Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 6/6. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 6/6. Pokaż wszystkie posty

17 maja 2013

Michael Grant „GONE: Zniknęli Faza trzecia: Kłamstwa”



„(...)-Ale to nie szkodzi, bo rzeczy, którymi się martwisz, prawie nigdy się nie zdarzają, prawda? -Tak-przyznała dziewczynka.-Ale rzeczy, o których marzę, też się nie zdarzają.”

Minęło zaledwie siedem miesięcy od powstania ETAP-u, ale dla mieszkańców Perdido Beach ten czas wydaje się wiecznością. Ludzie się zmienili. To nie są już te same przerażone, osamotnione dzieci, co na początku. Przystosowały się do nowej sytuacji, nauczyły się radzić sobie same. Bez problemu posługują się bronią. Sięgają po alkohol, narkotyki. Ale to nie zmienia faktu, że to wciąż tylko dzieci…

„(...) jak to 'dziwnego'? Przecież w ETAP-ie wszystko jest dziwne.”

W mieście opanowano problem głodu, wprowadzono nową walutę, rada pracuje nad stworzeniem ogólnych zasad. Gaiaphage jest już tylko koszmarem należącym do przeszłości. Najgorszym problemem wydaje się być grupa „ludzi” pod przewodnictwem Zila uparcie próbująca walczyć z odmieńcami. Sytuacji nie poprawia fakt braku prądu i dostępu do bieżącej wody, czy kończących się zapasów benzyny. Pozostaje jeszcze Coates Academy – tam sprawy mają się najgorzej. Głód zmusza Caina i jego ludzi do kanibalizmu.

Sprawy się komplikują, kiedy w Perdido pojawia się całkiem żywa Brittney. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że niedawno została pochowana. Zaczynają też krążyć plotki o powrocie Drake’a. Na domiar złego, Orsay zostaje Prorokinią - twierdzi, że widzi sny ludzi poza barierą i przekonuje dzieciaki do „puf” w piętnaste urodziny.

„Sam ruszył w stronę domu Brianny. Brittney poszła za nim. Absolutna normalka, pomyślał Howard, idąc za nimi. Po prostu kolejny spacerek z trupem.”

Co tak naprawdę znajduje się poza barierą? Gdzie podziali się ci, którzy „wypadli”? Komu można uwierzyć?

Trzecia część utrzymała poziom serii. Przyznaję, że początkowo podchodziłam do niej dość sceptycznie. Pomysł marszu trupów nie za bardzo mi się podobał. Jak zawsze jednak, Michael Grant mnie nie zawiódł i sprawił, że nie mogłam oderwać się od jego książki.

Autor wciąga nas w swoją grę. Mami wizjami Orsay, po czym otrzeźwia realistycznymi wykładami Astrid. Sprawia, że podobnie jak bohaterowie, sami nie wiemy, w co wierzyć. Pojawiają się tutaj refleksje na temat śmierci i tego, co po niej następuje.

„Ale kiedy rzeczywistość była beznadziejna, fantazja stawała się niemal niezbędna”

„Gone” to seria, która pod przykrywką fantastyki – potwora żyjącego pod ziemią i karmiącego się uranem, dzieciaków strzelających z rąk światłem, czy zmarłych wstających z grobów – jest inteligentną relacją zachowań ludzi zamkniętych w określonej przestrzeni i zupełnie odizolowanych od świata. Ukazuje etapy radzenia sobie zarówno społeczeństwa, jak i pojedynczych jednostek z dramatyczną sytuacją. Pod tym względem przypomina mi nieco „Dżumę” Alberta Camusa, tyle, że jest napisana w o wiele bardziej przystępny i ciekawy sposób.

„Prawdziwy bohater wie, kiedy odejść.”

Jako, że głównymi bohaterami są zwykłe dzieci, mamy tutaj do czynienia z motywem wcześniejszego dorastania. Grant zwraca również uwagę na problem uzależnienia młodego człowieka od technologii – telefonów komórkowych, komputera, gier.

Mamy tutaj cały wachlarz różnych postaci i ich skomplikowanych portretów psychologicznych. Sam w tej części zaczyna się załamywać. Rada odsuwa go stopniowo od władzy, a bezczynność coraz bardziej frustruje chłopaka. Astrid za wszelką cenę stara się przejąć kontrolę. Bliżej poznamy również m.in. Zila i dowiemy się jakie motywy nim kierują. Pojawi się również sporo nowych postaci.

„-Tak, Sam, nadal jesteś potrzebny. Jesteś jak Bóg dla nas zwykłych śmiertelników. Nie możemy bez ciebie żyć. Świątynię zbudujemy później. Zadowolony?”

„Gone” napisane jest prostym językiem, ale to z pewnością nie jest seria tylko dla młodzieży. „Kłamstwa” trzymają poziom. Mogę nawet powiedzieć, że podobały mi się bardziej, niż poprzednia część. Brutalne i realne. 6/6.

12 marca 2013

Robert McCammon „Magiczne lata”



„Nie śpiesz się do dorosłości. Staraj się pozostać chłopcem tak długo, jak to możliwe, bo gdy raz stracisz moc magii, na zawsze pozostaniesz żebrakiem szukających jej okruchów.”

Cory Mackenson ma dwanaście lat i mieszka w małym miasteczku Zephyr, w Alabamie. Pewnego ranka chłopiec pomaga ojcu w rozwożeniu mleka do sąsiadów. Wtedy dzieje się coś nieoczekiwanego. Po zboczu wzgórza stacza się samochód i ląduje prosto w głębokim Jeziorze Saksońskim. Tato Cory’ego śpieszy na ratunek ewentualnym ofiarom wypadku, ale na to jest już za późno. W tonącym aucie, pan Macenson znajduje tylko zmasakrowane zwłoki mężczyzny przypięte kajdankami do kierownicy. Ten widok będzie go nawiedzał jeszcze przez długi czas w snach. Cory jest przekonany, że w czasie zdarzenia widział postać w czarnym płaszczu, przypatrującą się wszystkiemu. Ale czy to aby na pewno nie był po prostu wytwór jego wyobraźni? Chłopiec nie potrafi znieść myśli, że w jego ukochanym Zephyr może grasować morderca, więc postanawia rozwikłać zagadkę. Czy uda się to zwykłemu dwunastolatkowi z zielonym piórkiem jako jedyną poszlaką?

Pomimo wskazującego na to opisu, „Magiczne lata” mają niewiele wspólnego z kryminałem. Owszem, mamy tutaj okrutne morderstwo, niezidentyfikowaną ofiarę, kilka poszlak, a nawet policjanta. To jednak tylko otoczka, pretekst do napisania urzekającej historii o dojrzewaniu. Wątek zabójstwa gdzieś tam się pojawia i znika. Wplata się w fabułę, ale to nie on gra tu pierwsze skrzypce.

