Pokazywanie postów oznaczonych etykietą olejek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą olejek. Pokaż wszystkie posty

Po taniości - ISANA

Cześć!

Isany przedstawiać nie trzeba, założę się, że każda osoba, która czyta tego posta, ma choć jeden kosmetyk tej marki w swojej łazience. Mam rację? 
U mnie ostatnio namnożyło się ich i wymyśliłam, że je Wam pokażę i opiszę, bo tanie, a przy tym dobre kosmetyki są zawsze spoko!


Jak widzicie, mam obecnie siedem różnych kosmetyków tej marki, a skupiłam się na kategorii włosy i prysznic, mało różnorodna jestem ;) Jeśli macie sprawdzone Isanowe rzeczy na przykład do pielęgnacji ciała, dajcie znać w komentarzach!
Najdroższa rzecz z Isany, którą tu zobaczycie, kosztowała 10 złotych i z tego, co mi wiadomo, jest to z reguły górna granica cenowa tych kosmetyków, najtańsze są żele pod prysznic, które w promocji można złapać już za 2,50zł.


Moja ukochana seria do włosów ♥ Odżywki zużyłam już tyle opakowań, że straciłam rachubę. To od niej zaczęła się moja miłość do tej serii. Potem kupiłam kurację, a ostatnio, po raz pierwszy, szampon. Moje włosy są po użyciu gładkie, świeże i sypkie. Wystarczy odrobina szamponu, aż byłam zdziwiona, jak niewiele, żeby dokładnie oczyścić skórę głowy, dodatkowo pieni się jak szalony ;) Odżywki na moje długie włosy nakładam mniej więcej tyle, co łyżka stołowa, kuracji o połowę mniej. Mówię Wam, te kosmetyki są takiej jakości, że równie dobrze mogłyby być sprzedawane po 30zł / sztuka! Jeśli jeszcze ich nie znacie - shame, shame, shame! Mam nadzieję, że Isana prędko nie wycofa tej serii, bo jest naprawdę mega! A jak pachnie!


Żele pod prysznic Isany [ na zdjęciu to te dwa w tylnym rzędzie ] są, niezależnie od wariantu zapachowego, bardzo dobre. Świetnie się pienią, są wydajne i tanie, nie można im nic zarzucić. Lubię ich limitowane edycje, bo można trafić na naprawdę piękne zapachy. Tak było tutaj z żelem Hello Spring, który nazwą nijak się ma do obecnej pory roku, ale nic to ;) Genialnie pachnie brzoskwiniami, przypomina mi zapachem ukochany brzoskwiniowy żel z The Body Shop i momentalnie poprawia humor pod prysznicem. Wersja Keep Cool z uroczym misiem, niestety pachnie dla mnie sztucznie, takimi bylejakimi lizakami, które  dawno temu sprzedawano w kwadratowych papierkach, kojarzycie? Te żele to taka ruletka, ale za 2,50 zł jakoś mi nie żal, jak trafię na gorszą sztukę ;)
Olejek pod prysznic jest super! Bardzo mi pomógł, kiedy po powrocie z wakacji swędziała mnie cała skóra i nie mogłam jej uspokoić. Kilka dni używania tego olejku i bogatego masła do ciała pomogło, wiem, że na tym olejku można polegać. Przyjemnie się rozprowadza, delikatnie myje i naprawdę nie wysusza skóry. Jest mało wydajny, fakt, ale za 6 złotych spokojnie można przymknąć na to oko :)
Ostatni kosmetyk, olejek do włosów. Kupiłam go, kiedy tylko się pojawił, bo po prostu mnie zaciekawił :) Używam go na zmianę z moim Mythic Oil z L'Oreal i jest całkiem okej. Jest bardzo gęsty [ w porównaniu do Mythic Oil ], ale nie obciąża ani nie strąkuje włosów. Chroni przed wysoką temperaturą, przyjemnie pachnie i jest całkiem wydajny, ja daję dwie pompki na całe włosy.


To tyle w ramach krótkiego, Isanowego przeglądu :)
Dajcie znać, czy znacie te kosmetyki i napiszcie, co z Isany jest Waszym pewniakiem :)

Clarins | Instant Light Lip Comfort Oil

Witajcie sierpniowo!

Chyba z pół roku nie było tutaj żadnej konkretnej recenzji, zdecydowałam więc nadrobić tę zaległość i przedstawić Wam coś do ust. Piszę coś, bo ani nie nazwę tego pielęgnacją, ani makijażem ust. Olejek do ust z Clarinsa wypada gdzieś pośrodku tych dwóch kategorii.

Kupiłam go na początku lutego, podczas jakiejś promocji w Douglasie. Regularna cena to 85 zł, ja dałam chyba coś koło 60 zł, nie pamiętam dokładnie, wydaje mi się, że to była Oferta Miesiąca w Douglasie, bo całe internety rzucały się na ten olejek ;) Myślałam nad tym zakupem już od dłuższego czasu, bo ciekawiła mnie formuła i wiele pozytywnych opinii, ale łamałam się, bo z reguły nie lubię błyszczyków, a tak kojarzył mi się ten produkt.



Od razu powiem, że to jest kosmetyk do używania, kiedy nie mamy większych problemów z kondycją ust. Nie sprawdził się jako jedyna rzecz do ust przez cały dzień i raczej tak u mnie już się nie stanie. Ze względu na częste alergie i zatkany nos, zazwyczaj oddycham przez usta, a wiadomo jak to na nie wpływa - są suche i popękane. Nie zawsze, ale dość często. I w takich sytuacjach Lip Comforting Oil nie zdał egzaminu, musiałam sięgać po coś bardziej odżywczego.

