Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NUXE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NUXE. Pokaż wszystkie posty

ULUBIEŃCY | listopad

Witajcie! :)

Lubię pisać posty ulubieńcowe, mogę skondensować informacje o kilku fajowych kosmetykach, Wy się nie przemęczycie czytaniem, a ja szerokimi opisami - win win :) Także oto tu przed Wami, listopadowi ulubieńcy, naprawdę warci poznania. Tak jakoś wyszło, że to zbieranina produktów raczej drogich, ale spokojnie, to nie znana marka ani wysoka cena mnie do nich przekonały!


Joico  K-PAK Revitaluxe - maska / kuracja do włosów była na moim radarze już od dawien dawna, ale wciąż miałam zapasy, albo podczas zakupów o niej zapominałam. Teraz jednak, dzięki firmie Joico mam możliwość przetestowania tego kosmetyku i powiem Wam, że ... to jeden z lepszych włosowych produktów, jakie w życiu miałam, Serio! Maska genialnie odżywia włosy i w jakiś magiczny sposób wyglądają po niej pięknie, niczym po wizycie w salonie. Ogranicza puszenie się włosów, wygładza je i nawilża tak, że w dotyku są aksamitne. Miłość, będzie o niej więcej w osobnym poście już niebawem

Nuxe, Reve de Miel - krem do rąk. Przeczekał wiele miesięcy na swoją kolej, teraz w końcu ujrzał światło dzienne i bardzo się z tego cieszę. Treściwy, nawilżający, pięknie pachnący, a co ważne - nie zostawia tłustej warstwy. Mój przyjaciel w mroźne dni :)

Lush, ULTRABRAND - masło do demakijażu  - cudo, po prostu cudo. Jest ze mną od maja, wtedy użyłam go kilka razy i jakoś odstawiłam w kąt, wydawało mi się za tłuste. Od dwóch miesięcy sięgam po nie codziennie i doceniam. Jest tłuste, owszem, ale przepięknie oczyszcza skórę z każdego [ tak, każdego! ] makijażu, delikatnie nawilża skórę, nie wysusza jej, nie zapycha. świetnie pachnie, wyczuwam miód i coś jeszcze. Po użyciu zawsze myję twarz żelem do mycia, ale i tak czuję potem, że Ultrabrand działa i moja skóra jest szczęśliwa. Bardzo mi pasuje teraz, kiedy używam regularnie kwasów, bo czuję, że pomaga zapobiegać wielkiej wylince. Gdybym miała dostęp, kupowałabym jedno opakowanie po drugim, serio!

Z kolorówki na prowadzenie wybił się róż Tarte, który kupiłam na blogowej wyprzedaży. Jest to mniejsza niż standardowa wersja, jakaś limitowanka sprzed kilku lat, ale właściwości wciąż te same. Pigmentacja jest oszałamiająca, wystarczy lekko docisnąć pędzel do różu i już zbiera fuksjowy pyłek o nazwie Imagined. Trzeba z nim uważać, bo jest naprawdę mocno napimentowany, ale mi to nie przeszkadza, bo akurat przepadam za dużą ilością różu na policzkach ;) Pachnie glinką, jakby się ktoś zastanawiał :)

Ostatni kosmetyk, to też makijaż. Gości w ulubieńcach niepierwszy raz, ale jakoś się nie dziwię. Mowa o moim idealnym podkładzie, Estee Lauder Double Wear. Na zdjęciu widzicie już pustą buteleczkę, chlip. 3/4 butelki dostałam od Sonii i jak widzicie, używałam często ;) Podkład idealnie wpisuje się w moje wymagania co do krycia, koloru i trwałości. W lecie miewał gorsze dni, ale nic mu nie zarzucam, upały były takie, że pewnie nawet cement by mi z twarzy spłynął ;) Teraz jest dla mnie numerem jeden, świetnie też współpracuje z meteorytami Guerlain, więc nic dziwnego, że jutro jadę po nowe opakowanie, bo już dłużej bez niego nie wytrzymam [ skończył się w czwartek ^^ ].


Znacie moich  ulubieńców?
Jacy byli u Was w listopadzie ?

Zużycia | LUTY

Witajcie :)

W końcu udało mi się zmobilizować do zrobienia zdjęć pustym opakowaniom i mogę się z nimi spokojnie pożegnać. W ramach tego pożegnania poświęcam im parę linijek tekstu tu, na blogu. Luty niby najkrótszym miesiącem w roku, a wyjątkowo dużo kosmetyków się skończyło. Ale to dobrze, zapasu stopniowo, baaardzo powoli się zmniejszają :)


Szampon Balea w wersji mango + aloes to mój niekwestionowany ulubieniec, mam już kolejne dwie butelki w zapasie. Maska bananowa Kallos sprawdza się na moich włosach świetnie, zarówno jako lekka odżywka na minutę, jak i maska na minut kilkanaście. Dodatkowo świetny, smakowity zapach, który przypomina mi kwaśne śmiejżelki ♥ Maska miodowa do włosów z Bomb Cosmetics nie wyłamuje się z tego zdjęcia - byłam z niej także zadowolona, bardzo dobrze odżywiała moje włosy i żałuję jedynie, że w opakowaniu było jej tak mało :)


Olejek Detox na noc od Caudalie to moje objawienie. Używałam go przez ponad pół roku, taki jest wydajny i rzeczywiście działał. Poświęciłam mu osobny, bardzo obszerny post, więc jeśli się zastanawiacie - idźcie poczytać :) Tonik oczyszczający Natura Siberica był przeciętny - całkiem przyjemnie pachniał i nie ściągał skóry po użyciu, ale powrotu nie planuję. Płyn micelarny Tołpa z serii Białe Kwiaty to mały koszmarek, nie polubiliśmy się, oj nie... Na koniec peptydowe serum pod oczy z Bielendy - zakup poczyniony na targach kosmetycznych w listopadzie, dzielnie służył mi przez 3 miesiące i jeszcze zostało go trochę w opakowaniu, ale data ważności od otwarcia to 2 miesiące i nie chciałam ryzykować. Bardzo byłam z niego zadowolona i nie wykluczam ponownego spotkania :)


