Po Dziennik Julii
Hartwig (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011) sięgnęłam z powodu mojego zamiłowania do
czytania tego rodzaju zapisków, a nie w wyniku bycia miłośniczką jej poezji
(przyznać muszę, że słabo ją znam, ale zamierzam nadrobić). Był to wybór o tyle nie przypadkowy, że
wszelkie dzienniki i pamiętniki ludzi związanych z literaturą szalenie mnie
pociągają, więc mając taką możliwość, od razu z niej skorzystałam. Nie miałam
pojęcia czego się spodziewać, ale już od pierwszej strony gratulowałam sobie
wyboru.
Dziennik
rozpoczyna
wstęp od autorki, w którym Julia Hartwig wspomina swoje pierwsze pobyty w
Paryżu, emigrację wraz z mężem Arturem Międzyrzeckim i córeczką do Stanów, a wreszcie powrót do
Polski aż po upadek PRL. Już z samego wstępu wyłania się obraz postaci
niezwykle interesującej, inteligentnej, wrażliwej na otoczenie. Poetka wspomina
tu prace we Francji nad książkami o Apollinairze i de Nervalu, kontakty z
niezwykłymi ludźmi, a także proste
czynności jak wizyty w kawiarenkach czy spacery. Po krótkim, ale treściwym i
pomagającym czytelnikowi, który nie jest zaznajomiony z losami Hartwig, poznać
bohaterkę wprowadzeniu następuje część właściwa, czyli notatki z lat 2008–2010.
I tu zaczyna się prawdziwa uczta i to bogata w najrozmaitsze dania. Poetka
bowiem porusza najróżniejsze tematy, które dotyczą jej, ludzi, których zna i
znała, a także bieżących sytuacji politycznych i społecznych. Dlatego niech nie
dziwią odwołania do rządów PiS-u i opinie Hartwig na temat braci Kaczyńskich
(jakże zbieżne z moimi, na szczęście), poczynań prezydenta, rządu, ale również
dotyczące tragedii w Smoleńsku i walki o krzyż. Lecz jeśli ktoś chce tu znaleźć
jakieś krzykliwe hasła i wulgarne obrazy srodze się zawiedzie. Cechą autorki
dziennika jest bowiem wielka subtelność, rozwaga i szacunek, które nic nie
ujmują ze szczerości wypowiedzi.
Sytuacje polityczne zajmują najmniej miejsca w Dzienniku. Większość to opis wydarzeń, w
których uczestniczyła w opisywanym czasie Julia Hartwig, jej podróży, spotkań
autorskich oraz spotkać z przyjaciółmi tak wielkiego kalibru jak Marek Edelman
czy Leszek Kołakowski. Dużo miejsca zajmują również portrety bliskich jej
ludzi, którzy już odeszli, a także rozważania dotyczące aktualnie czytanych
książek, wizyt w teatrach czy na koncertach. Króciutkie notatki mieszają się z
wielostronicowymi wspomnieniami i obrazami i nigdy nie jest nieciekawie. Julia
Hartwig ma wielki dar do opisywania rzeczywistości i ludzi, bez względu na to,
czy wspomina o złamanej nodze i rehabilitacji czy opisuje spotkanie Allenem
Ginsbergiem. Każde jej wspomnienie zawiera ogromny szacunek do osób, które
miała okazję poznać, a mnie przepełniała szczera, ale nie zawistna zazdrość o
jej kontakty z Miłoszem, Słonimskim, Iwaszkiewiczem, Szczepańskim i wieloma
innymi wielkimi ludźmi.
Najmniej Julia Hartwig pisze właściwie o sobie samej i
swojej rodzinie. Choć oczywiście wspomina miejscami Artura Międzyrzeckiego, to
czyni to zazwyczaj w związku z przywołaniem ich wspólnych przyjaciół lub
wspominając prace nad jego korespondencją. Jej córka Daniela, mieszkająca na
stałe w Stanach Zjednoczonych, również pojawia się na kartach Dziennika, lecz także z rzadka, przy
wyjątkowych okolicznościach, również wspomnieniowych lub dotyczących jej pobytu
w Polsce. Swoją osobą poetka zajmuje się jakby przy okazji. Wspomina o
dolegliwościach zdrowotnych, owszem, ale nie ma tu nic z użalania się nad sobą,
wręcz przeciwnie, można odnieść wrażenie, że traktuje je jakby mimochodem. Z
pokorą i skromnością, w moim odbiorze szczerą, a nie udawaną, pisze o sobie
przy okazji uroczystości jej dedykowanych, tak jakby była gdzieś obok tych
wydarzeń. Dziennik nie był by
dziennikiem, a już na pewno nie byłby dziennikiem intymnym, gdyby nie zawierał
refleksji i przeżyć jego autorki i chyba w tej formie Julia Hartwig najlepiej
wyraża siebie - przez opis odczuć, ale
zazwyczaj przez pryzmat innych ludzi lub też czytanych książek i słuchanej
muzyki. Również historia jej życia ujawnia się jako towarzysz i dodatek do
prezentowanych losów innych.
Trudno mi opisać lepiej tę książkę. Nie można przecież
streścić Dziennika, tym bardziej
dziennika tak przepełnionego nazwiskami, wydarzeniami, tytułami. Ale choć
indeks nazwisk zajmuje 16 stron, niech się nikt nie boi natłoku postaci
będących bohaterami tej książki. Wielką przyjemność bowiem sprawia czytanie o
tak interesujących postaciach, do których śmiało mogę zaliczyć poetkę. A sam Dziennik
to jedna z najlepszych czytanych przeze mnie ostatnio pozycji, zachwycająca,
prowokująca do głębszych refleksji, a dla mnie osobiście niezwykle inspirująca
do działania. Pozostaje mi więc tylko
sięgnąć po poprzednie dzienniki Julii Hartwig i poddać się inspiracji.
https://picasaweb.google.com/lh/view?q=Julia+Hartwig&uname=116676126153996086045&psc=G&filter=1#5452839945040963058 |
Waśnie czytam "Dziennik", dla mnie to również ogromna przyjemność, poetka przenosi nas na chwilę w swój świat, jakże odmienny od tego, który dzieje się obok. Poprzedni "Zawsze powroty" obejmuje lata 1986 - 1992 piękne wspomnienia o o bardzo ciekawym życiu, ludziach i miejscach. Piękna kobieta z klasą i ogromną wrażliwością.
OdpowiedzUsuńZuza
Zgadzam się z opinią pani Hartwig i ta wrażliwość się bardzo widoczna w "Dzienniku".
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnę po "Zawsze powroty".
Pozdrawiam