Pokazywanie postów oznaczonych etykietą erotyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą erotyka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 grudnia 2016

Gronostaje, bat i kobieta-demon - Leopold von Sacher-Masoch, "Venus in Furs"


O ile samo pojęcie masochizmu jest raczej powszechnie znane, a na pewno zdecydowana większość się z nim w różnych kontekstach spotykała, o tyle nie każdy zna genezę jego nazwy. Jako forma specyficznych potrzeb seksualnych  istniałoby tak czy inaczej, ale to dzięki Leopoldowi von Sacher-Masochowi i jego powieściom, których bohaterowie i bohaterki czerpali erotyczną przyjemność z poniżania i bycia poniżanym, zyskało sobie taką właśnie nazwę. Stało się to głównie za sprawą dyskusji na temat dewiacji seksualnych, jakie wywiązały się w środowisku psychiatrów i psychologów po publikacji powieści Wenus w futrze.  Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Ze słownikiem miałam możliwość zapoznania się z tą niegdyś szokującą lekturą w języku angielskim (L. von Sacher-Masoch, Venus in Furs, Ruda Śląska: Wydawnictwo Ze słownikiem, 2016).

Sama fabuła powieści jest dość prosta. Niezdrowo zafascynowany obrazem Tycjana Wenus z lustrem
Ucieleśnienie ideału kobiety Seweryna - Wenus z lustrem Tycjana

Seweryn von Kusiemski poznaje ucieleśnienie swojej wybranki – Wandę von Dunajew. Oboje zafascynowani swoimi osobami, podejściem do życia i pogańskim obrazem miłości mogliby zapewne stworzyć całkiem udany, pełny namiętności związek, ale mężczyzna dzieli się z wybranką nie tylko swoją fascynacją Wenus okrytą futrami, lecz także wyjawia jej swoje największe pragnienia – marzy, żeby ukochana kobieta została jego panią, zniewoliła go całkowicie, poniżała, żeby traktowała go z okrucieństwem i bez szacunku. Początkowo Wanda opiera się temu pomysłowi, ostrzega Seweryna, czym może skończyć się ta niebezpieczna gra, ale w końcu, kierowana wielką miłością i drzemiącymi w niej pragnieniami, godzi się zostać panią losów ukochanego.  I tu zaczyna się cała zabawa – Wanda wspaniale wchodzi w swoją rolę, czym niejednokrotnie przeraża Seweryna. Nie tylko w sypialni traktuje go jako swojego niewolnika. Wyjeżdża z nim do Florencji, a podczas podróży tam mężczyzna traci całkowicie swoją tożsamość, staje się sługą o imieniu Gregor, podpisuje umowę, w której oddaje całe swoje życie we władanie kobiety, zostaje jej własnością. A ona ma nim rządzić i nosić swoje piękne futra. I jeśli ktoś spodziewa się, że to tylko nieco więcej niż perwersyjna zabawa w kotka (a raczej kociczkę) i myszkę, to się grubo myli. Gregor jest nieustannie poniżany, bity, karany niemożnością oglądania swojej ukochanej przez wiele tygodni. Ona w tym czasie kilkakrotnie proponuje Sewerynowi unieważnienie umowy, ale on, pałający coraz intensywniejszą miłością, zafascynowany nowym obliczem ukochanej, odrzuca taką możliwość. Nie bierze jednak pod uwagę jednego, że w pewnym momencie nie można się już wycofać, że gdy Wanda przekroczy granice swoich pragnień, poniżenie może przestać być źródłem seksualnej ekscytacji, a stanie się tym, czym właśnie jest. Realizacja potrzeb i pragnień Seweryna staje się dla niego lekcją, dla Wandy stanowi przebudzenie ukrytych w niej sił i potrzeb. Dla obojga gra kończy się inaczej, niż się tego spodziewali, a kto pozwala na to, by nim pomiatano, zasługuje na to, by nim pomiatano (s. 215).

