.

.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ochrona przyrody. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ochrona przyrody. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Szacun

Są istoty, które nie mówią- a rozmawiają.
Są istoty, które nie chodzą- a się przemieszczają.
Są istoty, bez których, wbrew pozorom, żyć się nie da. 
To drzewa....

Nie napiszę kolejnego smutnego posta o wycinkach, o rzeziach, o polskiej dendrofobii, o podejściu konsumenckim do tych żywych istot. Nie, bo już dość o tym mówię, czytam, myślę.
Co mogę zrobić, żeby przeciwstawiać się niszczycielskiej fali - robię, także na własnym "podwórku", pracując, sadząc, ucząc.

Dziś krótka reminiscencja z pracy, w której nie zawsze było mi dane jedynie opowiadać, uczyć szacunku do przyrody, wyjaśniać; a mogłam też być w terenie po to, by poczuć trud pracy, której niewielu docenia. Inwentaryzacji przyrodniczej, a dokładnie pomników przyrody, a jeszcze ściślej- drzew. 
Też nie napiszę o błędach, o tym, jak niechlujnym często jest człowiek i jak robi byle jak, albo za byle jakie pieniądze (postaw znak równości?), generalnie bez serca. Nie napiszę o sprzęcie do duszy, który komunikację z satelitami ma mniejszą niż ja z infolinią orange, jak mnie przypili. 
Napiszę o wyższości papieru nad techniką, choć ta rzeczywiście może pomóc i jest być może fajnym dodatkiem. A jednak obserwacja nie jest do przecenienia. 

Mam swoje zdanie na temat tworzenia pomników. 
Nie zgadzam się, że wszystkie mają być widoczne i dostępne (tak niektórzy by chcieli). Nie zgodzę się, że aleje śródpolne lip odroślowych są gorsze od tych nieodroślowych.
Patrząc przez pryzmat aktualiów- każda aleja, każde zachowane drzewo z wypróchnieniem, dziuplaste jest na wagę złota. 
Wartość biocenotyczna przewyższa walory turystyczne.

Tak samo każde drzewo, mogłoby być wg mnie pomnikiem, nawet taka wierzba czy topola. Z tym też niektórzy polemizują.

Może jestem subiektywna- ano jestem.
Myślę o drzewach z szacunkiem, choć oczywiście- wysłucham zarzutów, że używam papieru i palę czasem drewnem w piecu, używam celulozy. 
Grunt mieć umiar. I myśleć. Nie tylko o sobie.

Szczególnie duże, pomnikowe drzewa budzą we mnie poczucie przebywania w bliskości z Potęgą. Taki spokój i Moc obok nas. Kiedy na nie patrzę i jestem blisko, czuję jak mi ciarki wędrują po plecach. Autentycznie mam potrzebę pokłonienia się tej Istocie. 

Wydają się być takie silne i są, a jednak obecnie tak zależne od naszego widzimisię.
W jedną godzinę potrafimy zniszczyć życie.
Kilkadziesiąt żyć. Drzew, które trwały dziesiątki lat.

Więcej refleksji, empatii, mniej zachłanności i kultu pieniądza.

Zwrócenia się do Źródła naszego życia- czyli Przyrody.
A drzewa są tak namacalnymi składnikami naszego świata, bez którego sobie nie poradzimy.

dość :)

Na fotkach, marnych, ale ważnych, bo stemplujących moje wspomnienia, Drzewa na terenie i w otulinie Parku Krajobrazowego "Chełmy".

"Konar-korzeń"

Aleja lipowa

Troszkę chora, ale żyje i ile w niej żyć może żyć!

Siła drzew. Kamień pochłonięty przez lipę. 

Można by napisać- "Cicho bądź"


Z pomnikowym platanem w parku w Sichowie. Wielki szacunek....










sobota, 29 lipca 2017

6 zasad etyki zielarskiej wg Tupai i pląsy łąkowe znowu

Ostatni wypad po zioła skłonił mnie do stworzenia- dumnie powiedziane!- tego wpisu.
Kiedy tak szłam z sukami dróżką, mijając krzewy tarniny, głogów, czereśnie ptasie, stare, zdziczałe jabłonki, a po rowach przycupnięte wilgotnolubne - przekwitłe już wiązówki błotne, kwitnące krwawniki, krwiściągi, tojeści, mięty....Pomyślałam o tym.
Kiedy mijałam łąkę z marchwią zwyczajną i bukwicą, poprzetykaną niedobitkami dziurawca i rozpędzającym się żółcią wrotyczem. Pomyślałam o tym.

O pięknie, o różnorodności. 
O tym, że jeden ja widzi- a dla innego jest nieważna.
Ktoś powie- łeee! taka łąka! Nie jest szczególnie bogata gatunkowo. Na pierwszy rzut oka składa się z 5-7 gatunków ziół i kilku gatunków traw. Tylko. I aż.

To żyzność siedliska, jego stan i warunki klimatu, gleby nadają mu charakter objawiający się roślinnością. A z nią- entomofauną.
Cieszą mnie zawsze miejsca, w których nie brakuje owadów. 
Żerują motyle (tu miałam okazję zobaczyć sporo modraszków, niestety nie znam się na nich, a łowić nie chciałam), pszczoły miodne i dzikie, trzmiele, także muchówki, pluskwiaki i chrząszcze. 

Gorąca, rozgrzana łąka i buczenie. 
Coś niesamowitego. 
A jednak...
Tyle łąk i "nieużytków" idzie na przemiał, bo człowiek-jedyna "mądra" istota na Ziemi musi je "uproduktywnić" lub "zagospodarować". 
Nie będę rozpisywać się o aktualnych inwestycjach związanych z rozbudową krajówki nr 3. 
Mnie to nie napawa radością czy dumą.

Mnie to mieli.
Mieli, jak widzę te rozorane hektary tylko po to, żeby móc szybciej, dalej.
Po to, by wozić mleko z południa na zachód. By wozić jaja z Niemiec.

Dygresja, a miało być o ziołach.
Roślinach - ogólnie, ale w ostatnim tryndzie do eko-życia i wszystkiego "bliżej" natury.....
O etyce zbioru ziół.

Mam wrażenie, że jej nie ma. To znaczy jest, ale nie u wszystkich. 
Na fb ludzie, którzy zapałali miłością do ziołolecznictwa, masowo ruszają w lasy, na łąki i rwą.
Czasem mam wrażenie, że co popadnie.
Bez umiaru.
Bezwiednie.
Głupio i barbarzyńsko.

Nie pytajcie co myślę o kimś, kto zrywa roślinę, cała jej naręcz i pyta na forum- "Zerwałam, co to?".

Wiem, że każdy rodzaj odchyłów jest groźny.
Nie twierdzę, że jestem święta.
Przestrzegam jednak kilku zasad i nie są one szczególnie trudne. Pod warunkiem posiadania mózgu, wrażliwości i- uczciwości.

1. Zbieram co znam. Jak nie znam- zbieram jedno- oznaczam do gatunku lub chociaż do rodzaju. Literatury masa. Trzeba tylko chcieć.
2. Zbieram to czego potrzebuje, a nie co akurat mi się napatoczy.
3. Zbieram tyle ile potrzebuję. Susz- w dobrej jakości można przechowywać do 2 lat,a a niektóre gatunki rok. Wyciągi alkoholowe mają dłuższą ważność. Nie warto robić wiele na zapas. Zostawcie innym. Nie tylko ludziom. 
4. Nie zbieram roślin chronionych. Nie, nie zbieram, choć wiem, że wielu tak robi. Ja -nie.
5. Ścinam lub łamię rośliny, nie wyrywam ich z korzeniami, chyba, że lecznicze są kłącza. 
6. Nigdy nie zbieram wszystkich osobników danej populacji. 

Widząc obżerające się nektarem i pyłkiem owady zostawiłam sporo roślin.
Przeżyję bez paru dodatkowych bukietów roślin. One- mogą mieć daleko kolejne źródło pokarmu.
Warto pomyśleć o tym. Zwłaszcza, że jednak duża część roślin wykorzystywanych w zielarstwie to rośliny rozmnażające się poprzez nasiona. A te powstają z zapylonych przez owady kwiatów.

Nie jestem przeciwna aktywności ludzi w sferze poznawania roślin w celach leczniczych. To bardzo dobrze, że wreszcie dociera do niektórych, że jest Moc, z której można czerpać. 
Niech to jednak dzieje się z poszanowaniem Innych Gatunków. 


No i modraszek właśnie na krwiściągu

Bukwicowo z wrotyczem

Bukwice, krwawniki i marchew

Z uzbiorkiem- jak jest urobek to chyba uzbiorek? Hę?

Krwawnik kichawiec- nie zbieram :)

Tak mnie widzą :)

Goździk kropkowany




niedziela, 23 kwietnia 2017

Ależ gorąc!

I cóż, że koniec kwietnia
Pogoda wciąż letnia
A nawet jeszcze
Tak zimno- że dreszcze

Tak, tak.
Dawno już nas tak zima nie rozpieszczała.
Ciepło. Plus 5 w porywach do 10! I ten deszcz- strasznie przelotny.
Dziś nawet raz zagrzmiało.

Mimo to fotosynteza na całego.
Zwłaszcza jednoliściennych.
Co mam skosić- to leje.

Zimno. 
Pszczół nie widać, a jak są to ledwo żywe. 
Trochę trzmieli, bo mają kożuszki swoje.
Czytałam, że w jeleniogórskiem i pod Legnicą (tak,tak! tam gdzie znajduje się broń magnetyczna) wymarło sporo rodzin pszczelich. Prawdopodobnie zatruły się.
Pszczelarze nie mają co liczyć na pomoc państwa. 
Bo co to takie tam pszczoły. 
Robale jakieś uskrzydlone, co to żądlą, a jedyny z nich pożytek to miód. 

Owoce po prostu się rodzą (zapewne z boską pomocą), nasiona powstają, bo tak zawsze było i już.
Na ten przykład jak już te pszczoły wymrą- można- wzorem Chińczyków czy też innych tam, u których się to już dzieje- zapylać miotełkami z piór. 
I z bani!
A naukowcy?
Jakiż to problem wyprodukować zmodyfikowane organizmy, które naturalnych zapylaczy nie potrzebują? Kiedyś już czytałam o bio-mechanicznych owadach, które mogłyby to robić....

Nota bene...
Magazyn, który jak dla mnie bardzo upadł i jedynie fotki go trzymają w formie- National Geographic donosi, że: "bez żywności modyfikowanej genetycznie musielibyśmy zrezygnować z pomarańczy i pogodzić się z obecnością ptasiej grypy i rosnącego niedożywienia."
Pewnie nie wiedzieliście, co?
Bananowe szczepionki do tego.
Cud, mniód, malyna!

Kto ciekaw co tam jeszcze wymodzili- przeczyta tutaj

W ramach lekko wkurwiającej prasówki- objawienie szyszkownika. Kolejny mu podwładny dusz(/p)ą i ciałem. Twierdzi, że drzewa "są przekonane, że mają służyć człowiekowi". Wypisz wymaluj- czyńcie sobie ziemię poddaną! 
Do ostatniej trociny!
(nie wiem czy chcecie- ale macie : tu ).

Co by całkiem się nie wpieniać i wdrażać mądrości wschodnie z nieodkładaniem w sobie niechęci, tudzież krwiożerczych chęci wybatożenia tudzież nadziania na pal lub wyciągnięcia kiszki i ganiania delikwenta wkoło słupka, do którego kiszkę przybito, prezentuję te oto widoczki :)

Choć do bratków blisko- kiedy leje na łeb i wali gradem, by za moment słonko ci w mózg niemal zajrzało

U rybków spokojnie, choć znów glonojada nie widzę.
Chyba labeo źle na nie działa....

