Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Y. Martel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Y. Martel. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 24 lutego 2014

Yann Martel: "Beatrycze i Wergili"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lutego 24, 2014 3 komentarze

















Autor: Yann Martel
Tytuł: "Beatrycze i Wergili"
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 240


Gdy czytałam tę książkę po głowie chodziła mi jedna myśl: „wreszcie!”. Już długo brakowało mi podobnego literackiego odkrycia. Znów poczułam tą całą paletę barw i doznań, której tak szukam w książkach: zachwyt, poruszenie, wzruszenie, brak słów, zgorszenie, ból. No ale cóż się dziwić – lubię Martela. Nie tylko za „Życie Pi”, bo chyba z tej książki jest teraz najbardziej u nas znany. Bardziej cenię jego na poły autobiograficzną powieść „Ja”. Już ona budziła skrajne emocje, a „Beatrycze i Wergili” zbudowana jest z podobnym nastawieniem.

Rzecz traktuje o Holokauście, ale tak naprawdę temat ten jest zgrabnie przemycany, delikatnie liźnięty, zakamuflowany. Głównym bohaterem jest pisarz Henry (jego przeszłość jest momentami paralelą biografii samego Martela), który próbuje wydać oryginalną, dwustronną książkę. Zmierza się w niej z tematem żydowskim – o tym jak traktuje się go w literaturze i dlaczego opisuje się tylko fakty, a język metafory w ogóle nie jest zarezerwowany dla tych wydarzeń. Wydawcy jednak odrzucają książkę, uważają że nie zostanie zrozumiana przez czytelników. Zrezygnowany Henry porzuca pisanie i wyrusza z żoną  do miejsca, w którym szuka spokoju, gdzie nikt go nie zna. Tam poznaje osobliwego człowieka – taksydermistę, wypychacza zwierząt. Mężczyzna czyta Henry’emu fragmenty swojej sztuki, gdzie w głównych rolach obsadził zwierzęta: oślicę Beatrycze i wyjca Wergiliego (skojarzenie z "Boską Komedią" Dantego jak najbardziej trafne). W miarę, jak Henry zapoznaje się z kolejnymi scenami zagadkowego dzieła, zauważa, że dialog zwierząt jest tylko pretekstem do przedstawienia okrutnych wydarzeń…


Choć książka jest dosyć cienka i można przeczytać ją w ciągu jednego dnia, ładunek emocjonalny jaki ze sobą niesie, daje niezłego kopa. Lepiej rozsmakowywać się w tej prozie, czytać ją wolno, dając szansę przemyśleniom. Zdania krytyków i czytelników nt. tej pozycji są podzielone. Jedni uważają, że jest wspaniała, bezkompromisowa i odważna. Inni, że Martel przekroczył granice dobrego smaku, że nie powinno pisać się o Holokauście w taki sposób. Ja przyznam, że jestem oczarowana światem, który stworzył. Zaparło mi dech. Może końcówka nie trzyma poziomu całości, ale i tak uważam, że to bardzo dobra książka. Polecam, jeśli lubicie czuć rozdarcie podczas lektury.

środa, 10 sierpnia 2011

Yann Martel: "Ja"

Autor: Po drugiej stronie... dnia sierpnia 10, 2011 0 komentarze

            Jakiś czas zabierałam się do tej recenzji, ponieważ mój komputer odmówił posłuszeństwa, zainfekowany virusami, ale już wracam i spokojnie mogę napisać o powieści „Ja” Y. Martela.


