Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyprawy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyprawy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 listopada 2018

like a Svan

Paweł i Cristina przywieźli nam sól swańską prosto z Kaukazu. Jest jak słony pieprz ziołowy, bo to sól kamienna z geograficznie oraz sezonowo zmiennym składem przypraw i dzikich ziół. Ta smakuje inaczej niż kupiona przeze mnie jakiś czas temu i właśnie tak powinno być. Ma wytrawny, głęboki smak kojarzący się z nasionami selerowatych, kolendry i czosnkiem, a tym razem nie wyczuwam papryki.

Pomysł, żeby doprawić nią owoce, zawdzięczam Obliczom Gruzji, zaledwie krótkiej wzmiance na portalu społecznościowym, chyba z okazji zeszłorocznych zbiorów hurmy, czyli kaki, czyli persymony. Gruzini wiedzą, co robią, bo połączenie jest naprawdę pyszne. Wystarczy jeden dojrzały owoc i szczypta swańskiej soli.


piątek, 31 sierpnia 2018

sasafras

Wyskoczyliśmy na kilka dni zmienić klimat. Spakowaliśmy się lekko, nie robiliśmy ekstremalnych planów, ale udało nam się nawet spędzić noc pod gołym niebem. No, prawie. Mieliśmy prowizoryczne zadaszenie i kurtynę z bluszczu zamiast ściany. Miejsce było świetne, tylko noc należała do długich. Spać nie dawała para puszczyków, potem budziło nas rykowisko, przez całą noc ze zdziczałej jabłonki z łoskotem leciały owoce, a nad ranem mieliśmy odwiedziny wiewiórki. Hałasowali też ludzie, słychać było samochody. Kiedy bardzo niewyspani zbieraliśmy się rano do dalszej drogi, wydawało się, że największe atrakcje przyrodnicze już za nami.

Jednak nie doceniliśmy roślin, stwierdziłam, buszując niedługo potem w zaroślach sasafrasu. Jedno dorodne parkowe drzewo dało początek pokaźnej liczbie nowych, od małych siewek (albo raczej odrostów) do takich trochę większych ode mnie. Na terenie parku były systematycznie wycinane, ale już dwa metry dalej, za ogrodzeniem, rosły swobodnie razem z niecierpkami i resztą podszytu. Sasafras biały albo lekarski (Sassafras albidum), bardzo rzadkie u nas drzewo pochodzące z Ameryki Północnej, lekarstwo i przyprawa indiańskiego plemienia Czoktawów, tym razem jako takie tam krzaki. Zebrałam kilka liści i schowałam do plecaka.




O sasafrasie wiadomo ogólnie, że jest trujący. Taki na przykład przewodnik Collinsa ilustruje to trupią czaszką. Liście drzewa opisane są jako pachnące wanilią, ale rakotwórcze, choć to ze znakiem zapytania. Skoro nawet dobre źródła mylą tropy, trudno odnaleźć pewne informacje. Uznajmy, że Collins nie służy do określania przydatności poszczególnych gatunków, tylko ich oznaczania i do tego sprawdza się świetnie. Tutaj cechą najbardziej charakterystyczną są różnopostaciowe liście. Na starym drzewie niemal wyłącznie eliptyczne, ale u młodszych egzemplarzy również dwu- i trójpalczaste.

Zapach i smak liści jest bardzo przyjemny, a do tego stwarza znajome wrażenie, nawet dopiero poznany. Cytrusowy, zielony, mi od razu skojarzył się z melisą, ale bywa też określany jako anyżkowy. Takie odczucia mogą mylić, więc sprawdziłam skład i faktycznie liście melisy zawierają te same substancje, chociaż w innych proporcjach: cytral, geraniol, linalool. Zapachy obu roślin są jak perfumy o tych samych nutach zbudowane na różnych bazach. Sasafras określiłabym jako żywszy, bardziej orzeźwiający.




Przegląd amerykańskich publikacji daje pojęcie o tradycyjnym wykorzystaniu spożywczym sasafrasu: surowych, gotowanych i suszonych liści w sałatkach, zupach, gulaszach oraz naparach, młodych pędów do aromatyzowania piwa, przetworach i herbatach z kory, owoców jako przyprawy, a nawet pączków liściowych i kwiatów. A jednocześnie pojawia się informacja o zakazie jego stosowania w produktach spożywczych i leczniczych w USA.

Zakaz ten dotyczy jednak tylko olejku eterycznego sasafrasowego pozyskiwanego z kory lub drewna. Przedawkowany jest śmiertelnie trujący, ze względu na zawarty w nim safrol, który może uszkodzić wątrobę, nerki i porazić układ oddechowy. Świeże liście zawierają jednak śladowe ilości olejku, którego skład jest inny, a po wysuszeniu jego zawartość jeszcze spada. Jeśli na przykład na opakowaniu przyprawy file, składnika kuchni kreolskiej, spotkacie dramatycznie brzmiącą informację, że użyte liście sasafrasu są pozbawione substancji trujących i rakotwórczych, będzie to prawdopodobnie oznaczało, że są po prostu wysuszone, a więc podwójnie bezpieczne.




Zebrane liście w upale natychmiast zwiędły i wysuszyły się jeszcze w drodze. W tymczasowej kwaterze zaparzyłam z nich herbatę. Po 2-3 liście na filiżankę zalane wrzątkiem i zostawione do naciągnięcia. Świetna pobudka. A jeśli zostało w nich odrobinę safrolu? Jego pochodne mają działanie poprawiające samopoczucie. Z resztą moje symboliczne zbiory nie pozwalają na obfite ani długotrwałe ich używanie.

Na koniec pamiętajcie, że to jedna z roślin, które mogą niespodziewanie silnie zadziałać na organizm. Sięgając po nią po raz pierwszy nie można wykluczać uczulenia, dlatego warto zachować pewną ostrożność.




Wyczerpująco o szczegółach, w tym o zastosowaniu zewnętrznym pisze dr Różański, sasafras umieszczając pod etykietą "O lekach, których już nie ma, ale które kocham". Też kocham, a co mi tam.

piątek, 8 czerwca 2018

a to szmata! czyli ratowanie octu

Nie wiadomo, co poszło nie tak, jeden nastaw domowego octu owocowego smakował świetnie, jak zwykle, a pachniał jakby ścierką. To bardzo żywa rzecz, więc powodów może być mnóstwo: taka tym razem jego uroda, tajemniczy wpływ pogody, albo został za wcześnie zabutelkowany. Domownicy bez pudła wyczuwali samo odkręcenie zakrętki, protestując głośno, żeby nie przyszło mi do głowy używać. Ale to nie jest historia uczenia się na błędach, bo mądrzejsza o te butelki nie jestem wcale, tylko pomysł, jak to łatwo poprawić. Drogi są dwie - maceracja i fermentacja.