Pasta do zębów Signal z grudniowego Joyboxa była taka sobie, ale wkurzała mnie bardzo tym, że wszystko, od szczoteczki po umywalkę, barwiła na niebiesko... Płyn do demakijażu Sisley nie podbił mojego serca, bo miał trudności ze zmyciem maskary z oczu, a to dla mnie niedopuszczalne. Żel pod oczy Flos - Lek - miły powrót. Kiedyś używałam tych żeli non stop :) Świetna opcja na dzień! Maskara My Secret jest całkiem dobra, zaryzykowałabym stwierdzenie, że sprawdzała się u mnie lepiej niż ta złoto fioletowa z L'Oreal ;)


Caudalie, brzoskwiniowy żel pod prysznic. Z tymi żelami to jest tak, że akurat jakimś cudem świata nie są. Nie mam super wrażliwej skóry, żeby zauważyć różnicę, myjąc się tak delikatnym myjadłem. Więc w tym przypadku, jak kocham Caudalie, to jestem na nie - żel słabo się pieni, jest galaretowaty i niewydajny. Zapach śliczny :) Peeling różano migdałowy z The Secret Soap Store to prezent od Eska, Floreska. Peeling był super, bardzo mocno zdzierał, tak jak lubię i pachniał przy tym różą ♥ Organique, peelingująca pianka pod prysznic w wersji Ice Tea pachniała bosko i miło się jej używało.To gadżet, nie na co dzień, ale fajnie od czasu do czasu sięgnąć po coś innego. U mnie najlepiej sprawdzało się używanie jej na suche ciało, a potem masowanie zwilżonymi dłońmi - masaż pierwsza klasa! Myślę, że kiedyś jeszcze sprawię sobie taką przyjemność :) Nuxe, Reve de Miel, balsam do ust to kultowy już produkt. Swojego słoiczka używałam chyba ponad rok, taka wydajna bestia z niego. Genialnie pielęgnuje usta nocą. Kupujcie! :)


Kulka Nivea nikogo nie dziwi, prawda? ;) Mleczko do ciała Yves Rocher z limitowanej edycji o zapachu karmelizowanej gruszki było nie lada gratką - fantastyczny zapach, przyjemna, lekka konsystencja. Kto nie załapał się na gruszkę, niech żałuje! Facelle po raz enty, do wszystkiego :) Balsam do ciała Lumene z serii Angry Birds rozczarował mnie mdłym zapachem, nie polubiłam go i dlatego nawet nie rozcięłam opakowania pod koniec ;) Płatki ze zmywaczem Ebelin też mnie wkurzyły, tłuste są niemiłosiernie. Balsam do ciała w kostce z Orientany miał przepiękny zapach, uwielbiałam go i rekompensował mi nawet to, że kostka była dość twarda i ciężko się rozpuszczała. 


Kontynuowałam w lutym zużywanie próbek i poszło mi całkiem nieżle, Zużyłam kilka sztuk rekonstruktora do włosów JMO, lubię ten produkt :)


Nauczona doświadczeniem z poprzedniego miesiąca, nie ładowałam na twarz miliona różnych próbek. Z tych tutaj na uwagę zasługuje krem pod oczy Eternal Gold z Organique, który kiedyś na pewno kupię, bo to już nie pierwsza jego próbka, którą miałam. 

Tak oto prezentują się moje zużycia lutego w kwestii kosmetyków. Jak na moje oko, całkiem dużo tego nazbierałam i cieszę się, że zużywanie idzie mi w miarę płynnie :)

Do zobaczenia / napisania następnym razem! :)

Styczeń miesiącem zużywania próbek - moje wyniki :)

Dzień dobry! :)

Balbina Ogryzek na swoim FB na początku stycznia ogłosiła go miesiącem zużywania próbek, a potem Esek przypomniała o tym w poście prezentującym swoje próbki [ widziałyście, jakie cuda miała zachomikowane? ^^ ]. 



No i tak sobie pomyślałam, że mam i ja tych próbek zdecydowanie za wiele i fajnie byłoby się choć kilku pozbyć. To nie tak, że dotąd nie tykałam próbek, ale nigdy nie miałam aż takiej mobilizacji ku temu :) 
No i okazało się, że w styczniu zużyłam 62 próbki
Imponujący wynik, prawda?!  

Niestety, nie obyło się w tym próbkoszaleństwie bez ofiar - przez to, że prawie codziennie zmieniałam krem od twarzy, cera się w pewnym momencie zbuntowała i wspięła na wyżyny niedoskonałości :( Przez jakiś tydzień było bardzo źle i ciężko było mi to załagodzić i zakryć, ale konsekwentnie nakładam na noc kilka warstw Cetaphilu nawilżającego i powoli zaczyna się to uspokajać, mam nadzieję, że za niedługo dojdę do ładu z moją twarzą :) Zaopatrzyłam się też kilka dni temu w Effaclar Duo +, bo zaczynam tracić cierpliwość ;)

No to teraz zapraszam na prezentację. Nie będę opisywała każdej jednej, napiszę Wam tylko, które z nich zwróciły moją uwagę najbardziej :)


Z tego zdjęcia zachwycił mnie oczyszczający szampon Molton Brown, to naprawdę wyższa półka włosowa, niestety również cenowo ;) Nawilżacz z Kiehl's był luksusową wersją zwykłego Cetaphilu i świetnie nawilżał. Małe pudełeczko z Sephory kryło próbkę podkładu Estee Lauder Double Wear. Zakochałam się od pierwszego użycia, a teraz mogę cieszyć się pełnowymiarowym opakowaniem dzięki kochanemu Pączkowi ♥


Azjatyckie kremy BB sprawdziły się u mnie wyśmienicie, obydwa trzymały się cały dzień, a odcień był idealny :) Za to Clinique i Yves Rocher były tak ciemne i marchewkowe, że aż żal.


W kategorii serum moją uwagę zwróciło jedynie to z witaminą C od John Masters Organics i kiedyś na pewno je sobie sprawię - lekkie, natychmiast się wchłaniało, wygładzało i koiło skórę.


