Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlam posty z etykietą [Kilofem w]

Lobo: Portret bękarta [recenzja]

Lobo poznałem w 1996 roku za sprawą TM-Semic i wydanego jako Wydanie Specjalne 1(17)/96 „Lobo powraca”, czyli komiksu o tym, jak Ważniak sieje postrach w zaświatach. Wówczas ta opowieść zachwycała zarówno mnie, jak i znanych mi komiksiarzy i trafiła do wielu kolekcji. Teraz dane mi było powrócić do tamtej historii, zebranej razem z „Ostatnim Czarnianem” oraz „Paramilitarnymi Świętami Specjalnymi” w jednym, sporej objętości tomie, wydanym przez Egmont w ramach serii DC Deluxe. Zacznijmy od krótkiego wyjaśnienia. Kim jest Lobo? Ważniak, jak sam siebie określa, pochodzi z planety Czarnia, miejsca mogącego uchodzić za raj. Mieszkańcy tego świata nie znali chorób, wojny, ani cierpienia. Przynajmniej do chwili narodzin Lobo. Wtedy też Czarnianie odkryli znaczenie słów morderstwo, przemoc, a nawet zaczęli się zastanawiać nad wprowadzeniem takich wynalazków, jak organy ścigania czy pojęcie kary. Niestety dla nich, nie zdążyli. Ważniak stwierdził, że bycie ostatnim Czarnianem brzmi ...

Szninkiel, czyli kilofem w Monolit

Szninkiel po raz pierwszy ujrzał światło dzienne w 1986 roku na łamach francuskiego czasopisma À Suivre, natomiast do Polski przywędrował dwa lata później. To właśnie ta wersja trafiła swego czasu w moje ręce. Czytałem ten komiks będąc jeszcze w podstawówce, przez co większość wątków nie była przeze mnie należycie doceniona. Zapamiętałem głównie genialne rysunki. Wydany dwa lata temu przez Egmont w ramach kolekcji komiksów Rosińskiego (ukazały się również takie tytuły, jak Skarga Utraconych Ziem i Western) Szninkiel pozwolił mi jeszcze raz zagłębić się w świat stworzony przez Van Hamme'a i Rosińskiego. Od mojej poprzedniej wizyty w świecie Szninkiela minęło kilka lat i tym razem byłem w stanie docenić misterną sieć nawiązań i aluzji zawartych na kartach komiksu. Duet autorów stworzył bogaty świat, targany wojną między trójką nieśmiertelnych: Jargotem Pachnącym, Zembrią Cyklopką i Barr-Findem Czarną Ręką oraz ich armiami. Po jednej z bitew, mały Szninkiel imieniem J...

Final Fantasy XV Episode Duscae, czyli wrażenia od kilofa

Serię Final Fantasy znam i cenię, choć pierwszy raz zetknąłem się z nią dopiero z częścią zawierającą VII w tytule. Wpadłem w nią po uszy i gdy tylko ukończyłem legendarną już siódemkę, ruszyłem na poszukiwania poprzednich części. Przechodziłem jedną za drugą i dopiero dziesiątka zdołała ostudzić mój zapał. Kolejne Dwie części mnie ominęły, a później przyszła trzynastka. Wszyscy fani wiedzą jak mroczne to były czasy. Może dlatego do dema Final Fantasy XV podchodziłem z dystansem. Nie pokusiłem się o nazwanie tego tekstu recenzją głównie dlatego, że udostępniony fragment gry po pierwsze zdradza mało istotne skrawki fabuły (poza krótkim filmikiem na końcu, ale pełni on raczej rolę zwiastuna), a po drugie demo jest stanowczo za krótkie. Ukończenie Episode Duscae zajęło mi mniej-więcej trzy godziny. Starałem się znaleźć każde zadania poboczne, walczyłem ze wszystkim co się ruszało (nawet neutralnymi nosorożco-bawoło-podobnymi stworami) i w związku z tym zdobyłem chyba ciut za du...

"Valiant Hearts: The Great War" okopy bez kilofa

Kiedy pisałem recenzję „This War of Mine” nie podejrzewałem, że tak szybko trafię na tytuł, który ponownie skłoni mnie do refleksji nad okropnością wojny. W „Valiant Hearts” miałem zamiar zagrać od czasu premiery, ale uczyniłem to dopiero po tym, jak gra ukazała się w usłudze Playstation Plus. Żałuję, że nie sięgnąłem po portfel w dniu premiery. Przy całej niechęci do praktyk Ubisoftu, dzieło jednego z oddziałów tej firmy, Ubisoft Montpellier pokazuje, że można stworzyć świetny tytuł bez nakręcania marketingowej machiny, mikrotransakcji czy tuzina DLC. Granie w „Valiant Hearts: The Great War” było jak powiew świeżego powietrza w ostatnio dość zatęchłej piwnicy. W trakcie gry poznajemy czwórkę bohaterów, których poczynaniami będzie nam dane pokierować na przestrzeni czterech rozdziałów (z których każdy został podzielony na kilka podrozdziałów). Są to: Karl, Niemiec wysiedlony z terytorium Francji po wybuchu wojny, który zostaje wcielony do niemieckiej armii, Emile, teść p...

Sly Cooper: Złodzieje w czasie, czyli kilofem w szopa

Czasem bywa tak, że człowiek ma powyżej uszu trudnych walk z bossami, dziesiątek godzin eksploracji albo strzelania do kolejnych fal przeciwników. Chce wtedy usiąść i odprężyć się, grając w coś niezbyt skomplikowanego. Odkryłem u siebie ten stan, gdy zwabiony wizją łatwej platyny oraz pozytywnymi wspomnieniami z poprzednich części odpaliłem „Sly Cooper: Złodzieje w czasie”. Do tytułu podchodziłem sceptycznie, głównie ze względu na zmianę studia odpowiedzialnego za stworzenie czwartej części przygód szopa-złodzieja. Pierwsze trzy tytuły wyszły spod ręki Sucker Punch Productions (znanego ze świetnej serii InFamous) i przesiadka na kompletnie mi nieznanych Sanzaru Games wywołała wątpliwości, które ostatecznie okazały się nieuzasadnione. Ale zacznijmy tradycyjnie, od wprowadzenia. Rodzina Cooperów z pokolenia na pokolenie przekazywała sobie księgę „Thievius Raccoonus”, która jak można wnioskować z tytułu, zawiera wszelkie wypracowane na przestrzeni wieków sztuczki pozwalając...

Tropiciel, czyli kilofem w komandosa [recenzja]

Vladimir Wolff dał się poznać jako bardzo dobry autor książek z gatunku thrillera wojennego. Dlatego gdy tylko usłyszałem o tym, że próbuje sił przy sensacji z mocnymi akcentami szpiegowskimi, postanowiłem sprawdzić jak radzi sobie na tym gruncie. Czy ta zmiana wyszła powieści na dobre? Czy może raczej Wolff powinien zostać przy sprawdzonej tematyce? Napięcia na linii Warszawa-Moskwa to obecnie szara rzeczywistość, ale jeśli dodać do tego zabójstwo polskiego dyplomaty w stolicy Rosji, to otrzymamy mieszankę wybuchową. Cała sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy do Polski przylatuje przyrodni brat zamordowanego, amerykański komandos, Matt Pulaski. Jeśli, drodzy czytelnicy, waszym oczom w tym momencie rysuje się postać w stylu Jasona Bourne’a albo innego Franka Martina (grany przez Stathama bohater „Transportera”), to trafiliście w dziesiątkę. Pulaski to idealny przykład postaci w stylu Gary’ego Stu (męskiego odpowiednika Mary Sue). Perfekcyjnie wyszkolona, bezwzględna m...

This War of Mine, czyli kilofem w wojnę [recenzja]

"Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia." Te słowa towarzyszyły każdemu Falloutowi, ale nigdy nie zdawały się nieść tak prawdziwego przekazu, jak podczas grania w „This War of Mine”. Ponieważ tutaj nie liczy się to jak szybko jesteś w stanie pociągać za spust, ani czy potrafisz zestrzelić zapałkę z odległości stu metrów. Tutaj liczy się, czy przetrwasz. „This War of Mine” mnie poruszyło, a wiedzcie, że w przypadku gier taka sytuacja zdarza się naprawdę   bardzo rzadko. Ostatnio coś takiego miało miejsce przy „The Last of Us”, a jeszcze wcześniej za sprawą pierwszego sezonu „The Walking Dead” od Telltale Games. Nawykły do gier wojennych koncentrujących się na akcji, pierwsze doniesienia o tytule od 11 bit studios traktowałem z dystansem. Dopiero trailer , a w szczególności sposób w jaki łączył się z piosenką „Zegarmistrz Światła Purpurowy” rozbudził zainteresowanie. Z reguły dużą wagę przywiązuję do fabuły. Lubię wiedzieć dlaczego dana postać postępuje tak a nie inacze...