W obu potrzebny będzie wkład aromatyczny, mnie skusił młody świerk. Miękkie gałązki, zbyt wyrośnięte, żeby po prostu je zjeść, ze swoim żywiczno-cytrusowym zapachem. Ale to może być prawie każde aromatyczne zioło. Jeśli macie ochotę na coś innego, śmiało sięgajcie po rozmaryn, miętę, skórkę z niewoskowanej cytryny, płatki dzikiej róży i tak dalej. Nie jest to oczywiście niezbędne dla samego procesu, ale tym razem ważne, żeby intensywnie pachniało.

Zrobienie maceratu octowego jest jeszcze prostsze niż samego octu. (Przepis na domowy ocet głogowy - KLIK.) Zioła czy inny surowiec zalewa się lekko ciepłym octem tak, żeby były przykryte płynem, szczelnie zakręca i odstawia w ciemne miejsce. Raz dziennie wstrząsa, a po dwóch-trzech tygodniach przecedza i ewentualnie filtruje. Można w ten sposób wielokrotnie wzmacniać macerat. Jeśli użyte rośliny mają właściwości lecznicze lub prozdrowotne, ocet przejmie ich dobroczynne składniki rozpuszczalne w wodzie. Gałązki świerku (Picea) pomagają w infekcjach, wspierają drogi oddechowe i odkażają układ pokarmowy, więc mój macerat też.




Druga z możliwości to powtórzenie fermentacji octowej. Taki ocet wychodzi bardziej wytrawny i smakowo kwaśniejszy, ale nie oznaczałam stężenia z braku zestawu małego chemika w domu.


świerkowy ocet poprawkowy


duża garść gałązek świerkowych
0,5 l wody
0,5 l owocowego octu do poprawienia
2 czubate łyżki cukru

Cukier rozpuścić w wodzie i zalać gałązki umieszczone w wyparzonym słoju. Dodać ocet i wymieszać. Przypilnować, żeby w słoiku był zapas miejsca, około 1/4 objętości. Zakryć ściereczką, gazą lub papierowym ręcznikiem i recepturką. Odstawić w ciepłe miejsce (nie musi być ciemne). Mieszać wyparzoną łyżką raz lub dwa razy dziennie.

Tym razem nastaw ruszał dość opornie, ale po kilku dniach pojawiła się piana, nic burzliwego, bo głównie przy mieszaniu. Po niecałym miesiącu bąbelkowanie się skończyło, gałązki przestały się unosić, a na powierzchni tworzył się tylko film bakteryjny, tak zwany kożuszek. Ocet jest gotowy do butelkowania i w przeciwieństwie do wyjściowego, przyjemnie pachnie iglakiem. Ma też podobne właściwości co macerat, akurat do budowania odporności.

niedziela, 13 maja 2018

podbijał smak

Żółte kwiaty podbiału pospolitego (Tussilago farfara) są zwiastunem wiosny i już dawno przekwitły. Dopiero teraz, kiedy na końcach łodyg znajdują się gęste białe dmuchawce, można znaleźć liście. W kształcie kanciastosercowate, szorstkie w dotyku, od spodu pokryte jasnym meszkiem, nie wydają się specjalnie apetyczne. Pozory mylą, bo oprócz zastosowania leczniczego i zwykłej warzywnej przydatności, mogą być ciekawą przyprawą.




Trzeba je tylko... spalić. Popiół z podbiału dodaje łagodnym potrawom smaku. Jest delikatnie słony i pasuje do wielu warzyw, serów, a nawet ryb. A co jeżeli nie znajdziecie w okolicy liści podbiału? Koniecznie spróbujcie zrobić to samo z zieloną częścią pora. Efekt będzie inny, ale też warto.




sałatka z grillowanego bakłażana z podbiałowym popiołem

(3 porcje)

średni bakłażan
3 pomidory
3-6 listków podbiału
oliwa z oliwek

Ważne, w przepisie nie używam soli.
Bakłażana pokroić w centymetrowe plastry w poprzek. Posmarować każdy niewielką ilością oliwy z obu stron - uwaga, chłonie ją, jak gąbka! - i piec do rumianej miękkości na grillu (można też na patelni). Pomidory pokroić w cieńsze plasterki. Liście podbiału przypalić na ruszcie lub nad płomieniem, aż będą zupełnie wysuszone, kruche i przynajmniej częściowo brązowe. Rozkruszyć je w dłoniach i posypać warzywa.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

tkemali - gruziński sos z mirabelek

Szczaw i mniszek odbijają po pokosach, a na miedzach ciągle kwitną polne chwasty, więc wywiało mnie na rżysko. Umyśliłam sobie z wieczornego spaceru wrócić z czymś zielonym i na szczęście miałam płócienną torbę, bo dzikie śliwy i grusze hojnie częstują.




Dzikie śliwy to właściwie zawsze jakieś mieszańce. Te moje są małe, żółte i kwaśne, zwyczajowo nazywamy je mirabelkami. We wsi rosną też inne mirabelki, rumiane i większe (ale bliskie sąsiedztwo głównej drogi trzyma mnie na dystans). Rozmyślając nad tą ich genetyczną zmiennością, przypomniałam sobie o istnieniu świetnego artykułu o kaukaskich śliwkach z bloga Oblicza Gruzji (KLIK). A kiedy raz myśli uciekną w tamtą stronę świata, nie ma już ratunku, tym bardziej, że Gruzini mają fantastyczna tradycję wykorzystywania dzikich roślin. Czyli postanowione - na pierwszy ogień sos tkemali. Do pieczonych warzyw, frytek i wszystkich w ogóle potraw z ziemniaków, do niemal każdego mięsa, a nawet na kanapki z pasztetem.

Tego sosu nie da się zrobić z węgierek albo renklod. Tkemali to nazwa dzikich kwaśnych śliw, więc właśnie takie muszą być. A resztę składników i proporcji można potraktować jak najwierniejsze odtworzenie składu albo najbliższe oddanie ducha oryginału, czyli zebrać to co się ma i co samo rośnie. U mnie nie ma liści kolendry, ale jej miłośnicy jak najbardziej niech pakują do środka w sporych ilościach.


żółty sos tkemali

2 kg niezbyt dojrzałych mirabelek
duża główka czosnku (co najmniej)
łyżeczka soli
pęczek kopru
pół pęczka naci marchwiowej
garść listków i kwiatów dzikiego oregano
garść liści bazylii
garść liści mięty
kawałek bardzo ostrej papryczki
łyżeczka mielonych nasion kolendry
ulubiony miód - u mnie 2 łyżki /weganie zamieniają na cukier i dodają go razem z reszta przypraw

Śliwki umyć, podlać niewielką ilością wody i zagotować, aż popękają im skórki. Zostawić do ostygnięcia, żeby nie parzyły rąk. Sok odlać do butelki - przyda się później do kontrolowania gęstości sosu, a nadwyżka do zakwaszania różnych potraw i na napoje. Przełożyć owoce na sitko i wybrać pestki, a następnie przetrzeć. Próbowałam tradycyjnej kaukaskiej metody przecierania dłońmi na płaskim metalowym sicie, sprawdziłam, jak pójdzie na zwykłym wgłębionym sitkiem za pomocą miksera, ale najszybsze okazało się machanie łyżką na tym samym sitku.

