Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sensacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sensacja. Pokaż wszystkie posty

31 stycznia 2015

Gillian Flynn - Zaginiona dziewczyna

Wydawnictwo: książki Burda, 2014
Pierwsze wydanie: Gone Girl, 2012
Stron: 652
Tłumacz: Magdalena Koziej

Tą recenzją wracam na bloga, a w każdym razie jest na to jakaś szansa. W minionych miesiącach książki mnie w ogóle nie wciągały i czytałam po kilka stron dziennie, bez specjalnego przekonania. Ta mnie wreszcie zaciekawiła, czyż nie jest to wielką zaletą thrillerów? No i jakoś poszło, czytam już więcej, z większym zaangażowaniem, nawet wracając z pracy (ale to może być akurat spowodowane, że słuchawki do mptrójki mi padły).

Specjalnie nie oglądałam wcześniej filmu, choć trailer mi się podobał. Teraz, gdy już znam fabułę, trochę odczekam zanim sięgnę po ekranizację. Założenie jest proste: mąż odkrywa, że jego żona zaginęła, są ślady jakiejś walki w domu, zaczyna się dochodzenie, stereotypowo zaczynają podejrzewać jego. W sumie nic zaskakującego, widzieliśmy to w setkach amerykańskich filmów :) Zwrócę więc Waszą uwagę na coś innego: Gillian Flynn naprawdę nieźle pisze! Widać, że nie tylko jej w głowie sensacyjne wątki, zwroty akcji, tempo czy kreowanie zagadek (a nie da się ukryć, że książka ta to niemal gotowy scenariusz na film), ona ma faktycznie coś do powiedzenia, a ponadto ładnie operuje piórem (tfu, klawiaturą). Podam dużo przykładów.
Nazwaliśmy bar Bar. (...) Tak, sądziliśmy, że jesteśmy sprytnymi nowojorczykami, że nazwa jest dowcipem, którego nikt nie chwyci, a przynajmniej nie skuma tak jak my. Na metapoziomie. Wyobrażaliśmy sobie, że miejscowi będą kręcić nosami: "co to za nazwa: Bar?". Jednak nasza pierwsza klientka, siwowłosa kobieta w okularach dwuogniskowych i różowym dresie powiedziała: "Podoba mi się ta nazwa. Zupełnie jak w Śniadaniu u Tiffany'ego, gdzie kot Audrey Hepburn nazywa się Kot". 
Od razu przestaliśmy zadzierać nosa, co tylko wyszło nam nam na dobre. (s. 20)
Czuje, że staram się być zbyt czarująca, i wtedy zdaję sobie sprawę, że oczywiście to widać, w związku z czym próbuję być jeszcze bardziej czarująca, by zrekompensować ten fałszywy czar, a wówczas na ogół zmieniam się w Lizę Minnelli: tańczę w rajstopach i cekinach, błagam o miłość. są rozcapierzone, wyciągnięte dłonie, i melonik, i mnóstwo zębów. (s. 25)
Tak właśnie pisze, co mnie bawiło i sprawiało mi zwykłą przyjemność. Natomiast czasem wtrącała rzeczy, które i mi chodziły wielokrotnie po głowie, i które były już zauważane przez socjologów i kulturoznawców. Mianowicie jak bardzo nasze zachowanie, marzenia, postrzeganie rzeczywistości, oczekiwania, stereotypy są kreowane na kształt tego, co oglądamy. Np. wyobrażamy sobie europejskich dawnych królów tak, jak malowano ich na obrazach, tamtejsze zamki tak, jak pokazano je w filmach, II wojna światowa jest dla nas czarno-biała zg na zdjęcia i kroniki z tego okresu, wyobrażamy sobie "prototypy" różnych sytuacji tak, jak są one opisywane w amerykańskich filmach (randki, pracę policji, dorastanie, zderzenie dwóch różnych charakterów, wojnę, imprezy itd.). Flynn pije do tego w taki sposób:

