Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty

18 marca 2017

Swietłana Aleksijewicz - Cynkowi chłopcy

Wydawnictwo: Czarne, 2015
Pierwsze wydanie: Цинковые мальчики, 1991
Stron: 309
Tłumacz: Jerzy Czech

Literacka Nagroda Nobla 2015

Aleksijewicz to jedno z tych nazwisk, które nie wzbudza specjalnych wątpliwości i kontrowersji w kontekście Nagrody Nobla (no może z wyjątkiem udanego utarcia nosa Putina). Tym razem mogę się całkowicie zgodzić z wyborem Akademii, na półce czeka w kolejce Czasy secondhand (kupione rok temu tacie w prezencie), w planach też inne jej książki.
Człowiek ma prawo do niezabijania. Do tego, by się zabijania nie uczyć. Takiego prawa nie ma w żadnej konstytucji. (s. 23)
Wiele pisano o wojnie, a jednak każda z nich, jak i każde jednostkowe ludzkie doświadczenie wojny jest unikalne. Kto doświadczył wojny (choćby i pośrednio jako pracownik zaplecza wojskowego), ten nie ma szans wyjść z tego bez szwanku, bez jakiejś smugi. Człowiek nie jest stworzony do wojny. Może to absurdalne, co napisałam, w kontekście przytoczonych cytatów i tego, co wiemy na temat ludzkiej psychiki, naszej skłonności do przemocy, sadyzmu, okrucieństwa. A jednak, ale o tym później. Autorka podzieliła Cynkowych chłopców na trzy wyraźne części (choć rozdziałów jest więcej). Najpierw prowadziła własne notatki w trakcie zbierania materiałów do książki na temat radzieckiej interwencji w Afganistanie (1979-1989), następnie oddaje głos tym, którzy zdecydowali się opowiedzieć, co przeżyli i widzieli w trakcie konfliktu, a także opowiadający o sobie po powrocie do kraju. Na koniec zebrała różne listy, artykuły i materiały dotyczące swojego procesu: dwie osoby ujęte w książce domagały się sprostowania ich słów, proces odbył się na Białorusi.
Trzeba zacząć od tego, że jesteśmy zwierzętami, a ta zwierzęcość przysłonięta jest cieniutkim nalotem kultury, ciu-ciu-ciu. Ach, ten Rilke! Ach, ten Puszkin! A bydle wyłazi z nas błyskawicznie... Człowiek nawet okiem nie mrugnie... Wystarczy, żeby zląkł się o siebie, o swoje życie. Albo dostał władzę. Choćby niewielką. Malusieńką! (s.93-94, szeregowy, piechota)
Wracając do moich przemyśleń - największe wrażenie zrobiły na mnie nawet nie te okropności wojennej rzeczywistości, ale właśnie relacje osób powracających do rzeczywistości. Właśnie to skłania mnie do wniosku, że człowiek w zasadzie nie jest w stanie poradzić sobie z doświadczeniem wojny, zawsze wyjdzie z tego bardziej lub mniej pokiereszowany. Teraz to już powszechnie zna się termin syndromu stresu pourazowego, aczkolwiek nie jestem przekonana, że to coś zmienia. W każdym razie każda z tych osób dzieliła swoje życie na przed i po Afganistanie, a to po - to było życie na niby, jakby za szybą, często nałogi, niemożność prawdziwej rozmowy z bliskimi, ucieczka od siebie samego. Coś niepojętego. Takie doświadczenia niszczą coś ważnego, czego chyba nie da się już odzyskać, raz utracone nigdy nie wraca. Z tej perspektywy zupełnie inaczej można spojrzeć na żołnierzy wracających współcześnie z Afganistanu i Iraku. Ciekawe jak sobie radzą...

Cynkowi chłopcy to też świetna pozycja dla wszystkich zainteresowanych reżimem radzieckim, bardzo udanie pokazuje jego sztuczki i praktyki. Odnośnie stylu Aleksijewicz to jest bardzo spokojny, wyraźnie inny od męskich reportażystów. Zaimponowała mi swoją pokorą, to duży talent tak bardzo pominąć swoje ego we własnej książce. Jednym słowem: polecam!

Ocena: 5/6

22 grudnia 2012

John Pomfret - Lekcje chińskiego. Dzieci rewolucji kulturalnej i dzisiejsze Chiny

Koniec przerwy! Postaram się napisać trochę na zapas i wrzucać posty z automatu. Nie chciałabym, żeby blog całkowicie umarł, choć ciężko mi go teraz wpasować w swoje życie. Dziękuję tym, którzy wiernie zostali z Mikropolis i nie wywalili go z czytników rss.

