Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mann Tomasz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mann Tomasz. Pokaż wszystkie posty

3 maja 2016

Tomasz Mann - Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny

Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1988
Pierwsze wydanie: Boodenbrooks, Verfall einer Familie, 1901
Stron: 285+267=552
Tłumacz: Ewa Librowiczowa

Literacka Nagroda Nobla 1929

Mam zawstydzający wręcz poślizg w pisaniu o książkach. Buddenbrooków skończyłam w styczniu, recenzja teraz... Ideałem byłoby pisać w ciągu tygodnia od zakończenia książek, bo stosik niepokojąco rośnie, a emocje blakną. Czemu tego nie robię?!

Mam osobisty problem z Mannem, bowiem jako nastolatka poległam na Czarodziejskiej górze. To była chyba druga książka w życiu, której nie skończyłam, gdzieś mam nawet zapisane, na której stronie się poddałam, jakoś mi nie szło, termin oddania do biblioteki już dawno minął, wicie, rozumicie. A jednak było/jest mi żal. Ponoć jednak Górę lepiej przeczytać w zupełnie innym wieku, więc może wyjdzie mi to na dobre? Tymczasem sięgnęłam po własny egzemplarz sagi rodzinnej uznanej za znacznie lżejszą pozycję.

Można ją za taką uznać, bowiem nie jest to lektura jakoś wyjątkowo trudna i zawiła, z drugiej strony trudno uznać jej styl za lekki, jakby nie patrzeć to książka jeszcze dość mocno osadzona w XIX wieku (co jest jej zaletą!). Opisuje ona zresztą dzieje tytułowej rodziny na przestrzeni lat 1835-1877. Kolejne pokolenia, ich losy, decyzje, marzenia, ambicje i zasady. Nie jest to pozycja historyczna jednak, bowiem wydarzenia historii Niemiec stanowią zaledwie jej tło. Bardzo ciekawy zabiegiem Manna było umieszczenie w sumie samego zakończenia w tytule. Upadek. Czytelnik ciągle ma to z tyłu z głowy. Nie wiem jak Wy, ale ja długo spodziewałam się, że będzie to coś na kształt dickensowskich zabiegów à la rodzina na bruku, bieda, przeprowadzki do coraz gorszych miejsc itd. i tu mnie noblista przyjemnie zaskoczył, bo chodzi mu o upadek duchowy i poniekąd intelektualny.

Jestem dość prostym czytelnikiem w obsłudze i bardzo lubię, gdy opowieść zawiera w sobie jakiegoś człowieka, z którym może nie tyle chcę się utożsamiać, co jakoś go rozumiem i wydaje mi się choć trochę duchowo bliski. Trudno mi to do końca wyjaśnić. W każdym razie Mann odmalowuje całą paletę bohaterów, w ten typowy dla XIX wieku sposób, a jednak trudno tam zapałać do kogoś sympatią. Choć jest jeden wyjątek - Hanno, najmłodszy przedstawiciel rodziny, taka mameja, ale jednak on jeden ma interesujące przemyślenia, on też ma w książce najlepszą scenę (gdy dopisuje coś w księdze Buddenbrooków). A i tak on razem z całą resztą marnieje na naszych oczach, wszystko w jakiś sposób niszczeje, zamiera, gaśnie, a członkowie rodziny niejako izolują się na własne życzenie i odchodzą w cień. Myślę, że to nadal jest siłą tej książki. Wiem, że autor bardzo wiernie oddał rzeczywistość Lubeki tego okresu i bardzo hołdował zasadzie realizmu, jednak po ponad 100 latach nie to robi największe wrażenie.

I jeszcze jedno, odnośnie mojej oceny. Nie byłam w stanie dobić do oceny 5, ponieważ Mannowi brakuje jakiejś werwy, takiego skoku, cała fabuła to szemrzący strumyczek, żadnej zimnej, wysokiej fali, nawet zwroty akcji są opisane dość bezbarwnie. Może jestem sentymentalna, ale zabrakło mi tam jednak emocji. Z drugiej strony książka cały czas mnie interesowała, zaznaczyłam sobie nawet jej fragment, który chciałam tu wypisać, ale gdzieś mi się ta fiszka zapodziała.

