Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emocje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emocje. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 sierpnia 2015

W głowie się nie mieści. Przewodnik


Animacja W  głowie się nie mieści fantastycznie radzi sobie na ekranach kin, a dla jej młodszych i nieco starszych fanów Wydawnictwo Egmont ma kolejną gratkę – po serii książeczek poświęconych wszystkim emocjom występującym w filmie, w ręce czytelników trafia przewodnik po filmie – świetne uzupełnienie seansu, bądź też wprowadzenie do tegoż.

Poznajemy w nim nie tylko Radość, Strach, Smutek, Odrazę i Gniew, ale także pozostałych bohaterów – Riley oraz mamę i tatę. Poza tym publikacja ta skupia się przede wszystkim na próbie odtworzenia najważniejszych rejonów mózgu - prowadzi nas na Wyspę osobowości, do Centrali, Kolei myśli, Wytwórni Filmowej „Śpioch”, Podświadomości, a także śladami pracy pamięci.
Kolorowa, w formie przypominająca rozszerzoną mapę myśli, niezła atrakcja dla tych, których urzekła animacja i którzy nie chcą się z  nią jeszcze rozstawać.

A nawet jeśli ta bajka jeszcze przed Wami – świetnie jest się w  przystępny i obrazowo opisany sposób dowiedzieć, co mieści się w naszych głowach, co sprawia, że wszystko funkcjonuje tak jak należy i jak emocje determinują nasze postrzeganie świata.

Książeczka ma nie tylko walory estetyczne, rozrywkowe, ale i edukacyjne. Jeśli czegoś takiego szukacie – oto jest.



niedziela, 21 czerwca 2015

W głowie się nie mieści. "Daj upust emocjom" i "Poznaj smutek".




Jeśli Twoje dziecko nie do końca radzi sobie z emocjami albo chciałbyś, żeby radziło sobie świetnie i miało miejsce, w którym spokojnie będzie mogło dać im upust, nie niszcząc przy tym domowego dobytku – oto publikacje w  sam raz dla Ciebie.

Wydawnictwo Egmont wydało właśnie serię W  głowie się nie mieści mającą za zadanie oswajać emocje – strach, gniew, smutek, radość i odrazę – a także pozwalającą na ich swobodne wyrażanie. W  jej skład wchodzi pięć książeczek podejmujących próbę zapoznania czytelnika z  emocjami. Przede mną leży Poznaj smutek. Oprócz treści, która w sposób skondensowany przedstawia emocję (a właściwie emocja przedstawia się sama – jest nią spersonifikowana niebieska, zapłakana dziewczynka w  okularach opowiadająca o sobie), na publikację składa się zawieszka, którą dziecko może powiesić na drzwiach pokoju w  gorsze dni oraz naklejki, za pomocą których z powodzeniem będzie mogło wyrażać swój nastrój. Część książki przeznaczona jest do zapisania przez czytelnika: ma on wskazać na to, co ko zasmuca, opisać jeden z  niezwykle smutnych dni, namalować morze łez, narysować coś, co odpędzi złe emocje, stworzyć awaryjną listę przyjaciół, do których może się zwrócić w  słabszym momencie.

Wszystkie książeczki z  serii uzupełniają się, dlatego warto od razu sięgnąć po wszystkie, by stworzyć kolekcję specjalną do radzenia sobie z  emocjami.

A na sam koniec koniecznie trzeba zaopatrzyć się w publikację Daj upust emocjom, która zbiera w  sobie wszystkie omówione dotąd stany emocjonalne i pozwala na ich wyrażenie w  jednym miejscu. Książeczka ta przypomina mi modne ostatnio antystresowe kolorowanki, z  tym, że nie ma niwelować stresu, lecz pomagać uporać się z emocjami, z  którymi nie każde dziecko potrafi dawać sobie radę.  Jest miejsce na ugaszenie pożaru gniewu, zamalowanie wzburzenia, przybicie piątki Smutnej, przegonienie chmur przygnębienia, narysowanie kryjówki dla Strachu, stworzenie listy odrażających rzeczy, kolorowanie radości i wiele, wiele innych.

Dziecko będzie kolorować, składać, zginać, gnieść, zamalowywać, deptać, dziurawić, wyrywać – a wszystko po to, by rozładować napięcie emocjonalne w kontrolowany sposób. To świetna sposób na pobudzanie kreatywności i budowanie zdolności do radzenia sobie z własnym przeżywaniem codzienności.
Świetna seria!

wtorek, 31 marca 2015

Wiśniewski w pigułce (Moje historie prawdziwe - Janusz Leon Wiśniewski)



Samotnością w  sieci się zachłysnęłam. Chyba każda kobieta przeżywa okres fascynacji Wiśniewskim – i w  mojej czytelniczej biografii miał on swój moment chwały. Po wspomnianej lekturze chętnie sięgałam po wcześniejsze tomy opowiadań – te upodobałam sobie szczególnie, znajdując w  nich niewyczerpane źródło miłosnych cytatów, które wówczas były dla mnie znakiem dobrej książki – czym więcej zaznaczonych sentencji, tym lepsza książka. 

Wiśniewski doskonale wpisywał się w  ten projekt, co dziś budzi we mnie lekkie zawstydzenie. Lubiłam wachlarz emocji towarzyszących lekturze, dość szybko jednak się wypaliłam, nabierając dystansu – teksty zaczęły mi się wydawać wykalkulowane, obarczone chemią i fizyką w sposób dla mnie niestrawny. To co do tej pory stanowiło o wyjątkowości i było znakiem rozpoznawczym Wiśniewskiego, zaczęło mnie mierzić, zaczęło mi uwierać i przeszkadzać. Zarządziłam więc detoks, całkowite odcięcie, rezygnację z  lektury kolejnych  zbiorów opowiadań.
Przy okazji wydania  antologii jego tekstów, powróciłam na porzucone łono literatury kobiecej pisanej męską ręką. Tom ów łączy w  sobie tomy wczesne –  dla mnie lepsze – i tomy późniejsze – dla  mnie wtórne. Opowiadania są jednak pomieszane, tak by czytelnik nie mógł się spostrzec, które pochodzi z  jakiego zbioru i był niejako zmuszony do ponownej lektury całości, w  innej niż dotąd kolejności.
Krótkie formy prozatorskie ułożone są według schematu Ona, On, Oni. Jak łatwo się domyślić w  każdym z  nich znajdziemy teksty lub to pisane z  perspektywy konkretnej płci, lub to do niej bezpośrednio się odnoszące. Takie przemieszanie wszystkich wydanych dotąd opowiadań, każe spojrzeć na nie inaczej, przymusza do weryfikacji ich wartości i zmiany statusu – wyłączone z  mniejszej całości i wtłoczone w  większe ramy, nabierają one często nowego znaczenia, wymuszonego przez zmieniony kontekst.