Wenus w futrze to powieść, której nie czytało mi się zbyt łatwo. Utrzymana w klimacie miejscami przypominającymi mi książki w stylu Poganki Żmichowskiej (pogańska miłość, zatracenie w uczuciu do kobiety demona), chwilami nużyła, a innym razem wzbudzała mój sprzeciw  zdaniami typu: 

The woman, as nature created her and as man is at present educating her, is his enemy. She can ony be his slave or his despot, but never his companion (s. 215). 

Muszę bowiem wspomnieć, że powieść wypełniona jest wynurzeniami dotyczącymi natury ludzkiej, głównie kobiecej. Jest to zdecydowanie bardziej traktat filozoficzny niż powieść erotyczna, więc jeśli ktoś sięga po Wenus, mając nadzieję na perwersyjny thriller erotyczny, to na pewno się zawiedzie i szybko znudzi. Tego to nie znajdziemy. Nie tylko dlatego, że obecnie tak mało rzeczy nas już szokuje. To, co wzbudzało sprzeciw i oburzenie w chwili ukazania się powieści, jest tak zakorzenione we współczesnej popkulturze, że choć możemy się dziwić pragnieniom niektórych, to albo je akceptujemy, albo odrzucamy, ale raczej nie traktujemy ich jako obrazy moralności, tak nam spowszedniały. Jeśli jednak potraktować Wenus w futrze jako sposób spojrzenia na naturę człowieka, może to być całkiem ciekawe doświadczenie. 

Man is the one who desires, woman the one who is desired. This is woman’s entire but decisive advantage. Thorough his passion nature has given man into woman’s hands, and the woman who does not know how to make him her subject, her slave, her toy, and how to betray him with a smile in the end is not wise (s. 39).
 The more cruelly she treats him and the more faithless she is, the worse she uses him, the more wantonly she play with him, the less pity she show him, by so much the more will she increase his desire, be loved, worshipped by him (s. 39). 

Zdecydowanie nie podzielam poglądów, że kobieta, aby być pożądaną i kochaną bezgranicznie, musi być dla swojego wybranka okrutną, niewierną panią i traktować go z pogardą. A już na pewno nie z tym, że jedyną siłą kobiety jest jej zdolność niewolenia mężczyzn.  Nie przemawia do mnie obraz poddańczej miłości, w której kobieta-demon pomiata z perwersyjną przyjemnością oddanym jej służalczo, bezwolnym, pozbawionym własnego ja mężczyzną, który jest jak pies liżący z oddaniem rękę, która go bije. Są to jednak na tyle interesujące rozważania, że warto się z nimi zapoznać. Tym bardziej że Wenus w futrze przypomina, że do końca nie wiemy, jakie siły i pragnienia w nas drzemią i jak daleko się posuniemy, gdy pojawi się impuls, który je obudzi. Sugeruję przy tym by, choć to całkiem krótka lektura, dozować ją sobie, bo łatwo się tym zmęczyć.

