Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Suzanne Collins. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Suzanne Collins. Pokaż wszystkie posty

26 września 2012

Suzanne Collins „Kosogłos”



„Nazywam się Katniss Evedeen. Dlaczego nie zginęłam? Powinnam nie żyć.”


Katniss już dwa razy wyrwała się z objęć śmierci. Teraz, po tym jak została uratowana z areny w czasie Ćwierćwiecza Poskromienia, przebywa w Trzynastym Dystrykcie, który wbrew zapewnieniom Kapitolu, wciąż istnieje. Dziewczyna jest wyniszczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dręczy ją fakt, że Peeta jest więziony przez prezydenta Snowa. Jakby tego było mało, wszyscy chcą, żeby została symbolem rebelii – Kosogłosem. Władzom Trzynastki nie mieści się w głowie, dlaczego Katniss, na samą myśl o tym, nie skacze ze szczęścia. W końcu jednak dziewczyna, która igrała z ogniem zgadza się na propozycję, jednak pod pewnymi warunkami. „JA ZABIJĘ SNOWA” – to ostatnie z listy jej żądań, przedstawionych na jednej z narad. Postanawia, że prezydent zapłaci własnym życiem, za krzywdy, które jej wyrządził. Katniss zostaje więc twarzą rebelii – kręci propagandowe filmiki w oszałamiających strojach i pięknym makijażu, nawołuje do walki i sama stara się pomagać, jak tylko może. W tym wszystkim Kosogłos będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, jak daleko można się posunąć. Czy rzeczywiście na wojnie „wszystkie chwyty są dozwolone”? Katniss będzie musiała zdecydować również, który z chłopaków – Gale, czy Peeta – jest bliższy jej sercu.


„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem.”


Wreszcie, po około roku wyczekiwania i szukania dorwałam trzecią część „Igrzysk Śmierci”. Sięgałam po nią z ogromną obawą. Po tych wszystkich negatywnych recenzjach bałam się rozczarowania. Szybko jednak zrozumiałam skąd tak wiele niskich ocen. Suzanne Collins napisała bowiem książkę, która nie jest przyjemna, ale za to wydaje się być do bólu prawdziwa. W tym momencie muszę się wam do czegoś przyznać. Nie należę do osób, które płaczą oglądając film lub czytając książkę. Tak naprawdę, w swoim życiu wylewałam łzy tylko przy jednej lekturze – „Marley i ja”. „Kosogłosa” kończyłam w czasie dłuższej podróży PKS-em. Wyobraźcie sobie, co takiego musi mieć ta książka, że z ogromnym trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia płaczem przy wszystkich ludziach w autobusie. Potrzebowałam potem jeszcze dużo czasu, żeby to wszystko przetrawić.

W porównaniu do poprzednich części „Kosogłos” jest bardziej brutalny i sentymentalny. Autorka nie boi się brutalności i okrucieństwa. Wciąż manipuluje naszymi uczuciami i emocjami. Nie oszczędza naszych ulubionych bohaterów, czyniąc z nich niezniszczalnych herosów, którzy unikną każdego pocisku, czy uderzenia, co zdarza się spotykać w podobnych książkach. Tutaj to są prawdziwi ludzie – śmiertelni, popełniający błędy, namacalni. Jednocześnie sprawia, że coraz bardziej zaczynamy lubić poszczególne postacie. Ja, na przykład, przekonałam się do Finnica (ci, którzy czytali wiedzą dlaczego). Najbardziej oczywiście podobała mi się kreacja Katniss. Ta, do tej pory zacięcie walcząca o swoje dziewczyna, która przez garść jagód rozwścieczyła samego prezydenta, nagle ukrywa się w składziku, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Przy recenzji „W pierścieniu ognia” mówiłam o jej momentach słabości. To jednak było nic w porównaniu z jej stanem psychicznym w „Kosogłosie”. Przez to bardziej wyrazisty staje się fakt, że to tylko siedemnastolatka, która musi tyle przejść. Jednocześnie Suzanne Collins nie pozbawiła naszej głównej bohaterki, tego co najbardziej w niej kochamy – ikry, buńczuczności, ogromnej odwagi i empatii.


„Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.”


Jest jedna rzecz, której ogromnie żałowałam czytając tą książkę. Mianowicie, że obejrzałam wcześniej ekranizację pierwszej części. Przez to wciąż musiałam sobie przypominać, jak bardzo lubię Peetę. Niestety sposób, w jaki został przedstawiony w filmie, mi to utrudniał. Denerwowało mnie to, że zaczynałam oceniać go, jak rozmazanego dzieciaka, którym trzeba się zajmować, pomimo tego, jak bardzo lubiłam go wcześniej, za to, jaki był kochany. Jeżeli więc nie przeczytaliście całej serii, a film też macie przed sobą, to na razie sobie go odpuśćcie.

