Nie jestem dobrą czytelniczką,
przyznawałam się już do tego. Za bardzo wchodzę w lekturę, za bardzo przeżywam
i odczuwam. I na poziomie emocji i fizycznie. Jeśli ktoś twierdzi, że to jest
dobra cecha, to się myli, nie jest. Bo są owszem książki, które sprawiają
czystą radość, ale są też takie, które niemiłosiernie bolą, a takich jest więcej.
Dlatego, wyznaję, choć być może narażam się na jakąś śmieszność, książek się
boję (choć jednocześnie nie potrafię bez nich funkcjonować, taka chora
relacja), bo w większości przypadków nie wiem, na co natrafię i jak zareaguję,
bo niemal każda książka może mi dać po dupie. Dlatego, choć bardzo, ale to
bardzo chciałam przeczytać Żmijowisko
Wojciecha Chmielarza (Warszawa: Marginesy, 2018), bo jego kryminały to moje
tegoroczne odkrycie w tej kategorii i już się cicho nazywam psychofanką Jakuba
Mortki, czułam, że to nie będzie łatwa lektura. I żeby się nie nastawiać w
żaden sposób, nie szykować na coś konkretnego, starałam się nie dowiedzieć o
niej za dużo. Nie czytałam recenzji (nadrobię po publikacji tej), unikałam
wypowiedzi autora z nią związanych. Zrobiłam sobie plan: spokojne, niespieszne
czytanie, każdego dnia po trochu, nie za dużo, bez zbędnego zaangażowania. I
oczywiście, moje plany szybko trafił szlag. Bo ta książka na to nie pozwala. Ta
książka się w czytelnika wdziera, jak drzazga, i uwiera, siedzi w głowie. Żeby
się od niej uwolnić, trzeba ją skończyć. I w zasadzie całe moje niepozbierane
wywody mogłabym zawrzeć w jednym słowie (czego oczywiście nie zrobię, bo mi się
słowotok włącza), które idealnie opisuje Żmijowisko
i mój stan podczas lektury – niepokój.
Ale o co właściwie
chodzi? Podczas wakacji w ośrodku agroturystycznym w Żmijowisku doszło do
tragedii – zaginęła nastoletnia Ada, córka Kamili i Arka, małżeństwa, które
spędzało tu wakacje razem z przyjaciółmi Kamili ze studiów. Poszukiwania nie
przyniosły rezultatów, ślad po dziewczynie całkiem zaginął. Rok później do
Żmijowiska wraca Arek. Podejmuje kolejną próbę odnalezienia córki. Nikt go tu
jednak nie chce, wszyscy traktują go ja wyrzutka, obwiniają o całe zło, które
przytrafiło się jego rodzinie. Co takiego zaszło przez ten rok, że mężczyzna
spotyka się z takim odbiorem, to kolejna zagadka, na której rozwiązanie czeka
czytelnik. Mimo wszystko Arek, zmagając się z brakiem zrozumienia, bo w oczach
ludzi cierpieć po utracie dziecka może tylko matka, się nie poddaje, znosi
krzywe spojrzenia i bezpośrednie komentarze, bo i tak najważniejsza jest Ada.
Żmijowisko
określone jest jako thriller psychologiczny i muszę przyznać, że trafnie. Mamy
tu wszystko, czego wymaga thriller, czyli pełną napięcia akcję, tajemniczą,
groźną atmosferę. Z tym, że wątek zaginięcia Ady, sam w sobie oczywiście
niezwykle istotny, książkę czytamy głównie po to, że poznać prawdę o tym
tragicznym wydarzeniu, zdaje się być dla Chmielarza jedynie pretekstem dla
ukazania zawiłych relacji, ukrytych uczuć, pragnień i emocji skrywanych przez
bohaterów powieści. Dzięki zmiennej perspektywie czasowej – raz obserwujemy
dramatyczne poszukiwania prowadzone przez Arka, raz wracamy do tamtych wakacji,
by za chwilę dowiedzieć się, co się działo w ciągu roku. Takie nielinearne
prowadzenie narracji było rewelacyjnym rozwiązaniem – choć powoli dowiadujemy
się prawdy, to jednocześnie rodzą się w nas coraz to nowe pytania i
wątpliwości. Dlatego nie jest możliwe uwolnienie się od ciągłego niepokoju.