***
Wydawnictwo: ushuaia.pl, 2010
Pierwsze wydanie: Chinese Lessons. Five Classmates and the Story of the New China, 2006
Stron: 378
Tłumacz: Jan Halbersztat

Książka z października. Wypatrzyłam ją gdzieś, a potem u the book pojawiła się recenzja (już nie musisz mi pożyczać;)! Monika miała rację - jest naprawdę świetna. Takiej pozycji mi właśnie brakowało - bardziej o współczesnych Chinach niż o znanej mi już historii, i z relacjami zwykłych ludzi. 

Pomfret miał unikalną okazję mieszkania w Chinach lat 80., potem śledził zmiany w w tym kraju i różne losy swoich kolegów i koleżanek z roku. Żałuję, że nie napisałam o Lekcjach... zaraz po przeczytaniu, miałam sporo przemyśleń, teraz czas trochę mi zatarł wspomnienie :/ W każdym razie - ta opowieść o obecnych czasach robi piorunujące wrażenie. Chiny nie są tym krajem, za który czasem go bierzemy. Do tego ta skala korupcji... To jest nie do opisania. Gdyby blok wschodni się nie oparł i u nas mogłoby to teraz tak wyglądać. I wiecie co? Wcale im nie zazdroszczę tego bogactwa. Komunizm niszczy całe pokolenia do przodu, a pokłosie zdegenerowanego systemu widoczne u nas, to tylko przedsmak prawdziwej katastrofy intelektualnej, etycznej i moralnej jaka ma miejsce w Kraju Środka. Nie wiem kiedy my to odrobimy, ale na pewno na długo przed Chińczykami. Znamienny był zwłaszcza kontrast między włoską i chińską nastolatką, wynikający i z kultury, ale też z niedawnej jeszcze historii. Dzieci płacą za błędy rodziców - Pomfret pokazał to między wierszami, może nawet nieświadomie.

Lekcje historii to trochę kubeł zimnej wody na głowę i prztyczek w nos dla wielbicieli kultury chińskiej rodem sprzed 200 lat. Chiny mają w głębokim poważaniu swoją przeszłość i tradycje. Liczy się tylko mamona. Moje dzieci niech opływają w luksusie, zarobię się dla nich na śmierć, ale muszę zapomnieć co zrobiono mnie samemu, moim rodzicom, dziadkom, pradziadkom... Szkoda tylko, że nie widzą jak działa to na ich potomków. Z drugiej strony rozumiem ich bezsilność w starciu ze ścianą. Skupiają się na przyszłości, dbaniu o "swoje" itd. Nieraz jednak cholera mnie brała w trakcie lektury, człowiek miał ochotę wykrzyczeć za nich tę wściekłość za to wszystko, co bezpowrotnie zniszczono.

Skupiłam się na drugiej części książki, jednak i pierwsza, o Chinach lat 80., była rewelacyjna. Istny Orwell, prosto jak ze scenariusza jakiegoś filmu o absurdalnej antyutopii. Ludzie traktowani jak ścierka do podłogi, brak szacunku dla kogokolwiek, urzędnicza machina, zabijanie resztek duchowości w ludziach (do dziś osoba wierząca traktowana jest trochę jak dziwak). Do tego wymyślne sposoby uprzykrzania sobie nawzajem życia; warunki, w których jedno wypowiedziane publicznie zdanie mogło zniszczyć komuś innemu szanse na godne życie. I ta uległość Chińczyków, wprost nie do uwierzenia.

Polecam!

Ocena: 5,5/6


2 listopada 2012

W telegraficznym skrócie 4

Wojciech Tochman - Schodów się nie pali
Zbiór reportaży ułożonych według czytelnego klucza - tęsknota i poszukiwanie. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do pomysłu; obawiałam się, że będzie jak z Nowakiem i część historii wyda mi się już nieaktualna, tyle że ktoś zatrzymał chwilę, ale taką w sumie bez znaczenia dla czytelnika. Jednak nie. Im dalej się zagłębiałam w tę książkę, tym bardziej uderzała mnie uniwersalność tych ludzkich losów. Skondensowane emocje, niezmienna irracjonalność naszych zachowań i jednocześnie zachwyt, że tacy jesteśmy. Po kilku miesiącach nie jestem już w stanie podać rozdziałów, które najbardziej mi się podobały, jednak w pamięci zachował się jeden (wcale nie najlepszy - Siedem razy siedem). Z czystym sumieniem - polecam. 