Czosnek zblendować z solą, dołożyć zieleninę, papryczkę oraz kolendrę i rozdrobnić pulsacyjnie. Powstałą pastę dodać do śliwkowego przecieru, jeśli potrzeba, rozrzedzić całość sokiem. Doprowadzić do wrzenia i gotować kilka minut.

Sos jest gotowy do próbowania dopiero po przestygnięciu, na zimno i wtedy dopiero dodaje się do smaku miód, można w miarę potrzeby też dosolić. Przekładać do wyparzonych naczyń z wyparzonymi pokrywkami. Gotowy sos powinien być dość gęsty, ale to już zależy od osobistych sympatii i tego, czy ma się wolne słoiki, czy butelki. Można zapasteryzować. Wychodzi 5 słoików 300 ml.



czwartek, 18 maja 2017

świerkowy spisek

Świerki rosną i kwitną. Zrzu­cają brą­zowe łusko­wate osłonki z pędów, rażą jaskrawą zie­le­nią i pylą na żółto. Odgra­ża­łam się publicz­nie, że będzie dżem. Pew­nie jesz­cze będzie, ale na razie celuję w wytraw­no­ści.




A w ogóle mam teo­rię spi­skową. O rozdzie­lonych w dzie­ciń­stwie wszech­świata drze­wach. (No dobra, pew­nie gdzieś w Kar­bo­nie.) Świerk to wiecz­nie zie­lony, pach­nący, zagi­niony brat cytru­sów. Wystar­czy roz­gryźć któ­ryś z tych jasno­zie­lo­nych pędzli na koń­cach gałą­zek, żeby się prze­ko­nać. Cytrus pełną gębą: czuć inten­syw­ność olej­ków ete­rycz­nych, kwa­śny smak, a nawet gorycz albedo, któ­rej ilość zależy od kon­kret­nego drzewa.
Może zain­te­re­suję tema­tem jakichś pła­sko­ziem­ców albo ufo­lo­gów?




sól świer­kowa

szklanka mło­dych pędów świerka
2 duże łyżki nie­jo­do­wa­nej soli kamien­nej

Ostroż­nie zebrać świer­kowe pędzelki, żeby nie miały łusek. Roz­drob­nić w blen­de­rze i wsy­pać sól, a potem krótko mik­so­wać pul­sa­cyj­nie. Gotowa sól będzie miała żywy zie­lony kolor i orzeź­wia­jąco kwa­śny owo­cowo-żywiczny zapach. Można uży­wać jej od razu, ale do prze­cho­wy­wa­nia trzeba wysu­szyć ją wysy­pu­jąc cienką war­stwą na dno pojem­nika lub tacę. Susze­nie trwa około 1–2 dni, kolor zmie­nia się wtedy na bled­szy. Suchą można zamknąć w sło­iku. Przyda się do mary­nat, kana­pek, sała­tek, kra­ker­sów.





Sła­wek mówi, że pach­nie rabar­ba­rem. No wła­śnie, kwa­śno i owo­cowo – takiej soli można by zjeść i beczkę (na czworo!), ale znamy się dość dobrze, więc zosta­wimy słoik na potem.

środa, 29 marca 2017

iglaste jagody

Są takie jagody, które można zbie­rać przez cały rok. Są cenioną przy­prawą, pięk­nie pachną i mają ape­tyczny śliw­kowy kolor. To szysz­ko­ja­gody jałowca.




Tak nie­po­dobne do wszyst­kich pozo­sta­łych szy­szek, zostały wyod­ręb­nione jako oddzielny typ. Owo­co­wa­nie jałowca zaczyna się, podob­nie jak u innych igla­ków, od zapy­le­nia żeń­skiego kwiatu, jed­nak szyszka zawie­ra­jąca nasiona zamiast tward­nieć, zra­sta się i two­rzy miąższ. Na poje­dyn­czej jago­dzie widać nawet te zro­śnięte łuski.




Jagody w pierw­szym roku są zie­lone, doj­rze­wają dopiero w dru­gim i wtedy przy­bie­rają ciemną barwę, coś z brą­zów i gra­na­tów. Mają natu­ralny biały nalot. Mogą znacz­nie róż­nic się kształ­tem, każdy owalny, okrą­gły, grusz­ko­waty i (jak te na zdję­ciach) rów­nież sze­rzy niż dłuż­szy jest w porządku. Obra­zowo – te w sło­iku są doj­rzałe i aro­ma­tyczne, obok nie­doj­rzałe lub podej­rzane, czyli pla­mia­ste i nie­zbyt wybar­wione. Tych dru­gich nie jemy.




Jało­wiec tra­dy­cyj­nie wyko­rzy­sty­wany jest do aro­ma­ty­zo­wa­nia jałow­cówki czyli ginu, mary­no­wa­nia mięsa (szcze­gól­nie woło­winy i dzi­czy­zny) i przy­pra­wia­nia dań z kapu­sty, ale jak naj­bar­dziej będzie paso­wał też do strącz­ków i warzyw­nych gula­szów. Jagody roz­drab­nia się bez­po­śred­nio przed uży­ciem, żeby nie tra­ciły aro­matu. Można je bar­dzo drobno posie­kać albo zgnieść w moździe­rzu i potem prze­pu­ścić przez mły­nek do pie­przu. Połą­cze­nie z czar­nym pie­przem i gałką musz­ka­to­łową uwiel­biam.




Jesz­cze dwie bar­dzo ważne uwagi.
Żad­nych ilo­ści jałowca nie wolno spo­ży­wać kobie­tom w ciąży i małym dzie­ciom.
Ist­nieją tru­jące jałowce. Przy takiej ilo­ści odmian i mie­szań­ców, jaką mamy, nie da się ich łatwo odróż­nić „na oko” od jadal­nych. Ale bez­błęd­nie można to zro­bić po zapa­chu. Tru­jące pachną nie­przy­jem­nie i wyraź­nie ina­czej niż jadalne. Nawet ktoś, kto ni­gdy dotąd nie zbie­rał jałowca, ale zna zapach jagód kupio­nych w skle­pie, jest bez­pieczny. To z prak­tycz­nego punktu widze­nia. Teoria jest taka, że do jedze­nia małych ilo­ści na pewno nadaje się jało­wiec pospo­lity (Juni­pe­rus com­mu­nis) – na pierwszej zielonej fotce, pest­ko­waty (J. dru­pa­cea), wir­gi­nij­ski (J. vir­gi­niana), skalny (J. sco­pu­lo­rum) – czyli praw­do­po­dob­nie ten ze zdję­cia powy­żej – i wiele innych gatun­ków. Tru­jący jest jeden, jało­wiec sabiń­ski (Juni­pe­rus sabina), w sta­nie dzi­kim nie­zwy­kle rzadki, a w dodatku cha­rak­te­ry­stycz­nie i nie­ład­nie pach­nący.


No to jak z tą jałow­cówką? Litrem dobrej wódki zalać łyżkę szysz­ko­ja­gód i nie­całą łyżkę cukru. Po dwóch mie­sią­cach nie­zbyt czę­stego potrzą­sa­nia zlać i odsta­wić do skla­ro­wa­nia na 2 tygo­dnie, a po tym cza­sie deli­kat­nie ścią­gnąć rurką płyn znad osadu.

niedziela, 19 marca 2017

czosnaczek

Czo­sna­czek pospo­lity (Allia­ria petio­lata) to nie­po­zorny krew­niak kapu­sty. W leśnym goto­wa­niu jest cenną przy­prawą, bo cała roślina pach­nie czosn­kiem, co łatwo spraw­dzić roz­cie­ra­jąc liść. Wpraw­dzie dużo bar­dziej poszu­ki­wany jest czo­snek niedź­wie­dzi, ale nie wszę­dzie rośnie, a do tego jest objęty ochroną. A ten oto zie­lony zamien­nik czosnku jest jak naj­bar­dziej legalny i pospo­lity.




Na zdję­ciu powy­żej widać tego­roczne młode dolne liście, które mają ner­ko­waty kształt i cha­rak­te­ry­styczną fak­turę. W miarę wzro­stu rośliny zmie­niają kształt na bar­dziej trój­kątny, te tak zwane górne liście oraz kwiaty są widoczne TUTAJ.




sos czo­snacz­kowy

200g jogurtu natu­ral­nego (grecki będzie świetny)
4 gar­ście list­ków czo­snaczka
sól, pieprz

Liście umyć i dokład­nie zblen­do­wać z jogur­tem. Dopra­wić solą i pie­przem.



Sos będzie paso­wał do pizzy z chwa­stem oraz suro­wych i pie­czo­nych warzyw, ale nic nie stoi na prze­szko­dzie, żeby wyko­rzy­stać go do sała­tek, kanapek i burgerów. Jest zie­lony w smaku i cał­kiem pikantny.

piątek, 13 stycznia 2017

a kisz!

Leży śnieg, wszę­dzie ani liścia, nie­liczne owoce oku­pują ptaki, a palce przy­ma­rzają do obu­dowy apa­ratu. Ale nie jest wcale tak, że zima to urlop od dzi­kiego i wła­snego, czyli zostaje już tylko skle­powe jedze­nie. Wła­śnie teraz przy­daje się zawar­tość sło­ików – wszyst­kie prze­twory i przy­prawy.
Na przy­kład letni zapas kur­dy­banka (Gle­choma hede­ra­cea) i nasion mie­siącz­nicy (Luna­ria annua – co to takiego TUTAJ). I przy­daje się nie gar­dzić wita­mi­nami, nawet z kup­nych warzyw, a więc wyko­rzy­stać, co tylko się da: głąby, łodygi, pestki i skórki.


luna­ria annua, srebrniki judasza, jadalne rośliny ogrodowe, edible money plant


Nasiona miesiącznicy mają około pół centymetra średnicy, są płaskie i dość lekkie. W smaku dość ostre, wyraziste i cierpkie. Z konwencjonalnych przypraw najbardziej przypominają gorczycę.


kiszone łodygi bro­kuła z mar­ch­wią, kur­dy­ban­kiem i nasio­nami mie­siącz­nicy

4 łodygi bro­kuła
4 mar­chewki
6 ząb­ków czosnku
łyżka suszo­nego kur­dy­banka
łyżeczka nasion mie­siącz­nicy albo gor­czycy
(pół szklanki soku z domo­wych kiszo­nych ogór­ków)
woda źró­dlana lub mine­ralna
sól nie­jo­do­wana

Mar­chew obrać – łodygi bro­kuła też można, ale nie­ko­niecz­nie – warzywa pokroić w pla­sterki o gru­bo­ści około pół cm. Czo­snek pozba­wić łupin, a kur­dy­ba­nek zalać nie­wielką ilo­ścią cie­płej wody. Przy­go­to­wać solankę według pro­por­cji –> łyżka soli na litr wody. Na dno sło­ika wło­żyć czo­snek, mie­siącz­nicę (albo gor­czycę) i namo­czony kur­dy­ba­nek. Cia­sno upa­ko­wać warzywa, żeby nie zostały bąble powie­trza i zalać solanką, a na koniec dodać sok z ogór­ków, jeśli się ma. Bro­kuł i mar­chew powinny być przy­kryte pły­nem. Jeżeli nie są, można je czymś doci­snąć np. kie­lisz­kiem, spodecz­kiem, wygo­to­wa­nym kamie­niem. Po kilku dniach trzeba zdjąć z wierz­chu pianę i te listki lub nasiona, które pozo­stały na powierzchni.
Do efektu mało­sol­nego wystar­czy 10 dni, na porządne uki­sze­nie trzeba pocze­kać około 2 razy tyle. Sok z kiszo­nych ogór­ków przy­spie­sza pro­ces, więc bez niego będzie ciut dłu­żej.



kiszonki, kiszony brokuł, kiszona marchew, bluszczyk kurdybanek, jadalna miesiącznica roczna, srebrniki judasza kwiat, dzikie rośliny jadalne, jadalne chwasty


Powy­żej młoda kiszonka, na powierzchni doj­rzal­szej two­rzy się kożu­szek fer­men­ta­cyjny, widoczny na dol­nym zdję­ciu, który może nie wygląda ape­tycz­nie, ale jest zja­wi­skiem korzyst­nym. Świad­czy o pracy dobrych bak­te­rii i droż­dży, i nie ma nic wspól­nego z ple­śnią. Osad też jest natu­ralny i nie­szko­dliwy.


kiszonka, łodygi brokuła, kiszenie marchwi, kiszony kurdybanek, dzika gorczyca, jadalne rośliny ogrodowe, kożuch fermentacyjny

niedziela, 13 listopada 2016

ciernisty barbarzyńca

Zaję­łam się wszyst­kim, a dużo tego wszyst­kiego i nie zebra­łam ber­be­rysu. Oba­wia­łam się, że po przy­mroz­kach i pierw­szym śniegu się roz­paćka, ale nic mu nie jest. Jak kto nazbyt ostrożny, może zbie­rać nie­doj­rzały we wrze­śniu, mi bar­dziej odpo­wiada smak doj­rza­łego. Kwa­śno-słodki, cierp­kawy i orzeź­wia­jący. Można go porów­nać do aro­nii – nie każ­demu od razu przy­pad­nie do gustu, ale warto się prze­ko­nać.




Ber­be­rys rośnie dziko w naszym klimacie, ale rzadko spo­tykam sta­no­wi­ska natu­ral­ne. Za to sadzony jest jako kol­cza­sty żywo­płot w par­kach, ogro­dach, na cmen­ta­rzach. Spo­dzie­wa­łam się, że na wsi trudno będzie mi zna­leźć choćby jeden krzak (rdza zbo­żowa i te sprawy), a jed­nak. Jest z czego zro­bić zapas.