Mimo powyżej opisanego braku szczególnych właściwości pielęgnacyjnych, uwielbiam ten olejek. No naprawdę, nie spodziewałam się, że aż tak przypadnie mi do gustu. Nie dość, że opakowanie jest bardzo ładne i trwałe, olejek na ustach prezentuje się świetnie i nie pogarsza ich stanu, utrzymuje się całkiem długo jak na taki produkt.

Aplikator jest dość specyficzny, bo niby to błyszczykowa gąbeczka, ale bardzo duża i trzeba mocniej pociągnąć za zakrętkę, żeby wyciągnąć ją z opakowania, ale to przemyślane, bo wtedy wyciągamy tylko tyle olejku, ile potrzeba na jedną aplikację, czyli jest ekonomicznie. Zresztą poniżej możecie zobaczyć moje zużycie po tych 6 miesiącach przy w miarę regularnym używaniu.



No i najważniejsze - olejek Clarins nie klei ust. Byłam tym naprawdę zdziwiona, bo nastawiałam się na uczucie w stylu błyszczyków, których używało się w gimnazjum, pamiętacie? ;) Tutaj jest naprawdę spoko, nie trzeba się siłować z kleistą konsystencją, żeby otworzyć buzię i coś powiedzieć ;) No i pięknie wygląda na ustach, dodaje im blasku, ale w taki ładny, nie bazarkowy sposób. Ostatnio uwielbiam wykańczać makijaż tym olejkiem, bo w gorące dni szminkę i tak bym rozmazała albo sama by spłynęła ;) A olejek nie jest zbytnio widoczny i ładnie znika z ust.


Generalnie polecam, ale nie uważam, żeby to był jakiś straszne mast hef. Jeśli zastanawiałyście się nad zakupem, po prostu to zróbcie, bo po co sobie odmawiać przyjemności? A ten olejek z całą pewnością należy do tych małych, przyjemnych rzeczy umilających codzienność :)


Przegląd moich smarowideł do ciała | Rituals, Caudalie, Mythos, CeCe of Sweden

Hej! :)

Nie wiem jak Wy, ale ja lubię mieć wybór. Dlatego pod prysznicem mam zawsze więcej niż jedno czy dwa opakowania żelu [ obecnie mam otwartych 6 produktów do mycia ciała ;) ], do włosów co najmniej dwa szampony, a do ciała - kilka smarowideł. I dzisiaj właśnie o nich będzie.



Mythos, masło do ciała zielona herbata -masło kupiłam z czystej ciekawości, bynajmniej nie z potrzeby [ chciałabym kiedyś kupić jakiś kosmetyk z musu ;) ], bo znalazłam w Krakowie aptekę, która stacjonarnie ma asortyment tej marki. Zresztą wiecie - trzeba wspierać gospodarkę grecką w obliczu kryzysu ^^ O masłach swego czasu było bardzo głośno w blogosferze, przewijały się i inne kosmetyki marki. Postanowiłam zacząć od masła i nie żałuję, choć na początku odczucia miałam mieszane. Masło znajduje się w zgrabnym słoiku, który ma jeszcze pod nakrętką dodatkowe wieczko, a zakrętka jest zabezpieczona naklejką, która się zrywa przy pierwszym odkręceniu - fajnie pomyślane. Zapach jest dość intrygujący, bo nie jest to ta pospolita, zielona herbata kosmetyczna, czuję tu coś jeszcze, jakby owocowego. Na pewno nie spodoba się każdemu. Konsystencja jest maślana, a kosmetyk bardzo gęsty, co sprzyja wysokiej wydajności. To, co mnie na początku zraziło to mazianie się po skórze - masło zawsze zostawia białe smugi i trzeba je chwilę wcierać, zanim się wchłonie. Z zasady nie lubię takich kosmetyków. Masło Mythos okazało się jednak tak niesamowitym nawilżaczem, że wszystko mu wybaczę! Po wchłonięciu zostawia skórę jedwabiście miękką i zadziwiająco gładką. Mam wrażenie, że także lekko ujędrnia skórę, ale ciężko mi stwierdzić, czy to długotrwały efekt. Uwielbiam to masło i z pewnością skuszę się na inne warianty zapachowe!

Rituals Honey Touch Body Cream - to cudowny prezent od Karo ♥ Masło z grupy tych luksusowych, nie tylko ze względu na cenę, ale także dostępność, albo raczej jej brak. Masło wygląda jak ubita do ciasta śmietanka kremówka i pachnie nieziemsko. Zapachu opisać nie potrafię, ale to taki z rodziny słodkich, ale nie mdłych, z dodatkową nutą czegoś piżmowego? No nie potrafię, nie wymagajcie ode mnie rzeczy niemożliwych ;) Z racji tego, że masło jest dla mnie kosmetykiem wyjątkowym, używam go naprawdę sporadycznie, muszę mieć dobrą okazję lub mega zły dzień, żeby po nie sięgnąć. Używam wyłącznie do górnej części ciała, stóp przecież wąchać nie będę  - najzwyczajniej w świecie mi żal tego wspaniałego masła! Nawilża bardzo dobrze, a co najważniejsze - zapach na skórze utrzymuje się naprawdę długo.


Caudalie Vine Body Butter - dobrałam to masło jako gratis do zakupów, bo nie chciałam kolejnej rzeczy do twarzy, która kurzyłaby się w szufladowej kosmetycznej poczekalni. I okazuje się, że był to świetny wybór. Masło przepięknie pachnie, w ten cudowny charakterystyczny dla Caudalie sposób, a zapach utrzymuje się na ciele. Ma delikatną, niezbyt gęstą konsystencję, ale wciąż zwartą w opakowaniu. Mięciutko sunie po skórze, nawilżając ją na długie godziny. Genialnie łagodzi podrażnienia po goleniu nóg [ rekomendowane także jako krem po opalaniu ], po prostu przyjemnie się go używa. I chociaż nie kupiłabym go sama, bo cena jest naprawdę bardzo wysoka, to jako gratis zawsze chętnie przyjmę :)

CeCe of Sweden, Argan Body Elixir - olejek, który podarowała mi Agata Smarująca. Małe opakowanie, dość brzydkie i wydaje się - dziwne. A w środku mały cudotwórca - olejek, który błyskawicznie się wchłania, nie zostawiając tłustego filmu na skórze. Ciało jest po użyciu bardzo mięciutkie i aż przyjemnie się go dotyka, efekt ten utrzymuje się przez cały dzień. I jakie wydajne to maleństwo! Polecam, w ramach ciekawostki kosmetycznej ^^ Nie ma go na zdjęciu z prezentacją konsystencji, bo to po prostu przezroczysty olejek ;)



A jak jest u Was? Ile smarowideł macie w użyciu? :)

Caudalie, Polyphenol C15, Overnight Detox Oil || mój wybawiciel ♥


Witajcie serdecznie!

Caudalie to jedna z moich ulubionych marek kosmetycznych, wiecie o tym doskonale. Na blogu po wpisaniu hasła Caudalie pokaże się Wam kilkanaście recenzji ich kosmetyków, więc jeśli zastanawiacie się nad zakupem wody winogronowej, kremu sorbetu nawilżającego czy płynu micelarnego, zapraszam do poszperania i poczytania! Mam kilku swoich ulubieńców, wśród których niekwestionowany prym wiedzie woda winogronowa - mam ją u siebie zawsze i sama już nawet nie wiem, ile puszek zużyłam. Ostatnio eksperymentowałam z wodą termalną Uriage, jednak to nie to samo. Uriage nie dawała mi takiego uczucia nawilżenia i ukojenia jak Caudalie i choć nie była zła, wolę jednak wodę winogronową. Ale nie o tym dziś miało być! Dziś recenzja świetnego kosmetyku, do której zabierałam się naprawdę długo, sama nie wiem dlaczego ;)



Chciałabym przybliżyć Wam cudowny produkt - olejek do twarzy na noc z ostatniej linii marki, Polyphenol C15. Kilka miesięcy temu dostałam go jako gratis przy większych zakupach po dermokonsultacjach w mojej ulubionej aptece. Ależ się ucieszyłam z tego gratisu!
Overnight Detox Oil z serii Polyphenol C15 to w 100% naturalny olejek, który działa naprawczo na skórę podczas snu. Ma wspomagać regenerację komórek skóry i eliminować z niej szkodliwe toksyny. Cała zielona seria jest teoretycznie przeznaczona dla cer 30+, ale że ma głównie działanie antyoksydacyjne, ta bariera wiekowa jest raczej umowna, bo antyoksydanty są w cenie niezależnie od wieku ;) Olejek to głównie mieszanka 5 olejków eterycznych [ piżmo, lawenda, neroli, drzewo sandałowe i marchewka ] oraz 3 roślinnych [ różany, winogronowy i migdałowy  ], ale znajdziemy w nim też kilka innych, w tym mój ukochany rozmarynowy.




Skład: Caprylic/Capric Triglyceride*, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Rosa Canina Fruit Oil*, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Leaf/Twig Oil*, Daucus Carota Sativa (Carrot) Seed Oil*, Santalum Album (Sandalwood) Oil*, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil*, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Oil*, Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil*, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract*, Linalool*, Geraniol*, Limonene*, Farnesol*.

*Organic origin.

Olejek ma 30 ml, znajduje się w bardzo eleganckiej butelce z grubego szkła w kolorze ciemnozielonym, charakterystycznym dla całej linii C15. Aplikator to precyzyjna pipeta zakończona zwężającym się dzióbkiem, który pozwala na zaaplikowanie dokładnie tylu kropel, ile chcemy. Szkło jest przezroczyste, więc na bieżąco można kontrolować ubytek olejku, a napisy nie ścierają się podczas użytkowania. Spokojnie można wrzucić olejek do wyjazdowej kosmetyczki, nic się nie rozleje, bo nakrętka jest szczelna i mocno trzyma. Strona wizualna jest moim zdaniem świetna i wyróżniająca się na tle innych serii Caudalie. Opakowanie jest równie ładne, co funkcjonalne, za co kolejny plus.
Detox Oil ma mocny zapach, trzeba to do razu stwierdzić, żeby nie było niedomówień. Przez to nie spodoba się każdemu. Wydaje mi się, że to kwestia indywidualna. Aromat jest naprawdę mocny, ale jeśli lubicie zapach toniku Pat&Rub albo olejku wzmacniającego do włosów Ikarov, za tym też będziecie przepadać :) Mocno ziołowy i specyficzny, ale przy tym piękny - ja wyczuwam lawendę, różę i rozmaryn i uważam, że to miesznaka wyjątkowa, odrobinę leśna [ kojarzycie zapach lasu podczas deszczu? ] Taaak, wiem - nie potrafię opisywać zapachów, ale chciałam choć trochę przybliżyć Wam moje odczucia :)

Olejek należy do tych suchych, więc nie musimy się obawiać tłustej warstwy na piżamie, poduszce czy męskim ramieniu. Producent zaleca aplikację 6 kropli na noc i tyle w zupełności wystarcza na całą twarz i trochę szyi. W przeciągu kilkunastu minut po aplikacji olejek wchłania się prawie całkowicie i jeśli mamy potrzebę, można nałożyć jakiś nawilżacz, ja tego nie robię.