„Istnieją rzeczy o wiele gorsze niż te, jakie widzi się w filmach o potworach. Niektóre koszmary wykraczają poza ekran czy stronice książki i przychodzą do twojego domu, uśmiechają się drwiąco z twarzy ukochanej osoby.”

Dzięki gawędziarskiemu stylowi McCommona nie zwraca się uwagi, że książka liczy ponad sześćset stron. Pisana jest z punktu widzenia Cory’ego, co sprawia, że czytelnik często musi przebrnąć przez podkoloryzowane zdarzenia, by odnaleźć sedno sprawy. Autor posługuje się plastycznym językiem. Bardzo wyraziście opisał życie w małym miasteczku, tworząc tak realistyczne obrazy, że nie trudno jest wtopić się w ten świat.

„Magiczne lata” to prawdziwe arcydzieło! Autor pokazał, że nawet prosta historia, napisana nieskomplikowanym językiem może być wartościową książką. Szalone przygody Cory’ego sprawiają, że uśmiech sam wypływa na twarz czytelnika. To opowieść o dorastaniu, w każdym aspekcie tego słowa. O problemach codziennego życia, o tym, jak z biegiem czasu człowiek się zmienia. Ta książka to przyjaciel, który przypomina nam o zarówno beztroskich, jak i tych traumatycznych momentach naszego dzieciństwa. Uświadamia nam, że w każdym z nas, gdzieś tam, kryje się mały chłopiec lub dziewczynka.

„- Mogą wyglądać dorośle - mówiła pani Neville - ale to tylko pozory. To glina, która oblepia ich z biegiem czasu. Mężczyźni i kobiety w głębi serca są wciąż dziećmi. Nadal chcieliby się bawić i skakać, ale ciężka glina im na to nie pozwala. Mają ochotę zrzucić kajdany, jakie nałożył im świat, zdjąć zegarki, krawaty i niedzielne buty i chociaż przez jeden dzień potaplać się na golasa w sadzawce. Chcieliby się poczuć wolni, a równocześnie wiedzieć, że w domu są mamusia i tatuś, którzy się wszystkim zajmą i zawsze będą ich kochać. Nawet w najgorszym na świecie człowieku, kryje się mały, przestraszony chłopczyk, który wciska się w kąt, żeby go nikt nie skrzywdził.”

„Magiczne lata” to jedna z niewielu książek, do której, mogę powiedzieć z czystym sumieniem, kiedyś na pewno wrócę. Być może teraz jestem za młoda, żeby w pełni ją docenić, ale wiem, że na długo pozostanie w moim sercu. Myślę, że to pozycja obowiązkowa dla każdego. Prosta i prawdziwa. 6/6.

9 lutego 2013

Neal Shusterman "Podzieleni"



„Wolelibyście umrzeć, czy zostać podzieleni?”

Od lat ludzie szukają odpowiedzi na pytanie kiedy powstaje człowiek. Zwolennicy aborcji uparcie głoszą, że płodu nie można nazwać ludzką istotą, skoro nie jest w stanie żyć samodzielnie poza ciałem matki. Jej przeciwnicy twierdzą, że człowiek zyskuje duszę w momencie poczęcia, a zabijając płód nie wiemy, czy dziecko nie stałoby się kolejnym Einsteinem, czy Beethovenem. Sporu nie da się jednoznacznie rozwiązać, jednak w świecie stworzonym przez Shustermana społeczeństwo znalazło pewien ekonomiczny kompromis…

Po krwawej Wojnie Moralnej toczącej się o prawo do aborcji wprowadzono poprawki do konstytucji i stworzono Kartę Życia. Zgodnie z jej postanowieniami, życie ludzkie jest nienaruszalne od momentu poczęcia do 13. roku życia. Do tego czasu osobowość dziecka się kształtuje i ma ono szansę na udowodnienie swojej wartości. Jednak pomiędzy 13., a 18. rokiem życia, rodzice mogą dokonać decyzji o aborcji z mocą wsteczną. Podpisują wtedy zlecenie podzielenia, co oznacza, że organy ich dziecka zostaną oddane do transplantacji. Zgodnie z prawem, nie jest to zabójstwo, ponieważ wszystkie tkanki Podzielonego nadal będą żyły w organizmach biorców.

„Nie potrafi sobie przypomnieć, czy te kolory reprezentowały siły przeciwników aborcji, czy też siły zwolenników wolnego wyboru kobiety, jednak to nie ma tak naprawdę znaczenia. Obie strony przegrały.”

Connor niedawno odkrył, że jego rodzice podpisali zlecenie podzielenia. Chłopak wie, że przyczynił się do tego jego trudny charakter i pozostawiające wiele do życzenia oceny. Postanawia jednak, że nie podda się bez walki i opracowuje plan ucieczki. Risa wychowała się w domu dziecka. Marzyła o karierze pianistki, jednak dyrekcja ośrodka uznała, że dziewczyna osiągnęła już szczyt swoich możliwości i nie opłaca się utrzymywanie jej dłużej przy życiu. Lev natomiast urodził się w bogobojnej rodzinie i jako dziesiąte dziecko żyje ze świadomością, że zostanie złożony w ofierze dziesięciny. Losy tej trójki się ze sobą krzyżują. Łączy ich jeden cel: przetrwać. Czy uda im się dożyć osiemnastych urodzin? I jak w nowej sytuacji odnajdzie się Lev, wychowany w przekonaniu, że fakt bycia dziesięciorodnym jest darem?

„W idealnym świecie wszystkie matki chciałyby własnych dzieci, a obcy otwieraliby swoje drzwi szeroko przed tymi niekochanymi. W idealnym świecie wszystko byłoby czarne albo białe, dobre albo złe i wszyscy potrafiliby to rozróżnić. Jednak ten świat nie jest idealny. Problemem są ludzie, którzy myślą, że jest.”

Narracja poprowadzona jest w trzeciej osobie. W kolejnych rozdziałach poznajemy sytuację z punktu widzenia różnych postaci. Nie tylko głównych bohaterów, ale również tych drugoplanowych. „Podzieleni” napisani zostali w czasie teraźniejszym, co spotęgowało dynamizm. Język jest prosty, dzięki czemu lekturę czyta się jeszcze szybciej. Książka została podzielona na siedem części i każda rozpoczyna się ciekawym, często autentycznym tekstem, aby, jak pisze autor, dowieść, że „fikcja zbyt często nie odbiega tak bardzo od rzeczywistości”.

