Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty

6 stycznia 2018

Podsumowanie 2017 roku

Poprzedni rok był dla mnie bardzo udany. Jestem naprawdę usatysfakcjonowana liczbą przeczytanych książek, ale też tym, jaki ten rok był pod względem czytelniczym. I tak udało mi się przeczytać 42 tytuły, co jest świetnym rezultatem jak na moje możliwości i o 10 książek wyższym niż rok temu! Tym razem też nie mam na koncie żadnych komiksów, które ostatnio podbiły wynik. Ustaliłam sobie przyjemną i skuteczną rutynę czytania, nie tyle na zasadzie czytam wtedy i wtedy, tyle i tyle, tylko, że mam książkę na kilka różnych sytuacji, a to oznacza, że w czytaniu mam zazwyczaj 5 książek (w tym jedna to weekendowy audiobook). Bardzo mi to odpowiada, bo dzięki temu czytam, i to czytam uczciwie, czytam z przyjemnością, czytanie mnie cieszy, rozwija i daje mi dużo przyjemności :)

Co więc się przewinęło w 2017? Książki własne w ramach odchudzania domowej biblioteczki (było ich 8 i ten wynik zdecydowanie chciałabym poprawić, to moje główne założenie na ten rok), kontynuowałam cykl W poszukiwaniu straconego czasu (obecnie jestem po cz. 2) oraz Świat Dysku (powoli kończę cykl o Czarownicach), bardzo fajnie wpasowałam w swoje życie audiobooki (co zaowocowało tegoroczną szóstką!) oraz pozwoliło mi poznać dwie książki, które planowałam od lat, ale się nie składało (Nieznośna lekkość bytu i Obłęd). Przeczytałam 10 kryminałów (dzięki osiedlowej bibliotece) i wcale nie chcę zmniejszać tej liczby, przy nich odpoczywam. Było też odrobinę klasyki (wspomniany Proust, Condrad i London), za to, niestety, tylko jeden reportaż.

W kategorii planuję przeczytać 222 (-1 książka).
W kategorii biblioteczka 105 (-8).
W zeszłym roku dostałam trzy książki (urodziny i święta). 

To teraz książki najlepsze :)

Warłam Szałamow - Opowiadania kołymskie
Książka wysłuchana, lektor Ksawery Jasiński, którego głos jeszcze dodaje walorów tej książce. Szałamow... co za człowiek, co za biografia, co za siła spojrzenia. Jest to jedyny audiobook, który włączałam sobie także w te dni, gdy nie przewidywałam książki słuchanej, po prostu włączałam, patrzyłam w sufit i słuchałam. Pierwsze co mi się nasunęło w trakcie lektury to wyjątkowa skromność autora. Życie przyjmuje takim, jakie jest, bez żadnych pretensji, bez poczucia niesprawiedliwości, użalania się nad sobą, bez wypominania swojej krzywdy, choć przecież miał całkowite prawo tak właśnie traktować swój los. Opisuje życie w łagrach na Kołymie, ale nie ma w nim krzty zgorzknienia, nic i nikogo nie potępia, od nikogo nie czuje się lepszy, za niczym nie goni, jest jak jest. Te opowiadania to była dla mnie wielka lekcja człowieczeństwa. Nie poświęciłam im osobnego postu, bo chyba bym nie sprostała, co tu można napisać, to trzeba po prostu przeczytać. Chciałabym mieć swój własny, papierowy już, egzemplarz.

Wyróżnienia (oceny 5,5):
  • Terry Pratchett - Czarodziecielstwo oraz Panowie i Damy: tradycyjnie za humor, ale też za kobiece bohaterki, docenienie kotów i wplecenie magów do świata czarownic
  • Milan Kundera - Nieznośna lekkość bytu: za głębię psychologii bohaterów
  • Barbara Demick - Światu nie mamy czego zazdrościć: Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej: za stawianie do pionu, długo też czekałam na tego typu książkę z tego rejonu i to było to!
Czego sobie życzę w 2018 roku: czytania więcej książki własnych, więcej klasyki, więcej reportaży. Dzisiaj mi się śniło, że w Rossmannie koło mnie był kiermasz książek i znalazłam w kącie Barabasza Lagerkvista, może to dobry znak ;)

W grudniu Mikropolis skończyło 8 lat, jestem już więc nieco opierzonym uczniakiem :) Blog całkiem nie umarł, ktoś tu jednak czasem zagląda, z rzadka nawet coś skomentuje. Byłoby miło, gdybym w każdym miesiącu coś tu pisała, bo choć statystycznie poprzedni rok był lepszy od 2016, to jednak nadal w ciągu 5 miesięcy nie skrobnęłam nawet posta z cytatami.

6 grudnia 2017

W telegraficznym skrócie 10

Skrót kryminalny.

Henning Mankell - Piramida
W stanie zniecierpliwienia czekaniem aż w bibliotece pojawi się kolejna część czytanego przeze mnie cyklu o Wallanderze sięgnęłam po zbiór opowiadań, które chronologicznie umiejscowione są na początku tej serii. Pięć opowieści, które kolejno prowadzą Kurta do miejsca, w którym znajduje go czytelnik, gdy otwiera cz. 1 Mordercę bez twarzy. Gdy jest już komisarzem Walldanarem, po rozwodzie, lubiącym wypić. A wcześniej był nieopierzonym policjantem, marzącym o pracy kryminalnego, starającym się o swoją przyszłą żonę Monę. I bystrego - to w końcu flagowa cecha każdego szanującego się detektywa. Opowiadania bardzo na plus.

Boris Akunin - Lewiatan
Trzecia część cyklu o przygodach Erasta Fandorina. Tym razem na tapecie kryminał hermetyczny, w stylu Christie, zamknięty krąg postaci, ograniczona sceneria (statek). Kryminał bardzo w moim stylu, więc sprawił mi ogromną przyjemność, jakbym znalazła jakąś zapomnianą książkę Agathy... 
Do czego można się przyczepić to narastająca tendencja Akunina to idealizowania swojego głównego bohatera, nie wiem czy traktuje go jako swoje alter ego, ale razi mnie ta perfekcyjność Erasta. Jego jedyną słabością jest jednak nadal pewna kochliwość i... próżność.
Polecam, kryminał wciąga tak, jak należy.

