Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paranormal romance. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paranormal romance. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 24 kwietnia 2012
Maggie Stiefvater: "Ukojenie"
Autor: Maggie Stiefvater
Tytuł: "Ukojenie"
Wydawnictwo: Wilga
Stron: 520
"Prosiłaś, bym cię obudził, ale ja też spałem - głęboko jak kamień... Jednak teraz jestem na granicy przebudzenia, widzę już blask wschodzącego słońca."
No i stało się: ostatni tom trylogii z Mercy Falls, miasta, którego – notabene – nie można znaleźć na mapie, właśnie ukazał się nakładem wydawnictwa Wilga. Tym samym opowieść o ludziach zaklętych w wilki, wrażliwych na każdy podmuch zimna, dobiega końca. Grace i Sama, głównych bohaterów tej historii, poznałam w „Drżeniu”, gdzie ich miłość się narodziła. To Sam walczył wtedy o to, by odzyskać ludzką skórę i móc dzielić dni ze swoją wybranką. W „Niepokoju” nareszcie są razem, jednak to pozorne szczęście nie mogło trwać wiecznie – los kolejny raz z nich kpi, skazując na rozłąkę. Para wraca w „Ukojeniu” – zbliża się wiosna, a wraz z nią wilki przeistaczają się na powrót w ludzi. Tym razem czyha jednak na nie jeszcze jedno niebezpieczeństwo – po kolejnym śmiertelnym ataku wilków na ludzi (jak się wydaje mieszkańcom) zapada decyzja o odstrzale zwierząt. Czy ktoś uratuje wilki…?
Przede wszystkim niezwykłe jest to, że choć minęło parę miesięcy odkąd miałam w rękach poprzednią część trylogii, odnalazłam tamten klimat już po przeczytaniu pierwszych stron „Ukojenia”. Nasi bohaterowie pozostali tacy sami, wiarygodni i bliscy, jakby zawsze tam byli – czekali na kartach książki, aż znowu ich odnajdziemy. Znów poznajemy ich myśli – Sama, Grace, Cole’a i Isabel – naprzemiennie stają się oni narratorami, by móc pokazać nam toczącą się akcję ze swojego punktu obserwacyjnego. Miłość Sama i Grace jest delikatna i zarazem absolutna – nikt nie ma wątpliwości (no może poza rodzicami Grace), że są dla siebie stworzeni. Jednocześnie mimo młodego wieku zdają się bardzo poważni i pewni w tym, co robią i co ich łączy. Zupełnie inaczej rzecz ma się z Isabel i Cole’m – niewątpliwie iskrzy między tą parą wybuchowych charakterów, ale trudno tu mówić o partnerstwie. Dziewczyna i chłopak działają na siebie jak płachta na byka – kochają się i nienawidzą. Czy mają więc szansę na szczęście?
Cole jest taką postacią, która w końcu wnosi do książki trochę świeżości. W trzecim tomie jego postać nareszcie się rozwija, możemy się o nim więcej dowiedzieć. Jego charyzmatyczna osobowość i cięty język bardzo dobrze robią fabule – wprowadzają naprawdę ciekawe kombinacje i przyprawiają o uśmiech. Cieszę się, że autorka stworzyła taką postać, która jest przeciwwagą dla poważnego i rozsądnego Sama.
Natomiast karykaturalnie zostali przedstawieni rodzice Grace, co można było zauważyć już w pierwszym tomie. Tutaj jednak wydaje mi się ten wątek trochę przerysowany, jednak nie od dziś wiadomo, że nastolatki wyolbrzymiają, a to przecież im oddano głos. Sztuczne też wydają mi się niektóre zachowania naszych bohaterów – w tej części kilka postaci ginie, ale reakcje na wieść o tym wydają mi się nietrafione, pozbawione emocji. Jakby z czyjąś stratą od razu przechodziło się do porządku dziennego.
Tym razem żegnamy się już ostatecznie… Choć autorka zostawia znów otwarte zakończenie, pozostawiając jednego z bohaterów z życiowym dylematem. Jeśli mam spojrzeć na trylogię jako na całość, to mimo wszystko najbardziej podobała mi się pierwsza część. Jak dla mnie była domknięta, skończyła się w idealnym momencie i nie potrzebowała dopowiedzeń. Pojawiła się jednak część druga, która zweryfikowała przysłowiowe „i żyli długo i szczęśliwie”. Druga i trzecia część, choć oparte na spójnych i logicznych przesłankach, tak właściwie momentami wydają się jednak pisane dla samego pisania. Brak im już tej energii, konceptu, rozwiązań. Idąc tą drogą bez problemu można by tworzyć kolejne tomy, gdyż autorka dała do tego pretekst. A że wcześniej na podobnych sygnalizowanych wcześniej aluzjach budowała kolejne tomy, dlaczego nie znowu? Decyzja jednak wydaje się nieodwołalna, ale na pocieszenie wydawnictwo zapowiedziało już publikację zupełnie nowej, magicznej powieści Stiefvater.
I na koniec jeszcze plusik za szatę graficzną, korespondującą z poprzednimi wydaniami oraz za tytuły wszystkich trzech części – „Drżenie”, „Niepokój” i „Ukojenie” – świetnie się komponują i tworzą spójną całość.
A Wy, co sądzicie o tej serii?
Ocena 4/6
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Wilga
PS Nowy wygląd edycji bloggera jest straszny - czy Wy też nie potraficie się w tym wszystkim połapać, czy tylko u mnie to tak świruje?
PS 2 Zapraszam wciąż do mojej rozdawajki - info po kliknięciu w banner w lewym górnym rogu strony :)
Categories
fantastyka,
książka,
M. Stiefvater,
młodzieżowa,
paranormal romance,
romans,
Wilga
środa, 28 grudnia 2011
Kelly Creagh: "Nevermore"
Autor: Kelly Creagh
Tytuł: "Nevermore"
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 456
"Naucz się budzić w swoich snach, Isobel! Inaczej wszyscy będziemy zgubieni".
Powiem tak: ostatni raz ulegam opinii otoczenia i sięgam po książkę z tak wielkimi nadziejami widząc, że wszyscy wokół wychwalają ją pod niebiosa. Właśnie z powodu takiego odbioru jak i – nie da się ukryć – oszałamiającej kampanii reklamowej nastawiłam się na to, że „Nevermore” K. Creagh będzie odkryciem tego roku i zwali mnie z nóg. Niestety, nie pierwszy już raz, srogo się zawiodłam.
Isobel i Varena różni wszystko. Ona jest popularną czidliderką, czyli zgodnie ze stereotypem – blondynką machającą różowymi pomponami w trakcie rozgrywek meczów futbolowych, w których grywa jej przystojny i napakowany chłopak. Isobel należy do ekskluzywnej paczki, czas po szkole spędza na imprezach i nie wie, na jakie studia chciałaby składać papiery. Varen z kolei jest antyspołecznym odludkiem o mrocznym wyglądzie – jak na gota przystało ubiera się tylko na czarno, twarz zasłania mu ciemna grzywka w stylu emo, wargę zdobi kolczyk, a palce pierścienie. Chłopak trzyma się na uboczu, ale kiedy tych dwoje połączy szkolny projekt, Isobel będzie miała okazję bliżej go poznać i zrozumieć, że skrywa on więcej sekretów, niż zdołałaby ogarnąć umysłem. Nieodłączny notatnik Varena pełen jest zapisków wykonanych charakterystycznym fioletowym tuszem, a on sam zafascynowany osobą Edgara Allana Poego – pisarza, o którym ta dwójka tworzy prezentację – uchyla drzwi do innego, niebezpiecznego świata.
Na plus tej powieści mogę przede wszystkim wysunąć kreację Varena – choć pisarce nie udało się uniknąć momentami schematycznego przedstawienia bohatera, to jednak Varen ma w sobie potencjał. Jego sarkastyczne uwagi, poczucie humoru i enigmatyczność, która otacza jego postać sprawiają, że niejednej nastolatce może szybciej zabić serce. To chłopak, którego chciałoby się poznać – chociaż jest nieszczęśliwy i może sprawiać wrażenie odpychającego, przy bliższym poznaniu zyskuje, ma w sobie to „coś”. Między bohaterami wyraźnie widać oddziaływanie chemii i to podobało mi się najbardziej – nie rzucają w swoją stronę pustych, czułych słówek, ale po prostu przekomarzają się i droczą – w ten sposób między tą dwójką po prostu iskrzy i miło na to popatrzeć. Do plusów zaliczam też wydanie tej książki – jest przepiękne i wielkie brawa dla grafika. Kruk z okładki po prostu ma coś w sobie i nie można oderwać od niego wzroku.
Dalej będzie troszkę gorzej….
Książka niestety jest nierówna i niespójna. Początkowo uwiódł mnie styl autorki – jej język, w porównaniu do większości powieści z gatunku paranormali, jest dopracowany i barwny, ale w pewnym momencie jej powtarzające się przegadane porównania i próba upoetyzowania języka zaczynają nużyć. Dialogi – to jakiś koszmar. Oczywiście jest wiele zabawnych, inteligentnych rozmów, ale przede wszystkim dialogów jest tutaj za mało. Odnosi się wrażenie, jakby bohaterowie nie mieli czasu ze sobą rozmawiać. I paradoksalnie dochodzi do sytuacji, gdy Isobel i Varen umawiają się po szkole, by porozmawiać, a ostatecznie dziewczyna zostaje np. tylko odwieziona do domu i szybko ucieka. Tak samo w scenie, gdy chłopak zakradł się specjalnie na dach jej domu, by dostać się do pokoju Isobel przez okno, a gdy wreszcie mogą spokojnie pogadać – Varen musi już iść. Takich scen jest dużo, dużo więcej i nie mogłam zrozumieć ich funkcji. Isobel nie może porozmawiać z Varenem o nadprzyrodzonych zjawiskach, którym ulega, bo chłopak zawsze ją zbywa słowem „później”. Tak samo dzieje się, gdy do akcji wkracza tajemniczy Reynolds – mężczyzna, będący łącznikiem między dwoma światami, również nigdy nie ma czasu wytłumaczyć Isobel co się dzieje wokół niej. W rezultacie książka jest jednym wielkim nieporozumieniem – niewiadome się mnożą, a nikt nie potrafi ich rozjaśnić. Pewne wydarzenia wydają się też nielogiczne, wyrwane z kontekstu, oderwane od całości. W dodatku bohaterowie od połowy książki są rozdzieleni, więc nawet jeśli zapowiadał się nam świetny romans, to szybko możemy pozbyć się złudzeń.
Ale co zirytowało mnie najbardziej? Zakończenie. Gdybym wiedziała, że książka urywa się po prostu w połowie, będąc pretekstem do napisania kolejnej części, nigdy bym po nią nie sięgnęła. Ja widzę powieść tak – ma początek, rozwinięcie i widoczne zakończenie. Ta książka nie ma dla mnie żadnego sensu, ponieważ tylko mnoży znaki zapytania i urywa się w najgorszym momencie. Oczywiście, będzie kontynuacja, ale moim zdaniem jeśli autorka chciała podzielić tak opowieść o Isobel i Varenie, powinna wydać obie części jako oddzielne tomy, ale jednego wydania. Jeżeli coś czytam, chcę się czuć usatysfakcjonowana z lektury. W tym wypadku odnoszę wrażenie, że poświęciłam czas pustej lekturze.
Kelly Creagh przy pisaniu „Nevermore” inspirowała się twórczością wybitnego amerykańskiego romantyka, Edgara Allana Poe, i pisząc o książce nie można pominąć jego osoby. W Polsce Poe jest mniej znany, nie "przerabia" się go w szkołach, jednak w amerykańskiej świadomości jest kimś w rodzaju naszego Mickiewicza. Niezwykły życiorys pisarza, fantastyczne dzieła i spekulacje dotyczące okoliczności śmierci są dla Creagh punktem wyjścia do stworzenia swojej historii. Mam mieszane uczucia co do tego zabiegu… Nie da się ukryć, że Creagh wplata w „Nevermore” wiele utworów Poego, przytaczając je we fragmentach, a nawet w całości. Co więcej, buduje na jednym z opowiadań oniryczną rzeczywistość Varena – nie chcę powiedzieć brzydko, że „zżyna” z Poego, ale na pewno nie tworzy nic oryginalnego. Wykorzystuje także inne wycinki z jego biografii – w ten sposób narodziła się osoba Reynoldsa. Rozumiem, że pisarka, sama zafascynowana Poem, chciała stworzyć powieść, w której przedstawiła swoją wizję ostatnich dni pisarza, jednak był to zabieg ryzykowny i nie wszystkim może się spodobać. Należę raczej do tych, którzy uznają „Nevermore” za pewnego rodzaju zbezczeszczenie dorobku wielkiego pisarza i będą raczej skonfundowani niż zachwyceni. Ale cóż… Może to jedyny sposób, by przyciągnąć młodzież do sięgnięcia po literaturę piękną?
Wiem, że większość z Was i tak sięgnie po „Nevermore” lub już ją przeczytało, ale to dobrze, dzięki temu będziecie mogli na własnej skórze zbadać jej strukturę. Zdaję sobie sprawę, że nie pierwszy raz krytykuję coś, co większości się podoba, ale miałam też już okazję zauważyć, że nie jestem w tej opinii odosobniona. Będę się więc jej trzymać, choć można się ze mną nie zgodzić. A może po prostu taka fantastyka jednak nie jest dla mnie. Nie wiem, mogę tylko powiedzieć, że naprawdę wiele sobie obiecywałam po tej pozycji i znów nie dostałam tego, na co miałam nadzieję.
Ocena 3/6
Categories
fantastyka,
Jaguar,
K. Creagh,
książka,
młodzieżowa,
paranormal romance
wtorek, 22 listopada 2011
Maggie Stiefvater: "Niepokój"
Autor: Maggie Stiefvater
Tytuł: "Niepokój"
Wydawnictwo: Wilga
Stron: 432
„To jest opowieść o miłości. Nie wiedziałam, że istnieje tyle różnych jej rodzajów ani że może ona sprawić, iż ludzie będą robić tak nieoczekiwane rzeczy. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest tyle odmiennych sposobów na to, żeby powiedzieć „żegnaj”.
Bohaterów „Drżenia” M. Stiefvater pokochałam od razu. Wrażliwy chłopak-wilk Sam i zaradna Grace towarzyszyli mi przez pierwszy tom, by powrócić w nowej odsłonie. Kiedy „Niepokój”, druga część mroźnego cyklu, zawitała do księgarń, musiałam niezwłocznie ją kupić. I oto jest – przeczytana, spokojnie odłożona na półkę, wyczekująca ostatniej kontynuacji.
Sama i Grace zostawiliśmy w momencie, który można by opatrzyć etykietką „I żyli długo i szczęśliwie”, aby pozostawić ich dalsze losy w błogiej niewiedzy. Ponieważ ta dwójka, nad której szczęściem czyhało tyle niebezpieczeństw, wreszcie odnalazła harmonię. Ale nie… Autorka postanowiła pociągnąć tę przygodę dalej, pokazując nam co dzieje się, gdy opada magiczna kurtyna.
(uwaga! spoiler dla tych, którzy nie czytali 1. tomu)
Wyleczony Sam jeszcze nie do końca może uwierzyć w to, że pierwszy raz od wielu lat spędza zimę w ludzkiej skórze. Każdy chłodniejszy podmuch wiatru nadal niepokojąco przyspiesza bicie jego serca, jednak nic złego się nie dzieje. Sam pozostaje Samem. Po raz pierwszy w życiu czuje, że może planować swoją przyszłość, wierzy w to, że się zestarzeje, że bolesne transformacje znikły raz na zawsze. A w dodatku ma u swego boku ukochaną Grace – wydaje się, że nic już nie może pokrzyżować ich wspólnych planów. Jednak los bywa przewrotny…
(koniec spoilera)
Najpierw to z Grace zaczyna dziać się coś dziwnego – podwyższona temperatura, mdłości, wizyta w szpitalu. Później sytuacja tej pary komplikuje się jeszcze bardziej – zostają przyłapani przez rodziców Grace na nocnej schadzce i odtąd dorośli zrobią wszystko, by rozdzielić zakochanych. Tak, ci rodzice, dotąd nieobecni w życiu Grace, zrzucający na jej głowę trud utrzymania domu i własnego wychowania, teraz interweniują w jej związek i zaczynają trzymać ją pod kloszem. Bo przecież siedemnastolatka nie może jeszcze wiedzieć, co to miłość… Ale to nie wszystkie rewelacje. Zbliża się wiosna i wilki zrzucają skórę. Wśród nich są nowe osobniki, zwerbowane przez Becka. Sam, jako jego następna, musi im pomóc się przystosować do nowych warunków i ułatwić przemianę.
Świetnie czułam się odnajdując w drugim tomie serii klimat pierwszego, znów towarzysząc swoim ulubionym bohaterom i poznając nowych. Ponieważ kwestia przemian Sama nie jest już centralnym punktem opowieści, jak to było poprzednio, autorka zrezygnowała z umiejscawiania przy każdym rozdziale informacji o temperaturze. Mamy za to nowych bohaterów, którym oddaje głos – perspektywa się rozszerza. Mowa tu o znanej z pierwszej części Isabel i o Colu – nowym wilku. Sam i Cole to całkowite przeciwieństwa – ten pierwszy jest spokojny i bardzo uczuciowy, a wilcza skóra zawsze była dla niego przekleństwem, drugi bywa arogancki i pewny siebie, a wilczy los wybrał dobrowolnie. Ich wzajemne potyczki i początkowa niechęć dodają serii wyrazistości. Wreszcie pojawia się tu facet z krwi i kości, od razu wzbudzający sympatię, mimo swojego przewrotnego charakteru.
„Według pewnej japońskiej legendy, jeśli złożysz tysiąc papierowych żurawi, spełni się jedno twoje życzenie”
Początkowo książka dłużyła mi się – zanim cokolwiek zacznie się dziać, mija trochę czasu. W tym miejscu możemy bliżej przyjrzeć się bohaterom, gdyż w retrospekcjach odkrywają oni puzzle swojego życia. Ale mniej więcej od połowy powieści akcja wreszcie zaczyna gnać do przodu i dzięki temu mogę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z tej książki. Dostałam chyba to, czego oczekiwałam. Pisarka wpadła na świetny pomysł fabularny, który będzie miał kontynuację w trzecim tomie i ostatecznie rozwieje wszelkie wątpliwości na temat przyszłości Grace i Sama, a także innych wilków.
Okładka – dorównuje pierwszej. Jest idealnie dopasowana do treści książki, a poza tym wprost cudowna.
Jeżeli podobała Wam się część pierwsza – koniecznie sięgnijcie po drugą. Jeżeli jeszcze nie czytaliście, a lubicie poruszające książki z domieszką fantastyki – polecam!
Ocena: 5/6
Categories
fantastyka,
książka,
M. Stiefvater,
magia,
młodzieżowa,
paranormal romance,
romans,
Wilga
środa, 2 listopada 2011
Tara Hudson: "Pomiędzy"
Autor: Tara Hudson
Tytuł: "Pomiędzy"
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 344
Dziś zaległa recenzja, która brała udział w konkursie tu
„Bez wahania wybrałabym życie po śmierci, skoro mogłam spędzić je razem z nim”
Gdy pierwszy raz zobaczyłam okładkę książki Tary Hudson wiedziałam, że muszę ją mieć. Ze skąpanej w błękicie grafice wyłania się postać stojąca na moście, odwrócona plecami: młoda dziewczyna, z rozwianymi włosami, ubrana w przezroczystą, zlewającą się z tłem sukienkę. „Pomiędzy” to opowieść rozgrywająca się na granicy światów, w której miłość jest silniejsza niż śmierć.