Kreacje bohaterów są bardzo realistyczne. Autor doskonale opisał zachowania dzieciaków w obliczu największego zagrożenia. Każda z postaci występujących w „Podzielonych” jest inna i wnosi swoją historię do fabuły. Wyraźnie widać, jak sytuacja, w której się znaleźli wpływa na osobowości Podzielonych. Największą przemianę przechodzi Lev. Cały jego system wartości wywraca się do góry nogami. Connor uczy się powstrzymywać swoje impulsywne zachowanie, a Risa stara się być jeszcze bardziej czujna niż zazwyczaj. Akcja nie toczy się jednak tylko wokół naszej trójki uciekinierów. Poznajemy wiele osób, które mają różne poglądy na otaczającą ich rzeczywistość i doświadczenia.

„Powiedz nam zatem (…) kiedy zgodnie ze „Światem według Haydena” rozpoczyna się życie? (…)
– Nie wiem.
Gil naśmiewa się z niego. – To nie jest odpowiedź. (…)
– Tak, to jest odpowiedź – mówi Connor. – Może nawet najlepsza ze wszystkich. Gdyby więcej ludzi mogło się przyznać, że naprawdę nie wiedzą, może wtedy nigdy nie doszłoby do Wojny Moralnej.”

Autor w pełni wykorzystał potencjał książki. Stworzył przerażający i pełen alegorii thriller. Wartka akcja i nietypowa fabuła sprawiają, że czytelnik nie może oderwać się od lektury. Łatwo utożsamia się z bohaterami i często wręcz rozpacza nad beznadziejnością ich sytuacji. Wykreowany świat jednocześnie fascynuje i przeraża okrutnością i upadkiem moralności.

„Proszę, bądź człowiekiem.”

„Podzieleni” to jedna z tych książek, która na długo pozostawia w czytelniku psychiczne obrażenia. Neal Shusterman napisał porażający osobisty manifest do świata. Odważył się otwarcie poruszyć bardzo kontrowersyjny temat. Nie narzuca jednak czytelnikowi odpowiedzi na trudne pytania. Zmusza go do refleksji i przemyślenia swojego stanowiska. To opowieść o wartości ludzkiego życia, tolerancji i kierunku, w którym zmierza świat. Skierowana jest do starszej młodzieży i dorosłych. Polecam i daję 6/6.



30 stycznia 2013

Lauren Oliver „Pandemonium”



„Pandemonium” to druga część trylogii „Delirium”, która zdobyła już rzesze fanów na całym świecie. Lauren Oliver zaistniała w świecie książek, dzięki powieści „7 razy dziś”, ale to właśnie „Delirium” powaliło wszystkich na kolana.

„Przyszłość można jednak zbudować z czegokolwiek, z niczego. Wystarczy jakiś odłamek czy impuls. Wystarczy pragnienie, by iść dalej, powoli: najpierw jedna noga, potem druga. Wiem już, że da się odbudować miasto z ruin.”

Lena popełniła najgorszą zbrodnię. Zakochała się. W świecie, w którym miłość, amor deliria nervosa, traktowana jest jako najgorsza choroba, a ludziom wpaja się, że uczucia zabijają, nastolatka sprzeciwiła się systemowi i odrzuciła wszystko, w co wierzyła. Razem z Aleksem próbowali uciec poza mury miasta do Głuszy, gdzie żyją tacy jak oni, Odmieńcy. Po drugiej stronie znalazła się jednak tylko Lena. Po dramatycznej walce stoczonej przy ogrodzeniu Alex pozostał w rękach władz. Dziewczyna wiedziała, że musi przetrwać. On by tego pragnął. Leczy więc rany w Głuszy, uczy się nowego życia i wstępuje do ruchu oporu. Państwo zabrało jej już wszystko, co mogło. Mamę, dawne życie, Aleksa. Nienawiść i ból determinują ją do działań. Powstaje nowa silna Lena Morgan Jones. I wtedy właśnie los styka ją z Julianem, gorącym zwolennikiem remedium, w okolicznościach, na które nie byli przygotowani.

„Oto świat, w którym żyjemy, świat bezpieczeństwa, szczęścia i porządku, świat bez miłości. Świat, gdzie dzieci rozbijają sobie głowy o kamienne kominki i niemal odgryzają język, a rodzice są z a n i e p o k o j e n i. Ne na skraju załamania, szaleństwa czy rozpaczy. Niepokoją się – tak jak wtedy, gdy oblewasz egzamin z matematyki, jak wtedy, gdy nie rozliczą się na czas z urzędem skarbowym.”

Pierwsze, co zwraca uwagę w „Pandemonium” to podział rozdziałów na WTEDY i TERAZ. Dzięki temu możemy równolegle śledzić zmagania Leny zaraz po tym, jak trafiła do Głuszy i jako działaczki ruchu oporu. Od razu w oczy rzuca się kontrast między tymi dwiema dziewczynami. Stara Lena jest zagubiona, rozżalona i zraniona, a nowa - silna i zdeterminowana. Nastolatka przechodzi ogromną przemianę.

W tej części pojawia się również wiele nowych postaci, z których każda wnosi coś do książki. Głównie są to mieszkańcy Głuszy, nowi przyjaciele Leny. No i oczywiście Julian. Twarz Ameryki Wolnej od Delirii, organizacji domagającej się podawania remedium coraz młodszym osobom. Zabieg Juliana był odkładany ze względu na przebytą w dzieciństwie chorobę, lecz chłopak walczy o jego przeprowadzenie. Nastolatek sprawia wrażenie takiego, jaka była Lena w pierwszej części. Przekonanego o słuszności remedium, żyjącego w strachu przed chorobą. Nie mogę powiedzieć, żebym go nie polubiła, ale ja po prostu tęskniłam za uśmiechniętym i uroczym Aleksem.

„[...] Przerywa i zaczyna śpiewać cicho: - All you need is love...”




„Pandemonium” jest dużo bardziej dynamiczne niż „Delirium”. Mamy tu więcej akcji, ciągle się coś dzieje. Autorka mniej skupia się na opisach otaczającego świata, a coraz bardziej na bieżących wydarzeniach. Narracja pozostaje pierwszoosobowa, co sprawdza się w tego typu powieściach. Lauren Oliver utrzymała również czarujący klimat. Książka sprawia, że zwykłe złapanie się za ręce wydaje się być czymś niezwykłym. Wszystko nagle przestaje mieć znaczenie i nawet zbliżający się sprawdzian z polskiego nie przekonuje do porzucenia  niedokończonej lektury.

