Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Akapit-Press. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Akapit-Press. Pokaż wszystkie posty
Styczniowa impresja
Króciutka, przez niedostępność wręcz owiana legendą.
A sama w sobie: po prostu przelotny portret osób kochanych, słówko o pracy nad książkami i własnej młodości.
Nie Jeżycjada, nie wielkie tomiszcze, pełne skrywanych sekretów.
Po prostu, uśmiech na zaledwie 150 stronach. Uśmiech, który w pewien sposób dodaje sił.
Magiczne łowy ("Łowy" E.Kiereś)
W dorosłości najbardziej brakuje
dziecięcego entuzjazmu. Coraz trudniej wtedy zachwycić się bezkrytycznie, coraz
trudniej spotkać coś nowego, całkowicie niezwykłego. „Łowy” też są dla dzieci. Ty, Czytelniku,
historię już znasz, już możesz przejść obojętnie, już możesz powiedzieć, że
wystarczy Ci to, co usłyszałeś przypadkiem w szkole. Jednak przecież nie
musisz. Wybór należy do Ciebie.
Jeśli jednak się zdecydujesz, wejdziesz do
wspaniałego świata. Przeniesiesz się do XIX wieku, do dworku wraz z jego
włościami. Przy tym dworku będzie mieszkał strzelec z bratem. Będzie też
pobliski las, Marylka, Michał, jezioro do którego lepiej nie zbliżać się po
zmroku. Skończyłeś Czytelniku już kilka klas, wiesz co będzie dalej, co czeka
na ludzi w nocy przy jeziorze. Możesz płakać, możesz też docenić literacką grę
i kunszt pisarski autorki. Tak jak kiedyś wciągnęła Cię historia strzelca, tak
i teraz ona cię wciąga, połyka i nie wypuszcza. To nic, że Ty wiesz jak się
skończy, zabawa się nie skończyła, ona dopiero się zaczyna.
Jednak to dzieci w tej sytuacji są istotami
najszczęśliwszymi na świecie. Odkrywają historię po raz pierwszy, z zapartym
tchem śledzą opowieść, drżąc w niektórych momentach. Dzięki autorce na długo
zapamiętają to uczucie, w głowach będą im brzmiały strofy ballady. Będą chciały
wracać do tej książki i do innych.
Pani Emilia podjęła się trudnego wyzwania,
jednak sprostała mu z niebywałą lekkością. Coś wspaniałego, móc śledzić dzieje,
które już znamy, w całkiem nowej wersji, jakbyśmy poznawali je po raz pierwszy.
Móc podziwiać precyzję z jaką oddaję wydarzenia i ten lekki rys, jaki jest
tylko jej, jakiego w XIX-wiecznej balladzie nie znajdziemy.
Nie można też zapomnieć o cudownych ilustracjach autorstwa pani Emilii. Subtelne, tajemnicze, jakby pędzla dobrej wróżki. Mają w sobie charakterystyczny rys, którego nie pomylimy już raczej z żadnym innym.
Dla dzieci „Łowy” są przygodą, może jedną z
pierwszych? Dla nas to powrót. Ale też nowość. Jest coś takiego w tej książce
czego nie da nam żadne opracowanie. Jest magia, po prostu. Ta książka pokazuje, że zasługuje na
wszystkie nagrody jakie otrzymała. Na dziecięcym rynku wydawniczym jest jedną z
tych lepszych, mam nadzieję, że zapamiętanych na długo.
Ktokolwiek będziesz w
nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać
twe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.
"Łowy" E.Kiereś, wyd. Akapit Press, 2012
Już nie subiektywnie, a całkowicie sentymentalnie... ("McDusia" M.Musierowicz)

Od długiego czasu tym drugim typem pisarza jest dla mnie Małgorzata Musierowicz. Zaczęło się od zbieranego (jeszcze przez Mamę) w odcinkach Opium w rosole. Potem było wszystkie 18 tomów i wreszcie nadeszła ona, McDusia.