Forta, czyli kilof w kosmosie [recenzja]

Podobno miasta to cmentarzyska armii. „Forta” przedstawia niezbite dowody, że tak właśnie jest, niezależnie od skali. Wróg zna teren jak własną kieszeń, posiada zaawansowany sprzęt oraz na dobrą sprawę nie wiadomo kim jest i jakimi siłami dysponuje. Dorzućcie do tego naturalnie występujące na planecie burze, drastycznie ograniczające widoczność i utrudniające komunikację, a będziecie mieć przedsmak klimatu tej książki. W takich właśnie warunkach Michał Cholewa umieścił akcję trzeciej powieści. „Forta” to kontynuacja losów żołnierzy z oddziału porucznik Cartwright, którzy po wydarzeniach z „Gambitu” oraz „Punktu Cięcia” nie do końca wiedzą co ich dalej czeka. Jedno jest pewne, galaktyką wstrząsa wojna między siłami Unii a Stanami Zjednoczonymi, w związku z czym Wierzba, Wünderwaffe Weiss, Szczeniak oraz Kicia wraz z całą resztą wiedzą, że trafią na front. Niechętni takiemu obrotowi spraw, podejmują działania celem zapewnienia sobie mniej stresującego przydziału. Nie wszystko ...

Wolfenstein: The New Order, czyli kilofem w Trupią Główkę [recenzja]

Gatunek FPS zmieniał się przez lata. Od „Wolfensteina 3D”, przez „Quake’a”, “Counter-Strike’a” aż po “Call of Duty” oraz “Battlefield”. Kierunek zmian nie przypadł mi do gustu, o czym zaraz napiszę więcej, więc rzadko sięgałem po tytuły z tej kategorii. Wyjątkami były dwie części „Call of Duty: Modern Warfare”, serie Halo i Killzone. „Wolfenstein: The New Order” przypomniał mi dlaczego od lat unikałem „strzelanek”.  Kto jeszcze pamięta czasy, gdy zdrowie nie odnawiało się samo z siebie, a apteczek szukano z nadzieją? Gdy nie trzeba było gnać na złamanie karku, byle tylko dotrzeć do kolejnego punktu kontrolnego i nie utonąć pod falami respawnujących się przeciwników, a gracz mógł swobodnie szwendać się po mapie? Wasz skromny recenzent pamięta. „Wolfenstein: The New Order” przypomniał mi tamte czasy. Gracz w osobie Williama B.J. Blazkowicza ma za zadanie powstrzymać machinę wojenną Trzeciej Rzeszy. Wkraczamy do akcji, gdy siły aliantów przeprowadzają desperacki ata...

Kilofem w herosa

Gdy wykładam ciężko zarobione złotówki na bilety do kina, zazwyczaj mam oczekiwania względem danego filmu. Wiem co chcę zobaczyć i to właśnie jest błąd. Dlaczego? Ponieważ moja wizja czasem mija się z tą reżysera. Najczęściej widać to podczas adaptacji gier/komiksów/książek, które znam i lubię. Dlatego też ostatnio częściej zdarza mi się marudzić niż zachwycać. Kręcę nosem na mniejsze i większe niezgodności, nerwowo zgrzytam zębami na idiotyzmy oraz wymuszone wątki romantyczne. Po co komu romans, gdy na ekranie ważą się losy świata, a przynajmniej średniej wielkości miasta? Może właśnie dlatego obejrzenie „Herculesa” okazało się zadziwiająco orzeźwiające. Poszedłem z moją ładniejszą połówką do kina obciążony jedynie dwoma oczekiwaniami. Miało być dużo i głośno. Po cichu liczyłem na kilka ciekawych postaci, ale głównie chciałem zobaczyć jak The Rock zamiata nieszczęśnikami okolicę. Wiecie co? Tak właśnie było! Nikt nie starał się moralizować ani filozofować. Nikt nie sprzedawał...