Kot jagodowy zasł nad krzyżówką

Kot Nadziei 


Pokrzywa, krwawnik, jasnota - najlepsza z fetą, szczypiorem i rzodkiewkami

Propozycja podania :D

 Z przygód książkowych- dla mnie nowość, a to już kolejne wydanie. Okazja, używana. Od Geralda i żonki;



A w międzyczasie przygarnęłam parę, bo biblioteka nasza nie chciała....


Wszystko fajnie, ale najfajniejsze na koniec.
"Nadka ciesząca się z uratowania ptaszka" :


czwartek, 5 stycznia 2017

Pooperacyjnie i małe żale gorzkie

Rozpoczęłam długi weekend.
Już dziś, albowiem pierścień pachwinowy Maszeńki nie działa jak powinien.
Pierścienie są różne. 
Na przykład taki pierścień Arabelli, jakbym miała to bym sobie poszalała! 
A tak, mamy wadliwy pierścień wspomniany u suki i ona ma go też- głównie i niestety całkiem osobiście. Całe szczęście zauważona przeze mnie banieczka była z tych niezadzierzgniętych i hycnęła sobie z powrotem, ale biorąc pod uwagę temperament Maszunga....Trzeba było działać.

Dziś był zabieg.
Panna z lekka stawiała opór, zwłaszcza przed wejściem do transporterka. 
Kolektywem, udało nam się ją tam upchnąć.
Potem już tylko i aż doślizganie się paszowicką drogą do 3-ki i nach Jauer. 

Znieczulanie, pomału i w etapach (nie jak to się miało z Rudą, gdzie przed sterylką dostała jeden zastrzyk, przy którym myślałam, że zejdzie (drgawki), a pani wetka oznajmiła mi, że czasem się zdarza, że pies zejdzie przed zabiegiem...), potem golonko i znieczulanie podskórne. 

Zabieg trwał około 0,5 godz. Nie opłacało się wracać do Tupajowiska.
Przytuliłam parę kartek z Mockiem, skoczyłam ślizgiem po klebek i mogłyśmy już wracać. 

W domu, po wyjściu ze znienawidzonego już kontenera, nastąpił szał radości, sikanie pod siebie i zataczanie się. Jedno oko łypało jeszcze pół świadomie, drugie całkiem żywe już było.

Mimo wszystko dziecko zmęczone. 
Na dragach i antybiotyku.




Latałam dziś trochę z drewnem do domu i niestety.
Mój ukochany polityk, znawca przyrody, jej wielki miłośnik, mylił się.
O, qwa! jak się mylił!
Zmiana rozporządzenia dotyczącego drzew- właściwie powinno się to nazywać rozporządzenie dot. masowej wycinki drzew, wyje piłami spalinowymi.
Tak, drogi panie szyszkowniku.
W doopie są moce produkcyjne tlenu.
W doopie nisze do życia dla ptaków, ssaków, owadów.
W doppie.
Głębokiej i śmierdzącej. 

Panowie, którzy wycinali u mnie kikut jesionowy, chyba dla jaj zostawili mi pamiątkę w postaci takiej to tkanki, a która i im, i mnie kojarzy się odpowiednio:



Powiem tak:
nie będę się tu wywalać. 
Wszak bloga nie czyta Zenek, który woli wyrżnąć topole i wierzby na skraju miedzy swojej, bo po co to rośnie.
Nie dla Jadźki, której liście lecą i jest to główny powód wyrżnięcia okazałego dęba.
Nie ma w tym wpisie nic ciekawego dla masy głąbów, dla których tlen bierze się z powietrza (dosłownie!).

Was, nie będę uświadamiać, bo o ile mogę kiedyś komuś coś naświetlić ( parę razy ktoś mi wspomniał, że moje pisanie otworzyło mu na coś oczy) to uświadamianie o czymś co jest truizmem pisanym caps lockiem- to dla mnie żenada.
Cóż...
Jeśli nasza młodzież stawia na równi źródła informacji. Szanowane encyklopedie i książki fachowe i internet, pisma w stylu "Fokus"....I nie widzi różnicy, i dziwi się, że my się dziwimy ich głupocie.

Stara to prawda, że głupim narodem łatwo jest rządzić. 
W politykę nie wchodzę, bo znów się mądry lub mądra znajdzie i mi wytknie, że coś dostaję. 
Nic nie dostajemy- jeśli ktoś mi pisze, że mi państwo daje. 
Nie daje.
Pracujemy na to.
No, chyba, że ktoś nigdy sie pracą nie zhańbił i  żeruje w szarej strefie ; bmką podjeżdża do gopsów po kasę i żarcie i w nos się śmieje, bo taki on zaradny.

Żal mi tego wszystkiego. 
Niestety nie wierzę, że zwycięży zdrowy rozsądek.
Większość drzew się wyrżnie, bo - jak wyżej.
Opał, liście.
Bo można.
Bo moje!

Aż się niebo czasem rozstępuje i nie wiem czemu nie zasysa tego chłamu.



My się nie poddajemy.
Póki Tu jestem, przynajmniej na moim skrawku będzie przyjaźnie. 
Będziem dosadzać. 
I wszędzie gdzie się pojawię będę to robić.

Mam nadzieję, że Absorbery zarażone i podobna choroba ich będzie trawić. 
Póki co las i drzewa lubią, nawet to co u stóp drzew.



A ich przyszłość nie będzie tylko światem materialnym.
Nie tylko pełna tak na prawdę zbędnych śmieci, tylko rzeczy ważnych.
Żywych istot, bliskich ludzi, uczuć, świadomości istnienia- nie posiadania.
Utopia?
Może nie...
Może na tyle jestem zawirusowana, że je skaziłam.
Pozytywnie.

Są drzewa. Jabłonie i maja one też żołędzie :)
Do tego lis, sarna, jeleń, dzik...i cała reszta (by Absorber)





sobota, 5 listopada 2016

Drzewo nie umiera nigdy

Kto to powiedział?
Absorber. Lat 5,5.
Wniosek krótki z mojej opowieści o cyklu życia drzewa; o tym, że po jego śmierci daje życie innym organizmom.
Taki młody Człowiek, a kuma.