Ogromną zaletą „Delirium” jest zakończenie. Niestety nie można tego samego powiedzieć o „Pandemonium”. Co prawda, wnosi element zagadki, ale jest do bólu przewidywalne. Nie umniejsza to jednak treści książki.

„(…) ludzie sami są jak tunele: jak kręte, ciemne przestrzenie i głębokie jaskinie. Nie da się poznać wszystkich zakamarków ich duszy. Nie można ich sobie nawet wyobrazić.”

„Pandemonium” jest znakomitą kontynuacją „Delirium”. To wartościowa książka o tym, ile odwagi potrzeba, by podnieść się po upadku, o walce w imię uczuć i o tym, że nigdy nie wolno się poddawać. Mam nadzieję, że autorka utrzyma poziom i „Requiem” będzie wspaniałym ukoronowaniem całej serii. Moja ocena: 6/6.

„Świat bez miłości jest także światem bez ryzyka.”

27 stycznia 2013

David Mitchell “Atlas chmur”



Adam Ewing, amerykański prawnik, przemierza Pacyfik na “Wieszcze”. Swoje przygody zapisuje w dzienniku, na który przypadkiem trafia Robert Frobisher – kompozytor, który zhańbił nazwisko rodziny i został za to surowo ukarany. Zatrudnia się on jako osobisty sekretarz u Vyayan Ayrsa. Ukryty przed wierzycielami w jego posiadłości pisze listy do przyjaciela – Rufusa Sixmitha. Te czyta Luisa Rey, dziennikarka z uporem walcząca o prawdę, gotowa poświecić własne życie w imię idei. Opis jej przygód wędruje do wydawcy książek, Timothy’ego Cavendish’a, który próbuje uciec z domu starców, w którym umieszczony został wbrew własnej woli. Na podstawie jego historii zostaje nakręcony film, który ma okazję obejrzeć Sonmi~451, klon stworzony, do usługiwania ludziom czystej krwi, czekający na egzekucję. Zapis jej rozmowy z Archiwistą znajduje Zachariasz, żyjący w czasach po Upadku, kiedy ludzkość wróciła do życia plemiennego i coraz bardziej zaczynają zacierać się ślady cywilizacji.

„Dusze przemierzają wieki, jak chmury przemierzają niebo i choć ani kształt chmury, ani barwa, ani wielkość nigdy takie same nie zostają, ciągle jest chmurą. I tak samo z duszą jest. Kto rzec może, skąd chmura przywiała? Albo kto tą duszą będzie jutro?”

„Atlas chmur” to jedna z najbardziej niezwykłych książek, jakie czytałam. Składa się ona z opowiadań sześciu osób. Jej konstrukcja przypomina swoistą matrioszkę, której części poznajemy kawałek po kawałku, a zakończenie przedstawione jest w odwrotnej kolejności. Każda z historii pisana jest innym językiem. Autor żongluje stylami, środkami stylistycznymi, a nawet gatunkami. Listy Roberta Frobishera wzruszają, przygody Timothy’ego Cavendish’a bawią,  walka Luisy Rey z potężną korporacją przypomina thriller, a opowieści Sonmi~451 i Zachariasza science - fiction. Wszystkie te historie, po połączeniu, tworzą mądrą  i niepowtarzalną książkę.

Na pochwałę zasługują również kreacje bohaterów. Każda z postaci jest przemyślana i dopracowana pod każdym względem. Są to jednostki inteligentne, starające się zmienić świat lub przynajmniej własne życie. Ich historie niosą przesłania, skłaniają do zastanowienia się nad sensem egzystencji człowieka. Książka porusza zarówno problemy dotyczące poszczególnych jednostek, jak i ogółu społeczeństwa.

Przyznaję, że na początku „Atlas chmur” niezbyt przypadł mi do gustu. Dziennik Adama Edwinga zniechęcił mnie swoim stylem i niestety niebywałą nudą. Przekonałam się jednak, że warto było przebrnąć przez nużący początek i dać książce szansę. Dostałam opowieść o światopoglądach, istocie człowieczeństwa i przemijaniu.

„Do połowy przeczytana książka to jak na wpół skończony list miłosny.”

„Atlas chmur” to prawdziwy majstersztyk. Błyskotliwa, momentami ironiczna i niebanalna  opowieść przepełniona całą gamą emocji. Niepowtarzalna i do bólu prawdziwa. Autor nie podaje nam na tacy wszystkich rozwiązań, zostawiając nam wolną rękę w interpretacji niektórych rzeczy. To jedna z tych książek, które na długo zapadają nam w pamięć. Z czystym sumieniem daję 6/6.

16 grudnia 2012

Kerstin Gier „Czerwień rubinu”



Szesnastoletnia Gwendolyn dorasta w dość nietypowej rodzinie. Wraz z matką i młodszym rodzeństwem mieszka w Londynie u Lady Artisty, swojej babki. W posiadłości schronienie znalazła również kuzynka Gwen, Charlotta, która według przekonań rodziny posiada gen podróży w czasie. Od dziecka przygotowywana jest na to, co ją czeka. Pilnie uczy się historii, innych języków, pobiera lekcje fechtunku. Wszyscy z niecierpliwością wyczekują pierwszych oznak ujawnienia się u niej genu. W tym samym czasie Gwen wiedzie życie „zwyczajnej” nastolatki. Jest przeciętną uczennicą, całe dnie spędza ze swoją przyjaciółką Leslie. Uwielbia oglądać filmy.

Pewnego dnia to jednak Gwen, a nie Charlotta  przenosi się w czasie o co najmniej sto lat. Dziewczyna dowiaduje się, że jest rubinem – dwunastym i ostatnim podróżnikiem w czasie. Wraz z jedenastym posiadaczem genu, przystojnym i aroganckim Gideonem, musi wypełnić misję, na którą nie była przygotowana. Misję, która powierzona zostaje jej bez zaufania. Strażnicy wiedzą bowiem, że niektórym zależy na jej niewypełnieniu, a któż może przewidzieć, co postanowi młoda Gwendolyn…

„Okej. To ja sobie teraz zemdleję.”

„Czerwień rubinu” to pierwsza część bestsellerowej Trylogii Czasu. Książka już niebawem doczeka się ekranizacji. Niemiecka pisarka dzięki niej zdobyła rzesze fanów na całym świecie. Zapewniam Was, że nie bez powodu.

Książka jest pisana lekkim językiem. Autorka zastosowała pierwszoosobową narrację, która idealnie sprawdza się w tego typu lekturach.  Ta historia ma w sobie coś co przyciąga. Coś, co sprawia, że czytelnik nie potrafi się od niej oderwać i dopiero po jakimś czasie dostrzega, że aż tyle przeczytał. Czas przestaje mieć znaczenie, zapomina się o wszystkim innym. To jak narkotyk, którego z każdą kolejną stroną, pragniemy coraz bardziej.

„Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki.”

Gwendolyn, która jest narratorką, to postać, której ciężko jest nie polubić. Ma wady, nie jest perfekcyjna. Często popełnia błędy, ale to tylko dodaje jej autentyczności. Pomimo sytuacji w jakiej się znalazła, stara się jak najlepiej się w niej odnaleźć i wypełniać powierzone jej obowiązki. Bywa złośliwa, czasami sarkastyczna. Ma swoje zdanie. Gideon natomiast jest do bólu schematyczny. Typowy bad boy, arogancki, często bezczelny, ale pod wpływem uczucia potrafi być również czuły i opiekuńczy. Zielone oczy, półdługie kasztanowe loki… Mam słabość do takich facetów, więc Gideon również podbił moje serce. W „Czerwieni rubinu” znajdziemy mnóstwo drugoplanowych postaci, równie wartych uwagi. Urzekająco oddana i zabawna przyjaciółka Gwen, Leslie, zdziwaczała ciotka Maddy, miewające wizje dotyczące przyszłości.
 
„Czerwień rubinu” to książka fascynująca, zdecydowanie wyróżniająca się spośród innych. Historia jest niebanalna, trochę tajemnicza. Pełna humoru i typowego dla siebie uroku. Subtelny wątek romantyczny dodaje jej smaku. Akcja jest dynamiczna. Autorka doskonale buduje napięcie. Zakończenie pozostawia pewien niedosyt, sprawia, że czytelnik od razu chce sięgnąć po kolejną część. Co tu dużo mówić, po prostu się w niej zakochałam.

„Tajemnica ma wielką moc i daje wielką moc temu, kto potrafi ją wykorzystać, ale moc w rękach niewłaściwego człowieka jest bardzo niebezpieczna.”

Z czystym sumieniem polecam tę książkę zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom. Każdy znajdzie w niej coś interesującego. Już nie mogę się doczekać, aż dorwę „Błękit szafiru”. Moja ocena: 6/6.

 Cała trylogia:
 

26 września 2012

Suzanne Collins „Kosogłos”



„Nazywam się Katniss Evedeen. Dlaczego nie zginęłam? Powinnam nie żyć.”


Katniss już dwa razy wyrwała się z objęć śmierci. Teraz, po tym jak została uratowana z areny w czasie Ćwierćwiecza Poskromienia, przebywa w Trzynastym Dystrykcie, który wbrew zapewnieniom Kapitolu, wciąż istnieje. Dziewczyna jest wyniszczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dręczy ją fakt, że Peeta jest więziony przez prezydenta Snowa. Jakby tego było mało, wszyscy chcą, żeby została symbolem rebelii – Kosogłosem. Władzom Trzynastki nie mieści się w głowie, dlaczego Katniss, na samą myśl o tym, nie skacze ze szczęścia. W końcu jednak dziewczyna, która igrała z ogniem zgadza się na propozycję, jednak pod pewnymi warunkami. „JA ZABIJĘ SNOWA” – to ostatnie z listy jej żądań, przedstawionych na jednej z narad. Postanawia, że prezydent zapłaci własnym życiem, za krzywdy, które jej wyrządził. Katniss zostaje więc twarzą rebelii – kręci propagandowe filmiki w oszałamiających strojach i pięknym makijażu, nawołuje do walki i sama stara się pomagać, jak tylko może. W tym wszystkim Kosogłos będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, jak daleko można się posunąć. Czy rzeczywiście na wojnie „wszystkie chwyty są dozwolone”? Katniss będzie musiała zdecydować również, który z chłopaków – Gale, czy Peeta – jest bliższy jej sercu.


„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem.”


Wreszcie, po około roku wyczekiwania i szukania dorwałam trzecią część „Igrzysk Śmierci”. Sięgałam po nią z ogromną obawą. Po tych wszystkich negatywnych recenzjach bałam się rozczarowania. Szybko jednak zrozumiałam skąd tak wiele niskich ocen. Suzanne Collins napisała bowiem książkę, która nie jest przyjemna, ale za to wydaje się być do bólu prawdziwa. W tym momencie muszę się wam do czegoś przyznać. Nie należę do osób, które płaczą oglądając film lub czytając książkę. Tak naprawdę, w swoim życiu wylewałam łzy tylko przy jednej lekturze – „Marley i ja”. „Kosogłosa” kończyłam w czasie dłuższej podróży PKS-em. Wyobraźcie sobie, co takiego musi mieć ta książka, że z ogromnym trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia płaczem przy wszystkich ludziach w autobusie. Potrzebowałam potem jeszcze dużo czasu, żeby to wszystko przetrawić.

W porównaniu do poprzednich części „Kosogłos” jest bardziej brutalny i sentymentalny. Autorka nie boi się brutalności i okrucieństwa. Wciąż manipuluje naszymi uczuciami i emocjami. Nie oszczędza naszych ulubionych bohaterów, czyniąc z nich niezniszczalnych herosów, którzy unikną każdego pocisku, czy uderzenia, co zdarza się spotykać w podobnych książkach. Tutaj to są prawdziwi ludzie – śmiertelni, popełniający błędy, namacalni. Jednocześnie sprawia, że coraz bardziej zaczynamy lubić poszczególne postacie. Ja, na przykład, przekonałam się do Finnica (ci, którzy czytali wiedzą dlaczego). Najbardziej oczywiście podobała mi się kreacja Katniss. Ta, do tej pory zacięcie walcząca o swoje dziewczyna, która przez garść jagód rozwścieczyła samego prezydenta, nagle ukrywa się w składziku, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Przy recenzji „W pierścieniu ognia” mówiłam o jej momentach słabości. To jednak było nic w porównaniu z jej stanem psychicznym w „Kosogłosie”. Przez to bardziej wyrazisty staje się fakt, że to tylko siedemnastolatka, która musi tyle przejść. Jednocześnie Suzanne Collins nie pozbawiła naszej głównej bohaterki, tego co najbardziej w niej kochamy – ikry, buńczuczności, ogromnej odwagi i empatii.


„Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.”


Jest jedna rzecz, której ogromnie żałowałam czytając tą książkę. Mianowicie, że obejrzałam wcześniej ekranizację pierwszej części. Przez to wciąż musiałam sobie przypominać, jak bardzo lubię Peetę. Niestety sposób, w jaki został przedstawiony w filmie, mi to utrudniał. Denerwowało mnie to, że zaczynałam oceniać go, jak rozmazanego dzieciaka, którym trzeba się zajmować, pomimo tego, jak bardzo lubiłam go wcześniej, za to, jaki był kochany. Jeżeli więc nie przeczytaliście całej serii, a film też macie przed sobą, to na razie sobie go odpuśćcie.