Boris Akunin - Śmierć Achillesa
Czwarta odsłona cyklu o Fandorinie. Ten tytuł to już insza inszość, zero kameralnej atmosfery, są za to spiski, intrygi, płatny zabójca, szpiedzy, trucizny i pościgi. I cały tłum Rosjan. I dużo polityki w tle. Fandorin wskakuje na wyżyny swojego perfekcjonizmu, osiąga wręcz jakieś absurdalne szczyty człowieka idealnego, który jak zawsze we wszystkim wyprzedza swoje pokolenie (wiedza, sport, mentalność, tolerancja, maniery, elegancja itp.). No po prostu ideał nie z tej ziemi. Aczkolwiek ginie przez niego człowiek, więc w tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu.
Póki co - zdecydowanie najsłabsza odsłona tej serii. Wrócę do niej po dobrych kilku miesiącach.

Camilla Läckberg - Księżniczka z lodu
Przyznaję, że miałam wielkie oczekiwania wobec tej książki. Miała idealne warunki, żeby zawładnąć moim czytelniczym serduszkiem starej fanki kryminałów: małe, skute lodem miasteczko, określone, małe środowisko, tajemnicze morderstwo, sekrety wychodzące powoli na światło dzienne. Niestety, Läckberg połączyła kryminał z powieścią obyczajową i samo to nie byłoby z mojej strony zarzutem, gdyby nie zrobiła tego w taki mało strawny sposób. Jej główna bohaterka, Erika Falk, to jakaś dziwna kopia Bridget Jones, która jest przepiękną blondynką, jednak w lustrze widzi niemal wieloryba i należy do - uwaga! uwaga! - Strażników Wagi... Litości. Do tego autorka popełnia wiele błędów warsztatowych, które każdy redaktor powinien wyłapać (np. w wielkim luksusowym domu mąż ofiary robi Erice herbatkę w dwie minuty nie opuszczając w ogóle odpowiednio wielkiego, luksusowego i zastawionego antykami salonu...). Oczywiście, niekonsekwentnie przeczytam kolejną część ;) Ale lojalnie uprzedzam, że otwarcie tej serii jest słabe.

Arne Dahl - Sen nocy letniej
Niespodziewanie i przypadkiem powróciłam do cyklu o drużynie A. Ponieważ ostatnio czytałam ją kilka dobrych lat temu, postanowiłam odświeżyć sobie poprzednie części oglądając szwedzki serial na ich podstawie. Aktorzy byli w nim dobrani perfekcyjnie (z wyjątkiem szefa, którego zmienili na dość wredną kobietę), tym samym pożyczyli twarze bohaterom powieści w mojej głowie i tak już pewnie zostanie do końca.
Szkoda jednak, że Sen nocy letniej jest w istocie dość rozczarowujący. Ta część skupia się na Jorge. Życie prywatne drużyny staje się powoli nieco nudnawe - wszyscy na potęgę się rozmnażają, a single tradycyjnie zaliczają łóżkowe przygody od razu na pierwszym spotkaniu. Dahl nadal co jakiś czas wstawia pseudo-oryginalne wstawki w postaci bezokoliczników zdań albo jakichś fragmentów o skrzydle anioła gdzieś tam widzianego kątem oka. Mało mojej ulubionej grzebaniny w dokumentach, detalach, przy biurku czy komputerze. Do tego główna intryga zbyt wydumana, zbyt rozwleczona, a czarny charakter niemal na zasadzie wszechmocnego boga (no chyba że będzie kimś w rodzaju Moriarty'ego?).

11 sierpnia 2013

Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska

Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1987
Pierwsze wydanie: Крейцерова соната, 1889
Stron: 190
Tłumacz: Eleonora Słobodnikowa (Albert), Maria Leśniewska (Sonata...)


Moje wydanie zawierało też opowiadanie Albert, krótką opowiastkę o skrzypku-alkoholiku. O nim później.

Skandaliczna Sonata Kreutzerowska to relacja o burzliwym małżeństwie Pozdnyszewa. Wszystkiego dowiadujemy się w jego rozmowie z innym pasażerem pociągu. Jego opowieść jest pełna emocji, sączy się z niej zazdrość, nienawiść, pożądanie i pogarda. Człowiek ten wpada w ciąg monologów, w których wyłuszcza swoje poglądy na społeczeństwo, mężczyzn i kobiety, ludzką moralność i różnice między klasami. Co jednak najważniejsze i będące przyczyną całego skandalu wokół Sonaty to atak na instytucję małżeństwa, wieszanie psów na obu płciach i krytykowanie ówczesnego wychowania dziewcząt. Pozdnyszew jest bardzo radykalny i w tym swoim radykalizmie posuwa się bardzo daleko. Czasem zaskakiwał mnie spostrzeżeniami, które są czasem jeszcze prawdziwe i w naszych czasach, np. gdy zwraca uwagę, że młode kobiety uczone są, aby występowały jak na targu, prezentując swoje atuty cielesne, że poddawane są presji znalezienia męża za wszelką cenę. Innym razem podkreślał kwestie charakterystyczne dla XIX w., gdy kobieta nie miała w sumie żadnych praw. Całe szczęście, to już się zmieniło. Nie da się też nie zauważyć, że główny bohater często sobie sam zaprzecza, zapętla się w tym swoim spojrzeniu czarne-białe i nawet tego nie widzi. Składam to na karb jego rozemocjonowania. Z tego co wyczytałam w sieci opowiadanie to prezentuje jednak poglądy samego autora.

Warto było to przeczytać zg na język, jak zawsze u Tołstoja, krystalicznie czysty i ostry jak nóż. Do tego głębokie opisy charakterologiczne, rytm dialogów (a właściwie monologu), który sprawia, że w głowie sama nadawałam słowom ton, tempo, słyszałam czyjąś barwę głosu, akcent w odpowiednim momencie itd. (podobne wrażenie miałam też u Meyrinka i Miltona). To literatura, która dobrze brzmi czytana na głos. Spodobał mi się też pomysł na rozpoczęcie opowiadania: kilka osób w pociągu, zaczyna się kleić rozmowa, wreszcie wybucha dyskusja, potem zostaje dwóch mężczyzn i ten, który siedział wcześniej milczący, nagle się otwiera.

