Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kanada. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kanada. Pokaż wszystkie posty

15 sierpnia 2016

W telegraficznym skrócie 7

Odkładałam, odkładałam i tak wyszło. Przed wyjazdem wakacyjnym machnę więc taką notatkę, dzięki której ten mały stosik zniknie mi sprzed oczu i z sumienia.

Larry Niven - Pierścień (cz. 1), Budowniczowie Pierścienia (cz. 2)

Nagroda Nebula 1970
Nagroda Hugo 1971
(nagrody dotyczą cz. 1)


Pierwsza odsłona cyklu wydała mi się intrygująca i oceniłam ją jako solidną porcję SF. Świetny dobór postaci i konsekwencja w opisaniu ich tak odmiennych temperamentów i osobowości. Oś fabularna bardzo pobudza ciekawość: oto w kosmosie znaleziono Pierścień, sztuczny twór "osadzony" wokół ujarzmionego Słońca. Jego badanie przynosi więcej pytań niż odpowiedzi. Nawet jeśli Niven zaliczył jakieś wpadki, których czytelnicy nie omieszkali mu wypomnieć, to jednak całość jest bardzo dobrą powieścią i wyobrażam sobie, że na przełomie lat 60. i 70. całkiem świeżą co zaowocowało nagrodami. 
Druga część, to już jednak rozczarowanie. Napisana dość niechlujnie, brak w niej spójności, zrozumiałych, plastycznych opisów. Irytowały mnie ciągłe wtrącenia dotyczące seksualności Luisa Wu, relacje między bohaterami spadły na dalszy plan ze szkodą dla książki. Cykl liczy 4 tomy, ale zamierzam sobie darować czytanie pozostałych części.


H.P. Lovecraft - Najlepsze opowiadania (Tom 1)

Pierwszy dla mnie kontakt z tym klasykiem SF i to bardzo udany. Zaskoczył mnie poziomem swojego warsztatu. Spodziewałam się czegoś o wiele prostszego. A tymczasem Lovecraft zręcznie operuje językiem, tworzy wyszukane zdania, lubuje się w precyzyjnie wybranych przymiotnikach, jest bardzo wewnętrznie zdyscyplinowany i skrupulatny, po jego twórczości widać, że dużo od siebie wymagał. Poważny stosunek do swojej pracy daje efekt łatwości kreowania atmosfery, np. Na zachód od Arkham wznoszą się dzikie wzgórza, a doliny porastają głębokie lasy, których jeszcze nigdy ne tknęła siekiera. Są tam też mroczne, ciasne wąwozy, a w nich fantastycznie pochylone drzewa i sączące się wąskie strumyki, gdzie nigdy nie dociera słońce. Na łagodnie opadających zboczach przycupnęły farmy - stare, kamienne, omszałe chaty - i pod osłoną ogromnych występów skalnych dumają wieczyście nad prastarymi tajemnicami Nowej Anglii (...). [s.67, Kolor przestworzy]. To opowiadanie spodobało mi się właśnie najbardziej i zdecydowanie czuję się zachęcona do sięgnięcia po więcej. Pisarz ten unika oczywistości i wspaniale żongluje archetypami, a i tak jest niezwykle oryginalny w kontekście rozwiązań fabularnych.
Co mnie jedyne zmęczyło, to zbyt drobiazgowe i długie opisy geometryczne (budynki, rejony itp.).


David Gilmour - Klub filmowy

Książką zainteresowała mnie swego czasu padma. Na jej blogu znajdziecie szerszy opis fabuły, a w skrócie chodzi o to, że ojciec zgadza się, aby 15-letni syn rzucił szkołę pod warunkiem, że będą razem oglądać 3 wybrane filmy tygodniowo, a syn nie będzie brał narkotyków. Jest to powieść, ale oparta na historii samego autora i jego syna! Odwaga, to pierwsze co przychodzi na myśl :) Ojciec często zagryza usta i ma milion rozterek pod tytułem: czy aby nie zmarnowałem własnemu synowi życia... Mnie najbardziej zainteresowały same filmy i ich dyskusje po nich, choć bywa i tak, że syn nawet słowem niczego nie skomentował, za to uwagi ojca, krytyka filmowego, przykuwały moją uwagę. Na końcu książki jest zresztą lista tytułów, obejrzałam ich sporą część, ale trochę  inspiracji na przyszłość też się znalazło. Bardzo podobał mi się brak dydaktyzmu w Klubie filmowym. Historia w ogóle nie wpada w jakieś utarte koleiny, jak w życiu, nastolatek okazuje się wcale nie być plasteliną w rękach rodzica, nie wszystko dzieje się tak, jak może byśmy chcieli, choć jak się okazuje, ani to dobre, ani złe. Naprawdę ciekawa pozycja.