Większość dorosłych nie kuma. 
Jako to mawiają niektórzy, nie kuma wogle.
Najgorzej jak nie kumają ci, od których spodziewamy się wiedzy o drzewach, o przyrodzie, o zależnościach. 

Tak mnie natchnęło, bo padł ogłowiony już przed laty jesion przy Tupajowisku.
Pozwolenie miałam od czerwca. 
Do 15 sierpnia umowny czas lęgowy, z tym, że mojego "trupka" nie dotyczyło, bo dziuplasty nie był. 
Panowie z firmy pewnej go powalili, właściwie rozczłonkowali. 
Zaskoczona byłam, bo nie był cały spróchniały.
Dopiero bym sobie nie darowała, gdybym znalazła żerowisko ciekawych owadów....
Ale nie.

Było co prawda trochę chodników i to o całkiem sporych otworach wylotowych, ale nic, prócz zasuszonych szczątków błonkówek nie znalazłam.
Jesion pękał wzdłuż.
Wolałam nie czekać jak walnie na drogę czy chodnik i kogoś przygniecie, w najlepszym wypadku spowoduje zamieszanie na drodze. 
Za które oczywiście odpowiem ja, jako właściciel.

Absorber przypomniał jednak, że drzewo to drzewo i nie ważne czy żywe, czy martwe, bo i tak żywe.

Bo kiedy rośnie, jest bazą pokarmową dla foliofagów (liściożerców). 
Motyli, chrząszczy, błonkówek, muchówek. 
Mogą je sobie podżerać jakieś roztocza. 
Do tego armie rozbisurmanionych grzybów, bakterii, wirusów....
Może je coś już zgryzać od korzeni, może go coś gryźć w środku. 
A może nie, albo słabo więc dalej rośnie sobie ku chwale Natury i swojej.


Im starsze się robi- tym więcej w nim żyje. 
Bo latka mu słabości dodają, a w przyrodzie pełno tych, którzy szukają dla siebie nisz do życia. Niestety często kosztem cudzym.
Tu i ówdzie jaka rana powstanie, dzięcioł wydłubie larwę, dziuplę wykuje, zamieszka w niej.
A może i nie, tylko inny ptak ją zasiedli.

Między gałęziami też miejsce do uwicia domku dla pierzastego stwora, u podnóża, można podkop zrobić, bo gdy pień lekko już trafiony- łatwo o schronienie.
Drobne ssaki też znajdą tu wiele możliwości, zwłaszcza jeśli jest to owocujące smakowicie drzewo. Tu szyszunie, gdzieś tam żołędzie lub jakaś bukiew. 

Drzewo to poligon. 
To nie łańcuchy pokarmowe, to przestrzenne sieci powiązań troficznych.
Ofiary i drapieżniki, pasożyty, nadpasożyty. Czyściciele (saprofagi).
A jak już taki kolos padnie, zabiera się za niego służba pożerająca drewno, liście. 
Owady, grzyby, bakterie. 
Rozpada się w końcu i wraca tam skąd przyszedł....



Nie będę jątrzyć tematu puszczańskiego, bo chyba każdy normalny człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że las z szerokim przekrojem wiekowym drzew, z osobnikami dziuplastymi i ogólnie las gatunkowo zgodny z warunkami siedliska to skarb. 
Nie w przeliczeniu na deski czy opał.
Pomijając tak mało ważny punkt jak produkcja tlenu, absorbowanie zanieczyszczeń z powietrza, glebochronność (przeciwdziałanie erozji), wodochronność (zatrzymywanie wody w siedlisku), stanowienie bazy żerowiskowej dla zwierząt, miejsc gniazdowania ptaków po walory kulturowe, estetyczne i zdrowotne (aromaterapia, fitoncydy lotne). 
Tam te powalone i umierające drzewa są elementem misternej układanki, jaką są zależności troficzne i siedliskowe. 
Dla przyrody proste. Najlepsze.

Jawol, fitoncydy sosnowe znajdziemy na przykład w 50- 80- letniej uprawie sosny na żyznym siedlisku, gdzie powinniśmy oglądać na ten przykład dęba i lipę, ale taka uprawa to nie las. 
To ...uprawa. 
W takich miejscach nie ma lokum dla padłych drzew. 
Nie rokują. 
Nie da się ich opchnąć, na dodatek mogą być groźne, bo stanowią rozsadnik dla różnego typy zarazy. Sześcionogiej, zarodnikowej et cetera.
Co prawda istnieją dokumenta co do ilości pozostawianych drzew martwych, ale wiadomo, ze lasy gospodarcze rządzą się innymi  prawami niż w lasy ochronne czy chronione. 
Szkoda.

Patrząc na to co dzieje się za sprawą pewnej osoby, jestem pełna obaw co do lasów i ich mieszkańców. 
Pomijam fakt myśliwych i ich obecnej silnej pozycji w naszej, pożal się bobrze, ojczyźnie. 
Dodatkowo proponowane rozwiązania prawne usprawniające usuwanie drzew budzą grozę.
Czy pożegnamy się z parkami na korzyść kolejnej galerii handlowej dla idiotów? 
Wyrżną nam aleje przydrożne, bo rozpasane drapieżne drzewa znane są z rzucania się pod nadjeżdżające auta?
Każdy będzie mógł (wreszcie!) wyrżnąć coś koło siebie i nasadzić iglaki (kufa, te liście!)? 

To ja wysiadam.


----------------pees: ciekawy link, kompendium (nie kondominium, nie....) do przeczytania:
klik klik 

sobota, 23 stycznia 2016

No i co z tą (de)gradacją?

Megi poprosiła mnie via fejzbuk o tekst przybliżający o masowych pojawach owadów zwanych gradacjami, a wszystko to w kontekście Puszczy Białowieskiej. 