Przyciągnął krzesło do stołu i usiadł na nim jak ja koniu. Zastanawiałem się, czy gliniarze naprawdę tak siedzą. a może zrobił tak jakiś inteligentny aktor, a potem gliniarze zaczęli go naśladować, bo wiedzieli, że robią tak aktorzy grający policjantów, o że wygląda to cool. (s. 74)
Właściwie nie wiem, czy jesteśmy jeszcze ludźmi, ci z nas, którzy są jak większość z nas, którzy dorastali z telewizją, filmami, a teraz jeszcze z internetem. Jeśli ktoś nas zdradza, wiemy jakie słowa wypowiedzieć; gdy umiera ukochana osoba, wiemy, jakie słowa wypowiedzieć. Jeśli chcemy odegrać ogiera, cwaniaczka albo głupka, wiemy, jakie słowa wypowiedzieć. Wszyscy korzystamy z tego samego wyświechtanego scenariusza. 
W tych czasach bardzo trudno być sobą, po prostu prawdziwą, rzeczywista osobą, a nie zbiorem cech charakteru wybranych z pojemnego automatu z charakterami.
a skoro wszyscy odgrywamy jakieś role, nie może istnieć coś takiego jak bratnia dusza, bo przecież nasze dusze nie są oryginalne.
Doszło do tego, że wydaje się, jakby nic nie miało znaczenia, bo nie jestem prawdziwą osobą i wszyscy inni też nie.
Zrobiłbym wszystko, by znów poczuć się rzeczywisty. (s. 121)
Naprawdę świetnie to oddała w książce, tę cała sztuczność, w której pływamy. Oczywiście, traficie na mnóstwo recenzji Zaginionej dziewczyny i filmu na jej podstawie o tym, jak autorka wgryza się w smutną prawdę o małżeństwie, o cichej wojnie pomiędzy mężem i żoną i będą one miały racje, więc ja się czuję już zwolniona z tego obowiązku :)
Matka zawsze nam mówiła: jeśli zamierzacie coś zrobić i chcecie się dowiedzieć, czy nie jest to przypadkiem zły pomysł, wyobraźcie sobie, że wiadomości o waszym uczynku wydrukowano w gazecie, do powszechnej wiadomości. (s. 235)

Ocena: 5/6

17 kwietnia 2012

W telegraficznym skrócie 2

Mało czasu, brak chęci i oto wyniki - blog chwastami zarasta, klub czytelniczy leżał odłogiem, ale się dobre dusze zainteresowały i coś tam ożyło bez mojego udziału. Ech. Lecim ciurkiem:

Jacek Pałkiewicz - Syberia. Wyprawa na biegun zimowy
W książkach trzeba unikać laurek i peanów na własną cześć, a z tego autor nie umiał zrezygnować, więc minus na dzień dobry. Poza tym jak się nie umie pisać, to zleca się to komuś innemu, bo jestem pewna, że jego podróże są świetnym materiałem na książki podróżnicze, jednak Pałkiewicz opisuje je tak drętwo i bez polotu, że prawie nie da się tego czytać. Syberia jest pełna wręcz amatorskich błędów: banalne kolokacje, wyrażenia tak utarte, że już nie robią na czytelniku wrażenia, czasem jakieś durnoty w rodzaju "bogini seksu" czy coś w tym guście. Do tego zalewanie człowieka informacjami, które albo już przyswoił na drodze swojej edukacji (np. czym jest Gułag) albo takimi, które są na wyciągnięcie ręki. A przecież aż się prosiło, żeby suche fakty zastąpić spostrzeżeniami tego, co się widzi, rozmowami z ludźmi, reakcjami członków grupy. Książka warta przejrzenia zg na doskonałe zdjęcia, li tylko.

Jacek Hugo-Bader - Dzienniki kołymskie
Całkiem ciekawa pozycja, choć nieco słabsza od Białej gorączki. Trochę bez myśli przewodniej, trochę chaotyczna, czasem za szybko porzucał jakiegoś interesującego bohatera. A raz, jak piał, że znalazł postać, o której każdy pisarz marzy, to byłam wręcz zaskoczona - ale jako to? Ten pan? Ja bym typowała ludzi z innych rozdziałów!
Jednego bym sobie naprawdę życzyła jeśli chodzi o książki Badera. Mianowicie, żeby napisał dłuższą rzecz o azjatyckich szamanach. Za każdym razem jak coś o nich wplata, jestem wręcz wniebowzięta, dla mnie to jakiś osobny kosmos, wierzę we wszystko, co ci ludzie mu mówią, ja, realistka twardo stojąca na ziemi.


José Carlos Somoza - Przynęta
Książka do recenzji, której nie zamawiałam. Początkowo miałam ją wylosować, jak to robię w takich przypadkach, ale okazało się, że mam inny tytuł tego autora w schowku, więc stwierdziłam - czemu nie. I faktycznie przez pierwsze 150 stron połykałam ją dużymi haustami, wciągnęłam się mocno, jak to z thrillerami bywa. Potem jednak doszłam do wniosku, że pomysł z tymi różnymi pozami, które mają działać na innych na zasadzie reakcji psa Pawłowa wydał mi się tak idiotyczny, że przyjemność czytania powoli mi przechodziła i zaczęłam prychać w trakcie lektury. Koncept równie absurdalny jak w Miłości ponad czasem, język jednak bez zarzutu, no, z wyjątkiem zbyt szczegółowego opisywania strojów bohaterów.
Tamtego drugiego tytułu nie wyrzuciłam ze schowka - jest tam trochę fizyki i matmy, więc nadal liczę, że mnie Somoza oczaruje.


