Uwaga: tekst tylko, dla tych, którzy czytali Tarantulę Jonqueta. Nie mogłam go napisać, nie zdradzając wszystkiego.
Thierry Jonquet |
Jak bardzo ojciec może się
zemścić na człowieku, który straszliwie skrzywdził i doprowadził do szaleństwa
jego córką? Do czego może się posunąć w swej nienawiści? I wreszcie - czy może
przestać nienawidzić? To tylko jedne z niewielu pytań, które nasuwają się
podczas lektury krótkiej, ale jakże treściwej książki Thierry'ego Jonqueta Tarantula (Wydawnictwo Prószyński i
S-ka, Warszawa 2011). Richard Lafargue
znalazł formę zemsty niemal idealnej (jeśli
można tak o zemście powiedzieć). Gwałciciela swojej córki pozbawił wolności,
męskości, człowieczeństwa. Nie brzmi to przekonująco? Na pewno było dla
Victora, który nagle, nie wiedząc czemu, został uwięziony, strasznie
torturowany, upodlony do tego stopnia, że sam zaczął uważać się za potulne,
posłuszne zwierzę, byle tylko uzyskać odrobinę ciepła od swojego oprawcy.
Lafargue podjął z nim perfidną zabawę, a może lepiej napisać zabawę nim?
Pozwolił bowiem, aby Victor zaczął cenić każdy najmniejszy gest dobroci, jaki
okazał uwięzionemu. Miejsce tortur zmieniło się w niemal przytulny kąt, z
fortepianem, elektronicznymi szachami, sztalugą. Porwany dostawał najlepsze
pożywienie, słuchał wielkich kompozytorów.
Jego pan opatrywał mu nawet rany i otarcia od łańcuchów. W końcu Victor
sam uznał, że nagość i łańcuchy to jedynie forma perwersji. Wszystko inne mu
wystarczało. Nie spodziewał się jednak, że najgorsze dopiero przed nim. Nie
domyślał się, jak wielki cios zostanie wymierzony mu jako mężczyźnie. Nawet
zanik popędu seksualnego, widok sflaczałego penisa, nie był niczym strasznym.
Nie zdziwiły go rosnące piersi, konieczność noszenia stanika. Bo jego pan był
przy nim. Głaskał, pocieszał. By sprawić mu zupełnie nowe więzienie, takie, z
którego nie ma ucieczki. Richard Lafargue, wzięty chirurg plastyczny, uwięził
bowiem Victora w innym ciele, w ciele kobiety. Po przeprowadzonej operacji,
kazał mu oglądać, jak wygląda zabieg zmiany płci. Jak usuwane są męskie narządy
płciowe, jak zastępuje się je żeńskimi. W ten sposób narodziła się Ewa -
niewiasta z męskiego ciała. Kobieta tak piękna, że wzbudzała pożądanie każdego
mężczyzny. Kobieta idealna. Ale w jej
ciele cały czas uwięziony był Victor.
Pozbawienie tożsamości to nie
koniec kary, jaka została wymierzona Victorowi-Ewie. Lafargue zmusił go/ją do
prostytucji, do sypiania z mężczyznami, do spełniania ich fantazji, szczególnie
upodobał sobie perwersyjnych klientów. Jak wielkim musiało być to upokorzeniem
dla Victora. Jak wielkim upodleniem, było sypianie z mężczyznami, którzy
wiedzieli w nim ideał kobiety. Jak straszny musiał być też widok chorej
psychicznie córki Lafargue - najstraszliwszej ofiary w tej historii. Ojciec
skrzywdzonego dziecka obmyślił zemstę niemal doskonałą. Karmił się nienawiścią
do pięknej Ewy, która również w nim wzbudzała pożądanie. Podglądał, jak
Victor-Ewa usługuje klientom, a upodlenie ofiary go nasycało i dawało siłę do
życia. Lecz w pewnym momencie pojawiła się litość, a być może coś więcej. W
każdym razie zniknęła nienawiść - powód tej wyrafinowanej gry ze swoją ofiarą.
I ten moment w książce uważam za jeden z najsłabszych. Bo dałam się uwieść Richardowi, litość i
współczucie, które początkowo odczuwałam dla Victora (nie znając jego historii,
jedynie domyślając się jej fragmentów), szybko zniknęły. Szalony pomysł na
zemstę, wydał mi się genialny, mimo swej okrutności. I nagle jego twórca się
poddał, załamał. A ja żałowałam, że nie potoczyło się to dalej. Bo kara mogła
być jeszcze okrutniejsza. Z drugiej
strony, mimowolnie, choć czułam do Ewy szczerą nienawiść, również jej dawałam
się powoli uwodzić. Dlatego żałuję, że książka skończyła się tak szybko. Ale
może to i lepiej dla mnie...
W książce pojawia się jeszcze
jeden bohater, który razem z Victorem zgwałcił córkę Lafargue'a. Ta postać
jednak nie budziła we mnie żadnych emocji poza irytacją, nad jego bezdenną
głupotą.
Po lekturze książki odbyłam na
jej temat kilka rozmów. Większość skupiała się oczywiście na Viktorze-Ewie. Moi
współrozmówcy twierdzili, że Ewa całkowicie przejęła Victora. Że z mężczyzny
stał się kobietą również psychicznie, nie tylko cieleśnie. Ja jednak nie mogę
się z tym zgodzić. Jasne, bycie Ewą wpłynęło na Victora. Musiało go zmienić.
Ale mimo wszelkich doświadczeń, mimo podjęcia gry z chirurgiem, próby
upokarzania go, pozostało w nim coś z Victora, co obudziło się pod koniec książki,
by chyba znów ukryć sie w zakamarkach jego-jej umysłu. I to też jest kolejny wielki
temat tej lektury. Czym jest tożsamość człowieka, czym jest jego ja? Czy można
go pozbawić osobowości, zmieniając jego ciało? Pytania, które mnie wciąż dają
do myślenia.
Książka Jonqueta wzbudzała
wśród czytelników wielkie emocje, uznano ją za oburzającą, perwersyjną, bulwersującą.
Ja się waham z takimi ocenami. Owszem, kilka scen mnie zniesmaczyło, przy kilku
miałam ochotę rzygać, ale nie byłam zaszokowana samym faktem zamiany Victora w
Ewę. Uznałam perfidię i geniusz chirurga, który upodlił oprawcę swej córki,
chyba tak, że już bardziej nie można. Ale nadal nie wiem, co tak naprawdę mnie
w tej książce poruszyło. Czy sposób na pozbawienie kogoś jego ja, czy fakt, że
sama poddałam się tej grze, którą przecież od razu, gdyby o czymś takim
usłyszała, uznałabym za niedopuszczalną.
Nie chcę tutaj poruszać tematu, czy w ogóle Lafargue miał prawo do wymierzenia
sprawiedliwości i zemsty, i do kogo należy wymierzanie kary, choć jest także istotny.
Wolałabym znaleźć odpowiedź na pytanie, co takiego sprawiło, że tego rodzaju
dylematy moralne pojawiły się u mnie dopiero po pewnym czasie, czemu nie
zwątpiłam w słuszność działań chirurga. Wydaje mi się, że dość długo nie
przestanę analizować tej lektury.
Na razie pozostaje mi jeszcze obejrzenie filmu
Pedro Almodovara. Zobaczymy, co wtedy.