17 lutego 2015

Joel Bakan - Dzieciństwo w oblężeniu: łatwy cel dla wielkiego biznesu

Wydawnictwo: MUZA, 2013
Pierwsze wydanie: Childhood Under Siege: How Big Business Targets Children, 2011
Stron: 297
Tłumacz: Hanna Jankowska

Nie ma to jak recenzować książki, które dostałam od wydawnictwa w 2013 roku... No ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Bakan jest ostry i konkretny jak żyleta*. Rzuca statystykami, wynikami badań, artykułami jak z rękawa. Nie robi tego w sposób przesadnie suchy i po akademicku nudny, ale też nie ma tu populizmu czy lania wody coby autor mógł przedstawić w jakiś zjadliwy sposób swój pogląd. Początkowo byłam troszeczkę sceptyczna, bowiem na pierwszy ogień wziął on przeróżne gry komputerowe i aplikacje mobilne. Za bardzo do mnie nie trafia argument, że gry są odpowiedzialne za przemoc i znieczulicę, choć faktycznie małe bąble nie powinny grać w jakieś dziwne odmóżdżacze typu Zabij swoją żonę...  Tak więc początek książki jest nieco histeryczny, jednak im dalej w las, tym Bakan podnosił coraz ciekawsze argumenty udowadniające tezę, że wielkie korporacje nie mają żadnych skrupułów przed zarabianiem na dzieciach. Muszę przyznać, że szybko włosy zaczęły stawać mi dęba!

To, co pisze on o rynku leków psychotropowych mrozi krew w żyłach. Nie jest przesadą powiedzenie, że firmy farmaceutyczne mają wręcz na sumienie życie niektórych dzieci... To tylko pogoń za pieniędzmi, nic innego, nawet w tak poważnej dziedzinie jaką jest medycyna. Ale to ta moja naiwność, w końcu ten rynek to tylko komercja, o czym świadczą perypetie leków na AIDS. W każdym razie od tego rozdziału czytałam już Dzieciństwo w oblężeniu kręcąc głową z niedowierzaniem.

Ciekawie opowiada też autor o zmianach w systemie edukacji, poświęca temu zagadnieniu kilka rozdziałów, rozpatrując je pod kilkoma kątami, naprawdę bardzo trafnie. Z kolei części omawiające zanieczyszczenie środowiska naturalnego (i udawanie, że nic się nie dzieje, to nie oni, problemu nie ma, to nie powoduje żadnych chorób - sic!) oraz produkcję z użyciem trujących substancji całkowicie mnie już przeraziły. Zaczęłam inaczej patrzeć na przedmioty codziennego użytku, zabawki, nawet na własną kurtkę... Człowiek ma ochotę się po prostu wynieść tam, gdzie nie sięga cywilizacja, chodzić w spódniczce z liści, dziecko wykształcić samemu i zaszyć się niczym Thoreau na zawsze. A przecież tak się w życiu nie da. I może będę miała wpływ na to, że nikt mojego dziecka nie będzie faszerował psychotropami od małego oraz na to, czy koło mojego domu będą składowane jakieś niebezpieczne odpady, ale już nie da się uniknąć np. tego, że będzie ono miało styczność z jakaś substancją tylko dlatego, że dostanie breloczek czy będzie bawić się krążkiem hokejowym...

Książki z serii Spectrum tradycyjnie podnoszą mi ciśnienie. Taka to cena poszerzania horyzontów. Polecam.

Ocena: 4,5/6

*Ależ ja się powtarzam! kilka recenzji wcześniej napisałam to samo...

2 listopada 2012

W telegraficznym skrócie 4

Wojciech Tochman - Schodów się nie pali
Zbiór reportaży ułożonych według czytelnego klucza - tęsknota i poszukiwanie. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do pomysłu; obawiałam się, że będzie jak z Nowakiem i część historii wyda mi się już nieaktualna, tyle że ktoś zatrzymał chwilę, ale taką w sumie bez znaczenia dla czytelnika. Jednak nie. Im dalej się zagłębiałam w tę książkę, tym bardziej uderzała mnie uniwersalność tych ludzkich losów. Skondensowane emocje, niezmienna irracjonalność naszych zachowań i jednocześnie zachwyt, że tacy jesteśmy. Po kilku miesiącach nie jestem już w stanie podać rozdziałów, które najbardziej mi się podobały, jednak w pamięci zachował się jeden (wcale nie najlepszy - Siedem razy siedem). Z czystym sumieniem - polecam. 