Na koniec parę słów o Albercie. Jest równe i porządne, ale nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia. Jest tam ciekawy opis czegoś na kształt delirium, pokazanie przepaści między tym, co sobie wyobrażamy nt. ludzi, a tym, jacy oni rzeczywście są, plus ta literacka kreska z jaką narysowano postać muzyka. Dobre, ale łba nie urywa :)

Ocena: 4,5/6

14 lipca 2011

Mikołaj Gogol - Martwe dusze

Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1949
Pierwsze wydanie: Мёртвые души, 1842
Stron: 288
Tłumacz: Władysław Broniewski

Wreszcie! Zawsze miałam swoje małe molowe kompleksy na punkcie kompletnej nieznajomości sławnego Gogola. W końcu mistrz Dostojewski już twierdził "My wszyscy z niego" i jeśli miał na myśli literaturę rosyjską jako taką, to pozostaje mi tylko przytaknąć, bowiem szybko zauważa się jak ci wielcy (Dostojewski, Tołstoj, Czechow) musieli zaczynać sami od czytania Gogola. Już w nim jest ten specyficzny rosyjski nerw, to specjalne opisanie świata i uważny obserwator Rosjan i ludzkiej natury ogólnie.

Zupełnie zaskakujące było dla mnie odkrycie, że Gogol napisał Martwe dusze w wieku 32 lat. Napisać w tym wieku powieść wieńczącą pisarską karierę, uznaną później za jego najświetniejsze arcydzieło; książkę zaliczaną do światowego kanonu i czytaną do dzisiaj! A przecież nie raz miałam wrażenie, że napisał to jakiś staruszek, z siwą brodą, opatulony kocem, z pomarszczoną twarzą, pełen gorzkiej wiedzy i rozczarowania ludźmi... Plany były wielkie: miał to być początek trylogii, jak się wydaje, o Rosji. Nikołaj jednak okazał się szalenie wrażliwy na krytykę i po wysłuchaniu serii zarzutów na swój temat jakoby szkalował swoim dziełem mateczkę Rosję i szlachetnych krajan wpadł w depresję. Spalił to, co napisał później i w ogóle skończył marnie: istnieje teoria, że pochowano go żywcem.
(..) nieporównanie bardziej godne uwagi było wrażenie (przedmiot zupełnego podziwu!), jakie wywarł Czyczykow na damach. Żeby trochę wyjaśnić, trzeba by dużo powiedzieć o samych damach, o ich towarzystwie, namalować, jak to się mówi, żywymi barwami ich duchowe zalety; ale to dla autora jest bardzo trudne. Z jednej strony powstrzymuje go bezgraniczny szacunek dla małżonek dygnitarzy, a z drugiej strony... z drugiej strony, po prostu trudno. Damy miasta NN były... nie, nie mogę w żaden sposób, odczuwam po protu onieśmielenie. W damach miasta NN najbardziej godne uwagi było to... To aż dziwne - pióro zupełnie się nie porusza, jakby miało w sobie ołów. Tak więc już być musi: opis ich charakterów trzeba widocznie pozostawić temu, kto posiada żywsze barwy i większą ich ilość na palecie; a nam przypadnie powiedzieć - zaledwie kilka słów o zewnętrznym wyglądzie i o tym, co jest najbardziej powierzchowne. (s. 184)
Na swego bohatera wybrał radcę kolegialnego Pawła Iwanowicza Czyczykowa, człowieka średniego pod każdym względem, tak jakby wziąć setkę zwyczajnych Rosjan i wyciągnąć z nich średnią arytmetyczną - to właśnie byłby Czyczykow. Pojawia się on w mieście NN, wchodzi w jego prowincjonalny światek, wzbudza poruszenie w tamtejszym towarzystwie. Wszystko byłoby bardzo niepozorne, gdyby nie jego cel, bowiem Paweł Iwanowicz skupuje od ziemian martwe dusze, czyli chłopów którym się zeszło, a jednak trzeba za nich płacić podatki aż do następnej rewizji. Czy jednak martwe dusze to tylko mały szczegół w interesach? Oczywiście nie, to w nich jest pies pogrzebany i po pewnym czasie łatwo było mi się zorientować, że w istocie każda postać przewijająca się w tej historii jest własnie taką duszą. Gogol wielokrotnie zwraca się w tekście do czytelnika, wyrażając swoją odrazę jaką ma do pewnych charakterystycznych dla Rosjan zachowań, opisując poszczególne typy odziane w karykaturalne wdzianko, w których niejeden ze wstydem odnajdzie jakiś rys swojego charakteru. Jest doskonałym obserwatorem, subtelnie złośliwym i wbijającym szpile niemalże niechcąco. I choć skupia sie na Rosji, nie da się ukryć, że jego ksiązka ma też walory uniwersalne. Zwłaszcza gdy Gogol rozpisuje się o naturze ludzkiej generalnie, gdy pisze o innych pisarzach lub o krytyce. Miałam wrażenie jakby czasem nie mógł się powstrzymać i popłynął z jakimś tematem, ze słowami skierowanymi nieomal do konkretnych adresatów. To wszystko sprawiało, że jego młody wiek był dla mnie sporą niespodzianką.
I do takiej nędzy, drobiazgowości, brudu mógł upaść człowiek? Mógł się tak zmienić? Czy to prawdopodobne? Wszystko jest prawdopodobne, wszystko może się stać z człowiekiem. Współczesny ognisty młodzieniec odskoczyłby z przerażeniem, gdyby mu pokazano jego portret, kiedy będzie stary. Zabierajcie więc ze sobą na drogę wychodząc z miękkich lat młodości w surowy okrutny wiek męski, zabierajcie ze sobą wszystkie ludzkie drgnienia, nie zgubcie ich po drodze, już ich później nie podniesiecie. Groźna i straszna jest nadchodząca starość i nic już nie wraca. (s. 146)
Jest to dla mnie piękna, typowo rosyjska proza, pełna szczegółowych opisów typów ludzkich, przemycenia w eleganckich zdaniach własnego spojrzenia na daną sprawę, najczęściej mało pochlebnego, ukrywająca krytykę pod powierzchnią komizmu i satyry, napisana rozbudowanymi i wyszukanymi zdaniami. Warto znać, a jak ktoś się zaczytuje literaturą rosyjską (lub ma to w planach), to już wg mnie obowiązkowo, jeśli wolno mi tak napisać. Sama na pewno sięgnę jeszcze po twórczość Gogola, także ponownie po Martwe dusze, ponieważ okazuje się, że tłumaczenie Broniewskiego, choć wspaniałe, to jednak było ocenzurowane przez ówczesną władzę. A poza tym Nikołaj ma rzadką umiejętność ukazywania tego, co w człowieku odpowiada za jego "rdzeń" niby mimochodem, tylko poprzez skupienie uwagi czytelnika na tym, co jest najbardziej powierzchowne.