Thomas Wharton - Salamandra
Najpierw przyjemne zaskoczenie i ciekawość. Świat mechanicznych wynalazków kojarzył mi się nieco z kultową z grą Syberia. Do tego trochę tajemnic, utracone uczucie, podróże i XIX wiek - dobrze to rokowało. Potem jednak najciekawsze wątki zostały urwane lub potraktowane po macoszemu i Salamandra gdzieś w połowie zaczęła mnie nudzić. Za dużo historyjek poukrywanych w głównej opowieści. Niby miały pełnić rolę rodzynek w aromatycznym cieście, a jednak zepsuły smak całości. Książka jest jednak napisana ładnym językiem, starannie i z pomysłowo, a na szczególną pochwałę zasługuje opis zatrzymania i spowolnienia czasu - nie sądziłam, że da się to zrobić prozą; zakładałam, że tylko film jest w stanie poszaleć na tym gruncie.

Brian Azzarello, Lee Bermejo, Mick Gray - Joker
Nastąpiła wiekopomna chwila - po raz pierwszy od lat, w sumie od czasów dzieciństwa, przeczytałam komiks! W sumie już od paru lat to medium mnie ciekawi, jednak ciągle na przeszkodzie stał brak dostępu do jakiejś wersji papierowej. Kupić - nie kupię (za drogo, w ciemno też się nie zdecyduję), dwa - nie czytam na komputerze, po prostu, nie zmienię tego. A tu nagle kolega zaczyna rozmowę o komiksach i pożycza mi jeden (dzięki Paweł!) :) Faktycznie, mieć w ręku coś tak innego od książek robi wrażenie. Przeczytałam wszystko w 1 wieczór (spora zaleta) i z uwagą obejrzałam co lepsze rysunki. Podobało mi się bliskie spotkanie z komiksem, choć nie podobał mi się sam Joker. Zabrakło w nim treści, pomysłu na opowieść. Wydaje mi się, że autorzy trochę poszpanowali ładną formą, tak jak filmowcy czasem ni w pięć, ni w dziesięć wrzucają scenę w zwolnionym tempie ;) Do tego nie podobało mi się tłumaczenie (porównałam z oryginalnymi dymkami). Mimo to, chciałabym jeszcze poczytać komiksy (zwłaszcza, że ostatnio widziałam ciekawy dokument na temat DC Comics i ogólnie historii komiksów). 

Ian McEwan - Amsterdam
Ależ się zawiodłam! Jednak ocena na biblionetce jest pomocna, moja wina, że nie wzięłam jej pod uwagę. Idiotyczna i absurdalna opowieść o dwóch odrażających mężczyznach, która nawet nie próbuje zachować pozorów prawdopodobieństwa. Wszystko to, co w tej książce miało jakąkolwiek wartość zginęło w imię okropnego, nieprzemyślanego zakończenia. Sama nie wiem jaki był tego ceł? miało mnie totalnie zaskoczyć? zszokować? No cóż, zdecydowanie się to autorowi nie udało. Szkoda, że swój talent marnuje na coś tak miałkiego (pisać potrafi, jednak to jak ze śpiewem, sam głos się nie liczy, jeszcze to, co śpiewasz).

J. I. Kraszewski - Brühl: Powieść historyczna z XVIII wieku
Niestety, Kraszewski, podobnie jak ostatnio Dickens, zaliczył wpadkę. Trudno mi to tłumaczyć, ponieważ ta książka wcale nie jest zła. Ma wiele walorów, o których poczytacie na innych blogach (zwłaszcza na Projekt Kraszewski). Jeśli chodzi o mnie ok. 180 strony poddałam się i przyznałam się przed sobą, że czytanie jej nie sprawia mi żadnej przyjemności, nudzi mnie i czytałam ją z musu. Od razu mi ulżyło, gdy wyjęłam zakładkę... Mam nadzieję, że inne powieści Kraszewskiego bardziej mi podejdą. W tej nie ciekawili mnie bohaterowie, nie emocjonowałam się pojedynkiem dwóch antagonistów, opis dworu mnie odrzucał, do tego wnerwiała mnie maniera autora opisywania ludzi przez zdrobnienia. To sprawiało, że każdy z nich nabierał zniewieściałych cech, jakby stawali się lalkami. Dickens - Kraszewski remis (2-2).

