Pokazywanie postów oznaczonych etykietą LUSH. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą LUSH. Pokaż wszystkie posty
gru
13
2015

ULUBIEŃCY | listopad

Witajcie! :)

Lubię pisać posty ulubieńcowe, mogę skondensować informacje o kilku fajowych kosmetykach, Wy się nie przemęczycie czytaniem, a ja szerokimi opisami - win win :) Także oto tu przed Wami, listopadowi ulubieńcy, naprawdę warci poznania. Tak jakoś wyszło, że to zbieranina produktów raczej drogich, ale spokojnie, to nie znana marka ani wysoka cena mnie do nich przekonały!


Joico  K-PAK Revitaluxe - maska / kuracja do włosów była na moim radarze już od dawien dawna, ale wciąż miałam zapasy, albo podczas zakupów o niej zapominałam. Teraz jednak, dzięki firmie Joico mam możliwość przetestowania tego kosmetyku i powiem Wam, że ... to jeden z lepszych włosowych produktów, jakie w życiu miałam, Serio! Maska genialnie odżywia włosy i w jakiś magiczny sposób wyglądają po niej pięknie, niczym po wizycie w salonie. Ogranicza puszenie się włosów, wygładza je i nawilża tak, że w dotyku są aksamitne. Miłość, będzie o niej więcej w osobnym poście już niebawem

Nuxe, Reve de Miel - krem do rąk. Przeczekał wiele miesięcy na swoją kolej, teraz w końcu ujrzał światło dzienne i bardzo się z tego cieszę. Treściwy, nawilżający, pięknie pachnący, a co ważne - nie zostawia tłustej warstwy. Mój przyjaciel w mroźne dni :)

Lush, ULTRABRAND - masło do demakijażu  - cudo, po prostu cudo. Jest ze mną od maja, wtedy użyłam go kilka razy i jakoś odstawiłam w kąt, wydawało mi się za tłuste. Od dwóch miesięcy sięgam po nie codziennie i doceniam. Jest tłuste, owszem, ale przepięknie oczyszcza skórę z każdego [ tak, każdego! ] makijażu, delikatnie nawilża skórę, nie wysusza jej, nie zapycha. świetnie pachnie, wyczuwam miód i coś jeszcze. Po użyciu zawsze myję twarz żelem do mycia, ale i tak czuję potem, że Ultrabrand działa i moja skóra jest szczęśliwa. Bardzo mi pasuje teraz, kiedy używam regularnie kwasów, bo czuję, że pomaga zapobiegać wielkiej wylince. Gdybym miała dostęp, kupowałabym jedno opakowanie po drugim, serio!

Z kolorówki na prowadzenie wybił się róż Tarte, który kupiłam na blogowej wyprzedaży. Jest to mniejsza niż standardowa wersja, jakaś limitowanka sprzed kilku lat, ale właściwości wciąż te same. Pigmentacja jest oszałamiająca, wystarczy lekko docisnąć pędzel do różu i już zbiera fuksjowy pyłek o nazwie Imagined. Trzeba z nim uważać, bo jest naprawdę mocno napimentowany, ale mi to nie przeszkadza, bo akurat przepadam za dużą ilością różu na policzkach ;) Pachnie glinką, jakby się ktoś zastanawiał :)

Ostatni kosmetyk, to też makijaż. Gości w ulubieńcach niepierwszy raz, ale jakoś się nie dziwię. Mowa o moim idealnym podkładzie, Estee Lauder Double Wear. Na zdjęciu widzicie już pustą buteleczkę, chlip. 3/4 butelki dostałam od Sonii i jak widzicie, używałam często ;) Podkład idealnie wpisuje się w moje wymagania co do krycia, koloru i trwałości. W lecie miewał gorsze dni, ale nic mu nie zarzucam, upały były takie, że pewnie nawet cement by mi z twarzy spłynął ;) Teraz jest dla mnie numerem jeden, świetnie też współpracuje z meteorytami Guerlain, więc nic dziwnego, że jutro jadę po nowe opakowanie, bo już dłużej bez niego nie wytrzymam [ skończył się w czwartek ^^ ].