„Amelia wie o sobie jedno: nie żyje”. Ta krótka zapowiedź odsłania prawdziwe oblicze bohaterki powieści. Dziewczyna utonęła – nie wie kiedy i dlaczego, i od czasu swojej śmierci przebywa samotnie w okolicy mostu, z którego najprawdopodobniej się rzuciła. Nie wie kim jest, skąd pochodzi, jak wyglądało jej życie, zanim umarła. Nie rozumie również zasad rządzących światem duchów: brak jej towarzysza, wskazującego drogę. Wszystko to się zmienia, kiedy Amelia ratuje tonącego chłopca. Joshua, wbrew prawom fizyki, widzi ją – to paranormalne doświadczenie odciska się piętnem na obojgu i sprawia, że dochodzi do czegoś niemożliwego: między martwą dziewczyną a żywym chłopakiem rodzi się uczucie…
Paranormal romance to gatunek przeżywający lata swej świetności wśród młodzieży, głównie za sprawą popularności sagi „Zmierzch” S. Meyer. Choć nie przepadam za miłosnymi historiami wilkołaków, wampirów i innych fantastycznych stworzeń (wyjątkiem tu jest może „Drżenie” M. Stiefvater), skusiłam się na lekturę „Pomiędzy” i niestety, wbrew dobrym zapowiedziom, rozczarowałam się.
Przede wszystkim kreacje głównych bohaterów są rozmyte, nieciekawe, mało wyraziste. Akcję śledzimy z punktu widzenia Amelii, jednak niewiele wiemy o niej samej – dziewczyna jest duchem, nie pamięta swojej przeszłości, koncentruje się głównie na otoczeniu, na wrażeniach wzrokowych i dotykowych. Joshua w roli amanta wypada blado – chłopak bez charyzmy, przedstawiony bardzo pobieżnie, który niewiele ma do powiedzenia. Tak różny od budzących emocje, intrygujących mężczyzn w powieściach tego typu. Walka dobra (w postaci Mediów, do których należy też Joshua) ze złem (duch Eli, gromadzący rzesze poddanych mu ciemnych dusz) również jest nieprzekonująca – brakuje wyraźnego zakończenia zmagań, wydarzenia są nielogiczne i nie trzymają w napięciu, a większość „odkrywczych” spostrzeżeń dla czytelnika jest jasna jeszcze zanim główni bohaterowie do nich dotrą.
Uderzył mnie też drętwy, prosty styl powieści. W zasadzie w pewnym momencie miałam wrażenie, że bohaterowie nie robią nic prócz marszczenia czoła, wzdychania i czucia. Jeśli chodzi o potknięcia techniczne – pojawiło się kilka literówek i złych zapisów dialogów, oraz - o zgrozo! – poprzestawiane strony pod koniec powieści (nie wiem czy to wina mojego egzemplarza, czy całego wydania). Dlatego przed zakupem radzę przekartkować książkę.
Podsumowując: potencjał był, jednak autorka nie podołała zadaniu. Powieść zapowiadała się interesująco, temat był świeży, możliwości ogromne, jednak w ogólnym rozrachunku książka wypada bardzo blado. Może będzie miłą odmianą dla pasjonatów gatunku, ale nie sądzę, by wywołała większe wrażenia, by wyróżniła się czymś szczególnym spośród innych publikacji tego pokroju. A szkoda, gdyż zapowiadano ją z wielkim rozmachem…
Ocena: 3/6
Categories
fantastyka,
Jaguar,
książka,
młodzieżowa,
paranormal romance,
T. Hudson
środa, 19 października 2011
Maggie Stiefvater: "Lament"
Autor: Maggie Stiefvater
Tytuł: "Lament"
Wydawnictwo: Illuminatio
Stron: 320
Z Maggie Stiefvater spotkałam się już wcześniej, przy okazji innego paranormal romance – „Drżenia”. Zachwycona tą drugą powieścią, postanowiłam sięgnąć do źródeł, a mianowicie zapoznać się z debiutem pisarki – „Lamentem”. Wcześniej przeczytała kilka recenzji na jej temat i wydawało się, że czeka mnie równie fascynujące lektura, jednak ostatecznie obeszłam się smakiem.
Deirdre jest młodą harfistką, która przymierza się do ważnego występu z okazji dorocznego Festiwalu Sztuki Wschodniej Wirginii. Niestety dziewczyna, choć utalentowana, boryka się ze wstydliwym problemem – boi się publicznych występów i z tego powodu ciężko choruje, przed każdym takim wydarzeniem zaliczając łazienkę. Tym razem z opresji wybawia ją tajemniczy chłopak – Luke. Zjawia się niespodziewanie, niewiadomo skąd, i pomaga dziewczynie się rozluźnić, a nawet oferuje jej granie w duecie. Dzięki temu występowi Deirdre uzyskuje najlepszy wynik, wygrywając konkurs. Tak zaczyna się znajomość nieśmiałej dziewczyny ze skrywającym tajemnicę chłopakiem nie z tego świata. Wkrótce nadchodzą kolejne niesamowitości: pojawiające się wszędzie czterolistne koniczyny, intrygujący zapach tymianku, dziwne zachowanie Luke’a i nadprzyrodzone moce, których obecność odkrywa u siebie młoda harfistka. Trop prowadzi do tajemniczej krainy fejów i elfów…
Jak na ten gatunek przystało, w powieści Stiefvater mamy skromną, zagubioną dziewczynę, która zakochuje się w nowopoznanym chłopaku, skrywającym sekret o swojej naturze. Na drodze do ich szczęścia stanie zło, w tym wypadku skryte pod postacią mściwej Królowej Elfów. Są też przyjaciele na śmierć i życie – jak James, kolega Deirde. Pisarka wykreowała też równoległy świat elfów – Faerię.
Fejowie, postacie z celtyckich baśni, przybierają postać podobną ludzkiej, ale odznaczają się niezwykłym pięknem charakterystycznych rys twarzy. Pierwsze spotkanie z fejami przez autorkę zostało potraktowane ulgowo – właściwie nie scharakteryzowała owych postaci, dlatego trudno było mi sobie je wyobrazić. Jednak później naprawiła swój błąd, dokładnie opisując wygląd kolejnych przybyszów. Niektórzy z nich przypominają małe dzieci, inni wyglądają jakby wykute z nieba czy zrobione z ziemi stworzenia. Fejowie odznaczają się także niepospolitym talentem muzycznym: kochają dźwięki, śpiew i zabawę. Są niewidzialni dla ludzi, ale roznoszą wokół siebie wyczuwalny zapach ziół. W odróżnieniu od znanych z baśni wróżek, fejowie zostali przedstawieni w sposób pejoratywny: w większości są źli i niebezpieczni.