19 sierpnia 2011

Włodzimierz Nowak - Obwód głowy

Wydawnictwo: Czarne, 2007
Stron: 261

Dwanaście reportaży, wszystkie związane ze stosunkami polsko-niemieckimi oraz naszą wspólną, pokręconą historią. Cztery z nich są zupełnie wyjątkowe. Nie wiem czy wybitne, nie mniej jednak to one wstrząsają czytelnikiem i to je zapamiętam na lata. Reszta jest dobra, średnia lub zwyczajnie słaba, te za jakiś czas zapomnę. 

Właściwie nie jestem zwolenniczką zbioru reportaży, wolę jednorodny tekst, choćby pisany przez dłuższy okres czasu, opowiadający o jednym miejscu, o jednej sprawie czy sytuacji. W przeciwnym razie mam nieprzyjemne wrażenie skakania po różnych okresach, porzucania co ciekawszych bohaterów, przeskoki z miejsca na miejsce. Misz-masz, który pozwala tylko na docenienie kilku rozdziałów-perełek, a nie o to mi chodzi, gdy zabieram się za ten gatunek. Zdaje mi się, że jak na razie tylko czytając Hugo-Badera i Zaremby, nie miałam tego uczucia czytania jakiegoś patchworku.

Jednym z powodów mojego sceptycznego podejścia do zbioru reportażu jest ich dobór i kolejność w jakiej są ułożone. U Nowaka nie potrafię odczytać klucza. Nie jest to kolejność chronologiczna ani alfabetyczna. Nie ma podziału na reportaże dotyczące historii i te współcześniejsze, są bowiem wymieszane. Co więcej Nowak wybrał jeden z najsłabszych jako pierwszy. Taka tam historia międzynarodowego małżeństwa, pranie swoich własnych brudów i tyle. W ogóle te współczesne reportaże wypadają blado na tle tych historycznych (nie licząc Dwie minuty kontra trzy - nadal bardzo na czasie). Ja tu jednak smęcę i smęcę, czas więc powiedzieć za co poniższa ocena. Za wszystkie teksty opowiadające o nieprawdopodobnych scenariuszach ludzkiego życia jakie tylko los może zgotować. Pierwsze uderzenie to Noc w Widelhagen, mocna rzecz, budząca we mnie protest odnośnie tonu, jakim wypowiadają się o tym wydarzeniu badacze. Potem Serce majkino, sere cierkino udowadniające siłę prostych uczuć prostolinijnych ludzi potrafiących unieść świadomość faktu, że ktoś w życiu miał dwie, a nawet trzy... matki! To samo z tytułowym Obwodem głowy, podziwiam tych ludzi przyjmujących życie takim, jakie jest; wyborów innych nadal nie rozumiem. Chyba budzący największy odzew Mój warszawki szał o Powstaniu Warszawskim z punktu widzenia Niemca. Czytanie go, to droga przez całą paletę emocji... I na koniec mój ulubiony, chyba jedyny w zbiorze o wydźwięku optymistycznym, skłaniający do uśmiechu - Przygody dobrego wojaka Manfreda. O tym gościu należy nakręcić film! To była dla mnie kompletna nowość- Niemcy w szeregach partyzantów, w AK! No ludzie, takich rzeczy Wam nie powiedzą w szkole coby nie burzyć czarno-białego świata młodzieży. Ale poza tym - co za życiorys!

Wszystkie teksty słabsze uznałam za takowe zg na: język (proste, krótkie zdania stanowiące tło; nie znoszę tej maniery); brak ogólnej idei im przyświecającej (z niektórych nie wynikało kompletnie nic) oraz zbyt świeży temat. Widocznie musi wiele wody w Wiśle upłynąć, żebyśmy mogli z dystansu o czymś napisać tak, żeby umieszczenie potem tego w takim zbiorze miało jakiś głębszy sens i przetrwało.

Ocena: 4,5/5

14 czerwca 2011

Jonathan Littell - Czeczenia. Rok III

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2011
Pierwsze wydanie: Tchétchénie, An III, 2009
Stron: 183
Tłumacz: Małgorzata Kozłowska

Littell'a pewnie wielu kojarzy dzięki równie kontrowersyjnej, co sławnej książce "Łaskawe". Ja tę cegłę mam jeszcze przed sobą, tymaczem pojawiła się okazja, żeby poznać tego pisarza od zupełnie innej strony - jako reportażystę.