Czekałam długo, doczekałam się i powiem jedno: nie żałuję. Może jestem ślepa (czy zaślepiona), może jakaś niedzisiejsza i nienormalna, bo chociaż zapewne wiele tej książce da się zarzucić, to ja jestem z tych, którzy złego słowa na nią nie powiedzą.
Dlaczego? Otóż, jak już wyczekałam się te cztery lata i po raz kolejny dostałam porcję ciepła, spokoju, zapachu książek i cytatów z wierszy, to narzekać nie będę.Co więcej, McDusię polubiłam. Polubiłam za wszelkie Kopce Mrówek, za Laurę i Adama, za nowe oblicze Ignasia, za niezawodnego Józefa, za prezenty profesora Dmuchawca, migawki wielu znanych mi od tak dawna twarzy, Bernarda i jego zielone dzieła, nawet za tę typową dla XXI wieku Magdusię.
I dziękuję za tę książkę Autorce. I cieszę się, że będzie Wnuczka do orzechów. Zachęcać do niczego nie mam zamiaru. Fanów pani Musierowicz przecież nie trzeba, a tym, którzy dopiero chcą rozpocząć swoją przygodę z Jeżycjadą, proponuję na początek Szóstą klepkę.
Na tym skończmy tę kompletnie nieobiektywną notkę. Ot co.
"McDusia" Małgorzata Musierowicz, wyd.Akapit-Press, 2012
"Frywolitki" M.Musierowicz
Podczas
ostatniej wizyty w księgarni, zatrzymałam się przy półce z książkami pani
Musierowicz. Nie wiem, dlaczego, ale ciągnie mnie tam zawsze. Chociaż większość
pozycji, które wyszły spod pióra tej autorki, od dawna mam w domu, to i tak
przystaję, oglądam nowe, pachnące farbą drukarską, wydania, podczytuję
fragmenty i uśmiecham się pod nosem. Tym razem, gdy tak stałam, mój wzrok padł
na „Frywolitki”.
Ten zbiór felietonów, o jakże przyjemnej nazwie, czytałam już trzy (jeśli nie cztery) lata temu. Wtedy sięgnęłam po nie idąc za tzw. ciosem. Skończyłam Jeżycjadę i wypożyczyłam wyżej wspomniane, chociaż Pani Bibliotekarka mówiła, że to dla trochę starszych. Jednak ja się uparłam i sparzyłam (jak to zwykle bywa). To już nie były beztroskie harce czterech panienek. Tym razem pani Małgorzata opowiadała o książkach. Nie umiałam wtedy tego docenić. Co prawda, kilka felietonów mnie rozśmieszyło i zaciekawiło, lecz większość po prostu nudziła. Omijałam bogate cytaty, niektóre opowiastki… Stojąc wtedy w księgarni nad tą książką postanowiłam dać „Frywolitkom” jeszcze jedną szansę.
Zaczęło się od wstępu, który nie był typowym wstępem. Był pierwszym felietonem i był taki jak całe frywolitki. A co to są frywolitki? Posłuchajcie:
…tytuł naszych felietoników pochodzi od francuskiego słowa f r i v o l e - płochy, lekkomyślny, błahy. F r y w o l i t k i zaś, czyli, powiedzmy, b ł a h o s t k i - to nazwa prześlicznych koronek, które potrafi wykonać własnoręcznie moja Mama. Pomysł, by nazwa tych koronek była tytułem felietonu, wziął się, mówiąc otwarcie, z bezsilnej zawiści. Uczucie to opanowuje mnie zawsze, gdy widzę, co moja Mama potrafi zrobić swoimi rękami, w zasadzie bardzo podobnymi do moich , z tym, że jednak moje są bardziej – jak to się mówi – maślane. Frywolitki, jakie wykonuje moja Mama przy użyciu Specjalnego Czółenka, są tak precyzyjne, wdzięczne i ładne! Zaczyna się od małego oczka, a potem już tylko – ba, t y l k o! – snuje się i nawija w kółeczko, dorabiając oczka następne, oraz zawijaski, figlaski, ząbki, wypustki i inne dygresje. Kiedy raz siedziałam, wpatrując się z nabożnym podziwem w to, co Mamie udaje się wyczarować ze zwykłych nici, pomyślałam sobie na pociechę, że właściwie to i ja tak potrafię, tylko nie rękami, a głową. I że można by spróbować zrobić frywolitki – mentalnie.
