.

.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gęsi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gęsi. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 kwietnia 2014

Zakupowe gorączki i wizyta u Rogatej

Parę dni przerwy, za to trochę się wydarzyło.

Pomijam fakt, że posiałam parę ziółek i wsadziłam lawendę i szałwię od Mamy w mój ziołowy ogródek.
Musiałam zasiewy zabezpieczyć, bo kocia zaraza imieniem Kicia już chciała tam grzebać albo uwalić swoje chude dupsko. Ciemna ziemia, cieplutka, nic tylko zlec. Albo się wykasztanić.
Postanowiłam dać temu odpór siatką:

Z zupełnie innej beczki, ale jako uzupełnienie moich dzikich roślin- pierwiosnka wyniosła.
Mam ich parę sztuk przed domem, pod świerkami prawie :


Słuchajcie, czy poza świętami, które za dwa tygodnie szykuje się jeszcze jakieś?
A może- TFU- ludzie zapasy na wojnę szykują?
Pojechałam na zakupy, co by z Absorberami mieć co jeść przez tydzień, a tu w każdym dupermarkecie dzikie tłumy. Parkingi obstawione jakby co najmniej sam Okrasa z Pascalem przyjechał, a w Intermarche co najmniej Bicont lub inna Gessler...

Dwa sklepy. Dwie te same historie.
W obydwu o mało nie zajumali mi wózka!

Raz i drugi- baba.
Rocznik- powiedzmy 1930-1945.
W "Muszkieterach" wybierałam jabłka i wózek odstawiłam kawałek dalej. Wybieram ci ja owoce, ale kątem oka widzę, że baba coś tak koło wózka chodzi, a nie szuka owoców, ani marchewki żadnej. Za chwilę, patrzę, a ta cap! ułapiła wózek i odjeżdża. Wołam- "To mój wózek!"
- A tak sam stał i tak daleko, myślałam, że niczyj.
Jasne.

Powtórka z rozrywki w lidlu.
Rocznik starszy. Przygarbiony.
Ogólnie robiący wrażenie smutne.
Ale to tylko pozory.

Wybieram chleb.
Ten z ich wypieku. Orkiszowy.
I znów moje pole widzenia wyczulone na małe insekta i tym razem nie zawodzi.
Widzę, jak babka ładuje bułę do MOJEGO wózka i zaczyna odjeżdżać.
- Przepraszam! To mój wózek!
- Tak? Syn miał tu obok (chyba podobny- dopisek mój).
- Nie, to mój.

Babcia chodziła potem bez wózka. I bez syna oczywiście.
A wystarczyło poprosić.Oddałabym, naprawdę.
Ale chamstwa nie cierpię, nawet w wykonaniu babć.

I na koniec- niczym rodzynek, krótka relacja z mojej wizyty u Rogatej.
Wreszcie mogłyśmy się poznać na żywo.
Drogę miałam średnio daleką, około 140 km w jedną stronę, z czego chyba 3/4 autostradą, której nie cierpię. 
Nie czuję się pewnie na takich drogach i generalnie wolę inne drogi. 
Spokojniejsze, gdzie można się pogapić na okoliczności przyrody a nie patrzeć jak tu uniknąć zderzenia i czuć te oddechy idiotów i ich wściekłe spojrzenia, kiedy jadę 100 lub 95 prawym pasem z TIRami.
Poza tym, mam nieodparte wrażenie, że siłą odśrodkowa działa na łuku w prawo silniej na mój pojazd niż na inne...hmmmm......

Kiedy wreszcie A4 się skończyła, zjechałam sobie i jechałam takimi mniej więcej:


... z mniej lub bardziej dziurawą nawierzchnią, ale o niebo lepiej się czułam.

Dotarłam z Absorberami, po powitaniu zasiadłyśmy- właściwie były to próby mało udane, bo- wstyd przyznać Absorbery, zwłaszcza Nadkę jakby jakie chochliki opętały i zachowywała się gorzej niż gorzej. 
Aż mi wstyd momentami było,ale rozmowa mnie wciągała więc mam nadzieję Owieczko :), że nie było aż tak dzieciuchowato upiornie :)

Aby dać upust dziecięcej energii (nie wiadomo skąd, bo zupa nietknięta mimo smakowitości, a  w brzuchach śniadanie i buła tylko) wyszłyśmy do owiec.




To jest owca nieustraszona. Chciała mi Nadkę chapnąć :)
Ona broniła swojego dziecka, ja swojego. Tym razem Tupaja była szybsza :)

Franciszek nie chciał ze mną pozować....




Gąski z daleka. Przekonałam się do końca, że chcę parkę. Tylko młode, żeby się do nas przyzwyczaiły, zwłaszcza do dzieci

Tak mi się skojarzyło...koszyk z kotem na ruszcie :)

Wróciliśmy do płaczących deszczem Paszowic, a Dolina Baryczy słonkiem pożegnała.
Do miłego, Owieczko!