Pokazywanie postów oznaczonych etykietą science-fiction. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą science-fiction. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 kwietnia 2016

Andy Weir: "Marsjanin"

Autor: Po drugiej stronie... dnia kwietnia 03, 2016 1 komentarze


Andy Weir: "Marsjanin"
audiobook, audioteka.pl
Czyta: Jacek Rozenek
Czas: 12 h.


Duże mam zaległości w tych moich mini-recenzjach: operacja, przeprowadzka, remont, praca, przygotowania do ślubu, czasem brak czasu dla siebie, choć na czytanie zawsze go znajdę. Stopniowo będę nadrabiać pisanie o książkach czy serialach, z którymi miałam do czynienia już jakiś czas temu, ale nie zdążyłam podzielić się tym z Wami.

Na pierwszy rzut największa chyba zaległość – „Marsjanin” Andy’ego Weira.

Najpierw oglądałam film, od razu jak wszedł do kina – kiedy to byłooo, jeszcze w zeszłym roku. Obraz bardzo na mnie podziałał, bo należę do tych ludzi, którzy daliby się pokroić za doświadczenie czegoś tak niesamowitego jak podróż w kosmos, nie patrząc na niebezpieczeństwa z tym związane. Matt Damon skradł ten film, można powiedzieć, że to film jednego aktora, choć w pewnym momencie akcja koncentruje się także na działaniach NASA na Ziemi. Jeżeli chodzi o fabułę, choć myślę że większość z Was słyszała już o tym tytule, jest to opowieść o astronaucie, charyzmatycznym Marku Watneyu, który w wyniku awarii podczas burzy piaskowej pozostaje zupełnie sam na Marsie. Pozostała część załogi, ba, cały świat – myślą, że Mark zginął. On jednak się nie poddaje – dzięki wiedzy biologa ma szansę przetrwać, a na pewno zrobi wszystko, by się uratować, nawet jeśli szanse są niewielkie. Dzięki niezwykłej wytrwałości, a przy tym kreatywnemu podejściu do sprawy, wkrótce Mark nie tylko hoduje ziemniaki na Marsie (skolonizował planetę!), ale jest w stanie porozumiewać się z Ziemią i udowodnić, że mogą po niego wracać.

Wyobrażacie sobie taką sytuację? Czasem mam problem z tym, że muszę zostać na noc sama w mieszkaniu, mimo że w tym samym bloku przebywa tyle innych osób. Książka daje do myslenia jeżeli chodzi o kwestię samotności i życia w społeczeństwie. Mark jest sam jak palec na obcej planecie, daleko we wszechświecie. trudno sobie nawet wyobrazić jak musiałby się czuć człowiek w podobnej sytuacji. Zupełnie nie do pojęcia... 

Film jest dosyć wiernym odzwierciedleniem książki. Oczywiście w kilku miejscach podkręcono trochę dramatyzm, a zakończenie jest iście hollywoodzkie, niemniej udało się odtworzyć klimat powieści sci-fi, a przede wszystkim oddać charakter głównego bohatera. Mark jest niesamowity – ma w sobie tyle woli walki, a przy tym nie opuszcza go dobry humor i żart, mimo przeciwności losu. To właśnie humor jest najmocniejszą stroną tej książki – trudno znaleźć w literaturze drugiego takiego zgrywusa. Dla mnie bezbłędna postać, naprawdę go polubiłam. Audiobook jest czytany przez Jacka Rozenka – ponieważ książka w przeważającej części jest prowadzona w formie dziennika Marka, nietrudno utożsamić głos lektora z samym bohaterem. Moim zdaniem doskonale dopasowany, trafny wybór. Audiobooka słuchało się bardzo dobrze. Choć oczywiście brakuje mi szelestu kartek i wiedzy o tym jak treść, poszczególne tytuły rozdziałów itp. rozmieszczone są na stronach, to audiobook jest fajną alternatywą.

Polecam tym, którzy jeszcze nie znają. Oczywiście najlepiej w kolejności książka-film. 

Link do audiobooka: >>klik<<

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Więzień labiryntu, Rzeźnia numer pięć i inne

Autor: Po drugiej stronie... dnia grudnia 22, 2014 9 komentarze

Zaległości, zaległości, a ja nie mam czasu pisać, tak dużo się dzieje w moim życiu prywatnym (i wcale nie chodzi o świąteczną gorączkę).