Kornik - białowieski- chciałoby się rzec. (Wiki)

O tym miejscu pisało już wielu i skrajne są na jego temat opinie. 
Tak. Nasłuchałam się też, że jej rola jest przeceniana i wcale tak ona cenna wcale nie jest, że jej "pierwotność" to wymysł najaranych maryśką czy też obżartych psylocybinkami (pseudo)ekologów, a poza tym są inne, cenniejsze miejsca. 
Ofkors. Zgodzę się z tym ostatnim. Też sporo takich miejsc znam. W lasach gospodarczych; nawet niektóre objęte ochroną potem. 
Niestety spotkałam się też z akcją w jednym z nadleśnictw dolnośląskiej RDLP, gdzie koleżanka robiła magisterkę. Kiedy ją zaczynała i badała skład gatunkowy drzewostanów w pewnych dwóch oddziałach, "dziwnym" trafem, gdy okazało się, że kwalifikują się do ochrony ścisłej- zanim pracę obroniła przeprowadzono "czyszczenia". 
Głownie z grubizny, niszcząc przy okazji runo i cenne gatunki.

Nie. Nie twierdzę, że wszyscy leśnicy to debile widzący w drzewach kubiki drewna. 
Niestety dość często populacja ich skażona jest takim syfem; najgorzej jeśli dzieje się to na górze.

Co mnie wkurza w tej awanturze o Białowieżę- to, że przy okazji walki z kornikiem, pozyska się sporo dodatkowego surowca w postaci zdrowych drzew- niekoniecznie świerków.

Do gradacji wracając.
Populacje w przyrodzie podlegają ciągłym zmianom. 
Żaden gatunek nie cieszy się stałym szczęśliwym zagęszczeniem osobników w siedlisku. Początkowo liczebność rośnie (przy założeniu, że środowisko jest przyjazne). 
W pewnym momencie osiąga stan szczytu liczebności,generalnie wyznaczany przez pojemność siedliska (tyle ile może wyżywić, pomieścić etc.). Jeśli ją przekroczy, a często tak się dzieje- następuje faza spadku, po czym znów wszystko powraca do stanu (względnej) równowagi poprzez odbudowę populacji. 
Populacja danego gatunku nie żyje w oderwaniu od innych gatunków (no, chyba tylko poza niektórymi typami ludzi). W przyrodzie wszystko się ze sobą splata. I nie jest to prosty łańcuch jak to nas kiedyś w szkole uczono, tylko sieć zależności i to na różnych poziomach. 
Fitofagi mają wrogów- drapieżców i pasożyty (często i nadpasożyty). 
Nie zapominajcie, że do tego dołączają się abiotyczne elementy – klimat z całym wachlarzem czynników- temperatura, wilgotność, a także cechy siedliska- gleba, jako podstawa bytu roślin, jej zasobność w składniki odżywcze, dostęp do wody. Wszystko to składa się na warunki w jakich przyszło żyć gatunkowi, osobnikom, całej populacji.
Nie zawsze wszystko przebiega prosto (zwykle nie przebiega prosto), a w przypadku niektórych gatunków- tu owadów akurat, przybiera nieco monstrualne rozmiary. 
Masowy pojaw gatunku szkodliwego dla lasu gospodarczego (tak, w naturalnym nie ma szkodników- to wymysł ludzki) nazywany jest gradacją.

Oczywiście przed i po ilość osobników nie jest porażająca (leśnika) więc nie ma powodów do paniki. Taki masowy pojaw to nie kwestia strzału z pazurków kornika czy cetyńca i – WŁALA! Mamy gradację! 
Nie, to trwa. Czasem nawet lat kilkanaście. Nie wszystkie fazy narastania "zagrożenia" są łatwe do obserwacji; część oczywiście jest do wychwycenia. 
Zwykle ostatnie stadium tzw. "wybuchowe" to spektakularna rzeź roślin przez żarłoczne roślinożerne owady, które w ekstazie wielkiego żarcia niweczą pracę pokoleń leśników....
Co naturalne, gradacji "szkodników" towarzyszy wzrost liczebności populacji drapieżników i pasożytów. Często likwidują one populacje fitofagów (roślinożerców), ale z pewnym opóźnieniem. 

Co powoduje gradacje? 

Teorii jest parę i temat nadal drążony jest silnie. 
Podaje się, że jednym z czynników jest naruszenie równowagi na poziomie pasożyt- gospodarz. 

Jej następczynią była teoria biocenotyczna, wskazująca na złożoność przyczyny, a bazująca na zachwianiu całej biocenozy. Wskazuje się także silne znaczenie klimatu i związane z tym migracje owadów i ich wrogów naturalnych, a także wpływ ilości opadów- lata suche i gorące miały by sprzyjać masowym pojawom owadów. 

Całe szczęście wymienia się -wg mnie- podstawowy czynnik jakim jest sztuczny charakter drzewostanów. 

Monokultura świerkowa
 (internet)


"Naturalnie" nieodpornych lub mało odpornych. Sadzone w monokulturach (drzewostan składający się z jednego gatunku drzewa- np. sosny, świerka), na dodatek w nie swoim siedlisku (np. drzewostany sosnowe w siedlisku naturalnym dla lipy, grabu), do tego jednowiekowe. 
Stworzone przez człowieka w miejscu drzewostanów mieszanych, z bogatym podszytem, różnorodną fauną.
Stan fizjologiczny roślin także wpływa na ich odporność. Logiczne.

Wszystko to w kontekście korników i świerków białowieskich. 
Nie wiem czy tamtejsi leśnicy w tym "gówny minister" (małą literą) znają historię lasu bawarskiego- chyba nie, a powinni. Klik

Obawiam się cięć na taką skalę- raz- erozja, dwa niszczenie siedlisk, trzy- łupienie przy okazji innych gatunków, cennych dla przemysłu drzewnego. 
O ile gradacja jest na pewno czymś dla lasu spektakularnym-ale- należy podkreślić, że zniszczeniu towarzyszy tworzenie. 
Padają drzewa stanowiące dla owadów żywiących się drewnem martwym siedlisko do życia. 
Te z kolei stanowią pożywienie ptaków, drobnych ssaków, innych bezkręgowców. Rozkładające się drewno to nisza dla grzybów i mikroorganizmów. 
Do tego- po wypadnięciu starszych-  powstaje miejsce dla młodych drzew.
Drewno rozkładana i przerabiane. 
Wraca do gleby.
 