Ocena: 5/6

17 stycznia 2011

A. B. Strugaccy - Daleka tęcza

Wydawnictwo: ALFA, 1988
Pierwsze wydanie: Далекая Радуга, 1963 i Попытка к бегству, 1962
Stron: 199
Tłumacz: Eligiusz Madejski

Dla młodszych czytelników warto napisać, że inicjały oznaczają Arkadija i Borysa oraz że bracia Strugaccy to bardzo znani rosyjscy pisarze s-f. Moi rówieśnicy+ na pewno ich znają, sporo ich książek i opowiadań zostało wydanych w Polsce, zwłaszcza w latach 80. Ich popularność nie jest przypadkowa. Zaczęłam od ich Pikniku na skraju drogi i już wtedy mnie mocno zaintrygowali. Oczywiście, na moje nimi zainteresowanie wpłynął fakt, że Piknik został sfilmowany przez Tarkowskiego jako Stalker, jeden z moich filmów życia, jednak książka i film nie mają wiele wspólnego, choć scenariusz napisali bracia a Andriej im pomagał i wściekał się, jak nie rozumieli o co mu chodzi.

Wracając jednak to właściwego tematu tego postu. Daleka tęcza to tak naprawdę dwa opowiadania: tytułowe oraz Próba ucieczki. Oba to tzw. twarde s-f, z opisem sprzętu, wynalazków, zmienioną strukturą społeczeństwa. Oba zaczynają się niepozornie. Daleka tęcza wcale nie sugeruje jakiegoś optymistycznego zakończenia, wiecie, w tle zalśniła na niebie tęcza, jest więc światełko w tunelu itp. Tęcza okazała się być planetą, jedną z wielu zamieszkaną przez ludzi. Jednak właśnie ona jest rajem dla fizyków, wielkim laboratorium, w którym badają oni materię, eksperymentują z jej przesyłaniem. Akcja rodzi jednak reakcję, bowiem obserwują czasem zjawisko Fali - ogromnej, czarnej ściany, która przechodząc, niszczy wszystko. I tak dzieje się znowu, jednak tym razem jest to Fala nowego, nieznanego typu. Nie chcę zdradzać więcej, dodam tylko, że książka niesamowicie stopniuje napięcie,podnosząc je ostatecznie do punktu, w którym czytelnik niemal wyskakuje ze skóry, żeby wiedzieć co będzie dalej. Porusza tez problem podziału ludzkości na naukowców i na emocjonalistów, czyli tych, którzy są racjonalni i użyteczni, i tych, którzy zajmują się wg części fizyków bzdurami do niczego niepotrzebnymi. Ale czy w sytuacji bez wyjścia naukowcy na pewno zachowują zimną krew?
Nikt go nie lubi. Wszyscy go znają - nie ma na Tęczy człowieka, który nie znałby Kamila - ale nikt, absolutnie nikt go nie lubi. W takiej samotności i ja bym zwariował, a Kamila, zdaje się, to zupełnie nie interesuje. Zawsze jest sam. nie wiadomo, gdzie mieszka. Pojawia się niespodziewanie i niespodziewanie znika. (Daleka Tęcza, s. 18)
Próba ucieczki to zupełnie inna sprawa. Tu mamy dwuosobową drużynę: odpowiedzialnego Antona i kąpanego w gorącej krwi Wadima. Ludzkość zna różne planety, niektóre z nich uczyniła punktami turystycznymi, dotarła już nawet do dwóch innych cywilizacji. Książka zawiera też świetne opisy pół-żywych maszyn. Nasza dwójka zostaje namówiona przez tajemniczego Saula do wyruszenia na nieznaną i bezludną planetę, wybraną w dodatku losowo. Po wylądowaniu okazuje się jednak, że są tam ludzie. To opowiadanie zadaje pytanie jeszcze cięższe gatunkowo, bowiem zastanawia się nad możliwością ingerencji w Historię. Czy dałoby się przyspieszyć rozwój ludzkiej rasy, gdyby postawić ją przed wszystkimi dobrami, jakie zostały wynalezione przez tysiące, setki lat? Czy jednak droga, którą ludzie przeszli była konieczna, żeby osiągnąć nasz poziom? Właściwie zahacza to trochę o Hegla, jak teraz o tym myślę... W każdym razie, ten tekst to kawał dobrej roboty; można mu wybaczyć pewne naleciałości z czasów, w jakich go napisano. Strugaccy to solidna firma i na pewno jeszcze poszukam ich utworów.
Dziwactwa... Nie ma żadnych dziwactw. Są po prostu różnice. Zewnętrzne świadectwa nieodgadnionych procesów tektonicznych w głębi ludzkiej natury, gdzie rozum walczy na śmierć i życie z przesądami, gdzie przyszłość na śmierć na śmierć i życie walczy z przeszłością. A my koniecznie chcemy, żeby wszyscy dokoła byli gładcy, tacy jak ich sobie wymyślamy na miarę naszej skąpej fantazji... aby można było ich opisać elementarnymi funkcjami dziecięcych wyobrażeń: dobry wujek, chciwy wujek, nudny wujek. Straszny wujek. Dureń. (Próba ucieczki, s. 119).
Ocena: 5/6

P.S. Okładka, choć dość ciekawa, nie ma żadnego związku z fabułą obu opowiadań.