Dużym walorem „Lamentu” jest wartka akcja: zdarzenia następują po sobie błyskawicznie, a ich przebieg śledzi się z zapartym tchem. Przeważają tu dialogi – tendencja znana z innych powieści tego typu, ale mamy również refleksję na temat uczuć czy wspomnień. Pojawia się humor i dowcip, co jest dużym plusem dla autorki. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, ustami Deirdre. Bohaterowie skonstruowani są rzetelnie, przekonująco – oprócz głównej pary mamy także rodzinę dziewczyny – matkę, ojca (pojawiającego się jednak dopiero pod koniec, okazjonalnie), wścibską ciotkę, szaloną babcię, a także paletę innych postaci. Świat realny miesza się z tym fantastycznym z każdą stroną coraz wyraźniej, a to obiecuje pasjonujące przeżycia.
Na uwagę zasługuje też szata graficzna. Choć okładka nie porwała mnie na kolana, to wewnątrz książki kryje się wiele pięknych rysunków, poprzedzających kolejne księgi, które rekompensowały mi ten brak i wprowadzały nastrój magii.
To, co mi się nie podobało, to urwane, ubogie zakończenie – odwracałam kartkę, szukając dalszego ciągu, a tu nic. Muszę przyznać, że finał mnie rozczarował: jest pełen niedopowiedzeń i niedokończonych wątków. W przygotowaniu co prawda jest już kolejna część serii, jednak z tego co wyczytałam będzie ona skupiać się tym razem na osobie Jamesa, więc nadal nie rozumiem takiego potraktowania czytelnika – zostawienia go z wielką niewiadomą, do końca nierozumiejącego co się ma stać.
Podsumowując, książka na pewno przypadnie do gustu żeńskiej części czytelników, szczególnie fankom gatunku. Choć kontynuuje znane z innych serii wątki, rozwiązania zaskakują, a świat fejów przykuwa uwagę. Osobiście oceniam tę książkę jednak jako średnią, jedną z wielu, i chyba nie skuszę się na kontynuację. Nie nudziłam się przy niej, ale też nie porwała mnie na tyle, by o niej nie zapomnieć zaraz po odłożeniu na regał.
Ocena 3,5/6
Tytuł: "Lament"
Wydawnictwo: Illuminatio
Stron: 320
Z Maggie Stiefvater spotkałam się już wcześniej, przy okazji innego paranormal romance – „Drżenia”. Zachwycona tą drugą powieścią, postanowiłam sięgnąć do źródeł, a mianowicie zapoznać się z debiutem pisarki – „Lamentem”. Wcześniej przeczytała kilka recenzji na jej temat i wydawało się, że czeka mnie równie fascynujące lektura, jednak ostatecznie obeszłam się smakiem.
Deirdre jest młodą harfistką, która przymierza się do ważnego występu z okazji dorocznego Festiwalu Sztuki Wschodniej Wirginii. Niestety dziewczyna, choć utalentowana, boryka się ze wstydliwym problemem – boi się publicznych występów i z tego powodu ciężko choruje, przed każdym takim wydarzeniem zaliczając łazienkę. Tym razem z opresji wybawia ją tajemniczy chłopak – Luke. Zjawia się niespodziewanie, niewiadomo skąd, i pomaga dziewczynie się rozluźnić, a nawet oferuje jej granie w duecie. Dzięki temu występowi Deirdre uzyskuje najlepszy wynik, wygrywając konkurs. Tak zaczyna się znajomość nieśmiałej dziewczyny ze skrywającym tajemnicę chłopakiem nie z tego świata. Wkrótce nadchodzą kolejne niesamowitości: pojawiające się wszędzie czterolistne koniczyny, intrygujący zapach tymianku, dziwne zachowanie Luke’a i nadprzyrodzone moce, których obecność odkrywa u siebie młoda harfistka. Trop prowadzi do tajemniczej krainy fejów i elfów…
Jak na ten gatunek przystało, w powieści Stiefvater mamy skromną, zagubioną dziewczynę, która zakochuje się w nowopoznanym chłopaku, skrywającym sekret o swojej naturze. Na drodze do ich szczęścia stanie zło, w tym wypadku skryte pod postacią mściwej Królowej Elfów. Są też przyjaciele na śmierć i życie – jak James, kolega Deirde. Pisarka wykreowała też równoległy świat elfów – Faerię.
Fejowie, postacie z celtyckich baśni, przybierają postać podobną ludzkiej, ale odznaczają się niezwykłym pięknem charakterystycznych rys twarzy. Pierwsze spotkanie z fejami przez autorkę zostało potraktowane ulgowo – właściwie nie scharakteryzowała owych postaci, dlatego trudno było mi sobie je wyobrazić. Jednak później naprawiła swój błąd, dokładnie opisując wygląd kolejnych przybyszów. Niektórzy z nich przypominają małe dzieci, inni wyglądają jakby wykute z nieba czy zrobione z ziemi stworzenia. Fejowie odznaczają się także niepospolitym talentem muzycznym: kochają dźwięki, śpiew i zabawę. Są niewidzialni dla ludzi, ale roznoszą wokół siebie wyczuwalny zapach ziół. W odróżnieniu od znanych z baśni wróżek, fejowie zostali przedstawieni w sposób pejoratywny: w większości są źli i niebezpieczni.
Dużym walorem „Lamentu” jest wartka akcja: zdarzenia następują po sobie błyskawicznie, a ich przebieg śledzi się z zapartym tchem. Przeważają tu dialogi – tendencja znana z innych powieści tego typu, ale mamy również refleksję na temat uczuć czy wspomnień. Pojawia się humor i dowcip, co jest dużym plusem dla autorki. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, ustami Deirdre. Bohaterowie skonstruowani są rzetelnie, przekonująco – oprócz głównej pary mamy także rodzinę dziewczyny – matkę, ojca (pojawiającego się jednak dopiero pod koniec, okazjonalnie), wścibską ciotkę, szaloną babcię, a także paletę innych postaci. Świat realny miesza się z tym fantastycznym z każdą stroną coraz wyraźniej, a to obiecuje pasjonujące przeżycia.
Na uwagę zasługuje też szata graficzna. Choć okładka nie porwała mnie na kolana, to wewnątrz książki kryje się wiele pięknych rysunków, poprzedzających kolejne księgi, które rekompensowały mi ten brak i wprowadzały nastrój magii.