Po przeczytaniu „Kosogłosa” było mi żal, że to już koniec. Byłam wstrząśnięta i sfrustrowana. Oczywiście zakończenie mi się podobało, ale pozostawiło pewien niedosyt. Wciąż myślę o bohaterach, którzy oddali życie na polu walki i tych, których te zdarzenia tak bardzo zmieniły. Teraz mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że „Igrzyska śmierci” to moja ulubiona seria. To książki, które chciałabym jeszcze raz przeczytać po raz pierwszy. Jeżeli więc wciąż zastanawiacie się, czy po nie sięgnąć, to nie ma na co czekać. Genialna, fantastyczna, niesamowita – takie słowa przychodzą mi do głowy, myśląc o tej serii. 6/6!

Poprzednie części:

18 sierpnia 2012

Dan Brown „Kod Leonarda da Vinci”


W Luwrze zostaje znalezione ciało kustosza muzeum – Jacquesa Sauniere’a. Policja jest przekonana, że za tym morderstwem, oraz trzema innymi popełnionymi tej nocy, stoi Robert Langdon, specjalista w dziedzinie symboliki religijnej. Na pomoc podejrzewanemu mężczyźnie przychodzi Sophie Neveu, kryptograf i jednocześnie wnuczka ofiary. Kobieta twierdzi, że jej dziadek chciał jej przekazać coś ważnego i pragnął, by w odkryciu tajemnicy pomógł jej właśnie Robert. W końcu nie bez powodu zwłoki zostały ułożone w pozycji przypominającej rysunek witruwiański. Sophie i Robert ruszają śladem znaków pozostawionych przez kustosza muzeum. Szybko okazuje się, że Sauniere miał coś wspólnego z Zakonem Syjonu, który od lat strzeże najważniejszej tajemnicy na świecie. Para musi się śpieszyć. Niebezpieczni ludzie depczą im po piętach, policja szuka ich w całym kraju. Jeżeli w porę nie rozwiążą tej zagadki, sekret może wpaść w niepowołane ręce.
„Boimy się tego , czego nie znamy”
Książka od dawna zajmowała miejsce w mojej domowej biblioteczce. Moja mama zawsze się nią zachwycała, więc długo chodziłam z zamiarem jej przeczytania. Opinie o niej przejrzałam dopiero teraz i cieszę się, że nie zrobiłam tego wcześniej, bo tylko niepotrzebnie bym się zniechęciła. Nie rozumiem skąd tyle negatywnych recenzji. Mnóstwo osób zarzuca, że za dużo tu fikcji i teorii wyssanych z palca, tym samym wystawiając książce jak najniższe oceny. Ale dlaczego? Przecież my kochamy fikcję! Czy obrzucamy błotem J. K. Rowling za to, że napisała serię o chłopcu, który lata na miotle, wymachuje patykiem, mówiąc że to magiczna różdżka, rzucając przy tym zaklęciami i uczy się magii w Hogwarcie, do którego przyjechał pociągiem z peronu, na który wchodzi się, wbiegając w ścianę? A może zabronimy dzieciom czytania o Piotrusiu Panu, albo Królewnie  Śnieżce, bo to też fikcja? Książki mają przede wszystkim dostarczać nam rozrywki i rozwijać wyobraźnię. Nikt nie mówi, że wszyscy muszą pisać o tym, co prawdziwe.

„Sophie spojrzała na Langdona niepewna, czy cofnęła się w czasie czy znalazła się w domu wariatów.”

Nie zamierzam tutaj rozpisywać się na temat tego, czy Brown posunął się za daleko wysnuwając takie teorie, czy nie. Dla mnie „Kod…” to świetnie skonstruowana intryga (która wbrew pozorom wydaje się przynajmniej w jakimś stopniu prawdopodobna). Wartka akcja (24h!), ciekawi bohaterowie, teorie spiskowe i genialne opisy dzieł sztuki oraz architektury. Od razu zapragnęłam znaleźć się w Paryżu! Przy okazji można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy na temat symboliki, wielkich ludzi, czy początków chrześcijaństwa. Mnie na przykład zaciekawiło pierwotne znaczenie pentagramu. Osobiście bardzo chętnie obejrzę ekranizację książki (o czym na pewno wspomnę) i sięgnę po inne powieści Browna. Mówcie, co chcecie, ale „Kod…” trafia do moich ulubionych pozycji. To naprawdę świetna książka. Trzeba ją po prostu traktować z przymrużeniem oka. Gorąco zachęcam do przeczytania. 6/6.

3 lipca 2012

Lauren Oliver „Delirium”


„Czy gdyby miłość była chorobą chciałabyś się wyleczyć?”

Wiele lat temu miłość uznano za chorobę i niedługo potem opracowano sposób jej leczenia. Wystarczy zwykły zabieg – remedium – i jest się bezpiecznym. Wbiją ci tylko parę igieł do mózgu i nie masz się o co martwić. Istnieje jednak mały problem. Żeby remedium zadziałało trzeba mieć przynajmniej osiemnaście lat. Inaczej skutki mogą być straszne. Uszkodzenia mózgu, upośledzenia… Tak więc dzieci i nastolatkowie muszą w strachu czekać na osiągnięcie pełnoletności. Ale za to potem będą szczęśliwi. Już nigdy nie zaznają psychicznego cierpienia. Specjalna komisja wybierze im partnera na całe życie, będą mieć dzieci, pójdą do pracy. Będą wiedli bezpieczne i ustatkowane życie.

„Oto najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija człowieka, gdy go dopada, i wtedy, gdy go omija.”


Wciąż jednak istnieją ludzie, którzy wierzą, że miłość to coś dobrego i nie chcą poddać się remedium. Podobno wszyscy zostali zabici dawno temu w czasie przenoszenia ludności do miast, ale krążą pogłoski, że nieliczni z nich wciąż żyją. Nazywani są Odmieńcami i mieszkają w Głuszy. Jest ona strefą pomiędzy miastami, które w celu ochrony mieszkańców, zostały otoczone ogrodzeniem pod wysokim napięciem. Nikt nie może wejść ani wyjść z miasta.