Uderza wielka zdolność
Wojciecha Chmielarza do tworzenia prawdziwych, pełnokrwistych postaci. Jego
bohaterowie, czy pierwszoplanowi, czy ci poboczni, nie są schematycznymi
wydmuszkami. Niemal każda z postaci ma
swoją własną historię, niemal każda potrafi zaskoczyć. I co najważniejsze,
niemal każda skrywa w sobie silne emocje, z którymi nie potrafi sobie poradzić.
Dlatego zgromadzenie grupki znajomych w jednym zamkniętym miejscu nie mogło
skończyć się dobrze, tym bardziej że wśród przyjaciół znalazło się dwóch obcych
– Arek, który nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie znajomych żony, i
Adaoma, czarnoskóra modelka, celebrytka, dziewczyna Roberta – dawnej miłości
Kamili. Wszelkie chowane animozje, zazdrości powoli wychodzą na światło
dzienne, by w końcu doprowadzić do tragicznej nocy.
To, co mnie najbardziej
uderza mnie w postaciach stworzonych przez Chmielarza, to ich marazm. Bo choć
każda z nich ma jakieś ukryte pragnienia, plany, to tak naprawdę nie robi nic,
by zmienić swoją sytuację. Wszelkie próby działania są jedynie pozorne, okazują
się klapą. Dlatego Arek i Kamila tkwią w nieszczęśliwym małżeństwie zawartym z
poczucia obowiązku i przyzwoitości (przytrafiła im się Ada), Robert boi się
zawalczyć o miłość i ucieka w kolejne romanse, a Adaoma, która wydaje się
jedyną postacią, która naprawdę chce coś zmienić w swoim życiu i pozbyć się
łatki modelki–celebrytki robiącej karierę przez łóżko, napisać książkę o swojej
nigeryjskiej części i o Biafrze, w końcu i tak się poddaje. Bohaterowie szamoczą
się wśród swoich uczuć i w tym szamotaniu tkwią.
Nie mniej istotna dla
fabuły jest para nastolatków – zbuntowana, mroczna i muszę to przyznać,
niesamowicie irytująca Sabina, pozbawiona opieki i kontroli córka alkoholiczki
i faceta interesującego się głównie pieniędzmi, oraz Damian – syn właścicieli ośrodka
agroturystycznego, niezdrowo zafascynowany dziewczyną. Oni również muszą się zmagać
ze swoimi uczuciami, lękami i pragnieniami, i zostają w tym wszystkim sami.
Żmijowisko
to
dla mnie przede wszystkim książka o opuszczeniu i samotności. W zasadzie każda
z postaci jest koniec końców pozostawiona sama sobie. Nikt ze sobą tak naprawdę
nie rozmawia, brak tu miejsca na szczerość, zdrowe uwolnienie emocji. Czytelnik
też nie ma na to szans. Emocje się jedynie kumulują, kłębią, potęgują. Nie ma
wyzwolenia, jest jedynie niepokój i ból. Bo jak ma nie boleć, jak autor już na
samym początku rzuca czymś takim: „Matki zawsze mówią, że wszystkie swoje
dzieci kochają tak samo. Matki kłamią” (s. 6). Mnie to fizycznie załatwiło.
Ale powoli wszystko się
wyjaśnia, prawda wychodzi na jaw, rodzi się szansa na lepsze. I wtedy następuje
zakończenie. I zmienia wszystko.
Podczas lektury
uśmiechnęłam się raz i to z powodu mojego redakcyjnego zboczenia. Bo fajne
cycki sarny to naprawdę dobra rzecz.
Za książkę serdecznie dziękuję pani Joannie Białek i Wydawnictwu Marginesy.