Owoce ber­be­rysu wyglą­dają jak minia­turki jagód dzi­kiej róży. Dostar­czają wita­min, wzmac­niają, odtru­wają, spę­dzają gorączkę, dzia­łają moczo­pęd­nie i mogą poma­gać w kaszlu. Ale nie wolno ich sto­so­wać w ciąży.




Ber­be­rys zwy­czajny (Ber­be­ris vul­ga­ris) to bli­ski krewny maho­nii. Jego owoce można wyko­rzy­stać do zro­bie­nia nalewki z TEGO prze­pisu. Tra­dy­cyj­nie w Pol­sce przy­rzą­dzano z nich też kon­fi­tury, dżemy, soki, kom­poty i gala­retki. Mi na począ­tek zachciało się per­skiej przy­prawy owo­co­wej. Jej sze­lesz­cząca nazwa ozna­cza po pro­stu ber­be­rys.




zereszk (zere­shk)

Owoce ber­be­rysu umyć i prze­brać. Pozbyć się ogon­ków i wszyst­kich prze­bar­wio­nych jagód – ciemna bli­zna po kolcu może zostać, ale poczer­niały czu­bek abso­lut­nie nie. Rozło­żyć poje­dyn­czą war­stwą i suszyć nie prze­kra­cza­jąc 40°C. Wysu­szone owoce powinny być pomarsz­czone, ale czer­wone i ela­styczne.

Tra­dy­cyj­nie zereszk dodaje się do ryżu z sza­fra­nem, kur­czaka i świą­tecz­nych dań. Można go namo­czyć przed doda­niem do potrawy, albo prze­sma­żyć na kla­ro­wa­nym maśle (sło­dząc lub nie). Obec­nie popu­larny jest jako doda­tek do owsia­nek i dese­rów.





W Ira­nie upra­wiana jest bez­pest­kowa odmiana ber­be­rysu, ale owoce dzi­kich krze­wów też były uży­wane jako przy­prawa, więc można je sobie wydrylować (żmudne zajęcie) albo nie.

wtorek, 30 sierpnia 2016

sekretne życie roślin #3 miesiącznica

Mie­siącz­nica roczna (Luna­ria annua) nazy­wana srebr­ni­kami Juda­sza jest naj­czę­ściej wyko­rzy­sty­wana jako ele­ment suchych bukie­tów. Może teraz tro­chę wyszła z mody, ale poły­sku­jące księ­ży­cowo – w końcu to luna­ria! – prze­grody jej owo­ców mogą z powo­dze­niem zdo­bić nie tylko kurne chaty, ale też mini­ma­li­styczne wnę­trza. Do tego trzeba zdjąć deli­kat­nie klapy łusz­czy­nek razem z nasio­nami… a nasiona zjeść. Myśl­cie o nich, jak o pła­skiej odmia­nie gor­czycy.



czwartek, 11 sierpnia 2016

za(kus)kusy czyli turystyczne jedzenie

Zła­zi­łam jakiś wiek temu War­mię z bochen­kiem bal­to­now­skiego i pła­skim czeskim salami w ple­caku. Dobrze to wspo­mi­nam, a Zośka też nie narze­kała. Doja­da­ły­śmy papie­rów­kami pro­sto z drzew.

Ale spo­ty­kam z nie­zwy­kłą powta­rzal­no­ścią zupeł­nie inny model tury­stycz­nego jadło­spisu. Kaszka dla nie­mow­ląt z mle­kiem w proszku i pasz­tet dro­biowy z puszki na chrup­kim pie­czy­wie (śnia­da­nie), kuskus z mie­lonką (obiad), zupka chiń­ska z Rado­mia znów z kon­serwą (kola­cja). A spo­ra­dycz­nie tra­fiają się woj­skowe racje żyw­no­ściowe obo­wiąz­kowo ze sztuć­cami, papie­rem toa­le­to­wym i cukier­kiem w środku albo pomy­sły typu sło­nina w pszen­nych tor­til­lach, żeby było na raz lekko i kalo­rycz­nie. Wia­domo jesz­cze, że ist­nieją lio­fi­li­zaty, ale jakoś ich powszech­nie na szla­kach nie widać. Każdy może wybrać, co mu pasuje, tylko warto wie­dzieć, że nie jest się ska­za­nym na kuskus.

Rów­nie lek­kie, co obrzy­dła kasza maka­ro­nowa są płatki zbo­żowe. Owsiane znają wszy­scy, są też takie z gryki, jęcz­mie­nia, żyta, prosa i psze­ni­cy­/or­ki­szu. Gnie­cione ziarno gotowe do spo­ży­cia po kil­ku­mi­nu­to­wym prze­go­to­wa­niu albo zapa­rze­niu. Zwy­kle i tak co naj­mniej raz dzien­nie potrzeba do cze­goś wrzątku, więc mie­sza­nie w garze na ogni­sku czy pal­niku dwie minuty dłu­żej nie sta­nowi pro­blemu. Do tego spora garść dzi­kiego ziel­ska i/lub grzyby, tro­chę ziół i tak, Fra­nuś, jak bar­dzo chcesz, możesz dorzu­cić kon­serwę.
 

grzyby leśne, grzybobranie


Ostat­nio grzyby dopi­sały, nie trzeba było nawet scho­dzić ze szlaku, żeby upo­lo­wać zajączki i kurki. Naj­prost­szą pro­po­zy­cją zamiast zupki w proszku i kuskusu jest gęsty krup­nik z pod­grzyb­kami i dzi­kim ore­gano. Aku­rat na desz­czowy wie­czór.


wegański krupnik, leśne grzyby, dzikie zioła


Dzi­kie ore­gano, czyli lebiodka pospolita (Origanum vulgare), jest łatwe do roz­po­zna­nia, zawsze też można upew­nić się po zapa­chu, czy wła­ści­wie się ozna­czyło napo­tkaną roślinę. Jest on bar­dziej aro­ma­tyczny i bar­dziej żywy, zie­lony niż w przy­padku suszo­nych ziół, ale zde­cy­do­wa­nie podobny. W krup­niku ore­gano można zastą­pić na przy­kład blusz­czy­kiem kur­dy­ban­kiem.




Danie oparte na tym samym zało­że­niu to kasza z kur­kami i krwaw­ni­kiem. Krwaw­nika (Achillea millefolium) jest wszę­dzie pełno, na zdję­ciu widać jego pie­rza­ste drobne listki i białe kwiaty. Paso­wa­łaby mi rów­nież macie­rzanka, ale w pobliżu jej nie było.


kurki przepis, pieprznik jadalny, chanterelle recipe, krwawnik pospolity, dzikie przyprawy, achillea millefolium recipe


kasza z kur­kami i krwaw­ni­kiem

pół litra wody
pół litra kurek
150 g płat­ków jęcz­mien­nych
listki krwaw­nika
sól, pieprz

Do oso­lo­nego wrzątku wsy­pać dokład­nie opłu­kane i nie­zbyt drobno pokro­jone kurki i goto­wać 5 minut. Dosy­py­wać po łyżce kaszę, a kiedy zacznie się pie­nić z zamia­rem wyki­pie­nia, zamie­szać, zdjąć z ognia i przy­kryty gar­nek odsta­wić na dwie minuty. Dopra­wić pie­przem i w razie potrzeby doso­lić. Goto­wać jesz­cze minutę cią­gle mie­sza­jąc. Przed poda­niem posy­pać drobno posie­ka­nym krwaw­ni­kiem.