11 listopada 2010

Boris Akunin - Gambit turecki

Wydawnictwo: Świat Książki, 2003
Pierwsze wydanie: 1998
Liczba stron: 199
Tłumacz: Jerzy Czech

Akunin zaskakuje odważnym i dość nietypowym posunięciem jak na autora kryminałów. Polega to na tym, że nie przywiązuje się do raz zastosowanego pomysłu. Część pierwsza przygód radcy tytularnego Fandorina była napisana z jego punktu widzenia, wszystkie zdarzenia były opisywane czytelnikowi w kolejności, wiedzieliśmy dokładnie tyle, co on. Natomiast druga część ma innego głównego bohatera: Warię Andriejówną, młodą kobietę o nowoczesnych poglądach. To dobra dziewczyna, ale jednocześnie próżna, niestała i niespecjalnie spostrzegawcza. Oczywiście, poznaje naszego Erasta. Akcja dzieje się w czasie wojny rosyjsko - tureckiej 1877 - 1878, tym razem Erast musi znaleźć szpiega, przez którego wojny długo nie można skończyć. Jednak nie mamy toku myślenia detektywa ani jego działań, czytamy tylko o obserwacjach Warii, która zdaje się nie dostrzegać sedna problemu, tak zajęta jest wianuszkiem adoratorów koło siebie.

Siłą tej książki jest wciągająca fabuła, całość podobała mi się dużo bardziej niż Azazel, język, wspaniałe Akuninowe odmalowanie tamtych czasów oraz sam Fandorin. Właśnie tego byłam ciekawa po pierwszej części - jak się zmienił? I faktycznie, nie jest już tym irytującym, naiwnym młodzieńcem. Ma ledwie 21 lat a zachowuje się jak dojrzały człowiek. Planowałam nawet dać 5, ale jakoś mi się ręka zatrzęsła przy ocenie i będzie 4,5, ponieważ wraz z ilością przeczytanych kartek trochę żałowałam, że na pierwszym planie są te międzynarodowe intrygi, szpiegowskie afery i wielka polityka. Kryminał powinien być bardziej kameralny jak na moje oko. W każdym razie, chętnie przeczytam część trzecią, oczywiście dla Erasta Fandorina, postaci, która zmienia się niemalże na oczach czytelnika.

Ocena: 4,5/6

Inne książki tego autora:


18 października 2010

Andriej Tarkowski - trzy książki


To będzie post dla fanów. Jeden z moich ulubionych reżyserów, autor filmów, które należą do mojego Top-ileśtam. Artysta, który zmienił moje postrzeganie kina, i który urzekł mnie swoim postrzeganiem świata, bowiem wiele jego poglądów dzielę. Jego filmy są tak fascynujące, że sam Bergman mówił o nim, iż Tarkowskiemu udało się wejść do pokoju, do drzwi którego on sam tylko pukał. O, a tak na marginesie, po prawej można zobaczyć sympatyczny żarcik podesłany na gronie (kliknij by powiększyć). Ale do rzeczy. W ciągu ostatnich miesięcy miałam okazję przeczytać 3 książki dotyczące tego reżysera. Jedna została napisana przez niego i wydana za jego życia, druga to jego dzienniki (zredagowane przez żonę Łarisę), trzecia to książka o nim. Ku pamięci chciałabym napisać kilka słów o każdej.

Andriej Tarkowski - Dzienniki
Wydawnictwo: Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk, 1998
pierwsze wydanie: właśnie rok 1998
liczba stron: 560

Właśnie wyczytałam, że to Polacy jako pierwsi zabrali się za wydanie Dzienników. Przełożył je i opracował dr Seweryn Kuśmierczyk, który wykonał kawał dobrej roboty. Książka zawiera solidnie opisane przypisy i tylko mogę sobie wyobrazić ile czasu zajęło dojście czyje jest każde imię i nazwisko wspominane przez Tarkowskiego. Do tego jest kalendarium życia i twórczości, indeks nazwisk i tytułów, filmów, prac twórczych i zamierzeń artystycznych. Pół roku temu licytowałam Dzienniki na allegro. Moje możliwości skończyły się przy 70 zł, ostateczna cena oscylowała gdzieś koło 150zł... Zdaje się, że jeszcze nikt nie wpadł na ponowne ich wydanie, ale kto wie, cała nadzieja w Świecie Literackim, które wypuściło nowe wydanie Czasu utrwalonego. Czy jednak warto wydać aż tyle? Wydaje mi się, że nie. Dzienniki to kopalnia wiedzy o Tarkowskim, ale jednak równie dobrze można wypożyczyć to z biblioteki, wynotować sobie rzeczy nas interesujące (jakieś nazwiska czy tytuły) jak ja to zrobiłam i już. Może kiedyś będę chciała jeszcze do nich zajrzeć, ale na razie nie będzie mi specjalnie żal, że ta pozycja nie uświetni mojej półki. Zapiski z tych 8 lat pełne są problemów reżysera z władzą, zajmuje to jego codzienne myśli i działania w takim stopniu, że musiało to być wykańczające. Niektórym to tylko wiatr w oczy... Jest to też kalejdoskop setek nazwisk, zbieranina cytatów, fragmentów książek, pomysłów, kwot, które trzeba oddać, zamartwiania się o zdrowie swoje i swojej rodziny. I między tym wszystkim są takie niesamowite wyspy. Jednego dnia planuje jak przerobić dom na wsi, by drugiego dnia ni z gruszki, ni z pietruszki omawiać tematy o wielkim...jak to ująć...napięciu metafizycznym! I ciekawa sprawa: Tarkowski nie zna się za bardzo na ludziach, czego ma sam świadomość. Ale jak kogoś polubi, pięknie o nim pisze.
21 września1984, Sztokholm
Dzisiaj była kolacja u Katinki. Było bardzo miło. Poczułem, że Sven jest bardzo samotny, wciąż przezywa, jak sądzę, tę potworność, która wydarzyła się, kiedy jego szesnastoletni syn podciął sobie żyły i umarł. Sven jest bardzo samotny, nie ma przyjaciół. Bardzo chciałbym mieć takiego przyjaciela jak on.(s.404)
Interesująca rzecz, pozwoliła mi nieco lepiej go poznać, nawet biorąc pod uwagę, że część rzeczy Łarisa wycięła, a także dojrzeć w nim normalnego, zwykłego człowieka. Książki tu nie ocenię, w końcu nie ma to sensu w przypadku osobistego dziennika, ale naprawdę polecam fanom.

