Pokazywanie postów oznaczonych etykietą w drodze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą w drodze. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 22 lipca 2019

pięciornik

Są takie rośliny, bardzo pospolite i z pewnością jadalne, na które zupełnie nie zwraca się uwagi. Niecharakterysteczne w smaku, traktowane jako domieszka dodająca pozostałej zieleninie objętości i różnorodności gatunkowej albo rezerwa, z której zawsze można zrobić potrawę typu szpinak, czyli zielonawą papkę.

Tak trochę jest z pięciornikiem gęsim (Potentilla anserina). Bardzo łatwo go oznaczyć, wystarczy zapamiętać nazwę srebrnik odnoszącą się do jasnego spodu pierzastych liści. Jeszcze łatwiej spotkać - nawet na Islandii porasta kamieniste pobocza. Ma pojedyncze żółte kwiaty i podziemne łodygi, a po koszeniu wypuszcza młode liście, które można jeść nawet na surowo.




tofu z pięciornikiem


pół litra młodych liści pięciornika gęsiego
kostka tofu
5 łyżek wody
sos sojowy
olej do smażenia

Liście umyć i pokroić. Tofu rozgnieść widelcem. Na patelni rozgrzać olej i podsmażać tofu przez około 5 minut, do lekkiego zrumienienia, Nawet jeśli przywrze do zbyt cienkiego dna turystycznej patelni, to nie będzie duży problem. Dolać wody i wsypać liście. Doprawić sosem sojowym. Gotować do odparowania wody.

Tofu z pięciornikiem podałam z kaszą jaglaną, posypane płatkami złocienia maruny rumianu. 




Rumian żółty (Anthemis tinctoria) jest rośliną leczniczą o działaniu przeciwskurczowym i napotnym. Same płatki jego kwiatów w takiej ilości nie ujawnią tych właściwości i stanowią po prostu jadalną dekorację.


poniedziałek, 1 lipca 2019

dla mnie soja

Poza zupełnie typowymi składnikami biwakowej kuchni, tymi lekkimi, błyskawicznymi, niewymagającymi specjalnego przechowywania, tym razem spakowałam tofu i pastę miso. Do tego zestaw przypraw: sól, sezam oraz olej i sos sojowy przelane do malutkich buteleczek. Specjalnie z myślą o zupie miso na śniadanie. Jest lekka i wytrawa - dla mnie idealny początek dnia, ale nada się też na letni obiad czy kolację, tym bardziej, że równie dobrze smakuje na zimno.




Bez bulionu dashi (rybnego lub wegetariańskiego) nie jest to prawdziwa japońska misoshiru, ale takie uproszczenie często pozwala przełamać nieufność wobec nowości. Fermentowana pasta sojowo-ryżowa może wydawać się trudna do skojarzenia ze znanymi smakami nawet bez dodatku wodorostów o obco brzmiących nazwach i nietutejszych grzybów. Aromat dania oczywiście będzie się różnił, ale zastosowanie odpowiednich składników uwydatni go. Kluczową japońską zasadą dobierania dodatków jest sezonowość, a w to dzikie rośliny wpisują się, jak nic innego. Bylica doda charakteru, podagrycznik smak warzyw korzeniowych, uszaki bzowe łagodnie grzybowy i chrupką konsystencję. Ważne jest użycie prawdziwego sosu sojowego, bo podróbki z dodatkiem cukru i karmelu mogą wszystko zepsuć.

Przy okazji kilka słów o tofu. Nie jest to łatwy składnik, zwykle trzeba go poddawać różnym etapom przygotowawczym, żeby zamaskować i wykorzystać to, że właściwie nie ma smaku. (Zerknijcie, co poleca Monika.) Dlatego łatwo się zrazić, a wtedy zupa z czymś takim nie wydaje się dobrym pomysłem. A jednak! Nie wiem, czy istnieje inna potrawa, do której właśnie nieobrobione tofu pasowałoby tak dobrze.




zupa miso z bylicą i podagrycznikiem

(2 porcje)