To, co mi się nie podobało, to urwane, ubogie zakończenie – odwracałam kartkę, szukając dalszego ciągu, a tu nic. Muszę przyznać, że finał mnie rozczarował: jest pełen niedopowiedzeń i niedokończonych wątków. W przygotowaniu co prawda jest już kolejna część serii, jednak z tego co wyczytałam będzie ona skupiać się tym razem na osobie Jamesa, więc nadal nie rozumiem takiego potraktowania czytelnika – zostawienia go z wielką niewiadomą, do końca nierozumiejącego co się ma stać.
Podsumowując, książka na pewno przypadnie do gustu żeńskiej części czytelników, szczególnie fankom gatunku. Choć kontynuuje znane z innych serii wątki, rozwiązania zaskakują, a świat fejów przykuwa uwagę. Osobiście oceniam tę książkę jednak jako średnią, jedną z wielu, i chyba nie skuszę się na kontynuację. Nie nudziłam się przy niej, ale też nie porwała mnie na tyle, by o niej nie zapomnieć zaraz po odłożeniu na regał.
Ocena 3,5/6
Categories
fantastyka,
Illuminatio,
książka,
M. Stiefvater,
magia,
młodzieżowa,
paranormal romance,
romans
wtorek, 20 września 2011
Stephenie Meyer: "Drugie życie Bree Tanner"
„Drugie życie Bree Tanner” S. Meyer to krótka powieść, powstała na motywach 3 części sagi „Zmierzch”, „Zaćmienie”. Historia młodej wampirki, z którą Bella ma styczność zaledwie przez parę minut, a jednak jest to moment znaczący – Bella dostrzega w Bree odbicie swojej własnej, nieuchronnej przyszłości – stała się zalążkiem do napisania dodatku do sagi. Jak twierdzi we wstępie autorka: „… jej historia jest bardzo ważna dla zrozumienia całości”, po czym obiecuje nam odkrycie wielu sekretów z życia nowonarodzonej. Czy wywiązuje się z obietnicy?
Uprzedzę od razu, że nie. Nie wiem po co powstała ta powieść. Oczywiście, pomijając medialny szum i kolejne zera na koncie pisarki. Dostajemy zapowiedź uzupełnienia wiadomości o Bree, która dopiero co wkroczyła w ten złowrogi świat, jednak pozostajemy rozczarowani. Książka jest krótka i niewiele wnosi: o swoim poprzednim, ludzkim wcieleniu Bree mówi niechętnie, wiemy tylko, że uciekła z domu od brutalnego ojca i ma około szesnaście lat. Poznajemy ją w momencie, gdy Riley, pod wodzą Victorii, szykuję armię do walki z Cullenami. Bree jest bystrzejsza niż inne młode wampiry, szybko brata się z równie inteligentnym Diegiem, a ich przyjaźń ma szansę przerodzić się w coś więcej, jednak czytelnik od samego początku zna zakończenie i wie, co stanie się z bohaterką. Ten finał sprawia, że książka pozbawiona jest elementów zaskoczenia, ekscytacji. Trudno polubić tę młodą osóbkę, gdyż tak właściwie nawet nie mamy szansy jej poznać: szczątkowe informacje o jej biografii, opis zaledwie kilku dni życia i walka, a następnie spotkanie z Volturi, przynoszące jej kres. Książka w ogóle nie wciąga, a wszystkie wątki zostają zakończone równie nagle i szybko, jak się rodzą. W dodatku styl autorki nie uległ poprawie, nadal jest prosty i lakoniczny, a dialogi drętwe i równie nieciekawe. Całość jest nudna, monotonna i przystępna może jedynie dla zapalonych fanów. Nie polecam i właściwie szkoda mi nawet słów na tę pozycję. Strata czasu. A w dodatku z zapowiedzi wynika, że autorka szykuje nam jeszcze parę takich arcydzieł…
Ocena: 2/6
Categories
fantastyka,
książka,
młodzieżowa,
paranormal romance,
S. Meyer,
Wydawnictwo Dolnośląskie
czwartek, 25 sierpnia 2011
CLAMP: "Wish"
Czytacie mangę?
Postanowiłam napisać dziś o serii, z którą miałam do czynienia już jakiś czas temu, zupełnie przez przypadek. Do niedawna nie wiedziałam jak żywy i barwny jest świat zapalonych mangowców, dopóki wskutek pewnego konkursu nie załapałam się na konwent. Potem przyszło małe i krótkie zainteresowanie tym zjawiskiem, gdyż na wgłębianie się w to wszystko nie miałabym po prostu czasu, ale owocem tej lapidarnej pasji było przeczytanie serii „Wish”.
Pewnej rozgwieżdżonej nocy na ziemię spada „coś”. Niedługo potem wracający z pracy do domu chirurg Shuichiro Kudou ratuje z opałów maleńką istotkę. Okazuje się, że to anioł, Kohaku. Malec z wdzięczności pragnie spełnić jedno życzenie mężczyzny, jednak ten odmawia twierdząc, że ma wszystko, niczego mu nie potrzeba. Kohaku jest jednak nieustępliwy i w konsekwencji zamieszkuje razem z lekarzem, z zamiarem pomagania mu w codziennych sprawunkach. Okazuje się, że w ciągu dnia Kohaku ulega transformacji, przybierając inną, ludzką formę. Anioły są bezpłciowe, dlatego często bywa mylnie brany za piękną dziewczynę lub mężczyznę o kobiecych, delikatnych rysach twarzy. Nocami, gdy anioł nie może żywić się już energią słoneczną, kurczy się i przypomina wyglądem małego, tłustego bobasa. Wkrótce w domu zjawiają się kolejni goście, wysłannicy piekieł: Koryu w otoczeniu swoich kociaków. On, w przeciwieństwie do anioła, za dnia przypomina dziecko, a w nocy przybiera prawdziwą postać. Główną rozrywką Koryu jest dokuczanie niezgrabnemu Kohaku. Anioł ma do wykonania na Ziemi pewną misję, a mianowicie poszukuje zaginionego archanioła… Mieszkając z Shuichiro odsłania coraz więcej informacji o sobie, a także przywiązuje się do swojego pana…
Czterotomowa, zamknięta seria „Wish” była póki co pierwszą i jedyną mangą, z którą miałam okazję się bliżej zapoznać. W Polsce seria została wydana przez wydawnictwo J.P.Fantastica. Każdy tomik, w kolorowej obwolucie z wizerunkiem Kohaku, posiada pod spodem jeszcze szarą okładkę ze szkicami głównych bohaterów. Mangę czyta się niecodziennie jak na nasze realia, bowiem z zachowaniem japońskich zasad. Zaczynamy więc czytanie od końca książki, a dodatkowo czytając od prawej do lewej. Przez pierwsze kilka stron może to stanowić problem, ale w miarę lektury można szybko się przestawić i zagłębić w akcji, nawet nie zauważając różnicy. Parę pierwszych stron jest kolorowych, dalej mamy już czarno-biały druk na ładnym, białym papierze. Każdy tomik zaczyna się krótkim streszczeniem wydarzeń z poprzednich części serii. Rysunki są przepiękne, postacie przeważnie są szczupłe, wysokie i wielookie, piękne i słodkie, a tło jest bardzo zredukowane. Tekst w dymkach jest raczej wyraźny, czasem można mieć jednak problemy z odczytaniem np. treści zaklęć czy innych tekstów, umieszczonych w tle.