Muszę napisać jeszcze o samym wydaniu Venus in Furs Wydawnictwa Ze słownikiem. Zaopatrzone jest ono w trzy słowniki: pierwszy, znajdujący się na początku książki, zawiera najczęściej pojawiające się słówka, drugi – na marginesie każdej strony ze słowami wyboldowanymi w tekście, które nie zostały umieszczone w pierwszy, i wreszcie trzeci – zawierający wszystkie słowa i formy z książki. Przyznaję, że najczęściej korzystałam właśnie z tego trzeciego, z pierwszego wcale. Jeśli chodzi zaś o wyjaśnianie słów na marginesach, to pomysł sam w sobie jest dobry. Początkowo wytłuszczone słowa w tekście, nawet jeśli je znałam, rozpraszały moją uwagę, odczuwałam potrzebę skupiania się właśnie na nich i sprawdzania. Z czasem jednak nauczyłam się traktować je, jak pozostały tekst i jeśli coś sprawdzałam, to dlatego, że odczuwałam taką potrzebę. W tym przypadku wyjaśnianie słów  na marginesach to wybawienie od konieczności przeszukiwania słownika. Trzeba też mieć od początku na uwadze, że słownik na marginesie podaje nie tylko wyjaśnienie słówka w kontekście, jakim zawarto je w tekście, ale też inne jego znaczenia, jeśli takie posiada. O ile było to dla mnie pożyteczne i chwaliłam to sobie w przypadku słówek, których nie znałam, o tyle, gdy rozumiałam sens zdania i wiedziałam, jak w danym momencie słówka użyto, nieco mnie to początkowo frustrowało. Niemniej jednak  przeczytanie Venus in Furs w języku angielskim było dla mnie ciekawą przygodą i zwiększyło moją wiarę we własne możliwości językowe, bo okazało się, że jest lepiej, niż mi się wydaje. Pozwoliło mi też na wzbogacenie słownictwa, głównie związanego z wariacjami poniżania, bo jeśli ktoś liczy na językowe erotyczne, łóżkowe smaczki – przykro mi, pod tym względem jest bardzo pruderyjnie ;). Wydania ze słownikiem polecam tym, którzy dopiero chcą zacząć czytać książki po angielsku, ale się tego boją, oraz mającym w tym doświadczenie, ale jeszcze nie czującym się całkowicie pewnie w obcowaniu z językiem. Tym bardziej że oferta wydawnictwa cały czas się powiększa i sama na pewno sięgnę jeszcze po ich inne książki.


Za możliwość bliższego przyjrzenia się niezwyczajnemu związkowi Wandy i Seweryna dziękuję Wydawnictwu Ze słownikiem.
Źródło Tycjanowskiej Wenus: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wenus_z_lustrem_(obraz_Tycjana)

sobota, 14 maja 2011

Llosa, dziecię i seks

Nie jest łatwo być macochą. Nawet wtedy, kiedy jest się uwielbianą i pożądaną przez męża. Zawsze bowiem pozostaje jego dziecko, które, jak to zwykle w baśniach (i w życiu pewnie też) bywa, nie pała miłością do nowej mamusi. Donia Lukrecja, bohaterka Pochwały macochy Maria Vargasa Llosy (Znak, Kraków 2010) nie miała tego problemu. Miała poważniejszy - jej młodziutki pasierb Fonsito, ten uroczy chłopczyk o twarzy aniołka, który nie tak dawno przystępował do Pierwszej Komunii Świętej, zapałał do macochy uczuciem bynajmniej nie synowskim. Zaczęło się niewinnie od listu napisanego na 40. urodziny Lukrecji, w którym zauroczony kobietą chłopiec, obiecał jej w prezencie zostanie prymusem. Do tego doszły drobne pieszczoty, przytulanki, pocałunki Fonsia, które stawały się coraz mniej dziecięce, a coraz bardziej zmysłowe. Macosze zachowanie chłopca się nie spodobało, a mimo wszystko rozbudziło w niej dziwne namiętności, którym dała upust podczas upojnej nocy przeżytej z mężem don Rigobertem. Jeśli jednak Lukrecja miała nadzieję, że chłopczyk przestanie okazywać jej uczucia w tak wylewny sposób, to grubo się myliła. Fonsito nie tylko nie przestał adorować swojej macochy, ale zaczął podglądać ją w kąpieli, a pokojówce wyznał, że się w niej zakochał. Zagniewana tym Lukrecja chciała ukarać chłopca i odsunąć go do siebie, ale jego groźba, że się zabije doprowadziły do tego, że między tą dziwną parą - 40-latką i małoletnim chłopcem (dzieckiem jeszcze!!!) wybucha dziwny, namiętny romans. Romans, któremu kobieta uległa nadzwyczaj szybko, który rozbudził w niej dodatkowe pokłady żądzy i w wyniku którego jej miłosne doznania z mężem nabrałby nowego, silniejszego wymiaru, co z radością odczuł, nie zdający sobie oczywiście z niczego sprawy don Rigoberto. Oczywiście związek macochy i pasierba nie mógł skończyć się zbyt dobrze, do czego zresztą przyczynił się sam chłopiec.