600 ml wody
kilkanaście małych uszaków bzowych
pół kostki tofu
garść szczytów pędów bylicy
3-5 młodych liści podagrycznika
1,5 łyżki jasnej pasty miso
sos sojowy
łyżeczka sezamu

Do wrzącej wody dodać umyte grzyby i gotować 3-5 minut (świeże krócej, a zupełnie suche mogą wymagać dłuższego czasu). Rośliny posiekać - podagrycznik raczej drobno, bylicę można grubiej - i dodać do garnka. Pokroić tofu w drobną kostkę. Zdjąć zupę z ognia i dokładnie rozmieszać pastę. Dołożyć tofu, doprawić całość sosem sojowym - dodałam go łyżeczkę, na końcu wsypać sezam.


niedziela, 30 czerwca 2019

glamping

Prawdziwy luksus w terenie to dla mnie kawiarka, wkład chłodzący w izolacyjnej torbie i para butów na zmianę. Ale może to też być ulubiony drink w szkle albo namiot, w którym można stanąć wyprostowanym i przyjąć gości. Zebraliśmy dziewięć osób, wszystkie nasze rozmaite style biwakowania, dwa języki urzędowe i rozbiliśmy glamorous camping nad Wigrami. To znaczy Asia i Andrzej zebrali, taka rodzinna integracja.

Na początek kilka zdjęć, ale ziołową zupę miso i tofu z pięciornikiem niedługo przedstawię bliżej.





piątek, 31 sierpnia 2018

sasafras

Wyskoczyliśmy na kilka dni zmienić klimat. Spakowaliśmy się lekko, nie robiliśmy ekstremalnych planów, ale udało nam się nawet spędzić noc pod gołym niebem. No, prawie. Mieliśmy prowizoryczne zadaszenie i kurtynę z bluszczu zamiast ściany. Miejsce było świetne, tylko noc należała do długich. Spać nie dawała para puszczyków, potem budziło nas rykowisko, przez całą noc ze zdziczałej jabłonki z łoskotem leciały owoce, a nad ranem mieliśmy odwiedziny wiewiórki. Hałasowali też ludzie, słychać było samochody. Kiedy bardzo niewyspani zbieraliśmy się rano do dalszej drogi, wydawało się, że największe atrakcje przyrodnicze już za nami.

Jednak nie doceniliśmy roślin, stwierdziłam, buszując niedługo potem w zaroślach sasafrasu. Jedno dorodne parkowe drzewo dało początek pokaźnej liczbie nowych, od małych siewek (albo raczej odrostów) do takich trochę większych ode mnie. Na terenie parku były systematycznie wycinane, ale już dwa metry dalej, za ogrodzeniem, rosły swobodnie razem z niecierpkami i resztą podszytu. Sasafras biały albo lekarski (Sassafras albidum), bardzo rzadkie u nas drzewo pochodzące z Ameryki Północnej, lekarstwo i przyprawa indiańskiego plemienia Czoktawów, tym razem jako takie tam krzaki. Zebrałam kilka liści i schowałam do plecaka.




O sasafrasie wiadomo ogólnie, że jest trujący. Taki na przykład przewodnik Collinsa ilustruje to trupią czaszką. Liście drzewa opisane są jako pachnące wanilią, ale rakotwórcze, choć to ze znakiem zapytania. Skoro nawet dobre źródła mylą tropy, trudno odnaleźć pewne informacje. Uznajmy, że Collins nie służy do określania przydatności poszczególnych gatunków, tylko ich oznaczania i do tego sprawdza się świetnie. Tutaj cechą najbardziej charakterystyczną są różnopostaciowe liście. Na starym drzewie niemal wyłącznie eliptyczne, ale u młodszych egzemplarzy również dwu- i trójpalczaste.

Zapach i smak liści jest bardzo przyjemny, a do tego stwarza znajome wrażenie, nawet dopiero poznany. Cytrusowy, zielony, mi od razu skojarzył się z melisą, ale bywa też określany jako anyżkowy. Takie odczucia mogą mylić, więc sprawdziłam skład i faktycznie liście melisy zawierają te same substancje, chociaż w innych proporcjach: cytral, geraniol, linalool. Zapachy obu roślin są jak perfumy o tych samych nutach zbudowane na różnych bazach. Sasafras określiłabym jako żywszy, bardziej orzeźwiający.




