Showing posts with label WIOSNA. Show all posts
Showing posts with label WIOSNA. Show all posts

02 June 2013

SYROP RABARBAROWY Z WODĄ RÓŻANĄ


Wiedziałam, że muszę go zrobić, gdy tylko zobaczyłam ten przepis. Wodę różaną mam zawsze w lodówce, lubię łączyć ją z owocami: malinami, arbuzem... Z rabarbarem nie łączyłam chyba nigdy, ale okazuje się, że w takim syropie działa jak narkotyk. Nadaje mu nieco romantyczny, staromodny zapach i smak, kojarzący się z pączkami*. Ten syrop ma tak piękny kolor, że nie odważyłam się użyć ciemnego cukru. Zakładam jednak, że jest to rzecz, której nie spożywa się w dużych ilościach i nie codziennie:)

29 May 2013

WEGAŃSKIE WIELOZBOŻOWE PANCAKES Z TRUSKAWKAMI


Tak naprawdę to przepis, który można dowolnie modyfikować, zmieniając rodzaje mąki i jej proporcje. W wersji bezglutenowej wystarczy zamienić mąkę owsianą na inną, dowolną bezglutenową. Owoce także można zmienić, np na maliny, borówki lub plasterki banana. Ja swoje podałam z trzcinowym cukrem pudrem, ale zazwyczaj używam syropów lub miodu. Podstawą jednak jest gęste mleko z quinoa, dzięki któremu można śmiało pominąć jajka, a placki są 100% roślinne.

28 May 2013

MŁODA LEPSZA


Powoli brakuje mi palców u rąk, by odliczać rzeczy, na które czekam każdego roku. Takie, którym nie umiem się oprzeć, za nic. To botwinka i pierwszy chłodnik. Truskawki ze śmietaną, szparagi, bób czy fasolka szparagowa z masłem. Pierwsze jagody z twarogiem i cynamonem. Papierówki, dzikie maliny i jeżyny rwane przy drodze w czasie leśnego spaceru. Groszek, surowy, świeżo wyłuskany. W tych prostych smakach kryje się magia. I tę magię można czuć co roku, za każdym razem, gdy po raz pierwszy próbuje się swoich ukochanych warzyw i owoców. Czy jest coś magicznego w młodej kapuście? Pod postacią prostej surówki z koperkiem? Albo w duszonej, z młodym czosnkiem, pomidorami? Ciężko mi powiedzieć, uwielbiam te zwykłe dania, ale magia pojawia się czasem w czymś bardziej złożonym...

24 May 2013

LODY Z RABARBAREM I MUSCOVADO


Już bardzo blisko do lata. Pochłaniam ostatnio ogromne ilości lodów i wciąż myślę o dusznych, letnich wieczorach na moim balkonie. Takich wieczorach, kiedy człowiek nie wie już co z siebie zdjąć, czeka tęsknie na porządną burzę, moczy stopy w chłodnej wodzie i zajada miseczkę domowych lodów. Albo o takich wieczorach po burzy, kiedy rozgrzana ziemia paruje od deszczu, kwiaty sąsiadów zaczynają pachnieć o wiele bardziej niż zwykle, a wiatr delikatnie gładzi wodę miejskiej fosy. I wtedy człowiek czuje ulgę, jest mu dobrze i błogo, i zjada...kolejną miseczkę lodów.

20 May 2013

TARTA ZE SZPARAGAMI


Pamiętam dzień, w którym moja Lu, mając wtedy niespełna 2 lata, po raz pierwszy jadła szparagi. Przyrządzone tak, jak lubię najbardziej: delikatnie ugotowane w osolonej wodzie z prawdziwym, wiejskim masłem. Zjadła ich wtedy całkiem sporo, zerkaliśmy na półmisek z nadzieją, że zostawi trochę dla nas. Liczą się takie proste przyjemności, a szparagi są właśnie jedną z nich. Przerobione na dziesiątki sposobów, zawsze smakują mi z pomidorami. Tak jak w poniższej tarcie:

15 May 2013

BOTWINKA, MY LOVE


Zawsze z utęsknieniem czekam na botwinkę. Na pierwszy wiosenny chłodnik, na ciepłą zupę w pierwszą wiosenną burzę albo na sałatkę. Coś uzależniającego jest w świeżych liściach, które z przyjemnością chrupię same albo w towarzystwie cieciorki. Tego połączenia spróbowałam w tamtym roku i jestem mu wierna. Sprawdzam różne wariacje takiej sałatki, od pikantnej z plasterkami chorizo, po łagodną, kwaskową, jak ta dzisiejsza - z malinami. Chociaż na maliny jeszcze za wcześnie to nie mogłam się oprzeć. Spokojnie można je zastąpić w tym przepisie truskawkami i nic nie straci, a może nawet zyska (jeszcze więcej słodyczy, która jest tu delikatnym tłem).

20 April 2013

ZAKAZ PALENIA...KASZY


Spotkało mnie wielkie szczęście. Moja czteroletnia córka, odkąd tylko wyrosły jej zęby (a nawet trochę wcześniej), stała się miłośniczką kasz wszelakich. Nie wiem czy istnieje taka, której by nie zjadła. I ogromnie mnie to cieszy, bo i ja darzę kaszę umiłowaniem:) Z tą jednak różnicą, że w moim przypadku zdarzały się wyjątki. Jako dziecko nie znosiłam jaglanki, uznawałam głównie kaszę jęczmienną, którą mogłam jeść bez dodatków, w nieograniczonych ilościach. Z kaszą gryczaną natomiast jest tak, do dziś, że do palonej podchodzę z rezerwą. Zdarza się dzień (choć naprawdę rzadko), kiedy przychodzi mi na nią ochota i jest to wtedy niezmienna forma, z masłem i solą, nic ponadto. Ale sedno tej kaszowej sprawy leży w fakcie, iż przez większość życia znana mi była tylko ta. Ciemna, prażona, ze specyficznym, dymnym posmakiem, który jako dziecko starałam się tłumić dokładką buraczków i topić sporą porcją sosu. Jednak, w dorosłym już życiu, spróbowałam jasnych, zielonkawych ziarenek i...przepadłam. Gryczana stała się jedną z moich ulubionych kasz, jej łagodny, surowy smak odkrywam co jakiś czas na nowo. Doskonale nadaje się do przyrządzania słodkich dań: puddingów, ciast, serniczków, czego z prażoną nie odważyłabym się czynić. Ale lubię ją także w sałatkach, mieszankach, które robi się dość szybko, zjada na ciepło i na zimno, pakuje do lunchboxa i zabiera ze sobą gdziekolwiek...

12 April 2013

W ZGODZIE ZE SOBĄ


Nie jestem nawet ułamkiem eksperta w dziedzinie zdrowego żywienia. Ale chciałabym, abyście poznali moje zdanie na temat całego tego jazzu. W przypadku jedzenia trwa ciągła walka. Bitwa na argumenty, bitwa z myślami, co powinno się jeść, czego koniecznie trzeba unikać. I tak informacje na ten temat zasypują nas niczym do niedawna śnieg. Wegetarianie namawiają by zapomnieć zupełnie o mięsie. Weganie natomiast nie chcą się zgodzić nawet na miód, nie wspominając już choćby jajka. A jajka są przecież takie zdrowe, zwłaszcza te od kur znoszących je na wyścigi, ściśniętych w klatkach i nie widujących słońca i zieleni traw...Wodę należy pić wyłącznie butelkowaną, bo jest najbardziej naturalna, jeszcze bardziej naturalna oczywiście w plastikowej butelce. Absolutnie nie należy gotować niczego, dzięki czemu zachowamy w pokarmie wszystkie dobra (aha, niedobra także). Niektórzy podpowiadają by nie jeść nabiału, inni twierdzą, że z kolei zboża są nam zupełnie niepotrzebne, a chleb jest tutaj największym złem, zwłaszcza ten na drożdżach. Z resztą ten na zakwasie i z pełnego ziarna wcale nie jest lepszy, bo grozi zaleganiem błonnika w towarzystwie glutenu i skrobi w naszych jelitach, a na taką pożywkę drożdżaki zacierają rączki. Mleko krowie jest dla cieląt, a nie ludzi, i nie powinno się go spożywać, ale kefir albo jogurt to już zupełnie inna para kaloszy. Czasem czuję się mocno sfrustrowana moim brakiem wiedzy, mogłam bardziej uważać na chemii i biologii, aby dziś z łatwością wyciągać logiczne wnioski. Żywieniowo-dietetyczne oczywiście. Jeśli ktoś zapytałby o zdanie nasze babcie i prababcie, to kazałyby nam siedzieć cicho, pić mleko prosto od krowy, jeszcze ciepłe, schabowego zajadać sporą ilością kiszonej kapusty, od chorób uciekać za rękę z czosnkiem i cebulą, a tych durnot w ogóle nie czytać, tylko lepiej iść na powietrze, przekopać ogródek i chrupać rzodkiewki prosto z ziemi.

Skoro jednak każdy mówi co innego to kogo należy w takim razie słuchać? No kogo? Jeśli jakimś cudem jeszcze tego nie wiecie, to ja powiem Wam co myślę. Słuchać należy przede wszystkim SIEBIE. I swojego organizmu. Każdy z nas najlepiej wie co mu szkodzi, a co nie:) Diety są dla osób chorych, więc nie zamierzam swojego sposobu odżywiania nazywać jakąkolwiek dietą. Jem to, co jest dobre dla mnie i po czym nie czuję się źle. Staram się jeść prosto i naturalnie, na tyle, na ile jestem w stanie.

Wprowadziłam pewne zmiany na podstawie zebranej wiedzy, ale to wszystko dzień po dniu samo się weryfikuje. Jeśli coś odstawiłam, a mój brzuch o to woła, to chcę mu to dać. I nie, nie woła o cukier i słodycze (co jest dla mnie zaskoczeniem), ale o surowe warzywa, chrupiące jabłka, soki z warzyw, biały ser i kefir. Jem mniej chleba, bo dużo mniej mam ochotę na niego, a jeśli mi się zachce wybieram taki, po którym czuję się dobrze, w moim przypadku to ciężki, żytni chleb. Z dobrym masłem. Mam też ciągoty do pestek, nasion i orzechów. Nie pogardzę masłem orzechowym, a dzień zaczynam od Anatola z mlekiem owsianym. A co robię na obiad? :)

22 April 2011

CHŁODNIK MAMY


Co roku czekam niecierpliwie na botwinkę. Robię z niej lekką zupkę z młodymi ziemniakami, albo chłodnik. Chłodnik jest u mnie obowiązkowy. Robiła go Mama, teraz robię go ja. I sama go zjadam, bo w domu jestem jedynym jego miłośnikiem. Wrzucam do niego różne dodatki. Dużo zieleniny, kefir, czasem rzodkiewkę, zawsze ogórek. Jestem miłośniczką zup na zimno. W porze letniej robię chłodniki z arbuza, ogórków. Albo gazpacho. Ale pierwszy zawsze jest ten z botwinki. Wyczekany. Najulubieńszy, chociaż najprostszy.