Nie pamiętam kiedy ostatnio zachwyciła mnie jakaś książka. Nie wiem czy to przez spaczony gust, czy może raczej niefortunny dobór lektur, ale za każdym razem potrafiłem wskazać co w danej pozycji nie pasuje i zacząć kręcić nosem. Z tym większą przyjemnością odkryłem, że „Ocean na końcu drogi” jest wyjątkiem. Twórczość Neila Gaimana lubię od lat. Wszystko zaczęło się dość nietypowo, z przysłowiowego braku laku. Stałem w księgarni przed półką z fantastyką i usilnie próbowałem wytypować coś do przeczytania. Ostatecznie wybór padł na „Nigdziebądź”. Przeważył intrygujący tytuł i dobre opinie zasłyszane tu i ówdzie. Wsiąknąłem. Kupowałem co się dało, od książek począwszy, przez zbiory (czy może raczej zbiorki patrząc na objętość) opowiadań z powtarzającymi się tekstami aż po komiksy i filmy oparte o twórczość. Co prawda nie podszedłem do lektury bez obaw. Od dnia ujrzenia książki (choć powinienem nazwać ją minipowieścią, ustrojstwo jest cienkie, ale do tego jeszcze wr...
Pomiędzy hejtem a fanbojstwem!