Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zbrodnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zbrodnia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 czerwca 2018

Niepokój - Wojciech Chmielarz, "Żmijowisko"

Nie jestem dobrą czytelniczką, przyznawałam się już do tego. Za bardzo wchodzę w lekturę, za bardzo przeżywam i odczuwam. I na poziomie emocji i fizycznie. Jeśli ktoś twierdzi, że to jest dobra cecha, to się myli, nie jest. Bo są owszem książki, które sprawiają czystą radość, ale są też takie, które niemiłosiernie bolą, a takich jest więcej. Dlatego, wyznaję, choć być może narażam się na jakąś śmieszność, książek się boję (choć jednocześnie nie potrafię bez nich funkcjonować, taka chora relacja), bo w większości przypadków nie wiem, na co natrafię i jak zareaguję, bo niemal każda książka może mi dać po dupie. Dlatego, choć bardzo, ale to bardzo chciałam przeczytać Żmijowisko Wojciecha Chmielarza (Warszawa: Marginesy, 2018), bo jego kryminały to moje tegoroczne odkrycie w tej kategorii i już się cicho nazywam psychofanką Jakuba Mortki, czułam, że to nie będzie łatwa lektura. I żeby się nie nastawiać w żaden sposób, nie szykować na coś konkretnego, starałam się nie dowiedzieć o niej za dużo. Nie czytałam recenzji (nadrobię po publikacji tej), unikałam wypowiedzi autora z nią związanych. Zrobiłam sobie plan: spokojne, niespieszne czytanie, każdego dnia po trochu, nie za dużo, bez zbędnego zaangażowania. I oczywiście, moje plany szybko trafił szlag. Bo ta książka na to nie pozwala. Ta książka się w czytelnika wdziera, jak drzazga, i uwiera, siedzi w głowie. Żeby się od niej uwolnić, trzeba ją skończyć. I w zasadzie całe moje niepozbierane wywody mogłabym zawrzeć w jednym słowie (czego oczywiście nie zrobię, bo mi się słowotok włącza), które idealnie opisuje Żmijowisko i mój stan podczas lektury – niepokój. 

Ale o co właściwie chodzi? Podczas wakacji w ośrodku agroturystycznym w Żmijowisku doszło do tragedii – zaginęła nastoletnia Ada, córka Kamili i Arka, małżeństwa, które spędzało tu wakacje razem z przyjaciółmi Kamili ze studiów. Poszukiwania nie przyniosły rezultatów, ślad po dziewczynie całkiem zaginął. Rok później do Żmijowiska wraca Arek. Podejmuje kolejną próbę odnalezienia córki. Nikt go tu jednak nie chce, wszyscy traktują go ja wyrzutka, obwiniają o całe zło, które przytrafiło się jego rodzinie. Co takiego zaszło przez ten rok, że mężczyzna spotyka się z takim odbiorem, to kolejna zagadka, na której rozwiązanie czeka czytelnik. Mimo wszystko Arek, zmagając się z brakiem zrozumienia, bo w oczach ludzi cierpieć po utracie dziecka może tylko matka, się nie poddaje, znosi krzywe spojrzenia i bezpośrednie komentarze, bo i tak najważniejsza jest Ada.

Żmijowisko określone jest jako thriller psychologiczny i muszę przyznać, że trafnie. Mamy tu wszystko, czego wymaga thriller, czyli pełną napięcia akcję, tajemniczą, groźną atmosferę. Z tym, że wątek zaginięcia Ady, sam w sobie oczywiście niezwykle istotny, książkę czytamy głównie po to, że poznać prawdę o tym tragicznym wydarzeniu, zdaje się być dla Chmielarza jedynie pretekstem dla ukazania zawiłych relacji, ukrytych uczuć, pragnień i emocji skrywanych przez bohaterów powieści. Dzięki zmiennej perspektywie czasowej – raz obserwujemy dramatyczne poszukiwania prowadzone przez Arka, raz wracamy do tamtych wakacji, by za chwilę dowiedzieć się, co się działo w ciągu roku. Takie nielinearne prowadzenie narracji było rewelacyjnym rozwiązaniem – choć powoli dowiadujemy się prawdy, to jednocześnie rodzą się w nas coraz to nowe pytania i wątpliwości. Dlatego nie jest możliwe uwolnienie się od ciągłego niepokoju.

Uderza wielka zdolność Wojciecha Chmielarza do tworzenia prawdziwych, pełnokrwistych postaci. Jego bohaterowie, czy pierwszoplanowi, czy ci poboczni, nie są schematycznymi wydmuszkami. Niemal każda  z postaci ma swoją własną historię, niemal każda potrafi zaskoczyć. I co najważniejsze, niemal każda skrywa w sobie silne emocje, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Dlatego zgromadzenie grupki znajomych w jednym zamkniętym miejscu nie mogło skończyć się dobrze, tym bardziej że wśród przyjaciół znalazło się dwóch obcych – Arek, który nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie znajomych żony, i Adaoma, czarnoskóra modelka, celebrytka, dziewczyna Roberta – dawnej miłości Kamili. Wszelkie chowane animozje, zazdrości powoli wychodzą na światło dzienne, by w końcu doprowadzić do tragicznej nocy. 

To, co mnie najbardziej uderza mnie w postaciach stworzonych przez Chmielarza, to ich marazm. Bo choć każda z nich ma jakieś ukryte pragnienia, plany, to tak naprawdę nie robi nic, by zmienić swoją sytuację. Wszelkie próby działania są jedynie pozorne, okazują się klapą. Dlatego Arek i Kamila tkwią w nieszczęśliwym małżeństwie zawartym z poczucia obowiązku i przyzwoitości (przytrafiła im się Ada), Robert boi się zawalczyć o miłość i ucieka w kolejne romanse, a Adaoma, która wydaje się jedyną postacią, która naprawdę chce coś zmienić w swoim życiu i pozbyć się łatki modelki–celebrytki robiącej karierę przez łóżko, napisać książkę o swojej nigeryjskiej części i o Biafrze, w końcu i tak się poddaje. Bohaterowie szamoczą się wśród swoich uczuć i w tym szamotaniu tkwią. 

Nie mniej istotna dla fabuły jest para nastolatków – zbuntowana, mroczna i muszę to przyznać, niesamowicie irytująca Sabina, pozbawiona opieki i kontroli córka alkoholiczki i faceta interesującego się głównie pieniędzmi, oraz Damian – syn właścicieli ośrodka agroturystycznego, niezdrowo zafascynowany dziewczyną. Oni również muszą się zmagać ze swoimi uczuciami, lękami i pragnieniami, i zostają w tym wszystkim sami.

Żmijowisko to dla mnie przede wszystkim książka o opuszczeniu i samotności. W zasadzie każda z postaci jest koniec końców pozostawiona sama sobie. Nikt ze sobą tak naprawdę nie rozmawia, brak tu miejsca na szczerość, zdrowe uwolnienie emocji. Czytelnik też nie ma na to szans. Emocje się jedynie kumulują, kłębią, potęgują. Nie ma wyzwolenia, jest jedynie niepokój i ból. Bo jak ma nie boleć, jak autor już na samym początku rzuca czymś takim: „Matki zawsze mówią, że wszystkie swoje dzieci kochają tak samo. Matki kłamią” (s. 6). Mnie to fizycznie załatwiło. 

Ale powoli wszystko się wyjaśnia, prawda wychodzi na jaw, rodzi się szansa na lepsze. I wtedy następuje zakończenie. I zmienia wszystko.




Podczas lektury uśmiechnęłam się raz i to z powodu mojego redakcyjnego zboczenia. Bo fajne cycki sarny to naprawdę dobra rzecz.

Za książkę serdecznie dziękuję pani Joannie Białek i Wydawnictwu Marginesy.