Kremów do twarzy zużyłam bardzo dużo, na moje nieszczęście, bo teraz nie mogę jednoznacznie stwierdzić, który z nich mi zrobił krzywdę ;) Podobał mi się jednak bardzo nocny krem AA Revita Intensa i na pewno go kupię, bo świetnie relaksował i nawilżał, cera rano była wypoczęta i miękka. Kremy z Rituals również są godne uwagi, a dyniowy nawilżacz z Organique to permanentne chciejstwo, już sama nie wiem, ile próbek zużyłam ;)


Effaclar to Effaclar, od maja zeszłego roku używam wielkiej, 400 ml butli, nie muszę więc chyba więcej pisać? ;) Kremy pod oczy były przeciętne, cieszę się, że miałam próbkę tego z YR, bo w końcu pewnie bym go kupiła i nie byłabym zadowolona.


Rituals, Sakura Scrub - mogłabym chyba mieć każdy produkt z tej firmy i byłabym zachwycona, wiecie? Różany olejek z Barwy też był milutki, kiedyś go sobie sprawię.


No i masełka do ciała. Z tej czwórki najbardziej do gustu przypadło mi masło Rituals [ to było do przewidzenia ;) ] i będę chciała je sobie sprawić w przyszłości, przyjemne również było masełko z Nuxe, bo ogólnie lubię tę serię :) Pinacolada z Perfecty miała ładny zapach, ale niestety w składzie prym wiedzie parafina, nie jest to więc opcja dla mnie...

To już koniec. Dużo tego zużyłam, ale bardzo się cieszę, szuflada z próbkami trochę odetchnęła, a ja razem z nią ;) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zredukować liczbę próbek do absolutnego minimum, trzymajcie za to kciuki!


A jak jest u Was ze zużywaniem próbek?

Empties #22 | Na tle aloesu śmieci prezentują się całkiem fajnie ^^

Hej! :)


Wybiegałam się [ no dobra, nie biegałam, ale szliśmy żwawym krokiem ] jak szalona z Kebabem na niedzielnym spacerze [ zdjęciowy dowód jest ! ], to teraz zasłużyłam na blogową dawkę przyjemności, prawda?

Czas na post podsumowujący moje kosmetyczne zmagania we wrześniu. Na ośmiu aloesowych [ jeszcze żyje! ] zdjęciach zobaczycie kilkanaście kosmetyków, z którymi się żegnam. Z niektórymi na zawsze, z niektórymi nie - już nawet mają zastępstwo w postaci sobowtóra :)


Aussie, 3 minute Miracle Reconstructor
Wiązałam z tą odżywką duże nadzieje, ale rozczarowała mnie haniebnie. Obciążała włosy, szybciej się przetłuszczały i strąkowały. Zużyłam do golenia nóg. Jedyny plus to świetny zapach. Pisałam o niej.

Bioderma, Node Fluide - delikatny szampon do codziennego stosowania
Kupiłam w promocji Super - Pharm'u za 13,99 zł. Szampon o przedziwnej konsystencji wody wystarczył mi na 8 [ słownie: osiem ] użyć. Ciężko było go zaaplikować na włosy, dużo się wylewało i spływało z rąk przez konsystencję. Sam szampon nawet nieźle się pienił i bardzo dobrze oczyszczał włosy, ale zostawiał je mocno splątane, więc konieczne było użycie po nim jakiejś regenerującej maski. Nie był zły, ale też nie zawojował jakoś szamponowej sfery mojego życia.

Sesa
Miałam ochotę na ten olejek od dłuższego czasu, więc bardzo się ucieszyłam, kiedy udało mi się go dorwać. Niestety, spotkało mnie rozczarowanie. Olejek bardzo mocno pachnie kadzidlanymi perfumami [ zdarzało się, że zapach pozostawał na włosach nawet po ich umyciu ] i nie zauważyłam, żeby w jakikolwiek sposób poprawił stan moich włosów. Nakładałam czasem na skórę głowy i długość, czasem wyłącznie na skórę głowy, ale mam wrażenie, że nie robił nic. Baaardzo wydajny, na moje nieszczęście ;)


Intra, Fiore di Arancio, balsam do ciała
Bardzo dobry nawilżacz, dodatkowo ma ładny skład, ale naprawdę nie umiałam się przekonać do gorzkiego, cierpkiego zapachu.... Poświęciłam mu osobny post.

Dove, jedwabiście odżywiający krem do ciała
Tutaj zupełnie na odwrót - przemiła niespodzianka :) Krem okazał się świetnym codziennym nawilżaczem, pięknie pachniał, szybko się wchłaniał i był całkiem wydajny. Polecam serdecznie i sama będę chętnie wracała do niego, a jeśli chcecie poczytać więcej, zapraszam do wpisu.

Lumene, Arctic Spa, Body Butter
Bogate i gęste masło do ciała, które przez kilka miesięcy służyło mi do nawilżania dłoni i łokci przed snem. Całej serii kosmetyków Arctic Spa dostał się własny post, czytaliście?


Nuxe, Huile Prodiieuse, suchy olejek
Ten egzemplarz dostałam od Kasi Śmietasi [ cmok :* ] i zużyłam z wielką przyjemnością. Olejek świetnie u mnie sprawdza się w pielęgnacji całego ciała, twarzy i również włosów. Bardzo polecam, a łaknących więcej informacji zapraszam do wpisu o olejku.

Nuxe, Reve de Miel, krem do rąk
Prześwietny nawilżacz do dłoni, który pachnie swoim olejkowym sąsiadem ze zdjęcia, czyli bosko! Uwielbiam ten zapach i kiedy w Warszawie pożyczyłam kremu od Eska, Floreska, wiedziałam, że muszę go mieć. Szczęśliwym trafem dzień później natrafiłyśmy na niego w promocji i cóż... musiałam kupić ;) Bardzo się cieszę, że dzięki wygranej u Geometry of Nature [ chwaliłam się nią tutaj ] mam kolejne opakowanie w zapasie :)

Nivea, Dry Comfort, dezodorant w kulce
Czy ja w ogóle muszę cokolwiek pisać? ;)


Caudalie, The Vignes - woda toaletowa
Polubiłam ten ciepły, nieoczywisty zapach, piękną buteleczkę i z żalem wypsikałam ostatnie krople. Szerzej opisywałam ten i inne moje pachnidła w poście o tym, czym pachnę.