Ja do tych nitkowych frywolitek mam słabość. Posiadam trzy cudowne zakładki zrobione właśnie tą techniką (robiła je, notabene, Czytelniczka pani Musierowicz) i za każdym razem się nimi zachwycam. Więc, jeśli takie mi się podobają, to dlaczego miałyby mi się nie spodobać mentalne?
Pierwsza właściwa frywolitka (po frywolitce wstępnej) opowiadała o pani Elizie Orzeszkowej – pisarce znanej w całej Polsce, której opisy przyrody, dla większości uczniów, są zmorą. Ta właśnie pani Eliza, od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, od dłuższego czasu się do niej uśmiecham. Po części, dlatego, że czytałam wspomnienia Zuzanny Rabskiej, po części dlatego, że ciągle mam w pamięci piękną recenzję Eliny. Chyba właśnie dlatego, że od tego felietonu zaczęła się ta książka i od faktu, że autorka podchodziła do tematu pełna zrozumienia, polubiłam z miejsca frywolitki. Co prawda, Bardziej Doświadczonych Czytelników mogą razić wszelkie zwroty trochę jakby nie z tej szarej ziemi, takie słoneczne, optymistyczne i pełne uśmiechu, które kieruje pani Małgorzata do odbiorców. Ale to chyba ich problem, prawda? Ja zapisałam kolejny tytuł na liście „must read” i czytałam dalej.
Chociaż felietony miałam sobie dawkować, tak jeden przed snem, nie umiałam. Na raz przeczytałam kilka i nie było mi dość. Dawno bowiem nie spotkałam się, żeby ktoś opowiadał z takim znawstwem i pasją za razem, o książkach czasem wręcz klasycznych, a czasem nieznanych chociaż pięknych. Poza tym, sam styl autorki wręcz zachęcał do kolejnej lektury, do notowania sobie poszczególnych tytułów, które po prostu CHCE się czytać. Chciałam dalej poznawać chociaż kawałek życia Andersena, Krzysia z bajki o Kubusiu Puchatku, Jane Austen. Chciałam czytać, kupić od razu te książki i wszystkie na raz poznać. Pani Małgosia po prostu zaraziła mnie swoją pasją.
Jednak jak to bywa w przypadku felietonów, nie mówiły one tylko o książkach. Autorka pisała o ogrodach, spotkaniach, ludziach, listach od Czytelników, miejscach… Opowiadała przeróżne anegdotki, często cytowała opisywane przez siebie książki. Jednak o czym by nie pisała i tak przez wszystkie słowa wybijał się ten optymizm, który jest tak widoczny również w Jeżycjadzie.
Pozycja jest wprost obowiązkowa dla miłośnika cyklu o Borejkach. Dla miłośników książek również. Jednak jeśli nie znacie domowników mieszkanka przy Roosvelta 5, to najpierw zajrzyjcie do „Szóstej klepki",a dopiero potem smakujcie "Frywolitki". To jest jedna z tych książek, do których często się wraca.
Ten zbiór felietonów, o jakże przyjemnej nazwie, czytałam już trzy (jeśli nie cztery) lata temu. Wtedy sięgnęłam po nie idąc za tzw. ciosem. Skończyłam Jeżycjadę i wypożyczyłam wyżej wspomniane, chociaż Pani Bibliotekarka mówiła, że to dla trochę starszych. Jednak ja się uparłam i sparzyłam (jak to zwykle bywa). To już nie były beztroskie harce czterech panienek. Tym razem pani Małgorzata opowiadała o książkach. Nie umiałam wtedy tego docenić. Co prawda, kilka felietonów mnie rozśmieszyło i zaciekawiło, lecz większość po prostu nudziła. Omijałam bogate cytaty, niektóre opowiastki… Stojąc wtedy w księgarni nad tą książką postanowiłam dać „Frywolitkom” jeszcze jedną szansę.