Najważniejsze - czy olejek działa? I to jak! Ja jestem z a c h w y c o n a ! Mogę się podpisać obiema rękami i nogami pod zapewnieniami producenta, nawet rzęsami mogę spróbować ! Nie znam jeszcze olejku z Kiehl's, ale myślę, że ten tutaj to jego godny przeciwnik! Na początku stosowania nie zauważałam jakichś spektakularnych efektów i nawet, szczerze mówiąc, byłam zawiedziona. Tyle się o nim naczytałam, tyle superlatyw wysłuchałam od przedstawicielki marki i pań z apteki. Używałam jednak dalej, na swoje szczęście. Otóż po mniej więcej 3 tygodniach regularnego używania [ co 2 dzień na noc ] zauważyłam, że moja skóra się zmieniła. Znacie to takie pozytywne zdziwienie, kiedy patrzycie rano w lustro i jest okej, a nawet lepiej? Kiedy zastanawiacie się, czy nałożyć podkład, czy tylko przypudrować twarz? Taaak, do niedawna i dla mnie było to tylko w strefie marzeń ;) 
Olejek świetnie działa na moją mieszaną cerę. Znakomicie sprawdza się również teraz, kiedy stosuję tonik z kwasem migdałowym. Nie było tak, że poprawę zauważyłam już po dwóch użyciach - to nie taki kosmetyk. Zresztą takie chyba nie istnieją? Oprócz fotoszopa, of kors ;) Po prostu moja skóra zaczęła być jaśniejsza, koloryt stał się bardziej wyrównany, a wszelkie zaczerwienienia, które trzymały się dotąd zazwyczaj kilka dni, w ciągu nocy po prostu bledną i następnej już znikają. To samo z pryszczami - jeśli jakieś wychodzą, ich żywotność to jeden dzień. Znacznie zmniejszyły się i rzadziej pojawiają też te najgorsze krostki na linii żuchwy, choć nie wyeliminowałam ich do końca - tam liczę, że zadziała kwas :) Moja twarz zrobiła się miękka w dotyku, naprawdę gładka i mam wrażenie, że taka bardziej zwarta, jędrniejsza  -wiecie, o czym piszę :) Co mnie bardzo cieszy, to fakt, że olejek eliminuje oznaki zmęczenia i nawet jeśli spałam tylko kilka godzin, rano wyglądam na wypoczętą, a cera nie jest ziemista i szara. W pełni doceniłam te antyzmęczeniowe właściwości, kiedy we wrześniu byłam mocno przeziębiona, ale nie mogłam wziąć wolnego w pracy [ gorący okres... ] - dopóki się nie odezwałam albo nie smarkałam, nikt nie wiedział, że jestem chora - nie byłam przesadnie blada, twarz nie była napuchnięta i nawet udało mi się uniknąć podrażnienia nosa od smarkania :)
Olejku Caudalie używałam też eksperymentalnie przez tydzień, do codziennego masażu twarzy [ więcej o tym przeczytacie w osobnym poście ], więc jeśli obawiacie się potencjalnego zapchania przy częstszym stosowaniu - nie ma czego :) Mam wręcz wrażenie, że dzięki eterycznym olejkom w składzie, Detox Oil przez noc wyciąga zanieczyszczenia ze skóry i zmiękcza ją, odżywia tak, że rano wstaję z odnowioną cerą, serio! :)



Kolejnym niezaprzeczalnym plusem olejku detoksykującego jest jego niesamowita wydajność. Naprawdę nie spodziewałam się, że będę go tak długo używać! Na dzień dzisiejszy zostało mi jeszcze 1/3 w buteleczce, a przecież go nie oszczędzam. Na początku używałam go co drugi dzień, obecnie co trzeci. Zapisałam sobie pierwszą aplikację - 30 czerwca. Tak, używam go już ponad 5 miesięcy! Widzicie, jaka to wydajna bestia?



Olejek kosztuje około 100 zł, warto polować na promocje lub dermokonsultacje. Na stronie Caudalie znajdziecie lokalizator aptek, sprawdźcie więc, czy nie macie gdzieś blisko możliwości stacjonarnego kupna. Myślę, że jest wart każdej złotówki i sama z całą pewnością będę do niego wracać! W ogóle cała seria jest godna polecenia [ nie używałam jeszcze kremu pod oczy, czeka na swoją kolej :) ], dla mnie jednak to Detox Oil jest jej gwiazdą i uwielbiam go najbardziej ♥

Znacie ten olejek do twarzy? Jak Wasze wrażenia?
A może macie inny ulubiony olejek na noc?
Piszcie!


ulubione | LISTOPAD

Cześć :)

Listopad może nie obfitował w wielkie odkrycia kosmetyczne [ jedno jest, o nim będzie dzisiaj ], ale doceniłam kilka kosmetyków, które posiadałam już od dłuższego czasu - teraz miały szansę się wykazać, bo pogoda coraz zimniejsza :) Będzie też o produkcie makijażowym, który zrewolucjonizował poranne tapetowanie się!