Taki zabieg ma swoje plusy i minusy. Na korzyść niewątpliwie przemawia możliwość dokonania relektury, po której często okazuje się, że to co dotąd niedocenione odsłania nową wartość, wcześniej niezauważoną. Na niekorzyść jednak przemawia niemożność odnalezienia opowiadań należących do konkretnego zbioru opowiadań bez konieczności zwrócenia się bezpośrednio do źródła – brakuje chociażby aneksu z  odpowiednimi spisami, które przy takich antologiach często się pojawiają i wiele upraszczają.
Jak to u Wiśniewskiego – mamy całe konstelacje emocji. Od pożądania czysto fizycznego, przez metafizyczne, od obezwładniającego smutku do euforycznej radości, od podziwu do pogardy, od czułości do nienawiści: znamy to, cenimy, dlatego po autora sięgamy.
Trudno jednak o jednoznaczny osąd całości, składają się bowiem na nią zarówno teksty wyjątkowo dobre, jak i wyjątkowo złe. Moje historie prawdziwe to antologia z  prawdziwego zdarzenia, będąca przekrojowym przyjrzeniem się pisarskim dokonaniom Wiśniewskiego. Z  całą pewnością jest to gratka dla kolekcjonerów oraz dla tych, którzy dotąd nie mieli zbiorów opowiadań autora, a chcieliby zgromadzić je w  jednym miejscu, będącym spójną historią. Dla tych jest warta polecenia.

Podczas katowickiego spotkania autorskiego, Wiśniewski dowiadując się, że będę recenzowała jego książkę (chodziło wówczas o Miłość oraz inne dysonanse), z niejakim przerażeniem w oczach poprosił mnie o to, bym go oszczędziła. Pamiętam to jako żywo, bo przy każdej kolejnej książce staje mi przed oczami to spojrzenie i zastanawiam się: czy autor sam nie jest pewny wartości swoich książek? Czy podobnie jak części jego bohaterów brakuje mu pewności siebie?

środa, 18 marca 2015

Karma wraca (Jojo Moyes – Razem będzie lepiej)



Jojo Moyes utkwiła w mojej pamięci za sprawą fenomenalnej książki Zanimsię pojawiłeś. Emocji towarzyszących tamtej lekturze nie potrafię porównać z niczym innym – było intensywnie, gorąco i – co pozornie może wydać się wadą – czytałam z rosnącą furią. Losy bohaterów tak silnie mną wstrząsnęły, że jeszcze długo po odłożeniu książki na półkę, nie byłam w  stanie nic sensownego o niej powiedzieć.
Nie ukrywam, że na podobne doświadczenia czytelnicze liczyłam przy okazji Razem będzie lepiej – powieści, która ma najdoskonalszą okładkę, jaką kiedykolwiek dane mi było w  Polsce zobaczyć. Przypomina mi ona angielskie obwoluty, do których zawsze tęskniłam i wzdychałam – nie ukrywam, że szata graficzna stanowi o ogromnej jakości tej pozycji, zatem osobie odpowiedzialnej za projekt – chapeau bas. Jeśli jednak okładka nie zrobiłaby swojego, zrobi to treść, która znów zawojowała mną na długie godziny.

Rozpoczyna się jak typowa powieść dla kobiet o melodramatyczno-ironicznym sztafażu. Jess pracuje na dwa etaty, by zapewnić swojej rodzinie byt: wychowuje Nicka, który nie radzi sobie z  prześladowaniami kolegów i proces zasypiania wspomagać musi sobie dawką trawki oraz Tanzie – niebywale uzdolnioną matematycznie dziewczynkę. Mąż opuścił ją, gdy zachorował na depresję i od dwóch lat nie wspomaga jej finansowo. Teraz ich córka ma szansę na zdobycie stypendium w wymarzonej szkole, jednak to wymaga sporych pokładów pieniężnych, których Jess nie posiada.

Ed stanowi przykład zblazowanego biznesmena – zdaje się, że ma wszystko, w  związku z czym może gardzić biedniejszymi od siebie. Pieniędzy nigdy mu nie brakowało, toteż ich nie doceniał. Jego życie jednak powoli zamienia się w ruinę, gdy chcąc pozbyć się namolnej dziewczyny, zdradza jej poufne informacje o inwestycjach swojej firmy, a ona wykorzystuje je, by się wzbogacić.
Tych dwoje, pochodzących z  zupełnie różnych światów spotka się i razem wyrusza w  podróż do Szkocji, która na zawsze odmieni ich życia i postrzeganie ludzi z  innych klas społecznych.
Maniak niezdrowego jedzenia na wynos uwięziony zostanie w  jednym samochodzie z  fanką zdrowego i taniego odżywania, dwójką dorastających, nieszablonowych dzieciaków i psem o wyjątkowo wielkim sercu i posturze.

Choć książka ta nie doprowadzała mnie do szaleństwa tak jak poprzednia, jej wartość znajduję w  innym punkcie – w  końcu ileż tak wyczerpujących emocjonalnie pozycji byłabym w  stanie znieść! Książka oddycha emocjami, którymi jest przepełniona, dzięki czemu całkowicie absorbuje uwagę czytelnika.