Z poda­nych pro­por­cji wyszedł cały litrowy kubek, a więc spora por­cja dla dwóch ludzi. Świeże leśne grzyby nawet przy­rzą­dzone w tak pro­sty spo­sób biją sma­kiem kostki roso­łowe i temu podobne polep­sza­cze. Można je wcze­śniej prze­sma­żyć na oleju, który naj­wy­god­niej w teren zabrać w małej pla­sti­ko­wej bute­leczce po sosie sojo­wym, takiej jak dostaje się do sushi na wynos.

sobota, 6 sierpnia 2016

wiesiolka szparagowa

Nasz ulu­biony współ­lo­ka­tor miał w zwy­czaju pytać gości kawa z mle­kiem, czy z cukrem?. No to idąc tym tro­pem – pomi­dory z solą czy z pie­przem? Dla mnie z pie­przem, wyłącz­nie.


oenothera biennis, jadalne kwiaty, rośliny łąkowe, common evening-primrose


Wizja lek­kiej kola­cji miała postać sałatki z pomi­do­rów z kwia­tami wie­siołka. Czer­wono-żółte nasy­cone barwy. Ale po desz­czo­wym dniu kwiaty były zmal­tre­to­wane i nasiąk­nięte wodą, a w dodatku jakiś łąkowy bukie­ciarz prze­trze­bił kwit­nące łodygi tak, że z daleka nie było ich pra­wie wcale widać. Posta­no­wi­łam zamie­nić kwiaty na młode torebki nasienne. Cała roślina, może oprócz suro­wych nasion, ma pie­przowy posmak – naj­bar­dziej wyczu­walny w korze­niach (opis tutaj).


wiesiołek dwuletni, oenothera biennis, dzikie rośliny jadalne


Torebki są smaczne, dopóki są ela­styczne, a nasiona jesz­cze się nie wykształ­ciły. Ponie­waż wie­sio­łek może być jedzony na surowo, dobrym spraw­dzia­nem jest nad­gry­zie­nie wąt­pli­wego owocu. Włók­ni­sty z wyraź­nymi ziar­nami będzie zbyt stary, żeby go przy­rzą­dzać. W prak­tyce naj­le­piej wybie­rać łodygi cią­gle kwit­nące i zbie­rać kilka naj­wyż­szych owo­ców zaraz pod kwia­tami, albo wybie­rać jasno­zie­lone z samego czubka. Kolory tore­bek na łody­dze mogą być wska­zówką – czę­sto zmie­niają się ku górze: żół­tawy, ciem­no­zie­lony, jasno­zie­lony. Odro­binę podobne do owo­ców są też nie­roz­wi­nięte pąki kwia­towe, jed­nak one poza inną kon­sy­sten­cją mają długi ogo­nek.


przepis wiesiołek, sałatka z wiesiołkiem, letnia sałatka, rośliny oleiste, common evening-primrose recipe, primrose salad


sałatka „pomi­dory z pie­przem”

2 pomi­dory
duża garść mło­dych owo­ców wie­siołka
listki bazy­lii
oliwa z oli­wek, musz­tarda (sarep­ska i fran­cu­ska)

Torebki nasienne obgo­to­wać około 5 minut w poso­lo­nej wodzie. Skład­niki sosu, czyli oliwę i dwa rodzaje musz­tardy, połą­czyć w jed­no­litą emul­sję – naj­ła­twiej wstrzą­sa­jąc w małym sło­iku, można też dodać do nich odro­binę wody. Warzywa wymie­szać i polać sosem.



Owoce wie­siołka dwuletniego (Oenothera biennis) z wody przy­po­mi­nają tro­chę pie­przną fasolkę szpa­ra­gową. I potwier­dza się, że wraż­li­wość na ten pikantny smak jest różna u róż­nych osób – do tego stop­nia, że nie­któ­rym trudno go w ogóle wyczuć, pod­czas gdy dla innych zbyt ostra jest naj­mniej­sza część.

poniedziałek, 25 lipca 2016

dzika sałata

Kto widział kwit­nącą sałatę, ten pew­nie roz­po­zna pokre­wień­stwo z nie­któ­rymi chwa­stami. Naj­bar­dziej rzuca się w oczy, kiedy patrzy się na mlecz warzywny i sałatę kom­pa­sową. Oba gatunki na surowo są tro­chę gorz­kie i stra­szą mlecz­nym sokiem, a sałata dodat­kowo grze­bie­niem kol­ców przez śro­dek spodniej strony liści, ale kiedy pod­smaży się młode liście na dobrej oli­wie, wycho­dzi ide­alny doda­tek do świe­żej cia­batty albo bagietki. Listki świet­nie chłoną olej nabie­ra­jąc deli­kat­no­ści i nie­wiele wię­cej potrzeba do szczę­ścia.


dzikie rośliny jadalne, jadalne chwasty, dzika sałata przepis


dzika sałata na oli­wie

pęczek dzi­kiej sałaty: mle­cza warzyw­nego albo sałaty kom­pa­so­wej
oliwa z oli­wek z pierw­szego tło­cze­nia
kwiaty i listki macie­rzanki pia­sko­wej (lub tymia­nek), sól
pszenne pie­czywo

Liście oddzie­lić od łody­żek – twarde czę­ści odrzu­cić. Zie­le­ninę umyć i osu­szyć, a pędy lepiej posie­kać, bo bywają włók­ni­ste. Sma­żyć krótko na oli­wie nie roz­grze­wa­jąc zbyt­nio patelni. Na koniec posy­pać macie­rzanką i ewen­tu­al­nie poso­lić. Poda­wać ze świe­żym pie­czy­wem.


mlecz warzywny przepis, jadalne chwasty, jadalne kwiaty, sow thistle recipe


Macie­rzankę pia­skową (Thymus serpyllum) spo­tka­li­śmy z Potwo­rem brnąc rowe­rami piasz­czy­stą drogą w sosno­wym lesie. Bawi­li­śmy się w roz­po­zna­wa­nie roślin z sio­dła pod­czas jazdy, ale dla tego maleń­stwa zro­bi­li­śmy postój, żeby uzbie­rać tro­chę z prze­zna­cze­niem do kuchni.


dzikie zioła przepis, przyprawy z dzikich roślin, dziki tymianek, wild thyme


Mlecz warzywny (Sonchus oleraceus) jest dość daleko spokrewniony z mniszkiem lekarskim. Z wyglądu raczej drapaty, ale młode liście wyglądają nawet apetycznie. Tego poniżej postanowiły podgryźć miniarki.