Po krótce więc, co ostatnio ciekawego przeczytałam.

Autor: James Dashner
Tytuł: „Więzień labiryntu”.
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

Najpierw film, potem książka, niestety w moim przypadku miała miejsce ta nieszczęśliwa kolejność. W związku z tym film nawet mi się podobał, a książka już mniej – chyba dlatego, że zniknął całkowicie element zaskoczenia, a nawet nudziło mnie czytanie o czymś, co już doskonale znałam. Oczywiście film różni się od książki, jednak chyba zdecydowanie wygrywa u mnie pierwsze wrażenie – w związku z tym filmowe rozwiązania były dla mnie dynamiczne, a te książkowe wydawały mi się nie do końca trafione. Wiem jednak, że wśród znajomych, którzy najpierw czytali książkę, wszystko jest na odwrót. To znaczy film odbierają jako klapę, a książkę oceniają jako genialną. W każdym razie – historia grupy chłopców uwięzionych w Strefie, otoczonej przez mroczny labirynt, bardzo mi się podobała. Sięgnę po kolejne tomy. I postaram się to zrobić zanim je zekranizują :)



Autor: Kurt Vonnegut
Tytuł: „Rzeźnia numer pięć”
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Stron: 180

Żałuję, że tak późno, choć do twórczości Vonneguta przymierzałam się już długo. Nigdy nie pociągały mnie książki o tematyce wojennej, jednak to co tutaj zrobił ze mną autor... Z całą pewnością mogę zapewnić, że dawno nie czytałam tak dobrej książki. Naładowana emocjami, choć tak niepozorna wizualnie. Każde słowo, każde zdanie, potrafią nieść ze sobą taki ładunek, potrafią wzruszyć, przeszyć na wylot, nawet zranić. Vonnegut w swojej prozie prowokuje czytelnika, jest bezkompromisowy i do bólu szczery. Pisze o własnych doświadczeniach wojennych i nie boi się ubrać w słowa zła absolutnego. A przy tym miesza gatunki, sprawiając że jego opowieść można odbierać na kilku poziomach. Czy to sci-fi? Czy dramat psychologiczny? Uwielbiam jego sposób pisania, uwielbiam ukryte znaczenia jego słów. Nie mogłam się powstrzymać i dorzucam zdjęcie fragmentu :)








Autor: Konrad Górski
Tytuł: „Tekstologia i edytorstwo dzieł literackich”
Wydawnictwo: Państwowe Wydawnictwo Naukowe
Stron: 304


To książka naprawdę dla koneserów – ma swoje lata. Z racji tego, że edytorstwem się obecnie interesuję, a nawet je studiuję, musiałam sięgnąć. Konrad Górski jest tak właściwie ojcem polskiego edytorstwa, więc nie wypada nie znać tej pozycji, jeśli tematyka edycji tekstu jest komuś bliska. Jednak materiał powstawał w latach 70. a przykłady odnoszą się np. do edycji „Pana Tadeusza” Mickiewicza, więc w pełni rozumiem, jeśli kogoś ta pozycja po prostu wynudzi. Ale, jak mówię, z szacunku dla tradycji warto przejrzeć – chociaż wiele z założeń Góreckiego to już przeszłość, wiele obserwacji jest aktualnych także i dzisiaj. Poza tym można prześledzić jak to wszystko się zaczęło ;)



Autor: Robin Williams

Tytuł: „Typografia od podstaw. Projekty z klasą"
Wydawnictwo: Helion
Stron: 240

To bardzo cieniutka, ale atrakcyjna wizualnie książeczka. Kolejna z serii „o edytorstwie i typografii słów kilka”. Właściwie dobra zarówno na początek przygody, jak i służąca jako uzupełnienie czy powtórzenie wiadomości. Poradnik skierowany do osób zainteresowanych DTP – obróbką tekstu, programami do składu, układem tekstu i przykładami dobrej kompozycji. Dużo konkretnych porad – skróty klawiszowe, instrukcje obsługi, ćwiczenia i zadania. Jak wybrać odpowiednią czcionkę, co zrobić by tekst był czytelny i jak go uatrakcyjnić? Pozycja może nie idealna – z racji na niewielką objętość – ale pełna konkretów i napisana w sposób zrozumiały. Autorka obrazuje opisywane sposoby doboru czcionek, nagłówków, wyróżnień. Pokazuje też błędy, daje dużo przykładów. Dla zainteresowanych tematyką jak najbardziej dobra na start :)


wtorek, 9 grudnia 2014

Hugh Howey: "Silos"