Clinique, Take The Day Off Cleansing Balm
Balsam do demakijażu, nad którym intensywnie myślałam przez wiele miesięcy i moje rozterki rozwiązała kochana Pani Eskowa, która podarowała mi swój prawie pełny egzemplarz, bo nie spełniał jej potrzeb. U mnie balsam sprawdzał się świetnie, dokładnie oczyszczał skórę z makijażu [ oczy również, ale lubił je zamglić, zresztą rzadko go do oczu używałam, bo przez większość czasu noszę przedłużane rzęsy ] i był naprawdę bardzo wydajny - używałam go codziennie od czerwca. Miał trochę woskowy zapach, co wraz z ceną jest dla mnie minusem. Nakładany na sucho, potem zwilżany, tworzył kremową emulsję, która rozpuszczała cały makijaż. Świetny wstępny krok do demakijażu twarzy. Niemniej cenę uważam za wygórowaną, bo balsam właściwości pielęgnacyjnych nie posiada, więc jeśli najdzie mnie jeszcze kiedyś ochota na podobny produkt, zainwestuję w balsam z TBS, który jest o ponad połowę tańszy :) A, balsam oczyszczający nie zapchał mojej cery i nie powodował uczuleń, nie ściągał skóry.

Le'Maadr, woda micelarna do demakijażu
Kupiłam na promocji w SP za 6.99 zł, bo Esek polecała. Niestety, płyn średnio się u mnie sprawdził, bo kiepsko zmywał makijaż oczu, a ja oczy zmywam zawsze micelem. Oprócz tego nie podszedł mi zapach, więc już się nie spotkamy ;)


Bielenda, dwufazowy płyn do demakijażu oczu
Niby okej, ale ja jednak nie lubię dwufazówek, więc nie zużyłam do końca. Czasem robił pandę i generalnie spowodował [ on + kiepski tusz ] powrót do przedłużanych rzęs - co za wygoda! :) Więcej o bielendowym płynie już czytałyście.

Cattier, glinka żółta
Fantastyczna glinka, chyba moja ulubiona. Świetnie oczyszcza twarz, zmniejsza pory, wygładza skórę i reguluje wydzielanie sebum. Mogłabym ją nakładać codziennie :) Szczerze polecam, tym bardziej, że na doz.pl jest w cenie 4,19 zł :)

Himalaya, Sparkly White, pasta do zębów
Nudna jestem, ale w kategorii past nic się nie zmienia od wielu miesięcy i zmian nie planuję ;)


Biały Jeleń, Probiotic, emulsja do higieny intymnej
Jestem na nie. Wodnista konsystencja i nijakie działanie. Jakoś z Białym Jeleniem się nie lubię, miałam już kiedyś żel do twarzy i również było to rozczarowanie... Z radością wróciłam do regenerującego płynu z Tołpy.

Nuxe, kremowy żel pod prysznic
Dorwałam go razem z kremem do rąk, który widzieliście wyżej, na promocji w warszawskim SP. Świetny, super wydajny żel pod prysznic o relaksującym, delikatnym zapachu. Nie wysusza skóry w żaden sposób, świetnie się pieni i przyznam się, że często po nim opuszczałam balsamowanie ;) Polecam, ja dzięki wygranej, o której pisałam Wam wyżej, cieszę się kolejną tubką tego wspaniałego kosmetyku :)


Skin Food, Aloe Sun BB Cream
Azjatycki krem BB, którego używałam przez ostatnie kilka miesięcy praktycznie codziennie. Bardzo wydajny, świetnie dobrany jasny kolor, nie ciemniał na skórze, nie zapychał i wyglądał super naturalnie, kryjąc przy tym wszystko, co tego wymagało :) Znakomicie sprawdzał się w upały, a puder i róż lub bronzer trzymały się na nim bez zarzutu, miał świeży zapach. Być może kiedyś jeszcze do niego wrócę.

Bath and Body Works, żele antybakteryjne
Zużyłam dwie wersje: Sweet Tangerines i Sweet Pea. Obydwa zapachy bardzo polubiłam, żele zresztą też - są wydajne, poręczne i nie kleją rąk, czego chcieć więcej? :) Sweet Pea uzupełnię, bo kupiłam duże opakowanie, więc buteleczki nie wyrzucam.

Bobbi Brown, bibułki matujące
Poleciła mi je Megdil i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Bibułki to fajny gadżet, którego nie używam codziennie, jednak pod ręką lubię mieć. Zwłaszcza od kiedy wpadłam na to, żeby matowić nimi cerę przed nałożeniem podkładu - ściągam ze skóry ewentualną tłustą warstewkę po kremie do twarzy i podkład / krem BB trzyma się znacznie lepiej. Sprawdzają się też na powiekach przed nałożeniem bazy - wtedy makijaż oka na moich tłustych powiekach jest pancerny :) Na pewno odkupię, mam je nawet na liście zakupowej na ten miesiąc :)


Botanical Choice, Nose Pore Strips
Płatki oczyszczające na nos, które dostałam od Kasi Śmietasi już dawno temu :) Bardzo je polubiłam, zawsze co nieco wyciągały z nosa. Wrócę do nich, zwłaszcza, że chyba są dostępne w Hebe :)

Clarins, maseczka do okolic oczu
Tę maseczkę w próbkowej wersji 5 ml wygrałam wraz z innymi ciekawymi kosmetykami u Addicted To Makeup. Wystarczyła mi na ponad miesiąc, ale nie używałam jej jako maseczki, a kremu na noc, bo wyczytałam, że tak też można. Fajnie napinała skóę pod oczami i mocno ją nawilżała.

Gąbka Konjac i Calypso
Konjac służy mi codziennie rano, w duecie z pianką do twarzy świetnie ją oczyszcza i delikatnie masuje, uwielbiam od wieeeelu miesięcy i nie planuję zmiany w tym temacie - już mam nową. Calypso również na stałe wpisała się do mojego dbania o twarz  -znakomicie zmywa się nią maseczki, żel do mycia twarzy i wszelkie peelingi.

Sampar, Lierac i Locherber
Próbki, które mnie niczym nie zachwyciły.


