni redaktor i kierownik działu kultury tygodnika „Nowa Wieś”, współpracownik Polskiego Radia, redaktor programów telewizyjnych, dyrektor Stołecznej Estrady,  a także autor tekstów piosenek (pisał m. in. dla Czesława Niemena – słynna „Płonąca stodoła”, Ady Rusowicz, Anny German, Violetty Villas, Niebiesko-Czarnych i Trubadurów) oraz tłumacz (przekładał z rosyjskiego teksty romansów cygańskich dla Lucyny Arskiej).

Z Kresami związana jest rodzina Adrjańskiego. Jego babka Stefania, urodzona w Boćkach na Podlasiu, była córką polskiej szlachcianki Leokadii Sadowskiej i Jana Kimmera, Holendra pochodzącego z Żuław. Holender trafił na Podlasie, by na zamówienie księcia Sapiehy wybudować prawdziwy holenderski wiatrak. Książę Pan wpadł bowiem na pomysł, że skrzydła wiatraka będą odstraszać bociany, a bociany, jak wiadomo, przynoszą dzieci. Miałby więc ten wiatrak działanie antykoncepcyjne. Idea ta podobała się księciu, jednak nie przypadła do gustu mieszkańcom wsi Boćki, którzy nie chcieli wcale ograniczać liczby dzieci. Adrjański: „Główną ulicą Bociek (główną i jedyną, która ginie w szczerym polu) przemaszerowała demonstracja. Polacy, Rusini, Żydzi śpiewali zgodnym chórem „Gdy naród do boju wystąpił orężem”. Wołano też: „Nie będzie Sapieha zaglądał nam do łóżek!”.”

W tej sytuacji książę Sapieha wycofał się z budowy wiatraka, a przybyły Holender został bez pracy. Zdążył jednak w międzyczasie uwieść polską szlachciankę, został więc na Podlasiu, ożenił się, a z tego małżeństwa urodziło się pięć córek, którym założył małą fabryczkę porcelany. Jedną z tych córek była Stefania, która wyszła za Antoniego Andryjańskiego, syna zubożałego rodu z Andryjanek na Podlasiu (rodowe dobra zostały im odebrane przez carskie władze jeszcze po powstaniu listopadowym). Niestety, młody mąż wpadł nieszczęśliwie do przerębla na zmarzniętym Bugu, przeziębił się i umarł, zostawiając wdowę z dwójką dzieci. W tej sytuacji babcia Stefania zaangażowała się do pracy w dużej mleczarni w Rohaczewie pod Mohylewem (w majątku pana Łaszkiewicza), gdzie pod jej kierunkiem 200 zatrudnionych kobiet produkowało masła i sery na potrzeby dworu carskiego w Petersburgu. Dostawała  stamtąd listy i dyplomy z podziękowaniami, które przechowywała starannie aż do czasu rewolucji październikowej, kiedy to musiała uciekać przed bolszewikami. W jej domu zjawiło się wtedy Czeka w osobie znajomego Wani Kriwoszejna, który wcześniej mieszkał u niej na stancji, a ona żywiła go za darmo i ratowała z różnych taraparów. Wania proponował, by została w Rohaczewie i nadal produkowała sery, tym razem nie dla burżujskich krwiopijców, ale dla robotników i chłopów. Kiedy nie chciała, Wania próbował ją aresztować, bo „syn u Dowbora, córka u Denikina, a pani na władzę sowiecką bluźni”, jednak w końcu puścił ją do Polski. 

Stanisław Adrjański, ojciec Zbigniewa (ten, który wcześniej walczył w szeregach Korpusu Polskiego w Rosji w armii generała Dowbora) był w latach 1930. urzędnikiem w Dyrekcji Dróg Wodnych (dyrekcja na siedem województw mieściła się w Wilnie, potem w Brześciu nad Bugiem) i zajmował się inspekcją szlaków wodnych na Polesiu. Dlatego właśnie znał na pamięć wszystkie poleskie rzeki, rzeczki, mosty i przepusty wodne. Był także artystą malarzem, w młodości studiował malarstwo u Fałata i Ruszczyca, a już w wieku dorosłym miał kontakty z niezwykłym malarzem z Wilna, który uchodził za jasnowidza i wizjonera. Nazywał się Marian Grużewski i był znanym portrecistą. Stanisław Adrjański zachwycał się jego niesamowitymi pejzażami, a nawet sam malował obrazy w podobnym stylu (na okładce tej książki jest obraz Adrjańskiego przedstawiający dwór szlachecki namalowany pod wpływem Grużewskiego).   