Przegląd amerykańskich publikacji daje pojęcie o tradycyjnym wykorzystaniu spożywczym sasafrasu: surowych, gotowanych i suszonych liści w sałatkach, zupach, gulaszach oraz naparach, młodych pędów do aromatyzowania piwa, przetworach i herbatach z kory, owoców jako przyprawy, a nawet pączków liściowych i kwiatów. A jednocześnie pojawia się informacja o zakazie jego stosowania w produktach spożywczych i leczniczych w USA.

Zakaz ten dotyczy jednak tylko olejku eterycznego sasafrasowego pozyskiwanego z kory lub drewna. Przedawkowany jest śmiertelnie trujący, ze względu na zawarty w nim safrol, który może uszkodzić wątrobę, nerki i porazić układ oddechowy. Świeże liście zawierają jednak śladowe ilości olejku, którego skład jest inny, a po wysuszeniu jego zawartość jeszcze spada. Jeśli na przykład na opakowaniu przyprawy file, składnika kuchni kreolskiej, spotkacie dramatycznie brzmiącą informację, że użyte liście sasafrasu są pozbawione substancji trujących i rakotwórczych, będzie to prawdopodobnie oznaczało, że są po prostu wysuszone, a więc podwójnie bezpieczne.




Zebrane liście w upale natychmiast zwiędły i wysuszyły się jeszcze w drodze. W tymczasowej kwaterze zaparzyłam z nich herbatę. Po 2-3 liście na filiżankę zalane wrzątkiem i zostawione do naciągnięcia. Świetna pobudka. A jeśli zostało w nich odrobinę safrolu? Jego pochodne mają działanie poprawiające samopoczucie. Z resztą moje symboliczne zbiory nie pozwalają na obfite ani długotrwałe ich używanie.

Na koniec pamiętajcie, że to jedna z roślin, które mogą niespodziewanie silnie zadziałać na organizm. Sięgając po nią po raz pierwszy nie można wykluczać uczulenia, dlatego warto zachować pewną ostrożność.




Wyczerpująco o szczegółach, w tym o zastosowaniu zewnętrznym pisze dr Różański, sasafras umieszczając pod etykietą "O lekach, których już nie ma, ale które kocham". Też kocham, a co mi tam.

wtorek, 14 sierpnia 2018

dmuchawce, dziurawce, wiatr

W tym roku rozmijałam się z dziurawcem. W okolicy rośnie go niewiele, a kiedy wreszcie znajdowałam obiecujące stanowisko gdzieś daleko, nie było możliwości szybkiego przetworzenia ziół, więc zostawały na łące albo przy leśnej drodze. Kiedy bociany zaczęły sejmikować, pomyślałam, że już nie będzie okazji. Ale potem wybraliśmy się do Kaś i M., na łąkę, w olszyny, posiedzieć we wrzosie. I był tam, żółte kępy pośród szarości traw. Dziurawiec zwyczajny (Hypericum perforatum).




Z dzieciństwa pamiętam respekt przed tym zielem. Było Jaskrawe, Pachnące i niewątpliwie Lecznicze. Leżąc w trawie oglądałam jego liście pod słońce, żeby znów popatrzeć charakterystyczne dziurki, bąbelki światła. Teraz wiem, że to prześwitujące zbiorniczki olejków eterycznych, ale to wcale nie odbiera mi frajdy przyglądania się tym punkcikom na zerwanym listku.





Nieprzekwitłe kwiaty i pączki oberwałam, skropiłam odrobiną alkoholu, a potem zalałam olejem, żeby powstał macerat. I czekam na nasyconą czerwień. Resztę suszę na herbatki. Taki olejowy macerat na zimno to świetne lekarstwo dla uszkodzonej skóry. Bardzo polecam wpis na ten temat u Małgorzaty z Ziołowej Wyspy. Z jej inspiracji eksperymentuję też z ekstrakcją na ciepło, żeby uzyskać macerat spożywczy, który będzie miał właściwości poprawiające nastrój. Marzy mi się sałata z dzikim winegretem na bazie oleju dziurawcowego i któregoś z moich żywych octów.