Fabuła koncentruje się wokół Kohaku, jednak w miarę rozwoju akcji pojawiają się nowe postacie i kolejne wątki. Bardzo interesujące są fragmenty o przeszłości Shuichiro, a także historia zagubionego archanioła. Seria zmierza ku odpowiedzi na pytanie: jakiego życzenia nie można spełnić samemu? Oczywiście dowiemy się tego na samym końcu.
Manga jest zarówno pełna humoru, jak i porusza problemy poważne, trudne, bolesne. Czyta się ją jednym tchem i cała serię można „połknąć” w jeden, dwa dni. Niestety nie trafiło do mnie zakończenie… Według mnie seria mogła skończyć się kilkanaście stron szybciej, ale zafundowano nam nagły zwrot akcji i inny obrót wydarzeń. Mimo wszystko swoją małą przygodę z kulturą japońską uważam za ważną i znaczącą i mogę polecić „Wish” wszystkim, którzy pragną spróbować czegoś nowego, a w książce oprócz tekstu zwracają uwagę także na rysunki. Dobrze tez mieć pod ręką jakiegoś zapalonego fana mangi, tak jak w moim przypadku, który z zapałem objaśni wszelkie niejasności czy kontrowersje, a to z pewnością wzbogaci lekturę.
Categories
CLAMP,
J.P.Fantastica,
książka,
manga,
paranormal romance,
romans
środa, 24 sierpnia 2011
Maggie Stiefvater: "Drżenie"
Tak, tak, tak. Genialna, nietuzinkowa, oryginalna, zachwycająca. Dawno żadna książka nie wywołała we mnie tylu emocji, takiego poruszenia. Tak dobra, że musiałam swoją opinię wyjawić już we wstępie. O czym mowa? O „Drżeniu” Maggie Stiefvater, nowej powieści z gatunku paranormal romance, po którą koniecznie musi sięgnąć każdy fan tego nurtu, ale nie tylko.
Stiefvater zadebiutowała powieścią fantastyczną „Lament”, barwnie obrazującą świat celtyckiej baśni, z entuzjazmem przyjętą przez krytykę. „Drżenie”, pierwsza część zaplanowanej trylogii, zostało wydane w USA już w 2009 roku, w Polsce pojawiło się dopiero teraz. To smutne, jednak najważniejsze, że w końcu i polscy czytelnicy mogą zagłębić się w niezwykły świat wykreowany przez pisarkę.
Grace dorasta w domu na skraju lasu. W dzieciństwie ledwo uszła z życiem, gdy zamieszkujące okolicę wilki ściągnęły ją z huśtawki, zaciągnęły do lasu i zaatakowały. Dziewczynka pamięta jeszcze obraz watahy, raniącej, kąsającej i gryzącej jej ciało, krew mieszającą się ze śniegiem i potworny ból. Przeżyła, gdyż w jej obronie stanął jeden z wilków, o jasnożółtych oczach, które Grace bezwiednie zapamiętała. Odtąd każdej zimy dziewczyna wyczekuje powrotu swojego wilka, który na okres letni gdzieś przepada, obserwuje go z okna albo podchodzi bliżej. Mija sześć lat. Wilki stają się jej obsesją – razem z przyjaciółką, Olivią, często wybiera się do lasu, by fotografować te zwierzęta. Bezbłędnie odnajduje wśród nich przenikliwe żółte oczy, a jakaś nieznana siła pcha ją ku temu groźnemu zwierzęciu.
Spokój miasteczka burzy śmierć jednego z uczniów szkoły, Jacka. Nikt nie ma wątpliwości, że za napaścią stoją wilki. Lokalni strażnicy postanawiają wybić zwierzęta. Grace, przerażona wizją śmierci swojego ulubieńca, bez namysłu rzuca się w ciemny las, by powstrzymać strzelców. Wędrując pośród mrocznych gąszczy natrafia na niecodzienne zjawisko – w śniegu, u jej stóp, leży ranny, nagi chłopak, a jego żółte oczy przywodzą na myśl spojrzenie wilka. To spojrzenie, piżmowy zapach i aura lasu nie pozostawiają wątpliwości – chłopak, który przedstawia się jako Sam, bez wątpienia jest wilkołakiem. Dziewczyna bez namysłu zabiera go do szpitala, a później do siebie. To początek fascynującej historii ich płomiennego romansu, jednak brzemiennego w skutki.
Porównanie do „Zmierzchu” Stephenie Meyer narzuca się samo, zresztą zadbali o to sami wydawcy obwieszczając, że ”Jeśli podobał wam się Zmierzch, pokochacie też Drżenie”. Jest to jednak zestawienie nietrafione, gdyż powieść Stiefvater jest całkowicie inna i o niebo lepsza od swojej krewniaczki.
Narracja książki jest dwubiegunowa, bowiem autorka wprowadziła w swój utwór dwóch kompatybilnych, młodych narratorów: Grace i Sama. Poznajemy zatem świat i ich losy oczami obojga. Czasem opisują oni to samo wydarzenie, uzupełniając akcję o istotne ze swojego punktu widzenia wydarzenia, ale w głównej mierze relacjonują naprzemiennie kolejne sceny. Narracja pozwala na lepsze poznanie każdego z bohaterów, a także odsłania wiele faktów z ich przeszłości. Taki zabieg jest bardzo dobrym rozwiązaniem, który ubarwia książkę i umożliwia zbliżenie się do bohaterów.
Z jednej strony mamy Grace – roztropną, pragmatyczną siedemnastolatkę, mającą hopla na punkcie wilków. To nie jedna z tych cnotliwych, zakompleksionych nastolatek, kapryszących na swój wygląd i uważających, że nie zasługują na miłość. Nie, Grace jest silna i twarda, nauczona radzić sobie sama, ale kiedy trzeba potrafi też być sentymentalna i czuła. Nie da się ukryć, że to ona gra w tym związku pierwsze skrzypce. Dziewczynka praktycznie wychowuje się sama, gdyż jej rodzice poświęcają się pracy, zapominając o jej istnieniu. Matka-artystka i ojciec-pracoholik większość czasu spędzają poza domem, a Grace sama musi dbać o zapełnienie wolnego czasu, przygotowanie posiłków czy odrobienie lekcji. Wydaje się, że taki stan rzeczy ma swoje plusy – dzięki temu może ona przetrzymywać Sama w swoim domu, ba, nawet spać z nim w jednym łóżku, ale chroniczny brak rodziców boli dziewczynę, która potrzebuje troski i uwagi.