Właśnie pytanie: czy to jest reportaż? Wydaje mi się, że nie do końca; to raczej taka próba ogólnego przedstawienia współczesnej Czeczenii z punktu widzenia dziennikarza, który już wcześniej przebywał w tym kraju, pracując dla organizacji humanitarnej Action Against Hunger. Początkowo przyjechał nastawiony do zmian optymistycznie. Owszem, wojna nie przyniosła Czeczenom tego, co chcieli. Jednak teraz jest to wielki plac budowy, ludzie pracują, młodzi myślą o przyszłości. Jest pewna stabilizacja i typowa dla Federacji nie-normalność, do której można się przyzwyczaić. Littell chciał to właśnie opisać. Jego plan uległ zmianie, gdy zaczął rozmawiać z emigrantami, już po powrocie do Europy. Te spotkania plus pewna ich liczba w samej Czeczenii sprawiły, że zmienił perspektywę patrzenia i opisał Czeczenię, nie jako kraj, który zadziwiająco szybko podniósł się po dwóch wyniszczających wojnach, ale jako spory plac zabaw dla Ramzana Kadyrowa (prezydent Czeczenii) i jego ludzi.

To, czego się dowiedziałam od autora było faktycznie dla mnie nowością. Od dawna interesuje mnie ten kraj i pamiętam jak przeżywałam obie te wojny i arogancję Rosji w stosunku do Czeczenów. Littell stara się pokazać obiektywnie, że dzieją się tam i dobre rzeczy (choćby właśnie odbudowa, hojnie finansowana przez Putina). To nie może jednak przesłonić prawdy, czyli wszechobecnej korupcji (nawet większej niż w samej Rosji), polityki Ramzana (można być albo z nim, albo przeciw niemu; niewielu udaje się zachować jako taką neutralność), pazerność władzy, ginących ludzi (torturowani i mordowani), młodych ludzi uciekających do lasu i coraz gorszej sytuacji kobiet (zg na obowiązujące prawo szariatu, stale rozszerzane). A jednocześnie Ramzan jest obecnie jedynym gwarantem spokoju w Czeczenii, i wiedzą to wszyscy: i Rosja, i jego podwładni, i zwykli Czeczenii. Krótko mówiąc: bagno, którego już nic nie zmieni. Nie będzie wcale lepiej. I niepodległa Czeczenia też by sytuacji wcale tak bardzo nie zmieniła... W tym miejscu moich rozmyślań od razu wspominam "Białą gorączkę" Hugo-Badera. To jak Związek Radziecki wpłynął na bieg dziejów milionów ludzi, różnych krajów i rejonów jest aż trudne do ogarnięcia. Jedna udana rewolucja, a zmieniła losy i oblicze sporej części świata. Czeczenia jest tego dobrym przykładem. Świat to nie gra, gdzie można zaorać poletko i zacząć od nowa, gramy tym, co mamy i stale ponosimy konsekwencje za dawne decyzje podejmowane na 5 minut, a nie w perspektywie długofalowej. Tak patrząc na rozwój ludzkości, naprawdę można powątpiewać w prawdziwość twierdzenia, że stoimy na najwyższym szczeblu drabiny rozwoju.

Ocena nie odpowiada w pełni moim refleksjom, bowiem styl i sposób pracy Littell'a odbiega od moich oczekiwań względem reportażysty. Jego relacja jest dość sucha, bardziej pasuje to do rozbudowanego artykułu w jakimś poważnym dzienniku (te 180 stron jest trochę przekłamane: książka jest mała, marginesy i czcionka duże + plus kilka zdjęć). Ponadto autor często usiłował w jednym zdaniu upchnąć zbyt dużo faktów i mało istotnych szczegółów. Co więcej, w książce brakuje rozmów ze zwykłymi Czeczenami. Odnośnie wydania: ta okładka jest chyba najlepszą do tej pory wśród otrzymanych przeze mnie książek do recenzji. Wspaniała. Pomysłowa. Przykuwająca uwagę. Co za oko, żeby tak połączyć wieże minaretów z bronią żołnierzy! Do tego celowe zaciemnienie nieba - jak chmura kłopotów wisząca nad Czeczenią. Oklaski na stojąco (autorem jest Thomas Dworzak)!