To już wszystkie moje zużycia kosmetyczne ubiegłego miesiąca.
Poszło całkiem nieźle, nie narzekam :)
A jak u Was?
Pozbyłyście się wielu śmieci? ;)

P.S. Zapraszam do zakładki wyprzedażowej, pojawiła się tam mała aktualizacja :)

Czym pachnie magdanawakacjach? | Caudalie, Calvin Klein, The Body Shop, Davidoff, Bath and Body Works, Nuxe

Dzień dobry bardzo! :)
A w sumie dobry wieczór bardzo, ale i tak pewnie większość z Was przeczyta ten post rano ;)

Ostatnio na wielu blogach widzę i czytam posty pokazujące zbiorczo, czego dana blogerka używa do twarzy, ciała albo włosów. Bardzo podobają mi się takie całościowe posty, przegląd aktualnie używanych kosmetyków. Sama noszę się z zamiarem stworzenia takich u siebie, ale póki co skupiłam się na moich zapachach, poczytacie?


Nie jestem zapachowym snobem, nie kolekcjonuję drogich buteleczek [ głównie dlatego, że mnie na to nie stać ], mój zapachowy gust jest bardzo nieokreślony i nigdy nie wiadomo, co mi się spodoba. Niemniej mam wytyczone pewne ramy i zazwyczaj strzałem w dziesiątkę są wszelkie orzeźwiające, owocowe lub kwiatowe [ róża, heloł! ] aromaty. Ale nie tylko, bo czasem i mocniejsze zapachy, bardziej ziemiste niż owocowe, podbijają moje serce. No to skoro ustaliliśmy, że mam niesprecyzowany gust zapachowy, przejdźmy do prezentacji ^^


Calvin Klein, Eternity - na początek mój zapach życia. Serio! Eternity to mój najukochańszy aromat. Pierwszą buteleczkę dostałam nastolatką będąc, od kuzynki Taty z Australii. Jaka to była egzotyka, wyobraźcie sobie! Piękny zapach, pierwsze w życiu prawdziwe perfumy, w sumie nic dziwnego, że przepadłam ;) Od tamtej pory buteleczek Eternity większych i mniejszych miałam już kilka i wciąż powracam. To jedyny aromat, który kupiłam więcej niż raz. Widoczny na zdjęciu egzemplarz upolowałam okazyjnie na Truskawce, płacąc za 100 ml 87 zł [ standardowa cena na douglas.pl to 329 zł ]. Nuty zapachowe Eternity to: szałwia, frezja, nuty zielone, cytrusy, nagietek, jaśmin, fiołek, goździk, lilia, narcyz, róża, konwalia, heliotrop, piżmo, paczula, drewno sandałowe, ambra. Całość jest pociągająca, nieoczywista, na mojej skórze rozwija się cudownie, nawet Narzeczony kojarzy ten zapach ze mną i nie prycha, jak się nim psikam ;)

Caudalie, Thé des Vignes - woda zapachowa mojej ulubionej [ nie ukrywajmy tego dłużej ;) ] marki kosmetycznej. W pięknym, tłoczonym w kiść winogron flakonie, mieści się mocny, głęboki zapach połączenia białego piżma, neroli i imbiru. Mieszanka zmysłowa i bardzo kobieca. Niestety zapach jest stosunkowo nietrwały, utrzymuje się do 3 godzin. Wybaczam mu to, bo jest wyjątkowy, ale bez dużej promocji nie wrócę do niego szybko, bo kosztuje ponad 100 zł. Niemniej jeśli macie gdzie, koniecznie powąchajcie!

Davidoff, Cool Water Wave - lekki, orzeźwiający zapach, przywodzi na myśl beztroskie wakacje nad brzegiem morza :) Kwiatowo - liściasty, tak bym go opisała. Na orzeźwiający aromat składają się: arbuz, mango, passiflora, guawa, piwonia, frezja, heliotrop, czerwony pieprz, irys, drzewo sandałowe i ambra wraz z piżmem. Miałam niedawno dużą butlę [ zakupioną okazyjnie w SuperPharmie ], teraz używam mniejszej, którą swego czasu wygrałam wraz z innymi dobrami u Pączka w pudrze :)


Bath & Body Works, Sweet Pea - mgiełka do ciała, ponoć najpopularniejsza wśród zapachów firmy [ informacja od ekspedientki, więc ziarno prawdy w tym musi być ;) ]. Nie dziwi mnie to wcale, bo zapach jest słodki, ale nie przesłodzony, orzeźwiający, ale nie duszący, po prostu radosny i w sam raz na letnie dni :) Nuty zapachowe tej groszkowej mgiełki to: pachnący groszek, wodnista gruszka, jagoda Logan, rabarbar, cyklamen, frezja, malina i piżmo.

The Body Shop, Pink Grapefruit - mgiełka do ciała o absolutnie jadalnym i najwierniejszym na świecie zapachu różowego grejfruta! Za każdym razem, kiedy się psikam, czekam podświadomie na tę lepkość soku owocowego ;) Na szczęście jej nie ma, a genialny zapach świeżego, lekko kwaśnego, orzeźwiającego grejfruta towarzyszy mi przez kolejną godzinę. Nie czepiam się trwałości, bo to tylko mgiełka, zresztą uwielbiam moment psikania i mogłabym to robić non stop ;) Mgiełkę dostałam od kochanej Ines Beauty, która miała mi pomóc w zakupie, a zasponsorowała go w całości i jeszcze przysłała moc kosmetycznych dodatków! :)


Caudalie, Divine Oil - suchy olejek do ciała, który może Was zdziwić w tym zapachowym zestawieniu, bo to przecież pielęgnacja ;) Ale nie tylko, jak się okazuje. Ten cudowny olejek, na który ochotę miałam baaardzo długo, pachnie tak obłędnie, że kiedy zaaplikuję go na skórę, nie psikam się już niczym, a zapach trwa i trwa przez cały dzień. Łapię się na tym, że wącham dekolt w ciągu dnia ;) Opakowanie luksusowe - drewniany korek, szklana, masywna butelka, również z wytłoczoną kiścią winogron [ jak przy wodzie zapachowej ]. Oprócz wspaniałych właściwości pielęgnacyjnych, Divine Oil pachnie cudnie, a to dzięki tym oto składnikom: olejkowi hibiskusowemu, arganowemu, sezamowemu i winogronowemu. Mam większą, 100 ml butelkę i cieszę się, że wybrałam większą pojemność, przyjemność starczy mi na dłużej. 

