
Pierwsze wydanie: 1973 (Izrael!)
Liczba stron: 140
Tłumacz: Andrzej Drawicz
Przykład książki jednocześnie i wesołej, i smutnej. Pierwsza warstwa to ta wesoła, budząca nawet śmiech, literatura alkoholowa, literatura społecznych dołów. Pijackie perypetie głównego bohatera, którym jest sam autor, podróżującego z Moskwy do miejscowości Pietuszki. W drodze pije, opowiada różne anegdoty, pije, spotyka nowych znajomych, pije, rozmawia z Bogiem, Szatanem, Sfinksem i aniołami (które są chyba czymś w rodzaju greckiego chóru), pije, tęskni do kobiety, która ma czekać na peronie, pije, ma zwidy i halucynacje przywodzące na myśl delirium. I pije, właściwie wszystko co się da i to w ilościach astronomicznych. Podaje nawet interesujące przepisy na drinki, np. "Łzy komsomołki":
Lawenda 15gW tle jest Związek Radziecki, niby żartem, niby poważnie opisany jako straszne miejsce, gdzie człowiek najbardziej pijany (czyli Wienia) zachowuje najbardziej trzeźwe spojrzenie.
Werbena 15g
Woda kolońska "Las" 30g
Lakier do paznokci 2g
Płyn do płukania ust 150g
Lemoniada 150g (s. 62)
Ja, który doznałem w tym świecie tyle, że tracę rachunek i zapominam kolejności - ja jestem najtrzeźwiejszy z całego świata." (s. 133)W rzeczywistości pod powierzchnią jest to krytyka radzieckiej rzeczywistości, samego świata, w którym osoby wrażliwe znieczulają się alkoholem, aby nie stracić zupełnie głowy. Książka miała dla mnie jednak pewną słabość, mianowicie nie przepadam za utworami Hłaski, jakoś nie mogę wczuć się w tego typu historie, a ta książka, choć bardzo oryginalna, należy do tego "gatunku".
Ocena: 4/6