Jeśli jeszcze uda Wam się znaleźć nieprzekwitłe dziurawce, koniecznie pomyślcie o zrobieniu z nich jakichś przetworów, choćby suszu.
A jeśli chcecie, zerknijcie, jakie rzeczy powstają u Kaś z tych łąkowych i leśnych motywów -> KLIK.

poniedziałek, 31 lipca 2017

dzikie rośliny jadalne Islandii - mertensja, czyli wegańskie sashimi

Roślina ostry­gowa, oyster­plant, naprawdę nazywa się mer­ten­sja pło­żąca (Mer­ten­sia mari­tima, czyli nadmor­ska). To bylina spo­krew­niona z ogó­recz­ni­kiem. Ma mię­si­ste nie­bie­sko­zie­lone liście i dzwon­ko­wate kwiaty, które pod­czas roz­kwi­ta­nia zmie­niają barwę z różo­wa­wej na nie­bie­ską. Rośnie na kamie­ni­stym podłożu w stre­fie przy­brzeż­nej regio­nów ark­tycz­nych i nie boi się sło­nej wody, więc islandz­kie plaże i obszary wul­ka­niczne bar­dzo jej pasują.





Nie daje się upra­wiać w naszym kli­ma­cie, więc żeby spraw­dzić, czy rze­czy­wi­ście sma­kuje jak ostrygi, pozo­staje wybrać się na pół­noc, nie­ko­niecz­nie nawet na Islan­dię. Muzeum Histo­rii Natu­ral­nej w Sztok­hol­mie udo­stęp­nia taką mapę wystę­po­wa­nia (dwóch róż­nych mer­ten­sji).

Źródło: KLIK.


Jadalne są liście i kwiaty, rów­nież na surowo. W lite­ra­tu­rze można zna­leźć wzmianki o wyko­rzy­sta­niu kuli­nar­nym korzeni, ale nie pró­bo­wa­łam, bo wyma­ga­łoby to znisz­cze­nia całych roślin. Liście są mię­si­ste i chru­piące, soczy­ste, a smak począt­kowo zie­lony, jed­nak szybko prze­cho­dzi w słono-rybny. Może to nie­zu­peł­nie aro­mat ostryg, ale przy lekko ślu­zo­wa­tej kon­sy­sten­cji, ta roślina fak­tycz­nie zaska­kuje podo­bień­stwem wra­żeń do (nie­okre­ślo­nych) owo­ców morza.




W restau­ra­cjach liście mer­ten­sji poda­wane są w ostry­go­wych musz­lach na kru­szo­nym lodzie, ale Island­czycy raczej wolą je jeść na kromce żyt­niego razowca z masłem, tak samo jak wędzo­nego łoso­sia. Pasują ide­al­nie jako rybny skład­nik sushi – nigiri i maki, co jest nie do prze­ce­nie­nia przy die­cie wegań­skiej lub wege­ta­riań­skiej. Poza tym razem z kwia­tami świet­nie nadają się na sałatki.




piątek, 14 lipca 2017

dzikie rośliny jadalne Islandii - co na sałatki i kanapki

Kiedy wylą­do­wa­li­śmy na wul­ka­nicz­nej wyspie, była koń­cówka maja. Prze­nie­śli­śmy się więc z póź­nej wio­sny kipią­cej zie­le­nią do pory kwit­nie­nia fioł­ków i pod­biału. I łubinu oczy­wi­ście. Odpo­wiedź na pyta­nie, jaka to pora roku, nie była pro­sta. Według Island­czy­ków trwało lato.

Bażyna czarna (Empetrum nigrum).