Nuxe, Huile Prodigieuse - znów suchy olejek do ciała, którego zapach również jest dla mnie obezwładniająco piękny. No uwielbiam go na swojej skórze po prostu! :) To już druga moja buteleczka tego olejku [ doczekał się nawet własnego opisu na blogu :) ], ta pochodzi od Kasi Śmietasi, której nie podszedł zapach [ nie wiem, jak to możliwe, ale ja się cieszę ^^ ]. To suche cudo składa się z olejków: z ogórecznika, dziurawca, słodkich migdałów, kamelii, orzechów laskowych i orzechów makadamia. Mieszanka niepospolita i bardzo charakterystyczna. Ja uwielbiam ♥


To już wszystkie moje zapachy. Gromadka mała, ale dla mnie w zupełności wystarczająca i na tyle różnorodna, że na razie nie poszukuję niczego nowego na siłę. Ale wiecie, nie mam nic przeciwko perfumowym prezentom, żeby nie było ;)

Znacie te zapachy? Lubicie?
Czy może macie zupełnie odmienny gust zapachowy?
Piszcie w komentarzach, czym Wy pachniecie na co dzień!

Czerwcowe zakupy | lepiej późno niż wcale ;)

Witajcie! :)

Tak, mija połowa lipca, a ja o czerwcowych zakupach, dobrze widzicie ;) Wyznaję jednak zasadę jak w tytule posta, wiecie - co się odwlecze itd ;) W czerwcu wpadło mi w ręce dość sporo pielęgnacji, czyli to, co tygryski lubią najbardziej :) Zapraszam do oglądania :)


Na początku czerwca w Naturze była promocja na odżywki do włosów i dwie powyższe kupiłam za niecałe 6 zł. Garnier Ultra Doux z aloesem to porażka, którą już Wam opisywałam, a Shauma Moc Keratyny jeszcze czeka na swoją kolej. Olejek do włosów Sesa zagościł u mnie, bo od dawna miałam ochotę na indyjski olejek, a ten udało mi się kupić w całkiem okazyjnej cenie, chyba 20 zł. Używam go już od czerwca na skórę głowy, ale muszę uprzedzić, że zapach jest mocny i bardzo długo utrzymuje się na włosach.


Pozostając we włosowych tematach, zaopatrzyłam się poprzez Atelier Bernady w Krakowie w sprawdzone już przeze mnie szampon i balsam do włosów na kwiatowym propolisie z Receptur Babuszki Agafii. Mają boskie zapachy i świetnie działają, no i wielka pojemność za małą cenę to ich zdecydowane atuty :) Za każdą z 600 ml butli zapłaciłam około 15 zł [ nie pamiętam dokładnie ]. Następnie saszetki z miodowo hibiskusowym rekonstruktorem John Masters Organics. Cudo, którego zapragnęłam po recenzji Megdil. Kupiłam sobie kilkanaście saszetek [ każda po 10 ml ] po 1,90 zł w internetowym sklepie Naturnika, bo wyszło mnie to zdecydowanie taniej niż pełnowymiarowe opakowanie [ które kosztuje około 120 zł ]. Używam i jestem zachwycona ♥


Teraz czas na łupy z The Body Shop. Podczas pobytu w Warszawie, wraz z Eskiem i Agatą wesoło brykałyśmy po Złotych Tarasach, czego skutki możecie teraz podziwiać ;) Nie mogłam nie kupić znanego mi już [ dzięki Agacie, btw ;) ] cudownego brzoskwiniowego żelu pod prysznic Vineyard Peach [ 15 zł z 25 zł ] i nie skusić się na apetycznie pachnący żel Passionfruit [ 12,50 zł z 25 zł ]. Marakuja okazała się na tyle cudowna, że nie mogłam odmówić sobie masła do ciała z tego samego wariantu zapachowego [ 39 zł z 69 zł ]. Mniam!


Ciąg dalszy warszawskich zakupów, czyli Bath & Body Works. Pierwszy raz byłam w tym sklepie, fajne przeżycie, mnóstwo zapachów i podobał mi się patent z umywalką, przy której możemy wypróbować pianki do rąk. Wybrałam dość dużo rzeczy, ale u mnie została tylko część, bo resztę rozdałam rodzinie i przyjaciołom :) Od lewej - pianki do mycia rąk Sweet Pea i Sea Island Cotton [ każda po 14,50 zł z 29 zł ], duży żel antybakteryjny o zapachu Sweet Pea [ 29zł, bez promocji, ale i tak się opłacał, bo ma 225 ml  ], mgiełka do ciała o zapachu Sweet Pea [ 37 zł z 69 zł ] oraz dwa małe żele antybekteryjne - Sweet Pea i Sweet Tangerines [ każdy po 7,99 zł ] . Chyba już się zorientowałyście, który zapach podbił moje serce? ;)


Tu też Warszawa i spontaniczne wejście do Superpharmu [ Bo Esy chciała Essie - to wszystko przez Nią! ;) ], które zaowocowało kupnem świetnego kremu do rąk z Nuxe o zapachu słynnego suchego olejku firmy [ 29,99 zł ], żelu pod prysznic [ 14,99 zł - w takiej cenie miałam go nie wziąć?! ] i ulubionej emulsji matującej z filtrem SPF 50 z Vichy [ w promocji za 44,24 zł z 58,99 zł ].


Zmywacz z Essence [ tak, już pusty ;) kosztował 6 zł ], który był moim ulubieńcem, jednak zauważyłam, że ta butelka przesuszała mi paznokcie i płytka zaczęła się rozdwajać, więc już do niego nie wrócę. Seche Vite to mój must have, zamawiam na allegro, można go tam znaleźć za kilkanaście złotych :) Coby SV smutno w kopercie nie było, za 5 zł dorzuciłam róż z Astora w odcieniu 008 Brown Berry- świetny, zimny kolor, którego używam czasem jako bronzera.