Zaczęło się od wstępu, który nie był typowym wstępem. Był pierwszym felietonem i był taki jak całe frywolitki. A co to są frywolitki? Posłuchajcie:
…tytuł naszych felietoników pochodzi od francuskiego słowa f r i v o l e - płochy, lekkomyślny, błahy. F r y w o l i t k i zaś, czyli, powiedzmy, b ł a h o s t k i - to nazwa prześlicznych koronek, które potrafi wykonać własnoręcznie moja Mama. Pomysł, by nazwa tych koronek była tytułem felietonu, wziął się, mówiąc otwarcie, z bezsilnej zawiści. Uczucie to opanowuje mnie zawsze, gdy widzę, co moja Mama potrafi zrobić swoimi rękami, w zasadzie bardzo podobnymi do moich , z tym, że jednak moje są bardziej – jak to się mówi – maślane. Frywolitki, jakie wykonuje moja Mama przy użyciu Specjalnego Czółenka, są tak precyzyjne, wdzięczne i ładne! Zaczyna się od małego oczka, a potem już tylko – ba, t y l k o! – snuje się i nawija w kółeczko, dorabiając oczka następne, oraz zawijaski, figlaski, ząbki, wypustki i inne dygresje. Kiedy raz siedziałam, wpatrując się z nabożnym podziwem w to, co Mamie udaje się wyczarować ze zwykłych nici, pomyślałam sobie na pociechę, że właściwie to i ja tak potrafię, tylko nie rękami, a głową. I że można by spróbować zrobić frywolitki – mentalnie.
Ja do tych nitkowych frywolitek mam słabość. Posiadam trzy cudowne zakładki zrobione właśnie tą techniką (robiła je, notabene, Czytelniczka pani Musierowicz) i za każdym razem się nimi zachwycam. Więc, jeśli takie mi się podobają, to dlaczego miałyby mi się nie spodobać mentalne?
![]() |
Moje zakładkowe frywolitki-prezent od pewnej Miłej Osoby |
Pierwsza właściwa frywolitka (po frywolitce wstępnej) opowiadała o pani Elizie Orzeszkowej – pisarce znanej w całej Polsce, której opisy przyrody, dla większości uczniów, są zmorą. Ta właśnie pani Eliza, od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, od dłuższego czasu się do niej uśmiecham. Po części, dlatego, że czytałam wspomnienia Zuzanny Rabskiej, po części dlatego, że ciągle mam w pamięci piękną recenzję Eliny. Chyba właśnie dlatego, że od tego felietonu zaczęła się ta książka i od faktu, że autorka podchodziła do tematu pełna zrozumienia, polubiłam z miejsca frywolitki. Co prawda, Bardziej Doświadczonych Czytelników mogą razić wszelkie zwroty trochę jakby nie z tej szarej ziemi, takie słoneczne, optymistyczne i pełne uśmiechu, które kieruje pani Małgorzata do odbiorców. Ale to chyba ich problem, prawda? Ja zapisałam kolejny tytuł na liście „must read” i czytałam dalej.
Chociaż felietony miałam sobie dawkować, tak jeden przed snem, nie umiałam. Na raz przeczytałam kilka i nie było mi dość. Dawno bowiem nie spotkałam się, żeby ktoś opowiadał z takim znawstwem i pasją za razem, o książkach czasem wręcz klasycznych, a czasem nieznanych chociaż pięknych. Poza tym, sam styl autorki wręcz zachęcał do kolejnej lektury, do notowania sobie poszczególnych tytułów, które po prostu CHCE się czytać. Chciałam dalej poznawać chociaż kawałek życia Andersena, Krzysia z bajki o Kubusiu Puchatku, Jane Austen. Chciałam czytać, kupić od razu te książki i wszystkie na raz poznać. Pani Małgosia po prostu zaraziła mnie swoją pasją.
Jednak jak to bywa w przypadku felietonów, nie mówiły one tylko o książkach. Autorka pisała o ogrodach, spotkaniach, ludziach, listach od Czytelników, miejscach… Opowiadała przeróżne anegdotki, często cytowała opisywane przez siebie książki. Jednak o czym by nie pisała i tak przez wszystkie słowa wybijał się ten optymizm, który jest tak widoczny również w Jeżycjadzie.
