Tarryn Fisher to autorka, o
której zapewne już słyszeliście. Wielką popularność zdobyła swoimi mrocznymi
powieściami „Margo”, „Bad mommy” i „Ciemna strona”. Jej książki są kontrowersyjne,
jedni je kochają, inni zaś nienawidzą. Muszę przyznać, że jeszcze nie czytałam
thrillerów Fisher, a przygodę z jej twórczością rozpoczęłam od „Bogini niewiary”,
która wydaje się być najmniej sporną pozycją w dorobku autorki. Odbiega tematyką
od psychologii obecnej w poprzednich powieściach, jest ponadto romansem
obyczajowym NA. Moje pierwsze spotkanie z Fisher będę wspominać miło, ale bez
większych emocji.
Yara wierzy tylko w złamane serca. Spotyka na
swojej drodze artystów – mężczyzn, dla których jest muzą, a potem znika. Nigdy
nie zostaje zbyt długo w jednym miejscu. Potem zaczyna swoje życie od nowa, a
każde kolejne złamane serce przynosi je David z kolei jest utalentowanym
muzykiem, któremu brakuje inspiracji. Gdy spotyka Yarę, już od razu wie, że
będzie jego muzą. Co się stanie jednak, gdy David się w niej zakocha?
Wędrowna bogini, tak można nazwać
Yarę. Jest to postać, która nie zdobyła mojej sympatii, ale trudno też lubić
kogoś, kto traktuje mężczyzn w okrutny sposób. Dziwne hobby – być inspiracją, a
później przepadać jak kropla w wodę. Taka postawa gryzie czytelnika tym
bardziej, że pierwszoosobowa perspektywa Yary pojawia się częściej niż punkt
widzenia Davida. Nie mogę tego uznać za minus, ponieważ jest to zabieg celowy i
byłam szczerze zaintrygowana dziewczyną. Próba zrozumienia jej myślenia i
postępowania to jeden z kluczowych elementów fabuły.
Trzeba przyznać, że Fisher
świetnie nakreśliła tworzenie się relacji między bohaterami. Niby David od razu
wie, że Yara to jego idealna przyszła żona, a jednak nie czuć w tym wszystkim
nadmiernego pośpiechu. Ich dialogi, subtelne znaki wciągają czytelnika tak
bardzo, że nie pozostaje nic innego, jak tylko z ciekawością śledzić, do czego
to wszystko doprowadzi. Autorka w „Boginie niewiary” skupiła się przede
wszystkim na romansie, fabuła kręci się wokół naszej dwójki. Nie można więc liczyć
na wielce rozbudowaną historię, a także na zawrotne tempo akcji. To powieść z
gatunku takich, które powoli wciągają, rozgrzewają serce, ujmują rodzącą się
relacją i samymi bohaterami (nawet tą dziwaczną Yarą, którą może ciężko lubić,
ale jest to postać ciekawa, niestereotypowa). Do tego dochodzi umiejętny styl
Fisher, który na szczęście nie jest nachalny. Często w książkach NA zdarza się,
że autorzy narzucają pewne emocje, każą na przykład w danych momentach wzruszać
się, bo jak nie – czytelnik ma poczucie, że nie ma odpowiedniej wrażliwości.
Fisher kwestię uczuciowości pozostawia każdemu odbiorcy, każdy może na inny
sposób odebrać historię.
Nie za bardzo rozumiałam
nawiązania do religii i do klęczących, modlących się ateistów. Szukałam w
książce wyjaśnień dla tych porównań, ale nie znalazłam praktycznie nic. I
wydaje mi się, że to totalnie bez sensu. Być może chciano nadać powieści
jakiejś głębi, wpleć trochę jakiejś refleksji i filozofii, ale, niestety, na
ten temat nic mi nie wiadomo. Nie ma to większej głębi. Brakło mi też więcej
opisów procesu twórczego Davida. Wiemy, że długo szukał natchnienia, ale
czytelnik nie czuje tego przepływu inspiracji, tej desperacji. Uwielbiam w
książkach motywy artyzmu, bohaterowie, którzy mają pewne umiejętności artystyczne
zawsze jawili mi się jako osoby wyjątkowe, widzące świat w swoisty, uczuciowy
sposób. W „Bogini niewiary” zabrakło tego uroku, odczucia prawdziwego talentu.
Po prostu – za mało artyzmu. I to chyba wszystko jeśli chodzi o minusy.
„Boginie niewiary” to książka
przyjemna w lekturze i wciągająca, ale nie oferuje czegoś nowego i
innowacyjnego. Można by powiedzieć, że to klasyczny przykład romansu NA, który
ma za zadanie przede wszystkim miło zająć czas. Może historia Davida i Yary nie
zapadnie mi w głowie na długo, ale z pewnością sięgnę po inne książki Tarryn
Fisher.