Andriej Tarkowski - Kompleks Tołstoja. Myśli o życiu, sztuce i filmie
Wydawnictwo: Wydawnictwo Pelikan, 1989
Pierwsze wydanie: 1989
Stron: 314

Z przedstawionych tu przeze mnie pozycji tę polecam najbardziej. i tę bardzo chciałabym mieć na swojej półce. Choć formalnie nie została napisała przez reżysera, jest to zbiór jego wypowiedzi zebranych i opracowanych przez pana Seweryna Kuśmierczyka. Pochodzą one z książek Tarkowskiego i wywiadów z nim (gazetowych i telewizyjnych). Zostały pogrupowane w trzech działach: o sobie i zasadach życia, rzeźbienie w czasie (ogólnie o sztuce reżyserskiej) i o swoich filmach. Każdy z nich ma też mniejsze podrozdziały. Możecie sobie tylko wyobrazić ile czasu zajęło posprawdzanie tego wszystkiego, czasem dochodziło też tłumaczenie z prasy zagranicznej, poukładanie, zdecydowanie co, gdzie się znajdzie. Benedyktyńska praca. Do tego pan Seweryn dodał bardzo sensowny wstęp, którego polecam nie omijać. Jakość jego pracy przesądza, że będę pewnie chciała w przyszłości sięgnąć po jego książkę Pasja według Andrieja.

Z tej pozycji chyba bardziej wychodzi prawda o Tarkowskim niż z jego Dzienników. Staje się żywym człowiekiem, który w młodości mówi jedno, jako dojrzały mężczyzna coś innego. Który ma problem z klarownym przedstawieniem swojego punktu widzenia. Który jest całkowicie subiektywny w swojej percepcji. Który sobie zaprzecza w różnych wywiadach (np. większość czasu odżegnuje się od symbolizmu, by w innym wywiadzie uznać, że to i tamto było symbolem tego i tamtego ;) Raczej pesymista. Przerażony tym, co działo się w czasach mu współczesnych. Wierzący i religijny. Raz mówi naprawdę wielkie rzeczy, by dać się namówić na wypowiadanie jakichś bzdur o... kobietach. Przede wszystkim ta książka pozwala zrozumieć wiele dodatkowych rzeczy w jego filmach oraz zrozumieć w jaki sposób (mi bliski) szanuje on widza.
Według mnie, szacunek dla widza polega na tym, że mogę rozmawiać z nim w swoim własnym języku, nie schlebiając mu i nie robiąc z siebie głupszego aniżeli widz. Jedynym właściwym podejściem jest pozostanie samym sobą. I mówienie do widza jak do równego sobie. W naszych czasach nie można poważnie traktować przypuszczenia, że publiczność jest głupsza lub mniej dojrzała niż sam artysta. (s. 180)
Do tego szczegółowa bibliografia i indeks nazwisk i tytułów. Rzecz warta wznowienia notabene.

Ocena: 5/6

Andriej Tarkowski- Czas utrwalony
Wydawnictwo: Świat Literacki, 2007
Pierwsze wydanie: 1989
Liczba stron: 296
Tłumacz: Seweryn Kuśmierczyk

Ta książka to już zupełnie inna sprawa. Nie tylko napisana przez samego reżysera i to w ciągu 16 lat, ale pisana była też z myślą o wydaniu. Kierowała nim zdaje się potrzeba szerszego wyłożenia własnego spojrzenia na kino jakie takie, na warsztat reżyserski oraz, co typowe dla Tarkowskiego, na kondycję XX-wiecznego społeczeństwa. Dobrze jeśli uznany twórca pisze coś takiego, potem nie ma przynajmniej niedomówień i zbędnych nadinterpretacji jego działalności. Przyznam jednak, że Czas utrwalony czytałam najdłużej. Zapewne dlatego, że to książka własna, nie goniły mnie terminy, często wygrywały z nią inne książki, które musiałam szybko przekazać dalej. No i nie jest to nic rozrywkowego, taka lektura wymaga skupienia, w międzyczasie też oglądałam jego filmy, a to dla przypomnienia, a to te mi wcześniej nieznane.

Część fragmentów możemy znaleźć w Kompleksie... Sporo tu akapitów, które wręcz trudno było mi zrozumieć. Tzn. Tarkowski wznosi się czasem na taki poziom abstrakcji, że albo tylko sam siebie rozumiał, albo jest w stanie to pojąć tylko drugi tak wybitny artysta. Tradycyjnie też czasem sobie zaprzeczał i wynika to z długości procesu pisania; on też się zmieniał przez te lata. Niektóre moje tezy obalił, wiele ze swoich filmów wyjaśnił, niektóre rzeczy uprościł, inne całkowicie zagmatwał. Odwołuje się też do innych reżyserów - ludzi, których podziwiał, czasem omawia wybrane sceny (bywa, że i spoileruje). Pisze nieraz o bardzo konkretnych sprawach jak montaż, scenariusz czy aktor w filmie, a są i rozdziały poświęcone tak ogólnym ideom jak sztuka. Książka zwiera też jego filmografię oraz indeks nazwisk i tytułów, a na końcu jest esej tłumacza i jeśli mnie pamięć nie myli to jest to mniej więcej ten sam, co na początku Kompleksu. Podsumowując: polecam wyznawcom Tarkowskiego i wielbicielom kina radzieckiego.

Ocena: 4/6

4 października 2010

Boris Akunin - Azazel

Wydawnictwo: Świat Książki, 2003
Pierwsze wydanie: 1998
Liczba stron: 220
Tłumacz: Jerzy Czech

Mam brak weny na jakiekolwiek recenzje, jakieś zmęczenie materiału odczuwam... Akunin naczekał się prawie dwa tygodnie, ale nie chcę przez to powiedzieć, że jego książka mi się nie podobała. To będzie recenzja raczej zachęcająca do przeczytania Azazela.

Kryminał retro? Tak, zgadzam się. Szczegóły XIX-wiecznej rzeczywistości zostały wspaniale oddane: architektura, stroje, środki transportu, sposób mówienia, zupełnie jakby autor miał dziurkę od klucza, przez którą mógł sobie podglądać przeszłość. Do tego główny bohater Fandorin jest bardzo nietypowy: młody, nieopierzony, bywa, że i naiwny, bardzo kochliwy i jakby nie patrzeć dość próżny. Właściwie niespecjalnie podbił moje czytelnicze serce. Odnośnie zagadki, to w sumie nie jest zbyt wciągająca. W Moskwie ginie student, ale nie byle jaki, bo obrzydliwe bogaty i w nie byle jaki sposób, bo wyznaje miłość osobie, która widzi go pierwszy raz na oczy (sam student dziewczyny też nie znał). To Fandorin dostaje sprawę, jeszcze wczoraj przepisywał listy i był w policji absolutnie nikim, a już dziś grozi mu niebezpieczeństwo, a jutro go nawet awansują. Detektyw przemierza też Europę, akcja zawiera kilka sen bardzo szybkich, giną ludzie, zagadka robi się z każdym dniem coraz bardziej tajemnicza, istnieje podejrzenie działalności światowej organizacji z pewnymi ciekawymi planami...

Azazela odkładałam jednak, kiedy miałam ochotę. Nie był to dla mnie kryminał z tych, co to "jeszcze chwilę, tylko jeden rozdział, muszę wiedzieć co było dalej!". Nie wczułam się też jakoś w kibicowanie bohaterom. Jest to porządna robota, na poziomie, świetne tłumaczenie, ale dla mnie bez tego błysku. Jedynie zakończenie postawiło mnie w stan czujności i chciałabym jeszcze raz zobaczyć Fandorina w akcji, a zwłaszcza jak się zmienił, ponieważ finał jest mocny, gwałtowny i zmieniający wszystko w jego życiu. No i podniósł ocenę o całe pół punktu.

Ocena: 4,5/6

P.S. Wypełniłam tym samym 50% planu mojego wyzwania! :)

18 września 2010

Jacek Hugo-Bader - Biała gorączka

Wydawnictwo: Czarne, 2009
Liczba stron: 391

Nastawiłam się na reportaże napisane w trakcie podróży Badera z Moskwy do Władywostoku. Szybko jednak wpadłam w konsternację, bowiem okazało się, że reportaże te są z różnych lat, nie tylko z Rosji, ale też innych krajów, które kiedyś były częścią ZSRR. Kilka z nich, zresztą, miałam okazję przeczytać już w "Dużym Formacie".

Zastanawiam się czy są jakieś reportaże w konwencji "widziałem szczęśliwych Rosjan", ponieważ Biała gorączka to kolejny kamyczek do ogródka krytyków tego największego państwa świata. Odkąd pamiętam Rosja wzbudzała we mnie pewną niechęć, nie ufam temu krajowi i nie mogę uwierzyć, że można pozwolić na takie zaniedbania i absurdy wśród własnego narodu. A przecież Rosja ma wspaniałe tradycje, literatura rosyjska jest moją ulubioną i jedną z najwybitniejszych na świecie, są tam genialni uczeni i uznane ośrodki badań. Kurczę, i to wszystko można tak (z)marnować! Krew człowieka zalewa, choć to nie mój kraj... Może to są skutki rządzenia za dużym państwem? Ogarnięcie takiej powierzchni i takiej masy ludzi wydaje się wręcz niemożliwe? Wydaje się to szczególnie trudne kiedy nie ma się tradycji demokratycznych. Dobra, dość analiz.

Reportaże Badera mówią najczęściej o ludziach z nizin społecznych, o tych zapomnianych przez państwo, którym nierzadko grozi wyginięcie, biednych (a często żyjących już w nędzy). Jest to morze cierpienia, strasznych biografii, niesamowitych wypadków życiowych, bezradności, alkoholizmu, braku nadziei. Te teksty nie napawają optymizmem na przyszłość. Naprawdę, dalsze losy Rosji widzę w czarnych barwach, jakby tam się nic nie zmieniało. Jest przeżarta korupcją od samego dołu aż po szczyt i jest to powszechnie akceptowane na zasadzie przyzwyczajenia i braku wiary, że można to zmienić.

Najbardziej podobały mi się reportaże, które mówiły o szamanach różnych narodów w Rosji. Jest to fantastyczny element wschodniego folkloru, który zasiewa ziarno zwątpienia w duszach materialistów. Jest to cały kalejdoskop interesujących ludzi i ich losów. Przerażające są natomiast wszystkie rozdziały, gdzie alkoholizm, życiowa nieporadność i upadek wszelkich wartości są głównym tematem. Włosy dęba stają podczas czytania. Wydaje się to zaklętym kołem, w którym zostawione sobie samym lub porzucone dzieci powielają wszystkie błędy rodziców i bezwiednie staczają się na dno.

Ważna lektura, polecam. Też wydana bez zarzutu, zero literówek, trochę zdjęć plus mapa z trasą dziennikarza. Proszę tylko nastawić się na ogarniające czytelnika przygnębienie (nie licząc jednego zabawnego akcentu na poczcie, ale i on pokazuje rosyjską biurokrację, która oplata ten kraj).

Ocena: 5 - 5,5/6

18 sierpnia 2010

Zachar Prilepin - Patologie

Wydawnictwo: Czarne, 2010
Pierwsze wydanie: 2005
Liczba stron: 306
Tłumacz: Małgorzata Buchalik

Zostałam zmiażdżona tą książką. Nie mogę ochłonąć i nadal czuję adrenalinę we krwi. Są książki, które pozwalają czytelnikowi być turystą podróżującym przez historię, świat i obserwującym ludzkie losy. Ale w tej książce można poczuć się jak uczestnik wydarzeń. Jestem weteranem wojny Prilepina...