            Z Y. Martelem spotkałam się kilka lat temu za sprawą jego głośnej książki „Życie Pi”. Opowieść o dryfującym w szalupie młodym chłopaku, w towarzystwie zebry ze złamaną nogą, orangutana i przede wszystkim potężnego tygrysa bengalskiego, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Gdy więc znalazłam w bibliotece powieść „Ja”, wzbogaconą rzucającym się w oczy hasłem, że mam do czynienia z innym dziełem tego samego autora, stwierdziłam, że warto zaryzykować. Znajdujące się na obwolucie pochlebne fragmenty recenzji tylko zapewniły mnie o słuszności tej decyzji. Co prawda nie bardzo wiedziałam, o czym może być książka – streszczenie było bardzo niejasne. Szybko więc zabrałam się do lektury.
            Jedno jest pewne: bardzo trudno określić, przyporządkować, wyłuskać jednoznaczny opis książki Martela. Co prawda nie mamy wątpliwości, że to biografia równolatka samego autora, pisarza i zarazem podróżnika, posługującego się językiem angielskim i francuskim, ale biografia fikcyjna. Powieść jest zapisem procesu jego dojrzewania, przeżyć, rozterek, przygód i związków, słowem: przeobrażania się młodego chłopca w mężczyznę. Ale gdy wchodzimy w książkę głębiej, gdy dajemy się ponieść fabule, okazuje się, że nic nie jest tak klarowne, jak nam się początkowo wydawało.
            Główny bohater, syn dyplomatów, bardzo wcześnie zostaje osierocony. W spadku po rodzicach dostaje jednak okrągłą sumkę, która zapewnia mu dalsze bezstresowe życie. Chłopak wybiera sobie szkołę, zaczyna się uczyć, a wakacje spędza podróżując niemal po całym świecie. Młodzieniec jest samodzielny i inteligentny, a przede wszystkim ma niezwykle rozbudowaną wyobraźnię. Jego teorie, sposób patrzenia na świat – urzekają, fascynują, są niepowtarzalne. Obserwujemy świat jego oczami, dokonujemy dzięki niemu zdumiewających odkryć i możemy na własnej skórze odczuć jak wiele cudu i mistycyzmu kryje pozornie szara rzeczywistość.
            Nastolatek jednak szybko odkrywa drugą stronę świata: brutalność i zło. Wychowując się w szkole, gdzie na porządku dziennym jest znęcanie się nad słabszymi uczniami, na co nauczyciele dają wolną rękę, sam bezwolnie ulega i zaczyna stawać się taki, jak reszta. W którymś momencie dojrzewające ciało młodego człowieka nie wytrzymuje panującego wokół okrucieństwa: dochodzi do zadziwiającego zwrotu akcji. Ciało bohatera ulega transformacji, a on sam z dnia na dzień najzwyczajniej w świecie staje się kobietą… Odtąd narracja prowadzona jest w rodzaju żeńskim, a metamorfoza, niemożliwa z punktu widzenia biologii, po prostu następuje, bez żadnego komentarza ze strony medycyny czy psychologii.
            Martel wykreował bohatera-hybrydę, któremu obce jest pojęcie płci: żongluje nim, wybierając opcje według własnego uznania. W pewnym punkcie po prostu porzucamy bohatera-mężczyznę, by zanurzyć się w świecie kobiecym, delikatniejszym niż ten męski, ale przez to niezwykle kruchym… Czy jednak przywdzieje tę formę na stałe?
            Styl Martela jest gęsty od piętrzących się wyszukanych metafor i porównań. Zdania, które tworzy, czyta się z niezwykła przyjemnością. Wydaje się, że jego inwencji twórczej nic nie jest w stanie ograniczyć, że autor łamie wszelkie językowe tabu, żonglując słowami wedle swojego widzimisię. Jedynym, co może razić, jest obecność wielu wulgaryzmów i tematów krępujących, wstydliwych, czy wręcz wstrętnych: pisarz nie boi się wprowadzać w tekst ludzkich czynności fizjologicznych, śmiało pisać o wydalaniu, a nade wszystko: o seksie. Książka ta nieustannie traktuje o tym fizycznym akcie: bohater/ka przeżywa w swoim życiu wiele romansów, homo- i heteroseksualnych, choć z racji niecodziennych przeobrażeń płci, trudno tu mówić o jakichkolwiek preferencjach seksualnych. Już pierwsze zdania książki bulwersują i gdybym nie znała dorobku autora, pewnie odłożyłabym ją z niesmakiem. Wszystkie jednak zabiegi mają swój cel, a autor sam stara się je tłumaczyć, w wywodach swojego bohatera.
            Bardzo podziałał na mnie układ książki. Składa się ona z dwóch rozdziałów, przy czym pierwszy liczy 347 stron (w moim wydaniu), a drugi zawiera dokładnie siedem krótkich, informacyjnych zdań na temat wieku, wagi, wyglądu i narodowości bohatera. Uzmysłowiło mi to powierzchowność oceny ludzkiej, fakt, że sami siebie nawzajem nie znamy, że w życiu spotykamy miliony ludzi, ale większość z nich to dla nas suche, podstawowe dane. Bohater Martela przedstawił się czytelnikowi na dwa sposoby: w pierwszym starał się przekazać całego siebie, jak najwierniej i najszczerzej, oddać cały swój światopogląd i charakter, w drugim zamknął to wszystko w szarej etykiecie, nieodznaczającej się na tle innych, podobnych.
            Końcowe sceny – coś, co mną wstrząsnęło i uzasadniło finał książki. Niezwykle poruszające.
            I jeszcze jedno: sympatyczny cytat o oczach. Czasem wydaje mi się, że dla niego samego warto było przeczytać tę książkę. Nasz mały bohater, oglądając program przyrodniczy o rybach, żyjących w morzu, zestawia słoną, morską wodę ze smakiem ludzkich łez. W wyniku tego porównania dochodzi do wniosku, że rybki żyją w naszych oczach, najobficiej w niebieskich i zielonych tęczówkach. Idąc dalej tym tropem, chłopak doszedł do wniosku, że rybki są niewidoczne, ponieważ przez większość czasu się ukrywają, ale z racji tego, że ich pokarmem jest miłość, w kulminacyjnych momentach oczy zakochanych wypełniają się maleńkimi, radosnymi rybkami. Nasza hybryda doznaje tego uczucia, zalana ławicą rybek, gdy odnajduje swoją pierwszą miłość…
            Myślę, że nie jest to książka dla każdego i nie zdziwię się, gdy ktoś po jej lekturze poczuje niezadowolenie, albo odłoży ją po kilkunastu stronach, stwierdzając, że „tego nie da się czytać”. Powieść „Ja” bez wątpienia nie należy do łatwych i przyjemnych w odbiorze, ale jednocześnie nie da się obok niej przejść obojętnie i to jej największy atut.



            A na koniec jeszcze co do moich stosików: ostatecznie wyrzuciłam z pozycji do przeczytania „Za krawędzią nocy” i „Żonę pilota”, gdyż po kilku stornach stwierdziłam, że nie uda mi się przez to przebrnąć, trąci banałem. Mam jeszcze jedną recenzję do napisania a poza tym – czytam dalej ;)
                 
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon