Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Caudalie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Caudalie. Pokaż wszystkie posty

ULUBIEŃCY | Urban Decay, Vichy, Sylveco, Caudalie, Norel, Pat + Rub, Dr Sante

Witajcie weekendowo :)

Ulubieńców na blogu nie było od lipca, jakoś się nie składało. Nadrabiam jednak temat dzisiaj, przedstawiając Wam kosmetyczną siódemkę, za którą naprawdę przepadam. Niektóre z tych rzeczy to całkiem niedawne zakupy, ale zasłużyły, żeby się tu znaleźć.


Zacznę od jedynej kolorówkowej rzeczy w tym zestawieniu - paletka cieni do powiek Urban Decay Naked Basics 2 była moim małym marzeniem, odkąd ją zobaczyłam. Idealne, chłodne kolory, do tego neutralne, czyli to co kocham. Przygarnęłam ją w połowie sierpnia dzięki bonowi prezentowemu, który dostałam od przyjaciółki na urodziny. Od tamtej pory nie użyłam do makijażu oczu niczego innego, naprawdę! Miłość totalna ♥

Caudalie, Rose de Vigne, Eau Fraiche - kiedy tylko pod koniec sierpnia zobaczyłam na półce ten nowy wariant zapachowy, złapałam i pobiegłam bez zastanowienia do kasy. Kocham różany zapach, kocham Caudalie - wszystko jasne :) W wodzie oprócz róży jest też grejfrut i rabarbar, mieszanka superorzeźwiająca, ale też nie wyłącznie letnia - uwielbiam. Mam już drugie opakowanie w zapasie.



Vichy, emulsja matująca SPF 50 - wszyscy znają ten filtr, wszyscy kochają. Nie jestem wyjątkiem, to już któreś z kolei opakowanie. Idealnie sprawdza się pod makijaż, rzeczywiście matuje, nie zapycha. Jeśli chcecie poczytać więcej, na blogu była już recenzja :)

Dr Sante , Macadamia Hair, olejek do włosów - kupiłam dwa tygodnie temu przy okazji wędrówki po drogerii, z czystej ciekawości. To był strzał w dziesiątkę, olejek sprawdza się fantastycznie - jest odpowiednio gęsty, nie obciąża końcówek, pięknie wygładza włosy, można stosować na suche i na mokre kosmyki. Kosztuje kilkanaście złotych, więc jest tanio i dobrze :)

Norel, tonik żelowy z kwasem migdałowym - mój hit od prawie roku. Obecnie stosuję go co 3 dzień na noc i idealnie się sprawdza. Skóra się po nim nie łuszczy płatami, ale widać rozjaśnienie i zmniejszenie niedoskonałości. Diabelsko wydajny, mam go już prawie rok i nie doszłam jeszcze do połowy opakowania. Uwielbiam ♥


Sylveco, tonik hibiskusowy - po tym jak mocno uczulił mnie hydrolat różany, szukałam nowego toniku. Nie chciałam wydawać zbyt dużo, skusiłam się więc na ten tonik z Sylveco, bo słyszałam o nim wiele pozytywów. Za 16 zł kupiłam 150 ml butelkę. Używam od początku miesiąca i naprawdę polubiłam - dobrze koi twarz, delikatnie nawilża, podoba mi się odrobinę gęstsza od wody konsystencja [ dzięki temu aplikuję go palcami, bez wacika ] i zauważyłam subtelne matowienie skóry, zero uczuleń.

Pat + Rub, pielęgnacyjny balsam do ust, grejfrutowy - kupiłam go jakiś czas temu na wyprzedaży w Sephorze za niecałe 20 złotych. Przyjemnie pachnący balsam, który naprawdę świetnie  i na długo nawilża usta. Z racji, że jest w słoiczku i delikatnie rozjaśnia usta, używam go tylko w domu. Stosuję też czasem do skórek, choć i tak wydaje mi się, że nie wykończę go do terminu ważności, który upływa w grudniu, taki jest wydajny ;)

A jakich Wy macie ostatnio ulubieńców? Piszcie, może coś mnie zainspiruje :)


SIERPIEŃ | zużycia


Hej :)

Przyszedł czas na sierpniowe zużycia kosmetyczne. 
Zużyłam sporą gromadkę, bo i często ze względu na upały, zażywałam kąpieli prysznica ;) 


Włosowo zużyłam dwie henny z firmy Lass Naturals, przypadły mi do gustu, podoba mi się też mocniejszy kolor, jaki uzyskałam z pomieszania brązu z czernią :) Wróżę powrót i to w niedalekiej przyszłości. Duet włosowy z Le Petit Olivier już opisywałam na blogu, a olejek do włosów Macadamia Healing Oil to powrót, bardzo udany i nie ostatni. Ten olejek magicznie działa na moje włosy ♥



Kąpałam się często, stąd myjadłowe zużycia na taką skalę ;) Żel z Biedronki Bali, który wbrew nazwie pachniał gruszką a nie awkoado, był superowy, jak go znajdę, kupię ponownie. Żel z Isany z miodem kwiatowym również był całkiem przyjemny, polubiłam delikatny zapach, który nie drażnił nosa podczas tropikalnych temperatur. Nieodżałowane zużycia to pianka pod prysznic Rituals o najpiękniejszym zapachu świata... Używałam jej niezmiernie oszczędnie i rzadko i wystarczyła mi na półtora roku. Czasem po prostu wąchałam zakrętkę ;) Niech ktoś wprowadzi Rituals do Polski! Mydełko Equilibra było ok, bez większych rewelacji.



Peeling Caudalie Crushed Cabernet to specyficzny kosmetyk. Teoretycznie niewydajny, ale jednak wystarczy odrobina, żeby dobrze wymasować ciało. Drobinki są średnio ostre, ale wygładzają skórę. Zapach nie słodki, lekko cierpki, ale taki luksusowy, polubiłam się z nim. Masło do ciała Mythos okazało się świetnym mazidłem, opisywałam je szerzej w poście o balsamach i masłach do ciała. Płyn do higieny intymnej Tołpy to już klasyka pod moim prysznicem.



O produktach Biolavenu był osobny post na blogu. Tonik Caudalie to jak zawsze dobry wybór. Olejek myjący z Biochemii Urody w wersji pomarańczowej spisał się na medal - wydajny, pięknie pachnący i bezproblemowo rozprawiający się z makijażem. A do tego całkiem naturalny. Myślę, że za niedługo do niego wrócę. Pasta do zębów była ok, ale spodziewałam się po niej czegoś więcej, nie za dobrze odświeżała oddech.



Kulki Nivea - klasyka gatunku ;) O kremie do twarzy z filtrem Synchroline już pisałam. Epiduo to była tragiczna porażka, tylko pogorszył stan mojej cery... Lpeiej nie wspominajmy ;) Filtr Avene używamy codziennie okazał się mnie zapychać, więc bez żalu wyrzucam resztkę. Nowość od Caudalie, czyli maseczka do twarzy Detox, okazała się mnie uczulać, skora po użyciu była zaczerwieniona i odrobinę piekła, szkoda, bo już myślałam, że będzie kolejny hit w mojej pielęgnacji :(


No i kiepskie zdjęcie na koniec, wybaczcie... Po kilku miesiącach pobożnego, codziennego użytkowania, róż Max Factor się skończył. Miałam go w odcieniu Lavish Mauve i był różem idealnym. Kropka. Brokatowy top Essence Circus Confetti był ze mną wiele lat, niech wysypisko będzie mu lekkim.

A jak Wam poszło w sierpniu?

Zużycia lipcowe

Cześć :)

Jako, że ze zużyciami czerwcowymi już się uporałam, czas najwyższy na lipcowe.
Lipiec obfitował z puste opakowania, wiele rzeczy skończyło się w jednym momencie, znacie to? Na szczęście mam zawsze wszystko w zapasie, więc obyło się bez dzikiego biegu do drogerii ;)


Henna Khadi w odcieniu ciemnego brązu towarzysz mi już któreś z kolei farbowanie, polubiłam ją. Na początku lipca pierwszy raz farbowałam nią włosy sama, do tej pory robiłam to u fryzjerki, dlatego też zużyłam dwa opakowania, a nie jak zazwyczaj, jedno ;) Udało mi się jednak w miarę równomiernie ją nałożyć i byłam zadowolona z efektu. Mydło miodowe do ciała i włosów Bania Agafii to moje małe odkrycie. Zakochałam się - jest genialne, dawno nic tak świetnie się u mnie nie sprawdziło. W myciu włosów wymiata, idealnie sprawdza się też do ciała. Kosztuje kilkanaście złotych i mam już kolejne opakowanie :) Maska do włosów Gloria również jest moim włosowym hitem, kosztuje 7 złotych, ma lekką, odżywkową konsystencję i na moich niskoporowatych włosach sprawdza się wyśmienicie. Poluję na następne opakowanie. 


Szampon Caudalie miałam na oku od dłuższego czasu, próbka zachęciła mnie do kupienia całego opakowania. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale nie mam do końca wyrobionej opinii na jego temat. Jest gęsty, ale słabo się pieni i trzeba dużo nałożyć. Kiedy piana się już pojawi, jest gęsta i miękka, wspaniale oczyszcza włosy. Po użyciu konieczne jest nałożenie jakiejś mocnej odżywki lub maski do włosów, ale potem włosy ładnie wyglądają i są lekko odbite od nasady. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, czy warto wydać około 40 zł na ten szampon. Odzywka do włosów Isana z serii Oilcare to zaskoczenie -jest fantastyczna! Pięknie pachnie, a na włosach sprawdza się wyśmienicie - połysk, który utrzymuje się cały dzień, brak obciążenia niezależnie od nałożonej ilości, miłość. Ajurwedyjski tonik do włosów Orientana to także włosowa rewelacja! Pierwszy raz widziałam go u Doroty , ale kupiłam dużo później. Teraz mam już drugie opakowanie, polecam bardzo bardzo! Nie dość, że przyjemnie chłodzi skórę głowy i w upały to uwielbiałam, to jeszcze pięknie ziołowo pachnie, ale najważniejsze jest działanie - włosy rosną naprawdę szybko, a ilość baby hair jest zastraszająca! Kiedy spotkałam się z przyjaciółką po kilku tygodniach niewidzenia, była zdziwiona, jak długie mam włosy. 


O mydle Elko pisałam na blogu, kulki Nivea to standard, podobnie jak Facelle. Żel pod prysznic Balea ślicznie brzoskwiniowo pachniał, odżywka bez spłukiwania również, za to już jej działanie mnie zawiodło, bo obciążała mi włosy. Nie ma jednak tego złego, bo zużyłam ją do golenia nóg ;)


Tonik Bielendy Satin Rose Water - przyjemny tonik o miłym różanym zapachu, duża butla starczyła mi na 3 miesiące używania. Płyn micelarny Bourjois kupiłam z braku różowego Garniera i nie zawiodłam się - ładnie mocno pachniał i świetnie zmywał, myślę, że będę czasem do niego wracać w ramach odmiany od Garniera. Krem pod oczy Bioderma Sensibio świetnie się spisywał na dzień, miał lekką konsystencję i szybko się wchłaniał, mam w zapasie kolejne opakowanie. Glinka różowa Cattier dobrze się spisywała, używałam do twarzy i także jako dodatek do szamponu do włosów. Serum Caudalie z serii Polyphenol jest genialne i moja cera je uwielbia. To już drugie opakowanie i na pewno nie ostatnie, chociaż serum do najtańszych nie należy.


Bibułki matujące kupione przy kasie w Douglasie były zaskakująco dobre i planuję ponowny zakup. Organiczne masło Duafe jest fantastyczne, zaopatrzyłam się już w pełnowymiarowe opakowanie, idealnie nawilża i koi moją cerę przy obecnej kuracji Epiduo. Peeling Rituals był świetny, jak każdy produkt marki, próbki Mythos były tylko okej.


A jak tam Wasze zużycia w lipcu? :)

Przegląd moich smarowideł do ciała | Rituals, Caudalie, Mythos, CeCe of Sweden

Hej! :)

Nie wiem jak Wy, ale ja lubię mieć wybór. Dlatego pod prysznicem mam zawsze więcej niż jedno czy dwa opakowania żelu [ obecnie mam otwartych 6 produktów do mycia ciała ;) ], do włosów co najmniej dwa szampony, a do ciała - kilka smarowideł. I dzisiaj właśnie o nich będzie.



Mythos, masło do ciała zielona herbata -masło kupiłam z czystej ciekawości, bynajmniej nie z potrzeby [ chciałabym kiedyś kupić jakiś kosmetyk z musu ;) ], bo znalazłam w Krakowie aptekę, która stacjonarnie ma asortyment tej marki. Zresztą wiecie - trzeba wspierać gospodarkę grecką w obliczu kryzysu ^^ O masłach swego czasu było bardzo głośno w blogosferze, przewijały się i inne kosmetyki marki. Postanowiłam zacząć od masła i nie żałuję, choć na początku odczucia miałam mieszane. Masło znajduje się w zgrabnym słoiku, który ma jeszcze pod nakrętką dodatkowe wieczko, a zakrętka jest zabezpieczona naklejką, która się zrywa przy pierwszym odkręceniu - fajnie pomyślane. Zapach jest dość intrygujący, bo nie jest to ta pospolita, zielona herbata kosmetyczna, czuję tu coś jeszcze, jakby owocowego. Na pewno nie spodoba się każdemu. Konsystencja jest maślana, a kosmetyk bardzo gęsty, co sprzyja wysokiej wydajności. To, co mnie na początku zraziło to mazianie się po skórze - masło zawsze zostawia białe smugi i trzeba je chwilę wcierać, zanim się wchłonie. Z zasady nie lubię takich kosmetyków. Masło Mythos okazało się jednak tak niesamowitym nawilżaczem, że wszystko mu wybaczę! Po wchłonięciu zostawia skórę jedwabiście miękką i zadziwiająco gładką. Mam wrażenie, że także lekko ujędrnia skórę, ale ciężko mi stwierdzić, czy to długotrwały efekt. Uwielbiam to masło i z pewnością skuszę się na inne warianty zapachowe!

Rituals Honey Touch Body Cream - to cudowny prezent od Karo ♥ Masło z grupy tych luksusowych, nie tylko ze względu na cenę, ale także dostępność, albo raczej jej brak. Masło wygląda jak ubita do ciasta śmietanka kremówka i pachnie nieziemsko. Zapachu opisać nie potrafię, ale to taki z rodziny słodkich, ale nie mdłych, z dodatkową nutą czegoś piżmowego? No nie potrafię, nie wymagajcie ode mnie rzeczy niemożliwych ;) Z racji tego, że masło jest dla mnie kosmetykiem wyjątkowym, używam go naprawdę sporadycznie, muszę mieć dobrą okazję lub mega zły dzień, żeby po nie sięgnąć. Używam wyłącznie do górnej części ciała, stóp przecież wąchać nie będę  - najzwyczajniej w świecie mi żal tego wspaniałego masła! Nawilża bardzo dobrze, a co najważniejsze - zapach na skórze utrzymuje się naprawdę długo.


Caudalie Vine Body Butter - dobrałam to masło jako gratis do zakupów, bo nie chciałam kolejnej rzeczy do twarzy, która kurzyłaby się w szufladowej kosmetycznej poczekalni. I okazuje się, że był to świetny wybór. Masło przepięknie pachnie, w ten cudowny charakterystyczny dla Caudalie sposób, a zapach utrzymuje się na ciele. Ma delikatną, niezbyt gęstą konsystencję, ale wciąż zwartą w opakowaniu. Mięciutko sunie po skórze, nawilżając ją na długie godziny. Genialnie łagodzi podrażnienia po goleniu nóg [ rekomendowane także jako krem po opalaniu ], po prostu przyjemnie się go używa. I chociaż nie kupiłabym go sama, bo cena jest naprawdę bardzo wysoka, to jako gratis zawsze chętnie przyjmę :)

CeCe of Sweden, Argan Body Elixir - olejek, który podarowała mi Agata Smarująca. Małe opakowanie, dość brzydkie i wydaje się - dziwne. A w środku mały cudotwórca - olejek, który błyskawicznie się wchłania, nie zostawiając tłustego filmu na skórze. Ciało jest po użyciu bardzo mięciutkie i aż przyjemnie się go dotyka, efekt ten utrzymuje się przez cały dzień. I jakie wydajne to maleństwo! Polecam, w ramach ciekawostki kosmetycznej ^^ Nie ma go na zdjęciu z prezentacją konsystencji, bo to po prostu przezroczysty olejek ;)



A jak jest u Was? Ile smarowideł macie w użyciu? :)

Zużycia majowe

Cześć :)

Nadszedł czas na podzielenie się z Wami pustymi opakowaniami z maja. Nie nazbierałam tego bardzo dużo, więc przynajmniej nie zanudzę Was masą zdjęć i opisów ;)


Anida, emulsja micelarna do mycia twarzy - naprawdę polubiłam ten kosmetyk. Był delikatny dla skóry, zmywał z twarzy pozostałości po nocy, w żaden sposób nie podrażniał i był bardzo tani. 

Sephora, masło do demakijażu - tutaj nie ma co się rozwodzić, bo produkt już wycofany [ why, Sephora, why?! ]... Za to pozostawia wspaniałe wspomnienia...

Uriage, woda termalna - dobra i nie mam jej nic do zarzucenia, ale nie dorównuje mojej ukochanej wodzie z Caudalie. 



Garnier, różowy micel - nie wiem, które już opakowanie, na pewno będą następne. Ulubione, sprawdza się wyśmienicie, jest niedrogi i wydajny. Lof!

Neutrogena, krem do twarzy Multi - Defense - nie wiem, co z nim było nie tak, ale niesamowicie mnie zapchał, a makijaż na nim nie chciał się w ogóle trzymać. Użyłam trzy razy i koniec, wędruje do kosza. 

Caudalie, Polyphenol [ C15 ] krem do twarzy przeciwzmarszczkowy, SPF 20 - cudo! ♥ Tego kremu używałam chyba ponad pół roku, tak mi się zdaje - był i był! Delikatna i lekka konsystencja znakomicie współgrały z moją skórą, krem ograniczał przetłuszczanie się skóry, był doskonałą bazą pod makijaż. Szalenie wydajny, zostawiał skórę nawilżoną i miękką na cały dzień. Powrót gwarantowany!


Yves Rocher, Rose Fraiche - tę wodę toaletową dostałam od Agatki. Trafiła zapachem w sedno, tę różę nosiłam na sobie non stop ♥

Apis, ultra odżywcze masło do ciała - kosmetyk z Joyboxa, całkiem dobrze się sprawował, wystarczająco nawilżał, łagodził podrażnienia po goleniu nóg, a co śmieszne, miał w sobie maciupeńki brokat, który wypatrzyłam dopiero po połowie opakowania ;) Nie wrócę jednak do niego, bo nie do końca odpowiadał mi lekko błotny zapach. No i wydaje mi się, że na etykiecie jest błąd, ultraodżywcze chyba powinno być pisane razem?

Nivea, kulka Dry Comfort - no words necessary ;)


Van der Hoog, Crazy Cranberry, maseczka do twarzy - prezent od Kasi Śmietasi, przyjemnie pachnąca maseczka z glinką, polubiłam się z nią :)

Regenerum, serum do paznokci - któreś już opakowanie, moje skórki uwielbiają ten olejek, a ja uwielbiam opakowanie. Powrót gwarantowany!

Caudalie, pomadka do ust - jedna z lepszych pomadek, jakie w życiu stosowałam, serio! Tak kojąco i nawilżająco wpływa na usta, że mogłabym się nią smarować non stop. Niestety dla mnie minusem jest naprawdę niska wydajność, dlatego też nie używam jej cały czas, kupuję jedynie co kilka miesięcy.

Burt's Bees, pomadka o zapachu mango - prezent od Irenki, który niesamowicie polubiłam :) Pomadka wystarczyła mi na wiele miesięcy, była naprawdę wydajna, do tego prześlicznie pachniała i bardzo dobrze nawilżała usta.

Purederm, krem do rąk z miodem - kupiłam z ciekawości, leżał przy Kasie w Hebe. Nie polecam, zapach był nijaki, właściwości bardzo przeciętne, a do tego się kleił...


Próbki, próbeczki... Najbardziej spodobał mi się olejek Kiehl's, ale uważam, że działanie jest tożsame z olejkiem Detox z Caudalie, więc nie ma co przepłacać. Maska do włosów Mythos również zwróciła moją uwagę, może zdecyduję się na pełnowymiarowy zakup.

To już wszystkie majowe zużycia, w czerwcu szykuje się nieco więcej, a u Was? :)

Ulubieńcy na bogato ! | KWIECIEŃ '15

Dobry wieczór bardzo!

Czas na przedstawienie gromadki kosmetyków, które mnie zaskoczyły i zyskały awans do grona ulubieńców. W kwietniu sporo takich się znalazło [ naliczyłam 9 różnych! ] w mojej łazience i kosmetyczce, dlatego też cieszę się, że mogę je Wam zaprezentować :)


Emulsja micelarna do mycia twarzy, Anida - kupiłam ją kilka miesięcy temu, w promocyjnej cenie 6,99 zł. Używam od marca i jestem niesamowicie zadowolona - z jej delikatności, konsystencji i wydajności [ zostało mi jeszcze 1/3 opakowania ]. Normalnie emulsja kosztuje niecałe 10 zł więc jest produktem bardzo przystępnym, ma krótki i delikatny skład, nadaje się do każdego typu cery. Bez problemu znajdziecie ją w aptekach DOZ, stacjonarnie i internetowo.

Nawilżająca odżywka do włosów Citrus + Aloe, Petal Fresh Organics - o odżywce już pisałam niedawno, to bardzo dobra naturalna kuracja dla włosów. Ujarzmiała w kwietniu moje włosy najczęściej, zostawiając je gładkimi i błyszczącymi.

Sephora, Gentle Exfoliating Cleansing Balm - to masło do demakijażu kupiłam na jednej z wyprzedaży w perfumerii, o ile dobrze pamiętam, kosztowało 25 złotych. Okazało się super przyjemnym produktem do demakijażu! Naprawdę mnie zaskoczyło. Jest delikatne i kremowe, a przy tym pachnie jak kosmetyki Caudalie z linii Vinosource. Niestety już go nie produkują, pytałam w kilku Sephorach :(

Crushed Cabernet Scrub, Caudalie - peeling, do którego nie byłam na początku przekonana. Po pierwszym użyciu określiłam go jako niewydajny. Potem poczytałam o nim w sieci i okazało się, że każdy chwalił to, jak niewiele go potrzeba do peelingu całego ciała - dało mi to do myślenia i następnym razem spróbowałam z mniejszymi ilościami - bingo! Rzeczywiście peeling najlepiej radzi sobie, jeśli jest nakładany w małych ilościach. Magicznie wygładza skórę, zostawiając ją miękką o gładką na długi czas. Zapach jest dość specyficzny, lekko cierpki, ale ja bardzo go polubiłam.

Deep Recovery Nihgt Cream, Rituals - to prezent świąteczny od Irenki Jeszcze nigdy nie miałam lepszego kremu na noc. Ten z Rituals jest tak bogaty i regenerujący [ przy tym konsystencja jest całkiem lekka i wcale nie tłusta! ], że moja skóra rano wygląda, jakbym spała przez 24h! Koloryt jest wyrównany, cera mocno nawilżona i sprężysta, wygładzona. Uwielbiam! Jedyny minus to niższa niż moje założenia wydajność, po dwóch miesiącach jestem już w połowie opakowania.

puder do twarzy Prep + Prime, MAC - polubiłam sypańce i dobrze mi z tym :D Ten jest bardzo dobry, świetnie utrwala na długi czas makijaż, nawet ten nałożony na dość tłusty filtr przeciwsłoneczny [ przetestowane! ], nie bieli i u mnie nie robi płaskiego matu. Duża pojemność mi odpowiada, nie mogę mu nic zarzucić :)

róż do policzków Cream Puff, 20 Lavish Mauve, Max Factor - odkrycie różowe roku! Jestem zakochana po uszy w tym kolorze i odkąd go kupiłam, wszystkie inne poszły w odstawkę. Wbrew nazwie, róż jest wypiekany, nie kremowy. Jest piękną mozaiką [ ? ] połączonych chaotycznie kolorów z lekkim połyskiem, który pozwala zrezygnować z rozświetlacza. Nienaganna trwałość i genialny kolor sprawiają, że się z nim nie rozstaję, zużycie jest już widoczne.

pędzel do różu, Real Techniques - nie sposób o nim nie wspomnieć przy okazji różu z MF. Tylko ten pędzel idealnie radzi sobie z nakładaniem tego różu w zadowalający mnie sposób. Lubię go, bo nie da się nim zrobić na policzkach plam, równomiernie rozprowadza produkt i pięknie go blenduje. Dostałam go na urodziny dwa lata temu od przyjaciółki i wciąż jest w idealnym stanie [ na zdjęciu nieumyty, ale cóż, nie jestem Perfekcyjną Panią Domu ;) ].

lakiery do paznokcie, Essie - nie chodzi tu o konkretne kolory [ na zdjęciu Maximillian Strasse Her, Head Mistress, Big Spender ], ale o markę. Ostatnio wciąż sięgałam po lakiery Essie, odpowiadały mi pod względem kolorów, komfortu nakładania i trwałości. Lubię tę markę! Chyba czas na nowe kolory, ostatnio Merino Cool wpadł mi w oko ;)

Nie ukrywam, że nazbierałam tego pokaźną ilość, ale cieszę się, że trafiłam na tyle wartych wspomnienia kosmetyków :) Przy tym w kwietniu nie miałam żadnego rozczarowania kosmetycznego, bilans jest więc bardzo zadowalający ^^ 


Napiszcie, co Wam umilało kwiecień, może coś nam się pokrywa?

Lepiej późno niż wcale, czyli zużycia marca ^^

Hej!

Tak, dobrze widzicie - dziś zużycia marca. Zastanawiałam się, czy nie połączyć ich z kwietniowymi, ale byłoby tego za dużo jak na jeden raz ;) Nie przedłużając, zapraszam do poczytania krótkich [ albo i nie ] opisów kosmetyków, które wyzionęły ducha w marcu.


Standardowo, zacznijmy od włosów. Henna Khadi w odcieniu ciemnego brązu już po raz kolejny pojawia się w zużyciach - polubiłam tę ziołową farbę, moje włosy również. Szampon Tołpa do włosów tłustych był w porządku, ale powrotów nie planuję, za bardzo plątał moje włosy. Odżywka Garnier Oleo Repair była dużym zaskoczeniem - sprawdzała się świetnie, włosy ją pokochały, na pewno będzie powrót, Wam też polecam :) Olejek wzmacniający Ikarov to również kolejne opakowanie, jeśli borykacie się z wypadaniem włosów, polecam zapoznać się z tym cudeńkiem :) Spora odlewka olejku do włosów Syoss od Extension Beauty spisała się bardzo dobrze, zastanawiam się właśnie nad zakupem pełnowymiarowego opakowania. Olejek jojoba służył mi do olejowania włosów.


Woda winogronowa Cudalie chyba nikogo już nie dziwi, jestem od niej uzależniona! Tonik nawilżająca - oczyszczający z Lirene to kolejny z powrotów, bardzo lubię ten kosmetyk. Oczyszczająca pianka do mycia twarzy Natura Siberica nie spodobała mi się zbytnio, denerwował mnie chemiczny, cytrynowy zapach. Dwufazowy koncentrat rewitalizujący Annemarie Borlind był bardzo miłym produktem, używałam go przez ponad miesiąc. zarówno rano, jak i wieczorem jako serum. Puder Smasxbox Photo Set Finishing Powder był świetny, wystarczył mi na pół roku, matował genialnie, być może jeszcze kiedyś go kupię, na razie cieszę się Prep + Prime z MACa. Masło do demakijażu The Body Shop to kolejny świetny kosmetyk, używałam go z wielką przyjemnością przez prawie 4 miesiące. Idealnie radził sobie z makijażem, nie zapychał i był delikatny dla skóry. Na pewno go jeszcze kupię, na razie mam inne olejki i masła w zapasach ;) I próbeczka znakomitego kremu do twarzy Caudalie z serii Polyphenol.


Mleczko do ciała Tołpy było całkiem niezłe, jedyne co mnie wkurzyło, to fakt, że nie mogłam zużyć go do końca, nawet wytrząsanie nie pomogło. Zmywacz do paznokci z Euro Fashion był jednym z lepszych, jakie miałam i jeśli będę miała możliwość, chętnie znów go kupię. Żel pod prysznic Isana to tanioszek, ale pięknie pachnący - jeśli jeszcze go napotkacie, kupujcie! Kulka Nivea jak zawsze. Ostatnia rzecz to woda toaletowa Yves Rocher o zapachu karmelizowanej gruszki, którą dostałam od Agaty - uwielbiałam ten zapach! ♥


To już całe zaległe denko marcowe, uff, w końcu mogę wyrzucić te puste opakowania ;)
Miłej soboty!

Zużycia | LUTY

Witajcie :)

W końcu udało mi się zmobilizować do zrobienia zdjęć pustym opakowaniom i mogę się z nimi spokojnie pożegnać. W ramach tego pożegnania poświęcam im parę linijek tekstu tu, na blogu. Luty niby najkrótszym miesiącem w roku, a wyjątkowo dużo kosmetyków się skończyło. Ale to dobrze, zapasu stopniowo, baaardzo powoli się zmniejszają :)


Szampon Balea w wersji mango + aloes to mój niekwestionowany ulubieniec, mam już kolejne dwie butelki w zapasie. Maska bananowa Kallos sprawdza się na moich włosach świetnie, zarówno jako lekka odżywka na minutę, jak i maska na minut kilkanaście. Dodatkowo świetny, smakowity zapach, który przypomina mi kwaśne śmiejżelki ♥ Maska miodowa do włosów z Bomb Cosmetics nie wyłamuje się z tego zdjęcia - byłam z niej także zadowolona, bardzo dobrze odżywiała moje włosy i żałuję jedynie, że w opakowaniu było jej tak mało :)


Olejek Detox na noc od Caudalie to moje objawienie. Używałam go przez ponad pół roku, taki jest wydajny i rzeczywiście działał. Poświęciłam mu osobny, bardzo obszerny post, więc jeśli się zastanawiacie - idźcie poczytać :) Tonik oczyszczający Natura Siberica był przeciętny - całkiem przyjemnie pachniał i nie ściągał skóry po użyciu, ale powrotu nie planuję. Płyn micelarny Tołpa z serii Białe Kwiaty to mały koszmarek, nie polubiliśmy się, oj nie... Na koniec peptydowe serum pod oczy z Bielendy - zakup poczyniony na targach kosmetycznych w listopadzie, dzielnie służył mi przez 3 miesiące i jeszcze zostało go trochę w opakowaniu, ale data ważności od otwarcia to 2 miesiące i nie chciałam ryzykować. Bardzo byłam z niego zadowolona i nie wykluczam ponownego spotkania :)


Pasta do zębów Signal z grudniowego Joyboxa była taka sobie, ale wkurzała mnie bardzo tym, że wszystko, od szczoteczki po umywalkę, barwiła na niebiesko... Płyn do demakijażu Sisley nie podbił mojego serca, bo miał trudności ze zmyciem maskary z oczu, a to dla mnie niedopuszczalne. Żel pod oczy Flos - Lek - miły powrót. Kiedyś używałam tych żeli non stop :) Świetna opcja na dzień! Maskara My Secret jest całkiem dobra, zaryzykowałabym stwierdzenie, że sprawdzała się u mnie lepiej niż ta złoto fioletowa z L'Oreal ;)


Caudalie, brzoskwiniowy żel pod prysznic. Z tymi żelami to jest tak, że akurat jakimś cudem świata nie są. Nie mam super wrażliwej skóry, żeby zauważyć różnicę, myjąc się tak delikatnym myjadłem. Więc w tym przypadku, jak kocham Caudalie, to jestem na nie - żel słabo się pieni, jest galaretowaty i niewydajny. Zapach śliczny :) Peeling różano migdałowy z The Secret Soap Store to prezent od Eska, Floreska. Peeling był super, bardzo mocno zdzierał, tak jak lubię i pachniał przy tym różą ♥ Organique, peelingująca pianka pod prysznic w wersji Ice Tea pachniała bosko i miło się jej używało.To gadżet, nie na co dzień, ale fajnie od czasu do czasu sięgnąć po coś innego. U mnie najlepiej sprawdzało się używanie jej na suche ciało, a potem masowanie zwilżonymi dłońmi - masaż pierwsza klasa! Myślę, że kiedyś jeszcze sprawię sobie taką przyjemność :) Nuxe, Reve de Miel, balsam do ust to kultowy już produkt. Swojego słoiczka używałam chyba ponad rok, taka wydajna bestia z niego. Genialnie pielęgnuje usta nocą. Kupujcie! :)


Kulka Nivea nikogo nie dziwi, prawda? ;) Mleczko do ciała Yves Rocher z limitowanej edycji o zapachu karmelizowanej gruszki było nie lada gratką - fantastyczny zapach, przyjemna, lekka konsystencja. Kto nie załapał się na gruszkę, niech żałuje! Facelle po raz enty, do wszystkiego :) Balsam do ciała Lumene z serii Angry Birds rozczarował mnie mdłym zapachem, nie polubiłam go i dlatego nawet nie rozcięłam opakowania pod koniec ;) Płatki ze zmywaczem Ebelin też mnie wkurzyły, tłuste są niemiłosiernie. Balsam do ciała w kostce z Orientany miał przepiękny zapach, uwielbiałam go i rekompensował mi nawet to, że kostka była dość twarda i ciężko się rozpuszczała. 


Kontynuowałam w lutym zużywanie próbek i poszło mi całkiem nieżle, Zużyłam kilka sztuk rekonstruktora do włosów JMO, lubię ten produkt :)


Nauczona doświadczeniem z poprzedniego miesiąca, nie ładowałam na twarz miliona różnych próbek. Z tych tutaj na uwagę zasługuje krem pod oczy Eternal Gold z Organique, który kiedyś na pewno kupię, bo to już nie pierwsza jego próbka, którą miałam. 

Tak oto prezentują się moje zużycia lutego w kwestii kosmetyków. Jak na moje oko, całkiem dużo tego nazbierałam i cieszę się, że zużywanie idzie mi w miarę płynnie :)

Do zobaczenia / napisania następnym razem! :)

Zużyte w styczniu

Witajcie!

Czas na pokazanie tego, co udało mi się zużyć w styczniu. Nazbierałam kilkanaście opakowań, wynik całkiem niezły, zwłaszcza po wielkim końcoworocznym napełnianiu śmietnika :) Dołączyłam także cichaczem do akcji zużywania próbek, którą zorganizowała Balbina, ale o tym będzie w osobnym poście, żebyście mi tu nie pozasypiały przed ekranem ;) 


Serical, Crema al Latte - dobra maska, ale bardzo nie odpowiadał mi zapach i pół opakowania stało u mnie w łazience od prawie dwóch lat. Nadszedł czas pożegnania, bo naprawdę nie mogłam zmusić się do jej używania, zwłaszcza, że tuż obok stał bananowy Kallos ;)

Batiste, suchy szampon do włosów, wersja Original - kupiłam podczas pamiętnej promocji w Biedronce :) To była jedyna wersja, jaka została, wzięłam więc z braku laku. Przeciętna, denerwowała mnie biała warstwa, którą ciężko było usunąć, a żeby zawartość nadawała się do użytku, praktycznie cały czas trzeba było przy aplikacji potrząsać puszką. Nie wrócę na pewno.

Isana Med, szampon do włosów Urea 5% - kupiłam go z czystej ciekawości, kiedy był w promocji za niecałe 3 zł. Tak, dobrze widzicie, 3 zł ;) Bardzo dobry szampon oczyszczający, radzi sobie wspaniale ze wszystkim, co nałożymy na włosy. Plącze włosy, dlatego warto po nim użyć jakiejś bardziej treściwej odżywki lub maski, ale dla mnie to żaden problem. Na pewno kupię jeszcze niejedną butelkę.

Balea mango + aloes, odżywka do włosów - o ile szampon z tej serii kocham miłością niezmienną i właśnie uzupełniłam jego zapasy, tak odżywka wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiła, ot przeciętny, lekki produkt. Powrotów nie planuję, zwłaszcza, że ta linia jest wycofywana.


Beaute Marrakech, czasne mydło - męczyłam to mydło chyba ponad rok, używając, jak mi się przypomniało ;) To nie to, że czarnego mydła nie lubię, bo to super kosmetyk, ale wolę, kiedy ma zapach. Do dziś miło wspominam różaną wersję i to do niej pewnie kiedyś wrócę.

Galenic, krem odżywczo - regenerujący do rąk i paznokci -  dostałam od Eska Floreska i bardzo polubiłam. Treściwy, gęsty krem, który szybko się wchłaniał, bez tłustego filmu. Bardzo dobrze radził sobie z przemarzniętymi dłońmi.

Elkos, żel pod prysznic mango i ananas - kupiłam w sklepie z chemią niemiecką [ niestety Balea to rzadki gość u nich, raz tylko dorwałam mydło do rąk :( ] i nie żałuję. Za jakieś 5 zł dostałam butlę dobrego żelu, który mocno się pienił, nie wysuszał skóry i smakowicie pachniał ananasem :)

Yves Rocher, mydło do rąk, czerwone owoce - przywędrowało do mnie w prezencie od Agatki. Mydło jak mydło, nie do końca mi ten zapach pasował i szybko się skończyło. Niemniej ładnie się prezentowało na umywalce ;)


Garnier, płyn micelarny - ulubieniec, po prostu :) Jednak butelka wystarcza mi na trochę ponad półtora miesiąca, świetnie wszystko zmywa, nie podrażnia oczu. Na pewno będą powroty, na razie kupiłam jego nowszą, zieloną odmianę :)

Maxmedical, roll on pod oczy ze świetlikiem - pisałam o nim w poście o pielęgnacji okolic oczu. Przyjemny produkt, który dzięki metalowej kulce i delikatnemu żelowi pomagał trochę z poranną opuchlizną. 

It's Skin, Pure Moisture Cream - dostałam i sporadycznie używałam, ale jakoś mi nie pasował do końca. Ostatecznie o nim zapomniałam i niedawno wygrzebałam z czeluści szuflady, okazało się, że zmienił konsystencję, żegnamy się więc bez żalu.

Wise, pomadka ochronna do ust - fantastyczna! Używałam jej codziennie po kilka razy od kwietnia! Wtedy to wygrałam ją w rozdaniu u Ekocentryczki. Mega wydajna, dawała świetne nawilżenie i natłuszczenie i rzeczywiście pielęgnowała usta. Jak zużyję to, co mam, planuję powrót :)

Caudalie, Polyphenol C15, serum przeciwzmarszczkowe - ogólnie ta zielona seria jest godna uwagi, tak tylko informuję :) Serum polubiłam, świetnie się spisywało zarówno rano, jak i wieczorem. Delikatnie wygładzało skórę, nawilżało ją i stanowiło świetny podkład pod krem lub olejek. Wydajne, bo wystarczyło mi na ponad 3 miesiące codziennego używania czasem po dwa razy, w pięknym szklanym opakowaniu, z wygodnym dozownikiem pipetką. Serum nie było tłuste, minimalnie się kleiło przy aplikacji, ale po kilku sekundach to uczucie znikało. Skóra była jaśniejsza i po prostu wypoczęta.

Garnier, dezodorant w kulce - zabrakło mojej kulki Nivea i musiałam kupić to. Opakowanie mnie wnerwiało, zapach też, a sam dezodorant chyba średnio działał, albo to już moja paranoja [ bo wiecie, jak nie mam Nivea pod ręką, panikuję ;) ]

Eucerin, Hyaluron Filler, krem pod oczy - kolejny produkt, o którym już pisałam w poście o pielęgnacji okolic oczu i po recenzję odsyłam właśnie tam, bo poświęciłam mu sporo miejsca. W kilku słowach - treściwy, skuteczny, wydajny, nie podrażnia i warto spróbować :)


To już wszystkie styczniowe zużycia, będzie jeszcze post o zużyciach saszetkowych, zapraszam na dniach :)
Piszcie, jak u Was poszło denkowanie? :)

Wielkie zużycia końcoworoczne | część I | włosy + pielęgnacja ciała

Dzień dobry wszystkim!

To, że czytacie dziś o moich grudniowych zużyciach, to istny cud - tyle razy już prawie wywalałam całe pudło do kosza, że naprawdę nie wiem, jak udało mi się zmobilizować, żeby jednak to uwiecznić na zdjęciach i jeszcze opisać ;) Wiedziałam, że w grudniu pokończyło mi się naprawdę bardzo wiele kosmetyków, ale żeby aż tak? Ma to przynajmniej taki plus, że w 2015 rok weszłam z mniejszym zapasem kosmetyków [ zużyłam w grudniu ponad 30 opakowań, a przybyło mi 12 kosmetyków, więc bilans nie jest zły ]. Od razu uprzedzam, że post zużycia podzieliłam na dwie części, dziś pierwsza, a w niej kosmetyki do włosów i pielęgnacji ciała. W następnym poście pokażę Wam kosmetyki do pielęgnacji twarzy oraz próbki.
No to do dzieła! :)


Planeta Organica, Macadamia Oil Hair Shampoo - szampon był częścią wygranej u Marty [ mogłam sama wybrać sobie dowolne rosyjskie kosmetyki w kwocie 150 zł :) ] i byłam go bardzo ciekawa. Świetnie się pienił i ładnie pachniał, dobrze oczyszczał włosy, ale przez to, że ma działanie nawilżające [ to znaczy ja tak przypuszczam ;) ], powodował u mnie szybsze przetłuszczanie się włosów. Niemniej polubiłam go, bo włosy nim wymyte wyglądały świetnie, ale już raczej nie wrócę. 

Batiste, dark and deep brown - moja ukochana wersja suchego szamponu Batiste. Wracam do niej regularnie i trochę panikuję, kiedy nie mam zapasu [ spokojnie, kilka dni temu uzupełniłam braki ]. Nie rozumiem tylko, dlaczego jest droższa od innych - czy to przez to, że psika na brązowo?

Khadi, henna Dark Brown - w końcu dojrzałam do henny i nie żałuję. Z pomocą Doroty wybrałam kolor i jestem naprawdę zadowolona, chociaż odrosty wciąż są jaśniejsze. Henna odżywiła mi włosy i nadała ich kolorowi trójwymiarowości, lubię to! Mam przygotowany post o hennie, potrzebuję jeszcze kogoś, kto zrobi zdjęcie poglądowe moim włosom, stąd opóźnienie ;)


Dove, Advanced Hair Series, Pure Care Dry Oil, szampon i odżywka - duet, który nie do końca się u mnie sprawdził i już do niego nie wrócę. Obstawiam, że to przez olej kokosowy w składzie. Opisywałam to duo na blogu.

Balea, szampon do włosów Mango + Aloe Vera - jeden z moich ulubionych szamponów ever! Mam już kolejną butelkę w użyciu i na pewno nie ostatnią. Nie dość, że szampon pięknie pachnie, świetnie się pieni, to jeszcze jest bardzo wydajny, nie obciąża włosów i porządnie oczyszcza :)


Loton, Oil Therapy, Macadamia Oil - ulubieniec, mam kolejną butelkę w zanadrzu :) Najczęściej używałam do włosów, kilka razy do ciała. Bardzo dobrze nawilża włosy i moim zdaniem pachnie różą :)

L'Oreal, Mythic Oil - olejek do zabezpieczania końcówek,który służył mi od czerwca, czyli równe pół roku. Świetny! Jego recenzja jest na blogu, więc zachęcam do przeczytania.

Joico, K-PAK, olejek do końcówek - również świetny olejek, którego używałam przez Mythic Oil, ale niestety rozlał mi się w szufladzie :( Ostatnio wygrzebałam buteleczkę i okazało się, że było w niej jeszcze kilka kropli, które wystarczyły na parę aplikacji.



Dove, żel pod prysznic Purely Pampering - bardzo polubiłam ten żel, bo nie wysuszał skóry, miał miłą kremową konsystencję i naprawdę super zapach, taki ciepły i otulający.

Kamill, żel pod prysznic wanilia i marakuja - mocno średni żel, niewydajny i zapach niestety był mdły. Nie polecam i nie wrócę do niego.

Bath and Body Works, żel pod prysznic Paris Amour - nie polubiłam się z tą linią zapachową BBW, jest dla mnie duszący i sztuczny. Żelu próbowałam używać pod prysznicem, ale mnie drażnił, skończył więc jako mydło w płynie w tych piankowych dozownikach z BBW w łazience i kuchni :)



Tołpa, dermo intima, regenerujący płyn do higieny intymnej - mój ulubiony płyn, zużyłam już kilka butelek i na pewno będą kolejne. Kupuję zamiennie z Facelle, ale z tych dwóch wolę Tołpę, bo u mnie lepiej działa i jest bardziej wydajna.

Love2Mix Organic, Tropikalny peeling do ciała mangostan i marakuja - peeling, którego podstawową wadą jest opakowanie - tragiczne! Kto zamyka peeling w tubce z maleńkim otworkiem? Nie dość, że od początku ciężko wydobyć go z opakowania, to jeszcze nie jest jakimś wybitnym zdzierakiem, więc nie podbił mojego serca. Cieszę się, że ląduje w koszu.

Nivea, dry comfort, dezodorant - ulubiony od zawsze :)


Dove, Purely Pampering, balsam do ciała - z tej samej serii, co żel, który pokazywałam wyżej, bardzo miło się go używało. Balsam był całkiem gęsty i wydajny, dobrze się wchłaniał, nie mazał na skórze. Chętnie kiedyś powrócę :)

Caudalie, Divine Oil - fantastyczny produkt mojej ukochanej marki. Suchy olejek, którego można używać wszędzie i wszędzie spisze się wspaniale. Używałam go do twarzy, włosów, na całe ciało i jako perfumy. Świetne właściwości pielęgnacyjne i boski zapach sprawiają, że mam ochotę kąpać się w tym olejku, oczywiście mam już kolejną butelkę :)

Alverde, masło do ciała owoce jagodowe - masło przesłała mi Esy, Floresy, bo jej nie podeszło. U mnie niestety też negatywna opinia - masło ma kwaśny, nieprzyjemny zapach, a na skórze bardzo się maże, zostawia białe smugi i prawie się nie wchłania.

Bania Agafii, fitotermalna maska do ciała - porażka na całej linii, dawno nie miałam tak niemiłej przygody z jakimś kosmetykiem :/ Opisałam swoje wrażenia w poście, więc zainteresowanych tam odsyłam. No i nie polecam!


W dzisiejszej, pierwszej części zużyć grudniowych pokazałam Wam 20 pustych opakowań, w kolejnej będzie reszta, czyli pielęgnacja twarzy i próbki. Napiszcie, czy używałyście któregoś z tych kosmetyków, a może macie na nie ochotę? Jak Wasze zużywanie w grudniu? :)

Caudalie, Polyphenol C15, Overnight Detox Oil || mój wybawiciel ♥


Witajcie serdecznie!

Caudalie to jedna z moich ulubionych marek kosmetycznych, wiecie o tym doskonale. Na blogu po wpisaniu hasła Caudalie pokaże się Wam kilkanaście recenzji ich kosmetyków, więc jeśli zastanawiacie się nad zakupem wody winogronowej, kremu sorbetu nawilżającego czy płynu micelarnego, zapraszam do poszperania i poczytania! Mam kilku swoich ulubieńców, wśród których niekwestionowany prym wiedzie woda winogronowa - mam ją u siebie zawsze i sama już nawet nie wiem, ile puszek zużyłam. Ostatnio eksperymentowałam z wodą termalną Uriage, jednak to nie to samo. Uriage nie dawała mi takiego uczucia nawilżenia i ukojenia jak Caudalie i choć nie była zła, wolę jednak wodę winogronową. Ale nie o tym dziś miało być! Dziś recenzja świetnego kosmetyku, do której zabierałam się naprawdę długo, sama nie wiem dlaczego ;)



Chciałabym przybliżyć Wam cudowny produkt - olejek do twarzy na noc z ostatniej linii marki, Polyphenol C15. Kilka miesięcy temu dostałam go jako gratis przy większych zakupach po dermokonsultacjach w mojej ulubionej aptece. Ależ się ucieszyłam z tego gratisu!
Overnight Detox Oil z serii Polyphenol C15 to w 100% naturalny olejek, który działa naprawczo na skórę podczas snu. Ma wspomagać regenerację komórek skóry i eliminować z niej szkodliwe toksyny. Cała zielona seria jest teoretycznie przeznaczona dla cer 30+, ale że ma głównie działanie antyoksydacyjne, ta bariera wiekowa jest raczej umowna, bo antyoksydanty są w cenie niezależnie od wieku ;) Olejek to głównie mieszanka 5 olejków eterycznych [ piżmo, lawenda, neroli, drzewo sandałowe i marchewka ] oraz 3 roślinnych [ różany, winogronowy i migdałowy  ], ale znajdziemy w nim też kilka innych, w tym mój ukochany rozmarynowy.




Skład: Caprylic/Capric Triglyceride*, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Rosa Canina Fruit Oil*, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Leaf/Twig Oil*, Daucus Carota Sativa (Carrot) Seed Oil*, Santalum Album (Sandalwood) Oil*, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil*, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Oil*, Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil*, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract*, Linalool*, Geraniol*, Limonene*, Farnesol*.

*Organic origin.

Olejek ma 30 ml, znajduje się w bardzo eleganckiej butelce z grubego szkła w kolorze ciemnozielonym, charakterystycznym dla całej linii C15. Aplikator to precyzyjna pipeta zakończona zwężającym się dzióbkiem, który pozwala na zaaplikowanie dokładnie tylu kropel, ile chcemy. Szkło jest przezroczyste, więc na bieżąco można kontrolować ubytek olejku, a napisy nie ścierają się podczas użytkowania. Spokojnie można wrzucić olejek do wyjazdowej kosmetyczki, nic się nie rozleje, bo nakrętka jest szczelna i mocno trzyma. Strona wizualna jest moim zdaniem świetna i wyróżniająca się na tle innych serii Caudalie. Opakowanie jest równie ładne, co funkcjonalne, za co kolejny plus.
Detox Oil ma mocny zapach, trzeba to do razu stwierdzić, żeby nie było niedomówień. Przez to nie spodoba się każdemu. Wydaje mi się, że to kwestia indywidualna. Aromat jest naprawdę mocny, ale jeśli lubicie zapach toniku Pat&Rub albo olejku wzmacniającego do włosów Ikarov, za tym też będziecie przepadać :) Mocno ziołowy i specyficzny, ale przy tym piękny - ja wyczuwam lawendę, różę i rozmaryn i uważam, że to miesznaka wyjątkowa, odrobinę leśna [ kojarzycie zapach lasu podczas deszczu? ] Taaak, wiem - nie potrafię opisywać zapachów, ale chciałam choć trochę przybliżyć Wam moje odczucia :)

Olejek należy do tych suchych, więc nie musimy się obawiać tłustej warstwy na piżamie, poduszce czy męskim ramieniu. Producent zaleca aplikację 6 kropli na noc i tyle w zupełności wystarcza na całą twarz i trochę szyi. W przeciągu kilkunastu minut po aplikacji olejek wchłania się prawie całkowicie i jeśli mamy potrzebę, można nałożyć jakiś nawilżacz, ja tego nie robię.



Najważniejsze - czy olejek działa? I to jak! Ja jestem z a c h w y c o n a ! Mogę się podpisać obiema rękami i nogami pod zapewnieniami producenta, nawet rzęsami mogę spróbować ! Nie znam jeszcze olejku z Kiehl's, ale myślę, że ten tutaj to jego godny przeciwnik! Na początku stosowania nie zauważałam jakichś spektakularnych efektów i nawet, szczerze mówiąc, byłam zawiedziona. Tyle się o nim naczytałam, tyle superlatyw wysłuchałam od przedstawicielki marki i pań z apteki. Używałam jednak dalej, na swoje szczęście. Otóż po mniej więcej 3 tygodniach regularnego używania [ co 2 dzień na noc ] zauważyłam, że moja skóra się zmieniła. Znacie to takie pozytywne zdziwienie, kiedy patrzycie rano w lustro i jest okej, a nawet lepiej? Kiedy zastanawiacie się, czy nałożyć podkład, czy tylko przypudrować twarz? Taaak, do niedawna i dla mnie było to tylko w strefie marzeń ;) 
Olejek świetnie działa na moją mieszaną cerę. Znakomicie sprawdza się również teraz, kiedy stosuję tonik z kwasem migdałowym. Nie było tak, że poprawę zauważyłam już po dwóch użyciach - to nie taki kosmetyk. Zresztą takie chyba nie istnieją? Oprócz fotoszopa, of kors ;) Po prostu moja skóra zaczęła być jaśniejsza, koloryt stał się bardziej wyrównany, a wszelkie zaczerwienienia, które trzymały się dotąd zazwyczaj kilka dni, w ciągu nocy po prostu bledną i następnej już znikają. To samo z pryszczami - jeśli jakieś wychodzą, ich żywotność to jeden dzień. Znacznie zmniejszyły się i rzadziej pojawiają też te najgorsze krostki na linii żuchwy, choć nie wyeliminowałam ich do końca - tam liczę, że zadziała kwas :) Moja twarz zrobiła się miękka w dotyku, naprawdę gładka i mam wrażenie, że taka bardziej zwarta, jędrniejsza  -wiecie, o czym piszę :) Co mnie bardzo cieszy, to fakt, że olejek eliminuje oznaki zmęczenia i nawet jeśli spałam tylko kilka godzin, rano wyglądam na wypoczętą, a cera nie jest ziemista i szara. W pełni doceniłam te antyzmęczeniowe właściwości, kiedy we wrześniu byłam mocno przeziębiona, ale nie mogłam wziąć wolnego w pracy [ gorący okres... ] - dopóki się nie odezwałam albo nie smarkałam, nikt nie wiedział, że jestem chora - nie byłam przesadnie blada, twarz nie była napuchnięta i nawet udało mi się uniknąć podrażnienia nosa od smarkania :)
Olejku Caudalie używałam też eksperymentalnie przez tydzień, do codziennego masażu twarzy [ więcej o tym przeczytacie w osobnym poście ], więc jeśli obawiacie się potencjalnego zapchania przy częstszym stosowaniu - nie ma czego :) Mam wręcz wrażenie, że dzięki eterycznym olejkom w składzie, Detox Oil przez noc wyciąga zanieczyszczenia ze skóry i zmiękcza ją, odżywia tak, że rano wstaję z odnowioną cerą, serio! :)



Kolejnym niezaprzeczalnym plusem olejku detoksykującego jest jego niesamowita wydajność. Naprawdę nie spodziewałam się, że będę go tak długo używać! Na dzień dzisiejszy zostało mi jeszcze 1/3 w buteleczce, a przecież go nie oszczędzam. Na początku używałam go co drugi dzień, obecnie co trzeci. Zapisałam sobie pierwszą aplikację - 30 czerwca. Tak, używam go już ponad 5 miesięcy! Widzicie, jaka to wydajna bestia?



Olejek kosztuje około 100 zł, warto polować na promocje lub dermokonsultacje. Na stronie Caudalie znajdziecie lokalizator aptek, sprawdźcie więc, czy nie macie gdzieś blisko możliwości stacjonarnego kupna. Myślę, że jest wart każdej złotówki i sama z całą pewnością będę do niego wracać! W ogóle cała seria jest godna polecenia [ nie używałam jeszcze kremu pod oczy, czeka na swoją kolej :) ], dla mnie jednak to Detox Oil jest jej gwiazdą i uwielbiam go najbardziej ♥

Znacie ten olejek do twarzy? Jak Wasze wrażenia?
A może macie inny ulubiony olejek na noc?
Piszcie!