Nie przepadam za gatunkiem dark erotic i
unikam go jak ognia, ale w zeszłym roku wpadł w moje ręce "Srebrny łabędź",
w którym totalnie się zakochałam. Potem sięgnęłam po jeszcze lepszą
"Marionetkę", aż w końcu nadszedł czas na trzeci, ale nadal nie
finalny tom - "Tacet a Mortuis". W swojej recenzji postaram się
wypowiedzieć o serii w sposób ogólny i tak, aby nie zaspoilerować niczego
osobom, które jeszcze nie czytały części pierwszej.
Madison Montgomery trafia do nowej
szkoły, ale zamiast przyjaznych uścisków ręki spotyka się z pełnymi pogardy lub
wstrętu spojrzeniami. Jej matka dopuściła się zabójstwa, a następnie
samobójstwa, bronią należącą do samej Madison. Nastolatka twardo stąpa po ziemi
i ze stoickim spokojem przystosowuje się do nowych okoliczności życiowych. Nie
przejmuje się nienawiścią innych, a nawet udaje jej się znaleźć oddaną,
zwariowaną przyjaciółkę, również szkolnego wyrzutka. W dodatku zostaje
zauważona przez grupę niebezpiecznych chłopaków, według plotek należących do
Elite Kings Club - tajnego klubu, który zajmuje się... w sumie nie wiadomo czym.
Niedługo potem Madison dostaje wiadomości z groźbami i pogróżkami, z jednej
strony czuje od członków klubu śmiertelne zagrożenie, z drugiej zaśco chwilę
staje na ich drodze. Powinni ją zabić, ale nie chcą. Kim są członkowie
Królewskiej Elity? Jaką rolę w tym wszystkim ogrywa Madison?
Sataniści, wampiry,
nieumarli, kosmici, zboczeńcy, przemytnicy, psychicznie chorzy,
zwyrodnialcy, okultyści? Kim są członkowie Kings Elite Club? To pytanie uwierało
mnie przez niemalże całą lekturę. Przeanalizowałam każdą z możliwości i nadal
nie mogłam być pewna, w którą stronę chce podążyć autorka. Wszystko opiera się
na tym jednym zasadniczym pytaniu, ponieważ nie jesteśmy w stanie zrozumieć
dziwnych i mrożących krew w żyłach zachowań chłopaków. Stosują dziwną
symbolikę, spotykają się potajemnie, biegają po lesie w czarnych płaszczach,
prawdopodobnie odpowiadają za śmierć pewnej dziewczyny i w dodatku sypią
tekstami typu „ładny masz kręgosłup, dobrze by się go łamało”. Grają z Madison
w jakąś grę, a ustanowili tylko jedną zasadę – grasz albo giniesz. Ale na czym
ona polega, co jest elementem wyreżyserowanym, a co dzieje się naprawdę?
"Srebrny łabędź" nie daje odpowiedzi na to pytanie, chociaż pod
koniec uchyla rąbka tajemnicy. "Marionetka" jeszcze bardziej wszystko
komplikuje, tak, że na trzeci tom czekałam niemalże z wywieszonym jęzorem. I,
cóż, "Tacet a Mortuis" nie zaspokoiło mojej ciekawości. Sytuacja
staje się owszem bardziej klarowna, wiemy, co kieruje chłopakami i jaki jest
ich cel, ale pojawiają się tu też liczne retrospekcje, które dodają co rusz nowych
faktów i tajemnic.
Wydaje się, że Amo Jones ma dla nas
wiele niespodzianek, które co chwila wyskakują jak królik z kapelusza i tak
naprawdę nie wiadomo, kiedy zapas pomysłów się wyczerpie. Cała seria opiera się na tym, że nie
wiemy o co chodzi, a uporczywie chcemy się tego dowiedzieć, zagłębiamy się w
kolejne tajemnice, oplatamy się nimi jak gęstą siecią i chcemy krok po kroku
dojść do jej początku. Jeżeli ktoś uzna te poszukiwania prawdy za niewystarczający
argument do tego, aby pokochać tę serię, to będzie zawiedziony. Wszystko
zostało podporządkowane klimatowi tajemnicy, mroku, niepewności i niewiedzy.
Nie mamy tutaj fabuły, która ociera się o różne wątki i różnorodną tematykę,
nie mamy opisów skłaniających do refleksji, nawet bohaterowie są wykreowani
specjalnie pod klimat tajemnic. Wszystko po to, aby intrygować do granic
możliwości.
Madison to postać, która da się lubić.
Jest silna, zaradna, często częstuje innych widokiem środkowego palca, czasem
reaguje agresywnie. A jednak... Ulega urokowi Bishopa, przywódcy Elite Kings
Club. Mądra dziewczyna juz dawno uciekłaby od tego towarzystwa, albo chociaż
zgłosiła policji groźby i psychiczne znęcanie się. Tymczasem Madison po
stresujących sytuacjach idzie spać, a następnego dnia lekceważy to, jak ogromny
czuła strach będąc na przykład zastraszana w lesie przez kilku zakapturzonych
mężczyzn. Tak więc postać głównej bohaterki jest niespójna, momentami przeczy
samej sobie, ale koniec końców nie denerwuje czytelnika swoją głupotą czy
naiwnością. Jeżeli chodzi o postacie męskie, to są odrażające, co do jednej.
Nawet jeśli Bishop zaczął w pewnym momencie przejawiać jakieś symptomy
opiekuńczości i troski, to jednak nadal był chamski. Ja rozumiem, że kobiety
lubią niebezpiecznych mężczyzn, ale żeby aż tak? No i tutaj mamy pole do popisu
dla osób, które uwielbiają doszukiwać się szowinistycznych przesłanek. O tym,
że kobieta traktowana jest jak przedmiot. O tym, że powinna lubić ostry seks, a
nawet wątek gwałtu może być złagodzony. I ja to wszystko widzę, ale, o dziwo,
nie czułam się oburzona w żadnym stopniu. Seria od samego początku jest
mroczna, uwierająca, taka... niewygodna. I taka ma być. Ma przyciągać swoim
mrokiem i okrucieństwem i albo damy się uwieść, albo zwyczajnie się w tym nie
odnajdziemy.
Przejdźmy więc do kwestii erotyzmu.
Gwałtu jako takiego niby nie ma, chociaż już o znęcaniu się psychicznym i
fizycznym seria traktuje bardzo często. W "Srebrnym łabędziu" pojawia
się kilka pikantnych scen, ale nie były one wulgarne i nie miałam ochoty
przewracać oczami z irytacji. Jak dla mnie - było w porządku. Trochę ostrzej
zrobiło się w trzecim tomie i tutaj już nie ma pobłażliwości, dlatego warto
wziąć to pod uwagę.
Fabuła bestsellerowej serii "Elite Kings
Club" wierci czytelnikowi dziurę w brzuchu, a raczej w głowie, dogryza,
drażni i prowokuje do tego, aby chcieć więcej. Ciekawość determinuje
wszystkie inne emocje i to ona jest głównym elementem napędzającym nas na
lekturę. Dlatego nie mogę się doczekać czwartego tomu, po prostu tęsknię za tym
mrokiem, niepokojem, ciarkami na plecach i szczyptą szaleństwa. Bo inaczej tego
nazwać nie można - ta seria to szaleństwo wywołujące na karku gęsią skórkę.