sonchus oleraceus, dzikie rośliny jadalne, dzika sałata, common sowthistle, edible wilds


Sałata kom­pa­sowa (Lactuca serriola) nadaje się do jedze­nia, póki młoda. Star­sze liście odstra­szają wyschnię­tymi kol­cami, które na tym eta­pie są już twarde i znie­chę­cają słusz­nie, bo stare rośliny mogą być przy­czyną zatruć. Na zdję­ciu widać je jako jesz­cze mięk­kie nie­szko­dliwe igiełki.


lactuca serriola, prickly lettuce, dzikie chwasty przepis, edible wilds


Jesz­cze inną dziką sałatą jest cyko­ria podróż­nik, ale na nią są też inne spo­soby.


common chicory, cichorium intybus, dzika sałata

piątek, 15 lipca 2016

dwa atlasy

Dopóki nie zoba­czy­łam dwóch ksią­żek na raz, zasta­na­wia­łam się, czy są przy­go­to­wane jako zestaw. Nie są, co można było prze­wi­dzieć: różni auto­rzy, powta­rza­jące się infor­ma­cje, zdu­blo­wane sche­maty budowy roślin i słow­ni­czek. Wspólne są aż 42 gatunki, więc siłą rze­czy ich opisy zna­la­zły się w obu książ­kach, zwy­kle opa­trzone iden­tycz­nymi zdję­ciami. To nie­mal połowa wszyst­kich roślin ujętych w „Atla­sie dzi­kich kwia­tów” i trze­cia część zawar­to­ści „Atlasu ziół”. Te książki skom­pre­so­wane do jed­nego tomu byłyby świetne, ale i tak są dobre. Oba atlasy zawie­rają łaciń­skie nazwy oraz infor­ma­cje o wystę­po­wa­niu i cechach każ­dej opi­sa­nej rośliny i jej wyko­rzy­sta­niu. Oba mają rów­nie mylące pod­ty­tuły. Ale po kolei.


atlas ziół, atlas dzikich kwiatów, dzikie rośliny jadalne


Atlas ziół. Kuli­narne wyko­rzy­sta­nie roślin dziko rosną­cych” (AZ) jest tak naprawdę książką o rośli­nach przy­pra­wo­wych. Byli­nach, jed­no­rocz­nych, dwu- i wielo­let­nich, drze­wach, krze­wach. Dzi­kich, upraw­nych, dzi­cze­ją­cych. W sumie obec­ność około 40 roślin kłóci się z pod­ty­tu­łem, choćby ajo­wana, alpi­nii, anyżu gwiazd­ko­wa­tego, wasabi, cibory, trawy cytry­no­wej, kapara, kar­da­monu, kur­kumy, lawendy, lukre­cji, mirtu, musz­ka­to­łowca, sasa­frasu czy lauru. Z kolei zaska­kuje brak na przy­kład pio­łunu i tasz­nika.
Prze­pisy potrak­to­wane są hasłowo, jak zwy­kle bywa z przy­pra­wami. Recep­tur z poda­nymi cza­sami i dokład­nymi pro­por­cjami jest tylko kilka. Może to przy­spo­rzyć roz­te­rek nie­do­świad­czo­nym w kuchni, ale wię­cej szcze­gółów niż wymie­nie­nie zasto­so­wań byłoby zwy­czaj­nie nie­po­trzebne. (Roz­pi­sy­wa­nie dokład­nego prze­pisu np. na pie­czeń jagnięcą z maje­ran­kiem jako danie z dzi­kich roślin zawsze wyda­wało mi się śmieszne.)
Gdzie­nie­gdzie podane są alter­na­tywne nazwy. Bywają wspo­mniane wła­ści­wo­ści lecz­ni­cze, ale tylko jako krótka wzmianka. Autorka przed­sta­wiona jest jako pra­cow­nik naukowy Kate­dry Bota­niki i Eko­lo­gii Roślin wro­cław­skiego Uni­wer­sy­tetu Przy­rod­ni­czego.



atlas dzikich kwiatów, dzikie rośliny jadalne, edible wild plants book


„Atlas dzi­kich kwia­tów. Kuli­narne i lecz­ni­cze wyko­rzy­sta­nie kwia­tów dziko rosną­cych” (ADK) we wstę­pie wyja­śnia, że opi­suje „rośliny kwia­towe”, co odpo­wia­da­łoby wszyst­kim rośli­nom nasien­nym, ale spis tre­ści pozwala przy­pusz­czać, że cho­dziło tylko o okry­to­na­sienne. Więk­szości opi­sa­nych roślin kwia­tów w ogóle się nie używa. Taka zmyła.
Hasła są przy­go­to­wane rze­tel­nie, sku­piają się bar­dziej na lecz­ni­czym zasto­so­wa­niu niż kuli­nar­nym, a mimo­cho­dem podają mnó­stwo przy­dat­nych szcze­gółów dla chwa­sto­żercy.
Dużym plu­sem jest szcze­gółowe uwzględ­nie­nie warun­ków susze­nia surowca zie­lar­skiego. Do zalet zali­czam też poda­nie biblio­gra­fii. Znam kilka z wyko­rzy­sta­nych pozy­cji, ale nie mia­łam wra­że­nia czy­ta­nia pozszy­wa­nej mozaiki wcze­śniej­szych źró­deł. Wadą jest brak zwy­cza­jo­wych nazw roślin.





Tra­fiają się błędy mery­to­ryczne, ale nie jest ich wiele i są nie­groźne. ADK infor­muje, że korzeń dzi­kiej mar­chwi jest nie­ja­dalny (!), a morwę białą nazywa morwą czarną suge­ru­jąc się ciem­nym kolo­rem jej owo­ców. AZ ilu­struje hasło o maku lekar­skim zdję­ciem maku polnego, a por­tu­lakę opi­suje jako słodko-kwa­śną w smaku, pod­czas gdy w dru­giej książce jest zde­cy­do­wa­nie bliż­szy praw­dzie opis: słono-kwa­śna.

Pod wzglę­dem gra­fiki jest naprawdę dobrze. Sta­ran­nie dobrane ilu­stra­cje poma­gają samo­dziel­nie ozna­czyć rośliny, szcze­gól­nie te, przy któ­rych zostały zamiesz­czone bota­niczne ryciny. Tro­chę mnie gry­zie w oczy brak justo­wa­nia w dużych blo­kach tek­stu, tym bar­dziej, że jest zasto­so­wane we wstęp­nych roz­dzia­łach, ale to raczej szcze­gół.
Okładki wpi­sują się w tra­dy­cję par­cia na fio­let. (Patrzę na półkę i książki o jadal­nych chwa­stach zawie­rają wię­cej fio­letu niż cała reszta spo­rego regału.)