Thomas Wharton - Salamandra
Najpierw przyjemne zaskoczenie i ciekawość. Świat mechanicznych wynalazków kojarzył mi się nieco z kultową z grą Syberia. Do tego trochę tajemnic, utracone uczucie, podróże i XIX wiek - dobrze to rokowało. Potem jednak najciekawsze wątki zostały urwane lub potraktowane po macoszemu i Salamandra gdzieś w połowie zaczęła mnie nudzić. Za dużo historyjek poukrywanych w głównej opowieści. Niby miały pełnić rolę rodzynek w aromatycznym cieście, a jednak zepsuły smak całości. Książka jest jednak napisana ładnym językiem, starannie i z pomysłowo, a na szczególną pochwałę zasługuje opis zatrzymania i spowolnienia czasu - nie sądziłam, że da się to zrobić prozą; zakładałam, że tylko film jest w stanie poszaleć na tym gruncie.

Brian Azzarello, Lee Bermejo, Mick Gray - Joker
Nastąpiła wiekopomna chwila - po raz pierwszy od lat, w sumie od czasów dzieciństwa, przeczytałam komiks! W sumie już od paru lat to medium mnie ciekawi, jednak ciągle na przeszkodzie stał brak dostępu do jakiejś wersji papierowej. Kupić - nie kupię (za drogo, w ciemno też się nie zdecyduję), dwa - nie czytam na komputerze, po prostu, nie zmienię tego. A tu nagle kolega zaczyna rozmowę o komiksach i pożycza mi jeden (dzięki Paweł!) :) Faktycznie, mieć w ręku coś tak innego od książek robi wrażenie. Przeczytałam wszystko w 1 wieczór (spora zaleta) i z uwagą obejrzałam co lepsze rysunki. Podobało mi się bliskie spotkanie z komiksem, choć nie podobał mi się sam Joker. Zabrakło w nim treści, pomysłu na opowieść. Wydaje mi się, że autorzy trochę poszpanowali ładną formą, tak jak filmowcy czasem ni w pięć, ni w dziesięć wrzucają scenę w zwolnionym tempie ;) Do tego nie podobało mi się tłumaczenie (porównałam z oryginalnymi dymkami). Mimo to, chciałabym jeszcze poczytać komiksy (zwłaszcza, że ostatnio widziałam ciekawy dokument na temat DC Comics i ogólnie historii komiksów). 

Ian McEwan - Amsterdam
Ależ się zawiodłam! Jednak ocena na biblionetce jest pomocna, moja wina, że nie wzięłam jej pod uwagę. Idiotyczna i absurdalna opowieść o dwóch odrażających mężczyznach, która nawet nie próbuje zachować pozorów prawdopodobieństwa. Wszystko to, co w tej książce miało jakąkolwiek wartość zginęło w imię okropnego, nieprzemyślanego zakończenia. Sama nie wiem jaki był tego ceł? miało mnie totalnie zaskoczyć? zszokować? No cóż, zdecydowanie się to autorowi nie udało. Szkoda, że swój talent marnuje na coś tak miałkiego (pisać potrafi, jednak to jak ze śpiewem, sam głos się nie liczy, jeszcze to, co śpiewasz).

J. I. Kraszewski - Brühl: Powieść historyczna z XVIII wieku
Niestety, Kraszewski, podobnie jak ostatnio Dickens, zaliczył wpadkę. Trudno mi to tłumaczyć, ponieważ ta książka wcale nie jest zła. Ma wiele walorów, o których poczytacie na innych blogach (zwłaszcza na Projekt Kraszewski). Jeśli chodzi o mnie ok. 180 strony poddałam się i przyznałam się przed sobą, że czytanie jej nie sprawia mi żadnej przyjemności, nudzi mnie i czytałam ją z musu. Od razu mi ulżyło, gdy wyjęłam zakładkę... Mam nadzieję, że inne powieści Kraszewskiego bardziej mi podejdą. W tej nie ciekawili mnie bohaterowie, nie emocjonowałam się pojedynkiem dwóch antagonistów, opis dworu mnie odrzucał, do tego wnerwiała mnie maniera autora opisywania ludzi przez zdrobnienia. To sprawiało, że każdy z nich nabierał zniewieściałych cech, jakby stawali się lalkami. Dickens - Kraszewski remis (2-2).