Świat z punktu widzenia Sama jest tym ciekawszy, że chłopak ulega przemianom. Gdy zbliża się zima, temperatura gwałtownie spada, zarażony w dzieciństwie chłopak zmienia się w wilka i dołącza do swojej watahy. Okres letni to dla niego czas wbicia się w ludzką skórę, możliwość poczucie się człowiekiem. Sam jest sympatycznym, inteligentnym chłopcem, który czyta poezję i gra na gitarze. Jest jednak kruchy jak szkło, wrażliwy na każdy podmuch wiatru, wciąż obawiający się o niekontrolowaną przemianę. Gdy staje się wilkiem, chłopak zatraca swoją tożsamość, zapomina o tym kim był. Ale nawet wtedy pamięta o Grace i czeka na nią, bowiem dziewczyna została ukąszona, a więc powinna przemienić się w wilka. Sam przeczuwa, że ma przed sobą ostatni rok metamorfoz, że po nim już na zawsze pozostanie w skórze zwierzęcia, a Grace jakimś nieznanym nawet jej sposobem posiadła antidotum na te przemiany…
Nie da się ukryć, że głównym motorem napędowym powieści jest wzajemna fascynacja młodych bohaterów. Ich miłość jest jednocześnie słodka i gorzka, zmysłowa i bolesna, nie znająca granic. Ponieważ czekali na siebie sześć lat, a każdy dzień może być tym ostatnim, spędzają prawie każdą chwilę razem, zakochując się w sobie. O ile w „Zmierzchu” denerwował mnie wilkołak Edward-strażnik cnoty Belli, o tyle tutaj wreszcie coś się dzieje, młodzi aż kipią pożądaniem, nie mogąc bez siebie wytrzymać.
Grace jednak mieszka z rodzicami i chodzi do liceum – nie można było pominąć tych wątków, dlatego dziewczyna czasem opuszcza swojego towarzysza i oddaje się takim obowiązkom jak pójście do szkoły czy odrobienie pracy domowej. W szkole obecny jest typowy podział na lepszych i gorszych uczniów, którego wyznacznikiem jest popularność. Dziewczyna ma też przyjaciółki – Rachel i Olivię, dzięki którym lepiej czuje się w murach szkoły. To ten czas, który Sam przeznacza na załatwianie swoich spraw, dzięki czemu dowiadujemy się więcej o świecie wilków i jego prawidłach.
Każdy z rozdziałów opatrzony jest też informacją o aktualnej temperaturze, co jest bardzo ważnym czynnikiem ze względu na transformacje Sama. Gdy skala niebezpiecznie się obniża, zaczynamy denerwować się razem z nim.
Książkę dosłownie się pochłania, jest napisana sprawnie i ciekawie. Dialogi są wiarygodne, dopasowane do charakteru bohaterów, a opisy w sam raz – ani nie rozwlekłe, ani nie minimalistyczne. Retrospekcje pozwalają odkryć wiele dramatów z życia bohaterów i ich oddziaływanie na teraźniejszość. Wszystko to razem sprawia, że jesteśmy blisko bohaterów, że mamy wrażenie jakby ta historia rozgrywała się gdzieś tu blisko, obok. Zatapiamy się w lekturze, kibicujemy tej międzygatunkowej miłości i nie raz ocieramy łzy wzruszenia. Pisarka perfekcyjnie dozuje nam emocje i wzruszenia, sprawiając, że jeszcze długo po lekturze nie można zapomnieć o jej uczestnikach. Bohaterowie są realistyczni, z krwi i kości, a my z przejęciem śledzimy ich losy. Może nie ma tu zbyt wiele akcji, jednak coś nie pozwala oderwać się od książki, przyciąga. Czyta się szybko i lekko, z wypiekami na twarzy.
Na uwagę zasługuje również okładka książki. Wilk w otoczeniu jasnego, śnieżnego krajobrazu, dziewczynka ukryta między drzewami i kontrastujące z tym tłem: krwistoczerwony parasol i czcionka tytułu książki. Barwa czerwieni może symbolizować tu miłość, cierpienie, krew, gorąco, a więc wszystkie te cechy, tak ważne dla fabuły całej powieści. Podobały mi się też wypukłe śnieżynki na okładce, dopełniające zimowy klimat.
Książka kończy się w idealnym momencie, zostawiając czytelnika ze łzami w oczach: ale czy będą to zły smutku, wzruszenia, szczęścia czy jeszcze czegoś innego – o tym może przekonać się każdy, kto sięgnie po lekturę. Dla fanów kontynuacji w tym momencie wyrasta nadzieja, że już wkrótce spotkają się ze swoimi ulubionymi bohaterami w dalszych częściach trylogii, a dla tych, którzy nie lubią otwartych cykli, jest to na pewno miła wiadomość – mogą spokojnie przeczytać książkę, gdyż odnosimy wrażenie, że stanowi ona kompletną całość.
Osobiście stronię od fantastyki, a już zwłaszcza od paranormal romance, jednak „Drżenie” ma coś w sobie. Tutaj ważniejsi od fantastycznych stworzeń są ludzie, ich odczucia i pragnienia. To błyskotliwa powieść romantyczna, z elementami nadnaturalnymi, które jednak nie przysłaniają głównej prawdy: że jeśli się kogoś kocha, nie można bez niego żyć. Polecam gorąco, a książka od tej chwili staje się jedną z moich ulubionych. I na koniec jeszcze jedna cenna informacja – powstaje już film na kanwie powieści.
Książkę miałam możliwość przeczytać dzięki wygranej w konkursie serwisu nakanapie.pl
Osobiście stronię od fantastyki, a już zwłaszcza od paranormal romance, jednak „Drżenie” ma coś w sobie. Tutaj ważniejsi od fantastycznych stworzeń są ludzie, ich odczucia i pragnienia. To błyskotliwa powieść romantyczna, z elementami nadnaturalnymi, które jednak nie przysłaniają głównej prawdy: że jeśli się kogoś kocha, nie można bez niego żyć. Polecam gorąco, a książka od tej chwili staje się jedną z moich ulubionych. I na koniec jeszcze jedna cenna informacja – powstaje już film na kanwie powieści.
Książkę miałam możliwość przeczytać dzięki wygranej w konkursie serwisu nakanapie.pl
Categories
fantastyka,
książka,
M. Stiefvater,
młodzieżowa,
paranormal romance,
Wilga
Subskrybuj:
Posty (Atom)