Drugie życie drzewa. 
In situ- nie w desce podłogowej czy polanie do pieca.




Podparłam się nieco:

R. Luterek "Entomologia leśna z zarysem ekologii owadów"
L. Drozd, M. Florek "Leśnictwo"




wtorek, 11 lutego 2014

Robaczek nie będzie lobbował....

Nie mam ostatnio siły wieczorami.
Kładę się z Absorberami do łóżka, opowiem ze dwie bajki i padam. 
Budzę się, okazuje się, że już po północy ( w Paszowicach po 24tej gasną latarnie uliczne) i nie- jak kiedyś siadam do lapka tylko...zdmuchuję świeczkę, albo jej ogarek i wracam w barłóg.

Dziś się jakoś udało; być może za sprawą "Martowej" herbaty. 
Dostałam angielskiego earl gray'a i parzę go mocno wrzątkiem i czekam aż nabierze słusznej mocy. 
Wypita  około 19stej, daje szansę na zrobienie czegoś co nie wiąże się z lataniem wkoło Absorberów i domu...


Wiosennie się zrobiło, cukrówki się drą, wróble też. Garip już ładnie prawie zmienił futro. Ruda druga w kolejce.
Trochę mi szkoda, że zimy nie było. Cóż to te półtora tygodnia ze śniegiem i mrozem?
W piecu i tak trzeba palić.


Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi planuje zrezygnować z tzw. pakietu siódmego Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014-2020. 
Pakiet ten zakładał dopłaty dla tych rolników, którzy utrzymają  lub utworzą remizy polne, miedze śródpolne, roślinne strefy buforowe przy ciekach i akwenach wodnych, strefy przyrodnicze z roślinnością "pożytkową" (pożytki pszczele).

Oczywiście głąbom z Ministerstwa odechciało się sensownych działań ochronnych w obszarach wiejskich, widocznie owady i przyroda w ogóle to słabi lobbysci.
Cóż, Kalemba i spółka dał już popis przy sprawie uboju rytualnego, teraz przy zmniejszaniu powierzchni bytowej dla zwierząt hodowlanych (żeby się krowinom w dupach nie poprzewracało od tej swobody!) oraz ograniczenie dostępu do wody (chłop ma zapewnić wodę w ilości "odpowiedniej"- jaka to ilość- tego już prawo nie określa- wystarczy, że chłop wie).

Teraz i przyłożenie ręki do tych jakże ważnych zbiorowisk ekotonowych.
To, że stanowią bufory dla zanieczyszczeń, dla migracji nasion z pól uprawnych- nie ważne.
To, że tworzone lub istniejące remizy to świetne miejsca do życia dla wielu (w tym od groma gatunków pomocnych człowiekowi)  gatunków owadów, ptaków, ssaków czy innych kręgowców- nie ważne.
To, że trzeba tworzyć strefy przyjazne pszczołom i innym zapylaczom- nie ważne.
To, że należy chronić źródliska czy śródpolne cieki wodne- też nie ważne.


Głupota?
Nie...
Wdupiemiejstwo po prostu.
Z tego kasy żadnej nie ma!

Myśląc przyszłościowo, Polska powinna zaorać wszystkie miedze. 
Różnorodność to wymysł głupków "zielonych"- opętanych  i bezmózgich - zapewne od niejedzenia mięsa. 
Zaorać!
Polska winna monokulturami stać!
Najlepiej jeszcze pod szyldem Monsanto!

Wtedy już byłoby wiadomo od kogo doić kasę.


Zbiorowiska ekotonowe zawsze mnie bardzo interesowały. 
Nie do przeoczenia jest ich bogactwo w różne gatunki. Gatunki ze stref ze sobą sąsiadujących. 

Zawsze uganiałam się tam za owadami, a i inne stworzenia ciekawe zawsze się zdarzyły, że  o ornitofaunie nie wspomnę.
Do tego rośliny ciekawe.
I to nie tylko w przypadku wspomnianych pól uprawnych, ale też w przypadku zbiorowisk leśnych lub zaroślowych, które sąsiadują ze zbiorowiskami trawiastymi (zbiorowiska okrajkowe).

Ale co tam....
Zaorać najlepiej.
Qrwa, ja mnie wpienia ten durny kraj.




niedziela, 17 marca 2013

Wyż nad głową i troszeczkę o soi.

Dziś Absorbery weszły z impetem w czas letni chyba.
Pobudka wypadła o 6:00.
Fakt, że obecnie o tej porze jest już jasno i- jak pamięcią sięgnę, Gniewko w wieku Natki też się tak budził.
A teraz mam dwie uśmiechnięte twarzyczki, które nic sobie nie robią z marudzenia ich Matrixa.

Słońce vel Szagma dawała czadu blaskiem od samego rana i zwykle w ciągu 12395 dni swego życia dawało mi to pozytywnego kopa. 
Dziś jakoś nie. Mamrotałam, do siebie bardziej, że spać, że dać mi spokój i takie tam....

Przetrzymałam Ranne Ptaszki do siódmej trzydzieści.
Potem już dzień zaczął się toczyć swoim, niemal niezmiennym rytmem, a wyznaczanym właściwie porami posiłków, wymianą pieluch, zabawą, jakimiś mniej lub bardziej udanymi próbami ujarzmienia bałaganu i utrzymania minimum czystości w Tupajowisku.

Wiem już teraz, że spaceru nie będzie. 
Mimo przepięknej aury- wyżowej, z naparzającą po oczach Żarówą, przy niemal minimalnej ilości chmur. Wieje okropnie. Wiatr chyba natury polarnej lub syberyjskiej...Brrr.....
Jak jestem zwolenniczką hartowania i wietrzenia młodych, tak taka aura nie nastraja mnie do spaceru. 
Zwłaszcza, że paszcza Młodego się raczej nie zamyka (gada, ale w swoim narzeczu), lata chapiąc powietrze haustami, a to się kończy zwykle czymś niewesołym w gardle.

Wiem już teraz, że raczej nie jest to mój ostatni w życiu słoneczny dzień, więc pójdę jutro, czy pojutrze.

Infekcja z lekka mnie uwalnia z objęć, choć powiedzieć, żem zdrowa- nie mogę bijąc się w pierś lewą czy prawą.
Wymiatacz wszelkich ( a zwłaszcza pozytywnych) bakterii mam brać jeszcze dziś i jutro.

Niestety moja Mama ma zlecone dalsze badania, czuje się źle więc dalej mam o czym myśleć, a i problem z opieką dla Młodej mam (bo alternatywy brak) więc wyzbywam się, póki mogę urlopu. 
Mój szef już chyba zgrzyta zębami, pewnie miota we mnie różnymi myślami....
A ja mam problem. 
I na razie nie wiem co z tym zrobić.

Nie mam czasu czytać.
Marcowy numer "Konia Polskiego" męczę już od 2 tygodni i przeczytałam jeden artykuł!
Brawo...

Za to, w międzyczasie tak zwanym, lecą na lapku programy z tvn playera i dziś wysłuchałam audycji z cyklu- "Wiem co jem i co kupuję"- o soi.
I tak mimo woli myśli moje powędrowały w kierunku diety bezmięsnej. 
O ile jestem chyba na drodze ku porzuceniu białka zwierzęcego za czas jakiś- głównie ze względu na to, co się ze zwierzem  na początku i na końcu jego życia wyprawia, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że część ludzi żywiących się tylko białkiem roslinnym, ma lekki defekt.
Podkreślam- część, bo nie uogólniam.

O tym defekcie, w sposób ostry i przerysowany pisał już kolega z Boskiej Woli, przy okazji klimatów skaryszewskich.

A mnie co wkurza?
Ano, wkurza mnie to, że wielu uważających się za "ekologicznych" (to ich wyrażenie- jak kto mnie poczytuje to wie co sądzę o używaniu słowa "eko" ), zapomina, że rośliny, których używamy w celu zastąpienia białka zwierzęcego, mogą stanowić i stanowią zagrożenie dla przyrody, o którą ci "eko" tak walczą.

Wspomniany przeze mnie program traktował o soi. 
Ile ziem, potrzebnych pod ich uprawę, wyrywa się naturalnym siedliskom, puszczom? Ano - dużo.
Ile kosztuje tona soi? -Ano- dwa lub trzy razy więcej niż mięso.
Tak samo parówy "mięsne"- kosztują przynajmniej o 10-15 pln mniej od sojowych.

O co tyle szumu? 
O coś, czego wszędzie pełno? W chlebie, w przetworach mlecznych, wędlinach, wyrobach cukierniczych.
O bogactwie soi w fitohormony wiemy. Z resztą to z niej powstaje sporo leków wspomagających kuracje kobiet w okresie menopauzalnym. 
Te same związki, w żywności wpływają na nasze organizmy, na organizmy naszych dzieci (ileż to matek serwuje dzieciom mleko sojowe, bo "nie tolerują" ludzkiego?). Zbadano, że niemowlak pojony mlekiem modyfikowanym- sojowym, przyswaja dziennie ilość estrogenów równych 5 tabletkom antykoncepcyjnym.

Nie jestem przeciwna jedzeniu roślin wysokobiałkowych.
Ale do diaska, mamy bogactwo naszych gatunków! 
Od dawien dawna znany groch, fasola, soczewica czy ciecierzyca- rosnące w naszym klimacie. 
Jedzmy swoje.
Po co też nabijać kabzę obcym. 
Sami się żywmy.

Oczywiście wielki wpływ ma tutaj moda. 
Ktoś, jakiś celebryta czy inna tam medialna małpa, rzuci w eter, że soja jest "trendy" i już naśladowcy lecą do marketu i walą do koszy i wózków kotlety, mleczka i inne tam, bo sojowe.

Umiar i rozsądek.
I trochę pomyślunku....

Puszcza Amazońska wycięta pod uprawę soi (Fot. ALBERTO CESAR-GREENPEACE ASSOCIATED PRESS) (gazeta.pl)


Płaczecie nad zarzynaną krową (mi też smutno!), zapłaczcie nad  ginącymi w wyniku wylesień czy chemizacji upraw dzikimi  gatunkami. I to nie tylko ssaków.
Owady, mięczaki, pajęczaki. Też żyją. Mają układ nerwowy. Czują ból. Wbrew pozorom. 
I także chcą żyć.




wtorek, 5 lutego 2013

Betonowa ścieżka przyrodnicza....

Tak sobie jeżdżę codziennie obwodnicą lubińską i myślę....
O ile obwodnice to dobrodziejstwo dla miast i sama zastanawiam się, kiedy Jawor się jej doczeka, bo szkoda miasteczka, bo przewala się przez nie masa ciężarówek, osobówki. 
Nieszczęśliwie krajowa Trójka wrzyna się w miasteczko i prowadzi przez nie całe to tałatajstwo. 
Okropnie jest w okresach wakacyjnych, świątecznych, kiedy to tłuszcza wali w Karkonosze.

Dobrze byłoby puscić ten ruch bokiem, skanalizować przepływ poza miastem, które niekiedy blokuje się już od mostu na Nysie Szalonej. 
Swoją drogą bardzo brzydkiego....

Most - aktualnie. (fot. jaworskieopowiesci.blogspot.com)

 Aż miło cofnąć się do czasów, kiedy to architekci byli także artystami...


Most 1850-1900  (fot. dolny-slask.org.pl)


Most 1910-1920 (fot. dolny-slask.org.pl)
Obwodnica ustrzegłaby nas przed korkami w miasteczku. Temat jednak się ślimaczy i szczerze powiem nie znam aktualnej daty realizacji inwestycji.

Po tym wstępie- ciąg dalszy przemyśleń moich. 
Znów z worka tych dziwnych, nieadekwatnych do rzeczywistości, urojonych marzeń...
No bo niby tak- mamy obwodnicę. 
Super. Miasto się nie korkuje, nie dławi, nie dusi w spalinach. Cały ruch kołowy ląduje na obrzeżach...
Pomijam fakt, że ktoś na tych obrzeżach często mieszka; ludziska też- a to dziwne, mieszkają na wiochach, przez które to czasem taka alternatywna droga ma przebiegać, i ci to właśnie ludzie mają pospołu cieszyć się z obwodnicy.

Ludzie jak ludzie...

A co ze zwierzyną, której tereny zniszczy się pod budowę dróg, przetnie korytarze migracji....
Ona głosu nie ma. 
Nie zakłada stowarzyszeń, nie ma związków zawodowych.

Dobra. Nie powstrzymam rozwoju cywilizacji, bo musiałabym chyba jakąś hekatombę przypuścić, a i zaraz mi ktoś dosra, że jeżdżę autem, więc i dla mnie te drogi się buduje. 
Więc, cholerka, Tupaja- o co ci chodzi, babo jedna?

Ano...Może dlatego, że nie jestem typem podróżnika. 
Jeżdżę, bo muszę. A tam, gdzie chciałabym pojechać, mogłabym dotrzeć konno lub rowerem.
Teoretyczny świat Tupai to raczej skansen lekki. 
Przynajmniej w niektórych aspektach życia.

Wracając do moich codziennych jazd obwodnicą....
Patrzę na te „nieużytki” wkoło. Poprzecinane. 
Na te stadka saren, co czasem zamajaczą w oddali. 
Patrzę na to, co dwadzieścia lat temu było polami uprawnymi, które porzucone w uprawie, zarosły, przyjemnie zdziczały.
Przy ścieżynkach polnych, przecinających te hektary, poprzysiadały jabłonie, grusze, śliwy, starych, poniemieckich jeszcze odmian. 
Tak miło było iść polami z psem...Wtedy jeszcze nieodżałowanym Groszkiem (muszę nota bene wreszcie o nim napisać, tylko zdjęcia poskanować...). 
Cieszyć przyrodą, podglądać ptactwo polne, owady, uczyć roślin zbierając wszystko co zielone do domu, a potem – z wypiekami na twarzy- z przewodnikami, oznaczać.

Okolice obwodnicy to jedno.
Drugie to...co mnie boli to obszar Lubińskiej Strefy Ekonomicznej. Tam to zniszczono kawał pięknego „nieużytku”.
To tereny także porolne, pamiętam jeszcze jak buszowaliśmy w zbożu (początkowo siano pszenicę, potem już pszenżyto, a skończono na życie). Długi czas teren ten porastała roślinność azotolubna; przy ścieżce rosły rośliny związane z siedliskami wydeptywanymi. 
Na skraju tego obszaru, usadowiły się siedliska suche, z ciekawymi kserotermofilami. 
Nigdy nie zapomnę także tych „łąk” kocanki piaskowej i jasieńców, z kępami szczotlichy siwej.

Tej mnogości pszczołowatych, dołków mrówkolwów, a także błonkówek z rodzaju grzebaczowatych, taszczących do swoich norek gąsienice motyli czy też sparaliżowane pająki.

Szczerklina piaskowa (fot.Wiki)
 
Wardzanka (fot.fotoprzyroda.pl)

Buczały wielkie trzmiele (znów kolejny post do skrobnięcia). 
Na ścieżce, która prowadzi do „dużego lasu” widziałam pierwszy raz w życiu dudka.

Z innej strony „zagospodarowanego nieużytku”, znajduje się źródlisko Zimnicy. 
Towarzyszą mu olsy i lasy łęgowe. Tam też przyjemnie było zanurzać się w upalne dni...Wilgotno, porzeczki w podszycie, chmiel otulający rosnące na obrzeżach krzaczyska czarnego bzu- kiedy obsypane kwieciem, to aż duszące wszystkich wkoło swą słodyczą.
Tam też, nad rowami z epizodycznymi ciekami, nachylała się moja botaniczna imienniczka, z liściem szerokim....
Wieczorami śpiewały słowiki, majowym wędrówkom towarzyszyło kukanie kukułek, zawołania wilg....

Stamtąd też szłam zawsze w jedno miejsce, które upodobała sobie wierzbownica. Gatunek żywicielski jednego z zagrożonych i rzadkich motyli z rodziny zawisakowatych- Proserpinus proserpina






Gatunek prawnie chroniony. Wpisany do Polskiej Czerwonej Księgi.
Cóż z tego. Już nie ma się gdzie rozmnażać.

Teren zajęty pod ludzka działalność.
Z problemem wiesiołkowca byłam u jednego z doktorów entomologów UWr, ale usłyszałam, że ze względu na charakter jego rozrodu (populacja przemieszcza się i nie utrzymuje w jednym miejscu długo), nie uda mi się walczyć o to, by nie zniszczono jego siedliska.

Cóż to byłby za argument.
Jakiś „ćmok” kontra Centrum Dystrybucyjne jednego z najliczniejszych dyskontów w Polsce.

Teraz, zamiast przestrzeni z „chwastami” mamy piękne, wielkie hale i tabuny tirów. 
Na obrzeżach zaś- salony samochodowe.

Nic tylko usiąść i płakać.
Nad sobą, że taka niepostępowa jestem....

Aaaa, jeszcze jedno- taki czarny humor, wg mnie.
Władze Lubina zorganizowały ścieżkę przyrodniczą w pobliżu. 
Ta ścieżka prowadzi do miejsc, o których piszę.
Ścieżka jest utwardzona, z ławkami, koszami na śmieci.

A sąsiadka rodziców, miała dodać kiedyś- „No ale chyba będą te chwasty i trawska wkoło kosić?”