11 sierpnia 2011

Naomi Klein - No logo

Wydawnictwo: Świat literacki, 2004
Pierwsze wydanie: 2000
Stron: 509
Tłumacz: Hanna Pustuła

Coś trafiam ostatnio na książki, o których wcale nie chcę pisać. Jakoś tak się jednak składa, że czuję się zmuszona. Tym razem sama sobie jestem winna, ponieważ pisząc kiedyś o Barberze, zarzuciłam Klein, że używa nieprofesjonalnych stwierdzeń typu "jak wszyscy wiemy", "oczywiste wydaje się więc" itp. Muszę to odszczekać. Owszem, znalazłam u niej takie wyrażenia, ale w raczej kiepsko napisanej Doktrynie szoku, którą miała okazję przejrzeć (i odłożyć właśnie z tego powodu). W No logo tego nie ma.

Nie podobało mi się też, że w necie znalazłam jakieś zarzuty o zbyt spiskowej nucie tej pozycji. No, ludzie. Jak można być aż tak ślepym i zniewolonym przez to, co widać w okienku i czym się jest karmionym od maleńkości. W końcu kiedyś się jednak dorasta i jeśli nauczyli nas myśleć i formuować poprawne wnioski, to nie ma rady, trzeba zacząć dostrzegać jakieś procesy ukryte pod oficjalnym opakowaniem zabawy i przyjemności. Wiem, że łatwiej jest myśleć, że wszystko zależy od nas, nie jesteśmy podatni na wpływy, a problemy innych ludzi, gdzieś tam na końcu świata nie są naszą sprawą. Niestety, kiedy raz się człowiek dowie np. o pakistańskich dzieciakach szyjących piłki czy warunkach, w jakich robotnice robią najki, nie ma bata, nie można tego wyrzucić z głowy. Gdzie tu jakiś spisek? Gołe fakty i tyle. 

Klein wspomina, że kiedy ludziom unaoczni się brudne sprawki korporacji stojących za naszymi ulubionymi markami, to wkrótce pojawia się bezsilność i rezygnacja. Przyznaje, że ludzie w końcu muszą kupować i nikt nie chce ani nie ma czasu myśleć o każdej pierdółce gdzie została wyprodukowana, na jakich zasadach, czy ludzie mają tam prawo do związków zawodowych, czy są zmuszani do nadgodzin, czy zrobiły to dzieci. Próbuje więc pokazać jakieś wyjście z tej sytuacji, jednak prawdę mówiąc mnie to nie przekonało. Po tej książce, dokładnie tak samo jak po lekturze Skonsumowanych, zostało we mnie podłe uczucie, że możemy zmieniać tylko małe fragmenciki naszej rzeczywistości, ale już nie całość. Pewnie nie o to jej chodziło, ale cóż, nie nadaję się na wojującą alterglobalistkę. 

Coby jednak pomóc Wam podjąć decyzję "czytać/nie czytać". No logo to multum faktów o kurczeniu się publicznej przestrzeni; rozważania o zalewaniu konsumentów markami w każdej postaci i absolutnie na wszystkim;  smutna prawda o outsourcingu i korporacyjnych fabrykach (a raczej ich kontrahentach) oraz relacja o rodzeniu się przeróżnych ruchów, którym taka sytuacja nie odpowiada. Wszystko jest doskonale udokumentowane (ponad 600 przypisów, bibliografia, aneks w postaci statystyk, tabel i wykresów). Do tego autorka jeździła po całym świecie i rozmawiała z setkami ludzi. Wszystko to zgrabnie mi się teraz łączy ze Skonsumowanymi (oraz z Magicznym światem konsumpcji Ritzer'a). Barber po prostu spojrzał na nasz świat od strony marketingu, tym aspektem Klein zajmuje się tylko przy okazji. Ją bardziej interesowało jak produkty są robione i jak bardzo ich loga nie chcą nam zniknąć z oczu (bo, ojejciu, jeszcze byśmy zapomnieli jak wygląda swoosh ;) Podobało mi się w jej pisaniu odnoszenie się do własnych doświadczeń, ironia, czasem zgryźliwe komentarze i wrzucenie kilku kolokwializmów, gdy już ją chyba krew zalewała. Przez to książka nie jest zbyt sztywna i - choć czytałam ją ponad 3 miesiące - nadal zainteresowanie mnie przy niej trzymało.

Tłumaczenie zdecydowanie jest godne pochwały. Tłumaczka nierzadko musiała zmierzyć się ze slangiem, z handlowym językiem, z bełkotem speców od marketingu. Kuleje natomiast wydanie: od groma literówek, błędów stylistycznych, interpunkcja leży. Do tego czcionka - maczek. Można się umęczyć, ale jednak warto dla zawartości. Nawet przymykam oko na czasem zbytnią lewoskrętność autorki.

Ocena: 5/6