Znacie moich  ulubieńców?
Jacy byli u Was w listopadzie ?

maj
10
2015

Niedzielna relacja zakupowa | LUSH, Sukin

Witajcie :)


Dziś taki spontaniczny post zakupowy, bo okazało się, że niedziela stała się niespodziewanie dniem kosmetycznych nabytków :D Pojechaliśmy z Narzeczonym do kina na film Avengers: Age of Ultron [ swoją drogą uważam, że to jeden ze słabszych filmów Marvela, niby zatrzęsienie bohaterów na raz, akcja jakaś jest, ale po pierwsze film trwa zdecydowanie za długo, a po drugie niektórzy aktorzy sprawiali wrażenie znudzonych graniem. Niemniej fajnie było wybrać się do kina, no i czarny charakter - Ultron, był bardzo dobrze wykreowany - wieeeelki plus za świetny głos Jamesa Spadera, który gra Reddingtona w serialu Blacklist, kojarzycie?  ], a po kinie miałam chwilkę na szybką rundkę po TkMaxxie. Ja bym nie skorzystała, ja?! No więc pobiegłam jak zwykle na dział z kosmetykami i udało mi się wygrzebać kilka fajowych nowości!


Markę Sukin kojarzyłam wcześniej z wielu zagranicznych filmów na YT, zawsze była zachwalana. To marka z Australii, opiera swoje receptury na bogactwie natury, co odzwierciedla się w składnikach. Kiedy więc zobaczyłam kilka produktów do wyboru, a potem okazało się, że mają superowe składy z aloesem na początku, nie wahałam się, zwłaszcza, że i ceny były całkiem przyjazne - za każdy kosmetyk zapłaciłam 34.99 zł :) Duże pojemności [ odżywka do włosów 500 ml, krem do twarzy 120 ml, serum pod oczy 30 ml ], śliczna szata graficzna, porządne opakowania [ w przypadku serum pod oczy i kremu do twarzy są szklane ] i fajne ceny skłoniły mnie do zakupów. Dostępny był też żel do mycia twarzy, ale jego nie przytuliłam, bo z tej kategorii mam dość duże zapasy ;) Jeśli kosmetyki się sprawdzą, na pewno o nich za niedługo usłyszycie, bo już od dziś wskakują do mojej pielęgnacji.


No i teraz mój największy grzech..... Lush! Siostra Narzeczonego spędzała długi weekend w Pradze. I żyłabym w błogiej niewiedzy, gdyby nie jej "uprzejmy" telefon, że właśnie jest w Lushu i jak bym coś chciała, to następnego dnia mi podejdzie;) Dostałam małpiego rozumu i chyba ponad godzinę buszowałam na firmowej stronie i zastanawiałam się, co wybrać. Stanęło na żelu pod prysznic It's raining men [ 500 ml ] oraz na czyściku do twarzy Ultrabland [ 95 ml ]. Baaardzo się cieszę z tych nabytków, które dziś trafiły do moich rąk, jedyne, co mnie nie do końca zadowala, to ich horrendalne ceny... Wydaje mi się, że Lush w Czechach jest dużo droższy od tego z Anglii. Za obydwa kosmetyki zapłaciłam w przeliczeniu na złotówki 185 zł, czyli całkiem sporo. Mam jednak głęboką wiarę i nadzieję, że okażą się superzajebiste i warte tego wydatku :) Trzymajcie kciuki, żeby tak było!


Zafundowałam sobie niedzielną kosmetyczną rozpustę, ale przecież należało mi się! Po pierwsze w nagrodę za znalezienie nowej pracy, po drugie z okazji wiosny/lata, po trzecie na poprawę humoru, a po czwarte "bo tak" ! :)
lis
30
2014

Empties #24 | w listopadzie się obijałam ;)

Witajcie serdecznie :)

Czy u Was też tak szaro i ponuro i nie macie nastroju na nic innego, oprócz siedzenia z ciepłą herbatą i książką? Jeśli tak, to bardzo proszę docenić moją dzisiejszą mobilizację - zrobiłam zdjęcia i napisałam post! :D


Nie przedłużając, zapraszam Was na szybki przegląd tego, co zużyłam w tym miesiącu [ w ogóle wow - udało mi się pierwszy raz od nie wiem kiedy napisać o zużyciach jeszcze we właściwym miesiącu! ^^ ]


płyn micelarny Garnier - ulubiony już, mam w użyciu kolejną butelkę. Znakomicie zmywa cały makijaż, nie straszny mu eyeliner czy ciemne cienie. Nie podrażnia mi oczu, za co wielki plus.

pianka do mycia twarzy Organic Therapy - służyła mi przez ponad 4 miesiące, codziennie rano. Uważam to za bardzo dobry wynik! Pianka pięknie pachniała, bardzo dobrze, ale delikatnie oczyszczała twarz. Zrecenzowałam ją na blogu jakiś czas temu :)

tonik energizujący Clarins - to już moja druga butelka tego toniku do twarzy. Niesamowicie wydajny, używałam go codziennie przez 5 miesięcy [ od 4 czerwca ]. Uwielbiam jego zapach i działanie, na pewno jeszcze powrócę :)



tonik do twarzy Pat&Rub - hojną odlewkę dostałam od Magdy z bloga Unappreciated już jakiś czas temu [ chwaliłam się nią ]. Byłam toniku bardzo ciekawa, więc jak skończyłam Clarins'a ze zdjęcia wcześniej, sięgnęłam po ten. Wystarczył mi na dwa tygodnie codziennego używania i bardzo dobrze się spisywał. Nie jestem jednak pewna, czy zapach mi się spodobał ;) Chyba muszę kupić pełnowymiarowe opakowanie i to zgłębić ;)

krem do twarzy z kwasem pirogronowym, azelainowym i salicylowym Bandi - męczyłam go już drugi sezon, ale w końcu zrezygnowałam i wyrzucam, mimo że jeszcze jest go trochę w opakowaniu. No ja po prostu nie widzę żadnego działania! No i nie pachnie fiołkami ;) Teraz używam toniku z kwasem migdałowym Norel i od razu jest różnica! :)

emulsja matująca z filtrem SPF 50 Vichy - to nie pierwsza i nie ostatnia tubka tego kremu z filtrem. Bardzo go lubię i na pewno będę powracać. Recenzja pojawiła się już dawno temu. Na razie mam inne filtry w użyciu :)


nektarynkowe mydło do rąk Balea - udało mi się je wygrzebać w sklepie z chemią niemiecką [ niestety nic innego z Balea nie było ;( ] za jakieś 5 zł i nie żałuję, bo bardzo to mydełko polubiłam, głównie za zapach :) Ale nie wysuszało rąk, co dla mnie jest atutem, bo po przygodzie z mydłami do rąk Ziaja zwracam na to większą uwagę.

antyperspirant w kulce Dry Comfort Nivea - czy ja cokolwiek muszę pisać? ;)

baza pod lakier Bio2 Vitamin Booster Bell - ulubiona baza pod lakier, chroni, przedłuża trwałość lakieru i pisałam o niej niedawno w poście o produktach, do których regularnie powracam.

krem do rąk Thalgo - mały, ale niestety wydajny. Czemu niestety? Bo zapach bardzo mi się nie podobał :( Pachniał jakimiś algami i innymi glonami, zupełnie nie moje gusta zapachowe ;)


pasta do zębów Sparkly White Himalaya Herbals - ulubiona od wielu miesięcy i prędko jej nie zamienię! ;)

balsam New Charity Pot Lush - to maleństwo dostałam od Irenki i było fantastyczne! Pięknie pachniało i świetnie nawilżało skórki, bo do tego go używałam. Jeśli macie dostęp - kupujcie! Ja już żałuję, że nie mam Lush'a w Polsce ;)

olejek do włosów BC Oil Miracle Light Schwarzkopf - używałam na długość po myciu. Znakomicie chronił włosy i przyspieszał suszenie. Będę polować na pełnowymiarowe opakowanie :)

peeling do ciała Divine Scrub Caudalie - doszłam do wniosku, że nie będę chomikowac miniatur i sięgnęłam po ten uroczy słoiczek. Okazało się, że peeling jest fenomenalny i nie dość, że całkiem nieźle zdziera, to jeszcze tak wspaniale wygładza skórę, że nie mogłam w to uwierzyć! Po peelingu posmarowałam ciało suchym olejkiem z tej samej serii Caudalie i byłam w siódmym niebie! Nawet Narzeczony był zdziwiony, że mam taką miłą w dotyku skórę ;) Ach, wspomniałam już, że kupiłam pełnowymiarowe opakowanie tego cuda? ;>


Tutaj próbki. Ta największa saszetka to była arbuzowa maska algowa z Bielendy. Czemu tak późno odkryłam maski algowe? Tego nie wie nikt. Wiem jedno - chcę więceeeeej! ;) Krem z kwasem migdałowym Norel zachęcił mnie do kupienia pełnowymiarowego słoiczka i na pewno to kiedyś nastąpi. Dyniowa maseczka nawilżająca z Organique tylko utwierdziła mnie w chciejstwie tej serii - po próbkach stwierdzam, że muszę kiedyś dorobić się ich kremu nawilżającego i maseczki. Ostatnia saszetka to jakiś lotion z Misshy, zupełnie nie zauważyłam działania, dla mnie to było jak woda ;)

To już wszystkie moje zużycia listopadowe, wiem, że mało tego.
Tak, też byłam zdziwiona, ale liczę, że w grudniu uda mi się lepiej ;)
Piszcie, jak Wam poszło w tym miesiącu?
Znacie coś z moich zużyć?
lis
11
2014

Najlepsi | październik


Witajcie! :)

Mam nadzieję, że dzisiejszy wolny dzień mija Wam równie miło jak mi - nigdzie się nie spieszycie, macie czas na celebrację posiłków, dłuższy spacer ze zwierzyną i buszowanie po blogach? Jak już buszujecie, to zatrzymajcie się na chwilę u mnie, opowiem Wam o moich październikowych ulubieńcach!


Clarins, Gloss Prodige w odcieniu Candy 04
Ta urocza błyszczykowa miniaturka to jeden z prezentów, którymi obdarowała mnie przekochana Irenka. Błyszczykową panną nie jestem, podkreślałam to wiele razy, ale ten oto egzemplarz skradł moje serce! Ma lekko śliwkowy odcień, który wygląda na ustach jak nasz własny, ale o niebo lepszy! Pięknie się iskrzy w świetle, ale nie jest to taki tani efekt tony brokatu, ale bardziej tafli odbijającej światło. Nie klei się i zjada równomiernie, a i trwałość mnie zaskoczyła, bo utrzymuje się u mnie do 2 godzin [ choć w sumie nie wiem, jaka powinna być trwałość błyszczyków, bo nie mam wielkiego porównania ;) ] Dość chyba napisać, że rozglądałam się już za pełnowymiarowym opakowaniem?

Lush, New Charity Pot
Metalowa mini puszka również przywędrowała do mnie od Irenki. Kryje w sobie balsam do rąk i ciała, ze sprzedaży którego dochód idzie na cele dobroczynne. Balsam dawkuję sobie i używam jedynie do skórek, które jeszcze nigdy nie były w lepszym stanie - serio! Są super odżywione, miękkie i nawet nie muszę ich już tak często odsuwać, jak do tej pory. Pachnie bardzo ładnie, jakby pudrowo. Jeśli macie do niego dostęp - polecam!

Chanel, Vitalumiere Aqua
Podkład, do którego wróciłam po długim czasie. Znów miłość, znów zachwyty, tym większe, że tym razem dobrałam odcień idealnie [ 10 Beige ] :) Jego recenzja jest już na blogu, więc rozpisywać się nie będę, powiem tylko tyle, że on po prostu upiększa skórę, a do tego luksusowo pachnie! Nie podkreśla suchych skórek, co jest dla mnie ważne, bo używam kremów z kwasami, które te skórki produkują w szaleńczym tempie ;)

Loton, Oil Therapy, Macadamia Oil
O olejkach Loton zapewne już słyszałyście, bo chwalono je na wielu blogach. I ja się przyłączam, bo zdecydowanie są warte uwagi! Jak dotąd używałam tylko wersji macadamia, ale z tego, co słyszałam, również pozostałe są super. W olejku Loton znajdziemy całkiem naturalny skład, tytułowy olejek na pierwszym [!] miejscu w składzie, co rzadko się zdarza. Olejek ma superporęczną butelkę ze świetną pompką i nadaje się zarówno do ciała, jak i do włosów. Używam go właśnie tak, z przewagą włosową ;) Świetnie nawilża kosmyki, włosy są bardziej odżywione i nabierają blasku. A, jeszcze zapach! Dla mnie pachnie różą! ♥ Napiszę Wam jeszcze o cenie - można go kupić już za 11 zł!

Soap and Glory, A Great Kisser, wersja Sweet Coconut
Pażdziernikowych ulubieńców sponsoruje Irenka, jakbyście do tej pory nie zauważyły ;) Ten balsam do ust to także Jej sprawka! :) W całkiem dużej i ładnie nadrukowanej puszcze jest aż 18 g balsamu. Powinnam się była wstrzymać z otwieraniem, bo mam całe mnóstwo napoczętych mazideł, ale nie udało mi się i nie żałuję! Pachnie kokosem, wcale nie sztucznym, ma fajną konsystencję, która roztapia się w zetknięciu z ustami i na szczęście się nie lepi. Odżywia usta na długo i co tu dużo mówić - jest fajnym gadżetem!

Tak prezentują się moi październikowi ulubieńcy.
Za większą ich część bardzo dziękuję Irence, która niczym Wróżka idealnie dobrała je do moich potrzeb i preferencji ♥

Ciekawa jestem, czy znacie moich bohaterów?
 Jakie są Wasze odczucia?
lut
8
2014

Empties #11

Cześć! :)

Muszę przyznać, że ostatnimi czasy zużywanie idzie mi bardzo dobrze, czego dowodem jest dzisiejszy post. Lubię zbierać puste opakowanie, potem po zrobieniu zdjęć mam niezłą satysfakcję, kiedy to wszystko wyrzucam do kosza ;) A wiecie co jest najfajniejsze w styczniowym denku? Że śmiało mogę powiedzieć, że zużyłam więcej niż kupiłam :D Dla przypomnienia - styczniowy post zakupowy.

  • Baikal Herbals, szampon do włosów - RECENZJA
  • John Masters Organics, Citrus & Neroli Detangler - RECENZJA
  • Barwa Ziołowa, szampon pokrzywowy - miałam go grubo ponad pół roku, używałam raz na 2 tygodnie do oczyszczenia włosów.
  • Caudalie, delikatny szampon, miniatura 30 ml - miniatura, która wystarczyła na 2 użycia, ale spodobała mi się na tyle, że planuję zakup pełnowymiarowego opakowania
  • Arboria, szampon, miniatura 40 ml - byle jaki produkt, zużyłam do mycia pędzli, ale nawet do tego się nie sprawdził, bo brzydki zapach został na pędzlach do kolejnego mycia...
  • Luksja, Care Pro Soften, Shower Milk - całkiem przyjemny produkt pod prysznic, który nie wysuszał skóry i miał ładny zapach
  • Super Playboy, żel pod prysznic - dostałam go w ramach żartu od przyjaciółki, zużyłam jako mydło do rąk - ładny zapach, fajnie się pienił, nie wysuszał rąk
  • Fa, mydło do rąk grejfrutowe - miało obłędny zapach, prawie jak grejfrut z TBS, polecam :)
  • Alverde, Relax Pfelgeol, Wildrose - olejek z Alverde służył mi do wszystkiego: do twarzy, włosów, ciała, jako dodatek do peelingów i nawilżacz do skórek. Miał świetny zapach, który utrzymywał się na skórze, z przyjemnością do niego wrócę, zwłaszcza, że mam buteleczkę w zapasie ;)
  • Nivea, Dry Comfort - ulubiony :)
  • Soap&Glory, Smoothie Star Body Milk - odlewka od Kasi - bardzo fajny nawilżacz o ciekawym zapachu. Jeśli byłby łatwo dostępny, pewnie skusiłabym się na duże opakowanie, ale nie podbił mojego sera na tyle, żeby walczyć z ciężką dostępnością ;)
  • Soap&Glory, Clean, Girls - żel pod prysznic, który jak dla mnie nie wyróżniał się niczym szczególnym ;)
  • LUSH, Father Christmas, kula do kąpieli - RECENZJA
  • Caudalie, woda winogronowa - RECENZJA
  • Clarins, Daily Energizer Wake Up Booster - RECENZJA
  • Caudalie, mleczko do demakijażu - RECENZJA
  • Babydream, żel do kąpieli - używałam do mycia twarzy i byłam zadowolona, może w przyszłości kupię pełnowymiarowe opakowanie
  • L'Orient, Savon Noir z różą damasceńską - RECENZJA
  • Caudalie, Vinosource, S.O.S Morning Eye Rescue - RECENZJA
  • LUSH, Buche de Noel - całkiem spora odsypka czyścika od Kasi, wystarczyła mi na prawie 2 tygodnie codziennego, wieczornego używania. Bardzo spodobało mi się takie oczyszczanie buzi, zapach tej wersji był niesamowicie smakowity [ gdybym była Eskiem, pewnie spróbowałabym konsumpcji! ;) ]
  • Himalaya Herbals, Sparkly White, pasta do zębów - była w ulubieńcach grudnia i stycznia, bardzo fajna pasta bez fluoru, po której uczucie odświeżenia w ustach utrzymuje się dłużej.
  • Sally Hansen, Instant Cuticle Remover, preparat do usuwania skórek - świetny, mam już w użyciu kolejne opakowanie. To wystarczyło mi na rok i dwa miesiące, a używałam go średnio 2 razy w tygodniu.
  • Donegal, zmywacz do paznokci w żelu - ostatnio mój ulubiony, to już kolejna wykończona butelka, następna w użyciu
  • Sephora, róż do policzków 08 Rose Petal - mój pierwszy róż do policzków, niestety przy końcówce pękł, a ja nie lubię bawić się z sypkimi kosmetykami ;)
  • Dior, DiorSkin Nude 20 - duża próbka podkładu, po której mam ochotę na więcej i mam nadzieję, że kiedyś kupię ten podkład
  • Dermo Pharma, hydrożelowe płatki pod oczy - bardzo fajne płatki, skóra rzeczywiście była potem odprężona i nawilżona
  • Pozostałe próbki to płatki oczyszczające na nos Purederm, które rzeczywiście działają, dyniowy krem nawilżający z Organique, który świetnie działa, ale odstrasza ceną i pół maseczki Tołpy, reszta niewarta uwagi ;)
  • Z tych próbek zachwycił mnie krem BB Tony Moly Expert BB Cream  na pewno go kupię, spodobała mi się też maseczka Tony Moly Tomatox i krem do rąk Lavery, bo miał cudny pomarańczowy zapach.