To już wszystkie moje czerwcowe kosmetyczne nowości, jestem z nich zadowolona, głównie z warszawskich łupów :) 

EDIT: Fail, zapomniałam o moim najpiękniejszym nabytku! Chodzi o szminkę z MAC w odcieniu Brave, na którą namówiły mnie dziewczyny w Warszawie! Po prostu mam ją zawsze w torebce i używam codziennie, same rozumiecie ;)

Wpadło Wam coś w oko? 
Znacie te kosmetyki?

Ulubione w czerwcu :)

Cześć! :)

Czerwiec był miesiącem kosmetycznego zadowolenia. Oprócz felernej aloesowej odżywki do włosów z Garnier Ultra Doux nie miałam żadnych zawodów pielęgnacyjnych i makijażowych, wręcz odwrotnie - na nowo polubiłam kilka kosmetyków, które po krótszej lub dłuższej nieobecności powróciły do mojej łazienki i odkryłam kilka zupełnie wcześniej nieznanych, a godnych uwagi, produktów :) Te, które zyskały moje największe uznanie w czerwcu, zobaczycie w dzisiejszym poście :)

Z niekosmetycznych ulubieńców jest jedna rzecz, a w zasadzie wydarzenie - wyjazd do Warszawy! Magiczne spotkanie z Eskiem, Floreskiem i Smarującą Agatą na długo zapadnie mi w pamięć! ♥


La Roche Posay, Effaclar, żel do mycia twarzy. Postanowiłam do niego wrócić po latach używania i to był świetny pomysł! W duecie z kremem do twarzy Effaclar Duo moja cera już prawie wróciła do siebie po straszliwej przygodzie z Redermikiem R :) Żel świetnie oczyszcza, ściąga pory i ujarzmia tłuste partie mojej mieszanej skóry. Dodatkowo jest niesamowicie wydajny - to, co widzicie na zdjęciu, to zużycie z prawie półtora miesiąca! :)

Mgiełka do ciała z Bath & Body Works o zapachu Sweet Pea. Podobno najlepiej sprzedający się zapach marki. Ja się nie dziwię, jest świetny - świeży, energetyzujący i bardzo pozytywny :) Psikam się nim co rano, odkąd wróciłam z Warszawy! Kupiłam w sklepie firmowym za 37 złotych.

Vichy, Capital Soleil, emulsja matująca z SPF 50. Dwa słowa - ukochany filtr! Sprawdza się fenomenalnie, nie bieli, nie zostawia tłustej warstwy, rzeczywiście matuje, a moje skóra go kocha :) Recenzowałam go już w zeszłym roku, wtedy używałam wersji SPF 30. Obecny egzemplarz kupiłam w SuperPharm w promocji za 44,24 zł.

Nuxe, Reve de Miel, krem do rąk. W Warszawie moja skóra, zwłaszcza dłoni, bardzo źle zareagowała na tamtejszą wodę - dłonie zaczęły mi się nieestetycznie łuszczyć :( Z pomocą przyszła mi Agata, która użyczyła mi kremu do rąk z Nuxe. Użyłam raz i przepadłam, jako, że jestem zwolenniczką zapachu suchego olejku firmy, a krem do rąk jest z tej samej linii i pachnie i d e n t y c z n i e ! :) Szczęśliwym trafem był na promocji w SuperPharm'ie [ 29,90 zł ] i kupiłam go bez wahania. Krem świetnie nawilża, wystarczy odrobina i nie pozostawia tłustej warstwy. Lof, lof!


Essie w odcieniu Watermelon, który wygrałam już kilka miesięcy temu u Anne Mademoiselle, zdecydowanie umilał mi czas w czerwcu. To żywy, mocny i naprawdę wakacyjny odcień! Miałam go na paznokciach w kończącym się miesiącu dwa razy, a dziś wieczorem planuję nałożyć kolejny :)

Lefrosch, Pilarix mini, krem mocznikowy. Cudo! Krem dostałam podczas bocheńskiego spotkania blogerek i prawdę powiedziawszy, nie wiedziałam, jak go ugryźć ;) Ale potem poczytałam ulotkę i doszłam do wniosku, że skoro jest do suchych partii ciała, w tym stóp, to może tam go spróbuję? I to był strzał w dziesiątkę, bo po kilku aplikacjach moja słoniowa skóra na stopach zaczęła przypominać ludzką :D Nie jest idealnie i pewnie nigdy nie będzie, ale ten krem zrobił więcej, niż niejeden drogi specyfik do stóp. Z pewnością będę do niego wracać :)

L'Oreal, Mythic Oil. To wspaniały olejek do włosów, który podarowała mi jakiś miesiąc temu Lipstick And Kids. Stosuję go na mokre, osuszone ręcznikiem włosy. Aplikuję pompkę na końce [ od ucha w dół ] i czasem drugą pompkę na grzywkę i górne partie włosów. Nie przetłuszcza, nie strąkuje włosów. Wygładza je pięknie, baby hair mniej odstają, włosy są mięciutkie, same się układają tak, jak lubię, a dodatkowym bonusem jest przyspieszenie wysychania! Nakładam Mythic Oil na włosy i chodzę z nim kilkanaście minut zanim zacznę suszyć suszarką i do tego czasu włosy mam już prawie wyschnięte, a to niezły wyczyn, bo moje włosy same schną do dwóch godzin! :) Jestem zachwycona i na razie nie przewiduję zmian w tym obszarze ;)

MAC, pomadka w odcieniu Brave. Namówiły mnie na nią w Warszawie Dziewczyny [ Agata i Esek ] i nie żałuję! Uwielbiam ją szaleńczo i zawsze przy sobie [ na sobie, w sensie -  na ustach, też! ] noszę! Genialny odcień, w którym czuję się świetnie ♥


Ulubieńcy czerwca bardzo pielęgnacyjni, ale w sumie w makijażu niewiele się ostatnio zmienia, wciąż używam tych samych produktów. Jak jest u Was?
Podzielcie się ze mną swoimi ulubieńcami w komentarzach!