Coś jeszcze mi się przypomniało. W każdym omówieniu tej książki pojawia się konflikt między artyzmem a handlem, między duchową wolnością a mieszczańską mentalnością, między jednostką a powinnością wobec rodziny i społeczeństwa. Fakt, rodzina jest kupiecka, jej interesy to ważna część książki, kilka osób wyznaje jednak zupełnie inne wartości lub wyróżnia się swoimi zainteresowaniami. Ostatecznie jednak taki sam los spada na wszystkich. Jak myślicie czemu? Jaki jest wynik tego "pojedynku"? Może właśnie to, że stawiam sobie takie pytania po lekturze (i to po 4 miesiącach!) tłumaczy nagrodę Nobla. W każdym razie ta kwestia jest niezwykle intrygująca.

Ocena: 4,5/6

23 sierpnia 2010

Tomasz Mann - Dostojewski - z umiarem i inne eseje

Wydawnictwo: Muza SA, 2000
Pierwsze wydanie: eseje z lat 1921 - 1954
Liczba stron: 283

Laureat Literackiej Nagrody Nobla - 1929

Obok zdjęcie pisarza, okładki w sieci nie ma, jak zrobię zdjęcie, to wstawię. Książka zawiera tylko niewielki dorobek Manna w dziedzinie esejów, jest ich 9. Wszystkie mówią o innych pisarzach i bardzo często o ich dziełach. I tak noblista zachwyca się Cervantesem, Goethem, Tołstojem, Dostojewskim, Czechowem, Kafką i Strindbergiem. Zwłaszcza widać w tych esejach uwielbienie dla geniuszu Goethego, któremu poświęca chyba najwięcej miejsca. Nieustannie stawia koło niego Tołstoja, a to uwypuklając między nimi podobieństwa, a to zaznaczając dzielące ich różnice. Niewątpliwie zachęcił mnie do przeczytania wielu tytułów, które każdy z nas ma w pamięci, ale nie zawsze zdążył jeszcze je przeczytać. W moim przypadku to będzie Don Kichot, Faust, kilka opowiadań Czechowa i właściwie cały Strindberg, który za mną chodzi od lat i nęka mnie, gdzie tylko zajrzę.
Pewnego dnia Gorki ujrzał Tołstoja siedzącego samotnie nad brzegiem morza - ta scena jest szczytowym punktem jego wspomnień. "Siedzi, podparłszy oburącz głowę, między palcami powiewają srebrne włosy brody, patrzy w dal na morze, a do nóg jego posłusznie się toczą i łaszą zielonkawe fale, jakby opowiadały coś staremu magowi... I on również wydał mi się prastarym kamieniem, który ożył i zna wszystkie przyczyny i cele, myśli o tym, kiedy i jaki będzie koniec kamieni i roślinności, ziemi, wody morskiej i człowieka, i całego świata od kamienia aż do słońca. I morze jest częścią jego duszy, i wszystko wkoło powstało za jego wolą, z niego. Wydało mi się, że w nieruchomym zamyśleniu starca jest coś wieszczego, czarodziejskiego... Brak słów na wyrażenie tego, co odczuwałem wtedy; duszę przejmował zachwyt i niepokój, a później wszystko się zlało w przejmującą szczęściem myśl: Nie jestem sierotą na ziemi, dopóki ten człowiek jest tutaj". I Gorki oddala się "na palcach", aby piasek nie zaskrzypiał i nie przeszkodził myślom starca. (s. 148)
Szczególnie podobał mi się esej Podróż przez ocean z Don Kichotem z 1934r., Anna Karenina ( wstęp do wydania amerykańskiego, 1939r.) i Ku czci pisarza z 1940r. o Kafce. Ten pierwszy jest kwintesencją mannowskiego eseju, który do końca esejem nie jest, ponieważ zawiera wspomnienia z podróży do Ameryki. Drugi ukazał mi znaczenia książki Tołstoja, o których nie myślałam w trakcie lektury. Trzeci wyjaśnił mi dobitnie wielkość Kafki i sprawił, że na jego Zamek spojrzałam z nowej perspektywy. Dodatkowym walorem tego zbioru jest liczba anegdot, które Mann przytacza, np. o tym jak Tołstoj wskakuje swojemu rozmówcy na plecy (sic!;) albo jak Goethe przyzwala gościowi wysiorbać mizerię z sosem z talerza ;) Kilka razy się wręcz uśmiałam w trakcie lektury, co równoważy poważne fragmenty esejów, zwłaszcza obszerny i dość ciężki esej Goethe i Tołstoj. No i w jednym z nich znalazłam nowy cytat dla mojego bloga, autorstwa Goethego.

Ocena: 4/6