To rzeczywiście – jak podają wydawcy – nowa jakość literatury, którą zwykło się nazywać kobiecą. Jest smutno i radośnie, jest boleśnie, i jest krzepiąco. Uczucia zostały w  niej zmieszane w  doskonałych proporcjach, czyniąc z  książki prawdziwie wykwintne danie główne w  dziennym jadłospisie kulturalnym.  W  którymkolwiek miejscu otworzycie tę książkę, zostaniecie wciągnięci w  opowieść toczącą się instynktownie. Wszystko jest w  niej na miejscu – dobro przyciąga dobro, karma wraca, a choć trzeba na nią nieraz wyjątkowo długo czekać, efekty wynagradzają wszelkie wcześniejsze przeciwności losu. Wystarczy wierzyć w  siebie, pokładać ufność w  drugim człowieku i zawsze kierować się moralnością.
Napisana z  polotem opowieść, którą koniecznie musicie przeczytać.

Premiera już 8 kwietnia. Mam nadzieję, że do tej pory Wasz apetyt na nią będzie stale rósł.



wtorek, 8 lipca 2014

Zdrada – Paulo Coehlo


Tytuł: Zdrada
Autor: Paulo Coelho
Wydawnictwo: Drzewo Babel
ISBN: 9788364488160
Ilość stron: 240
Cena: 37,90 zł

Paulo Coelho za sprawą swojej najnowszej książki nieco mnie zaskoczył – to już nie te pisarstwo, którego cechą charakterystyczną były kotylionowe sentencje, girlandy aforystycznych sformułowań, wylewających się strumieniami z każdej stronicy i powracających w przeróżnych peryfrastycznych ujęciach niemalże w każdej kolejnej publikacji. To już nie „potajemnie sprzyjający naszemu pragnieniu wszechświat”, lecz wciąż Coelho wierny ukochanej przez siebie tematyce – miłości i poszukiwaniu szczęścia, z typowym lekko moralizatorskim tonem, filozoficznymi rozważaniami i głębokim przeświadczeniem o tym, że nasze samopoczucie zależy wyłącznie od nas samych. Zdrada bardziej niż poprzednie książki autora, zbliża się do powieści obyczajowej skupionej bardziej na psychice, niż dominującej dotąd magii, alegorii i religii. Owszem, te elementy nadal występują, ale w zdecydowanie mniejszym natężeniu.
Linda to trzydziestojednoletnia kobieta, w oczach bliskich mająca wszystko – kochającego i wyrozumiałego męża, ułożone dzieci, świetną pracę dziennikarki, mieszkanie w Szwajcarii, najbezpieczniejszym i najbardziej przewidywalnym państwie świata. A jednak pewnego dnia to przestaje jej wystarczać: bohaterka spotyka na swej drodze miłość z czasów liceum i czy to z chęci buntu przeciwko zrytualizowanej i mało zaskakującej codzienności, czy to przez zwykłe ludzkie pragnienie przeżycia ekscytującej przygody, postanawia ponownie się do niego zbliżyć. Nie jest to wcale trudne: Jakub jest znanym politykiem, którego na dniach czekają wybory, pojawia się zatem doskonała okazja, by uzasadnić częstsze niż wymagałaby tego kurtuazja spotkania. Każda kolejna rozmowa z byłą miłością, uświadamia Lindzie jak głęboko jest nieszczęśliwa w swoim aktualnym życiu. Obserwuje u siebie pierwsze objawy depresji: apatię, poczucie dojmującej pustki, mechaniczne wykonywanie codziennych czynności, brak radości, otępienie, nieprzemijający smutek i stres. Można powiedzieć, że na pierwszy rzut oka jej zachowanie to trochę irracjonalna próba szukania problemów tam gdzie ich nie ma, a jednak –  ilu znacie ludzi, których dopada podobny stan, mimo że osobom patrzącym z boku, wydaje się, że nie mają oni absolutnie żadnych powodów do narzekań? Problemem staje się nie to, co rzeczywiste, lecz to, co roi się w głowie. Coelho opowiada historię wielu współczesnych ludzi, których psychika została okaleczona i wystawiona na niszczycielskie działanie stresu i wyobrażeń oraz ambicji, którzy prędzej czy później (najczęściej wielokrotnie, to jak nigdy nie kończąca się opowieść) wpadają w sidła depresji i skutecznie ukrywają ją przed otoczeniem.
Spotkania z Jakubem działają na zatopioną w beznadziei Lindę oczyszczająco i uszczęsliwiająco. Kobieta ma wrażenie, że przeżywa swoiste katharsis, że budzące się w niej pożądanie i pragnienie rozbudzenia go w Jakubie, to wcale nie występek przeciwko jej zharmonizowanemu życiu, lecz koło ratunkowe, które pozwala jej ponownie czerpać radość z tego, co ma. Zdrada zostaje w książce tej usprawiedliwiona, przedstawiona jako coś, czego każdy z nas powinien doświadczyć, by docenić życie. Coś, co należy wybaczać i zrozumieć, by pokazać swą miłość. Tłumaczenie nieco mętne, adrenaliny, która ma być naszą terapią zastępczą, szukać bowiem możemy gdzie indziej, a czułość zazwyczaj odnajdziemy w domu, jeśli tylko odważymy się na szczerą rozmowę i jasne sprecyzowanie problemów. Rozumiem rozchwianą psychikę bohaterki, rozumiem jej cierpienie, jej depresję, wiem o czym mówi. Nie potrafię jednak przyjąć jej usprawiedliwień i absolutnej wyrozumiałości męża, który nie zniżył się nawet do chwili zazdrości, jedynie pod wpływem alkoholu przeżył chwilową słabość i wylewność, nie dość jednak dramatyczną, by mogła wydawać się realna. Mnie raczej by zaniepokoiła niż uspokoiła i utwierdziła w przekonaniu co do mojej słuszności trwania w związku.
I choć wydawać by się mogło, że książka ta to opowieść o zdradzie i towarzyszącym jej lękom oraz emocjom, w mojej opinii jest to historia o poszukiwaniu utraconego szczęścia, narracja o miłości zakurzonej, tak częstym problemie dzisiejszych par. W czasach, gdy niemalże każdy pośrednio czy bezpośrednio zmaga się z depresją, opowieść ta zyskuje na autentyczności. Gdyby nie wyszła ona spod pióra Coelho, zarzuciłabym jej brak silniejszych emocji, większego dramatyzmu, który zastąpiony został dociekaniami filozoficznymi i psychologicznymi. Jako jednak, że pisarz przyzwyczaił mnie do rytmu swojej narracji i wytykanie mu tego byłoby zupełnie zbędne, pozwolę sobie jedynie podkreślić jej walor, jako impulsu do rozważań nad własną kondycją psychiczną i własnym poczuciem bezsensu. Iluż młodych ludzi traci sens życia nie stojąc nawet  u jego progu – być może ta książka dla niektórych z nich stanie się okazją do odszukania tego, co utracili i szansą na ponowne zakochanie się w świecie. Oczywiście, Coelho proponuje czytelnikowi uproszczoną i mocno powierzchowną wersję świata, w której zarysowane problemy są jedynie cieniem tego, co dzieje się z ludźmi w stanie, który opisuje autor, myślę jednak, że biorąc na to poprawkę, wielu odbiorców słusznie ją doceni.
Nie jest to może najlepszy tekst w dorobku pisarza, a jednak ujmuje i zachęca do lektury niespiesznej, przede wszystkim dzięki rezygnacji ze sztafażu powtarzających się cytatów.

sobota, 3 maja 2014

Duuuszki - bądź szybki jak błyskawica!


Tegoroczną majówkę, oprócz filmów oglądanych w rozsądnych ilościach, wycieczki, pracy i nadrabianiu pisania recenzji, urozmaiciła kolejna gra Egmontu - Duuuszki, autorstwa Jaquesa Zeimeta z ilustracjami Gabrieli Silveiry. Przyznaję, że urzekła mnie ona odkąd tylko ją zobaczyłam, wiedziałam zatem, że pierwsza rozgrywka będzie jedynie kwestią czasu, a sama zabawa przednia;)
Jest to gra, która nie wymaga wiele czasu - zwłaszcza w podstawowej wersji (wydawcy informują, że runda trwa okołu 20 minut, nam zajęła niecałe 10). W związku z tym spokojnie możecie umilać nią sobie przerwy w domowej pracy. W paczce znajdziecie 5 drewnianych elementów, widocznych na powyższym zdjęciu: białego ducha, zieloną butelkę, czerwony fotel, niebieską książkę i szarą mysz, a oprócz nich 60 kart.

Celem gry jest zdobycie jak największej ilości kart we wszystkich rundach.
Przebieg? Emocjonujący!

Najważniejszy w tej grze jest bowiem refleks i koncentracja. A zasady są banalne: jedna osoba wyciąga kartę ze stosu i kładzie ją w taki sposób, by pozostali uczestnicy widzieli, co się na niej znajduje.Wszyscy gracze jednocześnie przyglądają się karcie i starają się jak najszybciej złapać właściwy przedmiot.
Jeśli na karcie widnieje obrazek odpowiadający drewnianemu przedmiotowi (w 100% - także w barwie) nie ma problemu. Jeśli jednak kolory przedmiotów na karcie nie odpowiadają kolorom drewnianych przedmiotów, gracze muszą złapać przedmiot, którego na karcie nie ma i którego kolor nie występuje na karcie. Osoba, która jako pierwsza złapie odpowiedni element - zabiera kartę. Wszyscy, którzy się pomylili muszą oddać jedną ze zdobytych wcześniej kart do pudełka.



II wariant gry - wariant trudniejszy, dotyczy tylko kart, na których znajduje się książka.
Gdy taka karta zostanie odwrócona, gracze zamiast łapać odpowiedni przedmiot, muszą jak najszybciej wypowiedzieć jego nazwę. Nietrudno tutaj o pomyłki, a co za tym idzie - oddawanie kart do pudełka:)

Mimo że bawiliśmy się stosunkowo krótko, to emocji nie brakowało:) Polecam!

Więcej informacji o grze po kliknięciu w logo Krainy Planszówek:
http://www.krainaplanszowek.pl/aktualnosci/art,230,duuuszki-polska-wersja-swiatowego-bestsellera.html

 A po obniżonej cenie kupicie ją tutaj:

http://sklep.egmont.pl/gry-planszowe/wszystkie/p,duuuszki,10278.html



czwartek, 2 stycznia 2014

Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem - Abigail Gibbs


Tytuł: Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem
Autor: Abigail Gibbs
Wydawnictwo: Muza
ISBN: 9788377584897
Ilość stron: 560
Cena: 39, 99 zł


Po raz kolejny trafiłam na książkę, o której ciężko pisać bez przyspieszonego tętna i wracania raz po raz do świata stworzonego przez autorkę – choć bardzo młodą, to niewyobrażalnie utalentowaną.

Do książki tej podeszłam po trosze na zasadzie doświadczenia – wiele było wokół niej szumu, wszak jej twórczyni początkowo publikowała ją w odcinkach na swoim blogu, zyskując niebagatela 17 milionów wejść, co uczyniło z niej niekwestionowane zjawisko na skalę światową, zwłaszcza że tekst ów stanowił kolejną, angielską odpowiedź na amerykańską sagę Zmierzch, zaś prawa do jego publikacji sprzedano do 19 krajów – a ja lubię być wobec szumnych powieści podejrzliwa, ale też – o, Matko Marketingu – ciekawska.

Nie jestem kompulsywną zbieraczką publikacji poświęconych wampirom – jako postaci literackie są one dla mnie zupełnie obojętne – akceptuję ich istnienie, lubię sobie o nich poczytać, ale nie stanowią też centrum moich czytelniczych upodobań ani też ośrodka badań.

Abigail Gibbs sprawiła jednak [zaraz po Sherrilyn Kenyon, choć u niej linia fabularna opierała się na czymś zgoła innym], że wampiry zaczęły mnie prawdziwie intrygować, a nawet toczyć ze mnie krew – bo ta niemalże lała się ze mnie wraz z potem podczas lektury – i to jest komplement.

Siedemnastoletnia Violet, to dziewczyna zadziorna i nieskrępowana w wyrażaniu swojego zdania, jakkolwiek niesprzyjające byłyby ku temu okoliczności. Nawet w obliczu zagrożenia życia, nic nie było wstanie stępić jej ciętego języka, co prawdopodobnie stało się z jednym elementów ważących nad tym, że, paradoksalnie, udało jej się uniknąć śmierci mimo bycia świadkiem masowego mordu na Trafalgar Square. Na skutek przypadkowego zdarzenia, wciągnięta została ona w świat, który dotąd pozostawał dla niej jedynie przestrzenią zarezerwowaną dla fikcyjności. Poznała bogatego arystokratę o wampirycznej proweniencji, co dalece skomplikowało ich wzajemne relacje. W praktyce została ona przez niego uprowadzona i przetrzymywana w nieprzyzwoicie luksusowej rezydencji, gdzie zatrzymał się czas, a w kieliszkach podawano krew zamiast szampana. Powinna stać się tym, kim reszta sprowadzanych kobiet – zabawką do gryzienia, upuszczania świeżej krwi, branką zaspokajającą wszelkie potrzeby, tak się jednak wcale nie dzieje. Oto Violet wtłoczona w mroczną (nawet nie wie jak bardzo!) rzeczywistość, powoli zaczyna w nią wnikać, coraz mniej pragnąć powrotu do domu, a coraz bardziej dając upust swoim żądzom.
Ucieleśnieniem jej wszystkich pragnień staje się niebezpieczny i równie nieokrzesany Kaspar – jej wybawca, a przy tym następca tronu, z którym zaczyna łączyć ją namiętność, na którą żadne z nich nie powinno sobie pozwolić. Stawką w tej grze jest bowiem coś więcej niż nieprzyzwoitość i społeczne wykluczenie płynące ze związku człowieka z wampirem, lecz pokój między wymiarami.

Gibbs skonstruowała fabułę godną największych weteranów literatury. Mimo że od początku akcja budowana była niezwykle precyzyjnie, raz po raz pogłębiając elektryzujące napięcie, to przez ostatnie sto stron wprost gotowałam się z emocji, gorączkowo kartkując książkę w poszukiwaniu rozstrzygnięcia, które – o ironio – nie nastąpiło, urywając akcję w momencie przełomowym.

Co ciekawe i dość wyjątkowe w gatunku – akcja wcale nie jest skoncentrowana na seksie, będącym główną osią, wokół której skoncentrowana została akcja ani na rozbuchanej erotyce – owszem, napięcie seksualne między bohaterami jest odczuwalne i nadaje narracji magnetyzmu, ale oni – w odróżnieniu od innych postaci literatury wampirycznej – potrafią je poskromić i w ten sposób zintensyfikować potencjał.
Seks nie jest dominantą, lecz jedynie wątkiem epizodycznym, koniecznym przy pisaniu o wampirach, będących ucieleśnieniem ideału kochanka, ale też przy konstruowaniu historii związków  w ogóle, którego ten element jest koniecznym dopełnieniem.
Tym, co jeszcze wpływa na jakość książki, jest dwutorowa narracja, prowadzona zarówno z perspektywy Violet jak i Kaspara, dzięki czemu możemy na bieżąco kontrolować przebieg zdarzeń z dwu odległych od siebie spojrzeń, w których niespodziewanie szybko zacznie zacierać się granica między tym co wampirze, a tym, co człowiecze.

Przy okazji mówienia o tej książce przychodzą mi do głowy same sformułowania dalekie od tradycyjnego komplementowania. Nic jednak nie poradzę na to, że podczas lektury było mi aż niedobrze od spotęgowania wrażeń i że jednocześnie chciałam ją pospiesznie czytać dalej, jak i odrzucać, bo wręcz omdlewałam z emocji. Napięcie z każdą stroną narastało, nawarstwiało się, intryga się zgęstniała, a ja nie mogłam złapać tchu – emocje te wciąż są żywe, a pisanie o nich powoduje wręcz ich eskalację!

Obłędna lektura!
Ale uwaga – to wampir czasowy!;)



PS Zaczynać rok takimi lekturami to wielka poprzeczka dla kolejnych :)

niedziela, 24 listopada 2013

Jedenaście godzin -– Paullina Simons


Tytuł: Jedenaście godzin
Autor: Paullina Simons
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379432868
Ilość stron: 302
Cena: 32,90 zł

Paulina Simons szturmem wdarła się w moje życie. I to wcale nie za sprawą swojej bestsellerowej trylogii, zainaugurowanej tomem Jeździec miedziany. Spotkałam ją daleko później, dzięki Pieśni o poranku, która to, mimo różnych opinii czytelników, zahipnotyzowała mnie na długie godziny, podczas których nie wypuszczałam jej z rąk ani na chwilę. Sama Simons oczarowała mnie szerokim uśmiechem, błyskiem w oku i niepomierną radością od niej promieniującą, którą miałam okazję chłonąc podczas majowego spotkania w Bibliotece Śląskiej.
Urzekła mnie i sprawiła, że z miejsca stałam się jej kolejną wierną czytelniczką – i fanką.
Od tamtego czasu sukcesywnie sięgam po kolejne jej powieści.
Tym większe było moje rozemocjonowanie, gdy dowiedziałam się o wznowieniu Jedenastu godzi, historii wytęsknionej. Publikacja to w dorobku Simons nietypowa – nie jest bowiem ani romansem, ani obyczajówką, ani tym bardziej powieścią historyczną. To thriller ewokujący strach i złość na zastaną na kartach książki sytuację. Buzuje ona bowiem od emocji niezwykle silnych, każe buntować się przeciwko niesprawiedliwości i brutalności świata, stawia pytania o przypadkowość wydarzeń na nas spływających, a także burzy rutynę codzienności.
Mimo stosunkowo niewielkiej objętości, wyposażona została ona w koktajl nieopisanego ładunku emocjonalnego.

Oto kobieta, będąca w dziewiątym miesiącu ciąży, którą od rozwiązania dzielą dwa tygodnie, po rutynowej wizycie u lekarza udaje się na zakupy do pobliskiego centrum handlowego. W ten sposób pragnie spędzić upalny, letni dzień po wcześniejszej kłótni z mężem. Didi to osoba całkowicie oddana rodzinie, którą kocha, i którą zawsze stawia sobie na pierwszy miejscu. Oczekiwanie na trzecie dziecko jest dla niej przez to, tym bardziej ekscytujące. Nie wie jeszcze, że jedno z ulubionych dotąd centrów handlowych, stanie się jej przekleństwem.  Tam jej życie ulegnie diametralnej zmianie – zostanie ona bowiem uprowadzona przez niewyróżniającego się z tłumu mężczyznę, sprawiającego wrażenie pomocnego i troskliwego. Jak się okazuje, jego desperacja jest o wiele większa, niż sugerowałoby to pierwsze wrażenie.
Porywaczowi wcale nie zależy bowiem na pieniądzach – jego cel jest o wiele większy.
Na krótko po zdarzeniu rozpoczyna się wyścig z czasem. Spanikowany mąż wraz z doświadczonym detektywem dokładają wszelkich starań, by odnaleźć zaginioną i sprowadzić ją bezpiecznie do domu. Nie ułatwia tego zachowanie porywacza, który w żaden sposób nie próbuje się z nimi kontaktować. Ich jedynym śladem są popełniane przez niego błędy, pozwalające na odkrycie jego ostatecznych zamiarów. W ciągu jedenastu godzin Didi walczy o dwa życia, które z każdą kolejną minutą stają się coraz bardziej zagrożone.

Simons wykreowała bohaterkę, która przez wzgląd na swój błogosławiony stan zdolna była do wszystkiego, byle tylko ocalić dziecko. Próbowała manipulacji, rozmów, wielokrotnie podejmowała dialog o Bogu, po to jedynie, by zyskać na czasie i wykryć słabe strony porywacza. Jej ogromna siła w walce z tym, co nieuniknione jest niewyobrażalna.
Autorka skutecznie budowała napięcie, sprawiające, że od książki nie sposób było się oderwać, a kolejne strony pochłaniało się jak najtłustsze tanie – ze świadomością, że dalsza wiedza może spowodować, że się rozchorujemy, a mimo to brniemy dalej ze względu na wyborny smak.

Choć emocje towarzyszące lekturze nie były w moim wypadku tak silne, jak przy poprzednich książkach, Simons stworzyła naprawdę dobry thriller, który na długo pozostaje w głowie. Udowodniła tym samym, po raz kolejny zresztą, że nie jest pisarką jednego gatunku.

_________
relacja ze spotkania autorskiego: tutaj.
recenzje innych książek autorki:
http://shczooreczek.blogspot.com/2013/06/piesn-o-poranku-paullina-simons.html








http://shczooreczek.blogspot.com/2013/08/jezdziec-miedziany-paullina-simons.html




wtorek, 8 października 2013

Gdy życie ogarnia ciemność. Odnaleźć nadzieję w czasie depresji – Richard Winter


Tytuł: Gdy życie ogarnia ciemność.
Autor:
Richard Winter
Wydawnictwo: WAM
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 978-83-7767-849-7
Ilość stron: 348
Cena: 49 zł


Depresja nie jest dla mnie zjawiskiem nieznanym. Empiryczne doświadczenie jej czyni mnie krytyczną wobec wszelkich publikacji na jej temat.
Mając świadomość tego, jak wielkie niesie ze sobą konsekwencje na całe dalsze życie osoby nią dotkniętej i jak diametralnie zmienia wszystko – bez względu na to czy tego chcemy, czy nie – od sposobu patrzenia na wiele spraw, przez reagowanie na inne, aż do nieuniknionej powagi wypisanej na twarzy wszystkich tych, którzy jej doświadczyli, nawet jeśli zostali wyleczeni – często sięgam po ksiązki jej poświęcone z dużą dozą sceptycyzmu.
Lektura jest dla mnie działaniem prewencyjnym, ale też przygotowawczym – na wszelki wypadek.
Mam za sobą bogaty bagaż doświadczeń, nie tylko samego sposobu przezywania i radzenia sobie z depresją, ale też świadomość reakcji innych na wieść o chorobie i ich związane ręce – bez względu na to ile się naczytają, ile obejrzą, ile się dowiedzą. Depresja wciąż pozostaje chorobą, którą przeżywa się w absolutnym osamotnieniu. Mimo wszystko ogromnie się cieszę, że powstaje tak wiele książek jej poświęconych: od czysto medycznych, naukowych, poprzez świadectwa osób wyleczonych, dzienniki chorób, aż do poradników, dość śmiesznych, typu „jak się nie dać”. Mierzi mnie mylenie depresji z jesiennymi zmianami nastroju, stawianie na równi tej klinicznej z tą sezonową i wciąż zżymam się na nadużywanie tego słowa, szarżowanie nim w zupełnie niepotrzebnych sytuacjach, przez co choroba ta wciąż często jawi się jako swoisty kaprys i chwilowe niedomaganie, a nie ciężka przypadłość, właściwie nie do pokonania bez specjalistycznej pomocy.
Richard Winter w swojej książce Gdy życie ogarnia ciemność. Odnaleźć nadzieję w czasie depresji pochyla się nad opisywaną przez siebie chorobą z należytym szacunkiem i pokorą. Dzieli się z czytelnikami swoją wiedzą i doświadczeniem, pragnąc w ten sposób pokazać jak powszechne jest opisywane przez niego zjawisko i jak wiele cech wspólnych łączy poszczególne przypadki.
Winter zaproponował czytelnikowi następujący układ swojej publikacji: dokonał radykalnego podziału na dwie zasadnicze części, z których pierwsza poświęcona jest szczegółowemu omówieniu źródeł smutku i choroby, natomiast druga sposobom radzenia sobie z nią.
Bardzo ważne dla autora jest pochylanie się nad problematyką depresji w świetle rozważań biblijnych. Autor szuka rozwiązań, przyczyn i podobnych wydarzeń w Piśmie Świętym, chcąc udowodnić odbiorcy [potencjalnej osobie chorej], że ze swoimi doświadczeniami nie jest sama, bowiem już setki lat temu zostały one opisane w Biblii.
W swojej książce szuka on metod radzenia sobie z lękiem, obawą, strachem; przedstawia świętych ze skłonnościami samobójczymi; wskazuje na gniew jako ważny i często pomijany czynnik uniemożliwiający wyleczenie się [lub odwrotnie: będący skutkiem choroby]; proponuje sposoby na zwiększenie odporności i wreszcie sugeruje konkretną drogę do wyleczenia.
Taki sposób zaprezentowania kwestii choroby może okazać się niezwykle ważny dla osób wierzących, które depresję często traktują jako grzech – wszak mamy się radować. Winter uzasadnia kiedy i dlaczego nie jest ona wykroczeniem, a także zastanawia się czy siły zła mają swój udział w depresji i jak należy sobie z tym radzić.

Myślę, że to doskonała lektura na jesień, gdy ryzyko zachorowalności wzrasta, a część objawów nasila się. Nie tylko dla chorych, ale także dla osób pomagającym im: przyjaciół, rodzin i psychoterapeutów.  Oczywiście, w żaden sposób lektura tej publikacji nie zastąpi wizyty u specjalisty, może być jednak przyczynkiem do tego, by na pewne aspekty swojego położenia popatrzeć z innej perspektywy.
Mając w pamięci pozostałe teksty [także skłaniające się ku rewizjom chrześcijańskim] poświęcone depresji, nie uznaję książki tej za przełomową i odkrywczą To raczej kolejny głos w słusznej sprawie, na pewno niewyróżniający się, ani nie niosący ze sobą żadnych nowatorskich propozycji praktyk. O wiele bardziej polecam krótszą i w moim oczach pożyteczniejszą publikację, a mianowicie – Depresja a życie duchowe. Niemniej jednak dla zainteresowanych tematem i dość porządnym jego opracowaniem – polecam również tekst Wintera – zdecydowanie bardziej jednak jego część pierwszą, moim zdaniem lepszą.


poniedziałek, 7 października 2013

Zanim się pojawiłeś – Jojo Moyes


Tytuł: Zanim się pojawiłeś
Autor: Jojo Moyes
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379432134
Ilość stron: 382
Seria: Leniwa niedziela



Po lekturze tej książki długo milczałam. W głowie kłębiły mi się setki myśli, a nie chciałam, by którakolwiek z nich uleciała.

Ciężko, naprawdę ciężko pisać mi o tej powieści, bo poruszyła we mnie tak wiele skrywanych emocji, że niewykonalne wydaje mi się zebranie tych wszystkich umykających spostrzeżeń w jedną spójną wypowiedź, która byłaby wyrazicielką tego, co się we mnie kotłuje.

Jojo Moyes stworzyła świat zdominowany przez trudności życia codziennego, niebezpiecznie podobny do realiów wielu z nas, stąd pewnie jego niebywała moc oddziaływania. 

Bohaterowie: Lou i Will, to postaci jakie często mijamy na ulicy: wyrzucone poza margines – każdy z innego powodu.

Ona, to dziewczyna niezamożna, dobijająca trzydziestki i wciąż niepewna swej przyszłości. Właśnie straciła pracę w kawiarni, a bez wykształcenia i innego doświadczenia nie potrafi znaleźć dla siebie niczego odpowiedniego. Jej chłopak Patrick stanął na granicy obsesji, spowodowanej przygotowaniami do maratonu, a ona sama staje w obliczu obowiązku bycia jedną z głównych żywicielek rodziny. Szczęśliwie, matka Willa, pani Traynor poszukuje właśnie opiekunki dla swojego syna.

Kiedyś ambitny biznesmen, w wolnych chwilach czerpiący z życia pełnymi garściami, nieulękniony i spragniony ekstremalnych przygód, dziś na skutek wypadku zostaje przykuty do wózka inwalidzkiego z czterokończynowym niedomaganiem, bez szans na wyleczenie. Jego życie zmienia się diametralnie – nie tylko ze względu na brak możliwości bycia tak samo aktywnym, jak dotychczas, lecz przede wszystkim przez wzgląd na pełne litości spojrzenia dawnych znajomych.

Will traci sens życia i podejmuje decyzje o eutanazji. Na skutek próśb rodziców godzi się na ostatnie pół roku życia, w którym towarzyszyć ma mu Lou. To ona jest ostatnią nadzieją Traynorów na odwiedzenie ich syna od samobójczych myśli. Okazuje się jednak, że ich relacja wykroczy daleko poza przewidywany związek opiekunka-chory, co dla każdego stanie się milowym krokiem naprzód.
Nie jest to bynajmniej kolejna romantyczna opowieść o dwójce ludzi wyrzuconych poza nawias życia, cudownie siebie odnajdujących, żyjących długo i szczęśliwie. Choć jest wzbogacona o sztafaż romantyczno-miłosnych elementów, są one niejako marginalnym dodatkiem do tego, co dzieje się w głębi tej powieści. Tak naprawdę bowiem to lekcja radości życia, gotowości na wielkie poświęcenie i ogromna lekcja pokory oraz szacunku dla wyborów drugiego człowieka, bez względu na to, jak bardzo byłyby one dla nas bolesne i niezrozumiałe.

Dawno nie spłakałam się tak na żadnej książce. I pomyśleć, że miała to być leniwa niedziela! Do tej pory słowa te kojarzyły mi się z ciepłą, lekką lekturą, a tej lekką nazwać nie można. Dostarcza zbyt wielu wzruszeń, całego wachlarza emocji, sprawia, że łzy lecą ciurkiem i nie sposób ich powstrzymać, nie ma możliwości zapanowania nad naturalnymi reakcjami. I wcale nie dlatego, że to jakaś ckliwa i cukierkowata historia niepełnosprawnego i jego opiekunki. Daleko książce Moyes do takiej trywialności i błahości. To coś znaczenie więcej. To opowieść o tym, gdzie leży granica naszej wolności, o tym czy tak naprawdę możemy decydować za innych i jak sprawić, by życie było lepsze.

Nieprawdopodobny ładunek emocjonalny, nieopisana lektura. Nie czuję się odprężona, lecz przytłoczona, poturbowana, pokaleczona, ale choć w obliczu takich słów brzmi to nieprawdopodobnie – takich lektur trzeba. To swoiste katharsis, oczyszczająca moc cierpienia. Książka która porusza, bo dotyka boleśnie, nie sili się na przewidywalny i kiepski happy end. Jest  intensywna, przenikliwa, przejmująca, przyszywająca. Epitety mogłabym mnożyć, ale nie o to chodzi – rzadko zdarza mi się tak silna syntonia z bohaterami, tak pełne współodczuwanie i pełna identyfikacja mimo braku empirycznej znajomości opisywanych doświadczeń.

Autorka chwyciła mnie jak rybę na haczyk, a ja dałam się ciągnąć, mimo że wiedziałam jak to wszystko się skończy i dokąd prowadzi taka łapczywość.

Wydawca chce, by książkę tę polecać przyjaciółkom. Miejcie się więc na baczności, bo następne kilka dni to nie będzie nic innego, jak bombardowanie tą opowieścią. I robiłabym to nawet, gdyby nie wspomniano o tym na okładce. To po prostu historia, którą należy się dzielić, którą trzeba polecać i należy promować!

Rewelacyjna opowieść, warta każdej poświęconej jej minuty, każdej wylanej łzy i wykorzystanej chusteczki. Choć będą takie chwile, gdy bohaterowie wydadzą się wam niepojęcie irytujący, a sama opowieść wkurzająca do granic przyzwoitości – nie oderwiecie się od niej ani na moment. Nie będzie sekundy na złapanie oddechu, pomimo bólu, którego w pewnym momencie nie będziecie potrafili znieść. Ta historia dostarczy wam ogromu niezapomnianych wzruszeń i diametralne zmieni sposób patrzenia na świat. Zaczniecie cieszyć się tym co macie i zastanawiać czy aby na pewno wykorzystujecie drzemiący w was potencjał.
Fantastyczna.


poniedziałek, 17 września 2012

Tajemnica Noelle



Tytuł: Tajemnica Noelle
Autor: Diane Chamberlain
ISBN:  978-83-7839-258-3
Liczba stron: 472
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012



Nie jest żadną tajemnicą, że uwielbiam książki, w których aż kipi od emocji, takich, z których świat przedstawiony całkowicie wylewa się w mój świat, staje się nim na czas lektury, ale też na długo po jej zakończeniu.
Niewątpliwie do takich książek należy Tajemnica Noelle, powieść, którą mogę okrzyknąć najbardziej porywającą od czasów Cichego wielbiciela Olgi Rudnickiej oraz Dallas ’63 Stephena Kinga.

Historia rozpoczyna się wraz z popełnieniem samobójstwa przez tytułową Noelle, przyjaciółkę Tary i Emerson. Po śmierci kobiety, na jaw wychodzą skrywane przez nią od lat tajemnice, które całkowicie zmieniają spojrzenie na zmarłą, ale też rzucają całkowicie nowe światło na życie jej oraz jej najbliższych. Jedynym śladem, który może doprowadzić do wyjaśnienia pewnych nieścisłości jest pozostawiony przez Noelle list, który staje się jedyną poszlaką umożliwiająca odkrycie prawdziwej przyczyny samobójstwa kobiety.

Ta historia, to nieprawdopodobny kocioł emocji, kontrowersyjny, całkowicie burzący hierarchię wartości. Chamberlain stworzyła książkę, która przekreśla cały nasz dotychczasowy świat priorytetów i każe uporządkować go na nowo – każe zastanowić się nad tym czy to, co etyczne, zawsze jest lepsze, czy działania niemoralne można usprawiedliwić w wyjątkowych sytuacjach, zmusza do refleksji nad tym, jak łatwo odmienić czyjeś życie na lepsze, ale też jak łatwo sprowadzić na czyjąś rodzinę tragedię i na zawsze naznaczyć ją cieniem wielkiego dramatu.

To powieść niepokojąca, burząca ład, na długo wrywająca się w pamięć i w żaden sposób nie pozwalająca o sobie mówić ani pisać ze spokojem, lecz tylko ze wzburzeniem. Na samo wspomnienie tej lektury burzy się we mnie krew, na czoło występują kropelki potu, a w myślach znów mam historię, której nie sposób przemilczeć i o której mogę jedynie krzyczeć, zmuszając wszystkich wokół, by koniecznie po nią sięgnęli, bo inaczej ominą ich niebywałe emocje; ominie ich coś, dla czego każdy wytrawny czytelnik może poświęcić kilka zmarnowanych godzin na lektury słabe, po to, by w końcu dostarczyć sobie tak nieopisanych wrażeń za przyczyną „tej jednej, jedynej”, którą, TAK – MUSISZ przeczytać.

Porywająca, fenomenalna, igrająca z ludzkimi uczuciami, zdecydowanie z kategorii tych, wobec których nie można przejść obojętnie! To powieść, która nie daje spokoju, budzi dylematy moralne, skłania do zastanowienia się nad tym, jak mało wiemy o sobie nawzajem, jak słabo znamy osoby, które mienimy przyjaciółmi, jak wielkie tajemnice skrywa każdy człowiek.
Ksiązka zaskakiwała mnie do ostatnich stronic, co spowodowało refleksję i podziw innego typu: imponują mi pisarze, który potrafią tak doskonale skomponować fabułę, stworzyć ją tak spójną, mimo mnogości wątków, których co rusz przybywa, a które mimo wszystko pod koniec okazują się być idealnie dopasowane, perfekcyjnie splecione, wynikające jedno z drugiego. Zawsze zastanawiam się wówczas nad jednym: jak to jest zrobione? Pisane od końca? Na bieżąco poprawiane, by w końcu stać się wersją doskonałą i bez  żadnych zgrzytów? Nie mogę wyjść z podziwu.

Szokująca lektura, która wyszła spod pióra niezrównanej mistrzyni zgrabnie operującej dramaturgią i emocjami.

Choć innych książek Chamberlain nie czytałam, dla tej jednej formułuję tak śmiałe sądy ogólne.
I z pewnością zrobię dla autorki miejsce specjalne na mojej półce.