Ewa Białołęcka - Naznaczeni błękitem (księga I) 
Nie dość, że fantasy o genialnych młodych czarodziejach, to jeszcze polskie! I muszę się przyznać - to było dobre! Wiem, że można zarzucić tej książce, iż jest zbiorem opowiadań i nie tworzy całości (póki co, bowiem, jak rozumiem, w cz. 2 bohaterowie się spotykają). Faktycznie, w pewnym momencie to urywanie kolejnych części zaczęło być denerwujące, trudno się żegnało niektóre postaci. Do tego ostatni rozdział jest nużący i właściwie zbyteczny. Okładka obiecywała jeszcze małego czarodzieja od ognia, ale w książce ani widu, ani słychu o nim... W każdym razie polecam tę książkę nie tylko za przepiękny i plastyczny świat, ale też za finezyjny i dopracowany język. Wręcz czuć, ile autorka spędziła czasu wygładzając każde zdanie, tak aby wręcz błyszczało, kupiła mnie tym całkowicie. I do tego książka zawiera pomysłowe, takie kobiece porównania, np.: ślizgał się po szerokim końskim grzebiecie jak kawałek masła po gorącej patelni, cały świat skręcił się dokoła, niczym bielizna w rękach praczki-olbrzymki, czy od tej chwili wszystko zaczęło toczyć się samo, jak jajko po desce :)

John Grisham - Ława przysięgłych
Taka tam sensacja coby chorobę jakoś przeżyć, kiedy łzawią oczy, leżę i dogorywam ;) W sumie sprawdziła się w tej roli, choć Grisham szału nie robi, trochę mnie teraz dziwi jego sława. Pomysły to on ma - weźmie sobie na warsztat autentyczny proces z koncernami tytoniowymi, zrobi kilka fabularnych wygibasów, a potem tylko sprawdza stan konta :) Wciągnęło mnie (choć ostatnie 50 stron, to już ledwo czytałam), jednak irytowała mnie jego zbytnia szczegółowość, wprowadzanie scen bez znaczenia, pewne nielogiczności w charakterach postaci. Z czasem książka zaczęła mnie nużyć, zakończenie stało się szybko przewidywalne, do tego doszłam do wniosku, że ten pisarz chyba nie potrafi pisać o kobietach. wydano to w połowie lat 90., a bohaterki kobiece są tam rodem z lat 60, w porywach do 70. A już wręcz dziwne jest to, że żadnej nie dał pracy powyżej sekretarki parzącej kawę i obsługującej ksero...

Ad tagów: rozczarowania to nr 1 i 3, recenzyjna nr 3.

18 kwietnia 2011

Dan Brown - Cyfrowa Twierdza; + wyjaśnienie

Wzorem Bazyla biję się w pierś (i kradnę jego tekst). Wiem, że ostatnio i u mnie na blogu hula wiatr i kulają się jeno te kolczaste kulki z westernów zwane, jak się okazuje, tumbleweed ;) Jednak żyję, jestem na bieżąco z Waszymi komentarzami i zaprzyjaźnionymi blogami. Książki czytam, tyle że wolniej. Mam ostatnio sporo pracy i zdaje się, że będzie tak aż do początku lipca, bo nas na studiach katują niemiłosiernie. Wszystko razem wzięte zajmuje masę czasu. Na razie będę Wam rzadziej zapodawać moją pisaninę, natomiast w wakacje nastąpi Mikropolis: reaktywacja. Tymczasem, żeby wpis był względnie uzasadniony napiszę krótko o książce, o której miałam nie pisać nic (bo i po co).


Wydawnictwo: Albatros, Sonia Draga, 2004
Pierwsze wydanie: Digital Fortress, 1998
Stron: 448
Tłumacz: Piotr Amsterdamski

To moja druga książka Browna i zapewne ostatnia, choć kto wie. W roli odmóżdżacza, wypełniającego mi czas w krótkich chwilach przerwy od gramatyki opisowej i pisania eseju, właściwie się sprawdził.

Co mnie w nim irytuje to mania wielkości. To znaczy wszystko w jego książkach musi być naj: najlepsze, największe, najdroższe, najbardziej przerażające itd. A ludzie - najpiękniejsi, przy tym wybitnie inteligentni, dobrzy aż do szpiku kości, uwielbiani i szanowani. Złe charaktery są złeeeeeeee. A fabuła, niestety, jest bez sensu, naciągana jak guma w starych majtkach. Np. płatny morderca jest,brawa dla pomysłowości, głuchy! Albo główna bohaterka Zuzia, ma 180 IQ, wygląda jak supermodelka, jednak ma poważne problemy z szybkim kojarzeniem faktów w trakcie rozmowy z innymi. Oczywiście, na końcu to ona ratuje świat ;)

Nie napiszę o czym książka jest, bo znalezienie tego będzie Was kosztowało dwa kliknięcia myszką. Jako podsumowanie napiszę, że to typowy sensacyjniak: "przeczytaj, odpręż się, zapomnij". Kupiłam ją za 1zł, więc teraz bez żalu pozbędę się jej z domu, co było moim planem.

Ocena: 2/6