Na dobry początek - krem do rąk Galenic z olejkiem arganowym. Podarowała mi go Gosia z bloga Esy, Floresy, Fantasmagorie. Kilka tygodni temu wzięłam go ze sobą do pracy, bo skończył się mój poprzedni pracowy egzemplarz kremu do rąk. No i już po kilku pierwszych użyciach wiedziałam, że będzie miłość. Krem ma cudownie bogatą i kremową konsystencję, delikatny, niesamowicie miły zapach, a przy tym niesamowicie szybko się wchłania, nie zostawiając tłustej warstwy [ ma też SPF 15 ]! A ręce przez długo są nawilżone i gładkie. Świetny na zimny czas! Następnym ulubieńcem jest duet od Dove - żel pod prysznic i balsam do ciała z linii Purely Pampering o zapachu mleczka kokosowego z płatkami jaśminu. Zapach nie jest oczywisty, gdzieś tam daleko rozpoznaję kokos, ale to nieważne - jest otulający ♥ Zakochałam się w nim i podoba mi się, że utrzymuje się na skórze. Żel pod prysznic jest kremowy i mam wrażenie, że trochę nawilża skórę, a balsam do ciała dobrze sprawdza się jako codzienny nawilżacz, nawet w te zimniejsze dni. Balsam jest bardzo wydajny, bo wystarczy odrobina. Wiem, że z chęcią wrócę do tych kosmetyków. Teraz czas na odkrycie miesiąca - olejek z drzewa herbacianego. Trafił do mnie z zamysłem używania do prania [ podobno zabija roztocza, więc dodaję kilka kropli do prania pościeli i ręczników ], ale zaczęłam czytać o jego właściwościach i gdzieś natknęłam się na radę, żeby dodawać 2 krople do porcji żelu do mycia twarzy. Spróbowałam i... od tamtej pory robię tak codziennie wieczorem ^^ Olejek świetnie działa, skóra jest odświeżona, oczyszczona i zauważyłam, że w problematycznych miejscach [ u mnie to głównie żuchwa ], pojawia się dużo mniej niedoskonałości. Polecam bardzo! Żałuję, że tak późno na to wpadłam ;) No i czas na makijażowego bohatera - cień do powiek w kredce Chanel w odcieniu 57 Black Stream. To cudo wygrałam w rozdaniu u Karo i wciąż się z tego bardzo cieszę! Już od dawna chciałam wypróbować cień w kredce, a tu taka niespodzianka i to jeszcze z Chanel ^^ Bałam się na początku tej czerni ze srebrnymi drobinkami, ale niepotrzebnie - cień fantastycznie się rozciera i nakłada, a aplikacji towarzyszy przyjemne uczucie chłodu :) Na oku wygląda pięknie i w zasadzie odkąd go mam, przez 99% czasu to po niego sięgam rano - baza pod cienie, cielisty cień dla wyrównania koloru powiek, potem kreska cieniem Chanel, roztarcie i ewentualne dołożenie cienia i gotowe! :) Proste, prawda? Karo - dziękuję raz jeszcze za to cudo! ♥

To już wszyscy ulubieńcy listopada. Nie jest ich bardzo dużo, ale same sprawdzone w różnych sytuacjach pogodowych i nie tylko pewniaki :)


Jestem ciekawa, czy znacie te kosmetyki?
Piszcie!
I podzielcie się swoimi ulubieńcami, czekam!

Najlepsi | październik


Witajcie! :)

Mam nadzieję, że dzisiejszy wolny dzień mija Wam równie miło jak mi - nigdzie się nie spieszycie, macie czas na celebrację posiłków, dłuższy spacer ze zwierzyną i buszowanie po blogach? Jak już buszujecie, to zatrzymajcie się na chwilę u mnie, opowiem Wam o moich październikowych ulubieńcach!


Clarins, Gloss Prodige w odcieniu Candy 04
Ta urocza błyszczykowa miniaturka to jeden z prezentów, którymi obdarowała mnie przekochana Irenka. Błyszczykową panną nie jestem, podkreślałam to wiele razy, ale ten oto egzemplarz skradł moje serce! Ma lekko śliwkowy odcień, który wygląda na ustach jak nasz własny, ale o niebo lepszy! Pięknie się iskrzy w świetle, ale nie jest to taki tani efekt tony brokatu, ale bardziej tafli odbijającej światło. Nie klei się i zjada równomiernie, a i trwałość mnie zaskoczyła, bo utrzymuje się u mnie do 2 godzin [ choć w sumie nie wiem, jaka powinna być trwałość błyszczyków, bo nie mam wielkiego porównania ;) ] Dość chyba napisać, że rozglądałam się już za pełnowymiarowym opakowaniem?

Lush, New Charity Pot
Metalowa mini puszka również przywędrowała do mnie od Irenki. Kryje w sobie balsam do rąk i ciała, ze sprzedaży którego dochód idzie na cele dobroczynne. Balsam dawkuję sobie i używam jedynie do skórek, które jeszcze nigdy nie były w lepszym stanie - serio! Są super odżywione, miękkie i nawet nie muszę ich już tak często odsuwać, jak do tej pory. Pachnie bardzo ładnie, jakby pudrowo. Jeśli macie do niego dostęp - polecam!