Autor: Po drugiej stronie... dnia grudnia 09, 2014 4 komentarze

Autor: Hugh Howey
Tytuł: "Silos"
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Stron: 654

Ziemia została skażona. Ludzie żyją pod powierzchnią, w wielopiętrowym Silosie. Obowiązują ich twarde reguły, kontrolowane jest wszystko. Biorą udział w loterii, jeśli chcą mieć potomstwo. Każdy ma swoją rolę w silosie i zamieszkuje odpowiednie piętro. Ci z dołu, w Maszynowni, pracują najciężej, zapewniając dostawy prądu dla całego podziemia. Ci z działu IT spijają śmietankę. Ludzie są kontrolowani, bunty tłumione w zarodku. Nie można marzyć. Na czele tej konstrukcji stoi Burmistrz, zaś nad spokojem mieszkańców czuwa Szeryf, który trzyma porządek. Najcięższą karą jest zesłanie na… czyszczenie. Dzięki temu procesowi, ludzie mogą oglądać obraz skażonej Ziemi, przekazywany przez obiektywy. To ich jedyny kontakt ze światem, który przepadł. Czyściciel może wyjść na powierzchnię, ale jest w stanie przetrwać tam zaledwie kilka minut. Gdy wyrok czyszczenia pada na samego Szeryfa, Holstona, wszystko się zmienia. Okazuje się, że cały ten misternie skonstruowany świat jest tylko iluzją.

Hugh Howey był zupełnie nieznanym autorem, który publikował na własny rachunek. „Silos” jednak przyjął się z ciepłym odbiorem czytelników i bardzo szybko zmienił autora w światową gwiazdę sci-fi. Nie dziwi mnie to, bo książka naprawdę jest dobra. Trzyma w napięciu przez cały czas, a w miarę jak dowiadujemy się więcej o złożonym świecie przyszłości, jesteśmy przerażeni równie bardzo jak bohaterowie.    

Howey wprowadza kilku bohaterów i pogrywa sobie z czytelnikiem. Kiedy zaczynamy się przyzwyczajać do jednego, sądząc że będzie tym głównym, towarzyszącym nam przez całą opowieść, autor odbiera nam go, przenosząc narrację w stronę zupełnie innej postaci. Ma to swoje dobre i złe strony. Akcja książki płynie raczej wolno, brak tu gwałtownych, wstrząsających wydarzeń. Jednak pisarz potrafi przykuć uwagę, zatrzymać, zaciekawić. Istotniejsze jest to, co ukryte przed ludzkim wzrokiem, kłamstwa wychodzące na jaw. To w ten sposób buduje się dramaturgię. Bardzo dobra konstrukcja – mnogość wątków, a wszystko to dobrze ze sobą połączone.

Autor traktuje czytelnika tak, jakby dobrze znał wykreowany przez niego świat. Na początku niewiele wyjaśnia, wrzuca nas od razu w swoje uniwersum, jakbyśmy byli jego częścią. Przykładowo - pisze o ludziach-cieniach, bez komentarza co oznacza ta funkcja. Opisuje podróże po schodach silosu, odwiedzanie kolejnych pięter, ale zabrakło mi szczegółów, dzięki którym mogłabym sobie wyobrazić, zwizualizować to miejsce. Oczywiście, w miarę jak zagłębiamy się w tekst, jest coraz łatwiej, ale początkowo nie mogłam się połapać w zasadach świata silosu, informacje były zbyt skąpe. Kolejną wadą książki, ale to dotyczy raczej tylko polskiego wydania – jest cienka korekta, a może jej brak? W tekście pojawia się mnóstwo literówek, od zwykłych czeskich błędów jak przestawienie liter czy pominięcie którejś, po poważniejsze, zmieniające sens słów/zdań. Trochę to dziwne…

Podsumowując, książka podobała mi się. Dopiero odkrywam powieści postapokaliptyczne, ale utwierdzam się w przekonaniu, że pociąga mnie ten gatunek. Nie jestem więc znawcą, ale mimo to sądzę, że „Silos” plasuje się gdzieś pośrodku, jeśli chodzi o ocenę. Ma wszystko to, co istotne dla powieści sci-fi, jednak nie nazwałabym jej wielkim, przełomowym odkryciem. Dobrze się czyta, i tyle. Czekam jednak na kontynuację :)