Na Islan­dii są dwie zwy­cza­jowe pory roku – lato i zima. Wbrew ark­tycz­nym pozo­rom zima nie ozna­cza wcale eks­tre­mal­nie niskich tem­pe­ra­tur wymra­ża­ją­cych wszystko, co żyje, bo na tere­nach zamiesz­ka­łych rzadko tem­pe­ra­tura spada bar­dziej niż kilka stopni poni­żej zera. Ale trzeba się mie­rzyć z cało­do­bowa ciem­no­ścią, sil­nym wia­trem i zimo­wymi sztor­mami oraz nie­do­stęp­no­ścią nie­któ­rych dróg i tere­nów. Lato liczy się od maja do wrze­śnia i w tym cza­sie rośliny wyra­biają się, żeby wzejść, zakwit­nąć i wydać owoce. Pew­nie udaje im się to tylko dla­tego, że słońce prak­tycz­nie nie zacho­dzi.

Zawciąg pospolity (Armeria maritima).


Wyszu­ki­wa­nie dzi­kich warzyw to oczy­wi­ście moja pasja, ale oka­zała się bar­dzo prak­tyczna. Owoce i warzywa, które można kupić w islandz­kich skle­pach, są zwy­kle dość nie­świeże i mało ape­tyczne. Impor­to­wane egzo­tusy, poma­rań­cze i ana­nasy, jesz­cze jakoś trzy­mają fason, ale poza sto­licą typowy dział warzywny to dwa smętne ogórki i zwię­dła sałata w bar­dzo wyso­kich cenach. Jeśli ma się szczę­ście, bo ina­czej pozo­staje gro­szek w puszce pro­duk­cji angiel­skiej. Tra­fiają się też sałatki z goto­wa­nych warzyw uto­pione w kiep­skiej jako­ści majo­ne­zie. Nic dziw­nego: ziem upraw­nych nie­wiele, okres wege­ta­cji krótki, import na wyspę utrud­niony i nie ta tra­dy­cja. Za to zbie­rac­two ma się cał­kiem nie­źle, pozy­ski­wane są głów­nie owoce i zioła przy­pra­wowe, ale też poro­sty i nie­które gatunki wodo­ro­stów.

Pylsur, czyli buła z parówką, zwykle z dodatkiem remulady i prażonej cebuli.
Sama kiełbaska to pylsa, mają nawet podlaska pylsa i zwyczajna pylsa.


Nie­ważne, czy jesteś miło­śni­kiem naro­do­wego dania Islandz­czy­ków, pyl­sura, czy też żywisz się kup­nym hum­mu­sem albo gotu­jesz w domu – w razie głodu zie­lo­no­ści, na sałatkę i kanapkę pole­cam: liście mniszka lekar­skiego, cyko­rii (dla miło­śni­ków goryczki), pię­cior­nika gęsiego, liście i kwiaty fioł­ków, alpej­skiej rukwieli i rze­żu­chy. Więk­szość tych roślin wygląda i brzmi zna­jomo, prawda?

Mniszek lekarski (Taraxacum officinale).

Pięciornik gęsi (Potentilla argentea).

Fiołek psi (Viola canina).

Arktyczna rukwiel (Cakile arctica).

Rzeżucha (Cardamine).

Caaałe łąki rzeżuchy.


poniedziałek, 22 maja 2017

asparagus

Przy­da­rzyła nam się w nie­dzielę pobudka na łące nad rzeką i żeby nie zmar­no­wać tak dobrego początku, poszli­śmy w las, roz­cho­dzić głowy i plecy. Bro­dzi­li­śmy w borów­kach podno­sząc tumany żół­tego sosno­wego pyłku, podzi­wia­li­śmy kon­wa­liowe dywany, a kiedy głodni wychy­li­li­śmy się spo­mię­dzy sosen, tra­fi­li­śmy na dzi­kie szpa­ragi. Nie­zu­peł­nie takie same, jak te znane w Gre­cji, Chor­wa­cji, Fran­cji czy Gru­zji, gdzie w nie­do­stęp­nych chasz­czach zbiera się cien­kie jak sznu­reczki pędy szpa­raga ostro­list­nego (Aspa­ra­gus acu­ti­fo­lius). To był zde­cy­do­wa­nie zwy­kły szpa­rag lekar­ski (Aspa­ra­gus offi­ci­na­lis), popu­larne warzywo i lubiana roślina ozdobna, praw­do­po­dob­nie zdzi­czała z uprawy. Pędy miał tro­chę prze­ro­śnięte, ale że żaden sklep nie ofe­ruje takiej świe­żo­ści warzyw, a u nas na wsi w ogóle w żad­nym nie znaj­dzie się szpa­ra­gów, zebra­li­śmy więc naj­młod­sze, mimo nie­ide­al­nej zwar­to­ści głó­wek. Pęczek zwią­za­łam gumką do wło­sów i przy­tro­czy­łam do ple­caka. Można jeść surowe, ale smacz­niej­sze są goto­wane czy sma­żone, więc głód musiał pocze­kać.