Chanel, Vitalumiere Aqua
Podkład, do którego wróciłam po długim czasie. Znów miłość, znów zachwyty, tym większe, że tym razem dobrałam odcień idealnie [ 10 Beige ] :) Jego recenzja jest już na blogu, więc rozpisywać się nie będę, powiem tylko tyle, że on po prostu upiększa skórę, a do tego luksusowo pachnie! Nie podkreśla suchych skórek, co jest dla mnie ważne, bo używam kremów z kwasami, które te skórki produkują w szaleńczym tempie ;)

Loton, Oil Therapy, Macadamia Oil
O olejkach Loton zapewne już słyszałyście, bo chwalono je na wielu blogach. I ja się przyłączam, bo zdecydowanie są warte uwagi! Jak dotąd używałam tylko wersji macadamia, ale z tego, co słyszałam, również pozostałe są super. W olejku Loton znajdziemy całkiem naturalny skład, tytułowy olejek na pierwszym [!] miejscu w składzie, co rzadko się zdarza. Olejek ma superporęczną butelkę ze świetną pompką i nadaje się zarówno do ciała, jak i do włosów. Używam go właśnie tak, z przewagą włosową ;) Świetnie nawilża kosmyki, włosy są bardziej odżywione i nabierają blasku. A, jeszcze zapach! Dla mnie pachnie różą! ♥ Napiszę Wam jeszcze o cenie - można go kupić już za 11 zł!

Soap and Glory, A Great Kisser, wersja Sweet Coconut
Pażdziernikowych ulubieńców sponsoruje Irenka, jakbyście do tej pory nie zauważyły ;) Ten balsam do ust to także Jej sprawka! :) W całkiem dużej i ładnie nadrukowanej puszcze jest aż 18 g balsamu. Powinnam się była wstrzymać z otwieraniem, bo mam całe mnóstwo napoczętych mazideł, ale nie udało mi się i nie żałuję! Pachnie kokosem, wcale nie sztucznym, ma fajną konsystencję, która roztapia się w zetknięciu z ustami i na szczęście się nie lepi. Odżywia usta na długo i co tu dużo mówić - jest fajnym gadżetem!

Tak prezentują się moi październikowi ulubieńcy.
Za większą ich część bardzo dziękuję Irence, która niczym Wróżka idealnie dobrała je do moich potrzeb i preferencji ♥

Ciekawa jestem, czy znacie moich bohaterów?
 Jakie są Wasze odczucia?

Ulubieńcy LIPIEC + SIERPIEŃ

Witajcie! :)

Piszę do Was z łóżka, bo choroba mnie dopadła :( Rano byłam w pracy, ale tuż po powrocie Narzeczony zarządził prysznic i wylegiwanie się w ciepełku, nie polemizuję więc i cieszę się donoszoną herbatą, laptopem na kolanach i książką. W międzyczasie piszę post, bo stęskniłam się za blogowaniem! Gorączka mi już spadła, zrobiłam więc szybciutko [ żeby Narzeczony się nie skapnął ^^ ] zdjęcia kilku kosmetykom i oto piszę do Was! :D
Myślałam nad postem o zużytych kosmetykach, ale ich ilość mnie przerosła - fotografowałabym to chyba do nocy! Wybrałam w tej sytuacji ulubieńców, a że miałam sprecyzowane produkty, poszło szybko i przyjemnie :)


W ulubieńcach ostatnich dwóch miesięcy znalazły się produkty, które dzielnie służyły mi prawie każdego dnia, a dzięki ich działaniu odnotowałam znaczącą różnicę w wyglądzie skóry, włosów, makijażu i zapachu :) Zapraszam Was na szczegółową prezentację tych 7 produktów [ 7 - jak to się szczęśliwie składa :) ].


Clarisonic, Mia 2 - soniczną szczoteczkę do twarzy dostałam od Narzeczonego na urodziny. Od tamtej pory używam nieprzerwanie, wieczorem co drugi dzień - tak jest dla mojej skóry optymalnie. Nie dość, że uzależniłam się od odprężających wibracji Mii, to jeszcze zauważyłam, że skóra jest czystsza [ nie to, że na szczoteczce zostaje makijaż, bo wcześniej zawsze oczyszczam twarz micelem i olejkiem do demakijażu, chodzi mi bardziej o to, że powstaje mniej zaskórników ], gładsza, a działanie kremów, olejków i wszelkich twarzowych mazideł jest wyostrzone, wzmocnione [ chyba złe słowo wybrałam - ogólnie chodzi o to, że jest lepiej ;) ]. Uzależniający gadżet :)

John Masters Organics, Rosemary & Peppermint Detangler - odżywka do włosów, którą upolowałam na Truskawce za 43 zł, czyli połowę normalnej ceny. Warto? Jak najbardziej! Wystarczy niewielka ilość, żeby włosy odżywić [ zużycie, które widzicie na zdjęciu, to wynik 12 zastosowań na moje włosy o długości za łopatki ], a miły i świeży zapach mięty [ wcale nie takiej, jak zazwyczaj w miętowych kosmetykach! ] orzeźwia i delikatnie chłodzi skórę głowy - na upały jak znalazł! Włosy są wygładzone i ładnie się układają. 

The Body Shop, Passion Fruit Body Butter - masło do ciała, które kupiłam podczas świetnego weekendu w Warszawie [ Esku, Agatko - buziaki! ]. Przywodzi na myśl miłe chwile i fantastycznie pachnie - marakuja to obok rozmarynu mój ostatni bzik zapachowy ;) Zużyłam już ponad połowę masła, które rzeczywiście zasługuje na to miano - jest gęste, zbite i treściwe. Na naprawdę długo nawilża skórę, zostawiając ją gładką i miękką w dotyku. Całkiem fajny skład i przyjemna promocyjna cena [ 39 zł ] - ja jestem zadowolona!

Garnier, Płyn Micelarny 3w1 - kupiłam z ciekawości, kiedy mój ulubiony dotąd BeBeauty zaczął podrażniać mi oczy, a L'Oreal się nie sprawdził. Świetny, mega wydajny płyn, który doskonale wszystko zmywa. Widzicie na zdjęciu już [ niestety ] pustą butelkę, ale lada dzień zaopatrzę się w nową! 