Ocena: 4/6

25 lutego 2011

Peter Fröberg Idling - Uśmiech Pol Pota (O pewnej szwedzkiej podróży przez Kambodżę Czerwonych Khmerów)

Wydawnictwo: Czarne, 2010
Pierwsze wydanie: Pol Pots leende : Om en svensk resa genom röda khmerernas Kambodja, 2006
Stron: 293
Tłumacz: Mariusz Kalinowski

Spotykam się najczęściej z reportażami, których autorzy starają się być gdzieś poza tekstem, oni są tylko narzędziami do przekazania nam pewnych wydarzeń, do opisu społeczności lub/i danego miejsca. Idling potraktował ten gatunek znacznie szerzej i napisał książkę osobistą, a wszystko czego doświadczył, co przeczytał lub o czym się dowiedział od innych przefiltrował przez siebie, przez swoją wrażliwość, swoje spojrzenie.

Uśmiech Pol Pota jako główny wątek przyjęło odniesienie się do wizyty szwedzkiej delegacji z 1978 w Kampuczy. Poza tym opowiada o Kambodży przed rządami Czerwonych Khmerów, o jej losach potem i współcześnie. O samym Pol Pocie i innych ludziach reżimu. O podróży autora do tego kraju. Nie chciałabym zamykać moich spostrzeżeń do banalnego "to straszne co zrobiono z tym krajem" itp., w związku z tym napiszę o mojej osobistej refleksji w trakcie lektury, która okazała się też - wraz z odwróceniem ostatnich stron - refleksją Idlinga.
Jedno zdjęcie zostaje w pamięci. Mogę przywołać je w każdej chwili. To fotografia małego chłopca. Nie starszy jak pięć lat. Mały wróg lud. (...) Siadam na schodach prowadzących do jednego z budynków i płaczę. (s. 161)
Sporo miejsca w Uśmiechu zajmuje odmalowanie nastrojów opinii publicznej lat 70. One, zarówno jak losy Kambodży po inwazji Wietnamu, były dla mnie nowością. Z czego to się bierze? I tu po raz drugi pochylę się nad podręcznikami do historii, które z każdym rokiem zawodzą mnie coraz bardziej swoją powierzchownością, a nawet przekłamaniami. Serwuje się młodzieży gładką i prostą historię świata, przemilczając sprawy zbyt skomplikowane, zbyt obszerne lub niepochlebne dla (wstaw jakieś państwo, jakąś kulturę, daną grupę społeczną). Potem człowiek dorasta, a jeśli ma szczęście, trafia na inne źródła i następuje wielkie zdziwienie. Moja książka od historii przekłamała nie tylko wiele faktów z PRL-u, zaserwowała mi też niesprawdzone plotki na temat khmerskiej dyktatury! Słowem też nie wspomniała o dalszych losach Kambodży. Po co, w końcu szybko przestała być istotna dla dwóch głównych mocarstw.
Jeżeli trzy z czterech pogłosek są najwyraźniej nieprawdziwe, to tej czwartej też niezbyt łatwo dać wiarę. A teraz na odwrót: gdy okazało się, że te masowe mordy, w całej swojej grozie, to nie wymysł, lecz prawda, prawdziwe stały się też tamte pozostałe pogłoski. Czarno - biały obraz przysłania koniec końców wszystko. Jak więc wyciągnąć jakąś naukę z historii? (s. 226)
Autor umiejętnie próbuje przekazać jak niewielkie szanse mamy na obiektywizm wobec wydarzeń bieżących. Dopiero po upływie dłuższego czasu zaczyna w nas przeważać trzeźwe spojrzenie, dopiero wtedy jesteśmy racjonalni. Jak więc o czymkolwiek możemy wnioskować? Nie tylko nasze bliskie otoczenie filtrujemy przez własne, subiektywne spojrzenie; nawet codzienne wydarzenia jak kryzys ekonomiczny, wojna tu czy tam, decyzje polityczne; jesteśmy jak dzieci we mgle. Nie wiemy nic, Sokrates miał rację, my naprawdę nie wiemy nic... i ta myśl przypomniała mi moje polemowskie zadumanie nad nauką. Jedynie ona, i tylko w ścisłym zakresie, jest czymś namacalnym już tu i teraz. Ani historia, ani literaturoznawstwo, ani biologia itp. nie załapują się do tego marginesu pewności. Nagle ten cud natury, człowiek, staje się szmacianą, nierozumną lalką i może to jest nasz prawdziwy obraz (?). No dobra, znowu za bardzo odeszłam od tematu! (silly me). Zwrócę jeszcze tylko uwagę na fakt, że czasem znajdzie się ktoś, kto jest w stanie dostrzec prawdę od razu. W tym przypadku był to François Ponchaud, któremu nikt nie wierzył i który przez lata był dyskredytowany w oczach opinii publicznej i wyśmiewany.