Po przeczytaniu „Kosogłosa” było mi żal, że to już koniec. Byłam wstrząśnięta i sfrustrowana. Oczywiście zakończenie mi się podobało, ale pozostawiło pewien niedosyt. Wciąż myślę o bohaterach, którzy oddali życie na polu walki i tych, których te zdarzenia tak bardzo zmieniły. Teraz mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że „Igrzyska śmierci” to moja ulubiona seria. To książki, które chciałabym jeszcze raz przeczytać po raz pierwszy. Jeżeli więc wciąż zastanawiacie się, czy po nie sięgnąć, to nie ma na co czekać. Genialna, fantastyczna, niesamowita – takie słowa przychodzą mi do głowy, myśląc o tej serii. 6/6!

Poprzednie części:

26 marca 2012

Igrzyska śmierci -film

Odkąd dowiedziałam się, że ta książka ma być zekranizowana czekałam na ten film z niecierpliwością. Najpierw śledziłam na forach spekulacje na temat ewentualnych aktorów, potem nałogowo oglądałam zwiastuny. W końcu się doczekałam.
Muszę przyznać, że miałam ogromne obawy dotyczące tego filmu. Z doświadczenia wiem, że w takich ekranizacjach potrafią nieźle zawalić nawet te najlepsze książki. Dodatkowo aktor grający Peetę nie wydawał mi się odpowiednią do tego osobą. Nadziei jednak dodawał fakt, że scenariusz pisany jest przez samą autorkę.
Pomimo moich wszystkich obaw z ulgą stwierdzam, że film jest udany. W miarę możliwości odtworzone są najważniejsze rzeczy bez przekręcania faktów. Ogromnym plusem jest pokazanie igrzysk „od podszewki”, czyli od strony organizacyjnej i nadzorującej.
Jeżeli chodzi o minusy to przede wszystkim zabrakło mi tam tych emocji, które nie pozwalały mi się oderwać od książki. Rozumiem, że autorka musiała zmieścić tak obszerną historię w niecałych 2,5 godzinach filmu, ale gdzie te dzieci zabijające z zimną krwią? Gdzie się podziała ta brutalność, bezwzględność i strach emanujące ze stron książki? Poza tym umknęła gdzieś też odrębność dwóch światów: Kapitolu i dystryktów. W jakimś stopniu zostało to pokazane, ale nie było tej kolosalnej różnicy między nimi. A co z Peetą? Z chłopaka gotowego za każdą cenę bronić swojej miłości zrobili trochę ofiarę losu. Katniss brakowało tej bezczelności, za którą tak bardzo ją polubiłam.
Uważam, że film jest doskonałym uzupełnieniem książki i każdy, kto ją czytał obowiązkowo powinien go zobaczyć. Jednak jeżeli ktoś jej nie czytał, a ma zamiar wybrać się do kina powinien dobrze się zastanowić czy naprawdę warto. Może lepiej najpierw zagłębić się w lekturę i przeżyć coś niezwykłego, a dopiero potem obejrzeć tą historię na ekranie?
A Wam jak się podobał film?




4 stycznia 2012

Suzanne Collins „W pierścieniu ognia”


Katniss i Peeta wymusili na Kapitolu ich zwycięstwo w 74. Głodowych Igrzyskach. Dziewczyna na oczach milionów ludzi zbuntowała się przeciwko władzom Panem wyciągając na arenie garść trujących jagód i próbując zabić siebie i swojego współtowarzysza, co sprawiłoby, że igrzyska nie miałyby zwycięzcy. Pierwszy raz w historii zwyciężyło dwoje trybutów, w dodatku z najbiedniejszego dystryktu.
Prezydent Snow składa niespodziewaną wizytę Katniss. Mieszkańcy Kapitolu uwierzyli w jej głębokie uczucie do Petty, ale on i ludzie z dystryktów postrzegają ten czyn inaczej. Dziewczyna stała się symbolem buntu, nadzieją na inny świat. Początkiem powstania. Prezydent jasno daje jej do zrozumienia, że ma uciszyć nastroje podczas Turnee Zwycięzców, podczas którego ona i Peeta odwiedzą wszystkie dystrykty. Jeżeli jej się nie uda mogą ucierpieć ludzie, na których jej zależy.

„Państwo chyba opiera się na kruchych podstawach, skoro garść jagód może doprowadzić do jego upadku.” –Katniss

Podczas Turnee Katniss i Peeta są świadkami wydarzeń, których nie powinni oglądać. Widzą i słyszą rzeczy, o których nie powinni się dowiedzieć. Szybko staje się jasne, że nikt nie jest w stanie zapobiec powstaniu, a na pewno nie Katniss.

„Wiem, że nie mogę nic zrobić, aby to zmienić. Tej fali nie powstrzyma żadna, nawet najbardziej wiarygodna demonstracja  miłości. Jeśli wyciągając garść jagód, dowiodłam chwilowej niepoczytalności, to ci ludzie również są gotowi postąpić nieobliczalnie.”

Tymczasem wielkimi krokami zbliżają się 75. Igrzyska Śmierci. Igrzyska Ćwierćwiecza. Katniss i Peeta wraz z Haymitchem powinni sprawować rolę mentorów nad nowymi trybutami, ale Kapitol zrobi wszystko żeby się zemścić…



Po książkę sięgałam z ciekawością, ale zarazem też strachem. Bałam się, że zniszczy ona wrażenia po pierwszej części. Na szczęście jednak nie zawiodłam się na niej. Podobnie jak „Igrzyska Śmierci” wciąga na zabój. Pikanterii dodaje wewnętrzny konflikt Katniss: „Peeta czy Gale?”. W tym momencie muszę przyznać, że ta cześć ukazuje dziewczynę w innej odsłonie. Widzimy jak ta nieustraszona buntowniczka z iskrą w oku ma swoje momenty słabości. „W pierścieniu ognia” stawia nowe pytania. Emanuje jednocześnie bezwzględnością i niesprawiedliwością. Czytając ją byłam zła. Na Kapitol, prezydenta Snowa oraz na organizatorów igrzysk. Książka jest świetna. Polecam wszystkim, którzy są po lekturze pierwszej części. Musicie to przeczytać! Nieprzespane noce pełne napięcia gwarantowane. Moja ocena to 6/6.
 

„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem.”

7 października 2011

Suzanne Collins „Igrzyska śmierci”


Akcja książki rozgrywa się w Panem- państwie powstałym na gruzach Stanów Zjednoczonych. Jego stolicą jest Kapitol, otoczony trzynastoma dystryktami, które mu podlegają. Każdy dystrykt jest do czegoś przeznaczony. W jednym ludzie wydobywają diamenty, w innym pracują na roli. Wszystkie surowce dostarczane są do Kapitolu, a mieszkańcy dystryktów żyją w ubóstwie i często głodują. Kiedyś trzynasty dystrykt zbuntował się przeciwko stolicy Panem. Powstanie zostało powstrzymane, a dystrykt zniszczono. Po tym incydencie Kapitol, by pokazać swoja władzę wymyślił, że zorganizowane będą Igrzyska Śmierci. Jest to show odbywające się co roku. Z każdego dystryktu losowana jest jedna dziewczyna i jeden chłopak w wieku od 12 do 18 lat. Dzieciaki wysyłane są do stolicy, gdzie zaczynają się igrzyska. Uczestnicy lądują na ogromnej arenie budowanej na tę okoliczność. Będą przebywali tam tak długo, dopóki albo wygrają, albo zginą. Przeżyć może tylko jedno z nich. By przetrwać muszą zabijać.
Z najbardziej dyskryminowanego dwunastego dystryktu wylosowana zostaje Katniss Everdeen i jej kolega Peeta Mellark. Para nie jest sobie obojętna. Jednak gdy znajdą się na arenie staną się swoimi wrogami.


Książka jest niesamowicie wciągająca! Zapewniam was, że gdy zaczniecie ją czytać wciąż będziecie się zastanawiać co będzie dalej. Kto zginie jako następny? Komu uda się przeżyć? Te pytania wciąż mnie nurtowały. Na opis tej książki trafiłam kiedyś przeglądając jeden z blogów książkowych. Od razu uznałam, że muszę ją przeczytać. Nie żałuję! Genialna historia. Intrygujący świat. Pokazuje co dzieje się z człowiekiem, gdy staje w obliczu zagrożenia i musi walczyć o przetrwanie. Czy człowiek potrafiłby zabić z premedytacją innego? Bez wahania możemy odpowiedzieć „tak”. Ale co jeżeli oprawcą ma zostać nastolatek? Co jeśli zabije więcej osób? Tu sytuacja jest trudniejsza. Nie potrafimy sobie wyobrazić świata, w którym ludzie na siebie polują, a w dodatku są to dzieci. Dlatego ta książka tak intryguje. Jednak nie pokazuje ona tylko bezwzględności i zwierzęcości ludzkiej. Mówi też, że człowiek zawsze będzie człowiekiem. Nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach potrafi pokazać swój pierwiastek człowieczeństwa. Niezależnie od tego czy jest to współczucie, honor, czy miłość… Książka zdecydowanie zasługuje na ocenę 6/6!