W tym nietypowym świecie żyje siedemnastoletnia Lena, która już niedługo ma zostać poddana remedium. Z niecierpliwością odlicza dni do zabiegu. Niczego w życiu nie pragnie bardziej niż tego, żeby mieć to już za sobą. W końcu kto jak nie ona wie najlepiej jakie są skutki amor deliria nervosa? Dziewczyna na własne oczy widziała co dzieje się z zarażonym. Jej matka była odporna na remedium. Została poddana zabiegowi trzy razy, jednak wciąż nie przestawała płakać w poduszkę za swym zmarłym mężem, czy całować córkę na dobranoc. Przed czwartym zabiegiem popełniła samobójstwo. Po prostu skoczyła z klifu. Zostawiła kilkuletnią wtedy Lenę i jej siostrę same. Zaopiekowała sięnimi ciotka. Lena zawsze wiedziała, że jej matka jest inna, ale wagę tego co robiła pojęła dopiero po jej śmierci. A jej ostatnie słowa: „Kocham cię. Pamiętaj. Tego nigdy nam nie odbiorą.” stały się dla dziewczyny przestrogą przed chorobą.


 „Każdy, komu ufamy, na kogo, jak nam się wydaje, możemy liczyć, kiedyś nas rozczaruje. Pozostawieni samym sobie ludzie kłamią, mają tajemnice, zmieniają się i znikają, niektórzy za inną maską lub osobowością, inni w gęstej porannej mgle nad klifem. Właśnie dlatego remedium jest takie ważne. Właśnie dlatego go potrzebujemy.”

 Wszystko się zmienia, gdy Lena poznaje tajemniczego Aleksa, który najwyraźniej dużo wie o Odmieńcach i Głuszy. Chłopak skłania ją do spojrzenia na delirię z innej strony. Lena sama będzie musiała zdecydować, czy Alex jest warty tego, by zachorować. Czasu jest coraz mniej. Termin zabiegu zbliża się nieubłaganie, a Lena sama nie wie czy wciąż chce go przejść. Ale przecież innego wyjścia nie ma. To jedyny sposób, żeby mogła być szczęśliwa… prawda?


„Delirium” to najbardziej  niesamowita i  czarująca książka, jaką czytałam. Pomysł na fabułę jest trafem w dziesiątkę. Nie ma tu wampirów, wilkołaków, aniołów, itp., a i tak Lauren Oliver podbija serca ludzi na całym świecie. Postacie są świetnie wykreowane. Lena jest jedną z niewielu głównych bohaterek, która niczym mnie nie wkurza. Nie jest naiwna, nie zakochuje się w pięciu chłopakach na raz, rozmyślając potem którego wybrać. Od razu budzi sympatię czytelnika. A Alex… Nie należy do gatunku bad boy, nie jest bezczelny i arogancki. Nie wykorzystuje żadnych sztuczek, czy gier, żeby Lena go polubiła. Po prostu jest sobą – cudownym, roześmianym Aleksem. Jest takim przełamaniem obecnej mody. Pokazaniem, że zwykli, mili faceci też mogą być dobrym materiałem na chłopaka.

 „Delirium” pokazuje miłość z innej strony. Uświadamia nam, kim bylibyśmy bez niej i ile byłoby wtedy warte nasze życie. Mimo, że historia jest fikcyjna to książka wydaje się być prawdziwa. Delikatne uczucie łączące Lenę i Aleksa, umieszczone w świecie, w którym zwykłe złapanie kogoś za rękę jest przestępstwem, jest po prostu magiczne. Sprawia, że sami chcemy być chorzy. Chcemy, żeby zawładnęła nami amor deliria nervosa. Bez względu na skutki.

 Na okładce „Delirium” książka porównywana jest do „Igrzysk śmierci”. Głównie z tego powodu po nią sięgnęłam i naprawdę się nie zawiodłam. Obie historie mnie urzekły i obie pozostaną tymi ulubionymi. Możemy też znaleźć informację, że „Delirium” to trylogia. Osobiście już nie mogę doczekać się kontynuacji. Ciekawość o następne części zżera mnie od środka. ;)

 Moim zdaniem „Delirium” jest kolejną świetną powieścią osadzoną w państwie totalitarnym. Jest genialna poczynając od ślicznej okładki i na ostatniej stronie kończąc. Z czystym sumieniem polecam wszystkim, niezależnie od wieku. Moja ocena to 6/6.

 „Miłość – jedno słowo, niby nic, nieznaczne jak ostrze noża. Właśnie tym jest: ostrzem, krawędzią. Przechodzi przez środek twojego życia, dzieląc wszystko na pół. Przed i po. Cały świat spada na którąś ze stron.
Przed i po. I w trakcie – moment na krawędzi.”

13 kwietnia 2012

Diane Setterfield „Trzynasta opowieść”



Margaret Lea pracuje razem z ojcem w antykwariacie. Miejsce nie jest często odwiedzane, więc dziewczyna ma dużo czasu na czytanie, przeglądanie archiwów, czy uczenie się języków. Musi radzić sobie z samotnością oraz piętnem pozostawionym przez bolesną przeszłość. Pewnego dnia dostaje niezwykły list, który będzie miał ogromny wpływ na jej życie. Jego autorka to niejaka Vida Winter- największa i najbardziej tajemnicza pisarka. Po świecie krążą setki jej biografii, każda inna i każda w równym stopniu zmyślona. Kobieta po latach, w obliczu śmiertelnej choroby, postanawia opowiedzieć swoją historię akurat Margaret. Vida uparcie twierdzi, że tylko dziewczyna będzie w stanie ją  zrozumieć. Córka antykwariusza pozna historię starego wdowca i jego dzieci - brata sadysty i siostry uwielbiającej ból. Historię niezwykłych bliźniaczek, przeklętych już od urodzenia. Jednak czy Margaret powinna wierzyć osobie, która przez całe życie kłamała?


Mam teraz mały zastój z czytaniem przez nawał nauki. Postanowiłam więc napisać coś o którejś z książek, stojących na mojej półce. Wybór padł na „Trzynastą opowieść” ponieważ długo po przeczytaniu nie dawała mi o sobie zapomnieć. Historia przeklętej rodziny jest niesamowita i wciąga od samego początku. Wydarzenia są tak niezwykłe, że książka nie pozwala się od niej oderwać. Pamiętam jak siedząc w szkole, próbowałam znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i nie mogłam się doczekać aż wrócę do domu i będę mogła zatopić się w lekturze. Powieść jest jedyna w swoim rodzaju. Ma swój unikatowy, momentami  nawet dziwaczny nastrój. Postacie są świetnie wykreowane. Każda ma oryginalny charakter. Ostrzegam, że jeżeli szukacie ckliwej historyjki o wielkiej miłości, to źle trafiliście. Nie ma tu ani słowa o wampirach, wilkołakach, elfach, wróżkach, aniołach, itp., ale mimo to książka w pełni zasługuje na miano magicznej. Diana Setterfield wciąga czytelnika w wir wydarzeń i pozwala mu zagubić się w natłoku swoich emocji, prowadząc z nim swoją grę. Czytając tą książkę moje emocje mieszały się z emocjami Margaret, Vidy, Isabelle, czy nawet bliźniaczek. Już sama nie wiedziałam co czuję. „Trzynasta opowieść” to historia o grzechu, zawiłych relacjach międzyludzkich, które często powinny mieć inny charakter, oraz o powracaniu duchów przeszłości. Zdecydowanie daję 6/6. Gorąco polecam!