środa, 23 września 2015

Wielki powrót powieści historycznej - Maciej Hen, "Solfatara"

 
Choć od mojego wakacyjnego urlopu minęło już kilka tygodni, wciąż zdarza mi się wracać myślami do tego pełnego lenistwa i relaksu czasu. Pierwsze miejsce w tych wspomnieniach zajmuje oczywiście wypad nad Bałtyk (było wspaniale, a plaga parawanów zupełnie nie dotknęła plaży, na której się wylegiwałam), ale zaraz za nim są wspomnienia lekturowe. A w zasadzie wspomnienie jednej lektury, ale za to niesamowicie soczystej i nie tylko objętościowo bogatej Solfatary Macieja Hena (Warszawa: W.A.B., 2015).

Od razu przyznaję, że Solfatara zachwyciła mnie od pierwszych stron, od momentu, w którym zorientowałam się, iż mam do czynienia z prawdziwą powieścią historyczną i przygodową, odwołującą się do najlepszych tradycji tego gatunku. Do tego w niedługim czasie okazało się, że to opowieść skrywająca w sobie kolejne historie, czyli coś, czego czytanie zawsze sprawiało mi przyjemność – powieść szkatułkowa pełna barwnych postaci i ich przygód. 

Ale może po kolei. Głównym bohaterem powieści i zarazem jej narratorem jest sympatyczny dziennikarz „Wiadomości Neapolitańskich”, pięćdziesięciokilkuletni Fortunato Petrelli. Mieszka w Neapolu, para się wydawaniem swojej gazety, obserwowaniem codzienności i wizytami u kurtyzan. I właśnie w drodze to ulubionego przybytku rozkoszy staje się świadkiem wydarzeń dramatycznych i krwawych – mianowicie wybuchu rewolucji, na której czele stanął szalony rybak Masaniello. Jak się bardzo szybko okaże, rewolta będzie niesłychanie brutalna, pełna ofiar, a pisanie o morzu krwi i stosach rozkładających się zwłok to stanowczo za mało. Każdej nocy trwającego zrywu Petrelli będzie rzetelnie spisywał wydarzenia, których był świadkiem mijającego dnia, a także swoje własne przygody, których będzie miał co nie miara. Wspomnę tylko, że znajdzie się wśród nich poszukiwanie uwielbianej kurtyzany, ratowanie pewnej księżniczki, pościgi, ucieczki i spotkania z niezwykłymi ludźmi z jego przeszłości. 

Ale to nie wszystko. Oprócz relacji z bieżących wydarzeń, Fortunato będzie stopniowo odkrywał przed czytelnikiem swoje własne losy od lat dziecięcych. I tu się dopiero zaczyna zabawa, bo te wspomnienia stanowią najlepsze momenty powieści. Petrelli w niesamowicie  interesujący sposób, po kawałku, będzie ujawniał historie ze swojego życia, prawdę dotyczącą jego prawdziwych rodziców, blaski i cienie okresu dorastania, pierwsze miłości i doświadczenia rozkoszy cielesnych. Oczywiście do tego pojawia się cała masa barwnych, niesamowicie interesujących postaci, każda ze swoją historią, pasją i namiętnościami. Bo namiętności tu rządzą ludźmi i rządzą powieścią. Nie ma mowy o nudzie. Każda opowieść pełna jest soczystych kawałków. Czego tu nie ma – miłości, zdrady, walki, niewyjaśnione śmierci, liczne tajemnice czekające na wyjaśnienie. Och, dzieję się, dzieje. I naprawdę było mi żal, że książka ma tylko 917 stron…

Poznając losy Petrellego, jednocześnie mamy przyjemność poznać środowisko i ludzi, wśród których żył. Najlepiej zobrazowani zostali tu różnej maści artyści – muzycy, aktorzy, malarze, czyli najbliżsi przyjaciele bohatera. A że środowisko artystyczne, to i ich przygody niebanalne, a portale plotkarskie, gdyby wtedy istniały, miałby o czym pisać przez bardzo długi czas. I nie musiałyby wcale ubarwiać rzeczywistości. Z tyloma intrygami, miłostkami, romansami już dawno się nie spotkałam.