Przedwojenny świat Polesia i Podlesia malowany przez Adrjańskiego jest różnorodny i arcyciekawy. To duchy pokazujące się żywym (w tym duchy dwóch jego dziadków, rodzonego i przyszywanego, jeden dziadek po śmierci śpiewał piosenkę o Heli, a drugi jeździł dorożką), dziady wędrowne (słynne ukraińskie „didy” obdarzone paranormalnymi właściwościami), dziewiętnastowieczny cudotwórca z Pińska (pisał też o nim Kraszewski w swoich „Wspomnieniach Wołynia, Polesia i Litwy”), prawosławny batiuszka „co latał ptakiem”, marynarze Flotylli Rzecznej stacjonujący w Pińsku, groźny wojewoda poleski urzędujący w Brześciu (budzący postrach Wacław Kostek-Biernacki) i słynny kresowy kawalerzysta generał Stanisław Bułak-Bałachowicz (zamieszczony w książce Adrjańskiego „Wykład Bułak-Bałachowicza o prawdziwych jajach, jakie powinien mieć kawalerzysta” z ciągłymi wezwaniami „pani Rodziewiczówna, pani teraz nie słucha” to majstersztyk kabaretowego humoru). 

Ten barwny kresowy świat skończył się krwawo w 1939 roku. Adrjański: „W dramatycznych okolicznościach, po siedemnastym września, uciekałem z rodzicami i małym braciszkiem Ryśkiem z Baranowicz – w stronę Stolina. Polesie stało w ogniu. Cofał się Korpus Ochrony Pogranicza - ostrzeliwując się przed sowieckimi „taczankami”. Paliły się polskie dwory i domy wojskowych osadników. Chłopi wychodzili na drogi pełne uchodźców, niosąc w chustach zawinięte topory i kosy. Słychać było pomruk „Rezat panów”. Uciekaliśmy zatem w stronę szlacheckich zaścianków pod Stolinem.”

Po II wojnie światowej, kiedy prawie całe Kresy Wschodnie zostały od Polski „odrezane” przez Stalina, ocalali z dziejowej pożogi Poleszucy chętnie wybierali na miejsce zamieszkania położone po drugiej stronie Bugu Podlasie. Tam właśnie, w fikcyjnym miasteczku Boguwodzie, mieszkał i rządził wymyślony przez Adrjańskiego pan Kulesza, bohater cyklu przezabawnych opowiadań. „Zaraz po wojnie nie brakowało na tych terenach nadbużańskich osób do pana Kuleszy podobnych, które zatrzymały się nad Bugiem w oczekiwaniu na powrót na dawne Kresy Wschodnie albo zamieszkały dlatego, że życie na Podlasiu nie różniło się aż tak bardzo od życia – na Polesiu.” Burmistrz Kulesza, dawny polski ułan, chciał remontować zegar na wieży kościoła w czynie pierwszomajowym, zapraszać do miasta „pisarza narodowego” Melchiora Wańkowicza, a także przerabiać pomnik Suworowa na pomnik Kościuszki. 

Kresowe gawędy Adrjańskiego czyta się z rozkoszą i uśmiechem, powtarzając za nim, kto z Polaków był Poleszukiem i podśpiewując słynne tango „Polesia czar”, międzywojenny hicior, którego tuż przed wojną słuchano na całych Kresach:

Pośród łąk lasów i wód toni
W ciągłej pustej życia pogoni
Żyje posępny lud
Brzęczą much roje nad bagnami
Skrzypi jadący wóz czasami
Poprzez grząską rzekę wbród

Czasem ozwie się gdzieś łosia ryk
Albo gdzieś w głębi dziki głuszca krzyk

Potem znów cisza niczym niezmącona
Dusza śni pustką rozmarzona
Piękny o Polesiu sen

Polesia czar, to dzikie knieje, moczary
Polesia czar, to dziwny wichru jęk
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary
Serce me drży, dziwny ogarnia lęk
Słyszę jak w głębi wód jakaś skarga się miota
Serca prostota wierzy w Polesia czar

Tam, gdzie sędziwe szumią lasy
Kiedyś ujrzałam pełen krasy
Cudny Polesia kwiat
Słonko jaśniejsze mi się zdało
Wszystko w krąg nas się radowało
Śmiał się do nas cały świat

Próżno mi o Tobie dzisiaj śnić
Próżno w żalu i tęsknocie żyć
Nie wrócą chwile
Szczęścia niewysłowione drzemią
Wspomnienia pogrążone
W grotach poleskich kniej

Polesia czar... 

 Adrjański Zbigniew, „Polesia czar. Wspomnienia, gawędy, opowieści”, wyd. Marpress, Gdańsk 2013

Alicja Łukawska
Tekst ukazał się na blogu archiwummeryorzeszko.blogspot
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...