Moim kompanem był Jegor Taszewski, rosyjski żołnierz po 20-stce. Jedzie do Czeczeni walczyć. Cała jego historia ocieka strachem, nawet w trakcie niewinnej sytuacji Jegor ma ciągle wizje niebezpieczeństwa, wątpliwości co tam robi, analizuje czy rozwalą mu głowę teraz czy za godzinę. I wspomina chwile zwykłego życia, swoją dziewczynę, zazdrość o nią. Te fragmenty nie zakłócają całości opowieści, tylko bardzo udanie uzupełniają obraz głównego bohatera. Każdy z jego kolegów to silny, młody mężczyzna i każdy się boi, inaczej reagując na tę sytuację. Pewnie słyszeliście o tej sławetnej bratniej więzi, jaka tworzy się na wojnie pomiędzy żołnierzami. Tutaj zostało to genialnie pokazane. Wcale nie jakimiś górnolotnymi słowami, a jednak wreszcie zrozumiałam to niewypowiedziane uczucie. Porozumienie bez słów, znaczące milczenie, głupie kawały, ochota by nagle jak dziecko dotknąć czyjegoś żywego jeszcze ciała.
Widzę huśtawkę na placu zabaw. W słabym podmuchu wiatru brzęczy szyba na piętrze pod nami... Drzewo... Korona jakby gotowała się, mrugała na słabym ogniu... Ktoś kiedyś siedział pod tym drzewem, całował się na ławce. Czeczeński chłopak i czeczeńska dziewczyna... A może im nie wolno? Musze zapytać Hasana: czy wolno im się całować na ławkach pod drzewami na placach zabaw, czy u Czeczenów to w ogóle nie do pomyślenia.
Skąd myśmy się tu wzięli, skąd ja się tutaj wziąłem? Siedzimy pośrodku obcego miasta, całkiem sami, jak na dnie oceanu. Co pomyślałaby Dasza, gdyby dowiedziała się, gdzie teraz jestem...? (s.136)
Obawiałam się swojej reakcji na tę książkę, bo raz, że swoje zdanie na dwie wojny czeczeńskie mam już dawno ustalone i wiem na ten temat sporo, dwa, że autor jest kilometry dalej od moich własnych poglądów (co wynika z notki biograficznej na okładce). Nie wiedziałam czy będę w stanie obdarzyć sympatią głównego bohatera. A jednak szybko zaczęłam mu kibicować, zachwycać jego czułością wobec bliskich osób, przeżywać sukcesy i porażki całego oddziału... Solidaryzowałam się ze stroną, którą pokazano mi z bliska, ale nie straciłam z oczu kolei tej wojny: to, że dwie strony totalnie powariowały, że to patologia, która nigdy nie powinna mieć miejsca.

Zachwyciło mnie pisarstwo Prilepnia: dynamiczne, soczyste, łatwo odmalowujące emocje, jego mistrzowsko oddane ludzkie charaktery, nieprzegadane, a za to istotne dialogi, niesamowicie wciągająca fabuła (w tym mocny początek i wstrząsające zakończenie). Takiej literatury wojennej jeszcze nie czytałam, przypominało mi to jedynie (pod pewnymi względami) film "Helikopter w ogniu", tyle że książka jest znacznie bardziej głęboka i wymowna. Porównywana do "Na Zachodzie bez zmian" podobała mi się dużo bardziej niż ta klasyczna już pozycja. Bardzo chciałabym przeczytać jego Sańkja. I pomyśleć, że przechadzając się po księgarni, chyba nie wypatrzyłabym sama takiego skarbu!

Patologie wydano porządnie, tekst zawiera zaledwie cztery małe błędy edytorskie. Okładka lepiej prezentuje się na żywo niż jako zdjęcie (projekt Kamila Targosza, nazwisko, które zapisałam sobie kilka lat temu w komórce!). Ale najlepsze jest tłumaczenie: idealnie dopasowujące rosyjskie wyrażenia potoczne i zastępujące je też potocznymi polskimi. Dzięki temu nie ma żadnej sztuczności, można zapomnieć o narodowości bohaterów, staje się ona uniwersalna. Gorąco polecam, ważna książka, obok której trudno przejść obojętnie!

Ocena: 6/6

8 sierpnia 2010

Wieniedikt Jerofiejew - Moskwa - Pietuszki [w:] Dzieła prawie wszystkie

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2001
Pierwsze wydanie: 1973 (Izrael!)
Liczba stron: 140
Tłumacz: Andrzej Drawicz

Przykład książki jednocześnie i wesołej, i smutnej. Pierwsza warstwa to ta wesoła, budząca nawet śmiech, literatura alkoholowa, literatura społecznych dołów. Pijackie perypetie głównego bohatera, którym jest sam autor, podróżującego z Moskwy do miejscowości Pietuszki. W drodze pije, opowiada różne anegdoty, pije, spotyka nowych znajomych, pije, rozmawia z Bogiem, Szatanem, Sfinksem i aniołami (które są chyba czymś w rodzaju greckiego chóru), pije, tęskni do kobiety, która ma czekać na peronie, pije, ma zwidy i halucynacje przywodzące na myśl delirium. I pije, właściwie wszystko co się da i to w ilościach astronomicznych. Podaje nawet interesujące przepisy na drinki, np. "Łzy komsomołki":
Lawenda 15g
Werbena 15g
Woda kolońska "Las" 30g
Lakier do paznokci 2g
Płyn do płukania ust 150g
Lemoniada 150g (s. 62)
W tle jest Związek Radziecki, niby żartem, niby poważnie opisany jako straszne miejsce, gdzie człowiek najbardziej pijany (czyli Wienia) zachowuje najbardziej trzeźwe spojrzenie.
Ja, który doznałem w tym świecie tyle, że tracę rachunek i zapominam kolejności - ja jestem najtrzeźwiejszy z całego świata." (s. 133)
W rzeczywistości pod powierzchnią jest to krytyka radzieckiej rzeczywistości, samego świata, w którym osoby wrażliwe znieczulają się alkoholem, aby nie stracić zupełnie głowy. Książka miała dla mnie jednak pewną słabość, mianowicie nie przepadam za utworami Hłaski, jakoś nie mogę wczuć się w tego typu historie, a ta książka, choć bardzo oryginalna, należy do tego "gatunku".

Ocena: 4/6