Szpa­ragi, mimo, że zie­lone, wyma­gały obra­nia z powodu włó­kien pod skórką, ale na tym koń­czyła się ich dzi­kość, bo były kru­che, pyszne i try­skały jasno­zie­lo­nym sokiem. Żad­nej gory­czy, mimo, że zebrane pędy w więk­szo­ści prze­kra­czały 30 cm.




zie­lone szpa­ragi z par­me­za­nem

Szpa­ragi umyć i obrać kilka (naście) cen­ty­me­trów poni­żej główki w dół. To wymaga ostrej obie­raczki i odro­binę uwagi, bo pędy są bar­dzo kru­che. W razie potrzeby pokroić, żeby zmie­ściły się do garnka czy sitka. Goto­wać na parze 4 minuty. Poda­wać gorące posy­pane par­me­za­nem albo innym twar­dym doj­rze­wa­ją­cym serem.



środa, 31 sierpnia 2016

zamknij oczy, otwórz buzię!

Ogro­dowa wer­sja dzie­cię­cej prze­ką­ski pro­sto z sosno­wego lasu. Żeby ją na powrót ule­śnić, zamie­niamy ogro­dowe dzwonki brzo­skwi­nio­listne na tro­chę mniej­sze okrą­gło­listne (Cam­pa­nula rotun­di­fo­lia) spo­tkane w tere­nie, a małe borówki ame­ry­kań­skie na czarne jagody. Aaam!


dziecięca przekąska, jadalny dzwonek brzoskwiniolistny, działkowy deser, jadalne kwiaty, przepis borówka amerykańska, edible flowers


Więk­szą liczbę por­cji na raz tro­chę trudno się nosi, ale się da. Mobi­li­za­cja inwen­cji zależy od tego, ile jest dzio­bów do wykar­mie­nia. I czy już prze­ko­nały się do jedze­nia kwia­tów, czy to cią­gle tabu.


dzbanek z jagodami, jadalny leśny dzwonek, leśny deser, jadalne kwiaty, dzikie rośliny jadalne, bellflower recipe


Borówki pasują nie tylko ame­ry­kań­skie, kam­czac­kie też będą dobre. I przy­po­mi­nam, wszyst­kie dzwonki mają jadalne kwiaty.


borówki, borówka amerykańska, krzewy owocowe


piątek, 26 sierpnia 2016

no to stalgia

Spo­koj­nie mogę powie­dzieć, że tu się wycho­wa­łam. Uczy­łam pierw­szych nazw roślin. Wyko­py­wa­łam spod śniegu nać pie­truszki do chru­pa­nia. Roz­sie­wa­łam nowe gatunki traw zbie­ra­jąc kłosy na bukiety. Prze­pro­wa­dza­łam śli­maki do lasu, żeby były bez­pieczne.
Potem nagle płoty jakby się poza­pa­dały, drogi stały się wąskie, a latar­nie śmiesz­nie małe.
To też było dawno. Życie cią­gle zagar­nia zna­jome ele­menty, coraz mniej zosta­wia­jąc na wła­ści­wych miej­scach.

Z nie­zmien­nych rze­czy zostają kolory. Na raz tyle samo dys­har­mo­nii, co współ­brz­mie­nia.




sałatka kwia­towo-owo­cowa z kolo­rów

czarne jeżyny
nie­bie­skie borówki
mali­nowe maliny
fio­le­towe dzwonki
poma­rań­czowe nagietki
różowe floksy

Floksy obe­rwać z gałą­zek, nie zapo­mi­na­jąc o nie­roz­wi­nię­tych pącz­kach kwia­to­wych. Nagietki podzie­lić na płatki (chyba, że ktoś jest pewien, że lubi rów­nież zie­lone czę­ści i chce gorycz­ko­wego prze­ła­ma­nia dla słod­kich sma­ków). Wymie­szać kwiaty z owo­cami i poda­wać w kub­kach lub fili­żan­kach.