MAC, pomadka w odcieniu Brave - MIŁOŚĆ, proszę Państwa, MIŁOŚĆ! Dziś śmiało mogę to napisać - uzależniłam się od tej pomadki. Już nawet nie wiem, jak mogłam się wahać przy zakupie! Idealny dla mnie odcień, satynowe wykończenie i fakt, że pasuje do wszystkiego, składają się na moją idealną szminkę. Już nawet nie mam ochoty szukać innej i próbować innych odcieni, serio ;) [ btw, pomadka była również w czerwowych ulubieńcach, teraz dopiero zdałam sobie z tego sprawę ;) ]

Caudalie, Polyphenol [ C15 ], Overnight Detox Oil - no przecież nie mogłoby zabraknąć Caudalie w ulubieńcach, prawda? ;) Ten olejek dostałam jako upominek przy dermokonsultacjach, zaczęłam używać jakieś 3 miesiące temu. Długo nie widziałam efektów, ale po jakimś czasie przy regularnym używaniu [ co 2 dzień na noc ] pokazał swoją moc. Jestem zachwycona, skóra jest wypoczęta, nawilżona i taka zwarta [ nie wiem, jak to wyrazić, ale wiecie, o czym piszę? ], zauważyłam też rozjaśnienie  - po prostu zdrowo wygląda. Nawet teraz, kiedy jestem przeziębiona, w ogóle tego nie widać na mojej twarzy. Olejek to mieszanka 5 olejków eterycznych [ piżmo, lawenda, neroli, drzewo sandałowe i marchewka ] i 3 roślinnych [ różany, winogronowy i migdałowy  ], która regeneruje skórę, przyspiesza jej procesy odnowy i usuwa zmęczenie. Potwierdzam! Dodatkowo to antyoksydacyjne cudo jest super wydajne - używam co drugi dzień od trzech miesięcy, a zużyłam dopiero 1/3 buteleczki o pojemności 30 ml. Na jedno użycie wystarcza niecałe pół pipety [ która działa bez zarzutu i świetnie dozuje słomkowy olejek ]

Calvin Klein - Eternity - perfumy, które są moimi ulubionymi od lat. Pisałam już o nich w poście o tym, czym pachnę - widziałyście? Ukochany zapach, którym otulałam się dzień w dzień przez ostatnie tygodnie ♥


Mam nadzieję, że spodobali się Wam moi ulubieńcy?
Znacie te kosmetyki?
Podzielcie się ze mną w komentarzach tym, co ostatnio skradło Wasze serce! :)

Ikarov, wzmacniający olejek do włosów ♥

Cześć! :)

Wiem, że wiele z Was czekało na ten wpis, więc oto on! Dziś opiszę Wam wzmacniający olejek do włosów Ikarov. Wybaczcie mi proszę zdjęcia, ale olejek jest mocno niefotogeniczny ;) Coś tam się jednak udało zrobić.

Z wypadaniem włosów męczę się od kilku dobrych miesięcy. Jest to spowodowane zmianami hormonalnymi po odstawieniu antykoncepcji doustnej, stresem, trochę dietą i porą roku. Jak widać łatwo moje włosy nie mają ;) Nie chcę zapeszać, ale wyprowadzam je już na prostą, pomógł mi w tym zadaniu również opisywany dziś olejek :) Obecnie nie zatykam już odpływu pod prysznicem po jednym myciu włosów, wypada mi ich zdecydowanie mniej, wyhodowałam sobie też całkiem pokaźną gromadkę baby hair.


Wzmacniający olejek do włosów Ikarov ma 125 ml, jest w ciemnoniebieskiej, plastikowej butelce z zamocowanym jakby kroplomierzem. Całość jest zapakowana w pudełko, a środku jest jeszcze ulotka o produkcie. Jest to produkt w 100% naturalny, więc ma krótką datę ważności - należy go zużyć w ciągu 3 miesięcy od otwarcia. Swój egzemplarz kupiłam za 30 zł w sklepie internetowym Organeo.

Opis producenta [ źródło ]: Kompozycja ekstraktów ziołowych: krwawnika, pokrzywy i nasturcji oraz olejku migdałowego, w którym rozpuszczone są cztery olejki eteryczne rozmaryn, lawenda, bergamotka, ylang-ylang. Olejek migdałowy jest silnym, naturalnym stymulatorem procesu wzrostu włosów, a także komponentem o działaniu odżywczym i wzmacniającym. Ekstrakty ziołowe mają tradycyjne zastosowanie w medycynie naturalnej, konwencjonalnej oraz kosmetyce. Ekstrakt z rozmarynu stymuluje porost włosów i zapobiega ich wypadaniu. Lawenda ma właściwości wzmacniające i przeciwłupieżowe i poprawia kondycję cebulek włosowych, a olejki ylang-ylang oraz nasturcji regulują natłuszczenie i wzmacniają włosy.

Skład: Prunus amygdalus dulcis oil, Rosmarinus officinalis oil, Urtica dioica extract, Lavandula angustifolia oil, Citrus aurantium bergamia oil, Achillea millefolium extract, Tropaeolum majus extract, Cananga odorata oil, Rosmarinus officinalis extract


Olejku używałam od 3 grudnia do 31 stycznia, czyli prawie dwa miesiące. Aplikowałam go co drugi dzień na skórę głowy i wmasowywałam w nią. Dozownik zamontowany w butelce działa bardzo dobrze, nic się nie marnuje, na rękę da się wylać odpowiednią ilość olejku. Za każdym razem olejek zostawiałam na całą noc. Zalecenia producenta są inne, ale uważam, że im dłużej trzymam olej na włosach, tym lepiej, zwłaszcza w przypadku takiego wzmacniającego specyfiku :) Na długości używałam innych olejów. 