Do tego wszystkiego dołączyć trzeba przerażający obraz wspomnianej rewolucji i tego, jak łatwo dać się uwieść fałszywym prorokom, ale mimo to, nie robiłabym z Solfatary powieści z przesłaniem. To tylko zepsułoby jej urok. 

Ale o uroku powieści Macieja Hena stanowią nie tylko sympatyczny Fortunato, paleta barwnych postaci i zaskakujące wydarzenia. Ogromnym atutem, dla mnie bodaj najważniejszym jest przepiękna, szlachetna polszczyzna. Książki pisane takim językiem to prawdziwa rozkosz, mogłabym czytać nieustannie. Dlatego jeśli do sięgnięcia po powieść nie zachęciły was skrywane w niej historie, obraz krwawej rewolucji, paleta postaci, proszę, zróbcie to właśnie dla piękna języka polskiego. Oraz dlatego, że Solfatara to ogromna dawka przygody, czytelniczych przyjemności i naprawdę dobrej zabawy. I błagam, niech wam nie przyjdzie do głowy bać się objętości – każda kolejna strona to kolejne cenne chwile spędzone nad lekturą.



Za egzemplarz serdecznie dziękuję panu Grzegorzowi Lindenbergowi i wydawnictwu W.A.B.
Zdjęcie Solfatary: http://www.incampania.com/en/turismo.cfm?Menu_ID=175&Sub_ID=176&Info_ID=3863


poniedziałek, 7 lipca 2014

Krwawy Wielki Tydzień w Ayacucho - Santiago Roncagliolo, "Czerwony kwiecień"

Fèlix Chacaltana jest pomocnikiem prokuratora w miasteczku Ayacucho. Fajtłapowaty, w pracy całkowicie  podporządkowuje się regulaminom i prawu. Nie pozwala sobie na osobiste sądy, nie wyraża osobistych opinii na temat prowadzonych śledztw, ba, nawet nie dopuszcza myśli o tym, że poza regulaminem i sztywnymi wytycznymi może kierować się własnymi przeczuciami, intuicją i mniej urzędowo spoglądać na popełnianie przestępstwa. Jest fanatykiem idealnie spisywanych raportów, a gdy nie może wydać jednoznacznej opinii, wysyła kolejne pisma do przełożonych. Dlatego, gdy podczas hucznych obchodów Wielkiego Tygodnia, kiedy miasteczko przepełnione jest wiernymi i turystami, dochodzi do straszliwej zbrodni, pierwsze co robi Chacaltana, to naiwne szukanie pomocy u stojących wyżej. I tu, niestety dla niego, spotyka się z niezrozumieniem, próbą zatuszowania sprawy i przyjęciem błahego wyjaśnienia, które ma zamknąć dochodzenie. Gdyby poddał się mało subtelnym sugestiom zaprzestania śledztwa, byłoby lepiej dla niego. Jednak jego nawyki i wierność regulaminowi nie pozwala mu na to. Dochodzi do kolejnych brutalnych zbrodni, a on musi je rozwiązać. Tak, brzmi to jak początek powieści kryminalnej, a jednak Czerwony Kwiecień Santiago Roncagliolo (Znak, 2008), to zdecydowanie coś więcej niż zwykła intryga detektywistyczna. 