środa, 6 sierpnia 2014

Marissa Meyer: "Saga księżycowa. Cinder"

Autor: Po drugiej stronie... dnia sierpnia 06, 2014 6 komentarze




Autor: Marissa Meyer
Tytuł: "Saga księżycowa. Cinder"
Wydawnictwo: Egmont
Stron: 440





Znacie to słynne „Zaraz idę spać, jeszcze tylko jedna strona, jeszcze tylko jeden rozdział”? Dawno nie miałam takiego uczucia, a tu niespodziewanie wpadłam przy… pierwszym tomie „Sagi księżycowej”. Kopciuszek w wersji futurystycznej: dziewczyna-cyborg, zauroczona pekińskim księciem, a do tego inwazja mieszkańców Księżyca, chcących zawładnąć Ziemią, plus śmiertelna pandemia, wyniszczająca naszą planetę. Nie spodziewałabym się, jak ta historia podbije moje serce :) Powieść jest naprawdę fajna, pomysłowa i dużo się w niej dzieje. Uwielbiam grę z utartymi schematami, powiew świeżości jaki autorka nadała klasycznej baśni, jej oryginalną formę.

Cinder jest przesympatyczną osóbką, która w ponad 30 proc. jest robotem – nad czym ubolewa. Nie zawsze tak było – przeszła trudną operację na skutek wypadku, w którym straciła stopę i dłoń. Ale dziewczyna nie pamięta swojej przeszłości, nie wie skąd pochodzi i co tak właściwie jej się przydarzyło. Dorasta, wykorzystywana przez przybraną matkę – pracując jako mechanik. Może tylko pomarzyć o pójściu na bal, o którym mówią wszyscy, o pięknej sukni i pantofelkach, a zwłaszcza o normalnym, spokojnym życiu. Nie wybrała sobie losu maszyny, ale musi pogodzić się z tym stanem. Jest traktowana jako gorsza, ludzka służąca. Ona nie jest częścią rodziny, pełni rolę podrzędnej służącej, rzeczy, akcesoria.  

Książkę czyta się przyjemnie i szybko. Zdarzało mi się zasiedzieć przy niej w nocy i żałuję, że się skończyła, ale zaraz zamawiam sobie drugi tom w bibliotece. Co prawda punkt kulminacyjny historii jest trochę niewypałem – domyślamy się kim jest Cinder dużo, dużo wcześniej, więc brak zaskoczenia, ale to nie odejmuje tej historii uroku. Podobała mi się bez dwóch zdań :)

Jeszcze taka ciekawostka – w 2015 roku do kin trafia filmowa wersja Kopciuszka. Także dużo się dzieje w tym temacie, a klasyczne baśnie wciąż inspirują.

piątek, 18 lipca 2014

Lois Lowry: "Dawca"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lipca 18, 2014 5 komentarze


Autor: Lois Lowry
Tytuł: Dawca
Wydawnictwo: Media Rodzina
Stron: 206







Po „Dawcę” sięgnęłam widząc zwiastun filmowy ekranizacji tej książki – wydawała się naprawdę dobrą, futurystyczną młodzieżówką. Gdy ją wypożyczyłam, zdziwiła mnie objętość – książka ma nieco ponad 200 stron. Opowiada historię Jonasza, dwunastolatka wychowującego się w odległej przyszłości. Świat ten rządzi się swoimi prawami – nie ma w nim bólu, przemocy i cierpienia, ale oczywiście kosztem czegoś. Ludzie nie mają pojęcia czym są barwy, muzyka i uczucia. Żyją w komórkach rodzinnych, wychowujących maksymalnie dwoje dzieci (rodzonych przez rodzicielki i oddawanych pod opiekę piastunów aż do osiągnięcia odpowiedniego wieku). Jednostki nie spełniające wymogów lub zbyt stare zostają „zwalniane”. Mieszkańcy miasteczka muszą być dla siebie uprzejmi i prawdomówni, a każdy przejaw niesubordynacji jest natychmiast wyłapywany. Nikt nie dostrzega wad tego systemu, za wyjątkiem Jonasza. Gdy otrzymuje szkolenie na Odbiorcę Pamięci zaprzyjaźnia się z Dawcą, który systematycznie zaczyna przekazywać mu wspomnienia o przeszłości. Chłopiec zaczyna widzieć więcej, dowiaduje się jak kiedyś żyli ludzie, jednak nie może się tym z nikim podzielić…