Zwierzoduchy i kilof. Zwierzoduchy [recenzja]

Nie jest łatwo napisać dobrą książkę dla młodego czytelnika. Autorzy czasami wychodzą z założenia, że niepełnoletni są czytelnikami drugiej kategorii, zbyt głupimi na odkrycie kalki. Dlatego powstają jednakowe opowieści o wybrańcu ratującym świat przed straszliwym Złym, w ostatniej chwili przechylającym szalę zwycięstwa na stronę tęczowej krainy kucyków. Aby stworzyć wciągającą opowieść, potrzeba czegoś więcej, niż tylko utartego schematu. Potrzeba pomysłu i talentu. Postawmy sprawę jasno. Młody czytelnik jest wymagający. Spróbujcie wygłosić do nastolatka dłuższy monolog, wychwalając piękno budzącej się do życia w majowy poranek przyrody. Założę się, że błyskawicznie znajdą coś lepszego do roboty. Sam bym tak zrobił, a już od jakiegoś czasu nie mam –nastu lat. Nastolatek wyczuje, że ktoś próbuje zrobić go w konia, serwując po raz pięćdziesiąty to samo danie. Ileż można wcinać potrawkę z ratowania świata, herosa, mało istotnych postaci drugoplanowych i towarzysza, który najpie...

Kilofem w Desmonda

Assassin’s Creed od dłuższego czasu nie jest już tylko grą. AC stało się instytucją pod skrzydłami której pojawiają się książki, komiksy, gry, ubrania oraz całe mnóstwo gadżetów. Pozostaje tylko wyglądać serialu animowanego lub filmu kinowego. Jak to zwykle bywa, jakościowo jest lepiej lub gorzej, a jak wypadają wydane u nas przez SQN komiksy? Przygodę z serią traktującą o zmaganiach asasynów z templariuszami rozpocząłem na dobre wraz z częścią drugą. Od Altaira odbiłem się dość szybko, głównie ze względu na charakter zarówno tego pierwszego, jak i Desmonda. Dopiero Ezio Auditore da Firenze sprawił, że zrozumiałem o co chodziło rzeszom fanów. Zrobił to tak skutecznie, że grałem do świtu, byle tylko wykręcić platynę. Później poszło już z górki, aż do części trzeciej, gdzie dupkowaty Connor zaczął mnie odpychać od gry. No i ten Desmond... Po drodze dodatkowo zapoznałem się z trzema książkami osadzonymi w realiach AC. To dobra okazja, by się do czegoś przyznać. Lubię czytać hist...

Kilofem w Ocean

Nie pamiętam kiedy ostatnio zachwyciła mnie jakaś książka. Nie wiem czy to przez spaczony gust, czy może raczej niefortunny dobór lektur, ale za każdym razem potrafiłem wskazać co w danej pozycji nie pasuje i zacząć kręcić nosem. Z tym większą przyjemnością odkryłem, że „Ocean na końcu drogi” jest wyjątkiem.    Twórczość Neila Gaimana lubię od lat. Wszystko zaczęło się dość nietypowo, z przysłowiowego braku laku. Stałem w księgarni przed półką z fantastyką i usilnie próbowałem wytypować coś do przeczytania. Ostatecznie wybór padł na „Nigdziebądź”. Przeważył intrygujący tytuł i dobre opinie zasłyszane tu i ówdzie. Wsiąknąłem. Kupowałem co się dało, od książek począwszy, przez zbiory (czy może raczej zbiorki patrząc na objętość) opowiadań z powtarzającymi się tekstami aż po komiksy i filmy oparte o twórczość. Co prawda nie podszedłem do lektury bez obaw. Od dnia ujrzenia książki (choć powinienem nazwać ją minipowieścią, ustrojstwo jest cienkie, ale do tego jeszcze wr...

Kilofem w Naznaczonego

Ogólnie respektowaną zasadą w kinematografii jest to, że sequel jest gorszy od oryginału. Oczywiście, zdarzają się chlubne wyjątki, ale jeśli przyjrzymy się bliżej gatunkowi zbiorczo zwanemu horrorem, to sprawa przestaje wyglądać tak różowo. Pewnie, tutaj też trafią się perełki, ale szybko giną pod natłokiem odgrzewanych kotletów. Tym milszą niespodzianką był minimaraton z dwiema częściami filmu "Naznaczony". Pierwszą część obejrzeliśmy z lubą w domowych pieleszach, szykując się na wyprawę do lokalnego multipleksu celem zapoznania się z kontynuacją. Byłem odrobinę zniechęcony faktem, że kroił się kolejny film o duchach nawiedzających Bogu ducha winną rodzinę. Pierwszy potwierdził moje obawy, okazując się być przeciętnym straszydłem z bodaj dwiema scenami, które ze spokojnym sumieniem mogę nazwać interesującymi. Drugi natomiast został chlubnym wyjątkiem od przytoczonej na początku reguły.  Gdybym musiał wskazać kilka grzechów popełnianych przez kiepskie horrory, powstał...