Po ponad tygodniu zauważyłam, że wypada mi mniej włosów, a po dwóch wypatrzyłam na głowie pierwsze baby hair. Potem było już tylko lepiej :) Olejek dzięki swojej idealnej kompozycji ziół naprawdę działa! Pachnie bardzo mocno rozmarynem i innymi ziołami, zapach jest nawet mocniejszy niż w oleju stymulującym wzrost włosów Khadi, ale mi bardzo odpowiadał ten zapach, dla mnie był przyjemny :) Zresztą to dzięki rozmarynowym produktom do włosów przekonałam się do tego zioła i obecnie rozmaryn króluje w mojej kuchni - dodaję go do praktycznie każdego dania obiadowego, serio! :) W zapasie mam aż 3 saszetki z suszonym rozmarynem!

Okej, o olejku miało być ;) Ta olejowa mieszanka od Ikarova spisała się u mnie świetnie i bardzo się cieszę, że dzięki Hexx ją odkryłam. Powiem Wam, że żaden Jantar i inne wcierki tak dobrze nie działały na moje włosy! Dobrze wspominam łopianowy olejek z Green Pharmacy, bo również działał, ale to zupełnie inny kaliber ;) Po Ikarovie wyraźnie czuć, że włosy są mocniejsze, nie wypadają mi przy wiązaniu gumką do włosów, nie zostaje ich tyle na szczotce, a przede wszystkim nie zatykam już odpływu po jednym myciu włosów - bardzo mnie to cieszy! Włosy rosną zdecydowanie szybciej - odkąd zaczęłam stosować olejek, muszę chodzić co około 2 tygodnie podcinać grzywkę, a wcześniej robiłam to raz na 4/5 tygodni! Przy aplikacji na skórę głowy nie miałam uczucia pieczenia ani mrowienia, a po zostawieniu oleju na głowie na całą noc nie przesuszał on skóry ani włosów.

Olejek nie obciążał mi włosów, po umyciu szamponem [ stosowałam wtedy Equilibrę wzmacniającą do włosów, Balea Mango + Aloes i Baikal Herbals Objętość i Siła ] włosy nie były oklapnięte, nie było też problemów z domyciem oleju. Zapach nie zostawał potem na włosach.


Przy regularnym używaniu nie ma co się obawiać krótkiej daty ważności olejku, zwłaszcza, że pojemność też nie jest duża - to jedynie 125 ml [ dla porównania olejek Khadi ma 210 ml ]. 

No i najważniejsze - efekty uwiecznione. Niewierni Tomasze - chodźcie patrzyć! ;) Polecam powiększenie sobie zdjęcia. Wyraźnie widać dość długie, odhodowane na Ikarovie, baby hair. Dzięki temu, że starałam się wcierać olej i wmasowywać go równomiernie na całej powierzchni skóry głowy, mini antenki rosną mi z każdej strony [ dotykają futryny, widzicie? ^^ ], tworząc naokoło twarzy taką aureolkę z puchu małych włosków ;) Nie przeszkadza mi to zupełnie, wręcz przeciwnie - bardzo cieszy :)

A, jeszcze jedno - mój prawdziwy kolor włosów to taki, jak z miniaturek po prawej, na dużym zdjęciu stałam pod lampą w łazience i stąd taka dziwna żółtawa poświata ;)


Ja olejek bardzo polubiłam i z pewnością do niego wrócę za niedługo, bo brakuje mi aplikowania olejku na skórę głowy i tego charakterystycznego zapachu :) Na razie utrzymuję efekt, zażywając biotynę w tabletkach, która dodatkowo mocno przyspiesza mi porost włosów, ale chcę sprawdzić, co zdziałają w duecie ;)

Miałyście do czynienia ze wzmacniającym olejkiem do włosów od Ikarova?
Jak radzicie sobie z wypadaniem włosów?

Biegiem do zielarskiego, czyli zakupy na szybkości ;)

Cześć :)
Jako, że byłam na święta w rodzinnym mieście, nie mogłam przepuścić okazji, żeby dziś nie zajrzeć do mojego ulubionego zielarskiego sklepu ;)
Zakupy są zrobione na szybkości, bo musiałam się sprężać czasowo - mój chłopak przyjechał po mnie wcześniej niż ustalaliśmy ;)

Oto moje mini łupy:


- Herbal Care Farmona, kremowa emulsja do higieny intymnej rumiankowa - bardzo lubię produkty z tej linii Farmony, mam nadzieję, że ta emulsja się dobrze sprawdzi. Zapach ma  śliczny - prawdziwy rumianek :) cena: 6,90 zł

- LRP Lipikar oliwka myjąca - moja Babcia kupiła sobie balsam do ciała, a olejek dostała w prezencie, a że nie lubi takich specyfików, przypadła mi w udziale [ oliwka, nie Babcia ;) ].

- Green Pharmacy olejek łopianowy ze skrzypem polnym - na wypadanie włosów, mam nadzieję, że da radę :) przeleję go do buteleczki z atomizerem cena: 5,50 zł

- Calcium Pantothenicum - na wzrost włosów i poprawę ich kondycji. Mam nadzieję, że pomoże :) cena: 8,20 zł


Miałyście któryś z tych produktów?
I jak tam Wasze pierwsze zakupy kwietniowe?
:)