Tak w skrócie przedstawia się fabuła Pochwały macochy. Gorsząca, rozpustna, odpychająca (nawet dokładnie opisy zabiegów higienicznych i defekacji don Rigoberta nie budziły we mnie takiego odczucia), lecz także dziwnie przyciągająca czytelnika. Ale co może przyciągać i pociągać w powieści, której treścią jest pedofilska relacja między macochą a pasierbem??? Język, jakim posługuje się Vargas Llosa. Język, który jest niezwykle zmysłowy, erotyczny, pociągający. Język, któremu szybko się ulega, który uwodzi, ale również zwodzi. Bo przedstawionych faktów, mimo słów, wyznań, westchnień, nie łatwo jest określić, co jest prawdą, a co nie, kto w tym dziwnym trójkącie erotycznym rządzi. Moim typem jest aniołeczek Fonsito, który dla mnie stanowi ucieleśnienie diabelstwa, z tymi jego loczkami, niewinnym spojrzeniem i dziecięcym śmiechem. Ale oczywiście mogę się mylić. To zresztą przestaje być ważne, gdyż tą książką rządzi nie romans, ale jak już pisałam - język. 


Sam romans zresztą nie jest jedynym motywem powieści. Jest on poprzetykany fragmentami dotyczącymi wspomnianych już zabiegów higienicznych zdradzanego męża oraz historiami postaci z obrazów, dopełniających akcję romansową. Historie też są mocno erotyczne i zmysłowo opisywane. Znajdziemy tu opowieść Kandaulesa, króla Lidii, opiewającego swą żoną, a przede wszystkim jej wspaniały i potężny zad, z którego powodu poleciała nawet głowa. Jest wyznanie Diany, bogini łowów, o jej igraszkach z kochanką, którym przygląda się małoletni pastuszek. Jest relacja Amora, pobudzającego odgrywającą rolę Wenus małżonkę, czekającą na mającego ją posiąść męża. Ale wśród opowiadających swoje historie jest także zdeformowana, odpychająca i lubieżna postać z obrazu Bacona, jest abstrakcyjny przerażający obraz, w którym Fonsito widzi swoją macochę-kochankę. Obrazy stanowią uzupełnienie, podkreślenie relacji zachodzących między don Rigobertem, donią Lukrecją i Fonsitem. Wszystkie opisy są mocno seksualne, zmysłowe i muszę przyznać, że dziwnie się je czyta w pełnym ludzi autobusie (podobne, ale zdecydowanie mocniejsze uczucie miałam tylko, gdy w Empiku przeczytałam fragment Zwrotnika raka opisujący seks oralny - wyszłam szybko czerwona jak burak;)). Wyróżnia się jedynie ostatni z opisywanych obrazów, przedstawiający zwiastowanie. Nie jest to jednak typowy opis tego niezwykłego wydarzenia. Vargas Llosa przedstawił je z perspektywy młodziutkiej, zagubionej Maryi, która była zupełnie nieświadoma tego, że ma zostać matką Boga, dla której anioł Gabriel był tylko niezwykle pięknym młodzieńcem i którą pozostawił z licznymi pytaniami, a bez odpowiedzi.
 

W tym miejscu muszę pochwalić wydanie książki. Trafiła mi się edycja z ilustracjami, co wzbogaciło odbiór opisywanych obrazów. Książka wydana jest na bardzo dobrym papierze, a zmysłowa okładka oddaje treść książki (okładki to zresztą duży plus znakowskich wydań Llosy).


Na zakończenie muszę przyznać, że Vargas Llosa jako pisarz wciąż stanowi dla mnie zagadkę. Mocne i brutalne Święto kozła mnie zachwyciło, Ciotka Julia i skryba dała przyjemność, ale bez szału (najciekawsze w niej były dla mnie urywane opowieści radiowe, a nie historia romansu), z kolei Pochwała macochy uwiodła językiem, jednak nie całkowicie. Wiem, że to tylko malutka próbka możliwości peruwiańskiego pisarza i muszę przyznać, że cieszy mnie to, iż tyle jeszcze przede mną.