Pozycja jest wprost obowiązkowa dla miłośnika cyklu o Borejkach. Dla miłośników książek również. Jednak jeśli nie znacie domowników mieszkanka przy Roosvelta 5, to najpierw zajrzyjcie do „Szóstej klepki",a dopiero potem smakujcie "Frywolitki". To jest jedna z tych książek, do których często się wraca.
"Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę" M.Musierowicz, wyd. Akapit-Press, 2008
Wracam do wspomnień... "Jezioro Osobliwości" K.Siesicka
Jednak potem
wszystko jakoś odpłynęło. Nie podchodziłam już do półki czwartej od lewej, nie
chciałam po raz kolejny przypomnieć sobie „Powiem Julce” czy „Uważaj, tam są
schody!” . Jednak ostatnio odkryłam, że będziemy omawiać jako lekturę „Jezioro
Osobliwości”. Może trochę dziwne, jednak
jakże miłe. Nie pamiętałam dobrze tej książki. Przez mgłę kojarzyłam Martę,
Michała i Wiktora (o tak, Wiktora pamiętałam!).
Ale dałam tej książce szansę…
Otworzyłam.
Zaczęłam czytać. Pierwsza strona, druga. Od razu myśli: „Co ona robi w tym
szpitalu, do cholery? Jak to było?! No nic. A mówią, że skleroza nie boli. Oni
chyba książek nie czytają.” I dalej leciały strony. Zaczął się pamiętnik Marty.
Spotkanie z Michałem, wprowadzenie się do Wiktora, Patryk, codzienne kłótnie,
niepewność. W pewnej chwili zauważyłam, że nie mogę się oderwać. Że mimo, iż
zazwyczaj omijam szerokim łukiem młodzieżówki, ta mnie wciągnęła.
Po raz
pierwszy od dawna, spotkałam się z tak ważnym problemem, jakim jest ból dziecka
po rozstaniu rodziców i patrzenie, gdy mama lub tata znajduje sobie nowego
partnera. Niby nic, żadnej przemocy, biedy, a jednak problem jest. I to nie
mały.
Poza tym,
pierwsza poważna miłość. Pierwsze uczucie. A dalej, idąca za nim zazdrość,
niepewność, niepokój. Wydaje się, że problemy nastolatków są błahe. Tutaj
dorośli popełniają błąd – ignorują te problemy, myślą, że same przejdą. A pani
Krystyna nie. Ona wiedziała „o co chodzi”. Pochyliła się nad problemem, opisała
go. Wiedziała, że przypadek Marty nie jest unikatowy, jedyny. Z takim styka się
również wiele innych dziewczyn na całym świecie.
Co w tej
książce jest niezwykłego? Jej zwyczajność. Nie ma się co oszukiwać. To właśnie
aktualny temat i prosty (chociaż jednocześnie ozdobny) język sprawiają, że
czytanie tej powieści to przyjemność i nauka jednocześnie.
Nie mam
zamiaru zachęcać do niej dorosłych. Nawet odradzę. Nie sięgajcie. Zostawcie
wspomnienia, jakie towarzyszyły wam przy czytaniu pani Siesickiej w wieku
nastoletnim. Młodzieży radzę – sięgnijcie, nawet jeśli po takie książki nie
sięgacie. Raz przecież możecie zaryzykować. A potem możecie jeszcze tam wrócić…
"Jezioro osobliwości" K.Siesicka, wyd.Akapit-Press, 2007
* * *
Przy okazji nowego posta, przy okazji cyklu "Wracam do wspomnień" zachęcam do zajrzenia na bloga Honoraty, gdzie zrodził się pomysł, któremu kibicuję . Odpowiednik do forum nakanapie, znajdziecie tutaj.
Etykiety:
Akapit-Press,
Dolina Wróżek,
Siesicka Krystyna,
Wracam do wspomnień...
Subskrybuj:
Posty (Atom)