Oczywiście, wszystko to gdzieś już było. Czytając „Dawcę” miałam wrażenie że to taka wersja znakomitego „Equilibrium”, tylko dla młodszych, czy chociażby popularnej serii „Delirium”. Dla młodzieży, młodszej i starszej, ale chyba z naciskiem na równolatków głównego bohatera. Książka napisana jest w sposób bardzo uproszczony, niewymagający. Czegoś mi w niej zabrakło. Temat stwarzał tyle możliwości, jednak autorka potraktowała go bardzo powierzchownie. Książka zbiera laury, była bestsellerem i nie przeczę, ma wiele także edukacyjnych walorów, jednak jak dla mnie jest zbyt prosta i dosłowna. Po prostu mało się dzieje, zabrakło mi też szerszych opisów świata, którego przecież w ogóle nie znam. Oczywiście trzeba brać poprawkę na wiek potencjalnego czytelnika, ale tak czy inaczej jestem zawiedziona.

Słyszeliście o filmie? Wstawiam zwiastun:

wtorek, 15 lipca 2014

Haruki Murakami: "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lipca 15, 2014 4 komentarze






Autor: Haruki Murakami
Tytuł: "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland"
Wydawnictwo: Muza
Stron: 488




Trochę mi się już „przejadł” Murakami, a jednak wciąż po niego sięgam – specyficzny charakter jego powieści przyciąga mnie, gdy mam akurat nostalgiczny nastrój. Świetnie się wtedy wpisuje w moje samopoczucie i dobrze mi się go czyta. Aczkolwiek po skończeniu książki „Koniec świata i hard-boiled wonderland” dochodzę do wniosku, że muszę zrobić sobie dłuższą przerwę od tego autora.

Właściwie trudno w paru słowach opowiedzieć, o czym jest ta książka. Dotykamy tu dwóch światów: jeden z nich to świat rzeczywisty, realny, chociaż wybiegający w przyszłość. Drugi to świat na kształt marzeń sennych, daleki i nieznany, nierealny, pełen niemożliwego. Spaja je osoba głównego bohatera – wykształconego młodego człowieka, trybika w machinie Systemu. W miarę lektury zauważamy, że oba światy sporo łączy, że przewijają się w nich podobne motywy. Później to wszystko się wyjaśnia, dwie równoległe historie zaczynają tworzyć jedną. To, co nadnaturalne, przesiąka do japońskiej świadomości a to, co stanowi podstawę prawdziwego życia, staje się jedyną formą ratunku w Mieście, gdzie ludzie nie mają serc i pamięci.

Murakami stworzył niezwykłe sci-fi – uwodzi niczym nieskrępowaną wyobraźnią, śmiałymi pomysłami i nieprzeciętnymi bohaterami. W jego powieści możemy spotkać mityczne jednorożce, cienie obdarzone świadomością i żyjące w oderwaniu od człowieka, podstępne czarnomroki, żyjące pod linią metra i piękne zwierze, oddające życie kosztem ludzi. To równocześnie świat nowinek technologicznych, gdzie dźwięki kości opowiadają historie swoich właścicieli a świat sprowadza się do szyfrów. Klimat rodem z opowieści Orwella, gdzie ludzie są tylko pionkami i nie znają prawdziwej natury świata. Całość przytłacza, trochę przeraża, nie daje nadziei, wyzwala smutek.

Murakamiego trzeba lubić – jeśli nie przekonują Was jego powieści, ta z pewnością też nie porwie. Jak dla mnie, jest raczej średnia, ale może to tylko znużenie autorem. Mam wrażenie, że choć bez wątpienia różne, jego powieści mają jakiś wspólny mianownik, są do siebie łudząco podobne. Postacie, klimat, prosty i mechaniczny język, zachowania, powierzchowny stosunek do seksu, tajemnica i bohaterowie trwający w letargu, prości i bezuczuciowi (?)… A przy tym wciąż nie mogę się nadziwić nad tym, że jednak to kupuję i w jakimś stopniu daję się zaczarować. Ocena jest więc niejednoznaczna, jak i sama proza.


 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon