Zacznę
banalnie. Są książki, które zmuszają nas do myślenia, na tematy, które choć
gdzieś tam obok krążyły, jakoś się jednak pomija. Choć mogą nas dotyczyć mniej
lub bardziej bezpośrednio, nie angażujemy się w nie, czasem coś nas
zainteresuje na krótką chwilę. I dopiero lektura daje nam kopa, może nie od
razu do działania, ale do głębszej analizy tematu i zaangażowania choćby
intelektualnego, duchowego. Taką książką w ostatnim roku jest dla mnie Kościół kobiet (Warszawa: Wydawnictwo
Krytyki Politycznej, 2015), Zuzanny Radzik – teolożki feministycznej, publicystki,
współpracującej z moim ukochanym „Tygodnikiem Powszechnym”.
Kobiety
są w Kościele od jego powstania, a jednak ich w nim nie ma. A raczej ich nie
widać i nie słychać, bo albo nie dostają prawa głosu, albo są uciszane, a ich
zdanie jest trywializowane. To oczywiście ogólniki, niektórym udaje się przebić,
ale jaki to jest procent? Przyznaję, sama raczej nie zastanawiałam się nad tym
problemem. Nie będę się tu zwierzać z mojego zaangażowania lub jego braku w
życie religijne, duchowe, kościelne. Moje podejście do Kościoła katolickiego
jako instytucji też zachowam dla siebie, ale od razu wyznam: wcześniej nie
miałam kłopotu z tym, że kobiet w Kościele nie widać, bo tak naprawdę nie miało
to dla mnie znaczenia. Może nie świadczy o to mnie dobrze. Trudno. Ale coraz
częściej zaczęły do mnie docierać informacje i treści teolożek, coraz więcej
przypadkowo czytałam właśnie o kobietach w Kościele i jak tylko dowiedziałam
się o książce Zuzanny Radzik od razu ją kupiłam. I była to świetna decyzja.
Problem
funkcjonowania kobiet w Kościele jest i nie można udawać, że jest inaczej. Nie
chodzi tylko o kapłaństwo kobiet, o to, dlaczego nie mogą być wyświęcane na
kapłanów i skąd się to wzięło. Zuzanna Radzik podejmuje te zagadnienia,
tłumaczy sens i bezsens kościelnych dokumentów. W obliczu Soboru Watykańskiego II
kobiety poczuły siłę, aby walczyć o
widzialne miejsce w tak ważnym dla nich Kościele. Niestety, wciąż
trwająca walka jest bardzo nierówna. Oczywiście, wiele się mówiło i mówi o roli
kobiet w Kościele, ale przede wszystkim jako matek, żon, tych, które mają
pomagać, wspierać, a jednak nie decydować. Nawet w kwestiach bezpośrednio
dotyczących kobiet, na synodzie poświęconemu zakonom (a zakonnic jest więcej
niż zakonników), to mężczyźni decydowali, kobiety mogły jedynie wyrazić opinię,
zasugerować. A przecież problemy kobiet nie są takie same jak problemy
mężczyzn. I w życiu świeckim, i w życiu zakonnym. Nawet nie bardzo się dziwię,
że mężczyźni w Kościele podejmują takie a nie inne decyzje odnośnie do kobiet,
bo skoro są tak bardzo od nich odcięci i nie koniecznie słyszą ich głos i
postulaty, to skąd mają wiedzieć, co jest dla nich naprawdę ważne. W dodatku,
co jest bardzo przygnębiające, na kobiety zwraca się uwagę i sięga po ich
pomoc, gdy nie ma innego wyjścia. Tak było choćby w komunistycznej
Czechosłowacji, gdy do kapłaństwa powołano kilka kobiet. Ich relacje świadczą o
prawdziwej, głębokiej wierze, o tym, czym było dla nich owo kapłaństwo, jak
ważne dla zbliżenia z Bogiem. A jednak ich święcenia zostały unieważnione przez
Watykan, gdy przestały być potrzebne.
Kapłaństwo
kobiet nie jest oczywiście jedynym problemem. Teolożki, feministki, kobiety
walczą nie tylko o miejsce przy ołtarzu, ale o wysłuchanie, zrozumienie i
prawdziwe przyjrzenie się ich problemom. Bez generalizowania. W każdym miejscu
na Ziemi sytuacja ludzi się różni, nie tylko kobiet. Ale to najczęściej kobiety
najbardziej odczuwają wszelkie niesprawiedliwości. I każdy przypadek jest inny.
Dlatego bolesne jest generalizowanie, zwłaszcza w tak delikatnych kwestiach,
jak antykoncepcja, aborcja, przemoc seksualna, ubóstwo. To tematy, których
podejmują się walczące w Kościele kobiety, z którymi się zmierzają i rozumieją.
Bardzo
interesujące są w książce również zagadnienia dotyczące samej liturgii,
występujących w niech patriarchalnych elementów. Tu do razu odsyłam do źródła,
bo opisywania tak delikatnych spraw nie mam odwagi się podjąć.
A jednak
jest nadzieja i udowadniają to relacje Zuzanny Radzik z rozmów przeprowadzonych
z kobietami zaangażowanymi w Kościół. Bo one chcą w nim być i w nim decydować.
Chcą, żeby ich głos był słyszalny i mimo licznych przeciwności wciąż walczą.
Czasem odchodzą, zakładają własne wspólnoty, czasem trwają, poświęcając się dla
sprawy. A wszystko to wynika z ich ogromnej wiary, jak bowiem inaczej
wytłumaczyć ich zaangażowanie. Oczywiście działania te wyglądają inaczej w
Polsce, inaczej w reszcie świata. Nie ma się co dziwić, ale trzeba szukać,
czerpać i pogłębiać to, co udało się wypracować, jeśli chce się coś zmienić.
Nie przytaczam żadnych konkretnych przykładów, bo musiałabym przywołać
wszystkie rozmówczynie i ich problemy, każda jest bowiem równie ważna i
świadectwo każdej równie przejmujące. Najlepiej sięgnąć po książkę i samemu
spotkać się z tymi historiami. Bo, kurczę, te kobiety, choć nie zawsze, co
normalne, rozumiem ich problemy, nie z wszystkimi się zgadzam, są niesamowicie
silne, odważne i uparte. Wiedzą, czego chcą i o to walczą. Naprawdę, ogromnie
uderzyła mnie ich determinacja, a przede wszystkim ogromna wiara i miłość do
Boga. Mogę je tylko za to podziwiać.
Czytając
Kościół kobiet, widząc, jak wiele z
nich chce być w Kościele, działać w nich dla dobra całej wspólnoty, nie mogłam
i nadal nie mogę przestać się nadziwić, że nie robi się wszystkiego, by im to
ułatwić. Bo gdy jednak kobiety stwierdzą, że nie mają już siły i woli walki i
odejdą z Kościoła, to co z niego zostanie? I jak długo przetrwa?
Książka
Zuzanny Radzik to pasjonująca lektura. Przygnębiająca, ale i dająca nadzieję.
Pokazująca, jak mimo przeciwności kobiety się nie poddają. I wbrew temu, co
można sądzić, to książka dla wszystkich. Nie tylko dla ludzi związanych z
Kościołem, dla kobiet, feministek, teolożek, wierzących. Choć wszyscy
członkowie Kościoła powinni mieć moim zdaniem obowiązek tej lektury. Nie bać
się głosu kobiet walczących nie o własne dobro, ale o dobro Kościoła jako równoprawnej
wspólnoty kobiet i mężczyzn.