4 stycznia 2012

Suzanne Collins „W pierścieniu ognia”


Katniss i Peeta wymusili na Kapitolu ich zwycięstwo w 74. Głodowych Igrzyskach. Dziewczyna na oczach milionów ludzi zbuntowała się przeciwko władzom Panem wyciągając na arenie garść trujących jagód i próbując zabić siebie i swojego współtowarzysza, co sprawiłoby, że igrzyska nie miałyby zwycięzcy. Pierwszy raz w historii zwyciężyło dwoje trybutów, w dodatku z najbiedniejszego dystryktu.
Prezydent Snow składa niespodziewaną wizytę Katniss. Mieszkańcy Kapitolu uwierzyli w jej głębokie uczucie do Petty, ale on i ludzie z dystryktów postrzegają ten czyn inaczej. Dziewczyna stała się symbolem buntu, nadzieją na inny świat. Początkiem powstania. Prezydent jasno daje jej do zrozumienia, że ma uciszyć nastroje podczas Turnee Zwycięzców, podczas którego ona i Peeta odwiedzą wszystkie dystrykty. Jeżeli jej się nie uda mogą ucierpieć ludzie, na których jej zależy.

„Państwo chyba opiera się na kruchych podstawach, skoro garść jagód może doprowadzić do jego upadku.” –Katniss

Podczas Turnee Katniss i Peeta są świadkami wydarzeń, których nie powinni oglądać. Widzą i słyszą rzeczy, o których nie powinni się dowiedzieć. Szybko staje się jasne, że nikt nie jest w stanie zapobiec powstaniu, a na pewno nie Katniss.

„Wiem, że nie mogę nic zrobić, aby to zmienić. Tej fali nie powstrzyma żadna, nawet najbardziej wiarygodna demonstracja  miłości. Jeśli wyciągając garść jagód, dowiodłam chwilowej niepoczytalności, to ci ludzie również są gotowi postąpić nieobliczalnie.”

Tymczasem wielkimi krokami zbliżają się 75. Igrzyska Śmierci. Igrzyska Ćwierćwiecza. Katniss i Peeta wraz z Haymitchem powinni sprawować rolę mentorów nad nowymi trybutami, ale Kapitol zrobi wszystko żeby się zemścić…



Po książkę sięgałam z ciekawością, ale zarazem też strachem. Bałam się, że zniszczy ona wrażenia po pierwszej części. Na szczęście jednak nie zawiodłam się na niej. Podobnie jak „Igrzyska Śmierci” wciąga na zabój. Pikanterii dodaje wewnętrzny konflikt Katniss: „Peeta czy Gale?”. W tym momencie muszę przyznać, że ta cześć ukazuje dziewczynę w innej odsłonie. Widzimy jak ta nieustraszona buntowniczka z iskrą w oku ma swoje momenty słabości. „W pierścieniu ognia” stawia nowe pytania. Emanuje jednocześnie bezwzględnością i niesprawiedliwością. Czytając ją byłam zła. Na Kapitol, prezydenta Snowa oraz na organizatorów igrzysk. Książka jest świetna. Polecam wszystkim, którzy są po lekturze pierwszej części. Musicie to przeczytać! Nieprzespane noce pełne napięcia gwarantowane. Moja ocena to 6/6.
 

„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem.”

3 stycznia 2012

Michael Grant „Gone: Zniknęli Faza druga: Głód”


 
Minęły trzy miesiące od rozpoczęcia ETAP-u. Po wygranej walce z Cainem i jego ludźmi, Sam zostaje burmistrzem Perdido Beach. Dzieciaki przychodzą do niego z każdym problemem. Kolega zabrał ci klocki? Zjadłeś swojego kota? Idź do Sama! Chłopak stara się jak może, jednak ta sytuacja coraz bardziej go męczy. Na dodatek zaczyna brakować jedzenia. W mieście nie uświadczysz już słodyczy, McDonald’s nie działa, a warzywa, mięso, czy pieczywo dawno się zepsuły. Resztki które zostały są porcjowane. Zawsze pozostaje możliwość zebrania plonów z pól, ale na nic zdają się prośby i przekonywania Sama, że niebawem nie zostanie nic do jedzenia. Leniwe dzieci nie chcą pomagać. Zadania nie ułatwia fakt, że owe pola opanowane zostały przez zmutowane dżdżownice, które wwiercają się w ciało każdego, kto próbuje na nie wejść.
A co z Cainem i Coates Academy? Otóż nasz zły charakter po spotkaniu z Ciemnością (która wciąż nie wiadomo czym jest) totalnie zbzikował. Gadał coś od rzeczy, atakował niewinne osoby. Dla bezpieczeństwa swojego i innych został odizolowany na pustyni, gdzie doglądała go Diana. Tymczasem w szkole rządy przejął Drake Biczoręki, budzący postrach u każdego mieszkańca Perdido Beach. Caine zaczyna dochodzić do siebie. Jednak czy na pewno? Czy po tak długim przebywaniu w towarzystwie Ciemności można w pełni panować nad sobą?
Ciemność… Czym ona właściwie jest? Dlaczego oddziałuje na umysł każdego kto miał z nią styczność? Czego chce? Te pytania dręczą naszych bohaterów. Brat Astrid, mały Petey wydaje się znać choć w części odpowiedzi. Jednak czy można się spodziewać pomocy od kilkuletniego, autystycznego dziecka?
Głodne, przestraszone i zdesperowane dzieci zaczynają się dzielić. „Normalni” i ci obdarzeni mocami. Pojawiają się nowe zmutowane zwierzęta i ludzie. Sytuacja wymyka się spod kontroli. ETAP nie jest już taki sam…

"- Supermoce - powiedział do siebie - nie zawsze robią z ciebie superbohatera."
 
Często bywa tak, że druga część nie umywa się do pierwszej. Jednak nie w tym przypadku. Michael Grant zdecydowanie utrzymuje dobry poziom. Pojawia się więcej elementów fantastycznych. Początkowo mieszali mi się nowi bohaterowie i nie mogłam się momentami połapać  kto jest kim, ale stopniowo wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Książka intryguje i zaskakuje. Nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejne części. Moja  ocena to 6/6.