W powieści Roncagliolo brutalne mordy, mające znamiona zbrodni rytualnych, stają się pretekstem do ukazania peruwiańskiej rzeczywistości, w której świeże są jeszcze rany zadane przez terrorystów Świetlistego Szlaku. Ludzie nie zdążyli zapomnieć przerażających zabójstw, zapach trupów niemal cały czas unosi się w powietrzu, a strach przed powrotem przeszłości paraliżuje i nie pozwala krytycznie przyjrzeć się władzy. A władza na sumieniu ma nie jedno. Dlatego Chacaltana początkowo nie może liczyć na pomoc. Wtyka nos w nie swoje sprawy, próbuje wygrzebać skrywanie tajemnice, a to nie podoba się wielu osobom. Zwłaszcza w obliczy zbliżających się wyborów i trwających obchodów Wielkiego Tygodnia. W końcu jednak wojsko włącza się w dochodzenie, przed pomocnikiem prokuratora otwierają się drzwi mogące pomóc w rozwiązaniu zbrodni, a także, jak sądzi, w awansie. Pojawia się także szansa na miłość, gdy Chacaltana poznaje piękną Edith, której rodzice zginęli przez terroryzm. Jednak nic nie jest takie, jak się wydaje i wraz z trwaniem śledztwa sprawy zdecydowanie się komplikują. 

Chacaltana gubi tropy, zbrodnie dosięgają ludzi, z którymi rozmawia, przestaje radzić sobie ze swoimi uczuciami. Pewnego rodzaju ukojeniem są dla niego rozmowy ze zmarłą przed laty matką, którą traktuje jak żywą, do tego stopnia, że odtwarza jej pokój, przygotowuje jej ubranie, martwi się, żeby nie czuła się samotna. Za tym szaleństwem również kryje się straszliwa przeszłość, która odbiła się na życiu bohatera. Nic jednak, nawet miłość, nie jest wstanie odsunąć jego myśli od morderstw. Rozczłonkowane ciała stają się jego obsesją, otaczające go zło, z którego nie zdawał sobie sprawy, bo jak sądzę nie chciał, dopada go. Świat, jaki znał i jakim go rozumiał, przestaje istnieć, a on sam powoli zatraca się w tym, co słuszne i moralne. 

Bo jak odnaleźć się w rzeczywistości, kiedy odkrywa się przerażającą prawdę o tym, że ludzie, którzy powinni strzec porządku i bronić obywateli, stosują te same metody, co terroryści. Obrzydliwe tortury to nie tylko domena Świetlistego Szlaku, ale także wojska, które z przestępczością miało przecież walczyć. Jak w takiej sytuacji odróżnić dobro od zła, przyjaciela od wroga, gdzie leży granica, której nie można przekroczyć? Te pytania towarzyszą czytelnikowi i nie pozwalają na spokój. 

Próba rozwiązania zagadki, kim jest szalony morderca, próbujący z członków ofiar zbudować „zbawiciela”, przestaje być jedynie kryminalną zagwozdką. Wątek religijny nie jest tu zresztą przypadkowy. Wielki Tydzień w Ayacucho, a zwłaszcza dni upamiętniające męczeńską śmierć Chrystusa, to czas, gdy Boga nie ma, gdy nie patrzy on na swoich wyznawców. Da miejscowych to okres rozbuchanych orgii alkoholowych i seksualnych, okres grzeszenia do granic możliwości, bo przecież nie ma nikogo, kto mógłby to osądzić. Chrześcijaństwo miesza się tu z rdzennymi religiami, podaniami, w wszystko to w pewien sposób  łączy się ze zbrodniami i tylko zagęszcza duszną już i tak atmosferę. Szaleństwo w takim miejscu to tylko kwestia czasu.

Santiago Roncagliolo intrygą kryminalną przedstawił brutalną prawdę o peruwiańskim (ale czy tylko?) społeczeństwie, polityce, ludziach. Pokazał świat, o którym wszyscy chcemy zapomnieć, nie chcemy przyjąć, że taka jego wersja też jest rzeczywistością. Świat o zapachu palonych zwłok, o dołach pełnych bezimiennych trupów, o matkach chodzących od jednego miejsca kaźni do drugiego w poszukiwaniu ciał zaginionych dzieci. Świat, w którym przyzwolenie na to wszystko dają ludzie, którym się zaufało i którzy mieli przynieść wolność i pokój. To nie jest historia, która już przebrzmiała, ona ciągle trwa obok nas i nie wolno nam o tym zapomnieć.