 

sałatka z borówkami, letnia sałatka, jadalne kwiaty, jadalne kwiaty dzwonka, przepis z floksami, dzwonek brzoskwiniolistny, jadalne rośliny ogrodowe, edible flowers, phlox recipe, edible bellflower


Floksy wie­cho­wate (Phlox pani­cu­lata) kwitną w odcie­niach różu, fio­letu i bieli. Mają kwiaty zebrane w grona, a wła­ści­wie bal­da­cho­grona, słodko pach­nące i bar­dzo słod­kie w smaku. Połą­cze­nie flok­sów z jeży­nami to let­nie odkry­cie – jeden z prost­szych i efek­tow­niej­szych pomy­słów na bły­ska­wiczny deser. Pasują mi też do łagod­nej czar­nej her­baty liścia­stej, dodane po lek­kim ostu­dze­niu zamiast cukru.

Ape­tyczny fio­let to dzwo­nek brzo­skwi­nio­listny (Cam­pa­nula per­si­ci­fo­lia), popu­larna w ogro­dach roślina wie­lo­let­nia. Niek­tóre odmiany mają białe kwiaty. Rów­nież jest słodki, ale jest to mniej bez­kom­pro­mi­sowo dese­rowy smak. Wyko­rzy­sta­nie innych gatun­ków jest jak naj­bar­dziej wska­zane, bo wszyst­kie dzwonki są jadalne (rów­nież liście).

Nagie­tek lekar­ski (Calen­dula offi­ci­na­lis) w smaku jest korzenno-zie­lony, gorz­kawy, ale płatki kwia­tów są bar­dzo deli­katne aro­ma­tyczne, więc ich doda­tek raczej nie zmieni balansu sma­ków. Ja się nie ogra­ni­czam, zja­dam całe kwia­to­stany.



poniedziałek, 25 lipca 2016

dzika sałata

Kto widział kwit­nącą sałatę, ten pew­nie roz­po­zna pokre­wień­stwo z nie­któ­rymi chwa­stami. Naj­bar­dziej rzuca się w oczy, kiedy patrzy się na mlecz warzywny i sałatę kom­pa­sową. Oba gatunki na surowo są tro­chę gorz­kie i stra­szą mlecz­nym sokiem, a sałata dodat­kowo grze­bie­niem kol­ców przez śro­dek spodniej strony liści, ale kiedy pod­smaży się młode liście na dobrej oli­wie, wycho­dzi ide­alny doda­tek do świe­żej cia­batty albo bagietki. Listki świet­nie chłoną olej nabie­ra­jąc deli­kat­no­ści i nie­wiele wię­cej potrzeba do szczę­ścia.


dzikie rośliny jadalne, jadalne chwasty, dzika sałata przepis


dzika sałata na oli­wie

pęczek dzi­kiej sałaty: mle­cza warzyw­nego albo sałaty kom­pa­so­wej
oliwa z oli­wek z pierw­szego tło­cze­nia
kwiaty i listki macie­rzanki pia­sko­wej (lub tymia­nek), sól
pszenne pie­czywo

Liście oddzie­lić od łody­żek – twarde czę­ści odrzu­cić. Zie­le­ninę umyć i osu­szyć, a pędy lepiej posie­kać, bo bywają włók­ni­ste. Sma­żyć krótko na oli­wie nie roz­grze­wa­jąc zbyt­nio patelni. Na koniec posy­pać macie­rzanką i ewen­tu­al­nie poso­lić. Poda­wać ze świe­żym pie­czy­wem.