To już wszystkie moje zużycia. Znacie te produkty?
Jak Wam poszło zużywanie w zeszłym miesiącu? :)


sty
27
2014

LUSH, Father Christmas - kula do kąpieli

Cześć! :)

Pytałam Was dziś na Facebook'u, o czym chcecie poczytać, do wyboru była kula do kąpieli i szampon. Jako, że głosy rozłożyły się pół na pół, zdecydowałam ja ;) Dziś będzie o kuli [ i to nie byle jakiej! ], a następnym razem poczytacie o szamponie. Przy okazji znów zachęcam do polubienia magdynawakacjach na FB! :)


Kiedy Kasia z bloga The Flying Trashcan na naszym krakowskim blogerskim super spotkaniu podarowała mi LUSHową kulę, nie posiadałam się z radości! Przede wszystkim nie wiedziałam, jak to cudo wygląda, ale pachniało bosko i przez papierek wyczuwałam obietnicę wspaniałości wannowych, poza tym było to moje pierwsze spotkanie z firmą, o której co i rusz czytam u Was i Wam zazdroszczę!


Father Christmas to kula z edycji świątecznej kosmetyków LUSHa, już niedostępna, ale za rok chyba znów się pojawi. To kula w kształcie głowy Mikołaja, różowo biała. Wygląda niepozornie, ale wrzucona do wody daje czadu! :)


Pachnie super świątecznie. Wyczuwam mandarynkę i skórkę pomarańczową z czymś jeszcze, całość kojarzy mi się z jedzeniem mandarynek w śnieżny, świąteczny wieczór. Bardzo żałuję, że zapach nie utrzymuje się prawie na skórze :( Chętnie przygarnęłabym mgiełkę do ciała o tym zapachu :)

Jako, że nie mam wanny [ chlip ;( ], musiałam się wybrać do Rodziców i ostatnio, przy okazji odwiedzin u Babci i Dziadka z wiadomych powodów, zostałam na noc. Wieczorem napełniłam wannę, wzięłam aparat, zawołałam Mamę [ koniecznie chciała zobaczyć ;) ] i wrzuciłam kulę do wody.


Najpierw Father Christmas zaczął wypuszczać białe i różowe piankowe bąbelki, a po chwili ze środka zaczął się wydobywać zielony musujący proszek, który zabarwił całą wodę na lekko zielony kolor. 


Spędziłam w wannie relaksujące 25 minut, autentycznie żal mi było odkorkować wannę i pożegnać się z aromatyczną, zieloną wodą ;)

Nie odnotowałam nawilżenia ani tłustej warstwy, ale ten seans z LUSHem też nie wysuszył skóry. Żałuję jedynie, że zapach  czułam jeszcze tylko przez kilka minut po wyjściu z wanny :(

Skład: Sodium Bicarbonate, Citric Acid, Mandarin Oil,Bergamot Oil, Orange Flower Absolute, Cream of Tartar, Sodium Laureth Sulfate, Lauryl Betaine,Limonene, Linalool, Gardenia Extract, Perfume,Colour 19140, Colour 42090, Colour 14700

Bardzo miło wspominam pierwsze spotkanie z LUSHem, teraz już wiem [ również dzięki kilku próbkom innych rzeczy od Kasi ], o co chodzi z tym szałem na ich produkty i dołączam się do niego! 

Kasiu - dziękuję! :*

Miałyście kulę Father Christmas?
Jak Wasze wrażenia? :)