Siedmiu wspaniałych | USTA

Cześć! :)

Pomysł na dzisiejszy wpis podsunęła mi Black Raspberry [ Nie znacie? Wstyd! ], kiedy opublikowała u siebie post ze swoim top 5 z ustnej kategorii :) Ja nie umiałam się ograniczyć do pięciu pozycji, więc znajdziecie ich tutaj siedem. Siódemka to szczęśliwa liczba, dodatkowo na tyle duża, że nie musiałam się jakoś mocno ograniczać przy wyborze bohaterów dzisiejszego wpisu ;)

Usta nie są moim najmocniejszym punktem [ nic nie jest - oh well, życie ;) ] i dodatkowo często są wysuszone i popękane [ ave alergie przez cały rok! ], ale i tak lubię je podkreślać [ czy jest na sali ktoś, kto zrozumie kobietę? ;> ]. Staram się o nie dbać, jak mogę, stąd w arsenale mam całkiem niezły zbiorek pielęgnacyjnych specjałów dedykowanych ustom. Obok pielęgnacji trochę mazideł kolorowych, bo ich odmówić sobie nie potrafię i nie chcę - każdemu należy się coś od życia :)


Nuxe, Reve de Miel, Lip Balm. W eleganckim, 15 g słoiczku ze szkła, ukryty jest cudowny kosmetyk, który regeneruje, dogłębnie nawilża i zmiękcza usta. Pachnie cytryną i miodem, nałożony grubszą warstwą na noc działa cuda. Ratował mnie w zimie, ratuje i teraz, kiedy mam spękane usta od oddychania buzią. Naturalny skład, wysoka wydajność [ używam już pół roku albo i dłużej, a dopiero doszłam do połowy opakowania! ] i zauważalna już po pierwszym użyciu skuteczność - czego chcieć więcej? 15g / ok. 40 zł

Tołpa Botanic, Czarna róża, odżywczy balsam - miód do ust. Produkt w teorii podobny do opisanego wyżej Nuxe'a. W okrągłym plastikowym pudełeczku znajduje się delikatny, bardzo masełkowaty balsam o kwiatowym zapachu. Niestety, zapach mi nie podszedł, jest trochę cierpki i sztuczny, jak na mój gust. Działanie jednak rekompensuje ten minus - balsam bardzo nawilża usta i nadaje im zdrowy, naturalny błysk. O ile Nuxe trzymam zawsze przy łóżku, Tołpa mieszka na stałe w łazience i sięgam po nią kilka razy w ciągu dnia. Polubiłam nakładać ten balsam cienką warstewką na usta, a na niego kłaść kolorową szminkę - uzyskuję wtedy ładny, półtransparentny i błyszczący efekt zadbanych ust. Jestem ciekawa, czy uda mi się zużyć produkt przed końcem daty ważności, która wynosi jedynie 3 miesiące... 8g / ok. 17 zł

Wise, Lip Balm. To pomadka ochronna, którą udało mi się wygrać w rozdaniu u Ekocentryczki. Wise to szwedzka firma produkująca kosmetyki ekologiczne - muszę przyznać, że wcześniej o niej nie słyszałam, a Wy? Pomadka ma bajeczny skład, spójrzcie: olej jojoba, wosk pszczeli, masło kakaowe, masło shea, witamina E. Pomadkę noszę ze sobą codziennie do pracy i używam wedle potrzeby. Świetnie i na długo pozostawia usta odżywione, miękkie, nie ma potrzeby reaplikacji co 5 minut jak to czasami bywa. Jestem z niej bardzo zadowolona, spisuje się znakomicie :) 4,5 g / ok. 30 zł

Sylveco, odżywcza pomadka z peelingiem. Najnowszy dodatek do pielęgnacji ust, a już zdążyłam go pokochać. Bardzo podoba mi się pomysł na peeling w sztyfcie, jest to super wygodne - nie trzeba niczego nabierać, rozcierać - wystarczy przejechać kilka razy sztyftem po ustach i voila! :) Sylveco wpadło na świetny pomysł i jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to dość byle jakie opakowanie [ ale w końcu liczy się wnętrze, czyż nie? ]. Cukier trzcinowy, który jest drobno zmielony, bardzo skutecznie peelinguje usta. Siłę tarcia ustalamy indywidualnie, dociskając pomadkę. Na ustach po aplikacji zostaje trochę kryształków cukru, ale pocierając ustami, rozpuszczają się szybko, pozostawiając delikatną skórę naprawdę gładką i pod ochronną warstewką różnych olejków [ w składzie znajdziemy sojowy, z wiesiołka, z gorzkich migdałów, masło kakaowe ] i wosków [ pszczelego i carnauba ]. Polecam każdemu! 4,6 g / 8 zł

Clinique, Chubby Stick, Plumped Up Pink. Teraz kolorowe mazidła :) Uwielbiony, ukochany, najlepszy i najpiękniejszy. Jeśli ktoś kazałby mi [ szalony! ] wybrać jedno kolorowe mazidło na całe życie, postawiłabym na ten Chubby Stick, serio! Kolor, w którym się świetnie czuję, doskonała formuła i poręczne opakowanie = miłość. Żałuję jedynie, że mój odcień był limitowany ;( Rozpływałam się już nad tą kredką niejeden raz, również w osobnym, dedykowanym jej poście. 3 g / 79 zł

MAC, szminka, Plumful. Najnowszy kolorowy nabytek do ust, ale już uplasował sobie miejsce w ścisłej czołówce. Genialny, pudrowy i wcale nie jesienny odcień gości na moich ustach bardzo często, a świetne wykończenia [ lustre ] nie wysusza ust i nadaje im zdrowego błysku. Kolor można stopniować, co bardzo lubię. Prezentacja blogowa miała już miejsce, widziałyście? Jestem nią zachwycona! ♥ 3 g / 86 zł

Manhattan, Soft Mat, Lipcream, 56K. Mój pierwszy i najukochańszy matowy produkt do ust. Ma już chyba półtora roku i wciąż spisuje się znakomicie. Uwielbiam w nim to, że długo utrzymuje się na ustach, nie podkreśla nadmiernie suchych skórek i nie wchodzi zbytnio w załamania ust, jak to maty lubią robić. Kolor pomadki w kremie jest piękny i bardzo mój, świetnie się w nim czuję. Zjada się równomiernie. Ma wygodny, błyszczykowy aplikator i całkiem ładne, poręczne opakowanie. 6,5 ml / ok. 15 zł




Znacie któregoś z moich siedmiu wspaniałych? 
A może macie własnych ulubieńców, którymi chcecie się podzielić? 
Piszcie koniecznie! :)