To nie są książki w teren, twarda oprawa i mno­gość zdjęć szybko wzbu­dzi­łaby agre­sję w kimś, komu by przy­szło nosić któ­rąś z nich w ple­caku. W swo­jej biblio­teczce zali­czam je do domo­wych pomoc­ni­czych, ale spo­koj­nie mogą słu­żyć do zapo­zna­wa­nia się z rośli­nami dziko rosną­cymi oso­bom pew­nym sie­bie w kuchni (AZ) i nie­sy­tym pod­staw zie­lar­stwa (ADK).


(2015). Atlas ziół. Kuli­narne wyko­rzy­sta­nie roślin dziko rosną­cych. Wydaw­nic­two SBM. War­szawa

(2015). Atlas dzi­kich kwia­tów. Kuli­narne i lecz­ni­cze wyko­rzy­sta­nie kwia­tów dziko rosną­cych. Wydaw­nic­two SBM. War­szawa

piątek, 1 lipca 2016

piękna katastrofa

Miał to być chyba dżem ze świerka. Ale w mia­steczku aku­rat świerki nie­zbyt dorodne, za to jodła piękna, ze swoim pro­stym pniem, szarą korą, pęche­rzy­kami żywicy i zapa­chem. Nikt nie spró­bo­wał pędzel­ków jasnych mło­dych igieł przed zdże­mo­wa­niem i przy mojej degu­sta­cji gotowy prze­twór oka­zał się aro­ma­tyczny słodko-gorzki, zbyt wyra­zi­sty do jedze­nia. Nic z tonów cytru­so­wych, raczej roz­ma­ry­nowe i to wła­śnie napro­wa­dziło mnie na trop ide­al­nego wyko­rzy­sta­nia. Wspa­niale kom­po­nuje się z pomi­do­ro­wymi sosami, kiedy doda­tek ziół pro­wan­sal­skich byłby zbyt oczy­wi­sty.
Dosta­łam cały zapas.


jodłowa przyprawa, przyprawa do sosów pomidorowych, fir jam


jodłowa przy­prawa do sosów pomi­do­rowych

1 część naj­młod­szych igieł jodły
1 część brą­zo­wego cukru
odro­bina wody

Igły bar­dzo drobno posie­kać, można użyć blen­dera. Wymie­szać z cukrem i nie­wielką ilo­ścią wody, a potem zago­to­wać kilka minut. Prze­ło­żyć do wypa­rzo­nych sło­icz­ków i dla pew­no­ści zapa­ste­ry­zo­wać.

Prze­pis na jeden z moich ulu­bio­nych sosów do maka­ronu od teraz wygląda tak: młodą cuki­nię pokro­joną w cien­kie pla­stry pod­sma­żam na oli­wie z cebulą, kiedy zmięk­nie i trochę się przyrumieni, dodaję prze­cier pomi­do­rowy, małą szczyptę soli i łyżeczkę jodło­wego dżemu. Gdy mam ochotę, dopra­wiam jesz­cze świe­żym czosn­kiem albo zabie­lam jogur­tem.

sobota, 9 maja 2015

kurdebalans

Jakiś czas temu na sta­cji PKP spo­tka­łam Jo. Ona też jest z Mia­sta i mia­steczka, ale to nie takie pro­ste wziąć i się spo­tkać. Wie­czór, pocze­kal­nia, gada­nie o ostat­niej naszej dzia­łal­no­ści.
… i tro­chę zaję­łam się per­ma­kul­turą.
– Sta­bi­li­zu­jesz się, ja na razie jem dzi­kie, nie upra­wiam.
Dzi­kie? A nie boisz się ska­że­nia?
– Kon­kret­nie ska­że­nia roślin? Raczej nie. Na pewno gor­sze jest to, czym oddy­chamy.
No, ska­że­nia oło­wiem. To koniecz­nie jedz taką roślinkę, co odtruwa z oło­wiu: kur­de­ba­nek.


Blusz­czyk kur­dy­ba­nek (Glechoma hederacea) to wielki nie­obecny mojego dzie­ciń­stwa. Jak to się stało, że nie koja­rzę z tam­tych cza­sów jego ostrego, jakby kam­fo­ro­wego zapa­chu? Nie wiem, czy to moż­liwe, żeby nie rósł w oko­licy, choć mało żyzna gleba i miej­skie warunki mogły mu nie słu­żyć. Może też uwa­ża­łam go za jakąś odmianę jasnoty i w ogóle nic cie­ka­wego.


bluszczyk kurdybanek, glechoma hederacea, jadalne chwasty, dzikie rośliny jadalne, dzikie przyprawy, zioła lecznicze, ground-ivy


We wto­rek mama i sąsiadka roz­ma­wiały o chwa­stach. Po tej roz­mo­wie dosta­łam torbę sąsiedz­kiego kur­dy­banka z przy­ka­za­niem, żeby uwa­żać, nie roz­siać u sie­bie, a jak mi zabrak­nie, sąsia­dów odwie­dzić i zebrać sobie wię­cej, poma­ga­jąc wal­czyć z uprzy­krzo­nym ziel­skiem. Usu­szy­łam, będzie na zimę.


A dziś mmsowo ozna­cza­łam rośliny dla Ad. Ona wysyła fotki, ja odsy­łam nazwy i okre­ślam jadal­ność, potem Ad spraw­dza, czy wolno jeść kró­lom. Kur­dy­banka nie wolno, ale w sumie nie wia­domo czy na pewno i dla­czego (ana­lo­gia do koni mnie nie prze­ko­nuje). Kur­de­ba­lans.

niedziela, 18 stycznia 2015

do roboty

To tajem­nica. Jadłam dziś grzyby w cie­ście.

Nale­śni­kowe pod­grzybki je się w Wigi­lię i moż­li­wość zro­bie­nia ich w dowolny dzień roku jest czy­sto hipo­te­tyczna. Bo kto chciałby taką potrawę zbru­kać codzien­no­ścią? Licho mnie pod­ku­siło. Ale post nie o tym.

Grzyby moczyły się kilka godzin, potem goto­wały około 40 minut, zostały zje­dzone, a grzy­bowa woda – cenny suro­wiec – przyda się do roboty.
Ponie­waż grzyby są cięż­ko­strawne i z tego względu nie jest pole­cane ich odgrze­wa­nie itp. powtórne prze­twa­rza­nie, kostki powinny słu­żyć wyłącz­nie do przy­pra­wia­nia, czyli w małych stę­że­niach. Jedna czy dwie na gar­nek sosu są raczej bez­pieczne.


podgrzybki, suszone grzyby leśne, przetwory, przyprawa grzybowa

czwartek, 10 lipca 2014

trafiła kosa na fiolet

Odbyły się lawen­dowe żniwa.


kwitnaca lawenda, zapach lawendy, bielinek kapustnik, jadalne kwiaty, ozdobne rośliny jadalne, zioła przyprawowe, przyprawy


A potem pęczki zbo­żo­po­dob­nych gałą­zek zostały prze­ro­bione na fio­le­towy susz. Dom cały pach­niał po ciemku, spo­kojne sny się lęgły w jej ręku.

Kaś wydłu­bała wia­nek i pałę, które wybyły kilka ulic dalej. Czyli wszystko zostało w Mia­steczku.