Interesujący jest też tu język, czasem faktycznie dość poetycki, na pewno subtelny i oddający wrażliwość Idlinga. Drażnił mnie jednak czasem nadmiar zbyt krótkich zdań, czasem ich równoważniki. No i autor nie ma smykałki do pisania o historii, fragmenty poświęcone na zapoznanie czytelnika z podstawowymi faktami były najsłabsze. Poza tym nie mam żadnych do niego zastrzeżeń. Do wydania też (jedna literówka), z wyjątkiem sceny nr 150 (to błąd czy to jakieś tajemnicze nawiązanie do dadaizmu? ;)

Ocena: 5/6

18 września 2010

Jacek Hugo-Bader - Biała gorączka

Wydawnictwo: Czarne, 2009
Liczba stron: 391

Nastawiłam się na reportaże napisane w trakcie podróży Badera z Moskwy do Władywostoku. Szybko jednak wpadłam w konsternację, bowiem okazało się, że reportaże te są z różnych lat, nie tylko z Rosji, ale też innych krajów, które kiedyś były częścią ZSRR. Kilka z nich, zresztą, miałam okazję przeczytać już w "Dużym Formacie".

Zastanawiam się czy są jakieś reportaże w konwencji "widziałem szczęśliwych Rosjan", ponieważ Biała gorączka to kolejny kamyczek do ogródka krytyków tego największego państwa świata. Odkąd pamiętam Rosja wzbudzała we mnie pewną niechęć, nie ufam temu krajowi i nie mogę uwierzyć, że można pozwolić na takie zaniedbania i absurdy wśród własnego narodu. A przecież Rosja ma wspaniałe tradycje, literatura rosyjska jest moją ulubioną i jedną z najwybitniejszych na świecie, są tam genialni uczeni i uznane ośrodki badań. Kurczę, i to wszystko można tak (z)marnować! Krew człowieka zalewa, choć to nie mój kraj... Może to są skutki rządzenia za dużym państwem? Ogarnięcie takiej powierzchni i takiej masy ludzi wydaje się wręcz niemożliwe? Wydaje się to szczególnie trudne kiedy nie ma się tradycji demokratycznych. Dobra, dość analiz.

Reportaże Badera mówią najczęściej o ludziach z nizin społecznych, o tych zapomnianych przez państwo, którym nierzadko grozi wyginięcie, biednych (a często żyjących już w nędzy). Jest to morze cierpienia, strasznych biografii, niesamowitych wypadków życiowych, bezradności, alkoholizmu, braku nadziei. Te teksty nie napawają optymizmem na przyszłość. Naprawdę, dalsze losy Rosji widzę w czarnych barwach, jakby tam się nic nie zmieniało. Jest przeżarta korupcją od samego dołu aż po szczyt i jest to powszechnie akceptowane na zasadzie przyzwyczajenia i braku wiary, że można to zmienić.

Najbardziej podobały mi się reportaże, które mówiły o szamanach różnych narodów w Rosji. Jest to fantastyczny element wschodniego folkloru, który zasiewa ziarno zwątpienia w duszach materialistów. Jest to cały kalejdoskop interesujących ludzi i ich losów. Przerażające są natomiast wszystkie rozdziały, gdzie alkoholizm, życiowa nieporadność i upadek wszelkich wartości są głównym tematem. Włosy dęba stają podczas czytania. Wydaje się to zaklętym kołem, w którym zostawione sobie samym lub porzucone dzieci powielają wszystkie błędy rodziców i bezwiednie staczają się na dno.

Ważna lektura, polecam. Też wydana bez zarzutu, zero literówek, trochę zdjęć plus mapa z trasą dziennikarza. Proszę tylko nastawić się na ogarniające czytelnika przygnębienie (nie licząc jednego zabawnego akcentu na poczcie, ale i on pokazuje rosyjską biurokrację, która oplata ten kraj).

Ocena: 5 - 5,5/6