mlecz warzywny przepis, jadalne chwasty, jadalne kwiaty, sow thistle recipe


Macie­rzankę pia­skową (Thymus serpyllum) spo­tka­li­śmy z Potwo­rem brnąc rowe­rami piasz­czy­stą drogą w sosno­wym lesie. Bawi­li­śmy się w roz­po­zna­wa­nie roślin z sio­dła pod­czas jazdy, ale dla tego maleń­stwa zro­bi­li­śmy postój, żeby uzbie­rać tro­chę z prze­zna­cze­niem do kuchni.


dzikie zioła przepis, przyprawy z dzikich roślin, dziki tymianek, wild thyme


Mlecz warzywny (Sonchus oleraceus) jest dość daleko spokrewniony z mniszkiem lekarskim. Z wyglądu raczej drapaty, ale młode liście wyglądają nawet apetycznie. Tego poniżej postanowiły podgryźć miniarki.


sonchus oleraceus, dzikie rośliny jadalne, dzika sałata, common sowthistle, edible wilds


Sałata kom­pa­sowa (Lactuca serriola) nadaje się do jedze­nia, póki młoda. Star­sze liście odstra­szają wyschnię­tymi kol­cami, które na tym eta­pie są już twarde i znie­chę­cają słusz­nie, bo stare rośliny mogą być przy­czyną zatruć. Na zdję­ciu widać je jako jesz­cze mięk­kie nie­szko­dliwe igiełki.


lactuca serriola, prickly lettuce, dzikie chwasty przepis, edible wilds


Jesz­cze inną dziką sałatą jest cyko­ria podróż­nik, ale na nią są też inne spo­soby.


common chicory, cichorium intybus, dzika sałata

wtorek, 12 lipca 2016

downburst i gradobicie

Na gospo­da­rzy spa­dły klę­ski żywio­łowe. Prądy zstę­pu­jące i grad wiel­ko­ści (zależy od opi­su­ją­cego) dużych wino­gron albo małych śli­wek. Wytłu­kły ter­mo­me­try okienne, warzyw­niak, ogro­dowe doniczki i osłony samo­chodu. Wym­łó­ciły świerki i kwiaty. Zła­mały modrze­wia, wierzbę, zalały co mogły i odcięły od prądu. Potwór jako łowca burz do końca nawał­nicy trwał w zachwy­cie, a potem ruszył do akcji ratow­ni­czej.
Liliowce były osło­nięte od wia­tru, mimo to po burzy nie został ani jeden cały kwiat.


gradobicie zniszczenia, liliowiec, downburst zniszczenia


Wiatr zrzu­cił trzy nieduże gniazda os. Doro­słe owady, które prze­żyły, były mokre, oszo­ło­mione, nie­zdolne do pro­te­stu. Osy też są dzi­kie i jadalne… larwy os na pewno. I (zależy od opi­su­ją­cego) słod­kawe i mięk­kie albo mdłe i tra­no­wate.


gradobicie zniszczenia, jadalne owady, larwy osy, jadalne larwy, downburst zniszczenia

poniedziałek, 11 lipca 2016

brakuły

Wszyst­kie jawne sub­sty­tuty są tro­chę podej­rzane. Oliwki z dere­nia, kasz­tany wodne z mło­dych ziem­nia­ków, nasturcjowe kapary, pędy bam­busa z głąba kala­fiora, sojowe mięso, suszone liczi z moreli. Po pro­stu litość i trwoga, ale z dużą dawką fascy­na­cji. Dorzu­cam do tego bro­kuły z komosy.




goto­wane kwiaty komosy

Z roślin zry­wać górną część pędu z kwia­tami. Umyć, krótko obgo­to­wać w wodzie z solą i cukrem (ok. 5 minut), odce­dzić. Polać oliwą lub sto­pio­nym masłem i posy­pać świeżo zmie­lo­nym pie­przem albo poda­wać z zasmażką z tar­tej bułki.


komosa biała, kwiaty komosy, lamb's quarters flowers, jadalne chwasty


Mimo nikłego podo­bień­stwa smaku z bro­ku­łami, myśle­nie o komo­sie w ten spo­sób pomaga w szyb­kim wymy­śla­niu nowych potraw. Tro­chę fał­szer­stwo, ale jakże prak­tyczne.