Zdarza się, że na polskim rynku
wydawniczym pojawi się książka, która już na starcie skazana jest na rozgłos. I
o ile faktycznie powinno się oceniać wnętrze, o tyle w przypadku „Tuszu” wpierw
widzimy mieniącą się złotem okładkę, a dopiero potem czytamy opis. I samo to powierzchowne
zapoznanie z fabułą zaciekawia. Tak samo nazwa serii – „Księgi skór”, brzmi
interesująco, zwłaszcza, gdy okazuje się, że chodzi o księgi z ludzkiej
skóry...
Wydarzenia z przeszłości trzymamy
albo w albumie na zdjęcia, albo na kamerze, czasem jedynie w swojej pamięci,
czasem w pamiętniku. Jednak w świecie „Tuszu” każde ważne wydarzenie pozostawia
ślad na skórze, tatuaż. Młoda Leora jest
pewna, że jej ojciec prowadził wzorowe życie, pełne dobroci, dumny i odwagi. Wie,
że jego skóra powinna zostać przekształcona w księgę, na której będą widoczne
wszystkie tatuaże zmarłego, jako dowód godnego, dobrego życia. Kiedy okazuje
się jednak, że treść księgi nie pokrywa się z jej wyobrażeniami, zaczyna
rozumieć, że nie znała swojego ojca tak dobrze, jak jej się wydawało.
Zacznę od największej zalety „Tuszu”,
a mianowicie od kreacji świata przedstawionego. Przyznać trzeba, że pomysł na
tatuaże jako zapis wspomnień to coś zupełnie nowego i ciekawego. Dodatkowo
motyw tworzenia ksiąg z ludzkich skór dodaje nieco tajemniczości. Jeśli chodzi
o czasy, z jakimi mamy do czynienia, to ciężko je jednoznacznie określić. Z
jednej strony kojarzą się z klimatami pierwotnych plemion, z drugiej mamy
mikrofony i technologię podobną do współczesnej. Elementy dawnych epok trochę
zaburzają odbiór świata, ale z drugiej strony taki miks obyczajowości ma swój
niepowtarzalny urok, staje się dość nieoczywisty i pełen zagadek. Powolne
wnikanie w ten świat sprawiło mi wiele radości.
Trzeba zaznaczyć, że do elementów
oryginalnych, niespotykanych dotąd w literaturze młodzieżowej, autorka
wprowadziła sprawdzone schematy fabularne. Niektórzy czytelnicy zarzucają
powtórzenie motywów z takich powieści jak „Igrzyska śmierci” czy „Niezgodna”,
co znacznie utrudniło im odbiór książki. Z jednej strony nie sposób się nie
zgodzić – mamy motyw buntowniczki, rebelii,
a z drugiej strony te elementy są przedstawione w nowy, świeży sposób.
Pomysł na księgę z tatuażami został moim zdaniem dobrze wykorzystany, sprawnie
wplótł się w to, co mamy w młodzieżówkach apokaliptycznych najlepszego. Tak
więc otrzymujemy nową wojowniczą duszę, w nowym świecie, walczącą z nowym
systemem, ale na podobnych zasadach. Poniekąd możemy się spodziewać, jak
potoczą się losy Leory, ale „Tusz” i tak kilkakrotnie zaskakuje.
Powieść Alice Broadway czyta się
bardzo szybko, w zawrotnym tempie i z zaciekawieniem. Nie jest to lektura,
która nakłoni do refleksji, ale idealnie sprawdzi się na nudny jesienny czy
zimowy wieczór. Na pewno wprowadzi w literaturę młodzieżową trochę świeżości, a
jednocześnie nie zawiedzie stałych odbiorców tego gatunku. „Tusz” był przyjemną,
wciągającą lekturą i dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny tom.